2,99 €
Czy jesteś Adolfem Hitlerem, czy emerytem z Pułtuska, Elvisem P. albo szczurem; gadasz z Nim! Gadasz z Absolutem!I nie ma tu znaczenia, czy jest to akt strzelisty, czy akt kupna tandetnej konewki w markecie.Prywatny detektyw, clown z wrestlingu, ciotka dewotka, pan Zenek vel Zorro; każdy przeżywa tu swój Armagedon.Dzięki Diabłu kontakty z Bogiem mogą być ciekawe. Tak, jak te niekonwencjonalne mikro-słuchowiskaUwaga: materiał nie dla dewotów!
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2013
Deo gratis
taki modlitewnik
(wybór opowiadań i partytur)
Robert Lewandowski
© Copyright by
Robert Lewandowski & e-bookowo
Projekt okładki:
Robert Lewandowski
Liternictwo i korekta techniczna fotografii na okładce:
Wojciech Nakenda-Trepka
ISBN e-book 978-83-7859-225-9
ISBN audiobook 978-83-7859-181-8
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2013
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Elvis Presley żyje lecz nie czuje się najlepiej. To fakt; podagrycznie bolesny, reumatycznie upierdliwy ale niezbity, jak konieczność wyjścia po zakupy. Elvis żyje, ale nie ma już marchewki i musi iść ją kupić w warzywniaku na dole. Potem utrze ją na tarce, sparzy wrzątkiem z czajnika, doda masła i zje, bo żeby żyć trzeba się odżywiać.
Elvis naciąga spodnie wierzchnie na spodnie od piżamy i myśli, że trzeba by kurtkę wyprać, bo strasznie sparszywiała od marcowej pluchy. Za oknem wciąż paskuda, a okno nieszczelne. Na zimnym piecu stoją przyprószone zamszem pleśni buty. Jeszcze poczekają, bo Elvis musi najpierw wetknąć dół spodnich spodni za skarpety, żeby ich przy wciąganiu te wierzchnie nie podwijały w górę. Nie jest łatwo być sobą, gdy ma się na sobie cudze łachy z lumpeksu, więc im niżej Presley się schyla, tym wyżej idą mankiety od kusych nogawek piżamy. Nie jest łatwo być Królem i iść na kompromisy, ale Elvis na nie idzie i odpuszcza mitręgę, a niech się podwijają, może same opadną, nim wyjdzie na ulicę.
Schody w starych czynszówkach są jak czułe drewniane organy; stacatto sprężystych adidasów brzmi tu brutalnym fałszem czczej apokalipsy, ale gdy stąpa po nich starzec, o, wtedy jest muzyka. Elvis chwyta się poręczy a nikły pisk luźnej tralki rozpina w dół skali schodów sekwencję chwiejnych skrzypień i trzeszczących wycichań. Pod stopami Elvisa naprężenia i powroty konstrukcji budują akord trwałości w tonacji rdzy i próchna. Krucha wytrwałość, konieczność zbędnego piękna, drzemka uschniętego pająka. Żeby to zagrać potrzeba starego mistrza i wiekowego instrumentu; żeby to usłyszeć trzeba być Królem. Elvis gra, lecz już tego nie słyszy – Król jest głuchy i idzie kupić sobie marchewkę.
Ulica Kluczborska to zły adres dla wiosny. Pogodne niebo nie spływa w ten wąwóz o ścianach postrzelanych w bitwie, której nie przyjęła historia żadnej z walczących stron. Nikt z żyjących tu teraz starców też tego nie pamięta, przyciągnęli tu później; pan Kazik spode Lwowa, pani Kobierska z Mławy, czy Elvis Presley z Memphis, Tennesee. Oni czują niekiedy jakiś ciężar w powietrzu nie świadomi, że to fasady domów wciąż walczą, napierają na siebie aż pęka tynk, paczą się ramy przeciwstawnych okien a z przyduszonych piwnic wyciska się szara butwa i mokry dym. Teraz mży z odbić chmur w kałużach a Elvis wychodzi z bramy i niepewnie patrzy, kogo przyjdzie mu minąć w drodze do warzywniaka; Przy starej, po wielekroć zgwałconej beemce stoi dwóch i się buja w rytualnej nawijce. To oni, stracone pokolenie; nie znają rockandrolla, nie wiedzą nawet, że ich dance music to taka odmiana polki. Elvis nie istniał dla nich nigdy, nie dostrzegą go i teraz, nie zaczepią, nie musi się ich bać.
Ale lęk jest. Nie chodzi o to, że mogli by go pobić, bo mogliby – tylko po co? Powodów mają za mało, ale też dość, by mogli zrobić tego bez powodu. Przechodzący obok Elvis jest dla nich tylko miękkim kawałkiem ich ulicy, dziadygą z parafii, gzymsem na drugim piętrze, brakiem drzewa, które nigdy tu nie wyrosło. Czego się zatem lęka, mijając tych dwóch młodzieńców w barokowych dresach, co kiedyś dostali wpierdol wraz z Andrew Golotą? Presley tego nie wie, ale czuje w sobie czegoś zbędność, jakąś wyrwę po mantrze: „zwyciężaj albo giń” i czczy ból nieznanej łaski.
Błogosławieni miłosierni.
Słońce miłosiernie grzało dolinę, zmieniając ją w rozedrgany, horyzontalny staw. Porastające żwirowaty grunt ostrokrzewy tańczyły w żarze, jak przybrzeżne wodorosty, grzechotniki-mureny przywarły do ostatnich cienistych rozpęklin dna. Pokruszony asfalt drgał suchą parą już kilkanaście metrów przed zderzakiem jadącego drogą, rozklekotanego deomobila – za kierownicą siedział Bóg.
We wnętrzu d-moba było goręcej, niż na zewnątrz, bo urwana korbka nie pozwalała opuścić zamkniętej szyby drzwi kierowcy, a model był już z rocznika, w którym zrezygnowano z funkcji uchylnej szyby przedniej. Tak zatem podmuch wytwarzany jazdą omijał Boga niewidzialnym strumieniem, całkiem jak ruch na autostradzie opływał tę okolicę.
Ci, co jeszcze zostali w słonecznej dolinie wierzyli święcie, że owa nowa droga kończy się zionącą przepaścią u obu jej krańców. Wszak nikt, kto stąd wyjechał nie przysłał już tu żadnej kartki, listu, czy nawet rachunku za smród.
Aurę potwierdzenia tej tezy utrwalała mumia listonosza, oparta o słup nieczynnej trakcji telegrafu, pod którą właśnie przejeżdżał spocony Bóg.
Dalej wzdłuż drogi stał gotycki kościół z dykty i blachy falistej scytyjsckiego pastora-jezuity, który z podziemnej studni-ambony ubliżał co dzień diabłu i wzywał go na pojedynek. Bóg, jak zawsze, gdy mijał ten kościół, pomyślał, by zajrzeć tam i się przywitać i – jak zawsze – wcisnął głębiej pedał gazu z lęku przed brakiem tematów do rozmowy.
Po kilkuset metrach zauważył, że welon żaru na asfalcie przed szybą zaczął gęstnieć i unosić się wyżej. Fatamorgana? – pomyślał, a po chwili zrozumiał, że zagotowała mu się woda w chłodnicy. Kłąb wydobywającej się spod maski pary skłonił go, by po pół mili skręcić na parking przed przydrożnym barem „U Yoyoo”.
Szmatę miał zawsze przygotowaną pod siedzeniem, więc zaraz po zatrzymaniu wozu, wysiadł, uniósł pozbawione blokady skrzydło maski i owiniętą materiałem dłonią poluzował lekko korek od chłodnicy. Buchnęło, jakby przyjechał tu parowozem, ale nie bryznęło wrzątkiem.
Ma się to wyczucie! – Bóg uśmiechnął się pod nosem, ułożył szmatę na błotniku, by przeschła, otarł czoło i ruszył ku drzwiom baru.
Wewnątrz upał był o tyle mniejszy, o ile bardziej wilgotnawy, przy barze siedział sinawy dzieciak z kokluszem, a jego brat-półbliźniak spał oparty ostatnim przednim zębem o bilardowy stół.
Barmana nie było, więc Bóg sam wziął sobie piwo z lodówki, otworzył je o klamrę pasa i rozejrzał się, gdzie by tu siąść. Upatrzywszy sobie stolik przy wejściu do kibla, podszedł jeszcze do szafy grającej, wrzucił kapsel do otworu i wcisnął wytarty klawisz z ulubionym kawałkiem pt. „Janek znów dostaje wpieprz”.
*
Wstałem z mokrego chodnika, roztarłem krew z nosa i dygocąc poszedłem w listopadową noc – to piwko było dobrze schłodzone i miało swoją moc.
Drzazgę z palca wyjął jej taki pan
– zrobił się stworek – powiedziała mu Ania
i przestała płakać.
Na opuszku zranionego kciuka, dwa ciemne otworki
po drzazdze
patrzyły sobie.
Ania zgięła kciuk, stwór pochylił główkę
i był to jeden i ten sam ruch.
– Ale fajny – krzyknęła i pobiegła przed siebie.
– Jesteś Stworek Potworek – ochrzciła go,
a on pokiwał główką.
Nie miał wyboru,
był jej stworkiem.
Stali razem przy huśtawce
Jeszcze trochę bolało, ale to nic,
bo takie rzeczy przychodzą na świat przez cierpienie
Ona też rodziła się długo
sprawiła tym mamie ogromną mękę.
Ważyła cztery kilo
było w tym coś złego,
za co – czuła – powinna przepraszać.
Nie podziękowałam temu panu – pomyślała sobie,
a właściwie nie sobie, bo też stworkowi.
– Słyszysz? Zapomniałam!
Stworek pokiwał głową
było to znakiem,
że słyszy jej myśli.
Przysiadła na desce siodełka huśtawki
dłoń ze stworkiem ułożyła na podołku.
– Nawet nie wiesz, jak mnie wymęczyłeś
pomyślała do niego z uśmiechem
takim samym, jak mamy
i poczuła wyraźnie odrobinę złości.
I to nie było fajne
– Bardzo cię kocham – dodała szybko
Stworek pokiwał główką
– Naprawdę będę cię kochała – potwierdziła postanowienie,
ale stworek nie był całkiem tego pewien
Patrzył na nią tak jakoś
tymi durnymi, sączącymi jakąś ciecz oczkami
i nie mówił nic.
Taki bezbronny i głupi.
Trudno jej było pozbyć się tej jakiejś złości,
no to dała mu pstryczka.
Zabolało,
a ona nie wiedziała kogo.
To było całkiem co innego, niż wtedy,
gdy rozgniatała głowę swojej Barbie
wtedy sprawa była jasna:
Lalka nic nie czuła,
cały ból był Ani.
Teraz było gorzej
jakoś
– Jesteś beznadziejny, wiesz? – powiedziała,
a stworek zrobił się taki... goły.
Patrzał tak na nią tą durnowatą buzią
poczuła, że znowu musi go uderzyć zanim... Psztyk!
zanim się tego dowie.
I było wszystko jedno,
czy to on, czy ona
pojmą to,
czego nie trzeba wiedzieć.
A potem, wieczorem odmawiała paciorek.
Musiała to teraz robić często i gorliwie,
niedługo szła do pierwszej komunii.
To taka uroczystość,
w której człowiek jednoczy się z bogiem,
co za niego cierpiał
Modliła się unosząc wzrok ku górze
a stworek patrzył gdzieś w bok.
Nie widzę nieba, czy widzę jego brak? – Nie, to tylko noc. Wszystko jest na swoim miejscu: ja – obudzony na parkowej ławce, park w śpiącym spokojnie mieście i mżawka ze sflaczałych w ciemności chmur. Czyli się upiłem... nic więcej – uśmiecham się do mroku nade mną, a niebo też jest miękkie. I przelotne.
Wracam ponad gęstą rzeką przez wymieciony światłem Most Pokoju, patrzę w dół na blikające smugi odbijanego światła latarń i trudno mi uwierzyć, że wnikają one również w głąb tej wody, że rozświetlają płynną ciemność. A jednak tak ...
Drzwi do piwnicy stające nagle w ogniu i jaskrawy podmuch w głąb korytarza, gdzie ukrywający ludzi mrok ucieka w tył, w stężałe za ich plecami cienie! Kysz, przyszła pamięć!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!