2,49 €
Pieniądze. Wiara i wątpliwości. Miłość i zdrada. Dziennikarz Kamil Srokacz prowadzi prywatne śledztwo dotyczące drugiego życia swojej zmarłej żony. Historia o tym, że stabilizacja jest kruchą iluzją. Wystarczy przypadek, aby nasz świat przewrócił się do góry nogami.Tradycyjnej konstrukcji powieści towarzyszy wielotorowa narracja: trzecioosobowy opowiadacz oddaje głos bohaterom, którzy subiektywnie, często stronniczo lub złośliwie oceniają siebie, innych oraz same wydarzenia. Poruszamy się po cienkiej linii pomiędzy dramatem a komedią."Drugie życie Anny" to powieść raczej dla dorosłych, to jest dla tych wszystkich, którzy w literaturze szukają odpowiedzi na najważniejsze pytania, takie jak kim jestem, czego chcę, co jest dla mnie ważne, w jakim stopniu kontroluję mój byt, a w jakim on sprawuje władzę nade mną?Pisząc "Drugie życie Anny" chciałem, aby powieść ta była po trosze jak lustro, w którym Czytelnik może się przejrzeć, i po trosze jak drzwi, za które można zajrzeć, aby podpatrywać innych, kiedy nikt nie patrzy. Zapraszam to "Drugiego życia Anny".Bartosz Libuda ukończył edytorstwo na Uniwersytecie Gdańskim i Służbę Zagraniczną w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jest doświadczonym dziennikarzem, tłumaczem i redaktorem. Publikował między innymi w "Toposie", "Kwartalniku Wyspa" i "Nowej Fantastyce". Interesuje się współczesną psychologią, lingwistyką, polityką i ekonomią. Pisanie traktuje jako pasję i próbę eksploracji ludzkiej psychiki w sytuacjach nietypowych lub skrajnych. Uważa, że lektura dobrej książki powinna być dla czytelnika jednocześnie przyjemnością i przygodą. Tak też stara się pisać.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2014
2014
ISBN: 978-83-935896-2-3
© Copyright by Bartosz Libuda
Cytaty z piosenek opisano w przypisach końcowych
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Mieszkał w starym Wrzeszczu. Lubił tę okolicę. Dobrze żył z tutejszą starszyzną i młodymi ludźmi w kapturach. Szanowali się wzajemnie. Arkadiusz Banaszak: z każdym znajdował wspólny język. Nieoceniona umiejętność w pracy bankowego negocjatora z Najważniejszymi Klientami.
Zajmował olbrzymie mieszkanie, na które składało się piętro i strych w głębokiej kamienicy o wysokich stropach. Mieszkanie było prawie puste. Dziewczyna oznajmiła Banaszakowi, że mogłaby się tu pieprzyć „tylko z tym Marlonem Brando”. Ale ostatecznie została.
– Oglądałaś ten film? – spytał, żeby podtrzymać rozmowę.
– Nie, ale słyszałam, że jest, no wiesz…
– Jaki?
– Taki hardcorowy, nie?
W salonie pod oknem leżał gigantyczny materac, a obok, na niskim, secesyjnym stoliku, stał najwyższej klasy gramofon i wzmacniacz, przy nich zaś, przesunięta ku środkowi pokoju, pyszniła się pokaźna biblioteka, od dołu pod sufit zawalona książkami i winylami. Z precyzyjnie rozmieszczonego zestawu głośników dochodziły afrykańskie rytmy. Arkadiusz lubił Afrykę.
Sięgnął po pilota i zgasił światło. Bronił się przed powracającą, wszechogarniającą falą pustki. Wyobrażał sobie siebie jako surfera, za którym pędzi ściana wody. Wpłynął w tunel i już wiedział, że niebieski łuk zwali mu się na kark.
Postanowił zatelefonować do siostry. Wtedy zdarzył się wypadek.
Ile trwała rozmowa? Najwyżej minutę.
Zerwał się z posłania, włączył lampę i ubierał się w bezładnym pośpiechu. Dziewczyna przewróciła się na plecy. Patrzyła, jak usiłował wciągnąć pasek w szlufki.
– Stało się coś? – spytała sennie.
Popatrzył na nią, jakby zobaczył ją pierwszy raz.
– Wychodzisz? – zadała drugie pytanie.
Była naga, nie licząc kolczyka w pępku. Żebra wyzierały spod gładkiej skóry. Brzuch zapadał się nagle i stanowczo, by wypełznąć łagodnym wzniesieniem podbrzusza i wniknąć pomiędzy lekko rozwarte uda. Plotła w powietrzu esy-floresy długimi rękoma.
– Jak masz na imię? – zapytał, zanim zdążył na dobre pomyśleć to pytanie.
– Ja? – zmieszała się i naciągnęła prześcieradło aż po szyję.
Banaszak szukał kluczyków do samochodu. Znalazł je w spodniach od garnituru, które założył na goły tyłek.
– Muszę wyjść. Moja siostra… Zresztą nieważne. Możesz tu być jak długo chcesz, gdybyś wychodziła, zatrzaśnij drzwi.
– Ja też pójdę. Jest pan na mnie zły?
– Nie.
Patrzyła na niego z lękiem. Wyszedł z mieszkania, jakby to on był tu obcy.
Na dworze zderzył się z listopadowym zimnem. Padał deszcz. Wsiadł do swojej dyrektorskiej toyoty i uruchomił silnik. Za każdym razem dopadała go ta sama myśl: nie lubił tego samochodu. Mokry T-shirt przyklejał mu się do pleców. Drżał.
Po dziesięciu minutach zajechał na miejsce. Zignorował polecenie młodego strażaka i zatrzymał się tuż za dużym wozem gaśniczym. Światła ulicznych latarni i halogen na trójnogu rozpraszały mrok. Karetka pogotowia odjechała na sygnale. Arkadiusz pomyślał, że jest piętnasty listopada. Urodziny Tomka. Twojego chrześniaka. Czy Kamil, mąż Anny, ten nieudaczny, sfrustrowany dziennikarzyna, też był w oplu?
Kilku strażaków w pełnym rynsztunku pracowało przy tym, co zostało z samochodu. Banaszak bał się podejść bliżej. Tramwaj wbity w rozoraną karoserię. Trzech policjantów w mundurach zasłania widok gapiom. Potężny mężczyzna w cywilu rozmawia przez telefon. Banaszak czuł się jak w samolocie, który ostro schodzi do lądowania.
– Prokurator jedzie? No to wyciągnijcie go z przyjęcia, chyba nie jest pijany? Lekarz zaraz będzie.
Banaszak podszedł do cywila, przedstawił się i powiedział, że rozmawiał przez komórkę z kierowcą na sekundę przed wypadkiem. Policjant zadał kilka pytań. Zanotował dane i numer telefonu. Poprosił, żeby Banaszak w poniedziałek stawił się w komisariacie drogówki w Gdańsku na Kartuskiej.
– Ktoś tam pana przesłucha.
Arkadiusz spytał o ofiary. Policjant wymienił nazwiska. Banaszak poczuł chłód, jakby ktoś go wypatroszył i wypchał lodem.
– Kto jest w szpitalu? – spytał.
Telefon policjanta znów się odezwał.
– Niech pan jedzie na Zaspę, tam się pan wszystkiego dowie. Zaraz będę miał prokuratora. Niech się pan ubierze. Dostanie pan zapalenia płuc.
Arkadiusz machnął ręką z lekceważeniem. Nie czuł chłodu, choć cały drżał.
– Co się z nimi stanie?
Policjant wydał jakieś polecenie komuś za plecami Banaszaka i wyjaśnił:
– Obejrzą ich lekarz i prokurator, potem służby odwiozą ich na Dębinki do Zakładu Medycyny Sądowej na sekcje. Samochód odstawimy na nasz parking, przejdzie badania, będzie go można zabrać albo zezłomować. Policjant pojedzie pod adres z dowodu osobistego zmarłej. Miała męża?
– Tak.
– Ma pan z nim kontakt?
– Tak – odparł Banaszak z wahaniem. Nie lubił Kamila Srokacza.
– Niech mu pan przekaże, żeby do nas przyszedł na Kartuską, we wtorek, gdzieś między jedenastą a czternastą. Czasem trudno skontaktować się z rodziną, a musimy go przesłuchać i wysłać do prokuratora.
Za mordę – właśnie tak chciałeś brać życie. Ico ztego wyszło?
Jesienią, gdy dni były krótkie iciężkie jak chmury nad miastem, awieczory wlokły się jak pogrzeby, Kamil Srokacz bał się wolnych weekendów. Pustka siada ci na twarz idusi. Dobranoc. Dobra noc? Wolne żarty. Sen jak pijaństwo: nie przynosi wyzwolenia.
Jest dopiero po śniadaniu. Prawie cały dzień trzeba palić światło. Ico ztego, skoro światło nie rozjaśnia ci wgłowie?
Dziesięcioletni Tomcio zatrzymał się wprogu spaluny izerkał na Kamila, rozpierając się wfutrynie, jakby chciał rozsadzić drzwi. Owoc pracy twoich lędźwi. Orka na ugorze. Woczach chłopca mieniły się lęk iciekawość. Nogi, których każdy staw zdawał się być wykręcony winną stronę, uginały się iprostowały, lecz nigdy do końca. Dłonie, przyciśnięte do futryny, drżały zwysiłku. Wreszcie Tomcio odetchnął, osunął się, ukląkł iwylądował na czworaka.
–Brawo, no fantasmagorycznie, co nie, kosmicznie po prostu! – ładna, wysoka czternastolatka zjawiła się wpolu widzenia Srokacza. To ona wymyśliła słowo spaluna: połączenie salonu, speluny isypialni. Krótkie czerwone włosy ikolczyk nad górną wargą. Ilicho wie, gdzie jeszcze. Dziewczyna miała wsobie coś zUmy Thruman wKill Billu – spojrzenie bezczelne wswej śmiałości, wiotkość ienergię. Zzadziwiającą lekkością postawiła brata do pionu. Twoja córka jest już prawie kobietą. Poczuł wustach gorzkość, która ostatnio częściej do niego powracała.
–Czekaj, kareta podjeżdża! – zawołała Agata. Głos ociepłej barwie odziedziczyła po matce. Agata nosi wsobie ten sam zalążek dzikości, jak pączek rozkwitający nieoczekiwanie wpiękny kwiat szaleństwa, właściwego ludziom zdolnym do wielkich rzeczy. Jest wtym podobna do twojego brata.
–Czekam! – pisnął Tomcio irozpoczął kolejną sekwencję niepełnych przysiadów, dopóki siostra nie podstawiła mu wózka. Chłopiec wpadł wsiedzisko. Na znak ulgi puścił bąka iroześmiał się zawadiacko.
–Śmierdziel zciebie! – dziewczyna skarciła malca, prychnęła mu wtwarz, cmoknęła brata wgłowę ipchnęła wózek do pokoju. Rozanielony dotąd Tomcio opuścił stopy zpodstawek na wytarte, klekoczące klepki parkietu iusiłował hamować, wrzeszcząc przy tym, jakby go obdzierano ze skóry. Kamil Srokacz zastygł wfotelu, odgrodzony od dzieci podwójną zasłoną: splecionymi na piersiach rękoma inogą założoną na nogę tak, że linie uda iwspartej na nim stopy tworzyły kąt prosty. Wten sposób ufortyfikowany, zobawą patrzył na rozgrywające się przed nim manewry.
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!