Eneida - Wergiliusz - E-Book

Eneida E-Book

Wergiliusz

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Monumentalne, klasyczne dzieło autorstwa Publiusza Wergiliusza Marona. Opowiada o losach Trojańczyka Eneasza, legendarnego protoplasty Rzymian. Ma formę poematu epickiego pisanego heksametrem – najstarszym, kanonicznym metrum wierszowym. Zostało wydane w pierwszych latach naszej ery i okrzyknięte nową „Iliadą” i „Odyseją”. Nieprzerwanie od momentu wydania aż do dziś stanowi jedną z najważniejszych lektur.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Wergiliusz

Eneida

Warszawa 2020

Księga I

Broń i męża opiewam, co z Troi wybrzeża

Do Italii, gnan losem, pierwszy na brzeg zmierza

Lawiński, po mórz głębi i lądach pędzony

Mocą niebian, pamiętny gniew znosząc Junony;

Wiele też w boju cierpiał, nim dźwignął mur miasta

I bogi wniósł do Lacjum, skąd plemię urasta

Latynów, ojce Alby i wielkiej gród Romy.

Muzo, wskaż mi przyczyny, jaki żal kryjomy

Lub boleść skłania bogów królową, iż męża

Zbożnego tylu przygód i prac uciemięża

Brzemieniem? Więc gniew taki i niebian pierś pali?

Był gród stary – tyryjscy nim kmiecie władali –

Naprzeciw ujść tybrowych Italii: Kartago,

Przepychem bogactw sławny i bitew przewagą.

Nad wszystkie on, jak mówią, był drogi Junonie,

Nad Samos czci go więcej: tam były jej bronie,

Tam wóz; ludom stolicę w nim bogini śmiała,

Jeśliby los dozwolił, już wtedy wznieść chciała.

Lecz wzięła wieść, że z Trojan krwi zbudzi się plemię,

Co kiedyś zamki Tyru obali na ziemię,

Że stamtąd sławny w bojach lud z królem przybłędą

Na zgubę Libii przyjdzie: – tak Parki nić przędą.

Przed tym córka Saturna drży, w myśli jej stoi

Bój, który za swe Argos wiodła u bram Troi;

Nie zgasło w sercu złości i cierpień zarzewie;

Głęboko w duszy skryty, utwierdza ją w gniewie

Parysa sąd krzywdzący, zapomnieć się nie da

Ród wrogi, porwanego chwała Ganimeda.

Tym wzburzona, miotanych w krąg po morzu całem

Resztki Trojan, co zbiegły przed Achilla szałem,

Wstrzymywała od Lacjum z dala; przez lat wiele

Błądzili, gnani losem w mórz wszystkich topiele:

Taki trud był, gród Romy na trwałym wznieść zrębie.

Ledwo z oczu Sycylię straciwszy, na głębie

Puścili rześko żagle, krając spiżem piany,

Gdy Juno, w której piersi ból wiecznej tkwi rany,

Tak myśli: „Mamże ustać w drodze, pokonana?

Nie mogęż od Italii wstrzymać Teukrów pana?

Nie! Losy bronią! – Pallas mogła spalić łodzie

Argiwów, a ich samych zatopić we wodzie,

(Z win i szału jednego Ajaksa Ojlosa!)

Jowisza szybkie ognie z chmur miecąc z ukosa,

Roztrąca statki, wichrem bałwany wód żenie,

A jego, zionącego z dna piersi płomienie,

Porwała i na skały nabiła grań ostrą: –

Ja, niebian pani, któram Jowisza jest siostrą

I żoną, z ludem jednym lat szereg niemały

Wojuję! Któż Junonie hołd winnej da chwały?

Kto kornie jej ołtarzom obiatę uczyni?”

Ten w sercu rozognionym spór wiodąc, bogini

W ojczyznę burz, gdzie wichrów tłum dziki się kłębi,

W Eolię wchodzi. Eol król w wielkich jam głębi

Wrące wichry, świszczące rozgłośnych burz szturmy

Powściąga władzą, tłoczy do więzów i turmy.

One, gniewne, z warczeniem głośnym huczą z bliska

Przy ryglach. Eol siedzi u szczytu zamczyska,

Berło dzierżąc, gniew wichrów wstrzymuje w zapędzie.

Gdyby nie to, wnet morza i ziemic krawędzie

Wraz z niebem w puch by rozniósł gwałtowny ich zamach;

Lecz ojciec je wszechwładny w zapadłych skrył jamach,

Tego bojąc się; brzemię gór wielkich niebawem

Nałożył i dał króla, co niezłomnym prawem

Skracać im umie wodze i zwalniać na słowo.

Jego więc Juno korną zagadnie tak mową:

„Eolu, tobie ojciec niebian i król ludzi

Dał moc, co fale tłumi i wichrem znów budzi.

Lud wrogi mi po głębi tyrreńskich wód płynie.

Penaty z Ilium niosąc Italii krainie.

Pobite wichrem pogrąż ich statki we fali

Lub spraw, by się po morzu rozbici tułali!

W orszaku nimf czternaście mam cudnego ciała,

Z tych kształtem najpiękniejsza Dejopa wspaniała;

Ją tobie dam w małżeństwo stałe za usługi

Tak wielkie, by wraz z tobą lat wszystkich ciąg długi

Przeżyła, pięknych dziatek radując cię gronem!”

Na to Eol: „Wyjawić, co chcesz mieć spełnionem.

Twój trud, pani, – mnie spełnić trzeba, co stanowisz.

Ty państwo mi zjednywasz, przez ciebie mi Jowisz

Życzliwy, ty u bogów dasz siadać biesiady,

Ty czynisz mnie potężnym nad burze i grady”.

Tak rzekł i odwróconym dzirytem w bok trzaśnie

Pieczary skalnej: wichry jak hufiec hałaśnie

Otwartą bramą w ziemie rwą trąbą huczącą,

Zwarły się z falą, do dna skłębiony nurt mącą.

Wraz Eurus, Notus gnają i z częstych burz znany

Afrykus – wzdęte pędzą ku brzegom bałwany.

Krzyk ludzi się rozlega wraz z trzaskiem przy sterze.

Chmur nawał wnet blask dzienny i błękit zabierze

Sprzed oczu Teukrów: czarna noc legła na fali.

Grzmi niebo, z częstych ogni w krąg przestwór się pali;

Niechybną śmiercią wszystko żeglarzy przestrasza.

Dreszcz zimny obezwładni członki Eneasza;

Westchnął i w niebo dłonie podnosząc wraz obie,

Tak rzecze: „O szczęśliwsi stokroć, co w walk dobie

W oczach ojców, pod Troi mury wysokiemi

Paść mogli! O najśmielszy z synów greckiej ziemi,

Tydydo! Czemuż w polu, wśród iliońskich błoni

Nie mogłem ducha oddać, tam polec z twej dłoni,

Gdzie Hektor od Achilla włóczni, gdzie olbrzymi

Sarpedon, gdzie Symois bałwany wzdętymi

Porwane toczy tarcze, szyszaki i ciała!”

Gdy mówił, Akwilonem świszcząca nawała

Uderza w żagle, w niebo odmęty wód wali.

Pękły wiosła, przód łodzi się skręcił i fali

Dał bok; góra urwista uderzy weń wodna,

Tych w przestwór niesie, tamtym, rozdarłszy toń do dna,

Odsłania piach wśród nurtów; wre żwirem lej cały.

Trzy statki Not porwawszy, w tajne skręca skały

(Arami zwą je: skryte, gdy morze wichr skłębi,

Grzbiet groźny wznoszą w ciszy) – trzy Eurus od głębi

Gna w Syrty – przykry widok dla oczu tułacza! –

Strąca w brody i piachu nasypem otacza.

Łódź Lików wraz z Orontem, przed jego oczyma,

Ogromny bałwan, który pod niebo grzbiet wzdyma,

Uderza z tyłu; sternik, strącon bez pamięci,

Głową w dół spada, – łódź zaś po trzykroć nurt skręci

W lej wirów i gwałtowną paszczęką w głąb chłonie.

Wynurzą się nieliczni nad wielkich wód tonie,

Broń, deski, skarby Troi – pęd fali rozmiata.

Łódź mocną Ilioneja, mężnego Achata,

Łódź, którą Abas jechał i Aletes stary,

Zwycięża orkan; w inne bokami, przez szpary

Zwątlonych spojeń – wrogi nurt deszczem się wciska.

Tymczasem huk fal grzmiących z tajnego siedliska

Puszczoną burzę odkrył wreszcie Neptunowi

W dnie głębin; oburzenia dreszcz przebiegł go mrowi;

Łagodne lica z fali nad pełne wzniósł morze:

Eneja flotę widzi po całym przestworze

Rozbitą, Trojan nieba zmiażdżonych ruiną;

Wie dobrze brat Junony, że z jej gniewu giną.

Zefira z Eurem wzywa, te głosząc im słowa:

„Także to umysł pycha wam mroczy rodowa?

Jużeście, Wichry, niebo z ziemią zmieszać śmieli

Beze mnie, takie wznosząc wód góry z topieli?!

Dam ja wam!... Ale trzeba burz stłumić huragan!

Raz wtóry nie do takich ucieknę się nagan.

Uciekajcie, to swemu odnosząc monarsze:

Mórz władzę, srogi trójząb, nie jemu najstarsze

Daje prawo – mnie tylko! Olbrzymie ma skały,

Wasz dom, Eurze; tam niechaj dochodzi swej chwały,

Tam niech Eol zamkniętej króluje wichurze!”

Tak rzekł i słowem wzdęte łagodzi wraz burze,

Skłębione spędza chmury i wraca dzień miły.

Cymotoe z Trytonem z raf ostrych co siły

Spychają statek; Syrty trójzębem bóg porze,

Rozrzuca wielkie zaspy, ucisza w krąg morze

I pełne fale kółmi lekkimi roztrąca.

Tak często kłótnia w tłumie porywa się wrąca

I zamęt, srogim gniewem pospólstwa czerń płonie:

Już lecą głownie, głazy – podaje szał bronie;

Wtem pełen cnót i zasług pojawi się starzec,

Tłum w ciszy słucha, waśni wnet musi się zarzec;

On słowy lud owłada, ucisza pierś w szale:

Tak morza grzmot umilknął wszystek, gdy na fale

Spojrzał rodzic; – rumakom pod niebem świetlanem

Puszcza wodze i lotnym pomyka rydwanem.

Zmęczeni Eneadzi w najbliższe wybrzeża

Mkną pędem, kędy Libia swe łany rozszerza.

Zaciszne jest tam miejsce: ujęciem dwu ramion

Port wyspa tworzy, kędy wód lazur, niesplamion

Burzą z głębi, zaledwie dreszcz marszczy nieśmiały.

Z dwóch stron razem potężne dwie wznoszą się skały

W niebiosa, pod ich cieniem fal drzemią zwierciadła

Milczące. Lśniąca tęczą barw puszcza usiadła

Nad nimi i gaj, mroków spowity w krąg ciszą.

Z przeciwka grota: stromych urwiska ścian wiszą,

W środku zdrój, ze skał żywych ciosane siedziska,

Dom nimf. Łodzi zwątlonych tu łańcuch się ściska,

Ni krzywym zębem ciężka kotwica zahaczy,

Tu z całej liczby siedem swych łodzi tułaczy

Wciąga Enej. Trojanie, tak bardzo do ziemi

Tęskniący, skaczą w piasek stopami raźnemi,

Na brzegu zmokłe ciała składając w uciesze.

Pierwszy Achat wnet iskrę z krzemienia wykrzesze,

Żar chwyta liśćmi, suche w krąg kładzie paliwa:

Wnet ogień ze zarzewia płomieniem się zrywa.

Nadpsute wodą zboże wynoszą i sprzęty;

Znużeni do cna, pokarm – znów morzu odjęty –

Sposobią się piec ogniem i kruszyć go skałą.

Tymczasem Enej wstąpił na górę i całą

Objąwszy okiem przestrzeń, patrzy, czy Anteja

Lub fryskich łodzi kędy nie miota zawieja,

Czy Kapys, Kaik statków wysokich nie żenie.

Nie dostrzegł naw; trzy tylko na brzegu jelenie,

Błądzące widzi – z tyłu łań cała gromada;

Długim wieńcem w dolinie tak pasą się stada.

Przystąpił wnet, łuk w dłonie i lotne wziął groty,

Które mu wierny Achat niósł. Pełen ochoty,

Wprzód wodze, łby rogate niosące wyniośle,

Obala, potem w leśne wtłoczony zarośle,

Strzałami płosząc, pędzi przed sobą tłum hoży

I nie pierwej ustaje, aż siedem położy

Sztuk wielkich: właśnie tyle, ile łodzi mieli;

Do portu wtedy śpieszy i druhom je dzieli,

Potem wino, którego płynącej gromadzie

W Trynakrii dobry Acest ogromne dał kadzie,

Rozdziela i otuchę tak wlewa im w łona:

„O druhy – toć wam znana klęsk fala miniona, –

Znieśliście gorsze, tym też bóg koniec położy!

Wy szał Scylli i rafy podwodnych wydroży

Huczące, wy Cyklopa złość w znojnych walk buncie

Zmogliście – i dziś z serca lęk smutny usuńcie!

I to pewnie przypomnieć kiedyś będzie miło!

Przez mnóstwo przygód, łamiąc tak wiele zdrad siłą,

Do Lacjum dążym, gdzie nam spokojne mieszkanie

Wskazują losy; tam to znów Troja powstanie.

Trwajcie, niech każdy będzie na szczęsny los gotów!”

Tak mówi, lecz sam, pełen najcięższych kłopotów,

Udaje radość w twarzy, ból serca owłada.

Ich zasię łup zajmuje i bliska biesiada:

Ze skóry wnętrzne mięsa obnażą ostrożnie,

Część siekają, część pieką drgającą na rożnie,

Inni kubły stawiają, niecą płomień żwawy,

A potem krzepią siły – i leżąc wśród trawy,

Starym winem się raczą i tłustych mięs poły.

Gdy głód ucztą ukoją i sprzątnięto stoły,

Straconych druhów w długiej przypomną rozmowie,

Wśród nadziei i lęku niepewni, czy zdrowie

I życie ocalili, i słyszą ich z dala.

Doli Oronta zbożny Enej się użala,

Amyka opłakuje i Lika los srogi,

Gijasa też z Kloantem, rycerzy bez trwogi.

Już koniec był, gdy Jowisz, śledzący z przestworza

Ziem okrąg, srebrem żagli mieniące się morza,

Wybrzeża i lud mnogi, wśród niebios zatrzyma

Swe kroki i w kraj Libii się wpatrzy oczyma.

Gdy takich trosk nawała pierś ciężko mu tłoczy,

Ze smutkiem, łzami wilżąc nadobne swe oczy,

Rzecze Wenus doń: „Królu, co ludziom na ziemi

I bogom władasz, gromy śląc, prawy wiecznemi!

Jakież to mój Eneasz popełnić mógł zbrodnie

Z Trojany, iż klęsk tyle cierpiącym, niegodnie

Zamknięty został ziemic Italii krąg cały?

Wszak sam to obiecałeś, że z laty, w dniu chwały

Z krwi Teukra – Romy wielcy powstaną mocarze,

Co w morza i ziem wszystkich zawładną obszarze

Potężnie; cóż dziś, ojcze, twe zdanie odmienia?

W upadku smutnym Troi, wśród grozy zniszczenia

Pocieszałam się myślą, że zmienna jest dola!

Dziś tenże los pędzonych przez tylu klęsk pola

Znów ściga. Królu wielki, gdzie koniec mozołu?

Antenor wszystkie straże Achiwów pospołu

Mógł zmylić, w illiryjskich mórz odmęt zbiec chmurny,

Tymawa nurt, gdzie mają królestwo Liburny,

Okiełzać, gdzie przez dziewięć jam, z wnętrza skaliska,

Ze szumem wzdęte morze przez pola się ciska;

Patawy gród on wielki założył w tej stronie

Dla Teukrów, imię nadał ludowi, wbił bronie

Trojańskie i dziś w błogim pokoju spoczywa; –

My, ród twój, których nieba włość czeka szczęśliwa,

Z gniewu jednej (wstyd!) łodzie straciwszy wśród fali,

Zdradzeni, od Italii ziem błądzim w oddali.

Takąż cześć ma nabożność? Tak tron nam stanowisz?”

Rodzic ludzi i bogów, uśmiechnął się Jowisz;

Z licem, przed którym burzy moc pierzcha wichrowa,

Całuje córę, potem w te ozwie się słowa:

„Rzuć bojaźń, Cyterejko: trwa dla cię niezmienna

Fortuna; gród zobaczysz obiecan i lenna

Lawinium, Eneasza w gwiazd górną krainę

Wprowadzisz; raz danego ci słowa nie minę.

Dziś bowiem, gdy cię troska dręczy nadzwyczajnie,

Szeroko przyszłych losów odsłonię ci tajnie:

Bój będzie wieść Italia wielki, praw nieświadom

Lud zwalczy, ład i grody da wiejskim gromadom;

Gdy lat trzy władać będzie nad Lacjum krainą,

Gdy od klęski Rutulów trzy zimy przeminą,

Dziecię Askań, dziś Julem zwany, Askań młody

(Ilem był, kiedy Ilium stało między grody),

W rządach swoich lat długich wypełni trzydzieści,

Przeniesie tron z Lawinium i w Albie pomieści,

Zwanej Długą, potężnie wzmacniając ją wały.

Na trzysta lat tam pełnych odzierży tron chwały

Hektora ród, aż Ilia, kapłanka-królowa,

Poczętych z Marsa dwoje bliźniątek wychowa.

Wilczycy płowej skórą odzian, karmicielki,

Zawładnie Romul ludem, założy gród wielki,

Swym mianem zwąc go: Romy marsową osadę.

Ich władztwu granic w ziemi i w czasie nie kładę:

Bezkresne mają berło – i Juno gniewliwa,

Co morze, ziemię, niebo dziś waśnią rozrywa,

Myśl w lepsze mieniąc, ze mną wraz świata mocarzy,

Togami strojnych Rzymian, swą łaską obdarzy.

Tak los chce. Assaraka potężny dom, z laty,

Kraj Ftyji i Miceny, gród w sławę bogaty

Podbije – ziemia Argos mu skłoni się sama.

Z pięknego rodu Trojan świat ujrzy Cezara

Co sławą w gwiazdy, państwa krańcami w olbrzymie

Sięgnie morza, od Jula wielkiego ma imię

Tego ty z łupem Wschodu do niebiańskich zacisz

Bez trosk przyjmiesz, czcią boską i śluby zbogacisz.

Złagodzą się zwyczaje, ustaną w krąg wojny,

A siwa Wierność z Westą, z Remusem dostojny

Da Kwiryn prawa; srogie żelaznym łańcuchem

Wrzeciądze zawrą Wojen: w pomroczu ich głuchem,

Na broni, ze skutymi stu więzy rękoma

Na plecach, krwawą paszczą Złość ryknie łakoma”.

Tak rzekł i syna Mai z górnego śle nieba,

By Teukrów – gród Kartagi nowy i jej gleba

Przyjęły, by im Dydo, losów nieznająca,

Nie broniła ziem. Szybko ów skrzydły roztrąca

Powietrze i w libijskiej wnet staje krainie.

Rozkazy spełnia; Penom ze serca złość ginie,

Jak bóg chce; nade wszystko życzliwa królowa

Dla Teukrów myśl łaskawą i szczerą chęć chowa.

Pobożny Enej, nocą wiele ważąc w duszy,

Gdy błysnął ranek miły, wnet w drogę wyruszy:

W jakie strony go zniosła fala, wichrem wzdęta,

Jaki lud w nich (bo pustkę widzi) i zwierzęta,

Chce zbadać, aby druhom to odnieść do łodzi.

Pod wklęsłą skałę statki, pod leśny gąszcz wwodzi,

Gdzie drzewa mrok igliwiem rzucają bogatem

Posępny; z jednym tylko sam rusza Achatem,

Dwa w dłoni z ciężkim grotem wtrząsając oszczepy.

Doń matka wyszła przeciw, przez lasu gąszcz ślepy:

Twarz i szaty ma dziewy, w jej ręku broń lśni się

Spartanki lub Harpalki, co konie w Treisie

Prześciga i nad Hebru bystrzejsza jest fale;

Łuk składny z barków na dół zwiesiła niedbale,

Wiatr unosi jej włosy, nagie jej kolana,

A lekka poła szaty węzłem przewiązana.

Pierwsza ich: „O młodzieńcy – spyta – czyście może

Błądzących sióstr mych kędy nie spotkali w borze?

Kołczan noszą, odzieżą ich rysia, pstra skóra –

Może z krzykiem w odyńca trop gnała tu która?”

Tak Wenus; zaś syn rzecze: „W pustkowiu tem głuchem

Nie wzięlim wieści o nich ni okiem, ni uchem.

Jak zwać cię, dziewczę? Ziemskiej daleko królewnie

Do twoich lic i głosu; bogini tyś pewnie,

Siostrzyca Feba albo z plemienia nimf jedna!

Kimkolwiek jesteś, witaj i dobądź nas ze dna

Mozołów; pośród jakich tu błądzim niw? Powiedz!

Nie znając miejsc ni ludzi, w ten dziki manowiec

Zabrnęlim, gniewem wichru i wzdętych fal gnani.

Obiaty za to hojne złożymy ci w dani”.

Na to Wenus: „Nie godnam ja żadnej obiaty.

Jest zwyczaj dziewic Tyru nieść kołczan bogaty

I górnie purpurowym koturnem kryć goleń.

Punickie widzisz państwo, gród Tyru pokoleń

Libijskich, Agenora wojowie w nim dzicy

Nad grodem Dydo włada, co z Tyru stolicy

Przed bratem uszła. Długa zawiłość jest w sprawie,

Więc główne jeno rysy jej krzywdy wyjawię:

Małżonkiem jej był Sychej, najbogatszy w łany

Wśród Penów i przez biedną wielce miłowany.

Jemu to nietkniętą z wróżbami pierwszemi

Dał rodziciel. Lecz królem wśród tyryjskiej ziemi

Pigmalion był, nad innych wylany na zbrodnie;

Między nimi gniew wybuchł. Okrutnik niegodnie

Niebacznego Sycheja przed ołtarza drewny

Dla żądzy złota zabił żelazem – i pewny

Miłości siostry, długo ukrywał rzecz przed nią,

Łudząc smutną ze sztuką iście niepoślednią.

Niepogrzebion mąż przecież jej zjawił się we śnie:

Twarz bladą w dziwny sposób podnosząc boleśnie,

Okropny ołtarz, piersi przebite żelazem

Odsłania, tajną zbrodnię objaśnia jej razem,

Potem radzi uciekać i rzucić swe łany,

Na podróż zaś dobywa ze ziemi nieznany

Skarb stary, wielkie srebra i złota brzemiona.

Z druhami podróż Dydo gotuje strwożona.

Wnet ci, których gniew srogi do tyrana bodzie

Lub lęk pędzi, zebrani, porywają łodzie,

Znoszą skarby: skąpego Pigmaliona złoto

Płynie morzem. Kobieta przewodzi nad flotą.

Przybyli wreszcie w miejsce, gdzie wzgórza stok nagi

Mur wieńczy dziś, potężny gród nowej Kartagi;

Kupiwszy ziemi tyle, ile się zamyka –

Byrsą zwą ją stąd – skórą rozesłaną z byka...

Lecz wy skąd? Z jakiej wreszcie przyszliście tu niwy?

I jaką drogą?” – Na jej zapytań głos tkliwy,

Wzdychając ciężko, z piersi te rzucił on słowa:

„Bogini, jeśli słuchać mnie będziesz gotowa,

To zanim wszystkie nasze wyliczę mozoły,

Wprzód wieczór w niebie zgasi dnia uśmiech wesoły:

My z Troi starej; doszło cię może z oddali

To miano; długo gnanych po różnych mórz fali

Przypadkiem wicher w Libię nas rzucił, zły srodze:

Jam zbożny Enej: bogi wyrwane pożodze

Na flocie wiozę, sława ma niebios dosięga.

Italii szukam, kędy z Jowisza potęga

Mojego rodu. Z Frygii dwadzieścia jam łodzi

W nurt spychał, a bogini im, matka, przewodzi;

Z tych siedem Eur zostawił, zbitych przez bałwany,

Ja, nędzarz, wśród puszcz Libii tułam się nieznany,

Z Europy, z Azji wygnan...” Więcej Wenus tkliwa

Nie zniosła i tak skargę mu gorzką przerywa:

„Ktośkolwiek jest, nie wierzę, byś bogom niemiły

Wiódł żywot, gdy w gród Tyru cię losy zwróciły.

Dalej jeno, wstąp w progi królowej bez zwłoki,

Bo druhów twych i flotę (pewnymi wyroki

Wieść głoszę) wiatr w bezpieczną gna przystań w tej chwili,

Chyba, że próżno wróżyć mnie ojce uczyli!

Patrz, leci sześć łabędzi par skrzydłem wesołem;

Przed chwilą ptak Jowisza złowieszczym je kołem

Z pełnego spłoszył nieba, związane w rząd długi –

Te opadły, te patrzą, gdzie opaść w pól smugi:

Jak skrzydły igrające te lotne łabędzie

Ze szumem, śpiew podnosząc, przez niebo mkną w pędzie:

Tak samo twoja flota, twojej hufiec młodzi

Osiąga port lub pełnym doń żaglem dochodzi;

Śpiesz się tędy iść drogą, gdzie wszystko ci sprzyja!”

Tak rzekłszy, skroń odwróci – różowa jej szyja

Rozbłyśnie, woń ambrozji od włosów uderzy,

Czar boski; do stóp fałdy jej spłyną odzieży.

Boginię krok sam wydał. Poznawszy ją, wielce

Zasmucon, tak się zbiegłej skarżył rodzicielce

Eneasz: „Czemu srogość twa prawdę mi słoni

Złudnymi widmy? Czemu, trzymając dłoń w dłoni,

Prawdziwymi się słowy rozmówić nie możem?”

Tak wini ją, wskazanym w gród dążąc wydrożem.

Idących ciemną chmurą troskliwa bogini

Otacza, ze mgły gęstej płaszcz wokół im czyni,

By nikt dostrzec ich nie mógł, ni czynić im szkody

Lub opóźniać, pytając o przyjścia powody.

Sama w Pafu dziedziny się wzbiła wesoła,

Gdzie z ołtarzy stu, kwieciem zwieńczonych dokoła,

Kadzideł Saby wonie najświeższe jej płyną.

Oni w drogę tymczasem dążąc za ścieżyną,

Wstąpili na najwyżej piętrzące się wzgórze

Nad miastem, skąd gród widać i zamek w lazurze.

Zadziwią wodza gmachy, przed laty rząd chałup;

Ścisk ludzi, bramy, bruki; z zapałem – jak na łup –

Lud ciśnie się tyryjski: ci mury ochoczo

Zamkowe wznoszą, tamci rękoma głaz toczą,

Tam rowem zamykają obszar obran na dom,

Miejsca tyczą, służące senatu obradom;

Tu port kopią, podwalin teatru tam tłumny

Rój dogląda, a inni ogromne kolumny

Ze skał rąbią, co będą ozdobą na scenie:

Tak wiosną na wsi kwietnej pszczół słychać brzęczenie

Rojących się na słońcu, gdy pełne swobody

Dojrzały płód wywodzą lub płynne z ziół miody

Przynoszą, napełniając komórki słodyczą,

Pomagają wnoszącym albo wojowniczo

Trutni ciżbę precz pędzą od miodowych tkanek:

Wre praca, pachną miody i wonny tymianek.

„O szczęśni, którym mur już siedziby wyrasta!”

Rzekł Enej – i ogląda wyniosły szczyt miasta.

Zakryty mgłą (o dziwy!), przeciska się drogą

I w tłum miesza, niewidzian zgoła przez nikogo.

Był gaik w środku miasta pełen miłych cieni,

Gdzie Penowie, falami i burzą pędzeni,

Znak z ziemi wykopali, w miejscu od Junony

Wskazanym: łeb rumaka; tak w bojach ćwiczony

Miał być lud, co przez wieki zwycięstwy zasłynie,

Tu Junonie Dydona ogromną świątynię

Stawiała, znaczną dary i boską opieką:

Spiżowe stopnie progów jej błyszczą daleko,

Spiż belki spina, chrzęszczą podwoje ze spiżu.

W tym gaju najpierw Enej zobaczył w pobliżu

Rzecz nową, której widok złagodził bojaźnie

I w klęsce brzask wyzwoleń zwiastował wyraźnie.

Gdy się bowiem rozgląda w olbrzymiej świątyni,

Czekając na królową, gdy podziw mu czyni

Przepych miasta, artystów dłoń i ciężkie dzieła –

Iliackie widzi bitwy, które w kształt zaklęła

Rozgłośna sława, echem płynąca w świat cały:

Atrydów i Pryjama, i wroga ich chwały,

Achilla. Ze łzą stając: „Gdzież gród – rzekł – Achacie,

Gdzie naszych nieznające klęsk ziemi połacie?

Oto Pryjam! Zasługa bywa nagrodzona,

Są łzy rzeczy – i wzrusza człowieczy ból łona!

Rzuć bojaźń i ta sława ochłody cień da ci!”

Tak rzekł i złudą niemych wzrok pasie postaci,

Ciężko jęcząc i łzami zlewając swe lica.

Pergamu boje jego ogląda źrenica:

Tu Grecy uciekają, młódź Troi naciska,

Tam Frygi z groźną kitą Achil pędzi z bliska

Rydwanem; ze łzą widzi namiotów rząd biały

Rezosa, w które nocą, gdy pierwszym snem spały,

Na rzeź krwawą Tydydy wtargnęła zasadzka

I w obóz dzielne konie uwiodła znienacka,

Nim Troi paszę jadły i Ksantu nurt piły;

Ówdzie, zbroję straciwszy swoją, Troil miły,

Biedny młodzian, niezdolen z Achillem biec w starcie,

Niesion końmi, tkwi w wozie pochyły, uparcie

Dzierżąc wodze – w kurzawie kędziory mu toną

I kark, ziemię zaś orze włócznią odwróconą;

Tymczasem z szatą w gniewnej świątynię Pallady,

Włos rozwiawszy, Iliadek wyrusza tłum blady

W łzach się korząc i w piersi się bijąc rękoma:

Bogini wzrok utkwiła w ziemię – nieruchoma;

Hektora trzykroć Achil w krąg Troi baszt oto

Wlecze końmi i ciało sprzedaje za złoto. –

Ze dna piersi mu jęki żal dobył głęboki,

Gdy łup ujrzał i rydwan z przyjaciela zwłoki –

Pryjama, jak wyciąga bezbronne swe dłonie.

Wśród wodzów greckich własna mu postać zapłonie

Ogląda wschodnie szyki, Memnona twarz czarną;

Amazonki z krągłymi tarczami się garną

Z groźną Pentezileą, co w środku rycerstwa,

Podpiąwszy złotem piersi, rumiana i czerstwa

Z mężami, dziewką będąc, w bój śpieszy ochoczy.

Gdy tymi obrazami Eneasz swe oczy

Nasyca, podziwieniem zdjęty w głębi łona,

Królowa sama, cudnej postaci Dydona,

W świątyni z dziewic liczną pojawia się rzeszą.

Jak nad brzegi Eurotu lub w Cyntu kraj śpieszą

Dyjany tłumne chóry, rozbrzmiewa gór granit

Pod pląsami tysiąca rześkich Oceanid –

Ona, kołczan zwiesiwszy, nad cały tłum bogiń

Wznosi się, w piersiach matki szczęścia płonie ogień:

Tak piękną była Dydo, tak raźnie się niosła

W tłum ludzi, oglądając zaczęte rzemiosła.

Wreszcie w głębi świątyni, pod cieniem jej pował

Zajęła tron; rój zbrojnych w krąg szyki zgrupował,

Ona mężom wyroki ogłasza i prawa,

Zajęcia słusznym działem lub losem rozdawa.

Wtem Enej ujrzy z nagła, jak wśród zbiegowiska

Antej, Sergest i dzielny Kloant idą z bliska

Wraz z innymi Teukrami, których orkan siny

Rozproszył w morzach, w obce unosząc krainy.

Osłupiał wraz sam, razem Achata dreszcz zdejmie

Radości i obawy; chcąc ścisnąć uprzejmie

Braterską dłoń, lecz rzeczy niejasność ich wstrzyma.

Spowici w obłok śledzą pilnymi oczyma,

Jaki mężów los? W jakiej ich flota przystani?

Po co idą? Bo z wszystkich okrętów wybrani

Szli błagać łaski, z krzykiem dążąc do świątyni.

Gdy weszli w głąb i mówić im dała władczyni,

Najstarszy Ilijonej kornymi rzekł słowy:

„Królowo, której Jowisz dał stawiać gród nowy

I hardy lud słusznością miarkować w zapędzie,

Nędzarze z Troi, gnani przez morską toń wszędzie

Orkanem, prosim, oddal pożogi złość chyżej

Od łodzi, broń pobożnych, rzecz poznać chciej bliżej:

Nie przyszlim, by pustoszyć libijski kraj mieczem,

Ni łupów żadnych od was ku brzegom nie zwleczem,

Nie mają pychy tyle i sił zwyciężeni.

Jest ziemia, Hesperyją lud Grajów ją mieni,

Kraj stary, bitwy wsławion, gdzie żyzny łan sieją

Enotrzy; jak wieść niesie, ród młodszych dziś zwie ją

Italią, swego wodza nadając jej imię

Tam dążylim.

Wtem Orion, wstając, fale z dna ruszy olbrzymie,

Wichrami rzuci łodzie na mielizn głąb ślepy,

Wzdętymi nurty kryje i w skalne wertepy

Rozpędza. Co tu zbiegło, na palcach doliczaj! –

Co za ród?! W jakim kraju tak chamski obyczaj

Znoszon będzie? Od brzegów wstrzymują nas zgrają,

Bitwą grożą, na ziemi brzeg wstąpić nie dają!

Gdy ludźmi i ich bronią gardzicie niegodnie,

Pomnijcie: bogi widzą czyn dobry i zbrodnie!

Eneasz był nam królem, na świecie nikt drugi

Nie zrównał mu ni z cnoty, ni z miecza zasługi.

Jeżeli los mu służy i dotąd oddycha

Powietrzem, gdy go w cienie nie wwiodła noc cicha,

Bez trwogi my – i tobie żal pierwszej nie będzie

Przysługi. Na Sycylii niejednych ziem piędzie

I miasta mamy, Acest z krwi Trojan je grodzi.

Na brzegi ściągnąć dozwól znękanych rząd łodzi,

Wyrąbać z lasu belki, wystrugać w nim wiosła,

By, gdyby druhów z królem fortuna przyniosła

I los dał, do Italii iść, na Lacjum niwy.

Jeżeli zaś pochłonął cię, ojcze nasz tkliwy,

Nurt Libii i nadziei nie staje nam, Jula,

W Sycylii niech nas ziemia gotowa przytula,

Skąd przyszlim: dozwól wtedy w kraj płynąć Acesty!”

Tak Ilijonej; zawtórzą słów zgodnych szelesty

Dardanidzi.

Natenczas Dydo krótko, skłaniając skroń, powie:

„Oddalcie z serca bojaźń i troski, Teukrowie:

Los twardy, nowość państwa, te dawać mi każą

Zlecenia i szeroko obsadzać brzeg strażą.

Któż nie zna Eneadów? Kto Troi? I komu

Obcymi są ród, męstwo i groza pogromu?

Nie takie twarde serca ta żywi kraina,

Nie tak tu odwrócone słońce konie spina!

Czy Hesperii, Saturna wdzięk znęci was błoni,

Czy w Eryksa kraj Acest król serce nakłoni,

Bezpiecznie was wyprawię i mieniem wspomogę.

Gdy ze mną zostać chcecie, tu kończąc swą drogę,

Gród mój waszym – czas, byście okręty ściągali;

Lud Trojan równo z Tyrem ja ważę na szali!

O, gdyby sam król Enej wszedł na to wybrzeże,

Tymże wichrem gnan! Zaraz wytrawne rycerze

Roześlę, krańce Libii niech bada straż czuła,

Czy rzucon gdzie się w lesie lub w grodach nie tuła!”

Poruszon słowy, Achat waleczny swą postać

I ojciec Enej dawno już z chmury wydostać

Pragnęli. Pierwszy Achat Eneja zagadnie:

„Bogini synu, jakąż myśl w duszy masz na dnie?

Bezpiecznym widzisz wszystko, flota, druhy z nami;

Jednego brak, którego widzielim wprzód sami,

Jak tonął, zresztą matki spełniły się słowa!” –

Ledwie wyrzekł to, z nagła prysnęła tęczowa

Śreżoga chmurki; lekkiej wydarty obsłonce

Promienny Enej w jasne podnosi skroń słońce,

Z postaci rówien bogu, bo od swej macierzy

Kędziory wziął prześliczne, rumieniec lic świeży,

A z oczu wdzięk młodości mu tryska wesoły:

Tak zdobią kość słoniową przemysłu mozoły,

Tak w złocie srebro błyska lub z Paru lśni kamień.

Królowej więc i wszystkim, wśród dziwu omamień,

Rzekł z nagła: „Tutaj jestem! Wywiadów nie stanów,

Królowo! – Enej z Troi jam, z Libii bałwanów

Wyrwan! O ty, co Trojan litujesz się jedna,

Co nas, resztki Danaów, przez morskie bezedna

I lądy gnanych klęską, nędzarzy – do zacisz

Domowych swych przyjmujesz i grodem bogacisz,

Dzięk godnych słać ci, Dydo, nasz język nie zdoła,

Ni cały ród Dardanów, po świecie dokoła

Rozproszon. Jeśli bogi czczą zbożnych, jeżeli

Coś znaczy prawość, cnoty świadomość weseli,

Bądź wszystkim nagrodzona! Jakiż, w szczęsnej chwili

Wiek cię wydał i jacy ojcowie zrodzili?

Póki rzeki biec będą w morza i gór stocza

Zwiedzać cienie, a niebo gwiazd trzódka urocza,

Zawsze imię twe wdzięcznym pierwszeństwem zaszczycę,

W jakikolwiek kraj pójdę!” To rzekłszy, prawicę

Śle w stronę Ilioneja, lewą Sergestowi

Dłoń poda, toż Gijasa, Kloanta pozdrowi

I innych.

Zadziwiona widokiem królowa,

A potem losem męża, w te ozwie się słowa:

„Jakiż synu bogini, zawistny los gna cię

Przez klęsk tyle? Co rzuca w tych pustek połacie?

Ty żeś Enej, którego Anchizowi miła

Nad falą Symoentu Wenera powiła?

Pamiętam, Teucer przybył w sydońskie zagony,

Wypędzon z ziem ojczystych, by szukać korony

Z pomocą Bela; rodzic mój, Belus, na popiół

Obrócił Cypr bogaty i władzy tam dopiął

Pogromem. Odtąd losy waszego znam grodu,

Twe imię, wodzów greckich pamiętam od młodu;

I wrogów wielu – Teukrów nad inny lud ceni:

Stąd mówią, że ze starych są Teukrów zrodzeni.

Wstępujcie więc, młodzieńce, pod moje poddasza!

I mnie również fortuna tak sroga jak wasza

Po wielu trudach spocząć na ziemi tej każe.

Nieobca klęsce, umiem wspomagać nędzarze!”

Tak mówi i Eneja w królewskie wrzeciądza

Prowadzi, razem bogom obiaty zarządza.

Tymczasem na brzeg druhom śle wybór najlepszy:

Dwadzieścia wołów, setkę szczeciastych da wieprzy

Z grubym karkiem, sto tłustych z matkami jagniątek,

Wesołe dnia podarki.

We wnętrzu domu suto ścian każdy zakątek

Przystroją, stoły stawią pomiędzy kolumny,

Szat szkarłat, sztucznie tkanych, połyska w krąg dumny,

Ogromne srebra świecą, w złocie bez usterek

Rzeźbione czyny ojców lśnią, długi dzieł szereg,

Przez tylu mężów wiedzion do rodu ich źródła.

Eneasz, bo ojcowska miłość nie wychłódła

W jego sercu, Achata śle szybko, by całą

Askaniowi rzecz odniósł i w miasto go śmiało

Sprowadził. Troska ojca w Askaniu jedynie!

Wraz dary też, iliackiej wyrwane ruinie,

Nieść każe: tkany złotem płaszcz sztywny, niesplamion

I akantem obszytą zasłonę dla ramion,

Heleny strój, Argiwki, który z Mycen sama

Uwiozła, gdy na związek wzbroniony w Pergama

Dążyła, matki Ledy dary niezmierzone;

Prócz tego berło, które nosiła Ilione,

Najstarsza z cór Pryjama, i naszyjnik złoty

Z perłami, i koronę podwójną z klejnoty. –

Z tym zleceniem szedł Achat śpiesznie w stronę łodzi.

Lecz Wenus nowe sztuki, plan nowy znachodzi

W swej myśli, by Kupidyn, odmieniwszy postać,

Mógł miast Jula miłego z darami się dostać

Do królowej, niezgasłe w niej niecąc zarzewie;

Lęka się bowiem Tyru obłudy i nie wie,

Co knuje Juno – troskę nocna zwiększa pora;

Tak zatem skrzydlatego zagadnie Amora:

„Synku mój, ma jedyna mocy i rozkoszy,

Którego grot Jowisza tyfejski nie płoszy,

Twojego wzywam bóstwa, byś kornie ubłagan

Mnie wspomógł: brat twój, Enej, morzem przez huragan

Gnan wszędy, dla Junony przewrotnej się tuła.

Znasz ją, z tobą jam nieraz ból przez nią odczuła.

Fenicka Dydo trzyma go, słowy słodkiemi

Nęcąc, przecież lęk ciągły Junońska ta śle mi

Gościnność: nie ustanie, gdy rzeczy tak stoją.

Królowę więc ja zdradą usidlić chcę moją

I płomieniem, by serca nie zmieniła płocha

Przez Junonę; Eneja niech ze mną wraz kocha!

Jak tego dopiąć, rada wyjaśni ci szczera:

Z woli ojca w sydońskie się miasto wybiera

Królewski chłopiec, z wszystkich najwięcej mi drogi,

Niosąc dary wyrwane z morza i pożogi;

Jego ja uśpionego na Cytery szczycie

Przechowam lub w idalski chram zaniosę skrycie,

By podstępu nie poznał przed stosowną chwilką;

Ty postać jego przybierz na jedną noc tylko

Podstępem; chłopiec, chłopca weź wdzięczne znamiona,

A kiedy cię na łono swe przyjmie Dydona

Przy uczcie, gdy po winie jest w myśli weselej,

Całując wśród uścisków słodkich, wtedy przelej

W jej serce płomień skryty, zwodnicze twe wina!”

Amor słucha słów matki drogiej, wnet odpina

Skrzydełka i wesoło udaje chód Jula.

Tymczasem Wenus błogim snem członki utula

Askania i przy piersiach niesie na wysoki

Idalski szczyt, gdzie dziecię miłymi pomroki

Kwiecisty gaj osłania i poją ziół wonie.

Kupido, pełniąc prośbę, w tyryjskie ustronie

Wesoło dar królewski niósł wespół z Achatem,

Gdy wchodził, już królowa, w tle przesłon bogatem,

Na złotej sofie w pierwszym się miejscu ułoży;

Już ojciec Enej wchodzi, już Trojan tłum hoży

Przybywa, na rozsłanej się ścieląc purpurze.

Służący niosą wodę do rąk, kosze duże

Z pieczywem i wełniane ręczniki bez skazy;

Pięćdziesiąt dziewcząt wewnątrz półmiski i wazy

Rzędem kładzie i bogom kadzideł woń pali;

Sto innych i sług tyleż rówieśnych im w sali

Roznosi jadło, stawia puchary dokoła.

Nie mniej i Tyryjczyków w podwoje wesoła

Młódź się kupi, na sofach ścieląc za rozkazem.

Dziwi ich dar Eneja, dziwią się zarazem

Promiennej twarzy Jula i złudnemu słowu;

Płaszcz potem i z akantem strój nęci ich znowu.

Szczególnie biedna Dydo, oddana złej doli,

Ni oczu, ani serca nie może do woli

Nasycić: równie dar ją, jak chłopiec zachwyca.

On, na szyi nie swego zwisnąwszy rodzica,

Gdy miłość jego pieszczot ukoił zapałem,

Do niej bieży; oczyma i sercem już całem

Tkwi w nim Dydo, na łonie pieści, niewiedząca,

Jaki bóg czyha na nią; jemu nic nie zmąca

Poleceń Acydalii: Sycheja więc z wolna

Zaciera w jej pamięci, by była znów zdolna

W odwykłe serce nowej wziąć płomień miłości.

Po uczcie, gdy już stoły zabrano, wśród gości

Stawiają wielkie czasze i wina uwieńczą.

Wstał hałas, wrzawą zewsząd rozbrzmiały młodzieńczą

Przybytki; podciągnięte pod pułapy wierzchnie

Błysną lampy, od żaru pochodni noc pierzchnie.

Królowa puchar Belów, perłami i złotem

Ozdobny, bierze, winem napełni go potem

I w dłonie ujmie – cisza dokoła nastawa:

„Jowiszu, który dajesz gościnności prawa,

Spraw, niechaj dzień ten Tyru i Trojan lud święci

Jako błogi, niech w dziatek on żyje pamięci,

Niech radość Bakchus zsyła i dobra Junona!

Wy ucztę, Tyryjczycy, święćcie z głębi łona!”

Rzekła, kroplę dla bogów strąciła w stół pusty

I pierwsza, lekko czaszy dotknąwszy się usty,

Z zachętą daje Bicji; ów, pełen ochoty,

Szumiący winem do dna spełnił puchar złoty.

Za nim możni; na cytrze złotej – z włosem po pas,

Ćwiczony przez wielkiego Atlasa gra Jopas:

Trud słońca błądzącego śpiewa i księżyca;

Skąd ludzi ród i bydło, żar i nawałnica,

Arktur, słotne Hyjady, podwójne Triony;

Czemu zimą tak śpiesznie w ocean spieniony

Schodzi słońce, a letnia noc idzie mniej żwawo. –

Klaszcze Tyru lud, Troja huczne bije brawo.

Niemniej, noc przeróżnymi spędzając rozmowy,

Biedna Dydo miłości żar pije wciąż nowy.

O Pryjama, Hektora wciąż pyta się wiele,

To na jakich Jutrzenki syn przybył wojsk czele,

To jakie Diomeda konie? Jaki Achil?

„Owszem – rzecze – o, gościu, do mych próśb się nachyl,

Złość Greków od początku, oraz jaki trud ma

Twa podróż, powiedz; wiosnać to zbiegła już siódma,

Jak tułasz się po ziemiach wszystkich i mórz fali”.

Księga II

Zmilkli wszyscy i twarze obrócili bacznie,

Więc ojciec Enej z łoża górnego tak zacznie:

„Niewymowne, królowo, wznawiać każesz rany.

Jak trojańskie dostatki i tron opłakany

Wywrócili Danaje; jam widział klęsk mrowie,

W nich udział miałem wielki. Kto, głosząc to w słowie,

Z Mirmidonów, Dolopów lub wojska Ulissa

Łzę by wstrzymał? Z niebiosów noc mokra już zwisa.

Schodzące gwiazdy radzą snem siły odświeżyć –

Lecz gdy pragniesz tak poznać wypadki mych przeżyć

I krótko znoje Troi usłyszeć ostatnie,

Choć duch wzdryga się wspomnieć, głos z płaczu się zatnie,

Zacznę:

Wojną złamani, losem starci w sile

Danajów wodze, kiedy już zbiegło lat tyle,

Konia-górę, Pallady sztuką wsparci bożą,

Budują, z jodeł ściętych żebra mu ułożą;

Udają ślub za powrót – ta wieść się rozszerza.

Wtedy garść wybranego przez losy żołnierza

W głąb pusty wsadzą chyłkiem, wnet bok mu olbrzymi

I brzuch cały mężami wypełnią zbrojnymi.

Jest blisko wyspa Tened, słynąca wprzód chwałą

I skarby, gdy się państwo Pryjama trzymało –

Dziś wydmy w niej i przystań dla łodzi zdradliwa,

Tam zgraja ich na pustym się brzegu ukrywa.

My sądzim, że do Micen z wiatrem odpłynęli;

Cała Teukria po długim się smutku weseli.

Otworzą bramy; chętnie doryckie obozy

Lud zwiedza, brzeg opuszczon ogląda bez zgrozy:

Tu Dolopy, tam miejsce Achilla namiotów,

Tu floty port, tam szereg się zbiegał, w bój gotów.

Część dziwi dar złowieszczy, poświęcon Minerwie

Rumaka kolos. Pierwszy Tymetej się zerwie,

Wieść w mury go i w zamek doradza wysoki –

Bądź ze zdrady, bądź Troi tak chciały wyroki.

Lecz Kapys i ci, którzy dojrzalszą myśl mieli,

Zdradzieckie dary Greków w dno morskiej topieli

Stoczyć każą i żary podłożyć ogniska

Albo, wiercąc brzuch, zbadać kryjówki głąb z bliska

Niepewny lud w przeciwne dwie dzieli się strony.

Wtem pierwszy, z wielką rzeszą mężów, zapalony

Laokon z wysokiego zamczyska zbiegł śmiele

I z dala: – „Co za zgubny szał, obywatele!

Wierzycie, że złość wroga nad wami nie zwisa,

Że bez zdrady dar Greków? Tak znacie Ulissa?

Albo siedzą w tym drzewie Achiwi ukryci,

Lub mury nam machina ta zdradnie podchwyci,

Szpiegując z góry domy i gród; zresztą kto wie,

Jaki fałsz w niej; koniowi nie wierzcie, Teukrowie!

Ja lękam się Danajów, chociaż niosą dary!”

Rzekł i włócznię ogromną w bok groźnej poczwary

I w pogięty od spojeń brzuch z potężną mocą

Ciska – utkwiła, ciężko drgając: zachrobocą

I wydadzą jęk wklęsłe brzuszyska jaskinie.

Gdyby nie wyrok bogów i płochość jedynie,

Skłoniłby nas, by zbroczyć kryjówkę żelazem:

Stałabyś, Trojo, z zamkiem Pryjama zarazem!

Wtem młodzieńca, związawszy mu dłonie za plecy,

Z krzykiem wielkim przed króla wiedli niedalecy

Pasterze. On, nieznany, w ich ręce zdradziecko

Sam się oddał, by w Troję wprowadzić czerń grecką,

Ufny w duszy, na dwoje się godząc pochopnie:

Czy znajdzie zgon niechybny, czy zdrady swej dopnie.

Ciekawie zewsząd Trojan młódź śpieszy bezwąsa

I w tłoku na wyścigi z jeńca się natrząsa.

Poznaj więc Greków zdrady i z jednego zbrodni

Sądź o wszystkich.

Gdy bowiem bezorężny ów tułacz przychodni

Zmieszan stanął i okiem zmierzył Frygów wojsko:

– „Jakaż ziemia dziś, jaka – rzekł – będzie mi swojską

Mórz fala? Ja nieszczęsny! Któż pomoc dziś da mi?

Wśród Greków miejsca nie ma dla mnie, a i sami

Dardanie wrodzy śmierci mej chciwie żądają”. –

Te jęki zmiękczą serca, pomruk między zgrają

Ucichnął. Każem mówić: z jakiej krwi zrodzony?

Co niesie? Więźniem będąc, co ma do obrony?

On, zbywszy się bojaźni, nareszcie to wyzna:

„Całą prawdę ci powiem, królu. Ma ojczyzna,

Nie przeczę, w Argos: stamtąd przodkowie są tędzy

To pierwsze. Gdy nieszczęście przywiodło do nędzy

Synona, kłamcą przecież nie zrobi na włosek!

Może doszło twych uszu z dalekich pogłosek

Coś o mianie Belidy, sławie Palameda:

Z fałszywych go donosów Pelazgów czereda

Bez win, dziko, iż wojnę tę ganił sobaczą,

Skazała na śmierć – teraz zabitego płaczą.

Jemu, iż nas ród zbliża oraz towarzyska

Zażyłość od lat pierwszych, w te obozowiska

Ubogi rodzic przydał. Póki królów godło

Nosił i w radzie znaczył, i mnie też się wiodło,

Miałem imię; lecz skoro on, z Ulissa winy

(Znaną głoszę rzecz) ziemskie opuścił krainy,

Znękan, życie pędziłem w cieniu, wśród łez wiela,

Gniew żywiąc z niewinnego doli przyjaciela.

Szalony, nie taiłem, że gdy los mi zdarzy

Zwycięsko w Argos wrócić, do swojskich ołtarzy,

Mścić się będę; tem srogim gniew wzbudził. Zza kulis

Zło pierwsze odtąd wyszło, odtąd zawsze Ulis

Nowymi straszył pozwy, pogłoski sąsiadom

Sprzeczne rzucał, na przebój szedł, winy swej świadom,

I nie spoczął, aż pomoc Kalchasa w tej drodze...

Lecz po cóż próżno skargi niewdzięczne rozwodzę

I zwlekam? Gdy równymi są u was Achiwy

I dosyć wam to słyszeć, w zgon wiedźcie straszliwy:

Chce Itak, nie poskąpią Atrydzi nagrody...” –

Więc chciwie go badamy, by wyznał powody,

Nie sądząc, by w tym podstęp tkwił, zbrodnia i zdrada

On dalej drżącym głosem tak chytrze powiada:

– „Często Grecy, długimi znużeni bojami,

Porzucić chcieli Troję i cofnąć się sami.

Obyż to uczynili! Lecz często ich zima

Na morzu, często Auster odstraszy i wstrzyma.

Szczególnie, gdy już pobit klonowymi belki

Stał rumak, całe niebo burz orkan skrył wielki;

Trwożni ślem Eurypila po Feba wyrocznie.

On z przybytku te słowa odnosi niezwłocznie:

Krwią dziewicy, Danaje, wichryście zbłagali,

Pierwszy raz w kraj iliacki przychodząc z oddali;

I dziś wojsko bez dani z krwi Greka nie ruszy

Z powrotem. – Kiedy głos ten w pospólstwa wpadł uszy,

Ścierpły serca, dreszcz zimny z tak strasznych wyzwolin

Wszedł w kości: kogo los chce i żąda Apollin?

Wtem Itak z wrzawą ciągnie Kalchasa, wróżbitę,

W sam środek; jakie bogów wyroki są skryte,

Wypytuje... Mnie podstęp sztukmistrza już wtedy

I srogą przyszłość licznej głos wróżył czeredy.

Dziesięć dni milczy wieszczek i ukryty w domu

Nie chce głosem swym śmierci zwiastować nikomu;

Wreszcie, złaman natręctwem Ulissa krzykacza,

Z umowy rwie milczenie i mnie w zgon przeznacza.

Przyklaśli wszyscy; czego dla siebie się bali,

To znieśli, gdy w jednego nędzarza los wali!

Już nastał dzień okropny: w ofiarne obrzędy

Krupy, sól i opaski gotują mi wszędy...

Uszedłem śmierci – wyznam – i zerwałem pęta,

W bagniem krył się w noc, kędy trzcina rozrośnięta,