Feralny tydzień i inne opowiadania - Janusz Korczak - E-Book

Feralny tydzień i inne opowiadania E-Book

Janusz Korczak

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Zbiór opowiadań Janusza Korczaka wydanych w 1927 roku. Janusz Korczak, właśc. Henryk Goldszmit (1878–1942), polsko-żydowski lekarz i pedagog, zajmował się teorią i praktyką wychowania. Pisał utwory literackie oraz publicystyczne, w których propagował prawa dziecka oraz nowoczesne metody wychowawcze. Materiały do twórczości literackiej czerpał z bezpośredniej pracy dziećmi.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Janusz Korczak

Feralny tydzień i inne opowiadania

Warszawa 2020

Feralny tydzień

Węglarz zrobił zawód.

Tatuś bardzo się gniewał, że mama wszystko odkłada na ostatnią chwilę. – Mama powiedziała, że jak tatuś nie wie, żeby nie mówił, bo węgle były zamówione już w czwartek. Tatuś powiedział, że w mieście, chwała Panu Bogu, nie jeden jest tylko węglarz. Mama powiedziała, że wie o tym lepiej od tatusia, tylko że ten właśnie daje dobrą wagę. – Tatuś powiedział, że mu groszowe oszczędności mamy stoją kością w gardle. Mama bardzo się obraziła. Niech tatuś sam gospodarstwo prowadzi; tatuś jest człowiek bezwzględny; mama miałaby też wiele do powiedzenia. – A tatuś powiedział: już się zaczyna stara śpiewka, i wyszedł.

Działo się to w niedzielę, a w poniedziałek rano w mieszkaniu było zimno jak w psiarni.

Stasia już dwa razy budzili, raz mama, a drugi raz Ludwika. Stasio udaje, że śpi. Pod kołdrą ciepło, a w pokoju zimno i ciemno, na ulicy zimno i błotno, a w szkole...

– Pani kazała się spytać, czy Stasio wstał... Niech Stasio wstaje, bo późno... Stasio się spóźni do szkoły.

Ludwika pociąga za kołdrę.

– Zaraz.

– Zaraz to zaraz. Proszę wstać.

– Niech Ludwika sobie idzie.

Ach, jak on nienawidzi tej wstrętnej kuchary, która do wszystkiego się wtrąca.

– Dobrze, powiem pani. Niech sobie Stasio leży. – Stasio nienawidzi Ludwiki. Nienawidzi za to, że musi wstać, za to, że dziś poniedziałek, a w tygodniu nie ma święta, za to, że nauczyciel odda dziś dyktando, w którym Stasio zrobił dwa grube błędy, o których wie; a wreszcie za to, że dziś jest pierwsza geografia, z której go pewnie wyrwie, bo tylko sześciu zostało, którzy odpowiadali po razie.

– No co, wstaje? – rozlega się głos mamy ze stołowego pokoju.

Stasio siada w łóżku i pod kołdrą zaczyna się ubierać leniwie.

– Aha – mówi Ludwika z triumfującym uśmiechem.

– Jak Ludwika nie pójdzie, to ja się nie będę ubierał.

– Ojoj, jaki to skromniutki – żeby się kto nie dowiedział.

„Żebyś zdechła” – myśli Stasio w najwyższej pasji.

 

*     *

 

*

 

Szary, posępny, gnuśny, poniedziałkowy ranek.

Idzie Stasiek z tornistrem na plecach i troską w sercu, stara się robić duże kroki, aby każdy krok odpowiadał jednej płycie trotuaru, uderza ręką w blaszane szyldy mijanych sklepów.

– Dzień dobry.

Podają sobie obojętnie ręce.

– Wiesz, byłem wczoraj w cyrku.

Wiśnicki zawsze się musi wszystkim chwalić.

– Wielkie rzeczy – pewnie na popołudniowym.

I Stasio zbacza na stronę, aby wejść w kałużę.

Wiśnicki milknie, niemile dotknięty.

– Właśnie że byłem na wieczornym. A wreszcie to wszystko jedno.

– Jutro, a nie dziś wszystko jedno. Po południu przedstawienia są dla dzieci.

– Właśnie że nie, tylko że wolno wziąć jedno dziecko za darmo, a reszta wszystko to samo.

– Ale lwów po południu nie dają.

– A właśnie, że i lwów dawali.

– I wchodził do klatki?

– A wchodził.

– Jak kogo kochasz?

– Jak ojca kocham. – I patrzy Stasiowi prosto w oczy.

– No to się złapałeś, bo byłeś po południu.

– Wcale się nie złapałem.

– A skąd wiesz, że wchodził do klatki?

– Skąd wiem, to wiem.

Idą obok siebie gniewni i milczący.

– Dzień dobry.

Czerwińskiego Stasio też nie lubi, bo kowal i głupi.

– Wiecie: w tej dykcie nie zrobiłem ani jednego błędu.

– A jak napisałeś pośliednieje? – pyta Wiśnicki.

– Fi, także mi sztuka.

Jest to właśnie jeden z dwóch grubych błędów Stasia.

Stasio odłącza się od nich, idzie brzegiem rynsztoka – na samym brzeżuszku, rozstawił ręce i utrzymuje równowagę. – Spogląda z ukosa na kolegów i myśli z niechęcią:

„Szczeniaki”.

 

*     *

 

*

 

– Na miejsce. Dosyć.

Teraz kolej na Stasia.

Stasio szybko chowa zegarek. Trzy minuty do dzwonka.

Jeszcze zostało tylko dwóch, którzy odpowiadali po razie, a z siedmiu wyrwanych dzisiaj aż cztery dwójki.

Ostatni wydawał na M; na N nie ma nikogo, na O – jeden, a potem P. – Jednym szybkim rzutem myśli obejmuje grozę sytuacji. „Prędzej, dzwonek, prędzej”, krzyczy myśl jego w strasznym, dzieciom tylko i obłąkanym znanym przerażeniu. – „Boże, zmiłuj się”.

Nauczyciel postawił stopień, naprzód w notesie, potem w dzienniku; przebiega wzrokiem listę, przewraca stronę notesu – Stasio jest tam na samej górze.

– Prechner.

Westchnął głęboko. „Boże miłosierny, dzięki Ci”. Serce jego, kołacące jeszcze niespokojnie po doznanym wstrząśnieniu, przyklękło w kornej modlitwie.

Więc w sobotę będzie wydawał: nauczy się na pięć – przez całą dużą pauzę będzie powtarzał.

A Prechner powoli poprawia bluzę, bardzo powoli zamyka książkę, chrząka.

– Do tablicy – niecierpliwi się nauczyciel.

Wolno wysuwa się z ławki. – I dzwonek. – Nasamprzód jedno uderzenie ciche, przytłumione; to stróż bierze dzwonek do ręki; a potem cała fala głośnych, jędrnych, zbawczych uderzeń dzwonka.

Nauczyciel skinął ręką, odłożył pióro, zamknął dziennik i wyszedł.

Klasa huczy dziesiątkiem głosów. Stasio przyłącza się do grupy, gdzie Prechner opowiada, że nie miał książki w ręce, że nie odpowiedziałby ani słowa. Widać, że się nie chwali, tylko że naprawdę nie umiał. I nic dziwnego: odpowiadał już trzy razy. Nauczyciel chciał go złapać – to jasne.

Pierwsza pauza trwa krótko.

Na religii sąsiad daje Stasiowi obiecaną książkę. Stasio przegląda spis rozdziałów, trzymając książkę pod ławką, potem zrazu jakby niechcący, a potem uważniej – przebiega treść pierwszego rozdziału; wreszcie kładzie książkę na ławkę, przykrywa do połowy religią, ciekawe.

– Co czytasz? – pyta kolega z tylnej ławki.

Stasio spogląda z niepokojem na księdza.

– Nie twoja rzecz; pilnuj swego nosa.

Godzina przemija szybko.

W serce Stasia wkrada się niepokój. – Już posłowie donieśli, że Szparag przyniósł kajety, już dyżurny woła, żeby siadać na miejsca, już pedel dwa razy uderzał kluczem w szybę oszklonych drzwi, aby uciszyć klasę. – Uderzenia kluczem w szybę nauczył się od inspektora: małpuje.

Lekcja się zaczyna.

– Kogo nie ma w klasie?

Szparag przepisuje stopnie z notesu do dziennika. Uczniowie z pierwszej ławki unoszą się, aby z ruchów pióra odgadnąć, ile kto dostał z dyktanda – pokazują na palcach.