Historie zębami pisane - Sławomir Prochocki - E-Book

Historie zębami pisane E-Book

Sławomir Prochocki

0,0
2,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Ta książka powstała na podstawie moich siedmioletnich doświadczeń pracy z psami w schronisku Na Paluchu w Warszawie. Pamiętajcie, że to nie instruktaż, a jedynie opowieść. Nie zmieściły się tutaj historie wielu innych psów, które wciąż mają i mieć będą ciepłe miejsce w moim twardym sercu. Nie ma tu słowa o Silverze, Pyśku, Felku, Karbonie, Dantem, Mafim, Welesie, Jogim, Truflu, Rudym, Tangerze, Rexie, Ramosie i wielu, wielu innych. Nie sposób opisać wszystkie.
Uważam, że nie ma agresywnych psów. Niemal każdy psiak może ugryźć człowieka. To tylko kwestia sytuacji i odpowiedniej motywacji dla psa. Są jednak psy, którym przychodzi to o wiele łatwiej niż całej reszcie. To z reguły wina nie tylko charakteru psa, ale przede wszystkim skutek działań ludzi. Pies najczęściej gryzie, bo nauczył się, że wszystkie inne sygnały, które wysyłał kiedyś przed użyciem zębów, zawiodły. Dopiero ugryzienie zadziałało. Więc teraz nie marnuje już prądu na ostrzeżenia i gryzie od razu.

Tak jak pisałem - uważam, że właściwie każdy pies może ugryźć człowieka, a schronisko jest miejscem, gdzie o ugryzienia jest najłatwiej. W domu, po adopcji, gdy stres po miesiącu czy dwóch opada, ryzyko ugryzienia spada bardzo istotnie. Ale to nie znaczy, że staje się zerowe. Więc najważniejsze moje zalecenie – szanujcie swoich czworonożnych przyjaciół. Są nie tylko członkami Waszej rodziny, ale przede wszystkim to żywe istoty, czujące, myślące i podatne na stres. Więc nie fundujcie im tego stresu bez sensu, nie denerwujcie bez potrzeby, nie używajcie metod awersyjnych, gdy możliwe są sposoby pozytywne. Wasz pies odpłaci Wam wtedy sercem, przyjaźnią i miłością. A jeśli mnie nie posłuchacie, liczcie się z tym, że tak nie będzie. Bo psy gryzą i szczekają. Taka ich psia natura. I już.
Sławomir Prochocki

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Wstęp

Ta książka powstała na podstawie moich siedmioletnich doświadczeń pracy z psami w schronisku Na Paluchu w Warszawie. Pamiętajcie, że to nie instruktaż, a jedynie opowieść. Nie zmieściły się tutaj historie wielu innych psów, które wciąż mają i mieć będą ciepłe miejsce w moim twardym sercu. Nie ma tu słowa o Silverze, Pyśku, Felku, Karbonie, Dantem, Mafim, Welesie, Jogim, Truflu, Rudym, Tangerze, Rexie, Ramosie i wielu, wielu innych. Nie sposób opisać wszystkie.

Uważam, że nie ma agresywnych psów. Niemal każdy psiak może ugryźć człowieka. To tylko kwestia sytuacji i odpowiedniej motywacji dla psa. Są jednak psy, którym przychodzi to o wiele łatwiej niż całej reszcie. To z reguły wina nie tylko charakteru psa, ale przede wszystkim skutek działań ludzi. Pies najczęściej gryzie, bo nauczył się, że wszystkie inne sygnały, które wysyłał kiedyś przed użyciem zębów, zawiodły. Dopiero ugryzienie zadziałało. Więc teraz nie marnuje już prądu na ostrzeżenia i gryzie od razu.

Takimi psami się zajmowałem, gryzącymi łatwo, zbyt łatwo. Gdy je poznawałem, doskonale już umiały gryźć i używały tego sposobu komunikacji bez oporów. Schronisko dla psa to taki rodzaj gułagu, gigantyczne źródło ciągłego stresu – mało spacerów, nieustanne szczekanie innych psów, konieczność załatwiania się w miejscu, gdzie śpi, wokół mnóstwo obcych ludzi, rzadki kontakt z ludźmi, których zna.

W takich warunkach psy wzmacniają swoje zachowania agresywne, bo permanentny stres i związany z tym wysoki poziom kortyzolu powodują ich złe samopoczucie, zdenerwowanie i rozdrażnienie. Stąd zawsze moim pierwszym zadaniem było zaprzyjaźnić się z nimi, a dopiero potem spowodować, że zaczną akceptować czynności, na które dotąd reagowały użyciem zębów. Dotyk, zakładanie kagańca, wymianę obroży, zabiegi w gabinecie weterynaryjnym. Były psy, z którymi pracowałem samotnie rok czy dwa, bo nie było chętnych do pomocy. Ale gdy w końcu ogarniałem te psiaki, zawsze udawało się kogoś znaleźć i zaprzyjaźnić z psem. Każdej kolejnej osobie było już łatwiej.

O moich metodach pracy krążyło i wciąż krąży mnóstwo idiotycznych plotek i kłamstw. Rozpowszechniają je ci, którzy pałając do mnie platoniczną nienawiścią, nigdy mnie przy pracy z psami nie widzieli. Bo ci, którym pomagałem przy ich psach, doskonale wiedzą jak pracowałem i jakie miałem efekty. Ta krótka książka pokazuje całą prawdę o tym, co działo się między mną a psiakami, które przyszło mi ogarniać. W całej mojej pracy w schronisku nie trafił mi się pies, który się w końcu ze mną nie zaprzyjaźnił, który nie skakał z radości na mój widok, nie właził mi na kolana i nie nadstawiał się do głaskania. To pokazuje, że w istocie każdy zdrowy psychicznie psiak jest nam, ludziom, przyjazny. Czasem tylko skrywa to w środku, w głębi swej psiej natury i trzeba to jedynie z niego wydobyć. To umiem najlepiej i być może tylko to umiem. Dla mnie wystarczy.

Każdy pies jest inny, do każdego prowadzi inna droga, choć kierunek jest zawsze podobny. To wytwarzanie w psie pozytywnych skojarzeń. Nie wierzcie ludziom, którzy twierdzą, że zaprzyjaźniają się z psami bez smaczków, że używanie kawałków kiełbasy prowadzi do „parówkowej przyjaźni”, która jest w jakiś sposób gorsza od tej, która osiągają oni, hipnozą, modlitwą czy obietnicami ładnych prezentów pod choinkę. Dla psa w schronisku istnieją tylko dwie waluty – smaczki i spacery. I trzeba używać obydwu, by pracować efektywnie, a nie tylko udawać, że coś się robi.

Tak jak pisałem - uważam, że właściwie każdy pies może ugryźć człowieka, a schronisko jest miejscem, gdzie o ugryzienia jest najłatwiej. W domu, po adopcji, gdy stres po miesiącu czy dwóch opada, ryzyko ugryzienia spada bardzo istotnie. Ale to nie znaczy, że staje się zerowe. Więc najważniejsze moje zalecenie – szanujcie swoich czworonożnych przyjaciół. Są nie tylko członkami Waszej rodziny, ale przede wszystkim to żywe istoty, czujące, myślące i podatne na stres. Więc nie fundujcie im tego stresu bez sensu, nie denerwujcie bez potrzeby, nie używajcie metod awersyjnych, gdy możliwe są sposoby pozytywne. Wasz pies odpłaci Wam wtedy sercem, przyjaźnią i miłością. A jeśli mnie nie posłuchacie, liczcie się z tym, że tak nie będzie. Bo psy gryzą i szczekają. Taka ich psia natura. I już.

Pedro, pies, który lubił się bawić

Pedro nie był agresywnym psem, ani trochę. I całe szczęście, bo wielki, ośmioletni molos, co prawda chudy jak patyk, ale wciąż ważący ponad 40 kg, budził swym wyglądem prawdziwy respekt. Gdyby Pedro był agresywny, byłby jednym z najgroźniejszych psów w schronisku. Ale nie był.

Pedro trafił do schroniska, gdy miał niecały rok. Prawdopodobnie opiekun nie potrafił nad nim zapanować. Niesamowicie żywiołowy psiak, radosny, wesoły, skłonny do zabawy. Niestety ulubioną zabawą Pedra było ściskanie zębami. Nie, nie gryzienie, ściskanie. Pedro łapał wybraną część człowieka w paszczę, a japę miał naprawdę potężną, i zaczynał zaciskać swoje szczęki. Nie z całej siły, ale i tak za mocno. A potem trzymał. Ile? Różnie, minutę, dwie, pięć. Jak puszczał, to tam gdzie złapał był rozległy siniec. Wielki jak talerz. Tak się bawił Pedro.

Podobno tej zabawy nauczył się w schronisku, ale w to nie wierzę. Być może, gdy trafił do schroniska, długo się adaptował. Był wrażliwym psem, czułym na zmiany i nastroje. Myślę, że gdy wreszcie oswoił się z nowym „domem”, zaczął pokazywać co potrafi. A potrafił się bawić. Dosyć specyficznie.

Nikt nie umiał sobie z tym poradzić. Gdy Pedro dostawał szalonych oczu, co oznaczało, że właśnie przypomniał sobie o zabawie, należało złapać go za obrożę, przyciągnąć do ziemi i trzymać – taki sposób wypracowali sobie wolontariusze. Praktycznie wyglądało to jak zapasy z psem. Pedro się wyrywał, człowiek łapał go oburącz za obrożę, mocowali się jak para tytanów, niemal zawsze wywracali się na ziemię i w zależności, kto się znalazł na wierzchu, ten wygrywał. Kobiety z reguły nie miały szans, faceci musieli kłaść się niemal na psie, by utrzymać go w pozycji leżącej. Trwało to minutę, czasem pół, czasem dwie. Pies w końcu męczył się i tracił werwę do zabawy. Na jeden raz starczało. Ale następny spacer znowu był loterią.

Znam opowieść, jak to jedna z behawiorystek ze świeżym dyplomem, postanowiła pokazać wszystkim, jak trzeba radzić sobie z Pedrem. Zabrała go na wybieg. Pedro uwielbiał biegać swobodnie, bez smyczy. Ale nikt nie brał go na wybieg, bo wystarczyło, by pies w szalonej radości przebiegł dwadzieścia metrów i od razu nachodziła go ochota na zabawę. Na jego zabawę.

Krzyk dziewczyny było słychać w całym schronisku. Pedro złapał ją za pośladek. Nie było odważnego, by tam wszedł i pies wybawił się do woli. Stali tak podobno ponad 5 minut. Gdy puścił wreszcie, dziewczyna z płaczem uciekła z wybiegu, a Pedra spokojnie odprowadzono do boksu. Tak wyglądała demonstracja umiejętności behawioralnych. Słowem - słabo.

Poproszono mnie o spacery z Pedrem, bo jestem facetem okazałej dosyć postury i wiedziano, że jak złapię Pedra za obrożę, to go nie puszczę. Wtedy jeszcze byłem świeżym wolontariuszem, nie miałem doświadczenia, ale pomyślałem, że muszę spróbować. Pierwszy spacer przeszedł spokojnie, drugi też. Dopiero na trzecim Pedro odpalił. Zrobił wielka kupę, bardzo go to ucieszyło, podskoczył dwa razy i capnął mnie za ramię. Wyrwałem mu rękę i krzyknąłem na niego. Tylko go to ucieszyło. Zabawa się rozkręca, fajno! Tym razem złapał mnie za drugie przedramię. Wolną ręką złapałem za obrożę i ciągnąc w dół powaliłem go na ziemię. Ramienia nie puścił. Lekko skręciłem obrożę i czekałem, ażw końcu puści by zaczerpnąć oddechu. Tak się stało. Pedro w końcu puścił moją rękę, a ja przyciskałem go nadal do ziemi. Wyrywał się szczerząc wspaniałe zęby, ale jakoś tak bez złości, po prostu bawił się dalej. Pomyślałem sobie w tej chwili, że gdy sprowokuję go agresji to będzie wyjątkowo kiepsko. Ale nic takiego się nie stało. Pedro zmęczył się, przestał się wyrywać. Puściłem go, on otrzepał się i ruszył w stronę schroniska jak gdyby nigdy nic.

Dopiero w domu zobaczyłem jak wygląda moje ramię. Wszystkie kolory tęczy w dużej obfitości i na sporym obszarze. Od łokcia do przegubu. Pięknie i kolorowo.

Od razu wiedziałem, że tak dalej być nie może. Nawet nie chodziło o ewentualną agresję psa. Gdyby chciał ugryźć, ugryzłby dużo wcześniej. Był w schronisku już siedem lat, miał wiele okazji. Szło raczej o coś innego – to po prostu głupota mocować się z psem w ten sposób. Można powiedzieć czysty idiotyzm. Na szczęście byłem nowicjuszem, miałem świeże spojrzenie na Pedra, nie byłem przyzwyczajony do polecanego mi przez innych sposobu radzenia sobie z problemem.

Postanowiłem wtedy przyjeżdżać do schroniska trzy razy w tygodniu. Częsty kontakt z psem bardzo pomaga w budowaniu relacji. Za każdym razem, gdy byłem w schronisku, brałem Pedra na spacer. Grupa moich wolontariuszy była bardzo zadowolona, z wiadomych powodów. A ja wdrażałem swój plan uspokojenia Pedra.

Gdy tylko przyszedłem do schroniska, wiedziałem o psach wszystko. To częsty przypadek wśród świeżych wolontariuszy. W młodości miałem w domu w sumie czternaście psów. Po kolei. Mój ojczym był psychopatą i myśliwym – w tej kolejności. Często kupował psy do polowania i oczekiwał po nich, że ich instynkt myśliwski ujawni się natychmiast, na pierwszym, góra na trzecim polowaniu. Uważał, że pies ma sam wiedzieć co ma robić, bez szkolenia i bez zastanowienia. Ponieważ te oczekiwania, łagodnie mówiąc, były nieco wygórowane, psy rzadko dawały radę im sprostać i w końcu zawodziły. Gdy tak się stało, mój ojczym pakował dwa naboje w strzelbę, celował i było po psie. Dlatego zawsze gdy wracał z polowania, siedziałem w oknie i patrzyłem zmartwiały czy wraca sam, czy z psem, w którym już zdążyłem się zakochać i którego uważałem za swojego przyjaciela, właściwie jedynego, bo niestety moja rodzina była mocno dysfunkcyjna. Być może dlatego tak kocham psy. Bo pamiętam jak nagle potrafią zniknąć.

Gdy miałem już swój dom, sprawnie zdobyłem kolekcję czterech psów, dwóch znalezionych, dwóch adoptowanych z Palucha. Były bardzo grzeczne, słuchały się mnie i nie sprawiały żadnych większych kłopotów. Miałem się więc za eksperta od wychowania psów i wszystkie Cezary Milany były mi po kolana. Tylko pogratulować.

Na szczęście trochę rozumu jakimś cudem mi zostało i obserwując schroniskowe burki szybko dotarła do mnie straszliwa prawda, że nawet nie wiem czego nie wiem. Natychmiast zainwestowałem sporo czasu w lekturę i w szkolenia. Opłaciło się i nadal się opłaca. Polecam.

Szybko zrozumiałem, że zabawa Pedra ma swoje źródło w nadmiernej ekscytacji. Pedro nakręcał swoje emocje i ściskając coś zębami radził sobie z psychicznym napięciem. Wystarczyło przekierować psa na inną zabawę i byłoby po problemie. Łatwo powiedzieć.

Postanowiłem spróbować przekierować Pedra na aport. Pedro uwielbiał biegać za piłką. Problem był taki, że wracając już po pierwszym rzucie porzucał piłkę i zabierał się za zabawę, swoją ulubioną. Wymyśliłem sobie, że wezmę kilka piłek i zanim pies do mnie dobiegnie, rzucę mu następną. Tak zrobiłem.

Pedro z ochotą poleciał za pierwszą piłką, wracając wypadła mu z paszczy, na kolejne dwie, które zdążyłem mu rzucić, zanim do mnie dobiegł, zupełnie nie zwrócił uwagi i złapał mnie za przedramię. Znowu zapasy, walka na ziemi, porażka. Pedro poprawił kolory na moim ręku i wyglądałem teraz jakby mi ręka wpadła pod pociąg.

Wtedy wpadłem na pomysł, który zmienił wszystko. Było lato, nosiłem tylko koszulę, ramię nie było gołe, ale chroniła je tylko cienka warstwa materiału. Kupiłem dwa szerokie bandaże elastyczne i przed kolejnym spotkaniem z Pedrem owinąłem sobie nimi przedramiona. Tworzyły coś w rodzaju grubego pancerza. Tak zabezpieczony wziąłem psa na wybieg i rzuciłem mu piłkę.

Poleciał jak szalony, dopadł do piłki, jak zwykle wykonał kilka radosnych skoków i odpalił w moją stronę. Oczywiście już bez piłki w zębach.

Stałem spokojnie, ramiona opuściłem wzdłuż ciała. Przybiegł, obiegł mnie i złapał mnie za prawe przedramię. Stałem spokojnie. Pedro stał i trzymał moją rękę w paszczy. Nie ściskał mocno, po prostu trzymał. Patrzył mi w oczy i intensywnie machał swoim chudym jak patyk ogonem. Powiedziałem spokojnie – Pedro, nie! Poruszył się, wciąż trzymał rękę, ale nadal ucisk był niewielki, dodatkowo osłabiony grubą warstwą bandaża. Prawie nie bolało. Pedro na coś czekał, a ja stałem bez ruchu. Powtórzyłem – Pedro, nie! Ale nie poruszyłem się nawet o centymetr. Pedro puścił moje ramię, stał tuż koło mnie z roześmianą paszczą, gotowy do zabawy. Ostrożnie sięgnąłem do torby po smaczka. Dałem mu parówkę powolnym ruchem. Wziął, nieco zdezorientowany. Jeszcze chwile stał obok mnie, a potem poleciał w stronę porzuconej piłki.

Tego dnia jeszcze dwa razy podbiegał do mnie i łapał mnie za przegub. Nieodmiennie stałem spokojnie i powtarzałem komendę – Pedro, nie! Gdy po chwili puszczał, dostawał smaczka. Za trzecim razem odważyłem się nawet go wtedy pogłaskać. Nie zmieniło to reakcji psa, odpuszczał zabawę w ściskanie zębami mojego ciała. Zwyciężyłem.

To nie Pedro był winny tego, że coraz mocniej ściskał ciało wolontariusza zębami. To wolontariusze swoim strachem, krzykiem i gwałtownymi ruchami nakręcali psa i prowokowali go do coraz intensywniejszej „zabawy”. Gdy Pedro łapał zębami za rękę, czekał na dalszy ciąg imprezy, podskoki, głośne krzyki, piruety. Wtedy inicjował swoją zabawę, a ludzie z ochotą brali w niej udział-tak mu się wydawało. Wystarczył wyraźny sygnał, że nie chcemy się bawić i Pedro odpuszczał. Był przecież bardzo grzecznym i posłusznym psem. Nie to nie! Spoko.