Irydion - Zygmunt Krasiński - E-Book

Irydion E-Book

Zygmunt Krasiński

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Irydion” to zaraz obok „Nie-boskiej komedii” najwybitniejsze dzieło Zygmunta Krasickiego, wydane anonimowo w 1836 roku. Akcja dramatu rozgrywa się podczas panowania Heliogabala w roku 222 n.e., a jego głównym wątkiem jest bunt Irydiona, stanowiący aluzję do powstania listopadowego. Bohater musi podjąć działania na rzecz ważnych idei, które narażone są na oddziaływanie wszechobecnego tragizmu.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Zygmunt Krasiński

Irydion

Warszawa 2020

OSOBY

IRYDION – także: SIGURD, HIERONIM; syn Amfilocha (Hermesa) Greka, i Grimhildy, kapłanki Odyna z plemienia Cymbrów;

ELSINOE – siostra Irydiona

MASYNISSA – towarzysz i doradca Amfilocha, a następnie Irydiona; afrykański starzec, posiadający tajemniczą i demoniczną moc

HELIOGABAL – cesarz rzymski, pochodzący z Emezu, z Syrii; arcykapłan Mitry (Baala); młodzieniec lat 18

ALEKSANDER SEWER – brat cioteczny Heliogabala, adoptowany przez niego dla podtrzymania dynastii; młodzieniec lat 13

MAMMEA – matka Aleksandra Sewera, ciotka Heliogabala

KORNELIA – prorokini chrześcijańska

WIKTOR – biskup wspólnoty chrześcijańskiej w Rzymie

ULPIANUS DOMICJAN – prawnik, nauczyciel i doradca Aleksandra Sewera

EUTYCHIAN – powiernik cezara

RUPILIUS – pomocnik Eutychiana

EUBULLUS – inny dworzanin cezara

PILADES – służący Irydiona

GLADIATOR – SPORUS, ostatni z rodu SCYPION

SYMEON z Koryntu, chrześcijanin, jeden ze stronników Irydiona-Hieronima

ARYSTOMACHUS

LUCJUSZ TUBERO

FILOZOF

NIEWOLNICY

GLADIATORZY

CHÓR SŁUŻEBNIC

CHÓR NIEWIAST

CHÓR KAPŁANÓW

CHÓR KARŁÓW

CHÓR PRETORIANÓW

CHÓR MŁODZIEŃCÓW

CHÓR BARBARZYŃCÓW

CHÓR PODZIEMNYCH GŁOSÓW

CHÓR Z WNĘTRZA ŚWIĄTYNI

IRYDION

Et cuncta terrarum subacta.

LUCANUS

..... Aestant ingens

Uno in corde pudor mixtoque insania luctu,

Et Furiis agitatus amor et conscia virtus.

AENEIDOS. Lib. X

Już się ma pod koniec starożytnemu światu – wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje – Bogi i ludzie szaleją.

A jako Jowisz pan na niebie, tak Rzym pan na ziemi kona i szaleje. – Fatum jedno spokojne, niewzruszone, rozum nieubłagany świata, patrzy z wysoka na wiry ziemi i nieba.

Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtem z piersi się dobywa. – Niechaj duch zniszczenia ku pomocy mi będzie, – niech moje natchnienie kręci się i toczy się, i rozlega na wsze strony jako piorun burzy, która grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie życie strąca do otchłani – a potem niech umiera jak on po dokonaniu dzieła. – Tam nowy świat na wschodzie! Ale mnie już nic do niego.

Gdzie postacie, które tak dumnie i wzniośle kroczyły dawniej po twoich siedmiu wzgórzach, o Rzymie? – Gdzie patrycjusze twoi z nożem ofiarnym i włócznią w ręku, z sercem pełnym tajemnic, z chmurą zgrozy na czole, ojcowie rodzin, ciemięzcy plebejanów, ukróciciele Włoch i Kartagi? Gdzie westalka wstępująca w milczeniu z ogniem świętym na schody Kapitolu?

Gdzie mówce twoi, panowie duszy tysiąców, stojący ponad falami ludu, gwarem poszeptów obwiani i burzą poklasków? – Gdzie żołnierze legionów bezsenni, ogromni, z twarzą spiekłą od słońca, ochładzaną znojem, rozjaśnianą połyskami mieczów? – Wszyscy zniknęli jedni po drugich – przeszłość ich zagarnęła i jak matka tuli do łona. – Nikt ich nie wydrze przeszłości.

Miasto nich podnoszą się nieznane dotąd kształty, ni piękne jak półbogi, ni silne jak olbrzymy tytańskich czasów; ale dziwaczne, migające złotem, z wiankami na czole, z pucharami w dłoni; a wśród kwiecia sztylety, a wśród biesiady trucizny, a w ich tańcach konwulsyjne podrzuty – niby to życie bez granic wśród pieśni i jęków, ryku hien i nawoływań gladiatorów. – Śmiech z takiej wiosny umajonej krwią i woniami spiekłych kadzideł! – Śmiech z takiego życia! – Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zostawi po sobie, prócz krzyków kilku i sławy marnego skonania!

Motłoch i cezar – oto jest Rzym cały! –

Izydo matko wiadomości i milczenia, stopy twoje zbryzgane pianą morza, okryte pyłem długiej podróży, obca mowa brzmi naokoło ciebie – i stoisz na Forum Romanum i dotąd się rozpatrzyć nie możesz, kędy sama jesteś, kędy brzegi Nilu.

Z pagórków Armenii, z nizin Chaldei, Mitra też, pan młodości i śmierci, ciągnie ku Rzymowi i już stanął w lochach Kapitolu i nożem ofiarnym potrząsa wśród głuchej nocy nad trupami ofiar.

W portykach greckich, w słodkim cieniu korynckich filarów barbarzyńskim chodem stąpa syn północy – stanie czasami i na toporze wsparty szuka błękitnymi oczyma, czy gdzie nie spotka Odyna, Boga ludów swoich.

Odyn Cymbrycki dotąd się nie zjawił – żal mu borów sosnowych i śnieżnej pościeli, i szarego nieba, i chórów Walhalli. – Ale chwil kilka jeszcze – i on puści się na pielgrzymkę do Rzymu!

Naprzód, Bogi i ludzie! – Drogi wasze się pokrzyżują od wschodu na zachód, od północy na południe. Miejsca dla was nie będzie. – Idźcie więc i kołujcie, błądźcie i wracajcie potem.

Tak zwykle przed śmiercią bywa.

Naprzód, Bogi i ludzie! – Szalejcie do woli – ostatni to szał, ostatnia to gonitwa wasza – a Fatum z was się urąga, krzyż godłem swoim wzięło i wy wszyscy wcześniej czy później padniecie przed krzyżem.

Z tego świata, co się zżyma i kona, wycisnę myśl jedną jeszcze – w niej będzie miłość moja, choć ona jest córą szaleństwa i zwiastunką zguby!

Naprzód w szał, naprzód w tan, Bogi i ludzie wokoło myśli mojej – bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej marzeniom – burzą, pośród której ona się przedziera jak błyskawica – bo imię jej nadam, postać nadam, i choć poczęta w Rzymie, dzień, w którym Rzym zginie, nie będzie jej ostatnim. Ona trwa, dopóki ziemia i ziemskie narody – ale za to w niebie dla niej miejsca nie ma!

Gdzież jesteś, synu zemsty – w jakiej ziemi leżą zwłoki twoje? – Duch twój pomiędzy jakimi duchami? –

Ze świata gruzów wywołałem cienie umarłych – w nocy na forum stanął senat przede mną – schylone widma, obarczone pamięcią podłości, i między nimi nie było ciebie!

Gladiator powstał z lochów cyrku i szedł na czele swoich przy świetle księżyca – przebici wszyscy – usta sine powtarzały w śnie śmierci: „Morituri te salutant, Caesar„. – Ale pomiędzy nimi nie odkryłem ciebie.

Na Palatynie, na wzgórzu ruin i kwiatów, panów świata dla mnie wzruszyły się prochy – płynęli przede mną – diadema krwią zlutowane trzymało się ich czoła – każdy na czole niżej miał znak potępienia – purpura na ich barkach powiewała, a zza niej świeciły gwiazdy przez otwory wydarte sztyletami zabójców – ale i tam nie ujrzałem ciebie.

Męczenników Chrystusa słyszałem śpiewy i modły. – Dźwięki te wzlatywały z katakumb i szły prosto ku niebu – był tam głos jeden niewieści, smutniejszy, piękniejszy nad inne – znany tobie kiedyś, ale teraz sam jeden, niezwiązany z twoim.

Gdzież jesteś synu zemsty, synu pieśni mojej! Już czas zmartwychwstać, by deptać po zwłokach olbrzyma – pamiętasz – przysiągłeś. – Wyrzekłeś się wiary, nadziei, miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem zanurzyć się tam, gdzie miliony. –

Godzina dobija – bo kędy miasto wieczne panowało, dziś grób szeroki, rozwarty, napełniony kośćmi i gruzem, opleciony pełzającym bluszczem i ludem. – Powstań – chodź – wzywam cię. – Ja i straszniejsza potęga jeszcze, od której cię wybawić nie zdołam, ale imię twoje oderwę od ciała twego i ono na zgubę nie pójdzie wraz z tobą!

Z dala ode mnie! – Nie dla was te dzikie manowce – w Kampanii rzymskiej zostańcie u stóp Apeninów, towarzysze moi. – Ja pójdę – ja go raz jeszcze chcę ujrzeć przed zgonem, przed śmiercią na wieki.

W tej jaskini leżącej wśród mroków przepaści, on na marmurowym łożu rozciągnięty, bez oddechu, bez sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na przebudzenie – obiecane – straszne, i na dzień sądu bliższy dla niego, niż dla reszty świata!

Starożytne próchna świecą naokoło jak oczy sfinksów – wąż z łuską promienistą śpi od wieków przy stopach jego – rysy zasępione, spalone gorączką, sen tak długi chłodu po nich rozlać nie potrafił.

Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego posągu i takich już dzisiaj nie ma na tej ziemi – nogi białe jak marmur paryjski w czarnych koturnach, złożone na czarnej pościeli. – Stąd i zowąd, pod nimi, nad nimi, mchy i bluszcze się wiją.

Tunika biała na piersiach spoczywa – odłamek lampy w dłoni i miecz rdzą stoczony u boku spoczywa – a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, jak gdyby zasnął w rozpaczy.

On cały zawieszony leży między snem a śmiercią – między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami, a tą, która niedługo w nim się obudzi – między potępieniem całego życia, a potępieniem wieczności.

Nim powstaniesz, opowiem twe dzieje.

W Chersonesie Cymbrów, w ziemi srebrnej potoków, ojciec twój niegdyś stąpał brat za brat z królami morza, choć przybył z odległych stron, choć cudzą miał grecką mowę i twarz greckiego półboga.

Ale polubiły go niewiasty i męże, bo powieściami długie słodził noce, a we dnie pierwszy do walk i biesiady. Manowce szarego oceanu bitą drogą mu były – w połysku gwiazd niebieskich wyczytywał pogody i burze – najcięższą włócznią przerzucał najwyższe maszty i za wichrami goniąc, spokojne miał czoło.

Na lądzie róg jego dzwonił po dolinach i skałach. – Niedźwiedź nigdy mu się nie potrafi odjąć – a kiedy wrócił z łowów lub rozbicia, kładł się na mech, na paprocie, i spełniając gęste puchary, opowiadał gonitwy, zapasy, rozboje. Na dalekich wodach dom jego nabijany kością słoniową i złotem – sługi niewolniki, stojąc na progu pod lasem filarów, patrzą na morze, zasiane wyspami błyszczącymi jak gwiazdy i wyzierają jego powrotu – ale on się nie spieszy, bo polubił dźwięk trąb konchowych i śpiew kapłanek Odyna – bo młodość swoją puścił na błędy i zmienne losy, by później dokonać wielkiego zamiaru – i puchar podnosi do ust i pije zdrowie króla mężów, starego Sigurda. –

„Grimhildo, córo Sigurda, lud mój od wieków nosi kajdany i jęczy – wraz z ludem moim sto innych ludów po wszystkich brzegach mórz południowych usiadło na żwirze i płacze.

Żeby ich wyzwolić, trzeba mi twojej piersi natchnionej! Ja sam rodem jestem niewolnik, ale duchem mściciel – wrogi moje silne jak tytany – żeby ich podkopać i obalić, trzeba mi twojej piersi natchnionej! Dziewico poświęcona Odynowi, ty wejdziesz w progi moje, ty będziesz towarzyszką moich trudów, i dzieci nasze kończyć będą dzieło moje – a ono się przeciągnie w późne wieki wieków!”

Tu ojciec twój umilkł i stopniami ogarniał ją potęgą wzroku i milczenia swego. – Ona, stojąc na skale, spoziera na szarą nieskończoność morza; z rozpuszczonym włosem, z zamglonymi oczyma, bezsilna, szalona miłością. – Już Odyna pawęż jej nie zasłoni, porzuci stopy ołtarza i pójdzie z obcym na dalekie brzegi.

„Hermesie, dawniej wojowniki nasze nie śmieli spojrzeć na czoło moje. – Tyś się zjawił jak bohater zstępujący z Walhalli, tyś rzekł: „Grimhildo” – i patrz, ja muszę być niewolnicą twoją. –

Nie znam ojczyzny twojej, wrogów twoich nie znam; kraj, do którego mnie ciągniesz, nigdy we śnie nawet nie ukazał się przede mną, ale pójdę, nieszczęśliwa – zhańbiona pośród dziewic – przeklęta gniewem Odyna – tylko pozwól raz jeszcze mi zasiąść na świętym głazie i odśpiewać pieśń ostatnią!”

Amfiloch Hermes szedł za dziewicą na pokładach mchu, na warstwach granitu, przez święte bory szronem obwisłe, wśród ryku wodospadów. Sosny tłumem cisnęły się wszędzie; z ich tłumu czasem szkielet dębu się wydostanie uwieńczon jemiołą. – Wyżej niebo górskie, ołowiane – po bokach tysiąc manowców krąży i woła za sobą na puszczę – ale dziewica zna ścieżki wiodące do Boga, z którym idzie żegnać się na wieki.

Wodzowie hord, panowie gruntów, królowie morza, majtki i ich towarzysze stoją w półkolu przed posągiem Odyna i czekają na kapłankę. – Jeden tylko Sigurd z pokolenia Bogów, król wszystkich, usiadł na pniu ściętej sosny i ogromną dłonią zakrył czoło – pierś jego nadyma się pod pancerzem z łusk rybich – ale milczy i wszyscy za nim milczą – słychać tylko szum morza bijącego o skały za borem.

Grimhilda przeszła pośród nich z oczyma wlepionymi w posąg Odyna, ku któremu stąpała w groźnej powadze. – A cudzoziemiec pozostał z tyłu, wśród orszaku swoich, z założonymi rękoma na korynckiej zbroi, oparty o drzewo.

Pod wstępującym sklepieniem jaskini, na głazie tajemnicami zapisanym, usiadła i zdała się marzyć. – Bóg północnych plemion stoi nad nią, broda jego i włosy skrzepłe lodem, przyprószone śniegiem, oczy szklanne, rażące, w olbrzymiej dłoni maczuga, krwią ofiar zbroczona, a w piersi głęboka rana, którą zadał sobie, kiedy, dopełniwszy ziemskiego wcielenia, zażądał wrócić do biesiad Walhalli.

Sen jej trwał długo i teraz powoli z niego się budzi, z wolna podnosi ramiona, mówi jeszcze tłumionym głosem: „Znam cię, Panie wśród bohaterów twoich. – Duch twój czarnym strumieniem zbliża się do łona mego – huczy wkoło mnie jak potok, co rozrywa głazy. – Ja tam, gdzie wiry twoje. – Ja tam, gdzie wszechmocność gniewu twego – siła twoja moją – słuchajcie mnie wszyscy”.

Odrzuciła nagle powieki sponad pałających źrenic – ręce wyrwała ku tłumowi i ręce jej drżały jak w chwili konania – w głosie jej były dźwięki zarwane z mowy bohaterów, co wstąpili na chmury i teraz wśród burzy przelatując, wołają na dzieci swoje:

„Po co biegniecie dniem i nocą, bracia moi? – Syny ludu mego, kto was pędzi z tyłu? – Kto wam kazał porzucić ziemię srebrną potoków?

Olbrzymy przykute podnieśli się z śniegów, na których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się na pół i bijąc łańcuchami o szczyty z lodu, w nozdrza chwytają zapach krwi z oddali. –

Czy słyszycie, jak młot Thora w pył druzgoce hełmy i puklerze, czaszki i piersi ludzkie? – Śmiech karłów rozlega się w przestrzeni – włócznia Horgebrudy zawieszona nad ziemią całą!

Kto wam podoła, o potomki moje? – Coraz dalej pędzicie ku miastu wielkiemu. – Tam czeka na was biesiada – puchary pienią się pełne krwi nieprzyjaciół. – Każdemu z was przygotowane jest miejsce. – Zasiądźcie w chwale, syny moje!” –

Głos jej upadł nagle i w szmer się zamienił – oczy szukają czegoś w świecie widzeń, który się przed nią roztacza – usta wysilają się na słowo jakieś. – To słowo powstaje, rośnie w głębinach jej duszy, jak wąż ucieka, kryje się znowu – ona darmo za nim goni, cała blada, nieszczęśliwa, mdlejąca. – Jeszcze chwila – może go wyrwie z łona, bo wzrok jej płonie, twarz nowym zajaśniała szałem:

„Miasto, miasto na siedmiu wzgórzach pali się pożarem – kruszce drogie, przejrzyste kamienie, topią się i płyną. – Ciała topią się na krew i płyną. – Zamek wielki i Bóg wielki na nim runął! – Na pomoc Odynie – umrę, jeśli nie wypowiem tajemnicy twojej – imię jego – kto mi powie imię jego?”

I opadła głowa matki twojej i zawarły się jej usta – król dotąd trzyma dłoń na twarzy, ani razu nie spojrzał na córkę i wszyscy stoją niewzruszeni, bo nikt nie śmie przystąpić do świętego głazu. –

A więc Bóg twój oniemiał i ty z nim umilkłaś na wieki – ponad twoimi ustami cisza grobowa – na czole twoim lodowatość śmierci. – Ale ten, który ci inną ojczyznę obiecał, nie opuści ciebie – ruszył się spod cieniów dębu i sam natchniony stąpa ku tobie. – Krzyk oburzenia powstał w tłumie, królowie morza włóczniami uderzyli w puklerze. – Siwe Skaldy wyrzekli przekleństwo. – Ale on już przeszedł straszną zagrodę, już nachyla się nad tobą, podaje ci rękę i rzecze:

„Przez imię Roma, imię wrogów moich i twoich wołam cię do życia, powstań Grimhildo!” – I odwrócił się i krzyknął trzy razy: „Roma” – a dziewica obudzona podniosła się, powtórzyła raz jeszcze słowo tajemnicze, powtórzyła głosem pożegnania cichym i niewieścim, i poszła za cudzoziemcem jak żona za mężem. –

Teraz ojciec twój, senny młodzieńcze, stoi na pokładzie i z uśmiechem niedowiarstwa w ocean pełne wylewa kielichy na cześć Posejdona, potem ku majtkom się odwraca i mówi: – „Silniej żagle, dzielniej wiosła trzymajcie, a Bóg Trójzęba wnet uśmierzy te fale”. –

Pod ich stopami drży każda belka jak ciało niewiasty – u widnokręgu ciemności warstwami się pokładły – z ich łona płyną bałwany, zbierając się w kłęby, to rozpuszczając się w nurty, jak niegdyś wąż Pyton, nim legł pod strzałami słońca – na przemian pękają tonie i spajają się białymi pianami – na przemian w szumie wiatrów głuche oddechy i przeraźliwe jęki.

Pod dachem wspartym stękającymi słupami usiadł Hermes na futrach wywiezionych z Chersonesu Cymbrów, i spokojnym głosem tłumaczył dziewicy świat, do którego się zbliżała – opisywał jej wyspę o winnicach i gajach w pobliżu wielkiego lądu – on tam ma swoich oraczy i kupców, dom i okręty swoje. – Tam skarbce jego pełne kosztowności i broni. – I ta broń zda się kiedyś! Bo w tamtych stronach ród ludzki nie hasa pod wodzą bohaterów – ale ujarzmiony, hańbę swoją ubiera w złoto, marmury, jedwabie i liże stopy miasta wznoszącego się na międzymorzu.

To miasto niegdyś w obliczu świata stało się bogiem kłamstwa i ucisku – pod jego tchnieniem śmiertelnym brat powstał na braci, syn na ojca, zdrajca na ojczyznę i jako czas niezużyte, ono pożarło wszystkich królów ziemi! Tu pogoda zeszła z czoła ojca twego i stał się podobnym do burzy, która statkiem miotła.

„Hellada moja niegdyś była duszą narodów – pieśni jej były paniami świata. – Barbarzyńców zuchwałych, co przyszli od wschodu, odpędziła szczękiem szabel i dźwiękiem strun swoich.

Ogień niebieski wydarty Bogom, jej tylko jednej, jej tylko dostał się w udziale – nieszczęśliwa zaufała miastu przeklętemu. – Dzicz międzymorza spłynęła do jej wysp szczęśliwych, do jej mirtowych nadbrzeżów. – Nie zdobyli jej bronią, ale rozdzielili jadem pochlebstwa, upoili nektarem obietnic!” –

W tej chwili rozejdą się chmury – wiatr je rozpruł na zachodzie i kilka gwiazd zamignęło. – Hermes raz tylko rzucił okiem i kiedy znów tonęły w wyziewach, krzyknął do sternika: „Na prawo, całą noc na prawo, a o tej samej porze jutro przepłyniem Gadesu cieśninę!”. – I dalej tuląc ją do łona rozpowiada o przodku Filopomenie, przedostatnim z ludzi, którzy walczyli przeciw miastu podlącemu – po nim raz jeszcze król barbarzyniec wyszedł w pole i przegrywał lat trzydzieści, aż legł własną ręką przebity – od dnia tego nikt już trzeci się nie zdarzył na obronę ziemi!

Chwilą milczenia, chwilą rozpamiętywania uczcił pamięć wielkiego Mitrydata, potem wrócił do smutnej powieści – ona słucha z niewzruszonymi, pałającymi oczyma. – „Grimhildo, Bóg twój dał ci zgadnąć natchnieniem to, co sam wydobywałem nieraz pracą nienawiści, domysłem nadziei, z nocy przyszłych wieków – cieszmy się, królewska córko – bo miasto nieprawości po zabiciu wszystkich żyjących i wolnych, rozpoczęło teraz samobójstwo swoje!”

„Skarby wyssane z całej ziemi już im wkrótce nie wystarczą – niedługo oręż z ich rąk się wysunie – wśród rzezi i festynów dobijają im ostatnie chwile. – O żono moja, śmiej się z tych fal i wichrów, bo my tu nie zginiem, my będziem częścią wielkiego zniszczenia!”

Po tych słowach głos bohatera przybrał jeszcze bardziej gorzkie i szyderskie dźwięki – wspomniał o bogach Hellady potężnych kiedyś, którym dzisiaj już rzadko kto wierzy; – wyrocznie ich oniemiały od dawna, ale posągi stoją dotąd, bo świat stary odzwyczaić się nie może od nałogów młodości – wszystkie bogi ziemi objawiły się w mieście przekleństwa. – Jedne piękne, podobne nieśmiertelnym, bo greckiego dłuta – inne potworne, wyrosłe na piaskach pustyni, po szczytach gór dalekich – ale on wie, że jest tylko Bóg jeden, który przed wiekami położył dłonie na wirach chaosu i zwyciężył go na wieki.

„Imię jego?” – zapyta kapłanka Odyna.

„Przeznaczenie” – i poszedł ku sterowi łodzi, bo podwajała się burza.

Czy pamiętasz wyspę Chiarę, na której wzrośliście ty i siostra twoja, boska Elsione? – Czy pamiętasz wyprawy ojca, kiedy na maszty zarzucał żagle nie trójkątne greckie, ale barbarzyńskie podłużne; sam w dackim kołpaku, z toporem Cymbrów w dłoni, z zatoki wymykał się nocą i puszczał na manowce archipelagu?

Wszystkie myśli Jugurthy i Mitrydata odżywały w jego duszy – ku dzikim plemionom latały nieustannie chęci jego i duch. – To gdzie błota meockie, gdzie pustynie i wiatronogie rumaki, to gdzie Syrty w głębiach Afryki i jadem zaprawione strzały, błąkał się na przemian, szukając nieprzyjaciół nieprzyjacielowi swemu – dłonie królów dzikich ściskając, ucząc się ich mowy, broń ich zatykając na piersi swojej, sypiąc im dary i rozżarzając ich chucie obietnicą rozkoszy i łupów.

Wtedy matce twojej bolesno schodziły dnie i nocy. Ale niewolnik żaden, obcy żaden, nie wyczytał cierpienia z jej rysów; usta jej nie drżały, kiedy rozkazywała.

Czasem tylko, wziąwszy was oboje za ręce, wiodła przez długie portyki w głąb pałacu. Tam w framudze nabijanej mchem i konchami stał wojownik z głazu.

Dzikość nieśmiertelna marszczy mu skronie – w ręce trzyma czaszkę zabitego wroga; a u stóp jego bryły lodu wykute z paryjskiego marmuru.

Przed nim schyla głowę matka twoja i duma nad ubiegłą ojczyzną: – „Irydionie mój, Sigurdzie mój, ty ziemi srebrnej nie zobaczysz nigdy, ni dziada twego, króla mężów. – Patrz – Patrz – oto Bóg mój święty – natchnienie moje straszne, to Pan Walhalli, niezwalczony Odyn”. – I córkę przyciskając do piersi: – „Gdzie ojciec, Elsinoe, mów, gdzie Hermes w tej chwili? – Słyszę wiatrów szumy i fal żałobne jęki. – Okręt jego pośród wód nieskończonych, nachylony, odarty z żaglów lub może na bezbożne wyrzucony brzegi. Ale nie – on zwycięży burzę, on odejmie się dzikim, i wróci do nas z chwałą półboga”.

A kiedy róg przybywającego odezwał się od morza, kiedy bliżej zagrzmiał wśród gajów cytrynowych, kiedy nocną rosą obwisły, spiekły słońcem i dżdżami sczerniony, rzucał się Hermes w objęcia żony i oko jego czarne, namiętne, blaskiem nadziei pałało – wtedy znów bywały dni pogodne i szczęśliwe na Chiarze; zapominała kapłanka o gorzkich przeczuciach, a wy biegałyście swobodnie, rozkosznie, po trawnikach wśród kwiatów, po nadbrzeżach wśród muszli, po salach marmurowych wśród trójnogów i kadzideł, odpoczywając na łonie matki, na ojca kolanach; a on co wieczór błogosławiąc wasze głowy do snu pochylone: – „Pamiętajcie – powtarzał – nienawidzić Romy. Dorósłszy, niech każden z was ściga ją przekleństwem swoim. – Ty żelazem i ogniem. – Ty natchnieniem i niewiasty zdradą”. –

Czasem też do Chiary prokonsul lub pretor, lub wyzwoleniec jaki cezara przybywali w goście – wtedy Hermes kazał zastawić długie łoża i stoły. – Lesbijskie wino płynęło strugami, brzmiały głosy niewolnic, niewolników lutnie pieśniami starego Homera. – „Anakreonta, Anakreonta” – wołali Rzymianie. – Wtedy z szyderskim uśmiechem ojciec twój, skinąwszy na śpiewaków, Rzymianom pełniejsze nalewał kielichy, świeże rozdawał wieńce; a kiedy wpadli w szum i żarty, znienacka mówił o dziejach przeszłości, o chwale państwa, wspomniał z Kartagą przewalczone boje, wycięte Warusa legiony i hiszpańskie Sertoriusza bunty – i pił zdrowie imperatora, aż puchar pękał w palcach jego!