Jaskinia żmij - K.A. Knight - E-Book

Jaskinia żmij E-Book

K.A. Knight

0,0

Beschreibung

Ryder, Garrett, Kenzo i Diesel – Żmije. To oni rządzą tym miastem i wszystkimi mieszkańcami. Zawierane przez nich układy są tak nikczemne, jak cały ich biznes, a ich reputacja wystarczy, by rzucić dorosłego mężczyznę na kolana i zmusić go do błagania o litość. To nie są ludzie, z którymi się zadziera, a jednak mój ojciec to zrobił. Stary narobił u nich długów, a potem sprzedał mnie, żeby pokryć straty. Tak, sprzedał mnie. Teraz jestem ich własnością. Należę do nich w każdym znaczeniu tego słowa, ale nigdy nie byłam potulna i uległa. Ci mężczyźni patrzą na mnie z tęsknotą. Ich pokryte bliznami, zakrwawione ręce trzymają mnie mocno. Chcą wszystkiego, czym jestem, wszystkiego, co mam do zaoferowania, i nie przestaną, dopóki tego nie dostaną. Mogą posiąść moje ciało, ale nigdy nie zdobędą mojego serca. Żmije? Sprawię, że będą żałować dnia, w którym mnie zabrali. Uważajcie na tę dziewczynę. Ona też potrafi ugryźć. *Romans reverse-harem 18+. Uwaga: książka zawiera treści o charakterze seksualnym i sceny molestowania/przemocy, które dla niektórych mogą być poza czytelniczą strefą komfortu. Jest to mroczna lektura*

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 670

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



K.A. Knight

Jaskinia żmij

Tłumaczenie Wacław Jan Popowski

Jaskinia żmij

 

Tłumaczenie Wacław Jan Popowski

 

Tytuł oryginału Den of Vipers

 

Język oryginału angielski

 

Copyright © 2020, 2022 K.A. Knight i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9781039460669 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.podiumaudio.com

ROZDZIAŁ 1 

DIESEL

– Rozumiesz, co to znaczy, prawda, Rob? – mówi cicho Ryder, wygładzając garnitur, chociaż wcale nie był pomięty. Skurwiel zawsze ubiera się tak, jakby miał zaraz wyjść na wybieg. Ale zimne wyrachowanie w jego spojrzeniu świadczy o tym, że nie jest zwykłym przystojniakiem.

Powiedziałem kiedyś, że mogę mu trochę pokiereszować twarz, dzięki czemu inni będą go traktować bardziej serio. Nie wiem dlaczego, ale odmówił.

Ja za to jestem cały pochlapany krwią Roba, Garrett zresztą też. Pokaleczone, wytatuowane knykcie krwawią mu od ciosów zadanych naszemu pechowemu gospodarzowi. Przeżuwając chipsy kolesia, z uciechą patrzę, jak Garrett wyprowadza jeszcze jeden brutalny cios, a potem się cofa. Nie bez powodu nazywają go na ringu Wściekłym Psem – trudno się spostrzec, kiedy ten wielki sukinsyn się zbliża. Ja bym to wiedział, bo walczyłem z nim kilka razy. Było całkiem dobrze, mimo że połamałem sobie parę kości.

Mrugam i spoglądam znowu na mężczyznę siedzącego na krześle naprzeciwko Rydera. Oko Roba jest zamknięte od opuchlizny, warga rozcięta, a policzek już sinieje. A to są tylko obrażenia, które widać. Wiem, że pod koszulą rośnie mu kilka bąbli od oparzeń po tym, jak Ryder pozwolił mi się trochę zabawić.

Kenzo stoi oparty o ścianę naprzeciwko mnie, jak zawsze przebierając kostkami do gry między palcami. Podobnie jak Ryder wpatruje się nienawistnym spojrzeniem w tego mężczyznę w oczekiwaniu, aż wydarzy się coś interesującego. To właśnie Kenzo podsunął nam tego człowieka. Ale Rob patrzy tylko na Rydera. To dobrze. Niech myśli, że tylko on tu rządzi. Lubimy, żeby tak to wyglądało. Żeby Ryder był twarzą naszej… firmy.

Prycham na to – pieprzona firma. Mamy też kilka czystych biznesów, ale nie żebym miał z nimi cokolwiek wspólnego. Uznali, że jestem zbyt szalony, abym mógł mieć do czynienia z pracownikami, po tym, gdy jednemu z nich wypaliłem oko za to, że nazwał mnie szumowiną.

– Rob, posłuchaj uważnie, bo nie lubię się powtarzać – mówi ostro Ryder, podczas gdy Garrett chwyta Roba za krótkie siwiejące włosy i ciągnie mu głowę do tyłu, a w jego dłoni pojawia się nóż, który przyciska do gardła trzęsącego się mężczyzny. Kiedy krzyczy, po twarzy spływają mu krople potu, i zastanawiam się, czy Ryder pozwoli mi go zabić.

Minęły już całe dwa dni, od kiedy kogoś zabiłem, i zaczynam być niespokojny.

– Tak, tak, rozumiem, weźcie ją! – krzyczy.

Co za złamas. Ten nieudacznik sprzeda własną córkę, żeby spłacić dług, jaki ma u nas. Przypuszczam, że kiedy nie ma się pieniędzy, aby zapłacić, i jedyną alternatywą jest to, że wyrwą ci trzewia… człowiek naprawdę mięknie i gotów jest zrobić wszystko.

To miasto jest nasze, nigdy nie uciekłby przed nami. Wie o tym, można to wyczytać z wyrazu rezygnacji w jego brązowych oczach. Zastanawiam się, czy jego córka wygląda lepiej od niego, tak czy owak, będzie teraz należała do nas. Normalnie nie handlujemy żywym towarem, ale jak się nie ma, co się lubi…

Dług jest długiem i musi zostać spłacony – albo inni zaczną myśleć, że stajemy się mięczakami.

Ryder odchyla się, na jego ustach przystojnego chłopaka maluje się uśmieszek. Przewracam oczami, wychodzę z cienia i wtedy Rob zaczyna krzyczeć. Wie, kim jestem – śmiercią. Ryder może być twarzą, Garrett egzekutorem, siłą, a Kenzo negocjatorem… ale ja?

Ja jestem pieprzoną kostuchą.

– Bierz ją sobie! – krzyczy, szarpiąc się w uścisku Garretta, którego twarz zastyga z wyrazem niesmaku. A ja? Ja się śmieję.

Pochylam się i zbliżam do jego twarzy, żeby zobaczył szaleństwo w moim spojrzeniu. Palce mnie świerzbią, żeby chwycić zapalniczkę i spalić ten dom razem z nim w środku, aż usłyszę jego krzyki. Kurwa, prawie smakuję jego strach, czuję liżące mnie płomienie – kutas mi staje w spodniach, kiedy to sobie wyobrażam.

– Powiedz, kiedy ją podpalę, będzie cię to obchodziło czy nie? – Śmieję się.

Garrett uśmiecha się szeroko, pokazując doskonale białe zęby. Sukinsyn jest prawie tak samo stuknięty jak ja, pewnie dostał o jeden cios za dużo w swoją wielką głowę. Uśmiecham się lekko do niego.

– Ciekaw jestem, czy ona tak ładnie będzie krwawić?

– Wystarczy – warczy Ryder, więc się odsuwam. Robię, co mi każą. – Gdzie ona jest?

– Ona… ma bar w południowej części miasta, Roxers. – Trzęsie się, płacząc jak cipa. Duże, grube łzy spływają mu po twarzy.

Zastanawiam się, czy ona będzie płakać. Jest przyjemniej, kiedy to robią. Wtedy uświadamiam sobie, że pocieram sobie kutasa przez dżinsy, a Kenzo piorunuje mnie wzrokiem, więc przestaję i puszczam do niego oko.

– Rob, jeżeli ona nie zadowoli nas jako zapłata, wrócimy tu, możesz być tego pewny – dodaje stanowczo Kenzo, zamykając sprawę. Zna wyraz mojej twarzy.

Potrzeba mi krwi.

– Zabijecie ją? – Rob szlocha żałośnie.

– Obchodzi cię to? – odpowiada Ryder, unosząc brwi i spoglądając na niego. – Właśnie sprzedałeś swoją córkę, żeby spłacić dług, nie próbując nawet nam przeszkodzić.

– Ja… jestem gównianym ojcem, ale ona zasługuje na coś więcej niż takie potwory jak wy – warczy, pokazując po raz pierwszy, odkąd go zobaczyłem, że ma choć odrobinę jaj.

– Słyszałeś to, Ry? Jesteśmy potworami – grzmię, śmiejąc się tak mocno, że aż uderzam dłońmi o dżinsy. – Mówiłem ci, stary, że nikt nie nabierze się na ten garnitur.

Jak zwykle Ryder ignoruje moje maniakalne wybuchy.

– Zrobimy z nią, co tylko będziemy chcieli. Będziemy ją dymać. Będziemy ją torturować. Będziemy ją bić. Zabijemy ją. Chcę, żebyś o tym wiedział – dodaje Ryder i wstaje, zapinając po drodze niebieski garnitur. Odruchowo zbiera do tyłu perfekcyjne włosy i częstuje Roba rzeczowym uśmiechem.

– Będziemy w kontakcie. – Odwraca się i kieruje do wyjścia.

Kenzo odkleja się od ściany i chowa do kieszeni kostki.

– Nie krępuj się, jeżeli będziesz chciał sobie zagrać.

Jeszcze bardziej się śmieję, kiedy Garrett puszcza szyję Roba, całkiem po przyjacielsku klepiąc go nożem po policzku. Ja natomiast przysuwam się znowu do twarzy tamtego, chcę, żeby spojrzał w oczy człowieka, który zdemoluje jego córkę. Kiedy z nią skończę, nie zostanie nawet tyle, żeby ją pochować.

– Zrobię to tak, żeby krzyczała, mogę to nawet dla ciebie nagrać.

– Diesel! – woła Ryder, stojąc w drzwiach gównianego małego domku z piętrem, który odwiedziliśmy.

Nachylam się i przysuwam usta do ucha mężczyzny.

– Dam ci znać, czy doszła przed czy po tym, jak podetnę jej gardło – szepczę, a potem gwałtownie przysuwam się i odgryzam mu płatek ucha.

Krzyczy, a ja ryczę ze śmiechu, wypluwając mu mięso i krew na piersi, a potem odwracam się do wyjścia, pogwizdując sobie i czując, jak metaliczny posmak wypełnia mi usta i skapuje po podbródku.

– Jesteś stukniętym sukinsynem – utyskuje Garrett.

– Ty też, bracie, a teraz chodźmy wziąć naszą nową zabawkę! – oświadczam, nagle w dobrym nastroju, mając przed sobą perspektywę tortur.

Rob powinien się był domyślić, całe miasto powinno to wiedzieć…

Jeżeli pogrywasz sobie ze Żmijami, nadziejesz się na kły.

Ta biedna dziewczynka nie wie, co ją czeka…

ROZDZIAŁ 2 

ROXY

– Już dobrze, dobrze, rozumiem. Jesteś najładniejszym motylem na motylej farmie. – Z powagą kiwam głową, trzymam Henry’ego za rękę i ciągnę, żeby się pochylił, pomagając mu wsiąść do taksówki. – Do zobaczenia jutro, Henry. Postaraj się nie zakrztusić własnymi wymiocinami. – Chichoczę cicho, kiedy zatrzaskuję drzwi. Podchodzę do kierowcy, wręczam mu pieniędze i podaję adres Henry’ego.

Jest stałym bywalcem, przychodzi tu co wieczór. Spytałam go kiedyś, dlaczego pije. Szczerze, nie spodziewałam się odpowiedzi. Córka biednego skurczybyka zginęła kilka lat temu. Zamordowali ją. Od tego czasu topi smutki w alkoholu, a ja dbam o to, żeby bezpiecznie dotarł do domu. Może i jest pijakiem, ale mam do niego słabość. Widzę ból w jego oczach, a każdy ojciec, któremu tak bardzo zależy na córce, jest dobrym człowiekiem. Ale może przemawia przeze mnie kompleks mojego własnego taty.

Odwracam się w stronę baru i uśmiecham szeroko na jego widok. Nie ma za bardzo na co patrzeć, ale jest cały mój. Nad drzwiami, które pamiętają lepsze czasy, wisi napis „Roxers” wypisany jaskrawymi ledowymi literami. Bez dwóch zdań jest to speluna w marnym stanie, ale też naprawdę niezłe miejsce, żeby się napić. Z zewnątrz wygląda jak jakaś stara chałupa zbudowana z drewna i niedopasowanych cegieł. Otulona jest na całej długości werandą, na której palą klienci, a z przodu ma miejsce na zaparkowanie motorów. Para wahadłowych drzwi nie jest teraz zamknięta, a przez brudne okna nie da się zajrzeć do środka.

Przychodzą tu wszelkiej maści typy – kierowcy ciężarówek, motocykliści, przestępcy. Każdy jest mile widziany. Jest tylko jedna reguła – nie rozbijać pieprzonych mebli. Jest to stara zasada, wprowadzona jeszcze zanim zostałam właścicielką, ja tylko utrzymałam tę tradycję. Piaszczyste miejsce do parkowania jest puste, jeśli nie liczyć mojego poobijanego podrasowanego samochodu, który wygrałam w zakładzie. Wracam do środka, wyłączając neon, żeby wszyscy wiedzieli, że już zamknięte.

Jest wcześnie rano, zaraz zacznie wschodzić słońce. Będąc właścicielką baru, staję się chyba nocnym stworzeniem, zresztą zawsze wolałam noc i wszystkie uciechy, jaką ze sobą niesie. Z westchnieniem zbieram do tyłu moje srebrzyste włosy, zawiązuję je w kucyk i zaczynam zamykać. Wysłałam Travisa wcześniej do domu, bo jego babcia jest chora i potrzebuje pomocy, więc teraz ja muszę posprzątać. Biorę jedno z krzeseł nie do pary i kładę na stole, a potem zbieram szklanki, ile tylko daję radę chwycić.

Idę na zaplecze, mijając stoły do bilarda i tarcze do gry w rzutki, i wchodzę po schodkach w lewo. Pchnięciem biodra otwieram drzwi do kuchni i opłukuję szklanki, zanim wstawię je do zmywarki. Wyłączam światło w kuchni i wracam do sali barowej, żeby umyć podłogę mopem – i tak będzie się lepić od brudu, tak że nie chciałoby się po niej chodzić na bosaka, ale taki mam zwyczaj.

Po lewej mam stary bar, blat jest zrobiony z kapsli po piwie zalanych żywicą, to prezent. W tej chwili nie ma na nim butelek, a stołki nie do pary stoją przy nim puste. Na starych, drewnianych półkach stoją wszelkiego rodzaju mocne alkohole, jakie tylko można sobie wyobrazić, a kegi czekają, żeby je napełnić.

Zrobiłam już porządek za barem i z kasą, kiedy Henry udawał, że jest motylem, więc nie za dużo zostało mi do roboty, zanim padnę na łóżko. Kurwa, muszę znaleźć nowego barmana. Ale trudno znaleźć kogoś z doświadczeniem, kto zagrzeje tu miejsce na dłużej. Wszyscy albo mają niewyparzony język, albo wpadają w złe towarzystwo. Tak, ludzie, tu nie da się znaleźć dobrego kandydata z ogłoszenia w sieci.

Ostatni, którego mieliśmy, wylądował w więzieniu za morderstwo. Takie to już jest miejsce. Chociaż muszę przyznać, że brakuje mi tego starego sukinsyna, nieźle przycinał w pokera. Zatrzymuję się, mijając drzwi, i słyszę, jak trzaskają za moimi plecami.

Oto w moim barze stoi czterech potężnych mężczyzn. Knykcie u rąk i szyje mają pokryte tatuażami, jeden ma nawet ogoloną głowę. Podejrzane typy, ma się rozumieć, ale tacy tu zwykle przychodzą. Ubrani są cali na czarno i patrzę na nich gniewnie, szybko ich taksując.

– Zamknięte – mówię w nadziei, że zrozumieją aluzję.

Pieprzone niedbalstwo, że też nie zamknęłam drzwi na klucz. Tak to się kończy, kiedy nalewasz piwo za barem i rozdzielasz bijatyki przez czternaście dni z rzędu. Rozpaczliwie potrzebuję dnia odpoczynku, a teraz te dupki wparowują tu, jak gdyby byli właścicielami tej meliny.

Jeden z nich strzela palcami, a wszyscy znacząco się do mnie uśmiechają. Jeżeli sądzą, że mnie wystraszą, powinni to przemyśleć. Pijam piwo z ludźmi, przy których ci kolesie zlaliby się w spodnie, i zwykle to oni pierwsi kończą pod stołem.

Wszyscy znają Roxers i wszyscy znają mnie… i wiedzą, żeby ze mną nie pogrywać. Nie bez powodu przezywają mnie Hulaką, wcale nie dlatego, że biorę udział w seksprzyjęciach. Przybliżam się do baru i wsuwam rękę na drugą stronę, dotykając gładkiego drewna mojego niezawodnego kija baseballowego, suczej plomby.

– Powiedziałam, że zamknięte. Lepiej spadajcie, chłopaki.

– Że co? – Jeden z nich się stawia i robi krok do przodu. Sukinsyn ma bliznę przecinającą powiekę. – Bo zawołasz pomoc? – Śmieje się, a pozostali się dołączają.

Przewracam oczami, wyciągam kij i kładę go na ramieniu.

– Nie, potrzaskam wam pieprzone kolana i wyrzucę was na zewnątrz jak śmieci, którymi jesteście. A teraz ostatnie ostrzeżenie – bar jest zamknięty.

Znowu wymieniają się spojrzeniami.

– Czy ta pindzia mówi poważnie?

– Pindzia? – warczę cicho i jadowicie, podchodząc bliżej. – Nazwałeś mnie pindzią?

Oczywiście ignorują mnie, więc zaciskam dłoń na kiju. Ten kutas dostanie pierwszy. Nikt nie będzie mi ubliżał w moim własnym barze, to po prostu niegrzeczne.

Kiedy zbliżają się, wciąż dyskutując, jak najlepiej mnie złapać, odchylam się i z całą siłą uderzam kijem w kolana tego dupka. Osuwa się na podłogę, a z jego gardła dobywa się krzyk, gdy częstuję go uśmieszkiem z wysokości niespełna metr siedemdziesiąt – no, metr siedemdziesiąt pięć w butach motocyklowych.

– Chcesz jeszcze raz nazwać mnie pindzią?

– Kurwa, łapcie ją! – charczy, więc kopię go w jaja tak, że pada z krzykiem na plecy, a ja odwracam się do pozostałych, uchylając się przed ich wyciągniętymi po mnie rękoma.

Odchylam kij i walę jednego z nich prosto w kutasa, a on upada ciężko, więc unoszę kolano i walę go w nos, słysząc trzask, gdy pęka jak brzoskwinia. Kurwa, teraz mam krew na podłodze. Dopiero co ją umyłam!

Już rozzłoszczona, wywijam kijem jak opętana, a pozostali dwaj uchylają się i kucają, próbując uniknąć moich ciosów. Jeden z nich wpada na stołek, rozbijając go swoim gigantycznym cielskiem. Zamieram w bezruchu, mrużąc groźnie oczy, a on odsuwa się do tyłu.

– Czy właśnie połamałeś mi stołek? – syczę.

Przełyka ślinę, a ja rzucam się na niego z okrzykiem wojennym niczym z filmu Braveheart. Walę go kijem, aż stęka. Wyprowadza cios pięścią, kiedy przyklękam, żeby dosięgnąć jego twarzy. Trafia mnie w szczękę, głowa odskakuje mi na bok, a usta wypełnia krew.

Ogarnia mnie zabójczy szał.

Odwracam się powoli, piorunuję go wzrokiem i gość już wie, że spieprzył sprawę. W tym momencie obejmują mnie od tyłu czyjeś ramiona i stawiają na nogi. Walę głową w tył i trafiam kolesia w szczękę, staję mu obcasem na stopie, a łokciem uderzam w krocze i uwalniam się z jego uścisku, słysząc, jak jęczy z bólu.

Dzięki, Miss Agent.

Prostuję ręce, trzymając kij baseballowy, robię zamach i walę go prosto w twarz. Od siły mojego uderzenia leci do tyłu, lądując na podłodze, a budynek prawie drży w posadach. Nie podnosi się. Został jeszcze jeden. Odwracam się do faceta, który połamał mi stołek. Właśnie podnosi się na nogi, więc podcinam go kopniakiem i uderzam kijem przez plecy.

Osuwa się do przodu, a ja tłukę go w tył głowy. Pogwizdując, rozglądam się dokoła i widzę, że pierwszy koleś próbuje wstać, więc rzucam w niego kijem, który – jak wskazuje jego nazwa – nokautuje skurwiela. Jest nieprzytomny.

Stąpam przez cały ten bałagan i leżące ciała, biorę swój kij i wycieram go o koszulę gościa, a potem kładę na najbliższym stoliku. Opieram ręce na biodrach i wzdycham na widok pobojowiska, jakie mam przed sobą. I jak mam ich teraz wyrzucić na zewnątrz?

Zrezygnowana, chwytam jednego z nich za kołnierz i zaczynam ciągnąć, ale sukinsyn jest duży, więc zabieram się najpierw za mniejszego. Nachylam się, łapię go dłońmi pod ramiona i sapiąc, tarmoszę w kierunku drzwi.

Które właśnie otwierają się na oścież.

Unoszę głowę, zdmuchując włosy z twarzy, i puszczam gościa, którego próbowałam zaciągnąć do drzwi. Stoi w nich Travis z otwartymi ustami. Wciąż ma na sobie czarną koszulkę Roxers, wsuniętą w niebieskie dżinsy, oraz wysokie buty, a jego zwodniczo szczupła sylwetka dygocze z zimna. Zgarnia niebieskie włosy z czoła i wpatruje się we mnie zielonymi oczami.

– Jezu, Roxy, co, do kurwy, się stało?

– Ten nazwał mnie pindzią, ten połamał mi mebel, a pozostali dwaj mi się nie spodobali. – Wzruszam ramionami, ścierając ramieniem pot z czoła. – A ty co tu robisz?

– Zapomniałem kluczy – mruczy, patrząc na moją robotę.

– Dobra, pomożesz mi wyrzucić tych dupków na zewnątrz. – Uśmiecham się, a on kręci głową.

– Z tobą nigdy się człowiek nie nudzi, kotku. – Kładzie torbę i idzie w moją stronę. Z jego pomocą wyrzucenie ich na uliczkę na tyłach lokalu zajmuje mi zaledwie pięć minut. Otrzepując ręce, wracam do środka i tym razem pamiętam, żeby zamknąć drzwi na klucz, a potem dzwonię na posterunek policji. Powiem im, co się stało i gdzie są ci goście, chociaż pewnie wystraszą się syren i uciekną… jeżeli do tego czasu oprzytomnieją.

Travis unosi do góry palec, pokazując mi swoje klucze, a ja opieram się o bar.

– Dasz sobie radę? – mówi.

Potakuję skinieniem głowy i macham mu na pożegnanie, a kiedy w końcu ktoś odbiera telefon, przekazuję informacje i rozłączam się, ignorując pytania, którymi mnie zasypują.

– Pewnie, pozdrów ode mnie babcię. Wezmę prysznic i idę spać.

– Do zobaczenia jutro, kotku – prycha, kiedy wychodzi.

Zamykam za nim drzwi, zasuwając zasuwy i zakładając łańcuchy, po czym przechodzę koło baru i gaszę światła. Włączam alarm i ruszam korytarzem, mijając biuro i toalety, a potem idę po schodach na zapleczu do swojego mieszkania nad barem, gdzie mieszkam, odkąd skończyłam siedemnaście lat.

Naprawdę potrzebuję dnia wolnego.

ROZDZIAŁ 3 

RYDER

Przeglądam terminarz na jutrzejszy dzień, kiedy dostaję telefon. Po chwili odkładam smartfon na biurko, unoszę głowę i wbijam wzrok w Garretta, który ugniata sobie popękane knykcie, siedząc na krześle po drugiej stronie.

– Zamknęli twoich kolesi.

Budzi to jego zainteresowanie. Zdejmuje brudne buty z mojego biurka, zostawiając trochę błota, na co marszczę brwi.

– Co? – warczy.

Odchylam się do tyłu na fotelu i składam dłonie palcami do góry.

– Wygląda na to, że córce Roba udało się ich wyrolować, całkiem zdrowo ich stłukła i dopilnowała, żeby zostali aresztowani.

Mruga i tylko patrzy na mnie przez chwilę.

– Chyba, kurwa, żartujesz? Drobna dziewczyna stłukła moich ludzi? Czterech moich ludzi, do kurwy nędzy?

– Tak – odpowiadam unosząc brwi.

– Ja pierdolę.

– No właśnie. – Kiwam głową. – Jeżeli chcesz coś dobrze zrobić, musisz to załatwić samemu. Wyciągnij ludzi z paki, jutro po południu złożymy… – podnoszę kartkę z informacjami na jej temat – Roxxane wizytę.

Garrett kiwa głową, klnąc, kiedy wychodzi, żeby zająć się tą sprawą. Nachylam się, zmiatam zostawiony przez niego brud i wracam do mojego kalendarza, ale jestem rozkojarzony z powodu tego telefonu. Ktoś musiał jej pomóc. Nieważne, dorwiemy ją sami. Nikt nie wywinie się z naszych szponów.

Drzwi mojego biura znowu się otwierają i z westchnieniem odchylam się do tyłu. Dlaczego nikt nie puka? W moją stronę sunie Kenzo, jego palce zwinnie przesuwają się po telefonie, jak na takiego dużego mężczyznę.

– Właśnie wysłałem ci informacje na temat tej dziewczyny. Zebrałem tyle, ile się dało. Popytałem też trochę tu i tam – mówi pod nosem, spoglądając na mnie.

Mój telefon brzdąka, ale ignoruję to.

– No i?

– Wygląda na to, że córka Roba ma niezłą renomę. Ma na imię Roxy, jest właścicielką tej speluny po drugiej stronie miasta, tak jak mówił. Mnóstwo sukinsynów chyba nawet boi się tej dziewczyny, inni ją szanują. Nie będzie łatwym kąskiem.

– Nic wartego zachodu nigdy nie jest łatwe. – Wzdycham, podnoszę telefon i przeglądam informacje. Dwadzieścia cztery lata, metr sześćdziesiąt pięć. Popielate włosy, brązowe oczy. Jej historia kredytowa jest szokująca, są też jakieś zastrzeżone dokumenty z czasów, kiedy miała siedemnaście lat. Będę musiał poprosić o nie Garretta. Przeglądam informacje bankowe i pozostałe rzeczy, które zebrał, przesuwając kciukiem po wyświetlaczu, aż wreszcie docieram do jej zdjęcia.

Serce zaczyna mi bić szybciej, a krew napływa gwałtownie prosto do kutasa, który drga mi w spodniach.

– No właśnie. – Kenzo prycha. – Myślisz, że dlaczego nie wysłałem ci tego w wiadomości tekstowej? Chciałem zobaczyć, jak zareagujesz. Założę się, że nie spodziewałeś się, że córka Roba będzie taką laską.

– Zupełnie – mruczę z roztargnieniem. Laska to za mało powiedziane. Ona, kurwa, jest oszałamiająca. Ciemne oczy, bystre i przydymione. Duże, mięsiste czerwone usta. Wysokie łukowate kości policzkowe i brwi. Krótkie, sięgające do ramion, nienaturalnie srebrzyste włosy, które pasują do jej bladej cery. Mój wzrok przykuwa jej dekolt w koszulce bez rękawów AC/DC, którą miała na sobie, kiedy robiono to zdjęcie.

Fantastyczna.

Kiedy wpatruję się w fotografię, nie mogę właściwie wydobyć z siebie głosu, ale w końcu przesuwam ją. Tak jest łatwiej, bo ona przyciąga wzrok. Mrugam, napotykam roześmiane spojrzenie Kenzo i widzę, jak dyskretnie zmienia pozycję.

– Wiem, brachu, prawo pierwszeństwa.

Wbijam w niego spojrzenie.

– Skupmy się na nagrodzie, braciszku.

– O, jak najbardziej, nie musisz się o to martwić, bo tą nagrodą jest Roxy – rzuca, a ja wzdycham. Zawsze, gdy Kenzo się na coś uprze, dostaje to. Nie trzeba obstawiać, co planuje zrobić z Roxanne.

Ale ona jest środkiem do celu, ostrzeżeniem, że z nami się nie pogrywa. Ktoś z nas musi zachować jasność umysłu i jak zwykle jestem to ja.

– Jutro, Kenzo. Myśl głową, a nie chujem, dopóki jej tutaj nie ściągniemy.

– A potem? – pyta.

– Potem możesz z nią zrobić, co chcesz. W końcu jest nasza. Chociaż sugerowałbym, żebyś trzymał ją z dala od Diesela. – Śmieję się.

On też się uśmiecha, niezbyt ładnie.

– No pewnie, ona jest dokładnie w jego typie. Biedna dziewczyna, spaliłby ją na skwarkę, zanim zdążyłaby przekroczyć drzwi.

Kiwam głową.

– Pewnie tak, chociaż podejrzewam, że najpierw zabawiłby się z nią po swojemu.

– Ciekaw jestem, czy Garrett też. – Kenzo duma i nastrój siada.

– Może, jeżeli ona potrafi odegrać dziewczę w opałach. On łapie się na to. Tylko tym razem mógłby nie pozwolić się prawie zniszczyć. – Wzdycham.

Kenzo przytakuje i zaciska pięści na wspomnienie o tym, jak o mało nie straciliśmy naszego brata. To się nie powtórzy, dlatego ja zachowam trzeźwość umysłu, nawet gdy inni będą myśleć chujami. Może i jest atrakcyjna, ale nie jest warta utraty mojej rodziny. Ładną cipkę mogę sobie znaleźć wszędzie i nie muszę jej kupować, żeby zaciągnąć ją do łóżka.

– Będę miał na niego oko – proponuję, żeby udobruchać brata. – Rano mamy spotkanie z Triadą w sprawie paktu. Potrzebuję Garretta i ciebie.

– A nie Diesela? – pyta Kenzo poważnie.

– Jeszcze nie; chcę ich wystraszyć, a nie zabić. Mam nadzieję, że uda nam się to szybko załatwić. Przechwytują nasze przesyłki, co psuje nam interesy. Nie podoba mi się to.

– Rozumiem, szefie. – Kenzo kiwa głową. – Spróbuj się trochę przespać. Zaczynasz wyglądać na swój wiek, staruszku – droczy się i odwraca, żeby wyjść.

– Uważaj, co mówisz, braciszku. Ciągle mogę skopać ci tyłek – ostrzegam, wzbudzając u niego śmiech.

Kręcę głową i znowu spoglądam na zdjęcie w telefonie, mój palec spoczywa tuż pod jej ustami. Będą z nią kłopoty, czuję to. Ale Żmija nigdy nie wycofuje się z transakcji, Roxanne jest teraz nasza. Miejmy nadzieję, że nie spowoduje zbyt wielu problemów, szkoda byłoby zabijać taką piękną kobietę.

Odkładam telefon na biurko, wstaję i przeciągam się. Kenzo ma rację. Potrzebuję snu. To już dwa dni, a chcę być w formie na jutrzejszym spotkaniu. Z głową zajętą planami biznesowymi wsuwam telefon do kieszeni i wychodzę z biura. W korytarzu dopada mnie dudnienie muzyki Diesela, więc idę do sypialni zamiast do salonu.

Jutro jest nowy dzień. Przyjdziemy po ciebie, Roxanne.

ROZDZIAŁ 4 

ROXY

Kurwa, jest za wcześnie. W głowie mi łomocze, kiedy znowu włącza się budzik. Ciskam ten stary głupi zegar na koniec pokoju i zatapiam twarz w poduszce, dostrzegając na niej smugi makijażu, którego nie pofatygowałam się zmyć wczoraj wieczorem, gdy wczołgałam się do łóżka po lufce Jacka.

Ale budzik znowu się włącza, a dzięki mojemu na wpół uśpionemu mózgowi leży teraz po drugiej stronie pokoju. Zsuwam się z łóżka, podpełzam do niego i rozbijam o podłogę, stękając, gdy rozpada się na kawałki. Ale przynajmniej hałas cichnie. Przewracam się na plecy, ubrana tylko w majtki i podkoszulek bez rękawów, a potem zastanawiam się, czy nie zadzwonić po Travisa, żeby dzisiaj otworzył i obsłużył porę obiadową.

On też ma jednak dużo na głowie, więc spada to na mnie. Z poczuciem przegranej gramolę się na nogi i włączam radio, z którego dudni rockowa muzyka, kiedy idę pod prysznic. Po drodze rozbieram się, włączam wodę i czekam, aż się ogrzeje. Marszczę brwi i spoglądam na gmatwaninę, jaką są moje włosy, ale tylko wzruszam ramionami i zawiązuję je w wysoki kok. Na pewno nie będę myła tego szczurzego gniazda, za dużo czasu to zajmuje. To dlatego szampon w proszku jest najlepszym przyjacielem każdej dziewczyny.

Biorę szybki prysznic, szorując sobie pokrytą tatuażami skórę. Przypomina mi to, że w przyszłym tygodniu mam kolejną wizytę u Zeke, żeby dokończyć róże na biodrze i symbol mandali. Rękaw na moim lewym ramieniu jest skończony, a zajął cztery ośmiogodzinne sesje. Ale warto było, nie przeszkadzał mi ból. W rzeczywistości, przyznaję przed sobą, nawet to lubię. Zwłaszcza z rąk przystojniaka, który to robi.

Zakręcam wodę, wychodzę z prysznica i owijam ciało puchatym ręcznikiem, a potem myję zęby i nakładam krem. Udaje mi się przeciągnąć szczotką przez włosy i w końcu układają się ładnie i prosto po tym, jak traktuję je cholerną ilością suchego szamponu. Więcej czasu poświęcam na makijaż, używając mojej szlagierowej czerwonej szminki oraz ciemnej kredki do oczu i cienia do powiek, które uwydatniają moje brązowe oczy. Niektórzy nazywają mnie typową rockową cizią, kurwa, mam nawet kolczyki na ciele do pary z tatuażami i makijażem.

To się zaczęło jako rodzaj buntu, sposób na to, żeby wkurzyć tego palanta mojego ojca, zanim uciekłam. Potem stopniowo zaczęłam uwielbiać taki wygląd, a teraz? Teraz to po prostu jestem ja. Ale wystarczy tego odgrzebywania duchów z przeszłości przed śniadaniem. Pozwalam zsunąć się ręcznikowi na podłogę i idę z powrotem do sypialni, żeby się ubrać. Zakładam czerwony, zapinany z przodu stanik i pasujące do niego majtki. Moja jedyna słabość… no właśnie, to i ciuchy z zespołami.

Dorzucam podpisaną koszulkę z trasy koncertowej The Killers i zawiązuję ją z boku, a potem wskakuję w jakieś obszarpane czarne szorty i moje niezawodne buty motocyklowe na obcasie. Jeszcze raz sprawdzam w lustrze, jak wyglądam, zgarniam klucze i wychodzę, zamykając za sobą drzwi. Stąpam głośno po schodach na dół i włączam światła w barze.

Przechodzę przez kuchnię i sprawdzam uliczkę na tyłach, ale wygląda na to, że tych dupków z wczorajszego wieczoru zabrali. Zastanawiam się, kim byli, ale to nie był pierwszy raz, kiedy mi ktoś podskakiwał. I założę się, że nie ostatni. Zostawiam tylne drzwi otwarte dla Kucharza i wracam do frontowej sali.

Włączam szafę grającą i zabieram się za uzupełnianie zapasów i sprzątanie, wkurzona jak cholera, kiedy muszę wyrzucić połamany stołek. Jedna pieprzona zasada. Podskakiwać mi, rozumiem, ale rozbijać meble? Kurwa, niefajnie.

W samą porę słyszę charakterystyczne dudnienie motoru Kucharza, kiedy parkuje z tyłu, i wywołuje to uśmiech na mojej twarzy. Przynajmniej wiem, że mnie nakarmi… nie to co Truck, który pracuje w weekendy, sukinsyn jest bardziej oziębły od węża, nawet dla mnie, a przecież płacę jego rachunki i zatrudniam jego dupsko byłego więźnia.

Witam się z Kucharzem w drzwiach na zapleczu, uśmiechając się do niego słodko, gdy zsiada ze swojego harleya. Stęka.

– Niech zgadnę, kiełbaski z ketchupem?

– Jesteś kochany. – Posyłam mu całusa, ale on zatrzymuje się jak wryty, widząc połamany stołek leżący na ziemi.

Powoli podnosi głowę i otwiera szeroko oczy.

– Kurwa, czy on nie żyje?

– Co? – pytam, zbyt zmęczona na takie gadki.

– Człowiek, który połamał ten stołek? – dopytuje się poważnie, wywołując mój śmiech.

– Chciałby, nie martw się.

Kucharz chichocze i klepie mnie po ramieniu.

– Rich byłby z ciebie dumny, dzieciaku. No idź, otwieraj, a ja zrobię ci coś do jedzenia.

Serce mi pęka na wspomnienie Richa, ale otrząsam się z tego i już wesoło uśmiechając się do Kucharza, idę do frontowej części. Kiedy dolatuje mnie zapach smażącego się mięsa, już wszystko mam zrobione i jestem gotowa, więc gdy Kucharz przeciska się przez drzwi, żonglując dwoma talerzami, prawie padam na kolana i modlę się do niego.

Tędy prowadzi droga do mojego serca, przez jedzenie… a może tylko do moich majtek. Siadamy przy jednym ze stolików i z łokciami przyklejonymi do drewnianego blatu pożeram śniadanie, gdy słyszę pukanie do drzwi.

– Oho, to do ciebie, dzieciaku – mamrocze Kucharz z pełnymi ustami, biorąc oba talerze i idąc z powrotem do kuchni. Z westchnieniem maszeruję do drzwi i energicznie je otwieram.

– Wywieszka mówi, że zamknięte, dupku – warczę, a potem przewracam oczami, widząc, kto stoi po drugiej stronie. – Fred.

– Naprawdę nie powinnaś tak się odzywać do glin. – Uśmiecha się i spogląda mi za plecy. – Wpuścisz mnie do środka, Rox?

– Nie – rzucam, krzyżując ramiona. – O co chodzi? Niczego nie słyszałam ani nie widziałam, zanim spytasz.

Unosi brwi, a jego palce wędrują ku sprzączce u spodni.

– Jeszcze nawet nic nie powiedziałem.

– No dobrze, wiem, o co chcesz spytać. Nie pieprzę się z moimi klientami, więc nie. Nie znam ich, nie wiem, gdzie mieszkają, i bez kitu nie wiem, czy to zrobili.

Kręci głową.

– Nie po to tu jestem. Tym razem chodzi o tych kolesi z wczorajszej nocy.

– Ach, złapaliście ich? – pytam, temperując odrobinę moje defensywne podejście.

– Złapaliśmy, ale już po dwóch godzinach wyszli za kaucją. Wysoko postawieni znajomi, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Nie wiem, z kim zadarłaś, ale jeśli szef mi mówi, żebym trzymał się od nich z daleka, to robię, jak mi każą. Ty też powinnaś.

– Poczekaj, wpłacono za nich kaucję? Kim, do kurwy, są ci goście? Myślałam, że to zwykłe szumowiny.

Krzywi się.

– Najwyraźniej nie. Wkurzyłaś kogoś, Rox. Lepiej dowiedz się kogo, zanim będę sprzątał twoje zwłoki z ulicy. A jeszcze lepiej wyjedź. Samolotem, jeżeli chcesz mojej rady. Miłego dnia. – Kiwa głową, rozgląda się wokoło, a potem biegnie do swojego samochodu.

Kurwa. Rozglądam się dokoła jak ten paranoiczny gliniarz, zatrzaskuję drzwi i zamykam je na klucz, opierając się o nie plecami. Uspokój się, Rox, bywało gorzej. Ktokolwiek to jest, próbuje tylko cię nastraszyć… ale jeżeli boją się go gliny i ma ich w kieszeni?

Ma rację, to ktoś wysoko postawiony.

Może faktycznie najlepiej byłoby wyjechać, ale kurwa, to jest mój dom! Mój cholerny bar. Nie. Kręcąc głową, odsuwam się od drzwi. Nikt mnie stąd nie wykurzy, wysoko postawiony czy nie.

Podchodzę do baru, nalewam sobie lufę i szybko wychylam, a potem uderzam szklanką o drewno. Pozbieraj się, Rox, żaden człowiek nie zmusi cię do ucieczki. Raz to zrobiłam i nigdy więcej. To jest moje życie i albo się postawię i będę walczyć, albo zginę. Nie ma innych opcji.

Łykam jeszcze jedną lufę, a potem podkręcam głośniki tak, żeby muzyka dudniła w całym barze, i otwieram drzwi. Jest pora otwarcia i czy coś mi zagraża czy nie, muszę pracować.

Ale popytam potem, zobaczę, czego się dowiem. Jeżeli ktoś coś wie, to właśnie ludzie, którzy tu przychodzą, żeby zapijać ciemności.

Później jestem zajęta, lokal się zapełnia i nie mam czasu myśleć, do czego komuś jestem potrzebna. Zamawiają głównie jedzenie z piwem, więc właśnie nalewam szklankę, kiedy otwierają się drzwi i pojawia się w nich czterech nieznajomych.

Czterech ludzi, którzy zdecydowanie tu nie pasują.

ROZDZIAŁ 5 

GARRETT

Przed nami siedzi Triada. No dobrze, jeden z członków Triady. Nigdy bowiem wszyscy trzej przywódcy nie przebywają w jednym miejscu o tym samym czasie. Sprytne rozwiązanie. Trzymając pięści za plecami, odgrywam rolę dobrego małego ochroniarza, taka taktyka zastraszania. Jestem dużym sukinsynem, więc wykorzystuję to. Moja reputacja z ringu wyprzedza mnie, nawet jeśli nie wiedzą, że jestem jedną ze Żmij.

Tak właśnie lubię.

Nie chcę zwracać na siebie uwagi, bo dzięki temu mam wstęp do różnych miejsc i mogę się dowiedzieć rzeczy, których bym inaczej nie usłyszał.

– Jesteście tu, żeby wszystko nam oddać? – Ten pewny siebie sukinsyn częstuje nas uśmieszkiem, jego mięsiste policzki unoszą się w obrzydliwy sposób, poruszając blizną biegnącą przez całą twarz.

Ryder chichocze, wygląda na rozluźnionego, rozsiadając się na krześle naprzeciwko tamtego. Jesteśmy jedynymi gośćmi w restauracji, neutralnym miejscu na spotkanie. Nie będzie dzisiaj przelewu krwi… zwłaszcza że D jest nieobecny.

– Nie, jestem tu po to, żeby dać wam szansę zwrócenia nam naszych przesyłek, po czym rozejdziemy się każdy w swoją stronę jako znajomi – grzmi.

Zadowolenie znika z twarzy mężczyzny i czuję, jak Kenzo uśmiecha się obok mnie, kiedy obaj stoimy za krzesłem Ry. On potrafi robić wrażenie na ludziach.

– Wszyscy zginiecie. To my rządzimy tym miastem – warczy Triada.

Ryder niedbale popija wino, a potem znowu spogląda na tamtego.

– Jesteście właścicielami skrawka ziemi poza granicami miasta. Owszem, kiedyś byliście bogaci i potężni, ale już nie jesteście. Rozgniotę was jak pluskwę. Pamiętajcie o tym, gdy spłoniecie razem ze swoimi ludźmi. Pamiętajcie tę gałązkę oliwną, którą do was wyciągnąłem. – Wzdycha i wstaje, zapinając marynarkę. Aby dolać oliwy do ognia, rzuca na stół pieniądze za rachunek. – Ja stawiam. Wiem, że macie dołek finansowy, nie chciałbym, żebyście splajtowali jeszcze przed tym, jak was zniszczę.

Nie mówiąc nic więcej, Ryder odwraca się do nas, jego oczy są ciemne i pełne triumfu. Czekam, bo w każdej chwili…

Bum.

Triada wstaje z grymasem na twarzy.

– Jesteście dzieciakami! Nie umiecie grać w tę grę! Moja rodzina rządziła w tym mieście, zanim się pojawiliście! – ryczy.

Ryder spogląda na niego przez ramię.

– Tak było, ale już nie jest. Musicie iść z duchem czasu albo zginiecie.

Razem z Kenzo żegnamy się w jego imieniu. Idę ostatni, a Kenzo ochrania tyły Rydera. Mężczyzna dygocze, więc rozsuwam skórzaną kurtkę i pokazuje mu spluwę.

– Nie radzę – warczę i kiedy mam pewność, że nie strzeli, odwracam się plecami.

To ryzykowne, bo mógłby mnie dźgnąć nożem albo do mnie strzelić, ale w ten sposób właśnie pokazuję mu, jak mało się go boimy. Klnie i słyszę tłuczone szkło, co wywołuje u mnie uśmiech. Przed końcem miesiąca będą nasi. Nic nam nie może przeszkodzić – nie, jeżeli Ryder się uweźmie.

A ten człowiek właśnie znieważył Rydera i naszą rodzinę. Oni są już trupami, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Mężczyzna jednak nie atakuje, poszedł po rozum do głowy. Rzucił wyzwanie i teraz będzie musiał ponieść konsekwencje.

Wychodzę z restauracji, zakładam ciemne okulary i wskakuję na motor, a Kenzo zamyka drzwi po stronie Rydera i wsiada na miejsce kierowcy. Kiwam głową i naciągam kask. Już czas. Mamy dług do odebrania.

Pędzimy przez miasto z powrotem do wieżowca Viper Industries. Jadę z rykiem ulicami, lekceważąc ograniczenie prędkości – tylko wtedy czuję, że żyję – i wjeżdżam do podziemnego garażu przed Ryderem i Kenzo. Skanuję dłoń i oczy na panelu bezpieczeństwa – nigdy za dużo ostrożności – parkuję na moim miejscu i zsiadam z motocykla. Odkładam kask i postanawiam złapać D, zanim tamci tu dotrą.

Idę do windy i zjeżdżam nią na sam dół, do podziemi, o których istnieniu większość ludzi nawet nie wie. Jestem przekonany, że tam go znajdę.

Miałem rację. Diesel jest w podziemiach, które nazywa „grotą ognia”. Poważnie, gdyby ten gość nie był dla mnie jak brat, byłbym przerażony. Jestem całkiem pewny, że on jest chory umysłowo, ale zawsze jest gotów nas bronić, no i jest rodziną.

Już z windy słyszę krzyki, dolatuje mnie też zapach dymu. Któregoś dnia spali cały ten cholerny budynek. Krocząc korytarzem, kieruję się tam, skąd dochodzi dźwięk heavymetalowej muzyki, i wchodzę do pomieszczenia, które zajmuje Diesel. Opieram się o ścianę, patrząc, jak nachyla się i zapala papierosa, a potem wraca do przypalania jaj wiszącemu tam mężczyźnie.

Uśmiechając się lekko, wyłączam muzykę, a on szybko obraca się z gniewnym spojrzeniem, jednak widząc mnie, się rozluźnia.

– Jak poszło spotkanie? – pyta, nie zwracając uwagi na mazgającego się mężczyznę za jego plecami. Tamten ma ślady oparzeń na całym ciele i brakuje mu kilku palców, co znaczy, że jest tu już od jakiegoś czasu.

– Świetnie, nie musimy ich jeszcze zabijać. Kto to? – pytam, wskazując głową faceta.

Diesel wzrusza ramionami.

– Pewien skurwiel, który wieszał na nas psy.

– Chyba nie zrobi tego więcej. – Śmieję się, a Diesel uśmiecha się lekko, trzymając w ustach papierosa. – Kończ to, jedziemy odebrać córkę Roba.

Jego oczy mocniej się rozjarzają. Biedna dziewczyna, kiedy dostanie ją w swoje łapy, upiecze ją.

– Dobra, sekundę. – Odwraca się do faceta i daje mu w twarz, żeby go uciszyć. – Przykro mi, kochany, nie mamy więcej czasu. Chciałbym zostać dłużej, ale mam randkę, rozumiesz?

Łapie szmatę leżącą obok i czuję w nosie ostry zapach benzyny, kiedy ją podpala. Śmiejąc się, Diesel wciska ją facetowi do ust, wyłamując mu zęby i zakrywając je dłonią, żeby nie wypluł szmaty.

– Bracie… – mówię ostrzegawczo, nie chcąc mu przerywać, bo to zwykle kończy się bijatyką. Mamy układ. Kiedy przyprowadzamy mu kogoś, może robić, co chce, ale teraz musimy ruszać.

– Dobra – warczy, chwyta pistolet zatknięty z tyłu za pasem i strzela mężczyźnie prosto w głowę, a potem odwraca się do mnie. Rusza w moim kierunku, a ja kręcę głową.

– Może byś się umył, nie chcemy, żeby umarła ze strachu… na razie. – Uśmiecham się pod nosem.

Śmieje się, chwyta szmatę i wyciera sobie krew z twarzy, a potem wypuszcza dym z papierosa.

– Chodźmy – mruczy z westchnieniem, obejmując mnie ramieniem, które z siebie strząsam. – Jakieś wieści o tej dziewczynie?

– Tylko tyle, że Kenzo, cytuję, cztery razy zwalił konia ostatniej nocy po tym, jak zobaczył jej zdjęcie.

Diesel gwiżdże, a ja kiwam głową. Żeby tak podrajcować Kenzo, ona musi być czymś, na co miło popatrzeć. To Ryder jest bawidamkiem, natomiast Kenzo od cipki zawsze woli dobry zakład albo wyzwanie.

– Ciekaw jestem, czy pozwolą mi pierwszemu ją mieć…

– Wątpię. Zabiłbyś ją, więc prawdopodobnie będziesz ostatni – mruczę, kiedy docieramy do windy i jedziemy na górę, gdzie czekają Ryder i Kenzo.

– Kurwa, dobra. – Ożywia się po chwili i rzuca peta na podłogę. Gaszę go butem, żeby nie było z tego pożaru. – Założę się, że i tak potrafię sprawić, że będzie krzyczała.

– Nie wątpię, zwłaszcza jeżeli zajmiesz się z nią tak, jak to robisz ze swoimi zabawkami – odpowiadam, kiedy otwierają się drzwi, wypuszczając nas do garażu.

Są tam Kenzo i Ryder, a kiedy widzą mnie z D, uśmiechają się lekko.

– D, jedziesz z Garrettem, my potrzebujemy miejsca dla niej.

D pociera dłonie, a Ryder wbija w niego wzrok.

– I bez wariackich wyczynów, nie chcę znowu was wyciągać z pieprzonego wraku, który spadł z mostu, bo myśleliście, że możecie sobie skoczyć.

D przewraca oczami, a ja się śmieję.

– Ja będę prowadził.

– Tak, kurwa, na pewno! – krzyczy D, a potem wali mnie mocno w brzuch.

Sapiąc, wyprowadzam pięść i trafiam go prosto w bok. Pada na ścianę i obydwaj zaczynamy się śmiać.

– Panowie, chodźmy, czeka na nas dama. – Ryder uśmiecha się złowrogo. Coś mu chodzi po głowie, bez dwóch zdań.

Z mojej strony nic jej nie grozi. Nie to, że jej nie zabiję, bo zrobię to. Nie znoszę załatwiać kobiet, ale czasami muszę. To, że mają cipkę, nie oznacza wcale, że nie spróbują cię zabić. Ale nie musi się obawiać, że ją dotknę czy wezmę. Ten okręt odpłynął wiele lat temu – złości mnie nawet sama myśl o tym, że jakaś kobieta mnie dotyka.

Sprawia, że chcę w coś przywalić.

To pozostałych powinna się obawiać, bo sądząc po wyrazie oczu Rydera… on też jej pragnie. I to bardzo. Czegokolwiek Ryder chce, dostaje to. To dlatego jesteśmy tak bogaci i tak się nas boją. Kenzo wyraźnie jej chce, a Diesel? Ma obiecaną nową zabawkę.

Dziewczyna będzie miała szczęście, jeżeli przeżyje pierwszą noc.

ROZDZIAŁ 6 

ROXY

Wpatruję się w czterech mężczyzn stojących w drzwiach. To nie są moi zwykli klienci. Jeden ma na sobie perfekcyjnie dopasowany do sylwetki garnitur, który jest pewnie wart więcej niż cały ten bar. Pozostali trzej wyglądają jak wredne skurwysyny. Jestem niemal pewna, że ten z tyłu jest autentycznym olbrzymem, bo pochyla głowę, żeby przejść przez drzwi.

Wszyscy są uzbrojeni, bo dostrzegam błyski pistoletów. Moi klienci też je zauważają.

Cały lokal szybko pustoszeje, krzesła szorują o podłogę i przewracają się, kiedy w pośpiechu umykają przed przybyszami. Kucharz wygląda z zaplecza, a ja wzdycham. A więc to oni, ludzie, którzy mnie prześladują.

– Kucharz, idź do domu – nakazuję, wiedząc, że dziś wieczorem już nie otworzę.

– Mądrze. – Ten w garniturze kiwa głową. Jego aż nazbyt uładzone czarne włosy są zaczesane do tyłu, wystylizowane bez zarzutu, długie na górze i krótkie po bokach, aż mam szaleńczą ochotę je potargać. Jego oczy natomiast są czarne, zimne i wyrachowane. Lustrują pomieszczenie i mnie, odnotowując wszystko. Założę się, że gdybym zapytała, potrafiłby opisać wszystko w najmniejszym szczególe.

Ma wysokie i wydatne kości policzkowe, kształtną szczękę pokrytą krótkim zarostem okalającym soczyste, pełne usta. Jest wysoki, ma około metra dziewięćdziesiąt, a garnitur opina jego bujne uda i ramiona w niezwykle pociągający sposób. Jest zbyt perfekcyjny, żeby na niego patrzeć, jak model.

– To ona? – Jeden z nich szeroko się uśmiecha, wysuwając się na przód. Jego długie blond włosy są założone za uszy z kolczykami. Sponad białej koszuli, która jest częściowo wsunięta w wytarte dżinsy z rozcięciami nad czarnymi butami, wyzierają tatuaże. Ma potężne ramiona, również naznaczone tu i tam tatuażami, jego skóra jest złocista i połyskliwa, ale wygląda na typa, który nie boi się pobrudzić. Do tego jasnoniebieskie oczy, które utkwione są we mnie, ale jest z nimi coś niezupełnie w porządku.

Twarz ma bardziej kanciastą niż pierwszy facet, ale nie mniej ciekawą. Skrada się dokoła, patrząc na mnie jak głodna pantera.

– Tak – potwierdza kolejny. Ten gość ma z kolei twarz podobnego kształtu do pierwszego, ale bez zarostu. Jest starannie ogolony i ma nieco bardziej kwadratową szczękę. Włosy dłuższe na górze i podgolone po bokach, zaczesane niedbale do tyłu. Jest wyższy od pierwszego i bardziej napakowany, nie tak proporcjonalny, ale cholernie atrakcyjny.

Ostatni nic nie mówi, tylko wpatruje się we mnie swoimi ciemnymi oczami. Dostrzegam jego długie rzęsy, każda dziewczyna zazdrościłaby mu takich, ale to jest jedyna dziewczęca rzecz w jego osobie. Jest potężny, ma ramiona grubsze niż całe moje ciało, a biała koszula ściśle przylega do napęczniałych bicepsów i żylastych przedramion, wcinając się na mięśniach piersiowych i rzeźbionych mięśniach brzucha.

Ma na sobie obcisłe dżinsy, jak gdyby nie mógł znaleźć odpowiedniego rozmiaru, a jego włosy są brązowe z blond pasemkami, zaczesane niedbale na bok. Prawie każdy centymetr jego ciała pokrywają tatuaże, a w świetle pobłyskuje czarny kolczyk w wardze.

Przesuwam po nich kolejno wzrokiem, a koleś z blond włosami ciągle otwiera pokrywkę zapalniczki, wpatrując się we mnie.

– Kim jesteście? – warczę, nie chcąc się dać zastraszyć.

– Może usiądziesz? – proponuje pierwszy, a ja się śmieję.

– A może się odpierdolicie? Powiedzcie, po co przyszliście do mojego baru, albo wypierdalać stąd – rzucam.

Blondyn chichocze.

– Ooo, taka mała, a jaka zadziorna. Bardzo łatwo ją uszkodzić. – Wydyma wargi, wzdychając, jak gdybym go drażniła.

– Nie tak łatwo mnie uszkodzić, dupku. Nie zdążysz mrugnąć, jak trzasnę cię w twoją buzię ładnego chłoptasia, więc odpowiadaj na pytanie.

To nie są zbiry z wczorajszej nocy, o nie, ci ludzie są niebezpieczni i najwyraźniej wzięli mnie na celownik. Z trudem przełykam ślinę i przebiega mnie dreszcz strachu. Mężczyzna w garniturze spostrzega to, bo uważnie mnie obserwuje, i nieznacznie porusza kącikiem ust w reakcji na moje objawy paniki.

– Ona mi się podoba – oświadcza blondyn i w końcu odzywa się ten duży koleś.

– Biedactwo – nabija się.

– Roxxane, usiądź proszę – proponuje znowu pierwszy, ale wiem, że to jest żądanie.

Przyciągam więc stołek i robię, co mi każą, siadając tak daleko od nich, jak tylko się da. Kładę ręce z powrotem na bar, aby móc sięgnąć po nóż za pasem.

– Po co tu przyszliście? – powtarzam pytanie.

Pierwszy rozgląda się dokoła, a potem wybiera najbliższy stolik. Pieprzony sukinsyn wyciera krzesło i nadal marszczy brwi, kiedy przysiada na jego krawędzi. Mam nadzieję, że poplami sobie garnitur.

– Roxxane, nazywam się Ryder Żmija – przedstawia się. Ignoruję to, że mówi do mnie Roxxane – nikt mnie tak nie nazywa.

Przechodzi mnie dreszcz.

Żmija.

Jak u tych pieprzonych świrów, którzy rządzą miastem? Cholerna mafia, która kontroluje wszystko? Nic dziwnego, że policja miała cykora, bo siedzą u nich w kieszeni. Podobnie jak sędziowie i burmistrz.

Cholera, to nie są żarty.

– To jest Diesel. – Wskazuje głową w stronę blondyna, który liże płomień zapalniczki. – Kenzo. – Pokazuje ręką na tego, który wygląda tak jak on. – I Garrett.

– No miło was, kurwa, poznać. Powiecie mi, dlaczego wczoraj w nocy przysłaliście tu zbirów, którzy mnie zaatakowali? – prycham. Kiedy się boję, przechodzę do defensywy, nic na to nie poradzę.

Unosi brwi, kiedy nachyla się do przodu z rękoma zwisającymi pomiędzy rozstawionymi nogami. Kurwa, dlaczego to wygląda tak seksownie?

– Jak mi to wyjaśnili, pierwsza ich zaatakowałaś.

Próbuję sobie przypomnieć. Cholera, może i ma rację.

– Próbowali mnie złapać.

– To prawda. – Kiwa głową. – Ale zostali już rozliczeni za to, że wdali się z tobą w bijatykę. Nie takie mieli rozkazy. Jak rozumiem, jeden z nich cię uderzył?

Sięgam do wciąż obolałej wargi, ale szybko opuszczam rękę – za późno, zauważył to. Mruży oczy.

– To nieładnie, zostaną za to osądzeni.

– Co to ma w ogóle znaczyć? – wrzeszczę.

– To znaczy, ładna ptaszyno, że stracą życie. – Blondyn się śmieje, trochę jak wariat.

– Dlaczego mnie szukacie? – pytam, wstrzymując oddech.

– Twój ojciec miał u nas dług – zaczyna Ryder i znowu unosi brwi. – Tak, rozumiem, że relacje między wami są… szorstkie?

– Szorstkie? Zabiłabym sukinsyna, gdybym mogła. Dobrze. – Zsuwam się z krzesła. – Ile jest wam winien? Zapłacę, jeśli będę mogła.

Blondyn, Diesel, staje przede mną, a jego niebieskie oczy są we mnie utkwione, kiedy oblizuje wargi.

– Nie, dobiliśmy targu z twoim tatą, ładna ptaszyno. Powiedz mi, kochanie, czy dużo krzyczysz? Mam z twoim tatą mały zakład – dopytuje.

Reaguję bez namysłu, wyprowadzam pięść i uderzam go w twarz.

Otrząsa się i widzę, jak cofa się chwiejnie. Unosi dłoń i dotyka ust i nosa, z którego leje się krew. Zaczyna się śmiać, aż sama odskakuję w tył. Podnosi głowę i uśmiecha się szeroko, na zębach widać krew.

– To było rajcujące, chcesz to zrobić jeszcze raz?

Otwieram szeroko oczy, ale zza niego dochodzi głos Rydera:

– Wystarczy, D.

Diesel wzdycha, ale puszcza do mnie oko, cofając się, i wtedy dopiero dostrzegam wybrzuszenie z przodu jego dżinsów… Czy on ma wzwód? Ja pierdolę. Unoszę szybko oczy, ale za późno, on już to zauważył i znowu się śmieje.

Pieprzony, stuknięty sukinsyn.

– Jakiego rodzaju targu? – rzucam ostro, coraz bardziej zmęczona tą grą, w miarę jak czuję narastającą mdłość w żołądku. Nie chcą moich pieniędzy, dobili targu…

– O ciebie. – Ryder wzrusza ramionami.

Ach, o mnie, mówi tak niedbale, jak tylko, kurwa, można.

– On. Sprzedał. Mnie. Wam? – warczę.

– Jest seksowna, kiedy się gniewa – szepcze Diesel do tego dużego gościa, Garretta, który przewraca oczami.

– Tak, sprzedał cię, aby pokryć swój dług, a my zawsze odbieramy długi, Roxxane. A teraz zechcesz spakować swoje rzeczy czy my mamy to zrobić za ciebie? – pyta spokojnie Ryder.

Jak gdybym już zgodziła się z nimi pójść. Pierdolę to. Mogą być Żmijami, najniebezpieczniejszymi pieprzonymi dupkami w mieście, ale to nie znaczy, że pójdę z nimi po dobroci. Przechylam się za bar i chwytam mój kij baseballowy.

– Wypierdalać stąd! – krzyczę. – Nigdzie z wami nie pójdę, stuknięci sukinsyni. Chcecie odebrać jego dług, to weźcie go sobie od niego, nie obchodzi mnie to.

– Nie mogę tego zrobić, kochanie, umowa to umowa. Jesteś nasza. – Ryder wzrusza ramionami i wstaje.

– Mogę? – Diesel uśmiecha się, występując do przodu, ale Ryder wyciąga rękę, żeby go zatrzymać.

– Idź z Garrettem i spakuj jej rzeczy – rozkazuje i z Diesela na moment schodzi powietrze, a potem porusza do mnie znacząco brwiami.

– Spuszczę się w twoje majtki. Do zobaczenia, ładna ptaszyno.

Duży gość podchodzi i klepie go po ramieniu.

– Na górę, słyszałeś.

Chwila… oni wiedzą, gdzie mieszkam?

Staję im na drodze i ten duży koleś spogląda na mnie z góry z surowym wyrazem twarzy.

– Odsuń się, mała.

– Kurwa, zmuś mnie – warczę i zamachuję się na niego kijem baseballowym.

Łapie go w powietrzu jak muchę i wyrywa mi z ręki, a potem marszczy brwi.

– To nie było miłe.

– Ach, no tak, prze-kurwa-praszam – mówię drwiąco, a potem wyrzucam kolano do przodu. Jest zbyt zajęty, żeby to zauważyć, i trafiam go w krocze.

Sapiąc, łapie się za kutasa, a twarz mu czerwienieje, kiedy pada na kolana. Unoszę pięść, ale blondyn łapie ją w połowie drogi, cmokając na mnie z niezadowoleniem.

– Przykro mi, ładna ptaszyno, pobawimy się później – mruczy i wtedy widzę jego pięść lecącą ku mnie.

Nie mam czasu, żeby się uchylić. Trafia mnie prosto w twarz i tracę przytomność.

ROZDZIAŁ 7 

KENZO

– Mogłeś ją chociaż złapać. – Śmieję się, patrząc na piękną dziewczynę leżącą bez czucia na podłodze. Diesel przywalił jej mocno, oko już jej puchnie i założę się, że jutro będzie ją bolała głowa.

I tak lepiej niż to, co Garrett by jej zrobił za ten tani numer, ale kiedy spoglądam na niego, schładza sobie lodem kutasa i wygląda, jakby był dziwnie pod wrażeniem. Obok niego leży jej kij baseballowy.

Kim jest ta dziewczyna?

Na pewno nie potulną, dobrą dziewczynką, jakiej się spodziewałem, bez dwóch zdań. Cholera, nie wyglądała nawet na przestraszoną, gdy jej wszystko powiedzieliśmy. Próbowała walczyć. Podoba mi się to. Dzięki temu może jeszcze trochę pożyć. Przynajmniej na tyle długo, żebym zamoczył kutasa i przekonał się, czy w łóżku też tak walczy.

Założę się, że tak.

Jest z tych dzikich.

– Kenzo, idź z Dieselem i spakuj jej rzeczy… nie tylko majtki. – Ryder wzdycha, patrząc na dziewczynę. – Garrett, podnieś ją, dobrze?

Wielkolud burczy z niezadowoleniem, zdejmując sobie lód z kutasa, ale podnosi ją i trzyma przy piersi z zaciśniętymi zębami, nie patrząc na nią. Kiwam głową i idę za Dieselem na górę.

– Cholera, przyniosę klucz – mówię do niego, gdy naciska klamkę, a drzwi nie ustępują.

Odwracam się, żeby to zrobić, i słyszę trzask. Spoglądam przez ramię i widzę, że wyłamał kopniakiem drzwi. Uśmiecha się do mnie.

– Nie trzeba, otwarte.

Kręcąc głową, z przyzwyczajenia chwytam dłonią moje kostki do gry i wchodzimy do środka. Unoszę brwi – co za pieprzony bałagan. Wszędzie walają się ubrania i butelki po piwie. Rydera szlag by trafił, gdyby to zobaczył. Diesel się nie przejmuje i idzie prosto w kierunku na wpół otwartych drewnianych szuflad na przeciwległej ścianie pod oknem. Zaczyna wyciągać garściami majtki, widzę nawet, że niektóre wącha.

Łapię torbę z zabudowanej garderoby przy drzwiach do łazienki i napełniam ją przyborami toaletowymi i do makijażu. Biorę parę wiszących w środku ubrań i innych rzeczy z mieszkania, a także trochę drobiazgów, których może potrzebować. Zawsze możemy jej kupić, co będzie chciała, ale jak będzie miała swoje rzeczy, może być trochę spokojniejsza.

Prawie śmieję się na głos, przypominając sobie, jak znokautowała Garretta. Nie zdarza się często, żeby ktoś brał nad nim górę. Właściwie prawie nigdy. Będzie niezła zabawa. Słyszę jakiś odgłos, unoszę głowę i widzę Diesela podskakującego na jej łóżku z ramionami pod głową.

– Masz zamiar mi pomóc czy chcesz zwalić konia w jej majtki? – pytam poważnie, dostrzegając przypominający stringi różowy materiał w jego dłoni. – Pamiętasz, co mówiliśmy na temat dotykania się w miejscach publicznych?

Marszczy brwi, wkłada bieliznę do kieszeni i trzepie poduszkę, którą ma pod głową, ale nagle zamiera. Powoli wsuwa rękę pod spód i wyciąga broń – mały rewolwer. No ładnie, skąd nasze maleństwo to wzięło?

Twarz Diesela rozjaśnia się w uśmiechu.

– Chyba się zakochałem. Myślisz, że strzeli do mnie, jeśli poproszę?

– Prawdopodobnie tak, chcesz się założyć?

– Do cholery, nie, ty oszukujesz! – prycha, budząc we mnie śmiech. Czasami to robię, ale zazwyczaj po prostu czytam ludzi, doprowadziłem ten talent do perfekcji. Dlatego jestem osobą, z którą nie warto się zakładać, a także najlepszym bukmacherem w mieście.

Spoglądając nad małą lodówkę, dostrzegam fotografię, jedyną, na jaką tutaj natrafiłem. Ukazuje młodszą Roxy, jeszcze bez tylu tatuaży i z dłuższymi włosami koloru blond. Ma kolczyk w nosie, ale to zdecydowanie ona, a obok niej widać dużego mężczyznę. Właściwie ogromnego, z łysą głową i siwiejącą brodą, bliznami na podbródku i z nosem, który był kiedyś złamany. Kim on jest?

To nie jej tata, ale musi być dla niej ważny. Biorę więc to zdjęcie, składam i chowam do kieszeni, na wypadek gdybyśmy musieli znaleźć tego gościa i wykorzystać jako metodę nacisku. Rozglądam się i kiwam głową na Diesela.

– Myślę, że to wszystko. Chodźmy, zanim oprzytomnieje i zacznie znowu bić ludzi.

– Myślisz, że będzie? – pyta tęsknie.

– Stuknięty pojeb – mruczę, podnoszę wyżej jej znoszoną torbę i schodzę na dół.

Garrett wciąż trzyma ją na rękach i wygląda, jakby wolał zapaść się pod ziemię. Ryder natomiast spaceruje po barze, na pewno gromadząc przy tym wszelkie możliwe informacje. Umiem czytać ludzi, ale Ryder zrobił z tego pieprzoną grę, sport, żeby wynajdywać i wykorzystywać ludzkie słabości, niszczyć ich, używając tego, czego się o nich dowiedział.

Z panienką Roxy będzie nie inaczej.

– Wszystko spakowane, nie ma za dużo rzeczy. – Wzruszam ramionami.

Ryder kiwa głową.

– Nie sądzę, aby Roxy obchodziły inne rzeczy poza tym barem.

Garrett warczy:

– Kurwa, wspaniale, czy możemy już iść?

– Boisz się, że znowu przyceluje ci w krocze? – nabijam się, a on przeszywa mnie gniewnym spojrzeniem.

– Zaniosę ją – proponuje Diesel. Zastępuję mu drogę, a Garrett odsuwa ją od niego.

– W porządku, stary, on da radę – mówię mu, na co D marszczy brwi i popatruje obok mnie, starając się na nią spojrzeć. Kurwa, patrzę na Rydera, a on kiwa głową, też to zauważył. Ostatnia osoba, na punkcie której Diesel dostał bzika, zginęła w płomieniach. Chcemy, żeby cierpiała, ale nie tak bardzo… jeszcze nie.

To znaczy, że musimy odseparować go od niej, przynajmniej na razie.

– Chodź, wracamy. – Klepię go po ramieniu, jednocześnie odciągając, a Ryder staje między nim a Garrettem, żeby jeszcze bardziej zasłonić mu widok.

Diesel jęczy, ale ożywia się, kiedy mu mówię, że może prowadzić.

– Spotykamy się u nas, przygotuj pokój gościnny, żeby mogła tam na razie mieszkać – woła Ryder, a ja kiwam głową.

Pokój gościnny? Że niby zostanie tam na dłużej? Wygląda na to, że Roxy będzie z nami mieszkała. A sądząc po tej krótkiej chwili, jaką spędziłem w jej towarzystwie, założę się, że postara się nas za to zabić.

Nie mogę się doczekać.

Trochę czasu minęło, odkąd ostatni raz się dobrze bawiliśmy, a tak się składa, że ona pojawiła się w rozkosznym opakowaniu, które planuję otworzyć. Tak, będę miał Roxy, zanim ją zabijemy. Sprawię, że będzie o to błagać, łaknąć tego, aż mi się podda… i wtedy w końcu ją wydymam.

Właśnie przegrała największy ze wszystkich zakładów – o swoją wolność i o swoje życie.

ROZDZIAŁ 8 

ROXY

Głowa mi pęka, jakbym wypiła drinka za dużo. Boli mnie twarz, a całe ciało mam zesztywniałe od pozostawania zbyt długo w jednej pozycji. Pojękując, trzymam zamknięte oczy, próbując poczekać, aż ból ucichnie, i dręczę swój mózg, żeby przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Ale wszystko jest zamazane i im bardziej się wysilam, tym mocniej walą mi młoty w głowie.

Macam wokół ręką, poszukując rewolweru, i zamieram w bezruchu. To nie jest moja zwykła gówniana pościel… to pieprzony jedwab. Kto, do cholery, ma jedwabną pościel?

Żaden mój znajomy, to na pewno.

I wtedy wszystko nagle do mnie wraca. Te zbiry. Żmije. Cios w twarz…

Otwieram szybko oczy i widzę biały sufit, a bezpośrednio nade mną cholerny kryształowy żyrandol. Serce wali mi w piersi, kiedy przesuwam się do wezgłowia, opieram o nie i macam obolałą twarz. Sukinsyn. Ale nie sądzę, żebym miała coś złamane. Ciężko oddychając, rozglądam się dokoła i ogarnia mnie panika.

Porwali mnie.

Zabrali mnie z baru i zostawili w czymś, co wygląda jak pieprzony pokój hotelowy.

Tu jest tak… czysto. O wiele za czysto. Zupełnie białe ściany i ciemnoszary dywan na podłodze. Na ścianie naprzeciwko ogromnego, królewskich rozmiarów łóżka wisi telewizor z płaskim ekranem wielkości mojej łazienki. Po prawej mam zamiast ściany okna od podłogi po sufit, przez które – kiedy zsuwam się z łóżka i podchodzę niepewnym krokiem – widzę panoramę miasta.

Rozpościera się przede mną jak cholerny plakat. Jesteśmy tak wysoko i w samiutkim jego środku. Odwracam się i spostrzegam dwoje drzwi po obu stronach telewizora. Wsuwam głowę w pierwsze i widzę zabudowaną garderobę. Właściwie to pokój z mnóstwem półek, między którymi są lustra z oświetleniem, a w środku stoi sofa. Zamykam drzwi ze zdegustowanym grymasem i sprawdzam drugie.

To jest łazienka. Lewa ściana jest zajęta przez w całości szklaną kabinę prysznicową z czterema słuchawkami skierowanymi do dołu i szarym, wyłożonym kafelkami siedzeniem z tyłu w rogu. W głębi jest ogromna wanna, na tyle duża, że może pomieścić co najmniej sześć osób. Po prawej są dwie umywalki, a nad nimi oprawione w ramy lustro. Toaleta jest wciśnięta obok mnie. Wygląda na to, że ktoś tu nie żałował pieniędzy. Bogaci sukinsyni.

Wracam do pokoju i rozglądam się, szukając czegoś, czego mogłabym użyć jako broni. Przy łóżku stoją dwa antyczne, szare stoliki. Na obu stoją lampy. Doskonale. Biegnę przez pokój na bosaka, bo jakiś sukinsyn zabrał mi buty. Wyrywam lampę z kontaktu, chwytam ją jak kij baseballowy i idę do białych drzwi po lewej, które najwyraźniej są wyjściem z pokoju.

Naciskam klamkę – zamknięte. Kurwa, oczywiście. Opuszczam lampę u boku i gniewnym wzrokiem rozglądam się po pokoju. Ci skurwiele myślą sobie, że jestem ich własnością? Że jestem kimś, kogo mogą kupić?

Nauczą się, że za pieniądze nie można kupić posłuszeństwa. Nie jestem czyimś przedmiotem. Będą żałować dnia, w którym mnie zabrali.

Żmije? Kurwa, no nie, ja też potrafię kąsać.

Czekam przez ponad pół godziny, czy ktoś przyjdzie i otworzy drzwi, ale nikt się nie zjawia, więc zaczynam się nudzić. A bycie wkurzoną i znudzoną to nie jest w moim przypadku dobra kombinacja. Mam szaleńczą ochotę nabałaganić, to miejsce jest zbyt doskonałe, zbyt czyste. Więc to robię. Uśmiechając się szeroko, idę do łazienki i postanawiam wyładować złość na ich drogocennej sypialni.

Walę lampą w lustro i patrzę, jak rozpada się na kawałki. Uśmiecham się, podnoszę kawałek szkła, niechcący się kalecząc. Sycząc, patrzę, jak krew pokrywa szkło i skapuje na nieskazitelną podłogę. A co tam, pierdolić to.

Wracam powoli do sypialni, pozwalając krwi kapać po drodze na podłogę, podchodzę do łóżka i zaczynam je rozcinać. Patroszę je. To moja wściekłość na nich, moja złość na ojca.

Powinnam była już się nauczyć, ale za każdym cholernym razem, kiedy myślę, że się od niego uwolniłam, on wyrabia coś nowego. Ale to? Sprzedać mnie? Nawet ja nie sądziłam, że będzie takim złamasem.

Z krzykiem kłuję i tnę, aż zaczyna mnie boleć ramię i głośno dyszę. Pierze z poduszek pokrywa mnie i podłogę, w materacu są otwarte dziury, a pościel jest poplamiona krwią i pocięta w strzępy.

Wygląda tak, jak ja się czuję, więc się uśmiecham.

Śmieję się, kiedy drzwi się otwierają. Chowam szkło w tylnej kieszeni szortów i odsuwam się, mrużąc oczy. Do środka wchodzi Ryder. Patrzy wkoło na rozgardiasz i jedyną oznaką jego niezadowolenia są zmarszczone brwi i lekko opuszczone kąciki perfekcyjnych ust.

Nadal dyszę, rozczochrana i spocona, a on stoi tam w garniturze jak jakiś cholerny model. Nienawidzę go i to nie tylko dlatego, że porwał mnie i zamknął w swoim gównianym wysprzątanym apartamencie.

– Cóż, widzę, że się rozgościłaś – komentuje głosem gładkim i zimnym jak porządna lufa Jacka. Czy coś potrafi wzburzyć tego człowieka? Chcę podbiec i zaplamić krwią jego perfekcyjny garnitur, tylko po to, żeby zobaczyć, co zrobi.

– Wypuśćcie mnie – domagam się, ale on mnie ignoruje. Zgina się, podnosi poszewkę na poduszkę i trzyma ją w powietrzu jednym palcem, pokazując materiał pocięty w strzępy.

– Twój ojciec cię sprzedał, jesteś teraz nasza – mówi to tak rzeczowym tonem, że znowu chcę wybuchnąć.

– Jestem człowiekiem! Nie można tak po prostu sprzedać innej osoby! – krzyczę.

– Wygląda na to, że można. – Wzrusza ramionami i upuszcza poszewkę. – Twój gniew wobec tej sytuacji ani niedowierzanie nie sprawią, że będzie mniej prawdziwa, zapewniam cię. Twój ojciec naprawdę sprzedał cię nam i teraz należysz do nas. Proponuję, żebyś poszukała sposobu, aby sobie z tym poradzić.

Poradzić sobie z tym?

O, skurwysyn.

Chwytam dłonią szkło w tylnej kieszeni, podchodzę bliżej i przysuwam się do jego twarzy.

– Puśćcie mnie albo przysięgam, że…

– Że co? – Uśmiecha się nieznacznie, a te zimne jak lód oczy w końcu trochę topnieją, rzucając mi wyzwanie.

Prowokując.

Szkło wbija mi się w skórę, znowu ją rozcinając, kiedy zamachuję się ręką w kierunku jego bezbronnej twarzy. Mruga, a jego ręka łapie moją w momencie, gdy szkło zbliża się niebezpiecznie blisko jego policzka. Zaciska dłoń, aż sapię, kiedy miażdży mi kości i przeszywa mnie ból.

– Jesteś nasza, Roxxane. Jeżeli zechcemy cię trzymać w zamknięciu, zrobimy to. Jeżeli zechcemy cię ukarać za to, że zachowujesz się jak smarkula, zrobimy to. Jeżeli zechcemy cię wydymać… – Nachyla się bliżej, dotykając szkła i na jego policzku wykwita kropla krwi, a on ścisza głos. – Zrobimy to. Jeżeli zechcemy cię zabić… zrobimy to, i nic na to nie poradzisz. Pogódź się z tym, kochanie, albo wylądujesz w gorszym miejscu niż to.

Odsuwa się, wykręca mi nadgarstek, sprawiając, że łapie mnie skurcz w palcach i wypuszczam szkło, które chowa do kieszeni. Patrzę na niego i przepełnia mnie strach oraz coś jeszcze, coś czego nie chcę nazwać, kiedy widzę, jak kropla krwi spływa mu po policzku. Wyciąga chusteczkę i zatrzymuje ją, zanim spadnie mu na garnitur, a potem wyciera, jak gdyby przed chwilą wcale nie zakłuł się ostentacyjnie tym szkłem.

– Widzę, że jesteś w złym humorze, więc zostawię cię, żebyś przemyślała to, co powiedziałem. – Odwraca się, a ja rzucam się do przodu, ale jestem zbyt powolna. Drzwi się zamykają, a głuchy odgłos zatrzaskującego się zamka powoduje, że zaczynam krzyczeć i walę w drewno zranioną ręką.

Kiedy nikt nie przychodzi, tnę do końca poszewkę i zawiązuję sobie dłoń, żeby zatrzymać krwawienie, a potem rozglądam się dokoła. To było małostkowe, ale poważnie, czuję się teraz lepiej. Wzdycham i kładę się pod oknem, wpatrując się w miasto na zewnątrz, kiedy niebo zaczyna ciemnieć.

Mieszkałam kiedyś w tym mieście, uwielbiałam je eksplorować i patrzeć, jak się rozrasta. To było zanim uświadomiłam sobie, ile mroku kryje się za całym tym szkłem i blichtrem. A Żmije? Oni są jednymi z najgorszych.

Kiedy jest się dzieckiem, opowiadają ci historie o potworach kryjących się pod łóżkiem albo w ciemnościach. Ale nie mówią o tych realnych ludzkich potworach. Tych, które żerują na ludziach słabszych od siebie, albo nawet o potworach, które kryją się w nas samych.

Bogaci czy biedni, to nie ma znaczenia, ludzie i tak są potworami. Ukrywają się za ładnymi twarzami, ukochanymi, krewnymi. Ale wszyscy są tacy sami. Wszyscy chcą czegoś od ciebie, różnica tylko w tym… jak daleko są gotowi się posunąć, żeby to uzyskać.

Wygląda na to, że Żmije są gotowe pójść na całość.

A to wszystko przez mojego gównianego ojca. Nie wystarczyło mu, że zniszczył mi dzieciństwo? Że każdego dnia mojego życia musiałam płacić za jego błędy? Teraz jeszcze zabrano mi przyszłość.

Użalając się nad sobą, zamykam oczy i próbuję dać odpocząć zbolałej głowie. Jestem wojownikiem, potrafię wszystko przetrwać, zawsze tak było i zawsze będzie. Przetrzymam to, zniosłam już gorsze rzeczy. To, że jestem zamknięta w luksusowym apartamencie, nie oznacza, że jestem zamknięta…

Drzwi się otwierają, budzę się. Jest późno, naprawdę późno i ciemno. Boli mnie brzuch, bo nic nie jadłam od prawie dwóch dni, jeżeli nie liczyć tych resztek chleba, które znalazłam.

Jest późno.

To może oznaczać tylko jedno.

Zakrywam sobie usta, próbując spowolnić oddech, żeby nie usłyszał. Serce mi wali tak mocno, chce mi się krzyczeć. Słyszę jego posuwiste kroki, kiedy człapie po schodach. Proszę, proszę, niech zapomni o tym, że tu jestem.

Niech ta noc będzie nocą, w której będzie tak szedł bez końca.

Ale nie jest. Zatrzymuje się pod moimi drzwiami. Widzę z łóżka, jak jego cień przesłania światło w szparze u dołu, a potem jego duża dłoń przekręca klamkę i otwiera je. Stoi tam przez chwilę, spoglądając na mnie. Wiem, że moja mama jest nieprzytomna, zrobiła sobie zastrzyk, zanim poszłam spać, więc nie wstanie do rana. Zostaliśmy tylko ja i on. I on o tym wie.

Nawet stąd czuję zapach whisky w jego oddechu, dostrzegam złość wibrującą w jego sylwetce. Zawsze jest tak samo. Upija się, przegrywa pieniądze, odgrywa się na mnie. To błędne koło. Każdej nocy liczę, że będzie inaczej, i każdej nocy jest tak samo.

Jeżeli twój rodzic nigdy cię nie zawiódł, nie skrzywdził i nie złamał ci serca, to nie wiesz, jakie to uczucie. Rodzice powinni cię chronić, kochać, a jednak moi są powodem, dla którego się boję. Od wczesnego dzieciństwa nauczyłam się, że to oni mnie krzywdzą, nie kto inny. Nie obchodzi ich, czy żyję czy umrę, jestem dla nich zwykłym przedmiotem.

Na którym można się wyładować, który jest pod ręką.

Kiedy widzę w szkole, jak inne dzieci opowiadają o swoich rodzicach, czuję złość, tą samą, którą ma w sobie mój tatuś. Nienawidzę ich za to, za to, że są szczęśliwe. Za radość życia. Rodzice kochają je, hołubią, obsypują prezentami i szczęściem. Dlaczego ja nie mogę tego mieć?

Ale nawet gdyby tata albo mama kiedykolwiek próbowali, to i tak bym się wzdrygała, oczekując, że za chwilę dostanę cios. Ponieważ prawda jest taka, wiem o tym, że wszyscy ludzie w głębi, w samym swoim rdzeniu… dbają tylko o siebie. I o to, co mogą z czegoś mieć, uzyskać, a kiedy przychodzi co do czego, zawsze wybierają siebie samych.

Niektórzy ludzie rodzą się z wściekłością, potrzebą wyrządzania krzywdy.

Niektórzy rodzą się chciwi, z osobowością podatną na uzależnienia. Inni dobrze się z tym kryją, ale w ostatecznym rachunku wszyscy jesteśmy tacy sami. Wszyscy krwawimy na czerwono i wszyscy zwyczajnie szukamy czegoś, co wymaże prawdę o naszej duszy, żebyśmy czuli się dobrymi ludźmi.

Nie udaje mi się go oszukać, wie, że nie śpię, więc siadam na łóżku i patrzę mu w twarz. Nie chcę płakać, nie chcę błagać. Nigdy więcej. Raz spróbowałam i myślałam, że naprawdę przestanie. Teraz już wiem. Nie przestanie, dopóki któregoś dnia mnie nie zabije, ale do tego czasu po prostu staram się przetrwać z dnia na dzień z tą prawdą wiszącą nade mną.

– Wstawaj – bełkocze. Nadymam wargi, ale robię, co mi każe, wiedząc, że w ten sposób szybciej się to skończy.

Jednak za każdym razem, kiedy się to zdarza, coś narasta wewnątrz mnie, ten gniew nabrzmiewa, aż w końcu muszę przygryzać język i powstrzymywać się, żeby nie oddać, nie wpaść w szał. Nie chcę być taka jak on.

Podchodzi chwiejnie do mnie, klnąc, gdy prawie się przewraca.

– Przegrałem dzisiaj dwa tysiące, wiesz, czyja to wina? – wrzeszczy.

Nie powinnam nic mówić, tylko przytaknąć i przyjąć cios jak grzeczna dziewczynka.

Ale może nie jestem grzeczną dziewczynką, może jestem tak samo pokręcona jak on.

– Przypuszczam, że moja – cedzę.

Durne, naprawdę durne.

Jak na pijanego, uderza szybko, jest duży i czuć to po sile jego pięści. Trafia mnie w brzuch, zginam się wpół, z trudem starając się złapać oddech. Żołądek boli mnie teraz jeszcze bardziej niż wcześniej z głodu.

Łapie mnie za włosy i wydaję krzyk, kiedy szarpie mi głowę. Jego koślawe zęby błyskają w ciemnościach, twarz jest zamazana od łez napływających mi do oczu. Warczy na mnie, zionąc mi skisłym oddechem w twarz, aż się krztuszę.

– Twoja, ty pieprzona mała gówniaro.

Tak bardzo jestem skupiona na tym, żeby nie zwymiotować – ostatnim razem, kiedy to zrobiłam, złamał mi rękę – że nie jestem przygotowana na to, co następuje. Rzuca mnie o ścianę, uderzam o nią głową z łomotem. Ogarnia mnie bezwład i osuwam się po niej, czaszka pęka mi od bólu, aż w końcu nic nie widzę.

Nic nie słyszę.

Potem zapada ciemność.

Łapiąc oddech, gwałtownie się podnoszę. Całe ciało mam pokryte potem od buzującej we mnie adrenaliny. Unoszę dłoń i przyciskam ją z tyłu głowy, gdzie ciągle mam bliznę pozostałą po tamtej nocy. Kurwa, to dlatego piję przed snem, żeby odgonić koszmary.

Robię wydech i mrugam ociężałymi oczami, żeby odgonić sen, wiedząc, że ponownie szybko nie zasnę. Nie z dzisiejszymi wspomnieniami. Zamiast tego wyglądam na miasto, które nadal jest rozświetlone. Wszystkie te światła iluminujące jego bryły i ulice, nawet gdy jest ciemno. Jak latarnia morska.

Kolejne kłamstwo.

I wtedy zza pleców dochodzi do mnie słaby, ponury głos, i ogarnia mnie fala przerażenia.

Nie jestem sama.

– Nie możesz spać, ptaszyno? Ciekaw jestem, co ci się śni…

ROZDZIAŁ 9 

DIESEL

Ma zły sen, widzę to. Potrząsa kończynami, jak gdyby próbowała przed kimś uciekać. Z jej ust wydobywają się jęki, co jakoś dziwnie działa mi na głowę. Właśnie gdy wyciągam ku niej rękę, odskakuje, ciężko oddychając. Siada gwałtownie i przykłada dłoń do galopującego serca, które bije tak głośno, że to słyszę.

Ciekawe, czy waliłoby mocniej, gdyby wiedziała, że jestem za jej plecami? Wyciągam rękę i przesuwam delikatnie dłonią po jej włosach, tak lekko, że tego nie czuje. Takie małe, drobne stworzenie, a jednak mieści w sobie taki ból… taki gniew.

– Nie możesz spać, ptaszyno? Ciekaw jestem, co ci się śni… – mówię cicho za jej plecami.

Szybko odwraca głowę, jej ciemne oczy szeroko się otwierają, kiedy spostrzega mnie siedzącego tuż za nią. Widzę panikę w jej spojrzeniu, gdy rozgląda się, szukając jakiejś broni. Śmieję się i wskakuję na nią. Wydaje krzyk, który trafia mi prosto do już sztywnego kutasa, kiedy przytrzymuję jej ręce nad głową i przyciskam się do niej dolną częścią ciała, żeby ją przytrzymać i dać jej poczuć, jak bardzo mi stoi.

Pozostali myśleli, że jeśli ją przede mną zamkną, to będzie bezpieczna. Głupki. Z ptaszyną będzie zabawa, wiem o tym. A teraz jest nasza. Mogę z nią robić, cokolwiek zechcę.

Ciska się pode mną, a nie drętwieje, jak większość, kiedy mają ze mną do czynienia. Walczy, wierzgając i kopiąc. Powoduje to tylko, że mój twardy kutas drga w dżinsach, gdy wyobrażam sobie, że to robi, jak ją dymam. Założę się, że pieprzy się tak, jak walczy – mocno, szybko i dziko.

Może tego nie przeżyć, ale będę ją miał.

W końcu jednak męczy się i przestaje, wbija we mnie wzrok pełen gniewu i nienawiści i dyszy. Jej piersi się unoszą, przyciskając się do mojego ciała. Nachylam się, a ona odwraca ode mnie głowę, kiedy wodzę językiem po jej policzku.

– Lubisz ból?

Wyobrażenie jej związanej łańcuchem w mojej jaskini każe mi ocierać się o nią i wędrować palcami po jej skrwawionej, potłuczonej skórze. Mój nóż zostawia wyraźne, różowe znaki na jej ciele, niczym dotknięcie kochanka. Czy wtedy też by drżała? Walczyła? Krzyczała? Nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić. Ciekaw jestem, czy by błagała…

– Pierdol. Się – warczy.

– Nie, ptaszyno, ale ciebie wypierdolę. – Chichoczę przy jej policzku.

Zamiera pode mną jak kamień, a ja unoszę głowę. – Ale nie dzisiaj. Kiedy będę cię dymał, chcę mieć pod ręką moje zabawki. Chcę poznaczyć tę ładną skórę prawie na śmierć. – Przesuwam dłonią po jej tatuażach. – Kiedy sobie je robiłaś, wilgotniałaś od bólu? Czy krzyczałaś i cały czas cierpiałaś?

Odchyla głowę, żeby rzucić mi nienawistne spojrzenie, ale widzę błysk prawdy w jej oczach, zanim go zamaskuje. Och, moja ptaszyna przestraszyła się, jak bardzo podobał jej się ból. A ja myślałem, że złamanie jej i zabicie będzie zabawą. Ale to? Burzenie tych barier, aż dojdzie, kiedy będę ją torturował? To będzie o niebo lepsze.

Spalę do szczętu wszystko, co drogie dla tej ptaszyny, i nawrócę ją na bycie moją zabaweczką.

– Czuć od ciebie dymem i benzyną – mruczy, a potem mruga, jak gdyby nie chciała tego powiedzieć. Jej usta zaciskają się, przyciągając mój wzrok ku swej pulchnej czerwieni. Czy ona smakuje tak, jak te łzy, które roniła podczas snu?

– Nie obmacuj mnie wzrokiem, dupku – warczy, aż uśmiecham się pod nosem. Ta dziewczyna naprawdę lubi igrać z ogniem.

Kurwa, zdarzało się, że nawet mężczyźni popuszczali w spodnie, jak tylko na nich spojrzałem. A ona tu leży, gromiąc mnie spojrzeniem, nawet kiedy przygważdżam ją do podłogi. Założę się, że umierając, walczyłaby równie mocno…

Unoszę wzrok, ale zatrzymuję go na poplamionym krwią kawałku materiału obwiązanym wokół jej dłoni. Proszę, proszę, czyżby ptaszyna się skaleczyła? Chwytam tę dłoń i przyciskam ją do podłogi u jej boku, a ona zaczyna dyszeć i znowu się szamotać.

Odrywam zakrwawiony materiał i dotykam kciukiem krawędzi skaleczenia, a ona wydaje z siebie krzyk, po czym zaciska zęby na dolnej wardze – odruch nabyty przez lata ukrywania bólu. Rozpoznaję go. Z utkwionymi w nią oczami naciskam kciukiem sam środek skaleczenia, próbując ją.

Na wardze pojawia się krew, tak mocno wpija w nią zęby, oczy jej się rozszerzają ze strachu i pragnienia, które stara się ukryć. Pierś jaj faluje, sutki uwypuklają się jak kamyki na koszuli, którą ma na sobie. Och, moja ptaszyna lubi, kiedy boli…

– Ptaszyno, niedobra ptaszyno, popatrz, jak słodko krwawisz – mruczę, pochylając się i zlizując krew z jej wargi, a potem wpijam w nią zęby i wciskam mocno kciuk w skaleczenie. Krzyczy, szarpiąc się pode mną. Połykam odgłos jej strachu i bólu, żywiąc się nim.

Słyszę, jak otwierają się drzwi, ale ona tego nie rejestruje. Unoszę głowę i napotykam spojrzenie Garretta. Widząc, w jakiej jesteśmy pozycji, wzdycha.

– Daj jej spokój, D.

– Ale fajnie jest się z nią pobawić. – Dąsam się, wciskając kciuk głębiej, aż skowyczy. Na ten dźwięk znowu drga mi kutas, którym przyciskam się do niej.

– D – mówi ostrzegawczo Garrett, krzyżując ramiona i pokazując mi swoją najlepszą minę oznaczającą: nie pogrywaj sobie ze mną. – Idź i znajdź sobie kogoś innego do zabawy. Słyszałem, że Ryder spotyka się z jakimiś ludźmi od ochrony…

Rozważam dostępne opcje. Wystraszyć nowych ochroniarzy czy zaszaleć ze sprośną ptaszyną? Wzdycham i patrzę z powrotem na nią.

– Przykro mi, ładna ptaszyno, kiedy indziej. – Całuję ją w nos, wstaję i idę w kierunku Garretta, który obserwuje mnie z zatroskanym wyrazem twarzy.

– Nie będzie z tym problemu, co? – pyta mnie, a ja kręcę głową.

– Nie zabiłem jej, prawda? – Śmieję się, klepiąc go po ramieniu, ale on nawet nie drgnie, sukinsyn.

Wzdycha i odgarnia włosy z twarzy.

– Idź, ja posprzątam.

Pogwizdując, odchodzę, i słyszę, jak wchodzi dalej do pokoju.

– Wszystko w porządku? – pyta.

– Pierdol się! – krzyczy, wzbudzając mój śmiech. O tak, moja sprośna ptaszyna zabawi się jeszcze ze mną. Nie mogę się doczekać. Do tego czasu muszę zadowolić się innymi.

ROZDZIAŁ 10 

ROXY

Ten duży gość, Garrett, wchodzi do pokoju, ale wygląda, jakby nie chciał się do mnie zbliżać.

– Wszystko w porządku? – pyta.

– Pierdol się! – krzyczę i siadam, przyciskając zdrową dłoń do tej zranionej i próbując zatrzymać krwawienie. Spotykały mnie gorsze rzeczy, ale cholera, bolało… tak, bolało. Krzyżuję nogi, żeby przestać myśleć o tym innym wprawiającym w zakłopotanie… nie, pierdolę to.

Opuszczam wzrok ku swoim dłoniom, żeby uniknąć jego zbyt bystrego, przenikliwego spojrzenia, i dotykam skaleczenia. Ten stuknięty sukinsyn z powrotem je otworzył. Nie jest zbyt głębokie, nie wymaga szycia – po tym, jak codziennie obrywałam, nauczyłam się rozpoznawać, co wymaga, a co nie wymaga szwów chirurgicznych. Ta rana się zagoi, prawdopodobnie zostawiając kolejną bliznę do mojej kolekcji.

Odskakuję do tyłu, gdy podnoszę wzrok i uświadamiam sobie, że ten wielkolud kuca przede mną, jego ciemne spojrzenie jest utkwione we mnie, a czarne włosy opadają mu na czoło w dziwnie ujmujący sposób, kiedy sięga po moją dłoń.

– Mogę? – mówi cicho, ale ja trzymam ją kurczowo przyciśniętą do piersi, więc wzdycha. – Nie zrobię ci krzywdy. Mam wprawę ze skaleczeniami, ranami i złamaniami.

– Nie wątpię – warczę, a on unosi brwi.

– Nie w tym sensie, powinnaś jednak naprawdę unikać D. On nie jest taki… jak my. Będzie zadawał ci ból dla zabawy – ostrzega miękko, zaciskając wytatuowane knykcie. Jest taki duży, że jego dłonie są chyba większe od mojej głowy. Mógłby rozerwać mnie na pół i tak łatwo zrobić mi krzywdę. Ale nie robi tego… dlaczego?

– Ach tak, unikać go? Jakoś, kurwa, nie przyszło mi to do głowy. A jak chciałbyś, żebym go unikała, skoro jestem w zamkniętym pokoju, a ten świrnięty sukinsyn włamuje się i gapi na mnie, kiedy śpię? – syczę.

Usta mu drgają i znowu kiwa głową w stronę mojego skaleczenia.

– Może przynajmniej oczyszczę to i opatrzę. A jak twoja warga? – pyta, unosząc duży kciuk i dotykając mojej spuchniętej wargi. Zamieram w bezruchu, gdy gładzi ją palcem. Ma rzeczowe i badawcze spojrzenie. Zimne. Jakby go to nie ruszało, jakby jego dotyk nie robił ze mną dziwnych pieprzonych rzeczy.

Rzeczy, których nie powinnam czuć, kiedy jestem jego więźniem.

Kiwa głową.

– Nie jest za bardzo pokiereszowana, zagoi się. – Odsuwa rękę od moich ust i delikatnie bierze moją rękę, odwracając ją, żeby obejrzeć rozcięcie, a potem wstaje tak szybko, że aż podskakuję – to przyzwyczajenie, które myślałam, że przezwyciężyłam. Spostrzega to, oczywiście że tak, ale nie komentuje. – Przyniosę apteczkę.

Wychodzi na chwilę z pokoju, a ja gramolę się na nogi i biegnę za nim, żeby uciec, jednak zamyka drzwi na klucz. Sukinsyn. Stąpając, prychając i klnąc pod nosem, czekam, aż wróci. Nie ma szans, żebym załatwiła tego wielkoluda. Jestem dobra, ale nie aż tak dobra. A ponadto widziałam jego pokryte bliznami knykcie i garbaty nos, który wiele razy był złamany, stąd wiem, że często walczy. Sądząc po płynnym sposobie, w jaki się porusza jak na takiego dużego gościa, domyślam się, że jest bokserem.

Drzwi się otwierają i wraca z apteczką. Gestem pokazuje mi, abym siadła na łóżku, więc to robię w nadziei, że jeśli będę grzeczna, uda mi się uśpić ich czujność w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Klęka i czyści skaleczenie, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.

– Co się stanie z moim barem? – pytam. Kocham ten lokal. To jest mój dom, jedyne miejsce, z którym byłam związana i naharowałam się, żeby przetrwało po…

– Zamknęliśmy go, na razie nie będzie działał – odpowiada, nie dbając o moje pytania czy gniew. Kończy opatrywać mi dłoń i wstaje. – Powinnaś się trochę przespać.

Odwraca się i rusza ku wyjściu, więc podbiegam i zagradzam mu drogę.

– Dlaczego? Dlaczego to robicie? – szepczę, a łzy w końcu napływają mi do oczu. – Jestem osobą, osobą! Nie przedmiotem, proszę, wypuśćcie mnie.

Wzdycha pocierając sobie twarz.

– Nie. Prześpij się.

Potem wychodzi, trzask zamka w drzwiach sygnalizuje, że znowu są zamknięte. Wycieram łzy, zła na siebie, że pozwoliłam mu zobaczyć moją słabość. I nagle to wszystko mnie przytłacza. Jestem ich i nigdy mnie nie wypuszczą.

Wiem to, czuję to. Zbyt wiele wiem, zbyt wiele widziałam… To jest teraz moje życie. Pytanie tylko, jak długo przetrwam? Pomiędzy tym pomylonym sukinsynem a tym wrednym… Założę się, że nie za długo.

Mój ojciec wydał na mnie wyrok śmierci, rzucając mnie w ręce tych Żmij, i założę się, że nawet się tym nie przejmuje. Całe życie się na mnie wyżywał. Zawsze myślałam, że to on mnie zabije. Okazuje się, że miałam rację, ale nie w taki sposób, jak sądziłam.

 

---

 

Nie śpię, nie tak naprawdę. Leżę na podłodze, obserwując, jak miasto budzi się do życia, kiedy wschodzi słońce. Cały czas obmyślam plan. Nie będę tu siedzieć i nie pozwolę tym sukinsynom robić ze mną, co im się żywnie podoba, a może i mnie zabić.

Mam swoje życie.

Wybrali niewłaściwą pieprzoną dziewczynę. Walczę dłużej, niż chodzę. Chcą mieć potulną niewolnicę? To kurwa źle trafili, bo sprawię, że będą żałować dnia, w którym mnie porwali. Muszę zdobyć ich zaufanie, niech myślą, że udało im się złamać mojego ducha. Wtedy ucieknę.

Jeżeli spróbują mnie zabić, ja zabiję ich. To całkiem proste.

To nie jest już dzień jak co dzień, to jest świat skaczących sobie do gardła psów… albo dokładniej świat Żmij. A w tym momencie ja jestem ich żerem…

Powinno mnie przerażać to, że w ogóle biorę pod uwagę zabicie ich, ale widywałam paskudztwa, o których większość ludzi nawet nie śni, więc jeśli będę musiała wykończyć czterech facetów, zdeprawowanych mafijnych dupków, zrobię to.

Nigdy nie przestanę z nimi walczyć.

Odzyskam wolność i wtedy mój ojciec zapłaci za to.

Trochę spokojniejsza, mając już przygotowany plan, wstaję, słysząc odgłos kroków zmierzających w moim kierunku. Kenzo otwiera drzwi i zagląda do środka, uśmiechając się do mnie. Właściwie zawsze to robi, ale nie przesłania to wyrachowania w jego oczach ani tego, w jaki sposób patrzy na mnie i na wszystkich innych. Czekając i obserwując.

Dzisiaj ma włosy podgolone po bokach i gładko zaczesane do tyłu. Wchodzi do pokoju, ma na sobie białą koszulę z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami, żeby pokazać kształtną pierś i odrobinę włosów. Jest wsunięta w czarne spodnie, a na nogach ma nieskazitelnie lśniące czarne buty.

Jest tak poukładany, tak doskonały, aż bije od niego pieniędzmi i siłą. To z niego po prostu emanuje. Jest przyzwyczajony do bycia w centrum uwagi, do bycia najpotężniejszym mężczyzną w towarzystwie. Ale z czego oni nie zdają sobie sprawy? Kiedy upadnie się na dno, ma się tylko jedną drogę przed sobą, do góry.

Zabrali mi, co mogli, nie mam już nic do stracenia.

A oni mają wszystko.