Katalizmy, które zmieniały obraz Ziemi - Piotr Kotlarz - E-Book

Katalizmy, które zmieniały obraz Ziemi E-Book

Piotr Kotlarz

0,0
6,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

(…) Pisząc o zmianach klimatycznych natrafiamy na kolejną trudność w ich przedstawianiu, gdyż skala zmian klimatycznych na różnych obszarach była odmienna, z tego powodu nie sposób, moim zdaniem, określić jakiejkolwiek jego cykliczność w skali globalnej. Z opisywanymi w tej książce kataklizmami wiążą się też tzw. „wielkie wymierania” gatunków istniejących na Ziemi. Mając, dzięki rewolucji informacyjnej, którą zawdzięczamy wynalazkowi Internetu, dostęp do aktualnych badań i mogąc dokonać pewnych porównań, zauważyłem, że teorie tzw. „wielkiego wymierania” obarczone są efektem tzw. „spłaszczenia”. Nie wiedząc wcześniej o całej serii kataklizmów wiązaliśmy wymieranie z tym lub innym kataklizmem i ujmowaliśmy je globalnie, często zawężając czas ich występowania. Na szczęście kataklizmy, które dotykały Ziemię nie dotykały jednocześnie całego globu i dlatego po kilkuset, a nawet po kilku tysiącach lat, nawet na obszary prawie całkowicie pozbawione życia organicznego, te stopniowo wracało. Mogliśmy to prześledzić obserwując np. powrót życia na tereny bezpośrednio zniszczone erupcją wulkanu Krakatau w XIX wieku, czy wcześniej np. powrót życia na tereny Ameryki Północnej w wyniku upadku meteorytu na Grenlandię ok. 12,8 tys. lat temu. Próbuję w mojej pracy porównywać skutki różnych erupcji, ich skalę, pamiętając przy tym, że w odległej przeszłości dochodziło do nich na odmiennych obszarach (innych prakontynentach). To ważne, gdyż miało to niewątpliwy wpływ na rozwój życia na Ziemi, czasy intensywnego rozwoju i regresu przeplatały się, ale nie wszędzie miały taki sam przebieg i nie wszędzie zmiany te zachodziły w tym samym czasie.
Wspomniane kataklizmy mają oczywisty związek nie tylko z klimatem. Asteroidy, które upadły na Ziemię przyniosły z sobą wiele minerałów, do których powstania dochodziło już w pasie asteroid w wyniku ich zderzania, a i uderzenie w Ziemię powodowało zmiany geologiczne (np. przypuszczalnym skutkiem takich upadków było powstawanie diamentów). Wiele skał ma charakter powulkaniczny, w wyniku tych erupcji powstawał np. pumeks, bazalt (nie możemy też wykluczyć i tego, że istniejąca dziś w kalderach wulkanów magma pochodzi z kosmosu, że dotarła na Ziemię już po utworzeniu się jej skorupy). Wielkie kataklizmy były też przyczyną ruchu płyt tektonicznych i w ich konsekwencji orogenezy (powstawania gór).
 

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Piotr Kotlarz

Kataklizmy, które zmieniały obraz Ziemi

(Perspektywa antropologiczno-historyczna)

Wiesi

Gdańsk 2021

© Piotr Kotlarz

Wydawca: Fundacja Kultury Wobec

Gdańsk 2021

Wydanie I

ISBN 978-83-950839-7-6

Wstęp

Jak bardzo zmienia się (rozwija) nasza wiedza. Kiedyś zakładano, że to Słońce krąży wokół Ziemi. Wprawdzie już dość wcześnie pojawił się również pogląd przeciwny, ale został on udowodniony dopiero przez Kopernika w XVI wieku. Ten wybitny astronom zakładał jednak, że ziemia krąży wokół Słońca po orbicie kołowej. Później udowodniono, że jej kształt jest eliptyczny, by wreszcie dojść do tego, że to nie Słońce stanowi centrum naszego układu, lecz że jest nim wspólny dla całego układu środek ciężkości[1]. To wokół niego krąży Ziemia, inne planety naszego układu, a także asteroidy i komety. Wokół tego środka ciężkości krąży również Słońce.

Dziś już wiemy, że na klimat naszej planety wpływa bardzo wiele czynników. Zależy on od położenia Ziemi w stosunku do Słońca, ale i np. od ruchu komet. Wzajemny układ wszystkich planet ma wpływ na odległość Ziemi od Słońca (wspólnego dla naszego układu środka ciężkości). Tę z kolei, wraz ze zmieniającym się wobec Słońca kątem nachylenia osi Ziemi wiąże, się z kwestią ocieplenia lub ochłodzenia naszego klimatu (moim zdaniem, hipoteza taka jest dyskusyjna, a w każdym razie niewystarczająca do wyjaśnienia tej zmienności). W naszym układzie porusza się też wiele asteroid, komet i meteorytów. Dziś wiemy już o bardzo wielu, które spadły kiedyś na ziemię; zapewne znacznie więcej spadło na Słońce. Ogony komety to ogromne masy lodu, tlenu i wodoru, paliwa, które ulegało spalaniu w tym ogromnym reaktorze, jakim jest Słońce. Zwiększona aktywność Słońca ma zapewne związek z ociepleniem klimatu. Wpływ Słońca jest ważnym elementem wpływającym na klimat, gdyby jednak nie inne czynniki życie na Ziemi byłoby niemożliwe, temperatura byłaby zbyt... No właśnie, jaka? Nazbyt wysoka, czy nazbyt niska? Gdyby nie efekt cieplarniany temperatura Ziemi wynosiłaby –16°C. Ten jednak istnieje, jaka byłaby w takim razie temperatura Ziemi, gdyby nie inne zanieczyszczenia? Myślę, że znacznie wyższa od obecnej. Kwestie temperatury Ziemi, klimatu, to zagadnienia niezwykle złożone, w mojej pracy poruszam je tylko w niewielkim zakresie.

Ziemię przed nadmiernym promieniowaniem słonecznym chroni atmosfera. Wiele od niej zależy. Ważna jest jej zawartość. Prawie dwie dekady temu głośno było o tak zwanej „dziurze ozonowej”. Pojawili się nawet naukowcy, którzy dowodzili, że jej przyczyną jest ozon wypuszczany do atmosfery w wyniku wykorzystywania aerozoli. Dziś o „dziurze ozonowej” mało kto pamięta. Na pewno nie zniknęła w wyniku ograniczenia produkcji wspomnianych urządzeń.

Ostatnio wszyscy odczuwamy postępujące obecnie ocieplenie (choć w naszym kraju w obecnym roku wiosna jest stosunkowo chłodna)[2]. Znów pojawiają się naukowcy, próbujący wykazać związek tego ocieplenia z naszą, ludzką aktywnością. Słusznie, że przywiązujemy tak dużą wagę do naszego środowiska naturalnego, jednak szukanie związków między naszą działalnością, a globalnym klimatem jest, co najmniej, dyskusyjne. Na marginesie, chciałbym dodać, że w wyniku stosowania nowoczesnej technologii, likwidacji wielu hut i innych wielkich zakładów przemysłowych emitujących wielkie ilości pyłów do atmosfery, a także przejściu na ogrzewanie gazowe, geotermiczne i słoneczne, dziś zanieczyszczamy atmosferę w znacznie mniejszym stopniu niż choćby trzydzieści lat temu. Przy okazji chciałbym zauważyć, że np. dwutlenek węgla, który dociera do atmosfery w wyniku naszej, ludzkiej działalności nie dociera do stratosfery. Cięższy od tlenu w wyniku ocieplenia zwiększa swoją objętość i unosi się w górę, jednak ochłodzony ponownie wraca na ziemię w stosunkowo niewielkiej odległości od źródeł jego wytworzenia oraz w stosunkowo krótkim czasie. Nasz wpływ na klimat jest wciąż jeszcze bardzo niewielki, choć – powtarzam – powinniśmy dbać o przyrodę na ile to jest tylko możliwe.

Widzimy, że na klimat naszej planety ma wpływ bardzo wiele zmieniających się czynników, miały one wpływ również w przeszłości, choć dziś nie jesteśmy w stanie rozpoznać, jaki był dokładnie przebieg tych procesów. Jesteśmy wprawdzie w stanie wyliczyć jak w przeszłości przebiegał ruch Ziemi wokół Słońca (wspólnego środka ciężkości), jak zmieniał się w tym czasie kąt nachylenia Ziemi, ale przecież nie sposób obliczyć (dowiedzieć się), w jakim stopniu zmieniała się aktywność Słońca. Z czasem dowiadujemy się o kolejnych kataklizmach spowodowanych uderzeniem w Ziemię planetoid, asteroid, komet lub meteorytów (wiele z nich odkryto, czasami ich pozostałością są tylko kratery, których wiele już zostało rozpoznanych, wiele jednak znajduje się pod wodami oceanów, lub lodami Antarktydy i Arktyki). Czasami udaje nam się z dużym przybliżeniem określić czas, gdy do nich doszło, podobnie potrafimy dziś badając dna oceanów, czy rdzenie lodowców ocenić, kiedy doszło do erupcji wielkich wulkanów. Określenie czasu tych wydarzeń przy pomocy dziś znanych metod jest jednak przy obecnych metodach badawczych bardzo trudne, często nie potrafimy jeszcze – zwłaszcza dla okresów odległych o miliony a nawet „tylko” o dziesiątki czy setki tysięcy lat – wyliczyć dokładnie czasu, kiedy do danych kataklizmów doszło. Nie potrafimy też z całą pewnością stwierdzić, czy między tymi wydarzeniami istniał bezpośredni związek. Odnośnie do zmian klimatycznych, ważne ponadto było miejsce wydarzenia i jego skala. Wpływ na klimat mają przecież również prądy morskie i istniejące lądolody. Wulkan, który emituje do stratosfery ogromne masy zanieczyszczeń i gazów w okolicach największego nasłonecznienie, gdzie dochodzi do nagrzewania się prądów morskich ma zapewne większy wpływ na zmiany klimatyczne, ochłodzenie, niż wulkan do wybuchu, którego doszło np. na Alasce. Podobnie epoka ochłodzenia mogła trwać dłużej, jeśli w poprzednim okresie (kilka, kilkanaście a nawet kilkadziesiąt lat przed wybuchem kolejnego, nawet o mniejszej sile erupcji, wulkanu) doszło do bardzo znacznego ochłodzenia i rozbudowy lodowców, pod którymi zawracają prądy morskie. To tylko niektóre z czynników, które wpływają na klimat Ziemi.

Pisząc o zmianach klimatycznych natrafiamy również na kolejną trudność w ich przedstawianiu, gdyż skala zmian klimatycznych na różnych obszarach była odmienna, z tego powodu nie sposób, moim zdaniem, określić jakiejkolwiek jego cykliczność w skali globalnej. Z opisywanymi w tej książce kataklizmami wiążą się też tzw. „wielkie wymierania” gatunków istniejących na Ziemi. Mając, dzięki rewolucji informacyjnej, którą zawdzięczamy wynalazkowi Internetu, dostęp do aktualnych badań i mogąc dokonać pewnych porównań, zauważyłem, że teorie tzw. „wielkiego wymierania” obarczone są efektem tzw. „spłaszczenia”. Nie wiedząc wcześniej o całej serii kataklizmów wiązaliśmy wymieranie z tym lub innym kataklizmem i ujmowaliśmy je globalnie, często zawężając czas ich występowania. Na szczęście kataklizmy, które dotykały Ziemię nie dotykały jednocześnie całego globu i dlatego po kilkuset, a nawet po kilku tysiącach lat, nawet na obszary prawie całkowicie pozbawione życia organicznego, te stopniowo wracało. Mogliśmy to prześledzić obserwując np. powrót życia na tereny bezpośrednio zniszczone erupcją wulkanu Krakatau w XIX wieku, czy wcześniej np. powrót życia na tereny Ameryki Północnej w wyniku upadku meteorytu na Grenlandię ok. 12,8 tys. lat temu. Próbuję w mojej pracy porównywać skutki różnych erupcji, ich skalę, pamiętając przy tym, że w odległej przeszłości dochodziło do nich na odmiennych obszarach (innych prakontynentach). To ważne, gdyż miało to niewątpliwy wpływ na rozwój życia na Ziemi, czasy intensywnego rozwoju i regresu przeplatały się, ale nie wszędzie miały taki sam przebieg i nie wszędzie zmiany te zachodziły w tym samym czasie.

Wspomniane kataklizmy mają oczywisty związek nie tylko z Klimatem. Asteroidy, które upadły na Ziemię przyniosły z sobą wiele minerałów, do których powstania dochodziło już w pasie asteroid w wyniku ich zderzania, a i uderzenie w Ziemię powodowało zmiany geologiczne (np. przypuszczalnym skutkiem takich upadków było powstawanie diamentów). Wiele skał ma charakter powulkaniczny, w wyniku tych erupcji powstawał np. pumeks, bazalt (nie możemy też wykluczyć i tego, że istniejąca dziś w kalderach wulkanów magma pochodzi z kosmosu, że dotarła na Ziemię już po utworzeniu się jej skorupy). Wielkie kataklizmy były też przyczyną ruchu płyt tektonicznych i w ich konsekwencji orogenezy (powstawania gór).

Właśnie wspomnianym wydarzeniom poświęcona jest ta książka. Jako historyka interesują mnie głównie te kataklizmy, które dotknęły Ziemię od czasu powstania naszego gatunku, czyli od około 2.500.000 lat. Szukając jednak zależności między katastrofami naturalnymi, a klimatem postanowiłem wspomnieć w tej pracy również o znanych nam dzisiaj kataklizmach, do których doszło w okresie wcześniejszym. Zwracam szczególną uwagę na wybuchy stratowulkanów (superwulkanów) lub takie skumulowanie wybuchów wulkanów o mniejszej skali erupcji w krótkim czasie, które w sposób zdecydowany wpłynęły na zmiany klimatyczne na całym globie. Uważam, że i mniejsze wybuchy wpływały na zmiany klimatyczne, ma na nie wpływ zapewne i nasza, ludzka aktywność, (np. wycinanie lasów, czy nawet i emisja gazów będąca wynikiem naszej aktywności), ale skala tych wpływów jest nieporównywalna i czasami wręcz niedostrzegalna, w każdym razie trudna do uchwycenia przez aparaturę badawczą i ich wpływ na ewolucje naszego gatunku i historię był i jest znacznie mniejszy, wręcz nieporównywalny.

Próbuję też wykazać związek między opisywanymi tu kataklizmami, a zmianami klimatycznymi i ich konsekwencjami w dziejach hominidów od początków paleolitu (plejstocenu), a później również z wydarzeniami w naszej historii. Niektóre z ukazanych w tej książce zdarzeń nie są wciąż jeszcze w pełni udokumentowane. Wiele z przedstawionych tu wzajemnych powiązań między nimi ma ciągle charakter hipotetyczny. Sądzę jednak, że uporządkowanie tej wiedzy pozwoli nam poznać naszą przeszłość, a także przewidywać przyszłość, uświadomi jak niestabilnym środowiskiem jest to, które daje nam Ziemia, jak bardzo powinniśmy je chronić, a także, co zrobić, by skutki przyszłych katastrof były znacznie mniej dotkliwe od tych z przeszłości oraz spróbować takim katastrofom zapobiegać.

Z powodu niedoskonałości dotychczasowych badań oraz dopiero obecnie podejmowanych prób ich usystematyzowania, niestety pierwsze kataklizmy i ich wpływ na nasze losy są znane nam dziś tylko szczątkowo. Więcej możemy powiedzieć o okresie od mniej więcej 80 tysięcy lat temu, ale i tu wiele pozostało do odkrycia. Zdaję sobie sprawę z powstałych w wyniku tego dysproporcji w mojej pracy, mam nadzieję, że kolejne badania pomogą w jej zmniejszeniu. Kolejne gwałtowne ochłodzenia, jaki dotykały Ziemię wiążę z konkretnymi kataklizmami. Ukazuję ich skalę i zasięg w oparciu o dotychczasowe badania. Próbuję również ukazać oddziaływanie lokalne wspominanych kataklizmów, ale przede wszystkim interesuje mnie ich wpływ na globalny klimat i konsekwencje historyczne spowodowane tymi kataklizmami i zmianami klimatycznymi.

Dziś, dzięki pracy archeologów, genetyków, wulkanologów i badaczy z wielu innych dziedzin nauki pozyskaliśmy już pewną wiedzę dotyczącą rozwoju naszego gatunku w odległej przeszłości. Często jest ona wprawdzie jeszcze bardzo szacunkowa i niepełna, ale dość wiarygodna i udokumentowana konkretnymi dowodami (złoża pumeksu, pyłów wulkanicznych, kratery, pozostałości meteorytów, szczątki kości, narzędzia, ślady w ziemi, wiele innych artefaktów). Dziś potrafimy już zarysować skalę zasiedlenia Ziemi w konkretnym okresie, (choć to oczywiste, dla epok wcześniejszych bardzo szacunkowo, z dużym przybliżeniem), ukazać poziom rozwoju kultury w tym czasie, a także wykazać, do jakich zmian doszło w tym zakresie wkrótce po zaistniałych w danym czasie katastrofach. Zgoda, często – w wyniku kolejnych odkryć – musimy weryfikować wiele przyjętych już poglądów, ale wiele pozyskanych dotąd informacji jest nie do podważenia. Mogąc odtworzyć obraz sytuacji przed konkretnymi katastrofami, a później pokazać taki bezpośrednio lub w bardzo krótkim okresie po tych katastrofach, możemy pokusić się o postawienie bardzo wiarygodnej hipotezy o wzajemnym związku między bardzo odległymi w przestrzeni i czasie wydarzeniami. Mnie związki te wydają się bardzo prawdopodobne.

Pierwsze próby wyjaśnienia procesów przyrodniczych podejmowali już filozofowie starożytni. Heraklit z Efezu za przyczynę wszechrzeczy uważał ogień. W pismach Herodota znajdujemy informacje ściśle geologiczne. Arystoteles sądził, że lądy były wielokrotnie zalewane przez morze. Niektórzy uczeni starożytni trafnie wyjaśniali pewne fakty geologiczne: np. grecki filozof Kserowanej z Kolofonu (VI – V w. p.n.e.) wykazał organiczny charakter skamieniałości, a grecki geograf Stracono (I w. p.n.e. – I w. n.e.) stwierdził, że lądy muszą powoli wznosić się i opadać, skoro np. osady morskie z muszlami znajdują się w górach. Pliniusz Starszy w I w n.e. napisał 37 ksiąg Historii naturalnej, która przez wiele wieków była głównym źródłem wiedzy w zakresie nauk o Ziemi (zwłaszcza mineralogii). Wieki średnie były okresem zastoju w europejskich naukach przyrodniczych. Dopiero rozwój górnictwa przyniósł wiele nowych obserwacji z dziedziny geologii. W XVII i XVIII w. wzrosło zainteresowanie wnętrzem naszej planety. Hipotezy dotyczące powstania i budowy Ziemi znajdujemy w dziełach Kartezjusza, Athanasiusa Kirchera czy Georges'a-Louisa Buffona. W tym czasie Abraham Gottlob Werner – niemiecki mineralog i geolog – wykładał na Akademii we Freibergu geologię pod nazwą geognozji. Przełom XVIII i XIX wieku był okresem ostrych starć pomiędzy zwolennikami dwóch kierunków w geologii: neptunizmu i plutonizmu. Na przełom XVIII i XIX wieku przypada również aktywność Stanisława Staszica, którego dzieło O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski, wydane w roku 1815, było pierwszym w języku polskim, obszernym opisem budowy geologicznej Polski i krajów ościennych.

W XIX wieku uwagę geologów przyciągały problemy posłużenia się szczątkami organicznymi zawartymi w skałach (skamieniałości) przy ustalaniu wieku skał. William Smith wprowadził pojęcie skamieniałości przewodniej i stworzył zasady stratygrafii. Badania skamieniałości pozwoliły Georges’owi Cuvierowi, twórcy paleontologii, sformułować teorię katastrof (w końcu XX wieku teoria ta odżyła pod nazwą neokatastrofizm). Przeciwnikiem teorii Cuviera był Charles Lyell, który rozwinął hipotezę Jamesa Huttona znaną pod nazwą uniformitarianizmu.

Rozwój nowoczesnej geologii datuje się od połowy XX wieku. Eduard Suess, zajmujący się głównie tektoniką, stworzył syntezę wiedzy geologicznej przełomu XIX i XX wieku. Léonce Élie de Beaumont stworzył teorię kontrakcji zgodnie, z którą procesy górotwórcze zachodzące na Ziemi miałyby być związane z jej kurczeniem się. James Dwight Dana był twórcą systematyki minerałów, a także wprowadził do geologii termin geosynklina. Olbrzymie znaczenie miały prace Alfreda Wegenera, którego poglądy leżą u podstaw współczesnej teorii tektoniki płyt litosfery, najpełniej tłumaczącej niemal wszystkie zjawiska rządzące ewolucją skorupy ziemskiej. Dziś jednak wiele z tych teorii ulega weryfikacji. Coraz częściej przyjmuje się, że wiele zmian geologicznych miało swe źródło w upadkach asteroid.

Upadki meteorytów znane były ludziom od pradziejów, uważano to zjawisko za oczywiste również w starożytności, później jednak w wyniku regresu nauki i kultury aż do XVI wieku wiedza o tym, zwłaszcza w kręgu kultury europejskiej, jakby zanikła. Być może wynikało to z tego, że od czasów pradziejów zjawisko to stało się mniej częste? Gdy ok. 1500 roku uczony francuski P. Gassendi zaobserwował meteoryt spadający na ziemię, odrzucono jego sugestię, że meteoryt ten mógł być fragmentem komety. W 1772 roku rosyjski uczony P. Pallas uznał, że meteoryt, który spadł w rejonie Abakanu na Syberii jest pochodzenia ziemskiego, mimo iż mieszkańcy osady przysięgali, że ciało to spadło z nieba. Dopiero w 1803 roku, gdy P. Biot zaobserwował i opisał upadek meteorytu Igle opinia naukowa zaczęła się przechylać na stronę tezy o ich kosmicznym pochodzeniu. Dzisiejsze badania dowodzą również, że upadki tych meteorytów (zwłaszcza asteroid o wielkiej masie) miały ogromny wpływ na obraz Ziemi. Nie tylko w bezpośrednim polu swego oddziaływania, ale i w sensie globalnym. Jak spróbuję wykazać w mojej pracy kataklizmy spowodowane upadkiem asteroid mogły mieć również dostrzegalny związek z następującymi po nich erupcjami wulkanicznymi i łącznie wpływały na zmiany klimatyczne. Związki takie, jak wspominałem powyżej, zajmowały różnych myślicieli już od czasów starożytności. Wiązano je zarówno z działalnością człowieka jak też i z działaniem sił przyrody (np. wybuchami wulkanów). Nie były to jednak usystematyzowane badania, lecz najczęściej luźne wypowiedzi, aż do końca XX wieku nie podjęto w tej dziedzinie szerokich, kompleksowych badań. Wiele pojawiających się na temat zmian klimatycznych teorii tkwi wciąż jeszcze w świecie hipotez.

Jako historyka interesuje mnie szczególnie związek między zmianami klimatycznymi, a dziejami ludzkości, historią i rozwojem cywilizacji. Zagadnienie to podejmuję tu jednak tylko bardzo szkicowo. To zbyt szerokie zagadnienie i nadmierne wgłębienie się mogłoby prowadzić do zaciemnienia głównego tematu. Szerzej o takich związkach od czasu powstania gatunku Homo erectus do 1000 roku p.n.e. piszę w mej pracy „Narodziny cywilizacji”.

Moja praca ma charakter raczej popularnonaukowy, dlatego też nie odwołuję się tu do szczegółowych badań naukowych. Pracą popularnonaukową poświęconą wielkim katastrofom w dziejach Ziemi jest książka Igora A. Riezanowa[3]. Powstała jednak w 1984 roku i w pewnej mierze jest dziś już nieco przestarzała. Ostatnie czterdzieści lat w rozwoju nauki to okres ogromnego postępu, zwłaszcza w wulkanologii oraz klimatologii, w tym czasie zlokalizowano też wiele kraterów związanych z upadkiem wielkich meteorytów. Riezanow w swej pracy zagadnieniom klimatu poświęca zaledwie kilka stron, a wulkanom około czterdzieści. Dostrzega związek między klimatem a wybuchem wulkanów, a także wpływ na klimat zawartości w atmosferze dwutlenku węgla. Warto zauważyć, że jego, przejęty od S. Arheniusa, pogląd w tej kwestii wskazywał na zagrożenie odwrotne od tego, które wskazywane jest obecnie. Pisał mianowicie: W roku 1909 S., Arhenius, jako pierwszy, wykazał ogromną rolę dwutlenku węgla, jako regulatora temperatury przypowierzchniowych warstw powietrza. Dwutlenek węgla swobodnie przepuszcza promieniowanie kosmiczne do powierzchni Ziemi, ale pochłania większą część promieniowania cieplnego Ziemi. Atmosfera jest, więc kolosalnym ekranem, przeciwdziałającym ochładzaniu naszej planety. Obecnie zawartość dwutlenku węgla w atmosferze nie przekracza 0,03%. Jeżeli jego ilość zmniejszy się dwukrotnie, to średnie temperatury roczne w strefach umiarkowanych obniżą się o 4 – 5 K, co może doprowadzić do początku okresu lodowcowego[4]. W swej książce Riezanow wspomina tylko o erupcjach czterech wulkanów: Santorynu, Wezuwiusza, Tombora i Krakatau nie wskazując przy tym na skalę ich erupcji i nie odnosząc się do wpływów tych erupcji na globalny klimat. Odnośnie do kwestii wpływu zawartości dwutlenku węgla w atmosferze na klimat, to spróbuję w mojej pracy wykazać, że zarówno Arhenius jak i wielu dzisiejszych klimatologów w tej kwestii przyjmuje teorię dyskusyjną i – moim zdaniem – błędną. Nie wiem, gdzie wspomniany uczony widzi źródło „promieniowania cieplnego ziemi”? Ta, według mojej wiedzy, raczej powoli, lecz nieustannie się ochładza.

Katastrofom w dziejach świata poświęcił swą książkę Rodney Castleden[5]. Praca ta nie ma jednak nawet charakteru popularno-naukowego, autor ten zwraca głównie uwagę na wątki raczej sensacyjne, na ciekawostki. Nie stara się formułować własnych wniosków z opisywanych wydarzeń. Obok katastrof naturalnych, jak wybuchy wulkanów, trzęsienie ziemi, tornada itp., opisuje w swej dość obszernej pracy również katastrofy będące wynikiem działalności człowieka np. zatonięcie Titanica, łodzi podwodnej, wybuchy balonów itp. Pisząc o katastrofach naturalnych nie uwzględnia ich wpływu na klimat (o takim wspomina nieczęsto i tylko zdawkowo), pisząc o erupcjach wulkanów wspomina głównie o ich lokalnym znaczeniu. Nie wiąże wielkich katastrof z wydarzeniami historycznymi, jakby nie dostrzegał takiego związku. Podobnie kompilacyjny charakter ma praca Macieja Rosolaka „Tsunami historia”. Autor ten zebrał bardzo wiele ciekawych informacji, jednak ich hierarchizacja i sposób uporządkowania są nieco chaotyczne. Nadając swej książce charakter publicystyczny autor nie zawsze wskazuje na związki przyczynowo skutkowe-opisywanych wydarzeń[6]. Na portalu Historia org Szymon Nowak recenzując książkę Rosolaka stwierdził, że w pierwszej części pracy autor opowiada nam o wszechświecie i naszej planecie.

W drugiej części czytelnicy zapoznają się z wulkanami i Atlantydą, trzecia opowiada o zagładzie dinozaurów, karze boskiej na Sodomie i Gomorze oraz Potopie”, w części czwartej autor pisze o kometach oraz dowiemy się, czym mogła być znana wszystkim Gwiazda Betlejemska. W kolejnych rozdziałach pracy opisane są wydarzenia z niezbyt odległej przeszłości, w czasie II wojny światowej, w XIX wieku. W mojej ocenie, taki układ pracy jest uzasadniony „rynkowo”, niestety mało przydatny poznawczo. Tym bardziej, że autor bardzo rzadko podaje źródła, z jakich zaczerpnął informacje. Podobnie powierzchowne i kompilacyjne są prace Randy Cerveny’ego[7] oraz Nadieżdy Joniny i Michaiła Kubijewa[8]. Książka tych ostatnich razi niechlujstwem, autorzy nie zadali sobie nawet odrobiny trudu, by dotrzeć do informacji o sile wybuchów wspominanych przez nich wulkanów. Od początków XXI wieku coraz częściej spotykamy się z poglądami wiążącymi zmiany klimatyczne, a przede wszystkim „masowe wymierania” z kataklizmami w postaci upadków asteroid lub planetoid lub intensywnym wulkanizmem. Obecnie teoria upadków asteroid ma zastosowanie w przypadku czterech z pięciu wielkich wymierań z przeszłości geologicznej, tj. z późnym dewonem, końcem permu, triasu i kredy. W przypadku trzech ostatnich wydaje się, iż zarówno upadki asteroid, jak i wulkanizm odegrały ważną rolę. Stopniowo przechodzi się także od koncepcji nagłego zdarzenia i katastroficznego wymierania do kryzysu biotycznego rozciągniętego w czasie[9]. Takie poglądy i teorie spotykamy jednak – jak na razie – tylko w artykułach prasowych i w Internecie, najczęściej też odnoszą się do poszczególnych, jednostkowych wydarzeń. O ile wiem, nie powstała jeszcze próba całościowego ujęcia tego zagadnienia.

1 Masa Słońca w stosunku do pozostałych elementów naszego układu jest jednak aż tak wielka, że jest nim oczywiście Słońce, z tym, że nie jego środek.

2 Na przestrzeni XX wieku odnotowujemy wzrost średniej temperatury globalnej Ziemi, szczególnie w odniesieniu do półkuli północnej, który w latach 1906-2005 wyniósł 0,74 z 0,18°C. Por.: Małecki Andrzej, Globalne ocieplenie – kilka niewygodnych prawd, „Biuletyn Polskiego Stowarzyszenia Wodoru i Ogniw Paliwowych - Forum dyskusyjne” 2009, nr 4, s. 53. Obecne ochłodzenie można wiązać z wulkanizmem, zwłaszcza z erupcją Anak Krakatau 22 grudnia 2018 roku.

3 I. A. Riezanow, Wielkie katastrofy w historii Ziemi, przełożył: Włodzimierz Mizerski, Warszawa 1986.

4 I. A. Riezanow, dz. cyt. Przypominam sobie, że w czasach mojej młodości rzeczywiście mówiono o tym, że grozi nam kolejna epoka lodowcowa.

5 R. Castleden, Największe katastrofy w dziejach świata, przełożył Bogusław Solecki, Warszawa 2009.

6 M. Rosalak, Tsunami historii. Wpływ żywiołów przyrody na dzieje świata, Warszawa 2016.

7 R. Cerveny, Wielkie katastrofy i anomalie klimatyczne w dziejach, przekład: Irena Stąpor, Warszawa 2008.

8 N. Jonina, M. Kubijew, Wielkie katastrofy, tłumaczenie: Małgorzata Leczycka, Warszawa 2010; N. Jonina, M. Kubijew, Wielkie katastrofy w dziejach świata, tłumaczenie: Małgorzata Leczycka, Warszawa 2015. [To dwa wydania tej samej pracy. Wydanie jej pod innymi tytułami jest swego rodzaju nadużyciem.]

9 Jolanta Muszer, Joanna Hajdukiewicz, Meteoryty a masowe wymierania w historii Ziemi, „ACTA SOCIETATIS METHEORITICAE POLONORUM” vol. 2, 2011, file:///C:/Users/czytelnik/Downloads/ASMP-v2-s-Muszer1.pdf

Rozdział I

I. Dlaczego zmienia się klimat?

Nasza dzisiejsza wiedza, którą zawdzięczamy badaniom geologicznym, archeologicznym, a z ostatnich tysiącleci również zapiskom o charakterze historycznym i wielu innym badaniom z różnych dziedzin nauki, dowodzi, że klimat ziemski oscyluje. W ciągu miliardów, milionów, tysiącleci, a nawet poszczególnych lat zawsze ulegał i nadal ulega nieustannym zmianom[10]. Pierwsze próby zrozumienia przyczyn tych zmian pojawiły się już w starożytności. Wiązano je z aktywnością sił natury, np. wulkanów (próbując często ich działania „oswoić” przy pomocy mitów lub religii), ale też, już wówczas, szukano ich przyczyn w działalności człowieka.

Dziś istnieje bardzo wiele hipotez odnoszących się do przyczyn zmian klimatycznych w Świecie. Bywa, że przypisuje się ich zaistnienie tylko jednemu czynnikowi (lub uważa się, że jest on decydujący), bywa też, że podaje się, jako przyczynę tych zmian kilka elementów. Wśród badaczy z XX wieku (prawie do jego końca) przyjmowano, że jedną z ważniejszych przyczyn zmian klimatycznych była aktywności Słońca, czy też falowanie sił grawitacji pochodzących z pulsującego układu mas Układu Słonecznego, przemieszczającego się w oddziaływającym nań Kosmosie. Myślę, że teza ta nie w pełni odpowiadała na stawiane przez nich pytanie.

Słońce, w którego wnętrzu temperatura wynosi około 13.000.000 K, a na powierzchni – około 6000 K, w ciągu każdej sekundy emituje energię 3,9*1026J. Na Ziemię dociera tylko jedna dwumilionowa część energii Słońca, ale już to wystarczyło do powstania i rozwoju życia. Słońce wysyła dwa typy promieniowania: fale elektromagnetyczne, od długości od milionowych części milimetra do kilkudziesięciu kilometrów oraz strumienie naładowanych cząsteczek (korpuskuł), poruszających się z prędkością około 1000 km/s, które docierają do Ziemi w ciągu jednego, dwóch dni. Część promieniowania kosmicznego pochodzi spoza Układu Słonecznego. Aktywność Słońca jest i była zróżnicowana tak w okresach długoterminowych (cykl Milankovicia[11]), jak i w okresach znacznie krótszych. Ma to wpływ na stosunkowo nieduże kontrasty termiczne pomiędzy zimą a latem na półkuli północnej. Uważano, że do sytuacji, która sprzyjała powiększaniu się lądolodu dochodziło w przypadku, gdy Ziemia znajdowała się bliżej Słońca zimą przy małym nachyleniu osi obrotu do płaszczyzny ekliptyki – ciepła. Zima sprzyjała opadom na biegunach, a stosunkowo chłodne lato nie było w stanie roztopić całości śniegu. W sytuacji odwrotnej, gdy Ziemia latem jest blisko Słońca, a kąt nachylenia jej osi do ekliptyki duży – panują dogodne warunki do topnienia lodu i regresji lądolodu. Postanowiłem pozostawić to zdanie, choć przejąłem je za jakimś autorem. Chcę tu ukazać proces naszego myślenia. Przejmujemy pewne twierdzenia często nie wgłębiając się w ich sens. Napisałem: gdy Ziemia latem jest blisko Słońca. Czy rzeczywiście latem Ziemia jest bliżej Słońca niż zimą? Przecież, gdy na naszej półkuli panuje zima, na przeciwnej mamy lato. Pora roku na poszczególnych półkulach nie zależy, więc do odległości Ziemi (całej kuli ziemskiej) od Słońca (wspólnego środka ciężkości). Ta dla obu półkul jest taka sama, zmianie w ciągu roku ulega tylko kąt nachylenia poszczególnych półkul i to on ma wpływ na zmiany pór roku. Jeśli przyjmujemy, że w ciągu obiegu Ziemi wokół Słońca po elipsie jej odległość w ciągu roku ulega zmianie, to przecież całej Ziemi, a więc odległość ta nie ma zasadniczego wpływu na różnicę temperatur na poszczególnych półkulach.

W związku z tzw. cyklami Milankovicia pojawiła się teoria, że ich znajomość pozwala przewidywać przyszłe okresy zlodowaceń, przy założeniu, że to one są za nie odpowiedzialne. Na tej podstawie część badaczy prognozuje, że temperatura powinna się obniżyć przez najbliższe 60 tysięcy lat o 5°C, w tym o około 0,01°C w XXI wieku, co jest prawdopodobnie hamowane przez globalne ocieplenie[12]. Moim zdaniem, teoria ta jest dyskusyjna, a to z tego powodu, że – jak to spróbuję wykazać w mojej pracy – czynników wpływających na panujący na ziemi klimat było i jest znacznie więcej. Ponadto, tak wielka odległość Słońca od Ziemi wskazuje na to, że tak niewielkie (procentowo) zmiany tej odległości nie mogły znacząco wpływać na zmiany temperatury Ziemi. Śledząc zmiany klimatyczne (na ile to możliwe na bazie dostępnej mi o nich wiedzy) dostrzegam, że ulegał on zmianom, trudno jednak dostrzec ich cykliczność. Zmiany klimatu (ich skala i zasięg) miały też często odmienny przebieg na różnych obszarach. Zauważmy ponadto, że dziś wielu badaczy – osobiście nie zgadzam się z tą hipotezą – przychyla się do teorii, że na zmiany klimatu główny wpływ ma działalność człowieka. Ta teoria (gdyby była prawdziwa) również zaprzeczałaby tezie o cykliczności zmian klimatycznych.

Przed większością składników promieniowania kosmicznego dobrze chroni mieszkańców Ziemi złożony system różnych sfer fizycznych, przez które przenika tylko światło widzialne oraz niewielki procent promieni ultrafioletowych i ograniczona część fal radiowych. Na przedpolu Ziemi zatrzymują się też korpuskuły, będące głównie jądrami wodoru (protony) i helu (cząsteczki alfa), a także, w niewielkiej ilości, jądrami pierwiastków ciężkich. Zbawczym „sitem” jest przede wszystkim atmosfera ziemska, zatrzymując znaczną część promieniowania kosmicznego; pomaga w tym wydatnie pole magnetyczne Ziemi, dzięki któremu istnieje wokół Ziemi jonosfera i dwa pasy naładowanych cząsteczek. Wewnętrzny pas, równikowy, o największej gęstości cząsteczek, położony jest w odległości około 3600 km od powierzchni planety. Stwierdzono, że ilość padającego na Ziemię promieniowania nieco się zwiększa (ok. 10%) w kierunku od równika ku biegunom. W stratosferze efekt ten jest kilka razy silniejszy niż na poziomie morza[13]. Mimo, że Ziemia znajduje się w odległości około 150 mln km od Słońca i chroniona jest przez atmosferę, jonosferę i pasy naładowanych cząsteczek, bardzo dobrze odczuwamy to, co zachodzi na Słońcu. Badania naukowe ostatnich lat, o wiele bardziej precyzyjne dzięki eksploracji kosmosu rozpoczętej w drugiej połowie XX wieku (m. in. umieszczaniu aparatury badawczej na sputnikach), doprowadziły do odkrycia kolejnego cyklu zmian klimatycznych, tym razem związanego z okresowymi zmianami aktywności Słońca. Przyjmuje się, że co 11 lat strumienie gazów słonecznych wzbijają się do góry na setki tysięcy kilometrów, kierując się w przestrzeń międzygwiezdną. Aktywność ta trwa dwa-trzy lata, a później ulega zmniejszeniu. W okresie maksimum aktywności słonecznej występują na Ziemi jasne zorze polarne, długie (do 10 dni) przerwy łączności radiowej w rejonach polarnych, burze magnetyczne, w ziemi zaczynają płynąć prądy elektryczne o takiej sile, że nierzadko psują się urządzenia stacji telefonicznych i telegraficznych. Myślę jednak, że przyjmowanie takiej cykliczności dla całego okresu istnienia naszego układu jest bardzo dyskusyjne. Zbyt krótko prowadzone są takie badania, by dochodzić do tak radykalnych wniosków.

Uważam, że zmiana aktywności Słońca może być zależna również od innych czynników. Na przykład od spadających na jego powierzchnię asteroid, meteorytów lub komet. (W tym wypadku ważnym czynnikiem jest przypuszczalnie i to, po jakiej orbicie poruszają się poszczególne komety i jakim zmianom ich orbity podlegają). Tak jak i na Ziemię i inne planety upadki takie zdarzają się i na Słońce, są być może nawet znacznie częstsze. Asteroidy i komety ściągane przez Słońce, a później spalane w tym „gigantycznym reaktorze” przyczyniają się do wzrostu jego aktywności, wydzielania energii, która emitowana jest w kosmos, trafiając również na Ziemię.

Myślę, że to właśnie z tym procesem związane są próby określania tzw. minimów aktywności słonecznej: Wolfa, Maundera i Daltona. Na to ostatnie minimum przypada wybuch wulkanu Tambora w 1815 roku. Zdaniem wielu badaczy aktywność wulkaniczna, która miała oziębiający wpływ na klimat szczególnie intensyfikowała efekty minimów aktywności słonecznej: co jest uważane za bezpośredni powód znaczących anomalii klimatycznych na całej Ziemi. Minimum Maundera[14] wyznaczono na okres trwający od 1645 do 1717 roku, podczas którego powstało znacznie mniej raportów dotyczących plam słonecznych w porównaniu z pierwszą połową wieku. Podczas Minimum Maundera plamy na Słońcu obserwowali w Paryżu Jean Picard (do 1682 roku) i Philippe de La Hire (przed 1718 rokiem), a także John Flamsteed w latach 1676 i 1684 w Londynie oraz Jan Heweliusz w Gdańsku, który wyniki swoich obserwacji opisał w Machina Coelestis (1679). To głównie na spostrzeżeniach tych astronomów oparł swoją pracę Spörer, publikując listę wszystkich zaobserwowanych od 1672 roku plam słonecznych, które udało mu się zebrać. Plamy widoczne podczas Minimum Maundera obserwowano przeważnie na południowej półkuli Słońca i dopiero na początku XVIII wieku pojawiły się ponownie na północnej.

Minimum Maundera pokrywa się w czasie ze środkowym i najchłodniejszym okresem tzw. małej epoki lodowcowej[15]. Ponieważ okresy zwiększonej liczby plam na Słońcu są równoczesne z nieznacznym zwiększeniem wartości stałej słonecznej, klimatolodzy zastanawiają się nad związkami zakresu tych zmian ze zmianami klimatu na Ziemi. W okresie trwania minimum Maundera zaobserwowano mniej zórz polarnych niż w pierwszej połowie wieku. Przyjmuje się, że to zmiany aktywności Słońca wpływają na wielkość strumienia cząstek promieniowania kosmicznego, wytwarzających w atmosferze promieniotwórczy węgiel z azotu atmosferycznego i magazynowany potem przez rośliny. Skala tej zmienności wprowadza błąd w wynikach datowania radiowęglowego. Jeszcze większe zmiany powodują wahania siły ziemskiego pola magnetycznego, w skalach czasowych rzędu kilku tysięcy lat. Pomiary obfitości izotopu 14C w przyrostach rocznych drzew pozwalają wnioskować o występowaniu minimów aktywności słonecznej w przeszłości. Zmniejszona zawartość tego izotopu koreluje z obserwowanym w latach 1790–1830 minimum Daltona. Wyodrębniono i nazwano także wcześniejsze takie okresy, m.in. minimum Spörera (1420–1570) i Wolfa (przełom XIII i XIV wieku). Badania radiowęglowe wskazują, iż w ciągu ostatnich 8000 lat było 18 takich minimów.

Z publikacji, w której oszacowano wielkość tempa rotacji Słońca w 1684 roku na podstawie obserwacji przeprowadzonych przez Johna Flamsteeda – założyciela obserwatorium astronomicznego w Greenwich, może wynikać, że prędkość rotacji była wówczas mniejsza. Zmiany prędkości rotacji stwierdzono jednak i w innych okresach, zaś wyniki poszczególnych oszacowań są różne.

Nie wiemy jednak, z jakiego powodu dochodzi do powstawania plam na Słońcu, nie wiemy, na jakiej podstawie określamy tzw. wartość stałej słonecznej. Nie można też wykluczyć, że obfitość izotopu 14C w przyrostach rocznych drzew zależy od panującego w danym okresie klimatu, lub od tego, do jakiej warstwy atmosfery dostał się dwutlenek węgla w wyniki np. wielkiej erupcji wulkanicznej, lub jaki wpływ na ten proces miały kolejne upadki asteroid.

W nauce wiele hipotez jest przyjmowanych zbyt pośpiesznie wprowadzając wiele zamieszania. Niestety autorzy tych teorii wyrażają swe poglądy w sposób zbyt radykalny powodując tym wiele zamieszania i zamiast przyśpieszać nasze poznanie, opóźniają badania. Na przykład w 2011 grupa geochemików z Uniwersytetu Stanforda wysunęła teorię, że odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba mogło być ważną współprzyczyną wystąpienia Małej Epoki Lodowcowej. W tamtym okresie w wyniku kolonizacji mogło szybko wyginąć 90% rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, którzy wypalali tereny leśne pod pola uprawne. Na pozostawionych nieużytkach roślinność regenerując się pochłonęła 2–17 miliardów ton dwutlenku węgla, przez co osłabł efekt cieplarniany. Pomijając fakt, że pojęcie Małej Epoki Lodowcowej jest dziś kwestionowane, to należy uwzględnić i to, że do wyginięcia aż 90% rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej dochodziło przez wiele dziesięcioleci, a po każdorazowym wypalaniu lasów przecież z czasem następowała regeneracja roślinności. Ponadto, nie tylko lasy pochłaniają dwutlenek węgla. W skali globalnej ilość terenów zagospodarowanych przez ludy rolnicze Ameryki Południowej i Środkowej była stosunkowo nieznaczna. Przytoczyłem tu powyższą hipotezę, by ukazać w jak wielkim gąszczu niewiadomych musi poruszać się historyk zmian klimatycznych.

Niewątpliwie Słońce jest wielkim dyrygentem ziemskich procesów życiowych. Jest bardzo prawdopodobne, że istnieją jakieś cykle zmian aktywności słonecznej, których mają wpływ na życie organiczne Ziemi, być może istnieją cykle dłuższe od dotychczas określonych, których wpływ może być jeszcze silniejszy, jednakże z uwagi na ich długotrwałość nie możemy powiedzieć o nich nic konkretnego[16]. Nie możemy jednak wykluczyć tego, że i w wypadku Słońca, tak jak i klimatu na Ziemi mamy do czynienia nie tyle z cyklicznością, co ze zmiennością. Pewne procesy (jak na przykład stały, choć nierównomierny wzrost grubości skorupy ziemskiej) są ciągłe, nie znaczy to jednak, że możemy w nich wykazać jakąś cykliczność.

Kiedy to również dzięki sputnikom stwierdzono istnienie pasów radiacyjnych wokół Ziemi gruntownie zmieniło się nasze wyobrażenie o znaczeniu pola magnetycznego[17] w ewolucji życia organicznego. Zdaniem części badaczy, to cykliczne zmiany grawitacji wywołują deformacje skorupy ziemskiej powodujące trzęsienia ziemi. Moim zdaniem, trzęsienia Ziemi wynikają z przesuwania się płyt tektonicznych, a na te przesuwania mogą mieć wpływ okresy ocieplenia lub ochłodzenia (topnienie lodowców wpływa na podnoszenie się poziomu wód w oceanach, te z kolei mogą naciskać na kontynenty). Do trzęsień dochodziło także w wyniku upadków większych asteroid.

Aktualna mapa prądów morskich (źródło: NOAA za: Wikipedia: Hasło – Prąd morski)

Jak już wspomniałem, klimat Ziemi uzależniony jest od efektu cieplarnianego, ale ogromny wpływ na klimat całego globu mają też morza i oceany, które pokrywają zdecydowaną większość powierzchni naszej planety. W wodach oceanicznych występują dwa rodzaje tzw. prądów morskich. Są to ciepłe i zimne prądy morskie.

Większość z tych prądów posiada swoje stałe trasy, którymi niezmiennie płyną przez cały rok. To, właśnie, dlatego mogą one stale kształtować klimat na obszarach, obok których przepływają. Ciepłe prądy morskie powodują ogrzanie się powietrza nad nim i unoszenie go do góry. Takie powietrze jest ciepłe, ale zarazem bardzo wilgotne. Jeśli jakiś obszar lądu jest stale poddawany działaniu tego powietrza, powoduje to występowanie równomiernych opadów deszczu oraz stałe nagrzewanie tego obszaru.

Zimne prądy morskie sprawiają, że powietrze znajdujące się nad nimi jest chłodne i bardzo wilgotne. Takie powietrze zazwyczaj przynosi dość brzydką pogodę nad lądem. Powoduje występowanie częstych deszczy i mgieł. Powietrze to dopływając do lądu ogrzewa się tylko nieznacznie, dlatego powoduje ogólne obniżenie temperatury na obszarach swojego oddziaływania.

Zmiana rozkładu temperatur Pacyfiku następująca co 20 – 30 lat[18] i powodująca wzrost temperatury wód powierzchniowych (oscylacja PDO) nie wpływa na długoterminowy trend ocieplania się klimatu. Indeks PDO faktycznie się zmienia, jednak nie jest to trwały trend, lecz oscylowanie pomiędzy fazą zimną i ciepłą. PDO jest obecnie w stanie takim jak w latach 50. czy 70. XX wieku, podczas gdy średnia temperatura powierzchni Ziemi wzrosła od tego czasu o 0,5°C. Nie oznacza to, że zmiany prądów oceanicznych, indeksowane wskaźnikami takimi jak PDO czy ENSO nie wpływają na zmiany średniej temperatury powierzchni Ziemi. Ich wpływ jest dostrzegalny w skali dekady lub nawet kilku dekad. Największym oceanem Ziemi jest Pacyfik, którego wody pokrywają 1/3 globu, dlatego zmiany temperatury jego wód powierzchniowych silnie wpływają na średnią temperaturę powierzchni całej planety[19]. Oczywiście wpływ taki wywierają i inne akweny wodne.

Główny trend modyfikowany jest przez krótsze zmiany od 10000 do 1000 lat związane modą cyrkulacji termohalinowej w oceanach, takie jak wydarzenia typu Dansgaard-Oeschger oraz Heinrich. Odgrywają one dominującą role w szybkich zmianach klimatu o dużej amplitudzie, szczególnie w jego glacjalnej modzie (np. MIS 3). Najsilniejszy wpływ ochłodzenia notowany jest w rejonie Północnego Atlantyku. Związane jest to z zatrzymaniem lub osłabieniem pasa transmisyjnego ciepła, jakim są ciepłe prądy oceaniczne, chociaż wiadomo, że same zmiany mają wpływ niemal globalny. Podczas zlodowaceń przedczwartorzędowych zmiany położenia kontynentów związane z ruchem płyt litosfery mogły wpływać na cyrkulację wód oceanicznych.

Żeby zrozumieć, jaki jest wpływ prądów oceanicznych na klimat Ziemi wystarczy porównać klimat Polski z klimatem innych miejsc leżących na tej samej szerokości geograficznej, np. Kamczatki w Rosji i Labradoru w Kanadzie. Wszystkie te regiony leżą na tej samej szerokości geograficznej, niedaleko oceanu, ale klimat w tych miejscach jest drastycznie różny. Średnia temp. roczna w Polsce to 7 – 8°C, podczas gdy na Labradorze i Kamczatce jest to –1°C. Na Kamczatce obszar większy od Polski zamieszkuje ponad stukrotnie mniejsza populacja, na Labradorze podobnie. Te różnice temperatur wynikają częściowo z wpływów dominujących wiatrów zachodnich i związanego z tym oceanicznego klimatu Europy Zachodniej i kontynentalnego Kamczatki i Labradoru, szczególnie zimą. Porównanie klimatu Alaski i Norwegii, obu leżących na zachodnich wybrzeżach kontynentów, również pokazuje, że Europa jest wyraźnie cieplejsza. W styczniu w Bodo w Norwegii temperatura oscyluje ok. –1°C, a w Nome na Alasce ok. –15°C. Ta różnica wynika głównie z wpływu prądów oceanicznych – w rejonie Kamczatki płyną zimne prądy oceaniczne z północy: Kamczacki i Oya Siwo, podobnie w przypadku Labradoru i Alaski. Klimat Europy jest z kolei izolowany od chłodów Arktyki i ogrzewany przez ciepły Golfsztrom. To właśnie prądom oceanicznym i zachodnim wiatrom znad oceanu zawdzięczamy przyjemny klimat Europy.

Golfsztrom niesie ciepłą wodę z rejonów Brazylii i gorącej Zatoki Meksykańskiej w stronę Europy północnej. Zgromadzone ciepło oddaje docierając do Oceanu Arktycznego na północ od Europy, zimą dostarczając do Europy zachodniej więcej ciepła niż promieniowanie słoneczne. Zimą powietrze nad oceanem położonym na zachód od wybrzeży Norwegii jest średnio o ponad 22°C cieplejsze niż powietrze na podobnych szerokościach geograficznych. Jest to jedna z największych anomalii tego typu na Ziemi. Dzięki temu praktycznie całe wybrzeże Norwegii z fiordami przez cały rok pozostaje wolne od lodu i śniegu.

Uwagę zwraca fakt, że w wielu miejscach następuje przecięcie prądów oceanicznych. Woda w rejonach równikowych i podzwrotnikowych nagrzewa się. Ciepła woda jest lekka i ma tendencję do trzymania się przy powierzchni. Płynąc w kierunku biegunów, woda oddaje swoje ciepło do atmosfery. Powierzchniowa warstwa wody, zbliżając się do biegunów wytrąca sól. Warstwa schłodzonej wody pod lodem staje się bardziej słona i gęstsza, wystarczająco gęsta, aby opaść na dno i odpłynąć w kierunku równika. Na jej miejsce napływa powierzchniowa, gorąca woda z tropików, na Atlantyku jest to właśnie Golfsztrom.

Prąd Zatokowy jest zjawiskiem dość stabilnym, ale nie wszystkie prądy oceaniczne charakteryzują się taką stabilnością. Przykładem cyrkulacji oceanicznej, który ma wpływ w skali globalnej, a nie jest stabilna, jest zjawisko El Niño. Zwykle ocieplenie wód występuje przez kilka tygodni, jednak, gdy El Niño trwa miesiącami lub latami, dochodzi do ochłodzenia wody w rejonie Australii oraz jej ocieplenia w rejonie Ameryki Południowej o 3 – 8°C. Zjawisko El Niño powoduje odwrócenie się kierunku wiatru wiejącego nad Pacyfikiem. Wiatr normalnie wiejący na zachód, podczas zjawiska El Niño wieje na wschód, odwracając kierunek prądów oceanicznych – podczas El Niño woda zaczyna płynąć na wschód. Nagrzewająca się po drodze woda dociera do wybrzeży Ameryki Południowej, przynosząc tam katastrofalne opady. A ponieważ opady zazwyczaj nakładają się na porę deszczową powodują powodzie oraz spływanie lawin błota, szczególnie w Peru i Argentynie. Dodatkowo podnosi się temperatura powietrza, co powoduje topnienie wiecznych śniegów w Andach i zanikanie lodowców zapewniających dopływ wody do rzek w ciągu całego roku. Z kolei opady nad Australią zanikają, powodując tam katastrofalne susze. El Niño, choć obserwowany głównie na Pacyfiku, ma wpływ na całą Ziemię. Podnosi zauważalnie temperaturę całej planety. Zjawisko wiąże się także z chłodniejszymi, śnieżnymi zimami w USA, suchszymi, bardziej gorącymi latami w Ameryce Południowej i Europie oraz suszami w Afryce. Zjawisko El Niño zachodzi nieregularnie w okresie od dwóch do siedmiu lat i może obecnie trwać od kilku tygodni nawet do dwóch lat[20]. El Niño powoduje coraz groźniejsze susze w i tak już pustynnej Australii. Nasilanie się tego trendu jest główną przyczyną przewidywań, że Australia będzie kontynentem najbardziej dotkniętym przez pustynnienie wynikające ze zmian klimatycznych. Autorzy hasła dotyczącego prądów morskich w Wikipedii zwracają uwagę, że zmiany prądów oceanicznych, szczególnie oscylacji El Niño – La Niña i Dekadalnej Oscylacji Pacyficznej, obok zmian aktywności słonecznej i krótkotrwałych zmian zapylenia atmosfery związanych z wybuchami wielkich wulkanów, są czynnikami znacząco wpływającymi na zmiany temperatury planety, w horyzoncie kilku lat mogącymi maskować wzrost temperatury związany ze wzrostem koncentracji gazów cieplarnianych w atmosferze[21].

Badania wpływu prądów morskich na klimat wzbogacane są o wciąż nowe przesłanki. Już w trakcie pisania tej książki ukazała się informacja o odkryciu starożytnej formacji skalnej pod lodowcem szelfowym Rossa, pod największym lodowcem szelfowym Antarktydy. Okazało się, że odkryte pod ogromną warstwą lodu skały mogły powstać w momencie tworzenia się tego kontynentu. Naukowcy znaleźli też granicę geologiczną między wschodnią a zachodnią częścią Antarktydy. Według badań, dno morskie jest głębsze po zachodniej stronie, co wpływa na prądy morskie i sposób krążenia lodu. O ile lodowiec szelfowy Rossa spowalnia przepływ ok. 1/5 lodu, to same prądy morskie mogą przyspieszać topnienie. Gdyby lodowiec się roztopił, a woda trafiła do oceanu, doszłoby do wzrostu poziomu morza nawet o 11 m. Eksperci alarmują, że już teraz region przy lodowcu szelfowym Rossa topnieje 10 razy szybciej, niż zakładano[22]. Stwierdzenie: Obecnie lodowiec topnieje w tempie 10 razy szybciej niż zakładano, jest – moim zdaniem – niezbyt precyzyjne. Może powinniśmy raczej stwierdzić, że proces topnienia obecnie postępuje szybciej niż obserwowano wcześniej. Nie możemy jednak przewidzieć, czy jakaś kolejna erupcja wulkanu nie wpłynie na ponowne spowolnienie tego procesu lub nawet jego odwrócenie? Uwzględniając ponadto wpływ prądów morskich na klimat musimy wziąć pod uwagę to, że przecież w długich dziejach Ziemi te ulegały zmianie. Zależały od zmieniającego się położenia lądów oraz oceanów.

Warto tu jednak podkreślić, że morza i oceany nie wytwarzają ciepła. To swego rodzaju akumulatory gromadzące ciepło uzyskane od Słońca. Jak wiele tego promieniowania jednak do nich dociera? Jaka jest ich temperatura w danym momencie i jakim podlega zmianom? Te badamy od stosunkowo niedawna. W cytowanym powyżej fragmencie tekstu informacji z Wikipedii, jej autor wspomina o wybuchach wulkanów, twierdząc, że koncentracja gazów cieplarnianych w horyzoncie kilku lat może maskować globalny wzrost temperatury. Tu dochodzimy do głównego tematu tej pracy. Uważam, że to właśnie wybuchy wielkich wulkanów i wielkie kataklizmy kosmiczne miały na klimat Ziemi znacznie większy wpływ niż działalność człowieka, a nawet aktywność Słońca i od niego odległość. Wahania temperatur spowodowane tymi ostatnimi czynnikami (Słońcem) z powodu odległości Ziemi od Słońca są, moim zdaniem, zbyt małe, by oddziaływały na klimat w sposób odczuwalny. Od powstania Ziemi, a później od pojawienia się naszego gatunku (paleolitu – plejstocenu[23]) dochodziło do znacznych wahań temperatur i zmiany te przebiegały w okresach stosunkowo krótkich. W wyniku znacznego spadku dochodziło do zlodowaceń, później, w wyniku ocieplenia, lądolody częściowo ustępowały. Okresy te nazywane są interglacjałami. Hanna Winter wspomina, że badania rdzeni lodowych wskazują, iż w okresach interglacjalnych: Ilość gazów cieplarnianych (dwutlenku węgla i metanu) w atmosferze była zmienna. Wzrost ilości dwutlenku węgla i metanu następował w interglacjałach, a spadek w okresach zimnych[24]. Różnice dotyczące zawartości wspomnianych gazów w atmosferze są bezdyskusyjne. Nie możemy też wykluczyć, że to występowanie gazów cieplarnianych i innych zanieczyszczeń w stratosferze (ich zagęszczenie) ma wpływ na ochłodzenie lub ocieplenie klimatu. Tam jednak mogą się dostać wyłącznie w wyniku erupcji wulkanicznych lub innych kataklizmów, np. katastrof kosmicznych (uderzeń asteroid, lub komet). Jak ukażę w dalszej części mojej pracy, to nie dwutlenek węgla jest tym gazem, który wpływa na ochłodzenie, większy wpływ mają np. związki siarki. Wraz z ociepleniem (w interglacjałach) rosła ilość dwutlenku węgla w atmosferze, czy to jednak wzrost jego ilości powodował to ocieplenie? W jaki sposób, skoro pod koniec glacjału ilość dwutlenku węgla była znacznie mniejsza niż pod koniec interglacjału (okresu ocieplenia)? Czy wzrost ilości dwutlenku węgla w atmosferze nie jest raczej skutkiem ocieplenia niż jego przyczyną?

Wybuch wulkanu wyrzuca do stratosfery (na wysokość kilkunastu, do 30/40 km) ogromne ilości pyłów, dwutlenku węgla i tlenki siarki, które reagując z tlenem i wodą tworzą kropelki aerozolu kwasu siarkowego, które rozpraszają światło Słońca z powrotem w przestrzeń kosmiczną, zmniejszając w ten sposób ilość docierającej do powierzchni ziemi energii i temperaturę przy powierzchni. Wyrzucenie do stratosfery dużych ilości dwutlenku siarki wywiera o wiele większy wpływ na zmniejszenie dopływu promieniowania słonecznego do ziemi niż wyrzucenie popiołów, ponieważ ich opady trwają najwyżej kilka miesięcy, natomiast aerozole siarczanów mogą się tam utrzymywać przez kilka lat. Dzięki oddziaływaniu aerozoli po różnego rozmiaru eksplozywnych erupcjach indonezyjskich wulkanów Tambora (1815), Krakatau (1883) i Agung (1963), pomimo bardzo istotnych różnic objętości wyrzuconych popiołów, spadek temperatury przy powierzchni ziemi w ciągu 3 lat mieścił się w identycznym interwale 1,3 – 0,18°C. Ilość dwutlenku węgla uwalnianego do atmosfery podczas erupcji jest zbyt mała, żeby mogła być przyczyną globalnego ocieplenia[25]. Zdaniem Elżbiety Jackowicz, na którą powołuję się powyżej, współczesne erupcje subaeralne i podmorskie dostarczają mniej niż 1% ilości CO2 produkowanego obecnie wskutek działalności człowieka[26], natomiast w odległej przeszłości geologicznej ilość dwutlenku węgla wydobywającego się podczas kolosalnych erupcji mogła być tak pokaźna, że wywołane nią globalne ocieplenie kończyło się masowym wymieraniem. Uważam, że badaczka ta niesłusznie wiąże „masowe wymierania” tylko z wulkanizmem, ponadto i w bardzo odległych czasach wulkany wyrzucały do stratosfery również tlenki siarki. Dwutlenek węgla był absorbowany przez roślinność, wzrost jego ilości wpływał zapewne na wzrost roślinności i w konsekwencji na wzrost ilości tlenu. Uważam, że wiązanie wzrostu ilości dwutlenku węgla z teorią „masowego wymierania” jest błędną hipotezą.

Erupcja dużego wulkanu, takiego jak Mount Pinatubo na Filipinach, który wybuchł w 1991 roku, obniżyła ilość docierającej do powierzchni ziemi energii o imponujące 2 procent[27]. Tak silne działanie jest jednak bardzo krótkotrwałe – po dwóch latach od wybuchu praktycznie całość aerozoli opadła na powierzchnię. Biorąc jednak pod uwagę skutki erupcji wulkanicznych na klimat należy rozpatrywać je w powiązaniu z innymi czynnikami, m.in. przebiegiem prądów morskich, istniejącą w czasie erupcji skalą zlodowacenia, porą roku, czy – co bardzo ważne – kumulacją różnych erupcji i ich następstwem.

Używanie przez dzisiejszych publicystów i zwłaszcza ekologów pojęcia efekt cieplarniany w odniesieniu do obserwowanego obecnie wzrostu temperatur na Ziemi i wiązanie tego zjawiska z działalnością człowieka jest – moim zdaniem – swego rodzaju nadużyciem, lub w każdym razie bez wyjaśnienia całej złożoności tego zjawiska, razi brakiem ścisłości. Obecność tzw. gazów cieplarnianych w stratosferze przyczynia się do tego, że średnia temperatura na Ziemi jest na tyle wysoka, że na naszej planecie możliwe jest życie, natomiast dwutlenek węgla i inne zanieczyszczenia wytwarzane wskutek działań człowieka trafiają tylko do najniższych warstw atmosfery i nie mają znaczącego wpływu na globalny klimat. Wzrost ilości gazów (dwutlenku węgla i metanu) w niższych warstwach atmosfery w okresach interglacjalnych wynikał zapewne i z tego, że w czasie ocieplenia więcej wytwarzały je oceany itp.

Zmiany klimatyczne będące wynikiem tak wpływu Słońca, kataklizmów kosmicznych, czy też działania wulkanów i wielu innych wzajemnie powiązanych czynników przyczyniały się do powstawania w historii naszej planety szeregu epok lodowcowych. Trwanie poszczególnych zlodowaceń rozciągało się niekiedy na 100.000 lat, lub o kilkadziesiąt tysięcy lat więcej, bywało jednak, że okresy te były krótsze i zlodowacenia obejmowały mniejsze obszary, np. tzw. „mała epoka lodowcowa”. Z drugiej strony, po pewnym okresie od zaistniałych katastrof, gdy ich skutki przestały oddziaływać, a także (być może) w wyniku wspomnianych cykli słonecznych dochodziło do ponownego ocieplenia klimatu. Powodowało ono topnienie lodowców, co z kolei wpływało na wzrost poziomu mórz i oceanów. Woda naciskając na płyty tektoniczne powodowała ich przesuwanie i w konsekwencji tego trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów. Ochłodzenia i ocieplenia zaznaczają się również w rozmieszczeniu stref opadów mających wpływ na wegetację roślinną i produkcję żywności. Oziębienia powodują np. wzrost opadów w Afryce północnej. Klimat miał i ma ogromny związek z rozwojem życia naszej planety, ale jak zauważymy w dziejach Ziemi nie tylko on na nie wpływał. Pisząc w mej pracy o wielkich kataklizmach, które dotknęły naszą planetę, nie koncentruję się wyłącznie na klimacie, ale też na innych bezpośrednich i pośrednich ich skutkach.

10 Już tu pragnę podkreślić, że mówimy o zmianach, a nie o „cyklach”.

11 Opisane przez Milutina Milankovicia cykle to okresowe zmiany parametrów orbity ziemskiej, obejmujące ekscentryczność i nachylenie ekliptyki oraz precesję. Uważane są za dominujący mechanizm paleoklimatyczny, gdyż łączny wpływ trzech z nich może w niektórych punktach wpłynąć na zmniejszenie nasłonecznienia o 10% od wartości średniej. Przypuszczano, że ekscentryczność, nachylenie ekliptyki i precesja orbity Ziemi zmienia się i odpowiada prawdopodobnie za cykle epok lodowcowych z okresem 100 tys. lat w czwartorzędzie. Ponadto oś Ziemi wykonuje cykl precesji z okresem 26 tys. lat. Jednocześnie oś eliptyczna obraca się, ale wolniej, co prowadzi do 21 tys. letniego cyklu pomiędzy sezonami i orbitą. W praktyce oznacza to, że punkty równonocy oraz przesileń przemieszczają się wzdłuż ekliptyki. Por.: Wikipedia: Hasło – Cykle Milankovicia. Podobne teorie były proponowane wcześniej przez Josepha Adhemara, Jamesa Crolla i innych, ale ich sprawdzenie było trudne ze względu na brak poprawnego datowania i wątpliwości, jakie okresy są istotne przy weryfikacji. Por. też: Hanna Winter, Epoka lodowcowa w plejstocenie, https://www.jednaziemia.pl/planeta-dzieje/43-dzieje/zmiany-klimatu/3848-zmiany-klimatu-w-plejstocenie.html

12 Por.: Wikipedia: Hasło – Cykle Milankovicia

13 Por.: I. A. Riezanow, Wielkie katastrofy w historii Ziemi, Warszawa 1986, s. 45-46.

14 Nazwane tak na cześć angielskiego astronoma Edwarda W. Maundera (1851–1928).

15 Dziś przyjmuje się, że zwiększenie ochłodzenia w tym czasie miało związek z wulkanizmem. Na jego wzrost mogło mieć jednak wpływ wcześniejsze (przyśpieszone) ocieplenie, które mogło mieć związek z aktywnością Słońca.

16 Por.: I. A. Riezanow, Wielkie katastrofy w historii Ziemi, Warszawa 1986, s. 46-47.Spotkałem się też z teorią, że w ciągu około 4,6 mld lat historii temperatura, rozmiary i jasność Słońca rosły w tempie 10% na każdy miliard lat. Wskutek tego już dziś Słońce świeci o kilkadziesiąt procent mocniej niż w swoich początkach, a za miliard lat będzie świecić tak mocno, że na Ziemi wyparują oceany, co doprowadzi do końca życia na Ziemi. [Por. np.: http://ziemianarozdrozu.pl/encyklopedia/9/zmiany-temperatury-ziemi] Teoria ta nie znajduje potwierdzenia w przebiegu zmian temperatur Ziemi w ciągu minionych miliardów lat.

17 Przebiegunowanie Ziemi jest procesem, w którym następuje odwrócenie kierunku ziemskiego pola magnetycznego (zamiana północnego bieguna geomagnetycznego z południowym). Jego wielokrotne zachodzenie w historii Ziemi stwierdzono doświadczalnie w drugiej połowie XX w., m.in. na podstawie wykonanych przez Allana V. Coxa badań resztkowego magnetyzmu skał płyt oceanicznych, zmierzających do weryfikacji hipotezy Wegenera. Kierunek i natężenie pola magnetycznego panujące w przeszłości, określa się na podstawie kierunku pola magnetycznego w skałach. Zmiany biegunów Ziemi są zdarzeniami losowymi (lub mówiąc inaczej, nie znamy jeszcze ich przyczyn) następowały po sobie w odstępach od 10 tysięcy do nawet 50 milionów lat. Średnio zdarzają się co około 250 tysięcy lat, a ostatnie miało miejsce około 780 tysięcy lat temu. Por.: Michel Westphal, Helga Pfaff, Paleomagnetyzm i własności magnetyczne skał, tłumaczenie: Magdalena Kądziałko-Hofmokl, Warszawa, 1993, s. 99-104.

18 Uważam, że przyjęcie takiego cyklu jest dyskusyjne. Do zmiany tej temperatury może dojść w okresach znacznie krótszych i np. w wypadku wybuchu wulkanu o dużej skali VEI i rozbudowie lodowców, ochłodzenie może trwać dłużej.

19 Por.: Marcin Popkiewicz, Mit: Zmiany klimatu są powodowane zmianami prądów morskich, konsultacja merytoryczna: prof. Szymon P. Malinowski. https://naukaoklimacie.pl/fakty-i-mity/mit-zmiany-klimatu-sa-powodowane-zmianami-pradow-morskich-49 Opublikowano: 2013-10-24 23:43

20 Zjawisko to znamy dopiero od stosunkowo niedawna, dlatego też teza o cykliczności jest hipotetyczna i ich dokładne określenie jest dziś prawie niemożliwe.

21 Por.: Wikipedia: Hasło – Zmiany prądów oceanicznych

22 Por.: Starożytna skała pod lodowcem. Niesamowite odkrycie na Antarktydzie. Posted on 16 maja 2004, 0:00 by Agata Rożek.

23 Plejstocen (z gr. πλεῖστος 'większość' i καινός 'nowy') w sensie geochronologicznym: starsza epoka czwartorzędu, trwająca ponad 2,5 miliona lat (od 2,58 mln do 11,7 tys. lat b2k). Dzieli się na cztery wieki: gelas, kalabr (wczesny plejstocen), środkowy plejstocen ("ionian") i późny plejstocen (tarant). W sensie chronostratygraficznym: dolny oddział czwartorzędu. Dzieli się na cztery piętra: gelas, kalabr (dolny plejstocen), środkowy plejstocen ("ionian") i górny plejstocen (tarant). Plejstocen nieformalnie nazywany jest też epoką lodowcową. Klimat plejstocenu ulegał wahaniom, wielokrotnie po fali zimna (glacjał) następowało ocieplenie (interglacjał). Cały plejstocen przypada na okres, który w antropologii i paleoantropologii określa się mianem paleolitu. Część tzw. starszego paleolitu (czyli dolnego) (od. ok. 2 mln lat temu do 120 tys. lat temu) przypada na najdawniejszy okres plejstocenu, środkowy paleolit trwa do 40 tys. lat temu, a tzw. młodszy (czyli górny) przypada na okres od 40 do 10 tys. lat temu.

24 Hanna Winter, Epoka lodowcowa w plejstocenie, https://www.jednaziemia.pl/planeta-dzieje/43-dzieje/zmiany-klimatu/3848-zmiany-klimatu-w-plejstocenie.html 24.04.2014.

25 Elżbieta Jackowicz, Zmiany klimatu, https://www.jednaziemia.pl/zagrozenia-ziemia/77-zagrozenia-wulkany/3933-wulkany-zmiany-klimatu.html 18.04.2013.

26 Islandzki wulkan Eyjafjallajökull, który wiosną 2010 roku spowodował zamknięcie lotnisk w dużej części Europy emitował dziennie około 150-300 tysięcy ton dwutlenku węgla, a pracując tak przez miesiąc, wyrzucił do atmosfery kilka milionów ton tego gazu. Jeden z najbardziej aktywnych wulkanów świata, Etna, emituje rocznie 26 mln ton CO2 rocznie. W sumie emisje wulkanów lądowych i oceanicznych stref ryftowych szacuje się na 300 mln ton CO2 rocznie (nasze emisje ze spalania paliw kopalnych i wylesiania są ponad stukrotnie większe). Por.; Wulkany i CO2,| www.ziemianarozdrozu.pl, Tytuł: Wulkany i CO2.Opublikowano: 30 kwietnia 2009.

27 To informacja publicystyczna. Zawiera wiele nieścisłości. Wpływ tej erupcji na ilość docierającej do powierzchni ziemi energii był na jej różnych obszarach nierównomierny. Należy zauważyć też, że skala VEI tej erupcji była stosunkowo niewielka.

Rozdział II

Wpływ katastrof naturalnych na klimat

Jak wspominałem powyżej, jedną z bardziej znaczących przyczyn zmian klimatycznych na Ziemi są wybuchy wulkanów i katastrofy kosmiczne (uderzenia asteroid, komet lub meteorytów). Kataklizmy te miały i mają też podstawowy wpływ na rozwój życia na naszej planecie. W mojej pracy wspominam tylko o kilkudziesięciu wielkich katastrofach. Wiele wskazuje na to, że między tymi kataklizmami dochodziło do innych o nieco mniejszym zakresie, być może były też i znacznie większe, których śladów dotąd nie rozpoznaliśmy. Niestety, dziś jeszcze nie jesteśmy w stanie precyzyjnie opisać przebiegu tych procesów. Zmiany skorupy ziemskiej, przesunięcia kontynentów były tak znaczne, że często jest to prawie niemożliwe[28]. Nie potrafimy ponadto odczytać większości śladów tzw. „impaktów mokrych”. Doskonalenie metod badawczych prowadzi jednak do pozyskania coraz większej wiedzy o ich przebiegu. Do końca pierwszej dekady XXI wieku rozpoznano około 190 kraterów uderzeniowych po upadkach asteroid[29] i innych ciał kosmicznych. Dziś, dzięki satelitom poznaliśmy ich znacznie więcej. Niektóre są małe i dochodzą jedynie do kilku metrów średnicy. Inne to gigantyczne struktury o promieniu nawet ponad 150 kilometrów. Według bazy NASA na Ziemi odkryto dotąd ślady po 45 tys. uderzeniach asteroid. Postęp w tej dziedzinie jest jednak tak wielki, że dziś możemy z ogromnym prawdopodobieństwem założyć, że liczba ta wkrótce ulegnie znacznemu zwiększeniu. Dowodem na to przypuszczenie jest choćby odkrycie śladów ogromnych impaktów, które miały miejsce ok. 700.000 lat temu zarówno na obszarze dzisiejszych Indochin, jak i Australii oraz na innych kontynentach. Na terenie Polski udokumentowano dotąd około 20 stosunkowo dużych uderzeń[30].

A. Asteroidy i komety

Asteroidy lub planetoidy to ciała niebieskie o niewielkich rozmiarach (od kilku metrów do ponad 1000 km) poruszające się po orbitach tak jak planety w Układzie Słonecznym. Jak dziś się powszechnie uważa, są pozostałością z czasów formowania się Układu Słonecznego, kiedy ok 100 – 250 mln lat po Wielkim Wybuchu z chmury pyłów i gazów powstały gwiazdy i zaczęły formować się większe skupiska materii, które wpadając na siebie łączyły się, aby z czasem stworzyć planety. Niektóre z nich pozostały niepołączone i do dziś mają średnicę nie większą niż 1000 km, a stało się tak na przykład między orbitami Marsa i Jowisza, w tak zwanym głównym pasie asteroid[31], gdzie silne oddziaływanie grawitacyjne Jowisza nie pozwoliło na połączenie się mniejszych ciał. W 2018 r. Naukowcy z University of Florida opublikowali badanie, które wykazało, że pas asteroid powstał z pozostałości kilku starożytnych planet zamiast pojedynczej planety. Podczas wczesnej historii Układu Słonecznego asteroidy stopiły się do pewnego stopnia, umożliwiając częściowe lub całkowite zróżnicowanie elementów w ich masie. Niektóre z ciał progenitorowych mogły nawet przejść okresy wybuchowego wulkanizmu i uformować oceany magmy. Jednak ze względu na stosunkowo małe rozmiary ciał okres topnienia był koniecznie krótki (w porównaniu do znacznie większych planet) i na ogół zakończył się około 4,5 miliarda lat temu, w pierwszych dziesiątkach milionów lat formacji. Prowadzone w sierpniu 2007 roku badanie kryształów cyrkonu w meteorycie antarktycznym, który prawdopodobnie pochodził z Westy, sugerują, że wraz z rozszerzeniem pozostałej części pasa asteroid meteoryt ten utworzył się dość szybko, w ciągu 10 milionów lat od powstania Układu Słonecznego.

Asteroidy nie są próbkami pierwotnego Układu Słonecznego. Od czasu ich powstania przeszły znaczną ewolucję, w tym wewnętrzne ogrzewanie (w ciągu pierwszych kilkudziesięciu milionów lat), topienie powierzchni od uderzeń, wietrzenie przestrzeni kosmicznej od promieniowania i bombardowanie mikrometeorytami. Chociaż niektórzy naukowcy nazywają asteroidy resztkowymi planetozymalami, inni naukowcy uważają je za odrębne. Uważa się, że obecny pas asteroid zawiera jedynie niewielki ułamek masy pierwotnego pasa. Symulacje komputerowe sugerują, że oryginalny pas asteroid mógł zawierać masę równoważną Ziemi. Głównie z powodu zaburzeń grawitacyjnych większość materiału została wyrzucona z pasa w ciągu około 1 miliona lat od powstania, pozostawiając mniej niż 0,1% pierwotnej masy. Od czasu ich powstania rozkład wielkości pasa asteroid pozostał względnie stabilny: nie odnotowano znaczącego wzrostu lub zmniejszenia typowych wymiarów asteroid pasów głównych.

Kiedy doszło do utworzenia pasa asteroid, temperatury w odległości 2,7 AU od Słońca utworzyły „linię śniegu” poniżej punktu zamarzania wody. Planetesimale utworzone, poza tym promieniem były w stanie gromadzić lód. W 2006 roku ogłoszono, że została odkryta populacja komet w pasie asteroid poza linią śniegu, co mogło być źródłem wody dla oceanów na Ziemi. Według niektórych modeli niewystarczające odgazowanie wody w okresie formacyjnym Ziemi do formowania oceanów wymagało zewnętrznego źródła, takiego jak bombardowanie komet.

W początkowym okresie formowania się Układu Słonecznego stale rosnące skupiska materii regularnie zderzały się ze sobą, widać to doskonale na pokrytej bruzdami i kraterami powierzchni planetoid, widać to również doskonale na powierzchni naszego księżyca. On właśnie stanowi oderwaną, na skutek takiego kosmicznego zderzenia, część skorupy ziemskiej, kiedy 4,5 mld lat temu w formującą się Ziemię uderzyła planeta wielkości Marsa (Teoria Wielkiego Zderzenia). Taka geneza powstania księżyca tłumaczy, dlaczego w jego składzie występują głównie minerały skałotwórcze[32] takie jak w skorupie ziemskiej.

Kilka skądinąd nieistotnych ciał w pasie zewnętrznym asteroid wykazuje aktywność kometarną. Ponieważ ich orbit nie można wytłumaczyć schwytaniem klasycznych komet, uważa się, że wiele zewnętrznych asteroid może być oblodzonych, a lód czasami narażony jest na sublimację przez niewielkie uderzenia. Komety pasa głównego mogły być głównym źródłem oceanów na Ziemi, ponieważ stosunek wodoru i deuteru jest zbyt niski, aby klasyczne komety były ich głównym źródłem. Niektóre szczątki powstałe w wyniku zderzeń asteroid mogą tworzyć meteoroidy, które dostaną się do ziemskiej atmosfery. uważa się, że spośród 50000 meteorytów znalezionych na Ziemi, 99,8% powstało w pasie asteroid.

Pierwszymi obiektami blisko Ziemi obserwowanymi przez ludzi były komety. Ich pozaziemska natura została rozpoznana i potwierdzona dopiero po tym, jak Tycho Brahe próbował zmierzyć odległość komety poprzez jej paralaksę w 1577 roku; okresowość niektórych komet została rozpoznana w 1705 roku, kiedy Edmond Halley po raz pierwszy opublikował swoje obliczenia orbity dla powracającego obiektu znanego obecnie jako Kometa Halleya. Powrót Komety Halleya w latach 1758 – 1759 był pierwszym przewidywanym pojawieniem się komety. Mówi się, że kometa Lexella z 1770 roku była pierwszym odkrytym obiektem w pobliżu Ziemi.

Pierwszą asteroidą zidentyfikowaną w pobliżu Ziemi była 433 Eros w 1898 roku. Asteroida została poddana kilku kampaniom obserwacyjnym, głównie dlatego, że pomiary jej orbity umożliwiły precyzyjne określenie niedokładnie znanej wówczas odległości Ziemi od Słońca. W 1937 roku została odkryta asteroida 69230 Hermes, gdy minęła Ziemię w odległości dwukrotnie większej od Księżyca. Hermes był uważany za zagrożenie, ponieważ zaginął po jego odkryciu; dlatego jego orbita i potencjał zderzenia z Ziemią nie były dokładnie znane. Hermes został ponownie odkryty w 2003 roku. Dziś wiadomo, że nie stanowi on żadnego zagrożenia przez co najmniej następne stulecie. 14 czerwca 1968 roku asteroida o średnicy 1,4 km 1566 Icarus minęła Ziemię w odległości 0,042482 AU (6 355 200 km), czyli 16 razy więcej niż Księżyc. Podczas tego podejścia Ikar stał się pierwszą mniejszą planetą obserwowaną za pomocą radaru, z pomiarami uzyskanymi w Obserwatorium Haystacka i na stacji monitorowania Goldstone.

Do dziś rozpoznano ponad 20000 znanych asteroid w pobliżu Ziemi (NEA), ponad sto krótkoterminowych komet (NEC) oraz wiele orbitujących wokół Słońca meteoroidów wystarczająco dużych, aby można je było śledzić w kosmosie przed uderzeniem w Ziemia. Obecnie powszechnie przyjmuje się, że kolizje w przeszłości odegrały znaczącą rolę w kształtowaniu geologicznej i biologicznej historii Ziemi. Asteroidy tak małe, jak te o średnicy do 20 m, mogą uszkodzić lokalne środowisko i populacje. Większe asteroidy penetrują atmosferę, a po upadku na powierzchnię Ziemi, tworzą ogromne kratery lub tsunami.

Często materiał asteroidy jest tak cienko rozmieszczony, że liczne bezzałogowe statki kosmiczne przemierzyły go bez żadnych incydentów. Poszczególne asteroidy w pasie asteroid są podzielone na kategorie według ich widm, przy czym większość dzieli się na trzy podstawowe grupy: węglową (typ C), krzemianową (typ S) i bogatą w metal (typ M). Pas asteroid utworzony z pierwotnej mgławicy słonecznej określany jest jako grupa planetozymali. Planetesimals to mniejsze prekursory protoplanet. Jednak między Marsem a Jowiszem zaburzenia grawitacyjne Jowisza nasycały protoplanety zbyt dużą energią orbitalną, aby mogły się one przeniknąć na planetę. Zderzenia stały się zbyt gwałtowne i zamiast się stopić, planetozymale i większość protoplanet roztrzaskały się. W rezultacie 99,9% pierwotnej masy pasa asteroid zostało utracone w ciągu pierwszych 100 milionów lat historii Układu Słonecznego. Niektóre fragmenty ostatecznie trafiły do wewnętrznego Układu Słonecznego, prowadząc do uderzeń meteorytów w wewnętrzne planety. Orbity planetoid nadal są znacznie zakłócane, ilekroć ich okres obrotu wokół Słońca tworzy rezonans orbitalny z Jowiszem. Na tych orbitalnych odległościach występuje przerwa Kirkwooda, gdy są one przenoszone na inne orbity.