Krysta - Maria Konopnicka - E-Book

Krysta E-Book

Maria Konopnicka

0,0

Beschreibung

Krysta niedawno urodziła syna parobkowi, którego wraz z matką przyjęły pod dach do pomocy. Choć Paweł to dobry i robotny chłopak, serce dziewczyny już dawno zajął kto inny. Krysta wciąż myśli o Antku, którego zabrali wiele miesięcy temu. Dotąd nie dał znaku życia, więc prawdopodobnie spotkała go śmierć. A co jeśli jednak żyje? Przecież Krysta obiecała mu wiernie czekać na jego pobyt. Nie dotrzymała słowa i ta myśl nie daje jej spokoju. W głębi serca wciąż go kocha...-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 45

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Maria Konopnicka

Krysta

 

Saga

Krysta

 

W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1897, 2021 SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728055366

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

KRYSTA.

Porwała się z wysoko usłanych poduszek i na łóżku siadła.

— Jezu... Jezu... — zaszeptała nizkim, dyszącym gorączką głosem. — Co się to porobiło?.. Co się to stało?..

Zgarnęła rozrzuconą koszulę na piersi i wodziła po izbie niespokojnemi, szeroko otwartemi oczyma.

W izbie nie było nikogo. Mały ogień dogasał na kominie, pełgając modro po niedopalonych głowniach. Żółty kudłaty pies węszył ostrożnie po niezmytych garnkach, trącając nosem zostawione w nich warząchwie i łyżki; w sionce, za drzwiami słychać było furkot i trzepoty kur, gnieżdżących się po wyszkach i grzędach.

Dzień gasnął. W sinej jasności, która się sączyła przez mętne szyby małego okienka, szczupła i śniada twarz siedzącej wprost niego Krysty zachodziła osobliwem błękitnawem światłem, przy kórem dziwnie odbijały drobne, ciemne aż niemal, tak żywym ogniem pulsujące, usta, i rozjarzone gorączką, błyszczące wskroś długich rzęs, oczy.

Szeroka cisza późnej pory dnia i roku zapadła nad wsią. Odgłosy życia skupiły się po zamkniętych obejściach, po chatach, dolatując tutaj niewyraźnym i stłumionym szmerem.

Po kątach izby gęstniały już zmroki, snując się około komina i u nizkiego pułapu, gdzie na zatkniętej w belkę żerdzi wisiała różna odzież.

Wśród ciszy rozległ się teraz łoskot rąbiącej drwa siekiery. Łoskot był równy, miarowy, silny; dolatywał zblizka.

Słuchała go przez chwilę Krysta, patrząc nieruchomo w siniejące wśród zmierzchów izby okienko, poczem podniosła obie wychudzone ręce, ścisnęła niemi skronie, i przymknąwszy pociemniałe powieki, zakołysała się w niemej jakiejś rozpaczy.

Z pod białej, cienkiej, luźno związanej chuściny, rozsypały się jej przez palce drobne pasma ciemnych włosów, wyraz niezmiernej goryczy okolił spalone usta, pierś pod lnianą koszulą podnosiła się wysoko, szybko.

Nagle zwróciła Krysta głowę w bok i wstrzymała oddech.

W kątku u ściany, w nogach łóżka, leżała przewiązana chustką poduszczyna, z której się dobywało ciche, kwilące krząkanie. Krysta wpatrzyła się w ten kąt tępym, osłupiałym wzrokiem.

Ręce jej opadły, otwarły się usta.

— Żeby tak Antek!.. — odezwała się wpółgłośnym szeptem — Żeby tak teraz Antek... Jezu miłosierny!..

Rozszerzyły się jej źrenice, zęby szczękać zaczęły, cała twarz zachodziła wielkim, nieprzytomnym strachem. Kwilenie tymczasem cichło, poczem zupełnie ustało.

Wyciągnęła wtedy Krysta ręce przed siebie, załamała je gwałtownym ruchem, nad głowę rzuciła, i z głuchym jękiem na poduszki padła.

Nastała cisza.

Zmierzch już był zupełny, kiedy pod okienkiem zaczłapały drobne, spieszące się kroki. Ktoś szedł, potykając się, mrucząc i szukając drogi.

Pierwszy pies poczuł, że to idzie gospodyni, i podebrawszy ogon pod siebie, cichaczem do drzwi zmierzał.

Jakoż wchodząca do izby stara Karbowiaczka natknęła się na niego w samym progu.

— Wszelki duch!.. A pójdziesz! A do budy leżeć!... A któż to też psa między garnki puścił?... O mały figiel, że mnie z nóg, choroba, nie zwalił! — Śpisz córuś? — Nie czekając odpowiedzi, pod okno szła, kierując się mdławą sinością szybek, i składała na ławce przyniesione z miasteczka zapasy.

Wtem kot zbudzony zeskoczył z zapiecka i otarł się o nią, miaucząc z cicha.

— A psik! — krzyknęła stara. — Ciebie tu jeszcze nie było! Ty mi tu jeszcze pod nogi leź!..

Zwróciła się teraz do komina, trącając po drodze szafliki i zydle.

— W kominie czarno, w izbie czarno, łaska Boska będzie, jeśli ja tu w tej ćmie nie rozbiję czego! Śpisz Krysta?

Przykucnęła przed kominem i silnie dmuchać zaczęła, zakasłując się i mrucząc naprzemian.

Błysnął ogień pod popiołem tlejący, rzucona na niego garść chrustu zajęła się z trzaskiem, a żywy płomień oświecił zaschłą, pomarszczoną, energiczną twarz starej Karbowiaczki i rzęsiste na jej szyi krezy i paciorki.

Na blask ten nagły otworzyła Krysta zamknięte dotąd oczy.

— Pić! — przemówiła cichym, słabym głosem.

Matka już była przy niej, już jej podawała blaszany półkwaterek z wodą.

— Pij z Panem Jezusem, córuchno, pij! Będziesz chciała, to ci i harbaty zgotuję...

Przychyliła się nad łóżkiem, do związanej poduszczyny sięgając.

— Cóż, chłopak, śpi? Nie krzyczał? Chwałaż Panu Bogu, niechaj śpi na zdrowie! Kajż Paweł? Drwa rąbie? Do miasteczka będzie musiał jeszcze po mąkę przed nocą...

Mówiła sama do siebie, krzątając się po izbie, pytając i odpowiadając razem.

Zapaliła lampkę, na okapie komina stojącą, przyłożyła drew na ogień, miski i garnki w cebrzyk do mycia wstawiła, odwróciła do góry dnem suszącą się pod zaczyn chleba dzieżę, poczem do ławy poszła.

— Albo je wszystko, albo i nie wszystko! — zagadała, oglądając swoje zakupno. — Harbata i harak je, wątroba i letkie je, kiszka je, mydło je, cukier je...

Odwróciła głowę do chorej.

— Wódki żem tylko garniec wzięła, ale tej lepszej. Gałki i cynamonu do zaprawy też. Sadła wzięłam solonego; będzie czujne w grochu. Golonkę też do barszczu kupiłam u Wąchacza godną! Dwa złote bez dziewiąci groszy dałam za nią. Jak mają być chrzciny, to niechże ta już będą!

Krysta stękała z cicha.

Podeszła do niej matka i u łóżka stanęła, głaszcząc chorą po rozpalonej twarzy ciemną i kościstą ręką.

— Cóż tak stękasz, córuchno, co? Cóż cię tak donagla?... Cóż cię tak, na to mówiąc, najbardziej boli?...

Krysta westchnęła ciężko.

— Oj, boli mnie, matko, boli! Oj, boli mnie, matko, serce o Antka, tak... że...

Nie dokończyła i zaniosła się płaczem.

Zafrasowała się stara, na łóżku siadła, i podparłszy brodę, kiwała przez chwilę głową.