Masaj i król - Leon Durka - E-Book

Masaj i król E-Book

Leon Durka

0,0
2,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Masaj nie ma czarnej skóry, zaś król ma władzę absolutną sądząc, że to wynik skrupulatnego przestrzegania Prawa. Gdy afrykański wojownik wstępuje na zakazaną ziemię, aby ratować życie królewskiej rodziny, staje się jednocześnie GOŚCIEM, BOHATEREM i PRZESTĘPCĄ. Problem przerasta władcę, który nie potrafiąc znaleźć rozwiązania w swoim sumieniu, mimowolnie rozpoczyna działanie, przynoszące niepodziewane skutki... Smaczku powieści dodają nietuzinkowe postacie, zaś akcja tylko pozornie jest statyczna.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



PRZYBYSZ

 

Król spacerował po linii koła, którego granicę stanowiła wstęga z białego marmuru. Jasna linia o szerokości blisko dwudziestu centymetrów, wyraźnie odcinała się od szarości wykonanej z granitu podłogi. Chodził powoli, z rękami założonymi na plecach i wzrokiem wpatrzonym w dal. Zastanawiał się, co powinien powiedzieć.  Kilka razy układał sobie mowę, królewski monolog, którego nie wolno przerwać. Kilka razy dochodził do wniosku, że to, co przygotował, nie nadaje się do powiedzenia.

Na środku obszaru wyznaczonego przez biały marmur stał, podpierając się włócznią z długim stalowym grotem młody, postawny mężczyzna. Ubrany w typową dla plemienia żyjącego w środku Afryki kolorową tunikę wyglądał nieco egzotycznie. Podpierał się włócznią zakończoną długim stalowym grotem. Za rzemiennym sznurem opasającym tunikę widniał sztylet i duża, drewniana pałka. Do całokształtu wyglądu członka afrykańskiego plemienia nie pasował wygląd młodzieńca. Z całą pewnością bowiem nie był Murzynem. Zmęczenie opanowało muskularne ciało. Kołysał się bez synchronizacji i wydawało się, że zaraz upadnie. Aby poprawić stabilizację i nie przewrócić się, szybko ukląkł na jedno kolano.

Władca zatrzymał się nagle. Spojrzał na przybysza, po czym nie wypowiadając ani jednego słowa, ruszył w dalszą drogę. Tym razem szedł szybciej, jakby chciał na czas zdążyć do celu, który wobec faktu, że spacerował po obwodzie koła, po prostu nie istniał. Trwało to następnych kilka minut. Nagle zmienił kierunek. Zdecydowanym krokiem podszedł do znajdującego się na granicy omdlenia mężczyzny i powiedział:

–                Jestem królem i dana jest mi władza. Moją domeną jest polityka wewnętrzna i między–królewska. Tworzę też PRAWO i uczestniczę w najważniejszych rozprawach sądowych. Ponadto dbam o rozwój gospodarczy naszego państwa i  o dobrobyt jego obywateli. Chronię naród przed wrogami i  zacieśniam więzi z przyjaciółmi. A ty, kim jesteś?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi.  Młody mężczyzna z  wyraźnym wysiłkiem podniósł głowę. Nie utrzymał jej jednak.  Broda oparła się o szeroką klatkę piersiową, unoszącą się równomiernie podczas oddychania. Wyglądał jakby zasnął. Monarcha jednak nie dał za wygraną. Mocnym głosem powtórzył:

–                Kim jesteś?

–                Jestem wojownikiem – usłyszał słowa wypowiedziane głosem tylko nieco głośniejszym od szeptu. – Masajem. Przybywam ze środka Afryki, z płaskowyżu, na którym jest państwo Masajów i płynie rzeka Mara.

–                Dobrze, że mnie słyszysz i dobrze, że umiesz mówić –  ucieszył się król. – Dzięki temu będę mógł przedstawić ci swoje racje. Gdybym tego nie zrobił, czułbym się źle. Teoretycznie wolno mi prawie wszystko, ale w praktyce nie robię wszystkiego, co mi wolno, mam bowiem sumienie.

Wojownik nie zdołał dłużej utrzymać się w pozycji, w której trwał przez ostatnie kilka minut. Osunął się na  granitowe płyty. W zaciśniętej dłoni nadal trzymał włócznię, której grot skierowany był w górę, mierząc w sklepienie pomieszczenia. Słyszał kolejne zdania i choć rozumiał każde słowo, przekaz nie docierał do jego umysłu na tyle głęboko, by zdawał sobie sprawę z jego sensu.

–                Jako przybysz powinieneś być moim gościem – wyjaśnił monarcha. –                Jako człowiek, który uratował moją żonę i dzieci od niechybnej śmierci, jesteś bohaterem. Jednakże bezprawnie wszedłeś na Królewski Plac i w tym samym momencie stałeś się przestępcą. Trudno pogodzić tyle sprzeczności w jednym człowieku. Bardzo trudno. Każdy, kto przybywa do mojego kraju w pokoju jest gościem. Każdy, kto pokaże swoją odwagę i  męskość, szczególnie ratując rodzinę królewską, jest bohaterem. Ale ten, którego stopa stanie na Królewskim Placu, a nie pochodzi z rodziny królewskiej, jest przestępcą. Tak mówi PRAWO spisane w księdze zwanej Kodeksem Przepisów.

Biały Masaj pochylił głowę. Tępo patrzył w posadzkę. Z każdą sekundą tracił siły. Oparł się na rękach, wypuszczając włócznię, która z metalicznym brzękiem uderzyła o kamienną posadzkę.

Na skinienie władcy, w drzwiach pojawiła się czwórka ludzi. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Niewolnicy ubrani w  popielate tuniki. Głębokie wycięcie tkaniny ukazywało lewe ramię, na którym można było dostrzec wypalony gorącym żelazem znak korony, mówiący o tym, że są podporządkowani swojemu królowi.

Rozkazy zostały wydane jeszcze przed pojawianiem się monarchy w komnacie. Mężczyźni wynieśli wojownika, zaś kobiety zebrały rozrzucone uzbrojenie: włócznię i sztylet, jako że pałka nadal tkwiła za rzemiennym paskiem.

Król skierował się do wyjścia. Asystujący mu żołnierze podnieśli, dotychczas oparte o ścianę tarcze. Miecze włożyli do pochew. Dowódca straży odetchnął z ulgą. Z dystansu blisko dwudziestu metrów nie byli w stanie ochronić władcy, gdyby uzbrojony wojownik nagle zaatakował. Musieli jednak zgodnie z rozkazem pozostać tam, gdzie im kazano.

Monarcha także odetchnął z ulgą. Nie musiał więcej nic mówić. Masaj, który nie był Murzynem, był teraz gościem i  zostanie potraktowany jak gość.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

GOŚĆ

 

–                Jesteś moim gościem – wykrzyknął król, wchodząc do komnaty. Po przekroczeniu drzwi, zbliżył się do mężczyzny stojącego w środku koła wyznaczonego przez linię z białego marmuru. W rękach niósł ogromną tacę pełną jedzenia. Był tam talerz z różnymi mięsami, dorodna langusta, kraby, krewetki, miski pełne czarnego i czerwonego kawioru, pieczone ziemniaki, warzywa, stos owoców oraz dwa srebrne dzbany; jeden z winem, drugi z wodą.

Za monarchą podążali służący. Podeszli do barwnej postaci i postawili przed nią stół nakryty lnianym, wyszywanym w  emblematy królewskie obrusem. Ułożyli dwa nakrycia i  postawili dwa krzesła obite czerwonym atłasem. Po przygotowaniu uczty, służba skierowała się do drzwi. Tym razem nie towarzyszył im oddział żołnierzy. Zostali sami.

–                Siadajmy i biesiadujmy. Jako mój gość, podczas jedzenia przedstawisz mi swoją historię. Proszę też, abyś nie zadawał pytań, to bowiem byłby nietakt. Sam powiem ci tyle, ile będę uważał za słuszne. Takie tu mamy zwyczaje.

–                Zostałem dobrze potraktowany – odpowiedział wojownik. – Wykąpano mnie, wyspałem się w wygodnym łożu, zostałem nakarmiony. Jestem wdzięczny za troskę.

–                Zostałeś potratowany jak gość, zgodnie z przepisami naszego PRAWA. Ucztowanie zaś jest konieczne w celu utrzymania rozmowy. Ty opowiesz mi o sobie, a ja będę słuchał. W ten sposób obydwaj nasycimy swoje zmysły rozmową i  jedzeniem. To jedna z niewielu chwil, kiedy władca może pozwolić sobie na relaks – biesiadowanie z gościem.

Masaj, któremu do kompletnego stroju wojownika brakowało dzidy, sztyletu i pałki, czuł się niepewnie. Uzbrojenie, niezależnie od sytuacji w której się znajdował, dodawało mu pewności siebie. Usiadł na krześle, nałożył sobie na porcelanowy talerz nieco mięsa i zaczął opowiadać.

Jako dziesięcioletni chłopiec został zabrany przez swojego ojca podróżnika na wyprawę, w poszukiwaniu złóż diamentów, do środkowej Afryki. Wszyscy uczestniczy niefortunnej wycieczki zapadli na żółtą febrę. Choroba rozwinęła się szybko i na oczach bezradnego dziecka umierali jeden po drugim. Jako ostatni zmarł jego ojciec, którego ciało, resztkami sił nakrył kamieniami. Zakaźna choroba ominęła najmłodszego członka ekspedycji, który w sercu Czarnego Kontynentu, oddalony o  setki kilometrów od cywilizacji, skazany był na pewną śmierć. Błąkał się bez celu po sawannie, narażony na atak drapieżnika, gdy natknął się na wypasających stado krów, afrykańskich pasterzy. Został nakarmiony kubkiem ciepłej, krowiej krwi i  zaprowadzony do wioski. Chłopcem zajął się lokalny szaman.

Jeszcze przed ukończeniem czternastego roku życia, został włączony do grupy nastolatków pełniących nocną straż. Obchodzili wioskę, gotowi do odparcia ataku dzikich drapieżników, które skuszone łatwym łupem, miałyby ochotę na przedostanie się za ogrodzenie z kolczastych krzewów. Tam znajdował się cały dobytek wioski – krowy i kozy. Zahartowany surowymi warunkami życia, zaakceptowany przez lokalną społeczność i otoczony przyjaciółmi, dorósł do wieku, w którym młodzieniec przechodzi inicjację.

Wojownik przerwał monolog. Niezgrabnie naśladując króla, próbował posługiwać się sztućcami. Kiedy pierwszy kawałek mięsa trafił do jego ust, uśmiechnął się z zadowoleniem. Starał się opanować sztukę jedzenia przy stole. Uśmiech zagościł również na ustach monarchy.

–                Ileż nowych informacji może posiąść człowiek, rozmawiając z przybyszem z dalekiego kraju – pokręcił głową król. – Interesujących informacji – dodał po chwili. – Na przykład, jak trudno jest jeść nożem i widelcem komuś, kto nie ćwiczył tej umiejętności. Jedzenie samo w sobie jest bowiem kunsztem. Gdyby nie to, co się z niego później tworzy po strawieniu, można by rzec, że jest artyzmem. Jednakże ze względu na niemiłe pozostałości, musi pozostać w sferze rzemiosła.

–                Masajowie jedzą rękami – wyjaśnił skupiając się na trzymaniu sztućców we właściwych pozycjach, które ocierając się o porcelanę talerza, wydawały nieprzyjemne dźwięki.

–                Brudnymi?

–                Czystymi. Dbają o higienę. Za nieprzestrzeganie higieny grożą surowe kary.

–                Macie tam PRAWO?

–                Owszem.

–                Podaj jakiś przykład.

–                Za potrzebą należy wyjść poza ogrodzenie. Nawet nocą, co nie zawsze jest bezpieczne. Za załatwienie się na terenie wioski grozi kara. Można stracić cztery kozy. To bardzo dużo.

–                Bardziej interesuje mnie jedzenie. Czy w sawannie to też rzemiosło?

–                Można powiedzieć, że to forma artyzmu.

–                Niemożliwe.

–                Masajowie piją świeżą krowią krew. Robią małą szczelinkę w naczyniu krwionośnym nad mostkiem zwierzęcia i pozyskują płynną tkankę do kubka. Delektują się wspaniałym aromatem i smakiem. To rozkosz dla podniebienia. Czują się wówczas szczęśliwi.

–                To ma być artyzm? – zdziwił się monarcha. – To raczej prymitywny zwyczaj prostego ludu. Pić krew. Świeżą i ciepłą. Prosto z żyły biednej krowy. Artyzm…

–                Celebracja przygotowania, pozyskiwania i spożywania krwi, to więcej niż rzemiosło. Lud zaś, choć prosty, bytuje zgodnie z zasadami przekazywanymi z ojca na syna. Nadzorcą obyczajów jest szaman – czarownik. To właśnie dzięki tradycji, kolejne pokolenia trwają w plemiennych wspólnotach.

–                Z tradycji bierze się PRAWO – wtrącił władca z pełnymi ustami. – Mówmy teraz o jedzeniu. Dzisiaj jesteś moim gościem, a z gośćmi nie powinienem zbyt dużo rozmawiać o PRAWIE. Na to przyjdzie jeszcze czas. – Czemu jesz samo mięso? – zapytał po chwili.

–                Masajowie jedzą mięso, piją krew oraz mleko. Zasadniczo nie jedzą warzyw i owoców. Nie uprawiają ziemi, nie są bowiem rolnikami. Na sawannie nie rosną pomarańcze, winogrona, ani jabłka.

–                A może im się nie chce; uprawa roli to żmudne, wymagające dużego nakładu pracy zajęcie.

–                A może nie muszą? – wzruszył ramionami wojownik i  aby nie mówić, wepchnął sobie do ust duży kawał pieczeni.

Przez długi czas jedli w milczeniu. Monarcha głównie kraby, krewetki i owoce, co jakiś czas dolewając sobie do kielicha wina. Jego gość zaś mięso, które popijał wodą. Obydwaj poczuli sytość w tym samym momencie.

Król klasnął w dłonie i wstał. Biały Masaj podniósł się również. Zrobił to automatycznie. Pojawiła się służba, która wyniosła stół z resztkami jedzenia.  Przed opuszczeniem komnaty, monarcha zadał ostatnie pytanie:

–                Czy można oddzielić gościnność, która jest przypisana naszej tradycji, od PRAWA, które jest fundamentem państwa?

Wojownik milczał. Król wyszedł stukając obcasami butów, z długimi czubami. Gdy przeszedł przez drzwi, w pomieszczeniu zjawiły się dwie niewolnice – opiekunki przybysza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PRZESTĘPCA

 

Monarcha ubrany w zbroję, która krępowała jego ruchy, szedł wolno, z wysiłkiem. Za nim podążali żołnierze; sześciu rosłych gwardzistów uzbrojonych w tarcze i miecze. Stalowe zbroje zastępowały im serdaki z grubej skóry. Dodatkowym zabezpieczeniem były skórzane nałokietniki i nakolanniki. Na głowach mieli lekkie, metalowe hełmy. Ich ruchy nie mogły być skrępowane. W razie konieczności powinni reagować szybko i  skutecznie. Byli ochroną najważniejszej osoby w państwie. Najlepsi. Silni, sprawni, oddani, niewahający się poświęcić życie za swojego pana.

Wojownik stał wyprostowany. Lekko ściskał drzewiec włóczni z grotem skierowanym w górę. Sztylet i pałka znajdowały się na swoim miejscu – za paskiem. Żołnierze otoczyli dumnie stojącą postać, która nieco przypominała jedną z pałacowych rzeźb. Ciało nieruchome, oczy skupione na niewidocznym, znajdującym się gdzieś w oddali punkcie. Nieobecne. Tylko lekko poruszająca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że mają do czynienia z żywym człowiekiem.

Nawet, gdyby chciał, nie zdołałby uciec. Wobec przeważającej siły, nie miał najmniejszej szansy na zwycięstwo w ewentualnej walce. Tyle tylko, że on nie miał zamiaru walczyć. Jego postawa nie wykazywała nawet śladu agresji.

–                Przychodzę do ciebie jako namiestnik PRAWA –  powiedział monarcha na powitanie. – Jestem odpowiedzialny za przestrzeganie zasad spisanych w Kodeksie Przepisów, które są podstawą funkcjonowania naszego społeczeństwa. Jeżeli nie byłoby PRAWA, nie byłoby także naszego państwa. Szybko rozpadło by się.

–                Zatem to księga nakazów i zakazów – konkluzja wojownika była tak oczywista, że król puścił uwagę mimo uszu i mówił dalej:

–                PRAWO zostało ustanowione przez przodków, monarchów naszego narodu. Król ma władzę i może przepisy modyfikować, ale tylko w małym zakresie. O ile, rzecz jasna, zajdzie taka potrzeba. Zasadnicze kwestie od wieków pozostają niezmienne.

–                Chcesz mi coś powiedzieć?

–                Czy chcę, czy też nie chcę, jestem zmuszony oświadczyć z całą mocą mojego majestatu, że wchodząc na Królewski Plac, popełniłeś przestępstwo. Ten, kto popełnia przestępstwo, podlega sądowi i karze. Od tego nie ma żadnego odstępstwa.

–                Zrobiłem to nieświadomie – wyjaśnił, podnosząc i  pokazując otwarte, puste dłonie. Gest, który miał przekonać o niewinności, sprawił pojawianie się grymasu niepewności na królewskiej twarzy. Grot wypuszczonej z ręki włóczni uderzył o granit podłogi, wydając metaliczny dźwięk, który odbił się echem od ścian komnaty.

–                PRAWA nie można interpretować na różne sposoby. Jest jedno i jest niezmienne.

–                Zrobiłem to nieświadomie – powtórzył spokojnie.

–                Gdybyś znał obowiązujące tu przepisy, czy wówczas zdecydowałbyś się wejść na teren zakazany i popełnić przestępstwo? – ciekawość w zadanym pytaniu została wyraźnie zaakcentowana. Ciekawość w celu jej zaspokojenia, czy też w celu znalezienia usprawiedliwienia dla winowajcy?

–                A ty panie, co byś zrobił? – odpowiedział pytaniem na pytanie, zaskakując kompletnie swojego rozmówcę.

–                Rzecz jasna, postąpiłbym zgodnie z PRAWEM.

–                Czyli pozostałbyś na swoim miejscu i jedyne co byś mógł zrobić, to obserwować jak…

–                Ponad PRAWEM, w pewnych przypadkach rzecz jasna, może być tylko sumienie – przerwał w pół zdania swojemu rozmówcy monarcha. – Co wcale nie znaczy, że w ten sposób można uniknąć odpowiedzialności. Kiedy decyzja związana z sumieniem staje się ważniejsza od przepisów i człowiek je łamie, musi stanąć przed Sądem Królestwa, choć unika sądu własnej duszy.

–                Co zatem byś zrobił?

–                Życie jest ciągłą walką. Walczymy z innymi państwami o dominację, z innymi ludźmi o władzę, przyrodzie wydzieramy ziemię pod uprawy, walczymy o pochwały, o pieniądze, o  dobrobyt, o spokój, gdy go nie mamy, walczymy, walczymy, walczymy. Wciąż walczymy. Każdego dnia od rana do nocy. Walczymy o nagrody. Największą nagrodą jest spokój sumienia, ale niewielu ludzi to rozumie. Gnają przez życie od kołyski do trumny i zbierają śmieci. Góry niepotrzebnych śmieci.

–                Co byś zrobił?

–                Jestem królem i mogę wchodzić w każde miejsce –  oświadczył monarcha podniesionym głosem. Chciał uniknąć odpowiedzi.

–                Gdybyś nie był królem…

–                Nie jestem tchórzem, ale PRAWO jest wyznacznikiem postępowania każdego naszego obywatela. Jedno robić można, inne rzeczy są zabronione i kwita.

–                Wszedłbyś na miejsce zakazane? A może później byś skłamał, aby nie ponieść konsekwencji?

–                Ja nie kłamię. Prawda mnie wyzwala. Stać mnie na to, by nie kłamać, bowiem jestem królem i w tym zakresie mam władzę absolutną. Mogę udzielić odpowiedzi albo nie powiedzieć nic. Nikt nie może mnie do niczego zmusić. Nie może nawet mnie skrytykować. Nie odpowiem na twoje pytanie.

–                Boisz się prawdy. Unikasz jej. Może ona cię wyzwala, ale tylko wtedy, kiedy ją do siebie dopuścisz.

–                Zachowam ją dla siebie. Tak zdecydowałem.

–                Doskonale wiesz jak nazywa się taka postawa. Odpowiedz sam sobie na pytanie, kim jesteś?

–                Monarcha nie może być tchórzem! – krzyknął. – I nie jest! Już to powiedziałem. Po prostu nie wiem, co bym zrobił. Czy moja reakcja byłaby spontaniczna, tak jak twoja? Nie będę sobie tego wyobrażał – syknął ze złością w głosie. – Ale to przytrafiło się tobie, a nie mnie – dodał już spokojniej. Jak tylko skończył, zdał sobie sprawę, że poniosły go emocje. Wyrzucił z siebie to co myślał, zapominając, że może milczeć.

–                Masajski mężczyzna w wieku piętnastu lat idzie na samotną wyprawę. Aby stać się pełnoprawnym członkiem plemienia musi upolować lwa. Nie zastanawia się nawet, czy sobie poradzi, czy mu się uda. Upoluje drapieżnika, czy też drapieżnik pozbawi go życia. Po prostu, idzie do buszu po swoje trofeum.

–                Rozumiesz doskonale, co oznacza PRAWO. Rozumiesz też, że nie mogę postąpić inaczej. Musisz zostać osądzony.

–                Nastolatek idzie na polowanie ryzykując życie, bo taka jest tradycja. Dzięki temu staje się dorosłym, sprawdzonym w  trudnych sytuacjach, pełnoprawnym członkiem plemienia. Twoje PRAWO ma utrzymać struktury państwa. Jest one jednak ślepe i niesprawiedliwe, skoro jednakowo traktuje tych, którzy królestwu zagrażają, jak i lojalnych władzy obywateli.

–                Nic na to nie poradzę.

–                Bo nie chcesz.

–                Jestem królem i mogę to, co mogę. Jest granica, której przekroczyć nie zdołam.

–                Nie chcesz..

–                Nie mogę! – krzyknął odwracając do ściany purpurową twarz. Poczuł niesmak. Rozmowa miała na celu wyjaśnienie obcemu człowiekowi zasad, którymi kieruje się władca w celu utrzymania praworządności w kraju. Miała usprawiedliwić królewski majestat. Usprawiedliwić jedyną słuszną decyzję, jaką może podjąć. Nie ma w PRAWIE wyjątków. Jeśli się pojawią, wraz z upływem czasu będzie ich coraz więcej, aż w  końcu reguły postępowania zatracą swój sens. Zamiast spodziewanej akceptacji, został pomówiony o tchórzostwo i  o  brak dobrej woli. Czy jest tchórzem? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Dobrze wiedział, że rozważania na temat własnych słabości mogą doprowadzić do pojawienia się coraz to nowych wątpliwości, a to tylko osłabi osobę jego królewskiej mości. W związku z ogromną odpowiedzialnością za naród, musi być silny. Jakiekolwiek rozmyślania nie wchodzą w  rachubę. Przez moment pojawiła się obawa, której nie mógł od siebie odpędzić. Sumienie. Ono jedno mogłoby zakłócić wewnętrzny spokój. One jedno może być nadrzędne. Myśl  tę  jednak szybko odrzucił, istnieje bowiem PRAWO, które mówi, co należy robić w danej sprawie. Po co w to jeszcze mieszać monarsze sumienie? Dodatkowo wszystko komplikować? W praktyce PRAWO jest jego sumieniem i  wszystkie ewentualne dywagacje na ten temat nie mają sensu. Uspokoił się.