Na głowie stanęło - Michał Krupa - E-Book

Na głowie stanęło E-Book

Michał Krupa

0,0
4,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

„Na głowie stanęło” Michała Krupy to lekko napisana komedia obyczajowa.Historia opowiadana toczy się na postsocjalistycznym, betonowym osiedlu, na którym niezidentyfikowany osobnik maluje stojące na parkingach samochody. Poruszeni tym faktem mieszkańcy postanawiają złapać złoczyńcę, jednocząc w tym celu swoje siły. Front tworzą ludzie, którzy dotychczas nie zawsze pozostawali ze sobą w dobrych relacjach. Fanatyczki religijne, para gejów, lokalny bandzior ze swoimi ludźmi, emeryci i renciści. Początkowo dotychczasowe podziały utrudniają działanie tej „samodzielnej grupy operacyjnej”, jednak z czasem granice się zacierają i okazuje się, że pod społecznymi maskami, pod przyzwyczajeniami i stereotypami kryje się tak niezwykła dzisiaj, zwykła ludzka poczciwość.To pełna ciepła i humoru komedia obyczajowa z sensacyjnymi akcentami, poruszająca wiele ważnych tematów: tolerancji i solidarności społecznej oraz odwagi do podejmowania wyzwań, które nie tylko zmieniają, ale też wzbogacają nasze życie

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Michał Krupa
NA GŁOWIE 
stanęło

Michał Krupa „Na głowie stanęło”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016 Copyright © by Michał Krupa, 2016

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Robert Rumak

Korekta: Paweł Markowski

Ilustracje na okładce: © 7maru – Fotolia.com

ISBN: 978‒83‒7900‒533‒8

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]

Czwartek

Nigdy tego nie okazywałem, ale dumny jestem zmojego imienia. Ryszard, bo tak właśnie nazwała mnie moja mama, pasuje do mnie jak ulał. Dlaczego? Wzasadzie nie jestem tego pewien. Może dlatego, że kojarzy się zRyszardem Lwie Serce? Tym sławnym po dziś dzień królem? Albo Ryszardem Ochódzkim zklasycznej komedii Miś? Podobno, tak zawsze mówiła mi moja mama, Ryszardy są powszechnie uznawani za inteligentnych imądrych ludzi. Czy tak jest naprawdę? Także nie mam pewności. Moje imię, podobnie jak inne, można oczywiście zdrabniać izgrubiać. Wedle potrzeby ichęci. Wszkole podstawowej nauczyciele wołali na mnie Rysiu. Bardzo tego nie lubiłem. Gdy mnie wołali, czułem się jakby mnie rozebrali do naga przed całą klasą iukazywali moją dziecinność. Na całe szczęście, koledzy woleli Rysiek iw zasadzie tak pozostało do studiów. Tam ochrzczono mnie na Rycha, awśród wykładowców powróciłem do oficjalnego Ryszarda, lub będąc dokładnym, do pana Ryszarda. Pan Ryszard nie był wybitnym studentem, ale ukończył studia izdobył zawód. Socjolog nie jest może intratnym zajęciem, ale ma też swoje dobre strony. Zatrudniłem się wUrzędzie Statystycznym jako zwykły urzędnik najniższego szczebla. Zczasem awansowałem, ale nie kariera była ijest dla mnie najważniejsza. Ja, osobiście cenię sobie rutynę, przewidywalność, codzienność ibezpieczeństwo. Wszelkie oznaki zmian, nagłe wydarzenia lub sytuacje mają na mnie zbyt stresujący wpływ. Dlatego od tylu lat nie zmieniłem pracy iukrywam się przed zwariowanym światem za moim biurkiem ikomputerem. Wzasadzie jedyny kontakt, jaki mam zniewiadomą, to statystyki, które wklepuję wkomputer. Wyciągam wnioski, oceniam igotowe raporty wysyłam do tego samego od lat szefa.

Po kilku latach sumiennej pracy kupiłem sobie mój pierwszy samochód. Właściwie trzeba by powiedzieć mój pierwszy ijedyny, ponieważ korzystam zniego po dziś dzień. Mój Fiat 126p ma wiele lat ibiorąc pod uwagę żywotność tej marki, muszę uczciwie przyznać, że należy już do przysłowiowej klasy weteranów anawet eksponatów muzealnych. Po cóż jednak go zmieniać, gdy wszystko działa jak należy? Mojego malucha serwisuję co roku wtym samym, oryginalnym warsztacie. Zroku na rok miny mechaników stają się bardziej zdziwione, ale jak do tej pory żaden znich nie odmówił mi gruntownego remontu woparciu ooryginalne części. Za tę przyjemność płacę także co roku coraz to większe sumy. Może nie mam klimatyzacji, może nie mam komputera pokładowego, ale samochód spełnia moje oczekiwania ityle. Jeżdżę nim codziennie do pracy. Wtę iz powrotem, pokonując za każdym razem tę samą trasę zRataj na Górczyn. Wtym miejscu także powinienem bardziej uściślić wypowiedź. Gdy otwarto autostradę koło Poznania, koledzy zpracy przekonali mnie, bym poszedł zduchem czasu iskrócił sobie czas dojazdu, korzystając właśnie zautostrady. Brak korków, świateł, rowerzystów ipieszych. Same zalety ipozytywy. Wjeżdżam na nią przy Franowie izjeżdżam po dwóch minutach wLuboniu. Potem to już rzut beretem do pracy. Spróbowałem. Wkońcu nie jestem jakimś autystykiem, lub co gorsza człowiekiem zepoki kamienia łupanego. Tego pamiętnego dnia, wsiadając na parkingu pod moim blokiem do malucha, czułem lekkie zdenerwowanie. Wkońcu miało się wydarzyć się coś nowego, coś, czego efekt końcowy może mnie zaskoczyć. Ruszyłem jak zawsze idopiero na pierwszych światłach, zamiast pojechać prosto, skręciłem wlewo. Najpierw próba sił na drodze wylotowej na Katowice, potem kierunkowskaz wprawo iwjazd na autostradę. Zdenerwowany wdepnąłem pedał gazu do przysłowiowej dechy. Silnik zawył, ale wskazówka prędkościomierza wznosiła się bardzo powoli. Kierunkowskaz wlewo inabierając prędkości wbiłem się między dwa tiry. Spojrzałem na mijany znak. Ograniczenie prędkości do stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Dobre! Kiedyś, jadąc zgórki, pozwoliłem sobie na osiągnięcie zawrotnej prędkości sto kilometrów na godzinę. Myślę, że był to absolutny imaksymalny limit mojego fiacika. Wtedy, gdy wbiłem się na autostradę, wskazówka wskazywała osiemdziesiąt ztendencją wznoszącą wkierunku dziewięćdziesięciu. Samochody osobowe śmigały po lewym pasie, nie zwracając na mnie żadnej uwagi. Tylko czemu te tiry jadą za mną? Ten, przed którego wjechałem, niebezpiecznie podjeżdżał do mnie, próbując chyba dodać mi prędkości, lub nastraszyć, lub namówić na szybszą jazdę, lub… sam nie wiedziałem. Spojrzałem wboczne lusterko iujrzałem nie jednego, nawet nie dwa tiry, ale cały rząd wielkich ciężarówek nerwowo trzymających się kurczowo za mną. Zupełnie jakby się umówili, żeby właśnie mnie, nowicjusza na tej drodze, porządnie zestresować. Ten widok, połączony zgłośnymi klaksonami spowodował, że się przestraszyłem. Jeszcze nigdy wżyciu nie pragnąłem tak mocno znaleźć się winnym miejscu. Na przykład wkorku na ulicy Hetmańskiej. Wreszcie zobaczyłem szyld Luboń pięćset metrów, potem następny, czterysta… sto… Szarpnąłem kierunkowskaz do góry iściskając mocno kierownicę zjechałem zautostrady. Zatrzymałem się zpiskiem opon na czerwonym świetle. Serce tłukło mi wklatce piersiowej jak oszalałe. Knykcie na palcach miałem koloru białego. Pot, wilościach sporych, pojawił się na czole, karku ipod pachami. Dysząc głośno próbowałem się uspokoić. Głowę spuściłem tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by powietrze ponownie rozdarły wredne klaksony. Tym razem osobówek. Podniosłem wzrok izrozumiałem, że zielone światło właśnie mnie zaprasza do dalszej jazdy. Jak długo tak stałem? Nie wiem, ale gdy przejechałem skrzyżowanie, zatrzymałem się na pierwszym przystanku autobusowym. Musiałem ochłonąć. Nie dosyć, że tego feralnego dnia pierwszy raz spóźniłem się do pracy, to jeszcze na dodatek nie mogłem oddać się wpełni codziennym obowiązkom irutynom. Kawa nie smakowała jak kawa, kanapki były jakieś ciągnące bez tej chrupiącej ipachnącej skórki świeżego chleba. Poza tym dowiedziałem się, co było powodem, że tiry uparły się, by mnie prześladować. Wyjaśnienie było nawet proste ibanalne. Otóż na odcinku wobrębie miasta Poznania jest zakaz wyprzedzania przez tiry. Oznacza to jedynie, że pechowcy jadący za mną musieli po prostu cierpliwie czekać, aż usunę się sam zich pasa.