Nagroda pocieszenia - Mad Bartnicka - E-Book

Nagroda pocieszenia E-Book

Mad Bartnicka

0,0
5,00 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Jeremi właśnie się rozwodzi. Milena przeżywa nieoczekiwany zawód miłosny. Kiedy próbują nawzajem się pocieszyć po bolesnych rozstaniach, ich krótki romans kończy się spektakularnym fiaskiem.
Ta sytuacja prowadzi oboje do refleksji nad przeszłością. Jeremi musi zrozumieć, że nie może żyć tylko dla innych i powinien zawalczyć o własne szczęście. Milena zaczyna godzić się z faktem, że nie zawsze dostaje to, czego chce. Czy za odrobienie tych ważnych życiowych lekcji los wręczy im przynajmniej nagrodę pocieszenia?

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



© Mad Bartnicka, 2023
© Magdalena Bartczak @magabaga_graphic_design / @art.pleasures,
projekt okładki, 2023
ISBN 978-83-8351-144-3

I.

 

W ciemnym pokoju rozległo się beczenie owiec.

Zawtórowały mu dzwoneczki, głosy pasterzy i poszczekiwanie owczarków.

Po chwili spod kołdry wysunęła się ręka i po omacku próbując przełączyć budzik w tryb drzemki, zrzuciła smartfon z szafki. Owce mimo upadku z wysokości zawodziły dalej, więc dłoń podążyła za ich głosem na podłogę. Po kilku daremnych próbach namacania na wyświetlaczu właściwego miejsca wreszcie nastała cisza. Ręka zawisnęła bezwładnie.

Ale nie na długo. Dokładnie po pięciu minutach owce rozbeczały się na nowo.

A potem jeszcze raz.

I jeszcze.

Ręka nadal próbowała zaczarować rzeczywistość, wykonując serię rytualnych ruchów za każdym razem, gdy odzywał się budzik. Czasu jednak nie udało się cofnąć i w końcu owczy chór wywabił spod kołdry krótko ostrzyżoną głowę. Jej właściciel nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na wyświetlacz i przez chwilę składał w całość widniejące na nim cyfry.

8:10.

Ósma dziesięć!?

Jeremi obudził się momentalnie i wyskoczył spod kołdry na równe nogi. A właściwie wyskoczyłby, gdyby nie zaplątał się po drodze w zbyt dużą poszewkę, a jego piszczel w trakcie prób oswobodzenia nie trafiła prosto na kant szafki. Dzięki temu, zanim kulejąc i złorzecząc wyruszył do łazienki pod szybki prysznic, Jeremi miał okazję jeszcze przez chwilę podziwiać gwiazdy przed oczami.

Darował sobie golenie. O śniadaniu nawet nie pomyślał. Podobnie jak o tym, żeby zabrać z domu dokumenty. Ich brak uświadomił sobie dopiero na widok machającego lizakiem policjanta. Zerknął na prędkościomierz, depnął hamulec i zaklął pod nosem, zjeżdżając na pobocze.

– Dzień dobry, panie kierowco – powitał go mundurowy z drogówki przez otwarte okno. – Wie pan, z jaką prędkością jechał?

– Z niedozwoloną, przepraszam, zaspałem, śpieszę się do pracy, zapomniałem wziąć z domu dokumenty – wyrzucił z siebie Jeremi, uprzedzając kolejne pytania. Policjant spojrzał na niego uważnie.

– Rozumiem, że prawka mi pan nie pokaże? – upewnił się.

– No nie – potwierdził Jeremi ze skruchą. Funkcjonariusz westchnął, poprawiając czapkę.

– A dowód rejestracyjny?

– Nie.

– Osobisty?

– Też nie. Wszystko zostało w domu.

– Wszystko?

– No, oprócz auta – spróbował zażartować Jeremi, ale trafił na mało podatny grunt. Policjant zmierzył go srogim wzrokiem, dając jasno do zrozumienia, że to nie jest właściwy moment na śmieszkowanie.

– Panie kierowco. Oj, panie kierowco. No i jak to tak. – Zadumał się na chwilę. – No dobra, spróbujemy pana sprawdzić w systemie, ale system od rana leży. I co teraz? Jak mam panu wypisać mandat? Będziemy jechać na komisariat?

– Jezu, nie, tylko nie to… Ja podam dane, wszystko wyśpiewam jak na spowiedzi. Albo może w drodze wyjątku… – Jeremi spojrzał z nadzieją na funkcjonariusza – poprzestaniemy na jakimś pouczeniu?

– Nie no, wie pan, ja tak nie mogę. Mnie z tego rozliczają – obstawał przy swoim policjant. – A gdzie pan miał głowę, co? Żeby tak bez niczego z domu wychodzić.

Jeremi westchnął.

– A bo widzi pan… Pierwszy dzień wolności i człowiek głupieje ze szczęścia…

Naraz usłyszał własne słowa i zbladł. Policjant też zbladł. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby obaj nie wierzyli w to, co zaszło. W końcu funkcjonariusz odchrząknął i oficjalnym tonem powiedział:

– Zapraszam pana do radiowozu.

 

* * *

Milena stała w oknie, zapatrzona w szary październikowy krajobraz. Tego roku jesień nie rozpieszczała pogodą, dając tylko skąpe przebłyski słońca między ulewnymi deszczami. Silny wiatr przedwcześnie zrywał z drzew kolorowe liście, odbierając światu resztkę barw. Ten widok napełniał ją melancholią. Dopiero co było lato, soczyste od zieleni i lazuru, a ona była szczęśliwa. A tu już po lecie, nadeszły krótkie dni i długie wieczory, a wraz z nimi coraz więcej wątpliwości.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła się z uśmiechem, który zaraz zamarł jej na ustach. Była pewna, że to któryś z jej kolegów, ale zamiast nich w pokoju pojawił się Filip, kierownik działu grafików. Oczywiście zawsze musiał wchodzić akurat w tym momencie, kiedy robiła sobie przerwę w pracy dosłownie na pięć minut i gapiła się w okno lub w telefon, albo ucinała krótką pogawędkę ze współpracownikami.

Filip przez chwilę taksował ją wzrokiem.

– Co z Jeremim? – zapytał w końcu, patrząc wymownie na zegarek. Dochodziła jedenasta. – Przyjdzie, nie przyjdzie? Świętuje? Zachorował?

– Nie wiem, nie mam od niego wiadomości – odpowiedziała, odruchowo zaciągając rękawy za nadgarstki, i zręcznym ruchem wślizgnęła się na swoje miejsce przy biurku.

– Mhm – mruknął Filip. – A Więcek gdzie?

Milena nie zamierzała go informować, że jej drugi kolega wyszedł na papierosa. Nie było to przez ich kierownika mile widziane, co zawsze budziło w niej cichy bunt, chociaż sama od kilku miesięcy nie paliła, i to bynajmniej nie z powodu pracowych szykan.

– Na chwilę wyszedł – odparła oględnie.

– Kubacka?

– Ma wolne.

– A ktoś tu w ogóle dzisiaj pracuje? – zapytał oschle Filip. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. On jednak nie czekał na odpowiedź. Wyszedł, mrucząc coś pod nosem. Milena skrzywiła się, wytknęła w stronę zamkniętych za kierownikiem drzwi środkowy palec, sięgnęła po myszkę i otworzyła projekt, którym powinna się tego dnia zająć.

Nie znosiła Filipa. Był mizoginem, a podwójne standardy, które stosował wobec swoich podwładnych, niemal raziły w oczy. Generalnie traktował ich źle, napawając się tą odrobiną władzy, jaką dawała mu pozycja kierownika, ale szczególnie fatalnie odnosił się do kobiet. Mileny nie lubił chyba najbardziej. Może dlatego, że była zbyt pewna siebie i uparcie odmawiała podporządkowania się męskiemu punktowi widzenia. Wiele dziewczyn nie miało tej odwagi co ona i tylko grzecznie się uśmiechały, starając się unikać problemów. Jednak chociaż Milena nie poddawała się tak łatwo jego reżimowi, to Filip zawsze znajdował sposób, by zepsuć jej humor na cały dzień.

Minęły może trzy minuty, gdy do pokoju wpadł zdyszany Jeremi.

– Cześć! – rzucił i wyszczerzył się wesoło. Odwzajemniła uśmiech i zażartowała:

– Nooo, musiałeś wczoraj nieźle świętować. Jedenasta? To twój rekord.

Jedną ręką rozpinając suwak przy kurtce, a drugą szarpiąc się z szalikiem, posłał jej zamiast odpowiedzi szelmowskie spojrzenie.

– Filip cię szuka – dodała Milena już całkiem poważnie. – Nie dałeś mu znać, że się spóźnisz?

– Co? Napisałem przecież SMS-a – odparł mężczyzna. Uporał się w końcu ze swoją garderobą, wcisnął szalik w rękaw kurtki i powiesił ją na stojącym w kącie wieszaku, niemal go wywracając, a potem wyszarpnął z kieszeni telefon, by się upewnić co do własnych słów.

– Kuźwa! – zaklął, patrząc na ekran. – Wysłałem nie do tego Filipa.

– A kim jest drugi Filip? – zaciekawiła się Milena.

– Moim fryzjerem.

– Odpowiedział coś?

– Tiaaa. „A to my jesteśmy dziś umówieni?” – zacytował rozbawiony samym sobą Jeremi. – Muszę mu odpisać. Ale to zaraz.

Nie wyglądał, jakby się przejął którymkolwiek z Filipów. Milena była pewna, że dzisiaj nic nie jest w stanie zmącić jego radości, nawet kierownik. Wreszcie miał za sobą coś, co nie dawało mu spokoju od wielu miesięcy – sprawę rozwodową. Niby prostą, ale dobrze wiedział, że nawet proste sprawy potrafią się skomplikować. Teraz wreszcie mógł poczuć ulgę.

– No dobra, powiedz lepiej, jak poszło wczoraj. Bezboleśnie? – zapytała Milena. Jeremi usiadł za biurkiem, włączył komputer i strzelił z palców.

– Jakoś poszło. Było, minęło. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić – odrzekł i parsknął śmiechem, ucieszony niezamierzoną dwuznacznością. Zawiesił wzrok na monitorze i od niechcenia rzucił:

– To co? Może wyskoczymy gdzieś po pracy?

– Całym działem? – Udała, że nie rozumie pytania.

– No. Albo może we dwoje, jeśli wolisz? – zasugerował już wprost.

Milena westchnęła. Wiedziała, że tak będzie. Do tej pory mogła mu odmawiać z prostego powodu – był żonaty. W końcu sama jasno powiedziała: jest żona, nie ma randek. Jednak teraz wygodna wymówka straciła termin ważności. Przyszedł czas na szczerość.

– Nie mogę, Jerry. Mam kogoś.

– O. – Mężczyzna odetchnął głęboko i zacisnął usta. Kiedy odezwał się znowu, w jego głosie zabrzmiały żartobliwe nuty, którymi miał nadzieję zatuszować swoje rozczarowanie. – To się nazywa mieć pecha. Jak ja jestem nareszcie wolny, to ty kogoś masz. A tyle czasu na to czekałem…

– Przykro mi – odparła. – Może zaproś Emilkę? Z tego, co wiem, jest teraz sama.

Jeremi prychnął. Lubił Emilkę, ale na pewno nie aż tak, by się z nią umawiać. Już otwierał usta, by coś jeszcze dodać, gdy do pokoju wszedł Jacek.

– O, dotarłeś w końcu – zauważył. – Cześć.

– Cześć.

– A coś ty taki skrzywiony? Coś nie poszło wczoraj w sądzie?

– Poszło, poszło. – Jeremi machnął ręką. Za nic by się nie przyznał do randkowej porażki, ale szczęśliwie nie musiał długo szukać usprawiedliwienia dla swojej kwaśnej miny. – Miałem dzisiaj przygodę z drogówką. Nie pytajcie.

– Nie pytamy – zgodził się Jacek i zasiadł na swoim miejscu. – Ale jakbyś miał ochotę się jednak podzielić, to wal śmiało.

– Może potem, jak już ochłonę – odparł jego kolega. Z twarzą pokerzysty ostatni raz przelotnie spojrzał na Milenę, zanim zajął się nowym projektem.

 

* * *

Pod koniec tygodnia pogoda zepsuła się na dobre. W czwartek od samego rana przez miasto przechodziły ulewy, a prognozy niweczyły wszelkie nadzieje na jeszcze jeden ładny weekend w tym roku. Milena już się oswoiła z myślą, że wróci do domu przemoczona do suchej nitki, bo wiatr podcinał deszczem co chwila z innej strony. O otwarciu parasola nie było co marzyć, i tak przed niczym by nie chronił, a tylko stawiał dodatkowy opór w skutecznym marszu do przodu.

Pocieszając się myślą o gorącej kąpieli, narzuciła kaptur na głowę, opatuliła się szczelniej szalem i ruszyła w kierunku przystanku. Nie uszła jednak zbyt wielu kroków, walcząc z nieprzyjemną aurą, gdy dogonił ją Jeremi.

– Hej, chodź, podwiozę cię! – wysapał. W pierwszym odruchu chciała odmówić, ale wiatr sieknął jej deszczem prosto w oczy i skłonił do przemyślenia odpowiedzi jeszcze raz.

– No chodź! – nalegał Jeremi. – Przecież zanim się wydostaniesz z tego wygwizdowa, przemokniesz do samych maj… To znaczy dokumentnie!

Przekonał ją. Ruszyła w ślad za nim do samochodu. Jeremi otworzył drzwi od strony pasażera i wpuścił ją do środka. Zdążył jeszcze wsiąść na swoje miejsce za kierownicą, gdy deszcz ponownie lunął z całą mocą. Mężczyzna spojrzał wymownie na Milenę.

– No widzisz?

– Widzę.

– Jednak dobrze mieć własne auto. Nie myślałaś o tym?

– Myślę cały czas – przyznała Milena. – Ty, a co to była za przygoda z drogówką?

– Eeeh… – speszył się Jeremi. Miał nadzieję, że po tylu dniach sprawa została zapomniana i już nikt o nią nie zapyta. – Nie wiem, czy jest o czym wspominać.

– No dawaj! – zachęciła go.

– No dobra. To jest żenujące, ale ci opowiem.

Jeremi miał dar barwnego i plastycznego relacjonowania wydarzeń, więc swoją opowiastką rozbawił Milenę do łez. Jej żywą reakcję przyjął z wyraźnym zadowoleniem, poczekał, aż skończy się śmiać, i zaproponował:

– No to teraz twoja kolej.

– Na co?

– Na historyjkę.

– Ale co ja mam ci opowiedzieć? – zapytała Milena, ocierając z policzków łzy i – była o tym przekonana – rozmazany tusz do rzęs. Opuściła osłonę przeciwsłoneczną na przedniej szybie i kontrolnie przejrzała się w lusterku. Tusz był na swoim miejscu. – Wiodę spokojne i nudne życie, policja mnie nie napastuje…

– Ha, ha – odparł Jeremi z lekkim uśmiechem. – No nie wiem. Możesz mi na przykład opowiedzieć, z kim się spotykasz. Kim jest ten farciarz, który mnie ubiegł? – Starał się, by jego głos zabrzmiał obojętnie.

– Nie interesuj się – rzuciła żartobliwie. On jednak wcale nie odebrał tego jako żart. Odchrząknął i włączył radio, pokręcił trochę gałką, w końcu ustawił pasmo na popularną stację z muzyką i nadal się nie odzywał. Milena pojęła, że trochę przesadziła. Żeby rozładować sytuację, zdecydowała się rzucić jakąś anegdotkę.

– Dobra, to ci opowiem, jak we wtorek weszłam do sklepiku, żeby kupić sobie ulubioną herbatę. Podeszłam do lady i tak stoję, czekam, rozglądam się po sklepie, patrzę a to na półkę z winami, a to na wędliny wyłożone na witrynie… Kobitka mnie pyta: co dla pani? A ja na to: dzień dobry, czy jest biała kiełbasa z malinami?

Jeremi wybuchnął śmiechem i przez chwilę nie był w stanie nic z siebie wydusić.

– I co, była? – zapytał wreszcie, kiedy się trochę opanował.

– Babka, jak już odzyskała mowę, powiedziała, że nie mają, ale zapyta u producenta. Już nigdy tam nie pójdę – odparła Milena, prowokując następny atak śmiechu.

 

Kiedy dotarła do mieszkania, odetchnęła z ulgą. Nareszcie sama. Jeremi był fajny, zabawny, ale już dość. Dość udawania przed kimś, że i jej jest wesoło.

Od razu zmyła makijaż, wyciągnęła z włosów spinki i przebrała się w luźne ubranie. Zakręciła się po kuchni, ale tylko po to, żeby z lodówki wyjąć butelkę białego wina, a z szafki – paczkę solonych chipsów. Kolacja? Niby dla kogo ma się starać?

Odziana w kraciaste legginsy, ulubioną obszerną bluzę i ciepłe bamboszki za kostkę usiadła z laptopem na łóżku, umościła sobie z poduszek wygodne oparcie pod plecy i włączyła film. Jedną ręką sięgnęła po stojący na stoliku śniadaniowym kieliszek z winem, a drugą namacała miskę z chipsami. Nie zapomniała też położyć telefonu w pobliżu, a najpierw jeszcze sprawdzić, czy przypadkiem nie przegapiła jakiegoś SMS-a. Owszem, przegapiła i przez moment jej serce zabiło mocniej, ale była to tylko informacja o przecenach w sklepie z bielizną, a nie wiadomość od Saszy, na którą tak czekała. Miała nadzieję, że na jutro szykuje dla niej jakąś urodzinową niespodziankę, jednak brak jakiejkolwiek zwiastującej to wiadomości zaczynał być lekko niepokojący.

Po dwóch kieliszkach zdecydowała się sama do niego napisać.

„Hej, co jutro robisz? Może się w końcu spotkamy? Stęskniłam się :)”.

Na odpowiedź czekała długo. Kiedy przyszła, nie była taka, na jaką liczyła.

„Jutro pracuję”.

„Aha, czyli mogę sobie zaplanować coś bez ciebie? ;)” – napisała przekornie.

„Jak najbardziej”.

Milena zmarszczyła czoło. Jeśli to była z jego strony jakaś gierka, to zaszła już za daleko. Ale istniała też możliwość, o wiele bardziej prawdopodobna, że Sasza napisał po prostu to, co myślał.

Rozczarowana, postanowiła dać mu ostatnią szansę.

„To może wpadniesz dzisiaj?”

„Dzisiaj nie dam rady”.

Krótko, zwięźle i na temat, bez słowa wyjaśnienia, bez żadnego „sorry” czy „tęsknię”. I tak już było od jakiegoś czasu, a ona nie rozumiała, dlaczego. Po kilku tygodniach obiecującej relacji, gdy już myślała, że sprawy idą naprawdę dobrze, Sasza w pewnym momencie jakby się wycofał, choć nie do końca. Któregoś dnia zapytała go wprost, czy chce w ogóle kontynuować tę znajomość. Nie zaprzeczył. Zresztą coraz rzadziej dawał jednoznaczne, wiążące odpowiedzi. Milena chwilami odnosiła wrażenie, że zwyczajnie ją spławia.

„A kiedy dasz radę?” – napisała wkurzona, chociaż wiedziała, że skoro z jego strony nie było wyraźniej inicjatywy, to i ona powinna dać sobie spokój.

„Milena, nie mogę się już z Tobą spotykać. Sorry” – odpisał po kilku długich minutach. Wpatrywała się w te słowa z niedowierzaniem. Nerwowo stukając palcami w wyświetlacz, wysłała mu kolejną, pełną oburzenia wiadomość.

„Czy ty właśnie ze mną zerwałeś przez SMS-a? I to dzień przed moimi urodzinami?”

„O fuck, przepraszam. Nie wiedziałem, że to jutro. Wszystkiego najlepszego”.

Wszystkiego najlepszego…? Serio?

Debil. Pieprzony debil.

Milena ze złością rzuciła telefon na kołdrę. Zapauzowała film, złapała butelkę z winem i poszła do łazienki, żeby nalać sobie wody do wanny. Nic nie przynosiło jej takiej ulgi w smutkach jak gorąca kąpiel. Spośród pojemników wybrała po krótkim namyśle ten z płynem lawendowym. Chlusnęła nim pod lejący się z kranu strumień i zamieszała w wannie dłonią, żeby mocniej napowietrzyć wodę. Potem wróciła do pokoju, włączyła muzykę – raczej dynamiczną i ciężką niż nastrojową – i wyjęła z szuflady świeczki zapachowe. Rozstawiła je w kilku punktach łazienki, podpaliła knoty i postawiła wino w zasięgu ręki. W końcu zrzuciła z siebie ubranie i z westchnieniem zanurzyła się w bąbelkach.

Pieprzony debil.

Kiedy butelka była już w trzech czwartych pusta, Milena przypomniała sobie o rozgrzebanej od tygodnia prezentacji, którą miała dokończyć na jutrzejsze spotkanie z Bardzo Ważniackim Klientem.

Oczywiście nie przeszkodziło jej to w opróżnieniu butelki.

 

Następnego dnia Milena wpadła do pracy mocno spóźniona i jeszcze bardziej zdyszana. W biegu rzuciła płaszcz i torebkę na swoje krzesło. Starając się na szybko uładzić zmierzwione włosy, odetchnęła głęboko, zanim weszła do sali konferencyjnej na spotkanie z Ważniackim. Na szczęście klienta jeszcze nie było, ale Filip i tak ostro skarcił ją wzrokiem.

– Witamy panią. Cóż za radość, że zdecydowała się pani do nas dołączyć.

– Przepraszam. Autobus mi nie przyjechał – usprawiedliwiła się, siadając na wolnym krześle i dopiero wtedy zauważyła, że wybrała miejsce dokładnie naprzeciwko Jeremiego, który spoglądał na nią z życzliwym uśmiechem. „Nie przejmuj się”, zdawał się mówić oczyma. „Wszystko będzie dobrze”.

– Co to jest: długie, czerwone i nie przyjeżdża? – zabłysnął dowcipem Filip. Kilka osób na sali zachichotało. – Może czas zrobić prawo jazdy? Albo zatrudnić szofera? – zaproponował, zadowolony z siebie.

– Mam prawo jazdy.

– A już myślałem, że szofera.

Na sali rozległy się głośniejsze śmieszki. Milena przewróciła oczami. Nikt nie lubił kierownika, ale z jego żartów, nawet najgłupszych, wręcz obraźliwych, seksistowskich i obleśnych, śmiali się prawie wszyscy. Pewnie z chęcią by sobie jeszcze po niej pojeździł przy tak wdzięcznej publiczności, ale na szczęście na salę wszedł w tym momencie Ważniacki. Filip wymownym gestem zaprosił Milenę na środek sali.

Prezentacja, która wieczorem wydawała się genialna, błyskotliwa i ukazująca samo sedno zagadnienia, jakoś nie wzbudziła entuzjazmu klienta. Milena gubiła się we własnych koncepcjach, wielokrotnie zdumiona swoim tokiem myślenia sprzed zaledwie kilkunastu godzin, a jej pewność siebie topniała w zawrotnym tempie. Współpracownicy patrzyli na nią to ze zdumieniem, to z niesmakiem, a wyraz twarzy kierownika nie zapowiadał nic dobrego.

– Bardzo ładnie, ale ja nie przyszedłem tu na stand-up, tylko po konkrety – podsumował Ważniacki, kiedy Milena skończyła prezentację. Filip posłał jej spojrzenie zimne jak sopel i ostre jak mizerykordia. Milena rozpaczliwie spróbowała dokonać krótkiego résumé, ale odniosła wrażenie, że nikt już jej nie słucha. Klient zabębnił palcami w stół i wstając, oznajmił:

– Bardzo dziękuję, ale raczej nie będę zainteresowany.

– No kurwa mać. – Lodowe sztylety zwerbalizowały się, gdy tylko klient opuścił progi sali konferencyjnej. – Gajda, jeśli to zadanie było ponad twoje siły, trzeba było powiedzieć. Kto inny by się tym zajął.

Milena spuściła wzrok, wściekła na siebie. Teraz to dopiero Filip będzie miał używanie.

– Przepraszam, miałam… gorszy dzień – powiedziała i już w momencie wypowiadania tych słów wiedziała, że tylko się pogrążyła.

– Gorszy dzień. Wy i te wasze gorsze dni – zawarczał Filip. – Dlatego właśnie babom nie można powierzać samodzielnych zadań. Od dzisiaj wszystko ustalasz z Jeremim! – rzucił ostro. – Każdy save i każdy enter! Rozumiesz? Czuj się tak, jakbyś była pod nim!

Zamierzona czy nie, ta dwuznaczność znów wywołała na sali chichoty. Zachęcony tą reakcją Filip dodał jeszcze:

– Może razem uda wam się w końcu zrobić coś, co będzie miało ręce i nogi.

Milena z niedowierzaniem spojrzała na kierownika. A potem na Jeremiego, który zachował stoicki wyraz twarzy, ale kącik jego ust lekko drgnął. Była więcej niż pewna, że w duchu cieszy się jak dziecko, które właśnie dostało lizaczka.

– Ale przecież… – zaczęła i zaraz zdała sobie sprawę, że nie ma najmniejszego sensu tłumaczyć szefowi, że ona i Jeremi zajmują się zasadniczo dwiema różnymi dziedzinami, chociaż oboje są zatrudnieni jako graficy komputerowi. Obróbka zdjęć a przygotowanie do druku to jednak nie to samo. Ale dla Filipa to nie miało znaczenia. Liczył się tylko fakt, że Milena jest kobietą i wedle odwiecznych praw musi być posłuszna mężczyźnie, bo on z samej swojej natury zna się na jej profesji lepiej niż ona. Aż się w niej zagotowało.

Okej, Milena. Tylko spokojnie. Nie trać energii na idiotów. I tak im nie przetłumaczysz, a tylko się uszarpiesz.

– Rozumiem – powiedziała, odzyskując kontrolę nad emocjami. Jej ton głosu dorównał temperaturą lodowatemu spojrzeniu Filipa.

Opór nie miał sensu, pozostawało znowu pogodzić się z losem.