Nienasyceni - Agata Grzybek - E-Book

Nienasyceni E-Book

Agata Grzybek

0,0
3,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Victoria, z pozoru zwyczajna uczennica liceum w małym mieście, ukrywa mroczny sekret. Niespodziewanie odnajduje ją Thomas, który jako jedyny wie, że to nie miejsce i czas, do którego dziewczyna należy. Oraz że Victoria to nie jej prawdziwe imię.Przybycie chłopaka budzi wspomnienia. Kiedyś byli sobie bliscy. Nienasyceni swoim towarzystwem i możliwościami, jakie otwarło przed nimi życie. Co wydarzyło się w przeszłości, co w przyszłości? Czas zapętla się. Popełnili razem błędy, które kosztowały wiele nie tylko ich i doprowadziły świat do chaosu. Czy uda im się to naprawić? Szczególnie, że Victoria spotyka Ryana, z którym łączy ją więcej, niż skłonna jest przyznać.Jako szesnastoletnia Aurelia żyje w świecie, w którym nie ma miejsca na magię. Zmienia się to, gdy ze szkolnych tarapatów wyciąga ją tajemniczy mężczyzna. Mistrz Ombar, odmalowuje przed nią wizję świetlanej przyszłości w Akademii Cieni i wciąga w labirynt półprawd, prowadzących do próby Tunelu, budowli stworzonej przez przodków Cieni, w której uwięziono nękającą świat energię. Raz na trzy lata najbardziej uzdolnieni uczniowie wchodzą do środka, żeby poskromić nagromadzoną moc, która w innym wypadku mogłaby zniszczyć wszystko.Pochłonięta przez treningi fizyczne i psychiczne, oddala się od rodziców i dawnego środowiska. Odkrywając, że mistrz Ombar nie mówi całej prawdy, po raz kolejny gubi punkt oparcia. Z czasem okazuje się, że w drodze do chwały traci nie tylko to… A Tunel jest czymś innym niż się jej wydawało.Podejmuje próbę pełna wątpliwości. Pojawia się coraz więcej odpowiedzi. Ale które są właściwe? Wkraczając do starej budowli, dziewczyna szuka prawdy, nie spodziewając się, że popełni błąd, który uwolni energię i uwięzi ją w nieustających zmianach czasu… Ją i Thomasa, chłopaka o niejasnej przeszłości.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Agata Grzybek

Nienasyceni

© Copyright by Agata Grzybek & e-bookowo

Ilustracja na okładce: designed by Freepik

Projekt okładki: Ilona Dobijańska

Skład: Ilona Dobijańska

ISBN 978-83-7859-927-2

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2018

Prolog

Ciemna sylwetka przemykała przez cienie, otaczające ciemną budowlę. Była masywna i przytłaczająca, choć przypadkowy przechodzień nie zobaczyłby w niej nic nadzwyczajnego. Przyjrzawszy się bliżej, mógłby dostrzec jej nienaturalne cechy. A może też nie? Zwykły człowiek zapewne uznałby się za zbyt mało doświadczonego (jeśli w ogóle by to rozważał), by móc wypowiadać się na temat skał. Dziwna struktura, opalizująca powierzchnia i napięcie, spływające na ciało po dotknięciu jej powierzchni… Wszystko da się jakoś wyjaśnić.

Biegnąca postać nie była jednak przypadkowym przechodniem. Nie zastanawiała się nad żadnym z aspektów dotyczących budowli. Wiedziała o niej za dużo, żeby w ogóle o tym myśleć.

Teren wokół był porośnięty drzewami. Był to las bez rozbudowanego poszycia; cichy, samotny, wręcz melancholijny. Jego celem nie było dawanie schronienia życiu; służył oddzieleniu wszelkich istot od tego, co znajdowało się w środku. Dobrze spełniał swoją rolę; przygnębiająca atmosfera zniechęcała przybyszów do eksplorowania terenu.

Jak już udało się ustalić, tajemnicza osoba nie była przypadkowa i nic nie zniechęcało jej do wybranej ścieżki. Ominęła skalny twór, przeszła kolejne dwadzieścia kroków w głąb lasu i zniknęła z powierzchni Ziemi. Tak się przynajmniej wydawało.

Między drzewami ukryte było przejście. Strome schody, prowadzące do podziemnego pomieszczenia, oświetlonego płonącymi pochodniami. Jak to się stało, że nikt niepowołany tam nie trafił? Dla zwykłych śmiertelników było nie do odnalezienia dzięki najdawniejszemu, najbezpieczniejszemu fortelowi wszechczasów, w który wszyscy dawno przestali wierzyć, co czyniło go jeszcze bardziej zwodniczym: magii. To ona była energią zasilającą całe to miejsce i jego tajemniczość.

W blasku pochodni majaczył stół. Długi, w dodatku pusty w równym stopniu, co zrezygnowane oblicza siedzących przy nim osób.

– Nie chce się otworzyć – oznajmiła poddenerwowanym głosem przybywająca kobieta, siadając na ostatnim wolnym krześle.

– Nie możemy tu czekać wiecznie – odezwał się niski, łysiejący mężczyzna. Nerwowo stukał palcami w blat.

– Wszyscy próbowaliśmy – dodał ktoś inny.

Na chwilę zapanowała cisza. Blask ognia odbijał się na twarzach zebranych, dodając ich wizerunkom energii.

Wreszcie odezwał się siedzący u szczytu, najprzystojniejszy z zebranych mężczyzn. Miał ciemne włosy i oczy w podobnym odcieniu. Jego postać budziła zarazem respekt i podziw.

– Nie uda nam się obejść zasad narzuconych przez przodków. Możemy jedynie im się poddać.

Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

– Jeśli nie zaczniemy działać według ich reguł i tak przegramy. Chyba wszyscy czujemy skutki narastającej energii. Musimy wysłać tam kogokolwiek.

– Ale… Wejście nie chce się otworzyć. To właśnie jest problem.

– Dla nas się otworzyło… Kilka lat temu – zauważyła wciąż zadyszana kobieta, odrzucając do tyłu rude włosy.

Przy stole zebrało się trzynaście osób; siedmiu mężczyzn i sześć kobiet. Większość z nich wciąż nie domyślała się, jaki wobec tego jest plan.

– Otworzył się, kiedy nie wiedzieliśmy wszystkiego i przyszliśmy tu bezinteresownie. Młodzi i naiwni.

– Moglibyśmy wysłać młodzież… Gdyby nie to, że pozbyliśmy się wszystkich naszych przeciwników. Skąd weźmiemy teraz kogoś obdarzonego mocą, Ombarze? – spytała jedna z najmłodszych, blondynka o piwnych oczach i wykrzywionych w ironicznym uśmiechu ustach. Zazwyczaj zachowywała milczenie podczas zebrań. Ogólnie wiadomym było, że często nie zgadza się z przyjętymi postanowieniami.

– Nie wykrzewiliśmy mocy, Emilio. Nikt nie jest w stanie tego zrobić. Pozbyliśmy się jedynie naszych wrogów i konkurencji, ale gdzieś tam wciąż rodzą się ludzie o ponadnaturalnych zdolnościach.

– Ale dlaczego oni mieliby dla nas pracować, zamiast sami sięgnąć po to, czego szukamy? – Zauważyła sąsiadka blondynki, kobieta w średnim wieku, o ostrych rysach i lodowatym spojrzeniu.

– Nie słuchałaś, co mówiłem? Kiedy byliśmy tu po raz pierwszy, łączyła nas naiwność. I tego właśnie powinniśmy szukać. Naiwność jest podstawą ludzkiej egzystencji.

– Ombarze, wytłumacz nam w końcu o co ci chodzi, zanim miną kolejne doby, a my nie będziemy ani o krok bliżej.

Uśmiechnął się na dźwięk słów Stefana. Naiwność, iluzje i brak cierpliwości. Najważniejsze punkty.

– Nie musimy wychowywać ich w naszej tradycji. Wystarczy znaleźć utalentowaną młodzież, ukształtowaną już przez świat, powiedzmy, że około szesnastego roku życia. Nauczyć ich sztuk walki i podstaw naszej wiedzy, przekonać, że ratują świat. Wysyłać ich co kilka lat na pożarcie i liczyć na to, że prędzej czy później ktoś odnajdzie to, czego chcemy.

Wszyscy zamilkli. To nie był taki zły pomysł. Miał mocne i słabe strony, ale wszystko dało się dopracować.

– Zostało nas trzynastu. Każdy może otworzyć swoją „akademię” w innym miejscu.

– A co zrobimy z dzieciakami, które już przeszły próbę? Ze wszystkimi tymi, którzy więcej się nie przydadzą?

– To tylko pomysł – odpowiedział nieco urażony Ombar, odgarniając ciemną grzywkę z czoła. – Mamy trochę czasu, żeby go przemyśleć.

– Musielibyśmy zaplanować każdy szczegół. Potknięcia nie są dopuszczalne – zauważyła Emilia. Wszystko, zaczynając od mimiki, a kończąc na ułożeniu nóg, świadczyło o jej sceptycyzmie. – To, co zrobimy tym ludziom, będzie na nich ciążyć całe życie. Naprawdę chcesz zrujnować im przyszłość?

– A kto mówi o rujnowaniu? – Teraz Ombar był już poddenerwowany. To była jedyna szansa. Nie mogli go odrzucić z powodu dziewczyny, która do tej pory prawie nigdy nie zabierała głosu. – Dopuścimy ich do naszej wiedzy, będą w stanie osiągnąć więcej, niż zwykli śmiertelnicy. Nigdy się nie dowiedzą, że to tylko część. Ich szczęście znajdzie swoje źródło w naszym świecie.

– Ale…

– Dosyć Emilio! – korpulentny mężczyzna z łysiną podniósł się z miejsca, ucinając dalsze dyskusje. Choć na pierwszy rzut oka nikt nie obsadziłby go w tej roli, był tu czymś w rodzaju lidera. – Nie sprzeciwiłaś się pozbywaniu naszych wrogów, a w tym przypadku przynajmniej nikt nie ucierpi fizycznie.

– Oprócz dzieci, walczących z energią nagromadzoną tam – blondynka mruknęła do swojej sąsiadki, wskazując podbródkiem w kierunku, gdzie u góry musiała znajdować się masywna, skalna budowla. Ale tym razem nikt nie zwrócił na nią uwagi.

– Nie mamy innego planu. Zaszliśmy za daleko, żeby teraz przerwać. Jeśli nic nie zrobimy, nagromadzona tutaj moc i tak dokona szkód większych, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.

Większość zebranych zgadzała się z nim i Ombarem. Zaczęli snuć plany i dopasowywać szczegóły.

Około świtu wszystko zostało ustalone.

– Jeszcze jedno! – krzyknął nagle Stefan, a zebrani, kłębiący się już przed wyjściem, zwrócili na niego swoje spojrzenia.

– Jak nazwiemy nasze akademie? Żeby wypadły przekonywująco, muszą mieć swoją historię i nazwę.

– Ustaliliśmy już, kto zajmie się spisaniem historii – zwrócił mu uwagę Ombar. – A co do nazwy… Czy to nie oczywiste? Te dzieci będą zawsze żyć w naszym blasku, osiągając tylko część tego, co mogłyby zrobić, dlatego nazwiemy je Cieniami. A co za tym idzie, akademie będą Akademiami Cieni.

Las był o tej porze wilgotny. Wychodzących uderzyła w nozdrza woń mokrej ziemi. Emilia szybko pożegnała się z jedynymi osobami, które ceniła w tej zgrai i odłączyła się od towarzystwa. Oddaliła się szybkim krokiem, zostawiając za sobą płytkie ślady na mchu.

– Emilia! – Poniósł się za nią głos, odbijając echem od drzew. Nie zwracała na to uwagi. Dalej kroczyła swoją ścieżką, a jasne włosy, niesione przez wiatr, wpadały jej na twarz.

– Emilio, poczekaj!

Ktoś złapał ją za ramię i pociągnął do tyłu, tak mocno, że prawie się przewróciła.

– Daj mi spokój – powiedziała do Ombara, z twarzą zarumienioną z gniewu. Patrzył na nią uważnie, wciąż trzymając ją za ramię, a cała mroczność jakby na chwilę z niego uleciała. Teraz wydawał się kilka lat młodszy i bardziej ludzki.

Emilia odwróciła swoje piwne oczy i wyrwała się z uścisku. Podniosła w górę mały, zadarty nos i wyruszyła przed siebie.

– Gdzie ty w ogóle idziesz? – zawołał za nią mężczyzna.

– Byle dalej od ciebie – odpowiedziała, z całą nienawiścią, jaką dało się włożyć w te słowa.

– Dlaczego?

– Naprawdę? – Z niedowierzania aż przystanęła i z powrotem obróciła się w jego kierunku. – Ze wszystkich wątpliwości, jakie mógłbyś mieć, akurat to przyszło ci do głowy? Rodzice by się ciebie wstydzili.

Jego sylwetka przygarbiła się na chwilę, a cała pewność siebie zniknęła.

– Nie możesz tego wiedzieć.

– Mogę. – Zaśmiała się gorzko. Zdenerwowanie nie zmieniało faktu, że i tak przydzielone zadanie trzeba było wykonać. – Ty też to wiesz. Dlatego jesteś tutaj w tym momencie. Obiecałeś, że to rozwiążesz, ale to… To nie jest rozwiązanie.

– Co zamierzasz?

– Nie obawiaj się. Wyjadę zrobić, co muszę. Ale z tobą nie chcę mieć więcej do czynienia.

– Emilio, wiesz, że nie mamy wyboru…

– Zrozum Ombarze, to koniec.

Podeszła do niego ostatni raz i wyciągając wysoko dłoń, pogładziła go po włosach.

– Żegnaj – powiedziała sucho i zniknęła.

Jego ciemna sylwetka rysowała się jeszcze przez jakiś czas między drzewami, oświetlonymi wschodzącym słońcem. Po jego twarzy, być może ostatni raz, pociekło kilka łez.

R. 1. Walka

Trwała długa przerwa. Blask popołudniowego słońca przedzierał się przez szyby. Przypominał znudzonym uczniom o tym, co mogliby robić, gdyby szare ściany nie odcinały ich od prawdziwego życia. Zmuszanie ich do wchłaniania ogromnej porcji nudy, nazwanej przez kogoś wiedzą, nie było najlepszym sposobem na wskazanie im właściwego kierunku, ale tak nakazywała tradycja. W tym rozkojarzonym tłumie bezmyślnie rozmawiających nastolatków jedna osoba wyłamywała się ze schematu. Jedno ogniwo, które nie pasowało do całej reszty.

Na imię miała Victoria i mało kto wiedział, skąd się tutaj wzięła. Nie utrzymywała z nikim bliższych kontaktów. Nikt nigdy nie widział jej rodziców, ani nie znał jej adresu. Tak naprawdę mogła nie być nawet zapisana do tej szkoły. Dziewczyna, w jakiś niezwykły sposób, opanowała sztukę wtapiania się w tło. Uczęszczała na te zajęcia, na które miała ochotę. Czasem rozmawiała z kimś, nie zapadając mu w pamięć. Nauczyciele przyjmowali ze stoickim spokojem, zarówno jej obecność na lekcjach, jak i nieobecność, nigdy nie zwracając na nią uwagi. Mimo wszystko z niewytłumaczalnych powodów wciąż tkwiła w tej społeczności, dopasowana do niej jedynie przez swój wiek.

Miał to być kolejny przyjemny dzień bez zgryzot i obowiązków. Siedziała na parapecie z przymkniętymi oczami i wsłuchiwała się w prowadzone wokół rozmowy. Dotyczyły głównie nauczycieli i przedmiotów. Obelgi, skargi, zła ocena, trudny temat… Ten świat kręcił się wokół tak nieciekawych, a zarazem tak odbiegających od jej normy detali, że ostatnio tylko to było w stanie ją uspokoić. Trudno uwierzyć, że kiedyś także dla niej były one głównym zmartwieniem.

Próbowała sobie przez chwilę przypomnieć jak to było. Rozprostowała przed twarzą dłonie. Jeszcze nie tak dawno ich głównym zajęciem było pisanie. Nieważne, czy na klawiaturze laptopa, dotykowym ekranie telefonu, czy długopisem po papierze. Bezustannie pisały.

Teraz były przygotowane do czegoś innego. Odpowiedzialnego za kilka blizn i zadrapań.

Słońce przestało oświetlać korytarz. Poczuła spływającą po policzku łzę. Starła ją rękawem. Coś się jednak nie zgadzało. Czy można płakać i o tym nie wiedzieć? W zamyśleniu nie zauważyła, że uczniowie zgromadzili się w ciasnych grupkach przy pozostałych oknach i w napięciu przyglądali się czemuś. Łza na jej policzku była tak naprawdę zagubioną kroplą deszczu, która wpadła przez uchylone okno.

Niebo przesłoniły burzowe chmury. Zgromadziły się z nadzwyczajną prędkością. To mógł być przypadek, ale wibracje, które poczuła w całym ciele, mówiły coś innego. Koncentrując się, przymknęła oczy i odkryła, kto jest sprawcą tego zamieszania.

– Thomas! – syknęła z niesmakiem.

Biegła najszybciej jak mogła. Czuła jak krew uderza jej do głowy, odpływając z każdej innej części ciała. Teraz była tylko agresja. Adrenalina pulsowała w całym jej ciele. Victoria odbiła się w rozbiegu od ściany. Staromodna, szkolna lampa była pokryta białą kratą. Dzięki niej zdołała się chwycić i rozpocząć wspinaczkę po suficie, nad głowami przestraszonych nastolatków. Mimo że nie była jeszcze na miejscu, wiedziała dokładnie kogo zaatakował.

Wreszcie dotarła. Chwyciła się kolejnej lampy i przyczaiła za oddzielającym dwie części sufitu progiem. Odchyliła głowę, próbując ocenić sytuację. Kilka oddechów dla uspokojenia i chwila na chłodną kalkulację, po czym... Zeskoczyła w ostatnim momencie. Wylądowała tuż przed atakowanym i podniosła się zwinnie. W ostatnim momencie złapała w locie wymierzone w jego szyję dwa sztylety. Były już przy samej szyi… Chłopak stał jak zahipnotyzowany, patrząc na nie i nie wiedząc co zrobić. Odepchnęła go prawą nogą w tył. Usłyszała jęk. Może kopnęła zbyt mocno… Ale to nie był czas na wahanie.

Stali naprzeciwko siebie. Ona i On. Zrzucił z siebie czarną, długą pelerynę.

O ile ona potrafiła wtopić się w tło, udając jedną z uczennic, jemu przyszłoby to z większym trudem. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest kilka lat starszy.

– Myślisz, że nie jestem w stanie zorientować się, że to ty, kiedy masz ją na sobie? – spytała, patrząc mu prosto w oczy. – Czy po prostu zwariowałeś? – Uniosła do góry złapane sztylety.

W jego spojrzeniu kryło się zdziwienie.

– Dobrze wiesz… – zaczął, ale nie dała mu dokończyć. Podeszła kawałek.

– To tylko grupa dzieciaków. Oni nie mają z tym nic wspólnego.

– Jak możesz być tego taka pewna?

Chłopak za jej plecami jęknął z bólu. Thomas zrobił krok w jego kierunku, ale Victoria zagrodziła mu drogę. Wyraz jej twarzy powiedział mu wszystko.

– Ha! Mogłem się tego domyślić. Masz prywatny interes w tym, żeby on nie był w to wplątany, co?

Zaczął się śmiać. Gorzkim, cynicznym śmiechem desperata. Nie było dla niego dobrego wyjścia z tej sytuacji.

– Musimy to przedłużać? – spytał. Tylko na to czekała. Skoczyła na niego. W ostatnim momencie wycofał się o parę centymetrów. Ona jednak z łatwością wylądowała mu tuż przed nosem i z zajadliwym uśmiechem spojrzała prosto w oczy.

– Po co tu przyszedłeś, skoro wiesz, że nie masz szans? Po co? – To ostatnie wykrzyknęła, wyładowując dużą część agresji.

– Dobrze wiesz po co – Jego ciemne oczy błyszczały mocno, a dłuższe, ciemne włosy opadały na twarz w bezładzie. Wyglądał na niezbyt zrównoważonego. Albo chciał tak wyglądać.Rzucili się na siebie w tym samym momencie. A potem już tylko próbował odpierać jej ataki. Ciosy były celne i brutalne. Osłaniał się i cofał. Wokół latały skrawki ubrań i włosów. Podłoga zdawała się drżeć, a od ścian odbijało się echo jęków i uderzeń. Wreszcie pokonała go całkowicie. Wystarczyło celne uderzenie z obrotu. Upadł na kafelki, ostatnim odruchem chroniąc głowę przed twardym podłożem. Następnie już tylko leżał, czekając i z trudem łapiąc oddech.

– Mistrz byłby z ciebie dumny.

– Byłby, gdyby ktoś go nie zabił – stwierdziła z dziwnym spokojem, stając nad nim.

– Przecież wiesz, że to nie ja.

-Teraz to i tak nie ma już znaczenia, Thomas. – Kucnęła w poprzek jego torsu i pochyliła się tuż nad jego twarzą, tak, że aż poczuł jej oddech. – Ostatnie życzenie? – spytała, wyjmując nie wiadomo skąd gruby sznur.

Zanim odpowiedział, spojrzał jej prosto w oczy. W tej zielonej dżungli emocji kryła się jakaś tajemnica, której nikt nie potrafił rozgryźć. Co zamierzała? I co powinien zrobić, żeby ją od tego odwieść?

– Pocałuj mnie – wypowiedział prawie szeptem, jednakże wokół panowała taka cisza, że jego słowa usłyszała każda osoba na tym korytarzu. Przez chwilę wszyscy wstrzymali oddech. Wydawało się, że znów go uderzy. Pełna napięcia chwila zdawała się trwać w nieskończoność. Aż nagle zaczęła bardzo powoli przybliżać swoją twarz. Mimo że w walce miała zdecydowaną przewagę, nie wyszła całkiem bez szwanku; miała rozcięte wargi, parę zadrapań i sińców. Wreszcie jej usta dotknęły jego. Poczuł żelazisty posmak jej krwi, poczuł, jak wraz z nim, rozdzierające ją emocje przechodzą po części na niego. Tak długo czekał, żeby ją znowu spotkać. I nagle świat odpłynął. Jego ciało straciło ważkość; unosił się w błękitno-zielonkawych przestworzach, zapominając kim jest, a jedyną rzeczą, która się liczyła była…

Gruby sznur zacisnął się mocno wokół jego nadgarstków, przywracając do świata żywych. Ktoś gwałtownie postawił go na nogi. Kiedy otworzył oczy, zobaczył jak Victoria pochyla się nad kopniętym wcześniej chłopakiem. Obok klęczała rozhisteryzowana blondynka.

– Odsuń się – zwróciła się do niej szorstko, ale dziewczyna nie chciała puścić ramienia chłopaka.

– Trzeba zadzwonić na pogotowie! – wyjęczała z trudem.

– Żadnego pogotowia! – Victoria krzyknęła natychmiast, lustrując zebranych, żeby zobaczyć, czy nikt przypadkiem nie sięgnął po telefon. – Muszę go wziąć ze sobą – mruknęła i pochyliła się nad chłopakiem ponownie. Odepchnęła blondynkę i podniosła go z taką łatwością, jak gdyby był lżejszy od powietrza.

Thomas przebiegł wzrokiem po tłumie. Wyglądali, jakby już nigdy nic nie miało ich zdziwić. Nikt nie zauważył wisiorka, który podczas walki wysunął się spomiędzy ubrań walczącej. A nawet jeśli ktoś zauważył… To przecież tylko wisiorek.

– Idziesz ze mną – powiedziała, obdarzając go złowrogim spojrzeniem spod ciemnych rzęs.

– A policja?! – zaprotestowała dyrektorka, wysuwając się z okalającego ich tłumu.

Dziewczyna obróciła się po raz ostatni i wykrzywiła wargi w ironicznym uśmiechu.

– Przecież nic się nie stało. Po co miałaby ich pani wzywać? – Obrzuciła spojrzeniem roztrzaskaną gablotę, urwaną lampę i stłuczoną szybę. – Naprawdę nie wiem.

***

Powolnym krokiem wyszła ze szkoły i zeszła po schodach. Szedł tuż za nią. Sznur coraz bardziej ocierał mu skórę.

– Gdzie idziemy?

– Do mnie.

– To daleko?

– Bardzo – Jej głos był dziwnie radosny. – To twój? – Wskazała żółty, sportowy samochód. Nie wpisywał się w strategię niewyróżniania z tłumu, ale z pewnością był imponujący.

– Byłeś tak miły i zostawiłeś kluczyki! To świetnie, nie będę musiała cię przeszukiwać, a już tym bardziej… – Zawiesiła głos, otwierając drzwi. – Cię rozwiązywać.

Ta myśl sprawiała jej dużą satysfakcję. Nie był do końca pewien, czy cała złość miała swoje źródło w jego nagłej wizycie, ale na pewno nie docenił rozmiarów wzbudzonej przez siebie wcześniej niechęci.

– I co, będziesz mnie tak trzymać? – zapytał, podczas gdy dziewczyna układała nieprzytomnego na tylnych siedzeniach.

– Zastanowię się. Na co czekasz, wsiadaj! – Zatrzasnęła za nim drzwi i już za chwilę znalazła się przy kierownicy.

– Aurelia, ja naprawdę…

– Nie nazywaj mnie tak! Tutaj jestem Victorią – przerwała mu szybko i rzuciła nerwowe spojrzenie na leżącą z tyłu postać.

– To ciekawe, ale niech ci będzie. Więc, Victoria…

– Zdania nie zaczyna się od „więc”.

– Mogłabyś dać mi w końcu spokój?!

– To nie byłoby zabawne. Ale ty mógłbyś może dać mi spokój? Kiedy już wydaje się, że nareszcie mogę odetchnąć, okazuje się, że nie, znów się pojawiasz, burzysz wszystko, a ja muszę zaczynać od nowa. Wiesz jakie to jest irytujące?!

– Nie burzę wszystkiego. Poza tym, czasem to ty za mną jeździsz.

– Phi! Zdarzyło się może raz.

– Chciałem z tobą pogadać – ciągnął, nie zwracając na nią uwagi, – A to, że chowasz tutaj…

– Cicho! – Znowu nerwowo spojrzała na postać z tyłu. – Nie rozmawiajmy teraz. Nie na ten temat. Poza tym, czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego można kogoś tak atakować? – łypnęła na niego znad kierownicy. Nie odpowiadał. Ta dyskusja i tak nie miała żadnego sensu.

Dalej jechali w milczeniu. W pewnym momencie nieprzytomny chłopak poruszył się i już wydawało się, że powoli odzyskuje świadomość, kiedy Victoria prawie niezauważalnie pstryknęła palcami prawej dłoni i z tyłu znów zapanował spokój. I gdyby nie to, że podziwiał zacięty wyraz jej twarzy, nie dostrzegłby delikatnego, fioletowego błysku w okolicy jej szyi.

– Dojechaliśmy – powiedziała, zdejmując ręce z kierownicy.

Za szybą zobaczył nowoczesny, niewielki dom z ogrodem na tyłach. Z tego miejsca można było dostrzec, że jego sporą część zajmują drzewa limonkowe, chociaż wcale nie panował tu sprzyjający ich rośnięciu klimat.

– Wysiadasz czy nie? – W zamyśleniu nie zorientował się, że dziewczyna zdążyła już wysiąść, a teraz otworzyła drzwi od jego strony i oparłszy się o nie, czekała aż pójdzie w jej ślady.

– Co mu zrobiłaś? – zapytał.

– Ja? Ratowałam go przed tobą – mruknęła, zatrzaskując drzwi. Znów posłała mu to wrogie spojrzenie.

– Nie to mam na myśli. Czy on się przypadkiem nie wybudzał, kiedy jechaliśmy? – pytając, przyglądał się jej uważnie, ale nie zobaczył żadnych oznak zakłopotania. Uśmiechnęła się krzywo i nad czymś zastanowiła.

– Hm… Może to twój urok osobisty tak działa na ludzi? Wolą paść z powrotem, niż z tobą rozmawiać. Dobra, chodźmy do środka. Weźmiesz go? – Wskazała głową nieprzytomnego. – Ja muszę wyjąć klucze. Chociaż… Przecież to ty próbowałeś go nie tak dawno zabić. Nie, to jednak nie jest dobry pomysł. – Pokręciła głową.

– Poza tym, niby jak miałbym to zrobić? Nie dość, że mocno mnie okaleczyłaś i nie mam siły, to musiałbym go chyba nieść na głowie. – Uniósł w górę dłonie, demonstrując swoje związane ręce.

– Jesteś taki uzdolniony. Z pewnością coś byś wymyślił.

– To ty potrafisz zmusić ludzi do snu. Ty coś wymyśl.

– No tak. Oczywiście. Mój obowiązek to naprawianie twoich błędów. – Podeszła do bramy, przytrzymała chłopaka lewą ręką i ugiętym kolanem, a prawą wyjęła z kieszeni klucze. Oczy Thomasa rozszerzyły się ze zdumienia. Jakim cudem miała tyle siły? Dała radę otworzyć. Przeszła przez wytyczoną białymi kamieniami ścieżkę i popchnęła ramieniem drzwi z ciemnego drewna, które uchyliły się, ukazując bogato wyposażone wnętrze. Szybko wbiegła po znajdujących się naprzeciw wejścia schodach, oświetlonych po bokach światełkami LED i zniknęła na piętrze. Niewiele się zastanawiając, poszedł za nią.

W domu panowała dziwna atmosfera. Jakby zewsząd napierała na niego dziwna energia. Może tak właśnie było. Nietrudno zauważyć, że moce Victorii bardzo się rozwinęły.

Wyposażenie domu zaniepokoiłoby każdego. Choćby drzewko doniczkowe, które napotkał na piętrze. Miało wyjątkowo jasnozielone liście, w dodatku iskrzące się, gdy padało na nie światło. Na ścianach wisiały obrazy, ale za każdym razem, gdy na nie spojrzał, wydawało mu się, że widzi coś innego, mimo że kształty i barwy nie zmieniały się. Bał się spojrzeć w wysokie lustro o błękitnej ramie. Niestety, stało idealnie naprzeciw uchylonych drzwi, za którymi musiała znajdować się Victoria, i w jakiś niewytłumaczalny sposób przyciągało wzrok jak magnes. W końcu nie wytrzymał, spojrzał. Wybuchnął śmiechem i pomyślał, że dostaje paranoi. Lustro pokazywało tylko i wyłącznie jego. Nie mógł jednak dostrzec, iż gdy odwrócił się tyłem i przeszedł przez drzwi, odbicie zostało jeszcze chwilę na powierzchni i puściło mu oko.

Dziewczyna wniosła chłopaka do pokoju i jak najdelikatniej położyła go na dużym, wygodnym łóżku. Kiedy się przebudził, okrywała go właśnie soczystozielonym kocem.

– Kim jesteś? – zapytał, unosząc się na przedramionach.

– Czy to takie ważne? – Otworzyła szafę i cisnęła w niego dodatkową poduszkę. – Jestem tylko osobą, która uratowała cię z rąk zdziwaczałego psychopaty, a teraz zamierza trzymać z nim w jednym domu.

– Żartujesz prawda? – Szeroko otwarł oczy ze zdumienia. Miał zdezorientowaną minę, a jego jasne włosy sterczały pod śmiesznym kątem.

– Chciałabym – westchnęła, przysiadając na skraju łóżka.

– Dziwnie się czuję. Kręci mi się w głowie i… Czy ten koc pachnie limonkami?

– Tak. Mnie to uspokaja. Pewnie jesteś w szoku. No i możliwe, że za mocno cię kopnęłam. Musisz odpocząć. Będę musiała sprawdzić, czy nie trzeba cię nigdzie opatrzyć, ale mogę to zrobić później. Na razie o niczym nie myśl. To pomaga.

Chłopak spojrzał na nią po raz ostatni i zamknął oczy. Victoria podniosła się i dopiero teraz zauważyła Thomasa, stojącego przy wejściu.

– Nie wygląda najlepiej – zauważył. – On ma w ogóle jakieś imię?

– Owszem. Ma na imię Ryan. Chodź, nie będziemy mu przeszkadzać. – Pociągnęła go za związane ręce i zaprowadziła do innego, nieco większego pokoju. Na brązowych i kremowych ścianach widniały wijące się wzory. Dużą część przestrzeni zajmowały regały z książkami, był też kominek, a na środku stał stolik do kawy. Usiedli na fotelach naprzeciw siebie. Thomas poczuł jak jego organizm poddaje się pragnieniu pozostania w tym fotelu na wieki. Na szczęście zostało mu jeszcze na tyle siły, że nie popadł w stan całkowitego otępienia i, jak na razie, potrafił konstruować poprawne zdania.

– Wiem, że zrobiłaś mi to samo. To, co temu Ryanowi w samochodzie – dodał.

– Czyli co dokładnie? – zapytała niewinnie, sięgając po pozostawioną niegdyś na stole szklankę z niedopitym sokiem z granatu. Upiła spory łyk i oblizała wargi, patrząc mu w oczy przebiegle.

– Musisz cały czas udawać? Przecież widziałem, nie jestem głupi! I nie uniosłabyś siedemnastoletniego chłopaka na rękach przez taki kawał. Chyba, że jesteś Supermenem.

– Raczej Superwoman. A wiesz co mi się najbardziej podoba? Jestem jedyną osobą, która ma teraz nad tobą całkowitą kontrolę. Być może nigdy nie było nikogo takiego.

– Miałaś już nade mną kontrolę. Cały czas ją masz…

– Przestań. To nie to samo – przerwała mu. – Teraz siedzisz tu, ze związanymi dosłownie i przenośnie rękami, zmęczony. Raczej nie sądzę, że stawiałbyś opór.

– I co na przykład mogłabyś mi zrobić?

– Hm… Pomyślmy… Może wezwać Trybun, wieczną, niezależną jednostkę, czuwającą nad porządkiem. Sądzę, że zainteresowałby ich taki wybryk natury jak ty.

– Nie zrobisz tego! – poderwał się z fotela. – Poza tym, jesteśmy piętnaście lat przed całą tą aferą, nie mieliby co mi zarzucić – uspokoił się i ponownie oparł wygodnie, odrzucając włosy.

– Myślisz, że nie zainteresowaliby się człowiekiem atakującym znienacka bezbronnych? – uśmiechnęła się, zadowolona z siebie.

Thomas zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę.

***

Podłoga zaskrzypiała cicho pod naciskiem jej stóp. Dźwięk ten obudził Ryana. Otworzył oczy i obserwował wchodzącą. W dłoniach trzymała szeroką tacę, na której leżały bandaże, maść i drobne, jasnoróżowe kwiatki, wyglądające na egzotyczne. Za wszystkim ciągnął się słodki, ale orzeźwiający zapach. Zobaczyła, że się obudził.

– Muszę sprawdzić, czy nie trzeba cię opatrzyć.

Powiedziała sprawdzić, ale to, że przyszła z tacą, sugerowało raczej, że wie dobrze, iż trzeba go opatrzyć. Kiwnął głową bez sprzeciwu, a ona podeszła bliżej, postawiła tacę na stoliku nocnym i przysiadła na brzegu łóżka.

– Mogłabyś powiedzieć mi, co się tak naprawdę stało? – zapytał, przecierając rękami oczy.

Powoli pokręciła głową, pocierając dłonią podbródek.

– Nie uwierzyłbyś mi. To długa i męcząca historia.

– Wydaje mi się, że mamy trochę czasu. I nie powiedziałaś mi jak masz na imię, ani kim jesteś. – Popatrzył na nią wyczekująco.

– Aure... – przez chwilę się zapomniała. – Właściwie to Victoria – mruknęła, rozcierając kwiatki w palcach.

– Więc powiedz mi, Aure-victoria, czemu ten gość rzucił się na mnie na korytarzu, czemu mnie tu porwałaś, a ja się w ogóle nie boję… – przerwał z głębokim westchnieniem, czując, jak jego klatkę piersiową przeszywa ból. Opadł na poduszki i nie zdołał wykrzesać z siebie siły by zaprotestować, nawet kiedy dziewczyna zaczęła pośpiesznie rozpinać mu koszulę.

– Cholerny Thomas – wyrwało jej się, gdy zobaczyła dwie rozjątrzone rany tuż pod jego szyją.

– Jaki Thomas? – zdołał zapytać Ryan.

– To właśnie ten gość, który, jak to określiłeś, się na ciebie rzucił. Jego sztylety zdążyły cię musnąć.

– Przecież zwykłe muśnięcie…

– To nie było zwykłe muśnięcie – przerwała mu niecierpliwie, podczas gdy jej palce coraz szybciej rozcierały różowe płatki w miejscach draśnięć. Oprócz ran po niezwykłych sztyletach miał pokaleczone i miejscami wręcz zdarte ze skóry ręce oraz parę siniaków. Po chwili posmarowała go maścią i obandażowała. Jej mina nie wróżyła nic dobrego, ale wyraźnie nie chciała mu niczego wyjaśnić. Podniosła się, by uchylić okna.

– W takim razie co to było?

– Thomas ma swoje sztuczki – odpowiedziała tylko, pochylając się by zgarnąć tacę i odejść. Mimo wycieńczenia był szybki. Złapał ją za rękę i przytrzymawszy, nie pozwolił zniknąć.

– Odpowiedz choć na jedno z moich pytań.

Spojrzała prosto w jego oczy, nerwowo zaciskając usta. Wyglądała jakoś szczególnie. Może to wina oświetlenia. Półmrok sprawiał, że jej twarz była mozaiką tajemniczych cieni. A może w jej oczach czaiły się jakieś nierealne błyski. W końcu splotła ramiona na klatce piersiowej i wbijając wzrok w jakiś punkt za powłóczystą zasłoną oraz uchylonym oknem, podjęła decyzję.

– Dlaczego cię tu trzymam? Musisz wyzdrowieć, a nikt inny nie umiałby ci pomóc po tym, co przeszedłeś. Czemu on cię zaatakował? To brzmi idiotycznie, ale wydałeś mu się groźny. Czemu te sztylety pozostawiły po sobie coś więcej niż lekkie zadrapanie? Powiedzmy, że były czymś nasączone. Czymś w rodzaju trucizny. Ale wyliżesz się, obiecuję – dodała szybko, wyłapując kątem oka przestrach malujący się na jego twarzy. – Wiem, że to nie są satysfakcjonujące odpowiedzi. Ale wierz mi – powiedziała, teraz już patrząc mu prosto w oczy – Po pierwsze: nie mogę ci powiedzieć. Po drugie: nie uwierzyłbyś mi. Po trzecie: nie musisz się mnie bać. Nie skrzywdzę cię. A teraz powinieneś odpoczywać. Może kiedyś porozmawiamy o tym wszystkim…

Podeszła do niego jeszcze raz i odgarnęła mu włosy z czoła. Spojrzał na nią badawczo.

– Chciałem zapytać o jeszcze jedną rzecz.

Uniosła pytająco brwi.

– Gdzie się nauczyłaś tak walczyć? – Szczery podziw w jego głosie nie mógł nie wywołać jej uśmiechu. Pochyliła się nad nim i przyłożywszy dłoń do jego policzka, szepnęła.

– Keanu Reeves jest moim idolem.

To nie była odpowiedź, ani nawet cień wyjaśnienia, ale jej dłoń była tak przyjemnie ciepła, że zaczęły zamykać mu się powieki. Nie mógł opierać się dojmującej senności. Zapadł się w krainę pięknych kolorów i zapachów. W tym wszystkim wciąż krążyło wspomnienie ubiegłych wydarzeń, ale jakby oddalało się i traciło na znaczeniu… A wraz z nim sylwetka atakującego i zagadkowe spojrzenie obrończyni. Mimo wszystko, choć było to dziwne i niespodziewane, czuł, że może jej zaufać.

***

Na szczęście udało się jej wprowadzić go w senny nastrój. Po wyjściu z pokoju gościnnego oparła się o ścianę obok niedomkniętych drzwi. Oddychała szybko i nierówno, jej ręce znów drżały mocniej niż zwykle. Rozpoznała rodzaj zakażenia. Jej maść i kwiaty nie mogły na to pomóc. Antidotum trzeba było wykonać z tego samego składnika co truciznę, oczywiście w odpowiednich proporcjach. Nigdy tego nie robiła. Proces był trudny, wymagał wielkiej uwagi i dokładności. A nawet gdyby się jej udało, najpierw potrzebowała ifratu – jednej z najrzadszych roślin magicznych. Miała tylko jedną szansę, żeby ją zdobyć.

Thomas siedział w małym pokoju. Mieściło się tu tylko łóżko i szafa z jasnego drewna. Razem to wszystko wyglądało jak zdjęcie, obrazujące feng shui. Po co Victorii było aż tyle pokojów? Przynajmniej spanie było szerokie i wygodne.

Nagle poczuł, że krępujące go więzy rozluźniają się i opadają.

– Thomas…

Stała w drzwiach, ubrana w swoją ciemną koszulę nocną. Zgadywał, że pozostawiła sobie kontrolę nad każdym jego ruchem, ale brak sznura, wbijającego się w ciało i tak był miłą alternatywą.

Wstał, a ona podeszła kilka kroków bliżej.

– Chciałam…

– Aurelia, nie musisz – przerwał jej.

Pokręciła głową. Nawet nie sprostowała, że teraz nazywa się Victoria.

– Musisz wiedzieć, przecież wyczuwasz to lepiej niż ja. Ten chłopak…

– Tak, część energii z Tunelu zakotwiczyła się w nim.

Stali teraz twarzą w twarz. Atmosferę dałoby się ciąć nożem. Mimo to, wyciągnął rękę, żeby odgarnąć jej włosy z czoła. Nie odsunęła się, tylko cały czas obserwowała go uważnie.

– Wiem, że atakowanie go nie było sprawiedliwe. Ale to może być jedyna szansa, żeby cokolwiek zrobić. Jeśli cała ta moc wróciłaby na swoje miejsce, może…

– To nie zadziałałoby w ten sposób.

– Skąd wiesz?

Zacisnęła nerwowo pięści. Nie przyszła tu się kłócić, ale to było takie trudne, kiedy on zachowywał się w ten sposób.

– Thomas! Czy ty nie widzisz, że to byłoby po prostu złe?!

– Może nie mamy wyjścia.

Te słowa zawisły między nimi, tworząc niewidzialny mur. Żadne z nich nie wiedziało, co teraz powiedzieć.

– Zatrzymałaś zmiany czasu – Thomas odezwał się jako pierwszy. To nie było pytanie. On stwierdzał fakt, mając nadzieję, że nareszcie Aurelia powie mu, co się dzieje. – Jak to zrobiłaś?

Splotła ramiona na wysokości klatki piersiowej i zaczęła nerwowo chodzić w kółko.

– Daj spokój, przecież widziałem ile masz w sobie mocy. Jak to robisz?

– Powiedziałeś też, że nie jesteś głupi – mruknęła.

Zirytowany, usiadł na łóżku. Obserwował falującą na wietrze zasłonę, jakby była najciekawszym obiektem na świecie. Może była. W tym domu zawsze wszystko tańczyło z lżejszymi i silniejszymi podmuchami, niezależnie od pogody, ale prawdopodobnie zgodnie z nastrojem właścicielki.

Aurelia podeszła wreszcie do niego i zwróciła jego twarz w swoim kierunku, ujmując za podbródek.

– Nie przyszłam tu się kłócić.

– Dziwnie to okazujesz.

– Naprawdę.

Usiadła obok niego, kładąc mu rękę na ramieniu. Poczuł zapach jej owocowego żelu pod prysznic. Musiała nie aż tak dawno się kąpać, ponieważ jej włosy wciąż były wilgotne.

– Mam pewien pomysł, tylko musisz mi zaufać.

– Zaufać? Dziewczynie, która najpierw mnie bije, potem pozbawia przytomności, związuje i przywozi na odludzie?! Już nie wspominając o przeszłości…

– Ciii… – uciszyła go, przykładając palec do jego ust. – Wiesz, że mam problemy z hamowaniem agresji. Plus impulsywność.

– To nie jest usprawiedliwienie.

– Może nie jest. Pamiętasz kiedy przenieśliśmy się tutaj? Do 2001 roku? Zresztą, głupie pytanie, przecież to było jakieś dwa miesiące temu. Rzeczywiście udało mi się zatrzymać przeskoki. Chciałam cię znaleźć, żeby ci o tym powiedzieć. Poza tym, myślałam, że minęło dość czasu od naszego ostatniego spotkania, żeby zapomnieć o przeszłości. Pojechałam do Anglii… Zresztą, nie będę się wdawać w szczegóły. Kiedy cię znalazłam, siedziałeś w parku z jakąś dziewczyną. Wyglądałeś radośnie jak nigdy. Byłam po prostu zazdrosna. Ale nie na tyle, żeby znowu cię w to wciągnąć. Przyjechałam tu, żeby zakończyć to samodzielnie. Masz rację, mam specjalne źródło mocy i może nareszcie uda mi się to naprawić.

– Więc dlatego jesteś aż tak zła?

W zamyśleniu pokręciła głową.

– Nie tylko. Powody mogłabym pewnie wyliczać całą noc. Poza tym, kiedy cię wtedy zobaczyłam, zrozumiałam coś. Nieważne gdzie i z kim jesteś, co robisz i co wydarzyło się miedzy nami, zawsze będę cię lubić trochę bardziej niż innych. Nie potrafię nic na to poradzić. A nienawidzę nie mieć kontroli nad swoim życiem.

Wpatrywał się w nią zaskoczony. Tego na pewno się nie spodziewał.

– Często zastanawiam się co byś powiedział i jak zareagował w różnych sytuacjach. To jeden z decydujących głosów za tym, czy zachować się tak, czy inaczej. Być może właśnie dzięki tobie nie spędziłam ostatnich lat zamknięta w czterech ścianach. Zamiast tego zrobiłam wszystko co chciałam albo wydawało mi się, że tego pragnę. A teraz jestem gotowa. Wrócić do domu i zmierzyć się z konsekwencjami.

– Wiesz, co to może oznaczać?

– Wiem, że w tym momencie nie chcę o tym myśleć. Możemy na chwilę zapomnieć o tym wszystkim?

– Próbuję tylko zrozumieć, czemu zmieniłaś zdanie.

Westchnęła głęboko. W szufladzie szafy były schowane papierosy. Przypomniało się jej to nagle, dlatego wyciągnęła się na łóżku i sięgnęła po nie. Wilgotne, ciemne włosy rozsypały się na jasnej pościeli, tworząc aureolę wokół jej głowy. Nie musiała nawet wykonywać żadnego gestu. Papieros sam zapalił się w jej ustach. Prawdziwy anioł zagłady, ziejący dymem zniszczenia.

Przyglądał się jej przez dłuższy moment, zanim zdecydował co zrobi. Powoli położył się koło niej.

– Mogę?

Podała mu papierosa. Ciągnęła się za nim smuga dymu, odcinająca się od gęstniejącej ciemności. Wymieniali się raz po raz, otaczała ich absolutna cisza. A potem on pocałował ją w policzek. Posłała mu zaciekawione spojrzenie i przytuliła się do niego. I tak zasnęli, jedno koło drugiego, w całkowitym spokoju, bez kolejnych słów. Ale kiedy Thomas obudził się rano, Aurelii, czy też Victorii, nie było już przy nim.

R. 2. Akademia Cieni

Na zielonej ścianie tańczyły świetlne refleksy, a gdzieś w tle ktoś grał na telefonie komórkowym w jakąś grę o niesłychanie irytujących dźwiękach. Mieszkańcy domu naprzeciwko robili porządki, ktoś wyprowadzał psa. Aurelia nie mogła się skupić. Za każdym razem, kiedy łapała kartkę z notatkami z biologii i unosiła ją na wysokość oczu, wokół działo się coś, co rozpraszało ją i nie pozwalało spokojnie powtarzać informacji.

– Mutacje genowe: delecja, insercja, substytucja, w chromosomowych delecja, inwersja, duplikacja i… i… – Zrezygnowana rzuciła okiem na kartkę. – Translokacja! – wykrzyknęła triumfalnie. Entuzjazm zaraz opadł. – W życiu tego wszystkiego nie zapamiętam.

W tym samym momencie, z rozpędem prawie równym rakiecie, do klasy wpadła dziewczyna o orzechowych, falowanych włosach, z przewieszoną przez ramię jaskrawo pomarańczową torbą, sprawiającą wrażenie mocno wypchanej. Usiadła w poprzek na krześle tuż obok koleżanki i wbijając w nią inteligentne spojrzenie, próbowała złapać oddech. Aurelia z ulgą odrzuciła notatki i odwróciła się w jej stronę.

– Hej Sue. Coś się stało, że tak tu pędziłaś?

Dziewczyna miała na imię Sandra, ale tak bardzo się jej nie podobało, że kazała wszystkim nazywać się zupełnie inaczej, sięgając po zagraniczne imię. Tak się przyjęło.

– Kwestia życia i śmierci – odpowiedziała, teatralnym gestem kładąc dłoń na sercu i wznosząc spojrzenie w kierunku sufitu. – A tak swoją drogą, słyszałam ostatnio, że angielskie słowo „orange” podobno z niczym się nie rymuje. To nieprawda! – Uniosła palec wskazujący. – Rymuje się z polskim słowem „poręcz”!

– Nie wiem, czy rymy międzyjęzykowe się liczą. Sue, na pewno nie leciałaś tutaj z drugiego krańca szkoły, żeby mi o tym powiedzieć.

– Nie mówiłam, że to koniec! – oburzyła się. – To było wprowadzenie. Spotykamy się dzisiaj po szkole u Diany. Przyjdziesz? Chodzą plotki, że ona i Karol zaczęli się spotykać – dodała konspiracyjnym szeptem, nachylając się ku przyjaciółce i osłaniając usta dłonią. – Może chce nam coś opowiedzieć.

– Nie mogę – Aurelia odpowiedziała, podnosząc się i zgarniając książki do torby. – Muszę poprawić sprawdzian z biologii. Szkoda.

Karol spotykał się wcześniej z Weroniką, ich drugą bliską koleżanką, dlatego informacja była tym bardziej intrygująca.

– Szkoda – pokiwała smętnie głową Sue. – Nie martw się, opowiem ci wszystko. Gdzie idziesz?

– Nie wytrzymam w tej sali ani minuty dłużej. Potrzebuję świeżego powietrza. Utnę sobie okienko. – Puściła koleżance oko.

– Idę z tobą. Nie śpieszy mi się na geografię.

Następną godzinę spędziły w kawiarni, nad wysokimi filiżankami gorącej czekolady. Aurelia tylko udawała, że słucha Sue, raz na jakiś czas jej potakując, ale tak naprawdę próbowała zapanować nad szalejącymi w niej emocjami. Przez cały ostatni rok działo się z nią coś dziwnego. W najmniej oczekiwanych momentach odczuwała lekkie zawroty głowy, który następnie przechodziły w przyjemny dreszcz, obejmujący całe ciało i wtedy… Wtedy znikąd pojawiała się u niej niepohamowana agresja, nie dający się okiełznać gniew, który często wyładowywała na przypadkowych ofiarach. Nie chciała, żeby Sue była kolejną z nich. Co prawda udało jej się opracować jako taki system, który pomagał jej w opanowaniu agresywnych odruchów, ale jeszcze nigdy nie musiała się do niego uciekać w towarzystwie przyjaciółek. Każde słowo, każde poruszenie ust Sue, zdawało się ją podjudzać. W końcu, kiedy myślała, że już nie wytrzyma, uratowało ją zrządzenie losu.

– Kurczę, ale się zasiedziałyśmy! – wykrzyknęła Sue, gwałtownie podnosząc się z obitego pluszem krzesła. – Zapłacę, ty lepiej już idź poprawiać ten sprawdzian.

Aurelia odetchnęła z ulgą, gdy przyjaciółka kiwnęła na kelnerkę. Zerwała się z miejsca, chwyciła torbę i już jej nie było. Popędziła w kierunku szkoły, ale zamiast udać się do pracowni biologicznej, wpadła do pierwszej damskiej łazienki i pochyliła się nad umywalką.

– Co… się… ze… mną… dzieje? – wykrzyknęła i popchnęła ją rękami. Natychmiast odskoczyła jak poparzona. Czy to możliwe żeby umywalka… Nie, na pewno nie. Musiało się jej wydawać. Zbliżyła się do niej powolnym krokiem i szturchnęła palcem. Nie wydawało się jej. Umywalka ledwie się trzymała. Najwyraźniej ją oderwała. Zdezorientowanie i przerażenie zneutralizowały furię. Podeszła do drugiej umywalki. Położyła na niej ręce. Z głośnym okrzykiem spróbowała oderwać ją od ściany. Zmrużyła oczy i odetchnęła głęboko. Nic się nie stało. Umywalka wciąż się trzymała. Ta druga była pewnie nadwerężona i starczyło się o nią oprzeć, żeby to się stało. Oprzeć… O co ona się opiera? Umywalka przestała nawet zachowywać pozory i wszystko z wielkim hukiem walnęło na podłogę. Na korytarzu rozległy się kroki.

– Co się tu dzieje?! – Usłyszała okrzyk woźnej. Kroki były coraz bliżej. Aurelia przylgnęła do wewnętrznego kąta za drzwiami i wstrzymując oddech, modliła się, aby nikt nie miał tu o tej godzinie lekcji. Jej modlitwy najwyraźniej zostały wysłuchane. Nikt nie odpowiedział, a woźna poszła sprawdzić dalej. Dziewczyna rzuciła się do drzwi i pędem dotarła do sali biologicznej.

– Spóźniłaś się – skarciła ją nauczycielka.

– Nie, nie… – mruknęła nastolatka zaciskając mocno powieki, gdyż poczuła, że gdzieś we wnętrzu jej czaszki tli się jeszcze iskierka zimnej furii, która na te słowa wzrosła o parę centymetrów.

– Że co proszę? – głos kobiety podniósł się o parę tonów.

– Nic, przepraszam, pani profesor – wybąkała Aurelia, wreszcie czując, że udało się jej to pokonać. Nauczycielka nie wyglądała na przekonaną, ale wręczyła jej sprawdzian i kazała usiąść w ławce za jakimś uczniem trzeciej klasy, rozwiązującym testy maturalne. Dziewczyna pochyliła się nad kartką i zaczęła szybko czytać polecenia. Sprawdzian nie był trudny. Już po jakiś piętnastu minutach wyprostowała się jak struna i oceniła, że rozwiązała wszystko na miarę swoich możliwości. Kiedy wręczała kartkę profesorce, do sali weszła woźna.

– W najbliższej damskiej łazience jest urwana umywalka. Nie wie pani, kto mógł to zrobić? – zapytała swoim skrzekliwym głosem. Aurelia z dezaprobatą spojrzała na w połowie zdarty, czerwony lakier na jej krótkich paznokciach.

– Nie sądzę, by któraś z dziewcząt miała tyle siły. Poza tym, przed lekcją wszystko było w porządku, sama sprawdzałam, a nikt z tu zebranych nie opuszczał… – Jej wzrok zatrzymał się na Aurelii, a źrenice gwałtownie zwęziły. – Spóźniłaś się – wycedziła przez zęby.

– Tak, pani profesor – wyjąkała dziewczyna, czując, jak wszystkie spojrzenia nagle kierują się na nią.

– Nie, sądzę jednak, że nie znalazłoby się w niej tyle siły. – Powątpiewała woźna.

– Możemy sprawdzić na kamerach.

Nastolatka poczuła, że iskierka znów przerodziła się w silny płomień. Tyle, że tym razem nic go nie powstrzymywało. Przestała się bać. Wręcz dumnie uniosła podbródek i po kolei spojrzała im prosto w oczy.

– Przyznaję, to ja to zrobiłam. – Za plecami dosłyszała parę niewyraźnych okrzyków podziwu. Nauczycielka wbijała w nią karcące spojrzenie, ale dziewczyna wcale nie czuła się winna. W tym momencie delektowała się faktem, że zrobiła coś takiego szkole. Nie odwracała spojrzenia. Stały tak, mierząc się wzrokiem jak dwaj drapieżnicy, szykujący się do walki. Wreszcie profesorka odwróciła wzrok. Aurelia oblizała usta, rozkoszując się świadomością triumfu.

– Stefania, weź ją i…

– To nie będzie konieczne – przerwał jej niski głos. Nie wiadomo skąd, jakby wyrósł spod ziemi, w drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, ubrany cały na czarno. – Pozwoli pani, że zrekompensuję szkody.

– A pan to kto? – zapytała stojąca obok woźna.

– Stary znajomy rodziny. Obawiam się, że miałem drobny wpływ na wybuchowość mojej młodej przyjaciółki. – Uśmiechnął się ujmująco, stając za plecami Aurelii i kładąc dłoń na jej ramieniu. – To naprawdę żaden problem. Mój numer telefonu. – Wręczył nauczycielce wizytówkę. – Przyjdę jutro wszystko omówić. Teraz chciałbym tylko zabrać Aurelię do domu. Do widzenia – powiedział i wyprowadził dziewczynę z klasy, omijając wrośnięte w ziemię kobiety. Kiedy tylko wyszli ze szkoły nastolatka wyrwała się i odskoczyła.

– Bardzo dziękuję, że mnie pan uratował, ale kim pan w ogóle jest? Skąd pan wie jak się nazywam?

– Pozwól, że odwiozę cię do domu, a tam wytłumaczę wszystko tobie i twoim rodzicom.

– Chyba pan sobie kpi?! Nie wsiadam do samochodu z obcymi!

– Dobrze więc. – Wzruszył ramionami. – Jak wolisz. Pójdziemy piechotą.

– Naprawdę pan nie żartuje? Przecież nie zaprowadzę pana do swojego domu!

– Posłuchaj – powiedział, łapiąc ją za ramiona i patrząc prosto w oczy. – Wiem o tobie wszystko. Obserwuję cię od dłuższego czasu. Czy nie miewasz od jakiegoś roku napadów tak silnej i szalonej agresji, że jesteś wtedy w stanie zniszczyć wszystko i wszystkich? Czy to nie to zdarzyło ci się przed poprawą sprawdzianu, kiedy urwałaś umywalkę w damskiej toalecie na parterze? – Obserwował rosnące zaskoczenie na jej twarzy. – Wiem co się z tobą dzieje oraz co powinnaś zrobić, żeby to okiełznać. Jeśli to ci pomoże, to nazywam się Ombar. Jestem mistrzem w Akademii Cieni. Czy teraz możemy już iść?

Aurelia wpatrywała się w niego nienaturalnie dużymi źrenicami. To co powiedział nie brzmiało wcale uspokajająco. Obserwował ją od dłuższego czasu? Co to w ogóle ma znaczyć? Jeśli jednak istniała jakakolwiek szansa, że da się wytłumaczyć epizod z umywalką, musiała spróbować. W końcu kiwnęła powoli głową i ruszyła przed siebie bez słowa.

Po drodze zastanawiała się, jak to wytłumaczyć rodzicom. Dewastacja mienia publicznego, nieznany darczyńca… Co się tak naprawdę działo? Słyszała w głowie ich pytania, widziała zawiedzione spojrzenia. Ponadto, była przekonana, że każą temu obcemu mężczyźnie wyjść, jak tylko przekonają go do cofnięcia decyzji o zapłaceniu za jej wybryki.

A jednak myliła się. Ombar był nie tylko elegancki i bogaty. Przede wszystkim zawsze był przygotowany do każdej sytuacji. Tak też było dzisiaj. Okazało się, że jej rodzice dostali niedawno list, uprzedzający o jego chęci złożenia wizyty z powodu rzekomej propozycji stypendium dla ich córki w jego elitarnej szkole. Nie mówili jej nic, bo nie chcieli, żeby zrobiła sobie nadzieję na coś, co może się nie udać.

Ze zdziwieniem obserwowała, jak ojciec zaprasza obcego mężczyznę do środka z niezwykłą uprzejmością. Matka była tak podekscytowana, że nie mogła usiedzieć w miejscu. Zaczęła krzątać się wokół ekspresu, robiąc kawę. Zazwyczaj jej tata się tym zajmował, ale teraz siedział w fotelu naprzeciwko Ombara z poważną miną, wsłuchując się w każde jego słowo i w zamyśleniu pocierając podbródek.

– Nasza szkoła kształci młodzież zarówno pod względem psychicznym jak i fizycznym, co gwarantuje im szeroki wachlarz możliwości po osiągnięciu pewnego stopnia edukacji. Każdy ma pełny dostęp do źródeł kultury i możliwość samodokształcania…

Aurelia przestała go słuchać. Rzucał hasła, które można było znaleźć na ulotkach każdej szanującej się szkoły, pragnącej zainteresować jak najwięcej osób. Ich głównym celem byli zawsze rodzice. I rzeczywiście, metoda ta działała piorunująco. Widziała blask w oczach swojej mamy, zasiadającej obok niej z filiżanką w dłoni. Zawsze zmarszczone czoło taty kawałek po kawałku się wygładzało. Kupili każdy szczegół. Tylko ona nie była przekonana. Ten mężczyzna był przystojny i elegancki, ale wydawał się też w jakiś sposób niebezpieczny. W dziwnej tajemniczości dopatrywała się wielu niedopowiedzeń i skrywanych faktów. Czemu tak bardzo chciał, żeby dołączyła do grona „wybranych, wybitnych jednostek”? I czego tak naprawdę człowiek jak on mógł uczyć w swojej szkole?

– Nasze źródła są na rozrzucone po całym świecie, gdzie obserwują i rekrutują najodpowiedniejszych. Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się o Aurelii. Byłby to dla nas zaszczyt, gdyby zechciała uczyć się w naszej Akademii.

– Jak brzmi jej pełna nazwa? – spytała z zainteresowaniem mama.

Ombar wyraźnie się zmieszał.

– Akademia Cieni. To dawna nazwa, wymyślił ją jeden z założycieli i w hołdzie dla niego zachowaliśmy ją.

– Albo w hołdzie dla Batmana – mruknęła Aurelia.

Wszyscy spojrzeli na nią z zaskoczonymi minami.

– Liga Cieni? – Przebiegła wzrokiem po ich twarzach, ale najwyraźniej nie mieli pojęcia, o co chodzi. – Nieważne – dodała szybko, a oni wrócili do swoich rozważań.

– Czy to nie problem, że nasza córka jest już, albo dopiero, w trakcie szkoły średniej?

– Żaden. Zebrane u nas jednostki są tak wybitne, że zazwyczaj już po roku opanowują wszystkie potrzebne umiejętności. Najważniejszym jest tak naprawdę to, czy Aurelia chce do nas dołączyć.

Teraz uwaga skupiła się na niej. Nie podnosząc wzroku, splatała i rozplatała długie palce. Wiedziała, że nie ma za wielkiego wyboru, ale nie chciała poddać się tak łatwo. Po całym tym wprowadzeniu, które wydało jej się groteskowe i nieprzekonujące, miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Jak to możliwe, że jej rodzice wydawali się tak pewni, że to jest dobry wybór?

– Gdzie znajduje się ta akademia?

– Pan już to mówił, Aurelio!

– Nie szkodzi, mogę powtórzyć.

Poprawił mankiety i spojrzał na nią.

– Czy mieliby państwo coś przeciwko, gdybyśmy chwilę porozmawiali w cztery oczy? Mógłbym od razu rozwiać wszelkie wątpliwości i sprawdzić możliwości waszej córki.

Zapewne w tym momencie jej rodzice i tak zgodziliby się na wszystko. Człowiek, który chce z ich dziecka zrobić najwybitniejszą jednostkę na świecie, a w zasadzie tylko wskazać je kierunek rozwoju, bo przecież już nią jest…

Byli jak oczarowani, ale może wynikało to z wcześniej zdobytych informacji. Z prowadzonej z Ombarem rozmowy dało się wywnioskować, że wcześniej kontaktowała się z nimi osoba odpowiedzialna bezpośrednio za rekrutację, gdyż on zazwyczaj się tym nie zajmuje.

– Średnio się do tego nadaję – skomentował w pewnym momencie. – Jak widać wprowadzam więcej zamieszania niż konkretów. – Na co wszyscy zachichotali z dozą grzeczności i szacunku.

A teraz Aurelia i ten cały mistrz zostali sami, mierząc się wzrokiem ze stojących naprzeciwko siebie foteli. Nie wiedziała czego się po nim spodziewać, a on chyba czekał na jej pytania.

– Nasza siedziba jest raz na jakiś czas przenoszona. Na razie znajduje się w południowej Francji, ale za kilka miesięcy przenosimy się do Wielkiej Brytanii.

– A tam nazwiecie się Hogwartem i wytniecie swoim uczniom różdżki z drewna?

Wydawał się lekko zniecierpliwiony. Pochylił się nieco w jej kierunku.

– Wiem że to brzmi niekompletnie, ale nie możemy tu rozmawiać o wszystkim.

Aurelia wzruszyła ramionami.

– Zawsze podobały mi się czarne szaty czarodziejów.

Tym razem głębokie westchnienie Ombara z pewnością było przepełnione irytacją.

– Wiedziałem, że jesteś uparta. W naszej szkole to zaleta. Powiedz mi, czy udało ci się kiedyś nawiązać prawdziwą przyjaźń, która wytrzymałaby próbę czasu? Czy udało ci się odnaleźć w twoim środowisku, rozwinąć swoje talenty, stać się choć po części tym, kim zawsze pragnęłaś być? – Zobaczył w jej oczach rosnące zainteresowanie i niepewność, co tylko zachęciło go do kontynuowania. – Zastanawiałaś się kiedyś, że to może nie przypadek? Że po prostu nie pasujesz tutaj, jesteś inna? Nasza nazwa nie wzięła się z przypadku, Aurelio. Właśnie tego szukamy. Osób, które w życiu codziennym są tylko cieniem. Odbiciem swojego prawdziwego ja, próbującym wtopić się w otoczenie. Jeśli nam pozwolisz, pomożemy ci odkryć samą siebie. Cała agresja, którą czułaś przez te lata… Jesteś wojowniczką. I nie jest to jedyna moc, jaka w tobie drzemie. Jeśli potrzebujesz czarnej peleryny, żeby poczuć się z tym dobrze, możemy ci taką zapewnić.

On wcale sobie z niej nie żartował. Cały czas był poważny i opanowany.

To brzmiało dziwnie. Zarazem chciała w to uwierzyć i czuła, że nie może. Bo to nie mogła być prawda. Pewnie chcieli ją wciągnąć do jakiejś sekty, gdzie upuszczą z niej krew i złożą w ofierze. Jakoś udało im się nabrać rodziców, a teraz tylko czekają na jej zgodę. W końcu każda nastolatka czuje, że jest nie na swoim miejscu, niedopasowana do towarzystwa, że się nie rozwija. Mógłby to powiedzieć komukolwiek z jej rocznika.

– Nie może mi pan w jakikolwiek sposób udowodnić, że to prawda?

Znów spojrzał na nią poważnie z westchnieniem.

– Popatrz na swoje dłonie.

Już kiedy to mówił, poczuła coś dziwnego. Jakby opór powietrza wokół rąk. Podskoczyła nerwowo, kiedy zobaczyła, że są otoczone dziwną, złotawą, jakby pulsującą powłoką. Uniosła je i przez chwilę powłoka otoczyła całe pomieszczenie, po czym zniknęła, jakby nigdy jej nie było.

– Co to było? – zapytała na wpół zafascynowana, na wpół przerażona.

– To był dopiero początek. – mistrz uśmiechnął się do niej.

I miał rację.

Świadomość, że żeby zacząć nowe życie, musi zostawić za sobą stare, była trudna. Opuścić znajomych, szkołę i przede wszystkim rodziców. Dwa pierwsze nigdy nie dawały jej wielkiej satysfakcji. Jednak zawsze miała jeszcze rodzinę. Mama i tata byli dla niej najbliższymi istotami pod słońcem, dlatego decyzja o wyjechaniu była najtrudniejsza. Otrzymała obietnicę możliwości powrotu na wszystkie dłuższe wolne, ale i tak czekało ją mnóstwo zmian. Obcy kraj i język były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Narastała coraz większa ilość sekretów, które musiała zatajać przed rodzicami. Nie mówiąc już o rozpowiadaniu wszędzie, że wyjeżdża do szkoły z internatem i wymyślaniu przekonywujących powodów takiej decyzji.

Żeby jak najszybciej zacząć nową drogę edukacji, miała wyjechać już za dwa tygodnie. To nie było dużo czasu. Szczególnie, biorąc pod uwagę brak pewności, czy jest to słuszny wybór. Większość dni starała się spędzić w domu, rozmawiając z rodzicami, oglądając razem filmy i ciesząc się własnym towarzystwem póki mogła. W weekend zorganizowali jej pożegnalnego grilla.

Diana i Karol rzeczywiście zaczęli się spotykać. Przyszli razem, kiedy większość gości była już zebrana w ogrodzie. Weronika na ich widok zacisnęła mocno wargi i uciekła do środka, chowając się przed wszystkimi. Aurelia zazdrościła trochę swoim koleżankom. Nie udało jej się spotkać wśród rówieśników żadnego chłopaka, z którym mogłaby nawiązać na tyle silną więź, by czuć się o niego zazdrosna i być częścią podobnego dramatu. A czy nie to powinny przeżywać wszystkie nastolatki? Kiedy jednak spojrzała na Karola, nie była w stanie zrozumieć, jak można poświęcić cokolwiek na rzecz umawiania się z nim. Pewnie wypadałoby zaprosić albo ich, albo Weronikę, ale skąd mogła wiedzieć, że przyjdą razem? Poza tym, chciała pożegnać wszystkich przed wyjazdem.

Pojawili się również dawni znajomi rodziców, których znała od dziecka i traktowała jak rodzinę. Było kilka prawdziwych cioć i wujków, z małymi kuzynkami i kuzynami, którzy zaraz po przyjściu zaczęli ganiać po trawniku, bawiąc się w berka. Zazwyczaj nie lubiła tłumów, ale to, że wszyscy przyszli tu ze względu na nią, nie tylko jej schlebiało, ale też sprawiło, że poczuła się lepiej. Może nie była aż tak słaba w podtrzymywaniu więzi, jak to sugerował Ombar.