Roksolanki - Szymon Zimorowic - E-Book

Roksolanki E-Book

Szymon Zimorowic

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Roksolanki” to poemat miłosny napisany w 1629 roku przez Szymona Zimorowica z okazji zaślubin brata poety – Józefa Bartłomieja Zimorowica z Katarzyną Duchną Dymidecką. Tematem „Roksolanek” są różne aspekty miłości. Utwór, należący do gatunku sielanki, zwraca uwagę wyszukaną kompozycją. W pieśniach wyśpiewywanych w formule turnieju poetyckiego 69 osób dzieli się swoimi przeżyciami. Pieśni ułożone są w symetryczną strukturę, która kształtuje cały utwór.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Szymon Zimorowic

Roksolanki

Warszawa 2020

UKOCHANYM OBLUBIEŃCOM

B.Z. i K.D.

Te kwiatki zbioru mego, na polach uszczknione

Kastalijskich, niech będą tobie poświęcone,

Ucieszny Rozymundzie z Lilidorą, który

Chciałeś mię był wprowadzić na askrejskie góry,

Kędy pod lasem siadszy Kalliroe śliska

Z piersi nabrzmiałych wody obfite wyciska.

Lecz daremnie, abowiem w pół zaczętej drogi

Wściekła Lachezis kosą podcina mi nogi

I pierwej w niepamiętnym chce mię kąpać zdroju,

Niżbym wiekopomnego skosztował napoju;

Stąd jako zgruchotany garniec wodę leje,

Tak znacznie we mnie siła wrodzona niszczeje.

Przetoż póki się młodość moja nie przesili

A dnia mego ku nocy wieczór nie nachyli,

Cokolwiek-em kwiateczków zebrał na Aonie

I jakom wiele słyszał pieśni w Helikonie,

Do ciebie chętnie niosę. Ty, siedząc za stołem

Godowniczym, przyjmi je niezmarszczonym czołem.

Ja nie dbam, choć ta praca do drukarskiej prasy

Nie przyjdzie ani przyszłe obaczą jej czasy;

Jeśli ty przeczytawszy dasz łaskawe zdanie

I pochwalisz, dosyć się mej żądości zstanie.

Ale próżna ma chluba – tylko to przebiera

N[a] wdzięczniej łabęć gardłem, gdy prawie umiera,

Ja zaś cichuchno więdnę jako letnie siano,

Które strąciła ze pnia ostra stal porano.

Namilsi oblubieńcy, dusze ulubione,

Żyjcie za mnie, a ile blada Persefone

Dni mi skróci, pędząc mię za słoniowe wrota,

Niechaj wam Bóg przedłuży tyl[e] lat żywota.

Ja, choć od was odejdę w elizyjskie błonie,

I tam kwiatki na wasze przątać będę skronie.

DZIEWOSŁĄB

Owoż ja, HYMEN, do was, wdzięczni oblubieńcy,

Przychodzę na biesiadę. Panny i młodzieńcy,

Nie rozrywajcie moim dobrej myśli przyściem:

Na tom skronie obtoczył wawrzynowym liściem,

Że nigdy krotochwili wesołej nie psuję,

Owszem, w małżeńskich godach chętnie ulubuję.

On ci ja jest bożeczek młodziuchny, pieszczony,

Syn ida[li] jskiej matki, wnuk krasnej Dyjony,

Przyrodny Kupidynów, nie Kupido przecię.

Aby ludzie samopas nie żyli na świecie,

Żeby ziemskie nie stały pustyniami kraje,

Mężom nieunoszonym płodne żony raję,

Panienkom sromieźliwym panicze ochotne

Sposabiam w towarzystwo często dożywotne.

Stąd mię starzy ojcowie nazywali sprawcą

Małżeńskiego przymierza abo ślubodawcą.

Nie dziwujcie, że jestem na postaci młody

Anim statkiem osypał młodziuchnej jagody:

Jeszczem ja świata tego dziecinne pieluchy

Z pierwocinami oddał matce złotoruchéj;

Nadto, gdy pokolenia następne rozpładzam,

I sam coraz młodnieję, coraz się odradzam.

Jako winna macica płód swój wielomnogi

Przez każdoroczne zwykła rozkrzewiać połogi,

Z której na miejsce macior młódź wynika nowa,

Tak też nienaganione one Boskie słowa:

„Rozrastajcie się, ludzkie rozmnażajcie plemię”

Mieszkańcami żywymi napełniły ziemię.

Cokolwiek świat okrągły swym kołem zamyka

I kędy słońce gaśnie, i kędy wynika,

Wszytkim obywatelom daję pomnożenia.

I tu do was przybyłem nago, bez odzienia,

Nie bojąc się sytońskich śniegów ani osi

Arktowej, którą Wodnik ilijacki rosi:

Ogień mię przyrodzony i ze wnątrz zagrzewa,

I z wierzchu swym płomieniem ciało mi odziewa.

Jeśli mię też spytacie, na co łuk napięty

Z sercowładnymi noszę w mym kołczanie pręty,

Czemu mi w ręku ogniem pała lana świéca,

Temu: skoro krnąbrnego napadnę panicza,

A on wysoko buja nad ziemskimi stany,

Zaraz mu w serce sieję z tego łuku rany;

Także i was, panienki, kiedy szyje wasze

Ukrywacie przed jarzmem, tą pochodnią straszę.

Bo niesłusznie do spółku ludzkiego przychodzą

Ci, którzy mogąc, sobie podobnych nie rodzą;

Owszem, światłości dziennej zażywać niegodni,

Że drugim nie podają żywotniej pochodni.

Przetoż niechaj przede mną, kędy chce, kto stroni,

Ujźrzy, jeśli hardego pióra nie uroni.

Doznał mię Polifemus, niegdy syn Neptunów,

Chociaż się bogów nie bał ani ich piorunów.

Skorom mu tylko gładką Galateę schwalił,

Wszytek się jako Etna siarczysta rozpalił,

Że z jamy jego ciemnej gęsty dym wypadał,

Że też on krwawożyrca, który ludzie jadał,

Galantować się umiał: wpojśrzód oceana

Ciało olbrzymskie kąpał stojąc po kolana,

Nauczył się grabiami poczesać czupryny,

Sierpem brody przystrugać. Dla młodej dziewczyny

Często z stodziurnej surmy piszczek jednooki

Ogromne głosy na wiatr wypuszczał szeroki.

Niejednego niedźwiedzia dla kożucha zabił,

Żeby tylko do siebie Galateą zwabił.

Wtąż mężnemu Pelidzie Pryjamowa cora

Podobała się. Chociaż brata jej, Hektora,

Na placu położywszy, trupokupcą został,

Starał się, aby grzecznej Polikseny dostał.

Ociec był nie od tego, dlategoż pan młody

Bezbronny do Cyntego kościoła na gody

Przyszedł, ale niż wiarę Pryjamównie ślubił,

Przy ołtarzu go Parys niemęski zagubił.

Nie wspominam dziewoi twojej, Enomanie,

Uchodzącej zalotów na prędkim rydwanie:

Wszak jej nie ratowały woźniki obrotne

Ani poszosne, ani wozy bystrolotne,

Kiedy własny forytarz wydał ją na jatki,

Skoro do niej wyjachał Tantalowic gładki.

Wszak i ty, Rozymundzie, zaledwieś wyczytał

Imię półbrata mego, kiedyś się go chwytał,

Jeszcześ go z twarzy nie znał aniś jego krzywych

Słuchał obietnic, ani fortelów zdradliwych,

A już w niewinnych latach zamysłami twymi

Bujałeś równo z jego pióry pierzchliwymi.

On się nad tobą pastwił za twą ludzkość srodze,

Oczy twoje dał ślepej chciwości za wodze.

Ilekroć się do serca wemknął on gość chytry,

Wznieciwszy gorzki ogień z smrodliwej salitry,

Kuźnie swoje założył – tam swe strzały kował,

Tam je ostrzył, tam twoją krwią one hartował.

Ty zasię swej krewkości zostawszy rozrutnym,

Obrałeś z towarzyszem przestawać okrutnym;

Wolałeś swe zabawy mieć z niemiłosiernym

Zabójcą niżli ze mną, przyjacielem wiernym.

Jam tobie kwiatki zbierał po świętym Syjonie,

Jam na Libanie wieniec składał na twe skronie,

Jam dostawał balsamu z raju twej młodości,

Jam owoc z palmy zrywał dla twojej wieczności,

A ty ode mnie spieszno na attyckie gory

Uchodziłeś do mądrej rzkomo Terpsychory.

Przecię jednak musiałeś minąć Terpsychorę,

A otrzymać tysiąckroć wdzięczną Lilidorę;

Prawda, mało pomogą muzy miękkoliczne,

Kiedy moje dochodzą strzały sercotyczne.

Nie wiedział przedtym Febus, syn wielkiej Latony,

Co by za władzą miała królowa z Ankony.

Wszytkie lata młodości swojej i godziny

Poświęcił wiecznośpiewnym pannom M[nem] ozyny.

Z nimi usiadszy blisko askrejskiej fontany,

Na głośnotwornej arfie waleczne hetmany,

Nieużyte bojary, hardomyślne grofy

Wychwalał, zawięzując gładkim rymem strofy.

Milej mu było, siedząc u aońskiej studnie,

Płaskim głosem wykwintnie zaśpiewać w południe

Abo trąbę i stalną wziąwszy rohatynę,

Bieżeć z myśliwą siostrą w moskiewską krainę

I tam zabijać żubry, tury i niedźwiedzie,

Niżeli przy podwice siadać na biesiedzie.

Dlategoż się moimi uciechami brzydził,

Kędy mię kolwiek zoczył, wszędy ze mnie szydził:

„Na co – prawi – ten sajdak nosisz na twych karkach?

Ponieważ do strzelania nie masz siły w barkach,

Mnie to raczej marsowe oręże przystoi,

Którego się wieprz groźny i mściwy lew boi.

A ty, licha dziecino, zaniechawszy łuku,

Głownią podkurzaj gachów przemierzłych na bruku;

Mnie strzały daruj”. – „Prawda, Febe, z twojej kusze

Nieme bestyje martwej pozbywają dusze,

Mój zasię bełt z pieszczonych wypuszczony rogów

Przejmie ciebie i twoich przechwalonych bogów”.

To rzekszy, z lampsackiego pałacu cięciwą

Wrzuciłem mu do piersi strzałę zapalczywą,

A drugą, która niechęć i nienawiść czyni,

Utopiłem w Penejskiej młodziuchnej kniehini.

Pierwsza była arabskim powleczona złotem,

Ta zasię przytępiona ołowianym grotem,

Przetoż Apollo całym sercem ku niej pała,

Nimfa zaś obowiązków małżeńskich niedbała

Woli jelenie ślidzić po kniejach nieludnych,

Zaniechawszy urody i zalotów trudnych.

Tytan, co na nię wejźrzy, z miłości umiera:

Jako ogień chrost suchy i plewy pożera,

Tak płomień jego serce gorące otacza;

Czasem bierze otuchę, a czasem rozpacza.

Widzi warkocz po szyjej białej rozpuszczony,

Piękny, choć superfinem w kółko niespleciony,

Patrzy na oczy równe gwiazdom wyiskrzonym,

Dziwuje się paluszkom z krzyształu toczonym.

To wargi, to ramiona okrągłe przechwala

I to, czego nie dojźrzał. On tak się rozpala,

Panna od niego oczy odwraca wstydliwa.

Cyntyjus krzyknie: „Postój, panienko poczciwa,

Nie uciekaj przede mną, służebnikiem wiernym!

Tylko owcy lękliwej przed wilkiem obżernym

Lub garlicy przed orłem, który ją chce szkodzić,

Abo łani przede lwem przysłusza uchodzić,

Ale ja nie umysłem wilczyce drapieżnej

Spieszę do twych różanych ust i szyjej śnieżnej.

Pohamuj bieg, niebogo, żebyś bieżąc marnie,

Nie ugodziła nóżką na ościste tarnie.

Uchodź lekko, za tobą i ja pójdę miernie,

Waruj upaść na skałę abo ostre ciernie.

Przy tym rzuć na mię by raz okiem przyjacielskim.

Patrz, kto goni. Nie jestem sko[t] opasem sielskim,

Nie zrodziłem się kmieciem ani prostym gburem,

Żebym chodził za bydłem gromadzkim z koszturem.

W delfickiej ziemi, w księstwie patarajskim ślicznym

I na Tenedzie jestem dzierżawcą dziedzicznym.

Umiem do kupy sprzęgać wierszyki podwojne

I na lutni przebierać trafię strony strojne.

Nie nowina mi śpiewać przy szemrzącym flecie,

Nie nowina kancony grawać na kornecie.

Mogę galardy z włoską pergameszką skoczyć,

Plęsy ruskie wyprawiać, polskim tańcem toczyć.

Chociażem z padewskimi nie siadał doktory,

Przecię lekarzem każdy przyznawa mię chory:

Znam ja, której chorobie przygodzi się ziele.

Niestetyż, choć-że ludzi uzdrowiłem wiele,

Nie mogę sobie pomóc mym własnym ratunkiem.

O zła miłości, żadnym nie zleczona trunkiem!”.

Tą mową gdy jej nie mógł ucieczki zatrzymać,

Umyślił jej dogonić i gwałtem poimać,

Lecz temu nie podołał, bo Penejska córa,

Wziąwszy do nóg dziewiczych lekkowietrzne pióra,

Jęła uchodzić przed nim ukwapliwym skokiem.

Cyntyjus popędliwym tuż tuż za nią krokiem

Nacierać nie przestawał, a jej przybywało

Ozdoby w biegu onym, bowiem białe ciało

Z trudu otoczyło się szkarłatnym rumieńcem;

Choć-że z głowy zaplotki upadły jej z wieńcem,

Pięknie z wiatrem się wiła kosa rozpostarta.

Tak kiedy więc ochota myśliwego charta

Za leśnym kotem w polu przeźrzoczystym ciska,

A ten z nieznajomego poszczwany siedliska

Wichrom bystrym wprzód nie da, ile w nim tchu zstaje

Pędzi, ów odpoczynku także mu nie daje,

Ale tuż nad nim wisi; już już myśli nogą

Dostać go, już mu w sercu śmierć gotuje srogą,

Już chce pysk w szyjej jego utopić za uchem,

A źwierz kusy umyka do lasa z kożuchem –

Nie inaczej ci gońcy zawodem się draźnią:

Ten prędki dla nadziejej, ta chybka bojaźnią.

Skorom Latończykowi przypiął do nóg skrzydła,

Uchwycił ją, a Dafne w ręku mu ostydła.

Duch się w niej zahamował od ciężkiego tchnienia,

Przetoż widząc się bliską pewnego zginienia,

Prosiła bogów, żeby natychmiast umarła

Abo żeby ją ziemia rozstępna pożarła.

Jakoż na tymże miejscu żywo zatrętwiała,

Twarz się jej śliczna skórą chropawą odziała,

Z włosów listy, a z ramion gałęzie wyrosły,

Nogi obie, które ją ukwapliwie niosły,

W ziemię, na której stały, puściły korzenie,

Tylko jeszcze serca jej nie ustało drżenie.

Smutny Pean, że żywej nie mógł dostać żony,

Zmarłą obrał za wawrzyn sobie poświęcony.

Ja z tobą, Rozymundzie, łaskawiej postąpił,

Bo jakom tobie czystych zapałów nie skąpił,

Tak wzajem gładkowłosej twojej Lilidorze

Ogniów nieugaszonych udzielałem sporze.

Równym sposobem matka prędkiego Memnona

Miłowała przedziwnej urody Tytona;

Tyton też, ulubiwszy nadobną Aurorę,

Płomienie brał do ciała z jej gładkości spore.

Takiej i ja ku tobie życzliwości zażył.

Tyś mnie u siebie barzo lada jako ważył,

Tyś namniejszą podniatę Kupidowej strzały

Dwakroć drożej szacował nad moje zapały.

Jam ciebie odrzucony na stronę żałował,

Ja, żeby twą dzielnością marnie nie szafował

Wróg żywota ludzkiego, miasto srogiej kaźni

Przybrałem towarzysza do twojej przyjaźni,