Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Gdy śmierć chwyta za gardło, lecz serce upiera się, by bić dalej. Czarnoksiężnik wyciągnięty z otchłani, rozdarty między wolą przetrwania a pragnieniem odejścia, szuka odpowiedzi, dlaczego jego serce wciąż bije, choć wszystko wokół domaga się jego końca. Tymczasem nekromantka musi stawić czoła prawdzie zapisanej na marmurowej tablicy... Los, który igra z przeznaczeniem, ponownie splata ścieżki Rutiela i Morriam. Czy powrót oznacza drugą szansę, czy jedynie odwleczenie wyroku? I jaką cenę przyjdzie im zapłacić za ocalenie? Kontynuacja drugiego tomu opowieści o Morriam – historii o cienkiej granicy między śmiercią a życiem oraz o przyjaźni, która potrafi sięgnąć nawet w głęboki mrok.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 343
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Patrycja Prusak
Saga
Utracona iskra. Opowieść o Morriam. Tom 2. Część 2
Zdjęcie na okładce: Shutterstock, Midjourney
Copyright © 2022, 2025 Patrycja Prusak i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727290515
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Drodzy czytelnicy, aby umilić wam kolejną fantastyczną podróż z Morriam, przygotowałam dla was listę klimatycznych utworów muzycznych, przy których pisałam Utraconą iskrę. Przypisy, które odnajdziecie w książce, są jedynie moją propozycją do odsłuchania konkretnych utworów w danym momencie w fabule. To, jak użyjecie utworzonej przeze mnie playlisty, pozostawiam już Wam!
Udanej zabawy!P. Prusak
You Can’t Kill Me – Rok Nardin
Entelechy – J.T. Peterson
The Mad King – Rok Nardin
The Lost Ones – Mark Petrie, Brandon Lau
Arrietty’s Song (instrumental version) – Cecile Corbel
Voices of the Wind – J.T. Peterson
Believe – Kings & Creatures, William Morris
Eternity – Tonal Chaos Trailer Music
Persecution– Audiomachine
Arrival of the Birds – The Cinematic Orchestra
Dead Army – Pieces of Eden
The Final Cut – Hampus Naeselius
Aquarius – J.T. Peterson
The Mad Queen – Rok Nardin
Malice – Kings & Creatures, Aeph
Obsidian– Audiomachine
Imminence – Mitchell Broom
Preparing for Battle– Audiomachine
Tangled Earth– Audiomachine
Fearless Quest – Q-Factory by Robert Etoll
Misery – Dos Brains
Legend of the White Buffalo – Atom Music Audio
Ride of the Revenant – Eternal Eclipse
A Crackling Sphere– Nightwish
Dare to Enter– Nightwish
True Love’s last Kiss – Forgotten Odes
Takedown – Tom Player
Shield of Justice – Eternal Eclipse
Inferno – Epic Score
Oathkeeper – Eternal Eclipse
Battle Dawn – Q-Factory by Robert Etoll
Event Horizon – Mitchell Broom
Fire, Save Us – Iliya Zaki
When Will We Meet Again – Epic Music World
Church – Fall Out Boy
Chwytając nadzieję
Głęboka ciemność była nasączona bezwzględną ciszą. Jego świadomość nie mogła już sobie z tym poradzić. Trwało to zbyt długo. Miał wrażenie, że znalazł się bardzo głęboko pod wodą, gdzie zanikało życie, oddalając go od wszystkiego, co kiedyś miało sens. Stracił poczucie czasu, dryfował bezwładnie, mając w pamięci jedynie strzępki emocji. Wciąż czuł niemiły posmak strachu, niepewności i oczekiwania, jakby miało wydarzyć się coś strasznego. Wrażenie to nie ustępowało, a nawet utrzymywało się na uciążliwym poziomie. Zaczął się niecierpliwić. Trudno było mu dłużej znosić ciągłe poczucie zagrożenia.
Nagle zrozumiał, że coś się jednak zmieniło. Na początku wrażenie było delikatne, nieznaczące, z czasem zaczęło się nasilać, ale ukryte pod całunem strachu ledwie można je było dostrzec. Teraz to poczuł. Zimno. Płynny lód wnikał niepostrzeżenie, a gdy zawładnął całym ciałem, sięgnął po jego myśli. Dopiero wtedy jego świadomość odżyła, jakby dotyk zimna spowodował przebudzenie. W jego głowie zaczęły się tworzyć słowa. Chciały, aby bronił się i walczył. Nie wiedział tylko, jak miałby to zrobić. Jego ciało było bezwładne, zmęczone, nie miał siły, aby postawić się natrętnym myślom. One jednak nie dawały mu spokoju. Na początku były prośbą, dobrą radą, delikatnym wyznaczeniem drogi, później jednak przeistoczyły się w błagania, lament, doszły aż do krzyków. Głos w jego środku nakazywał mu podjąć walkę, wykonać ruch, przyjąć kolejne wyzwanie.
Miejsce, w którym się znalazł, zaczęło źle odbierać jego wahanie. Nie lubiło, gdy stawiało mu się opór. Zaatakowało, owinęło go ciemnością, jeszcze mocniej tłumiąc jego wewnętrzny głos. Spanikował! Poczuł, że jedyna szansa na wolność zaczyna słabnąć, zanikać, milknie na zawsze! Musiał podjąć decyzję! Teraz!
Zawładnął nim ból. Owijające się wokół niego czarne macki zgniatały kości na drobny pył! Cichnący głos świadomości wciąż nakazywał, by walczył, chociaż jego ciało błagało o koniec! Czego on sam tak naprawdę pragnął? Czy chciał wydostać się z tego stanu, czy opaść na dno jako nic nieznaczący pył ludzkości!?
Jego ciało było tak zmęczone, że zaczęło ciągnąć świadomość głębiej w mrok. „To jedyne słuszne rozwiązanie”. Gdy te słowa wypełniły go w całości, poczuł, jak się zatapia. Spokój jednak go nie wypełnił, tak jakby sobie tego życzył. Pojawił się w nim sprzeciw. Dusza, choć w strzępach, walczyła zaciekle, aby obudzić w nim wolę życia. Musiał żyć, musiał wypełnić obowiązek. Ale jaki? Wciąż zadawał sobie to pytanie, nie uzyskując na nie odpowiedzi. Uczucie braku spełnienia było tak silne, że tląca się iskra na powrót zapłonęła!
Doznał silnego przeświadczenia, że coś na niego czeka. Życie, a w nim ktoś bliski, ważny… Musiał wrócić! Moc rozlała się po jego ciele, a on się poruszył.
Sięgnął ręką w górę i podążył za głosem. Ciemność i chłód zaczęły się rozchodzić, a on wynurzył się na powierzchnię.
Poczuł palące płuca, instynktownie zaczerpnął powietrza, a jego klatka piersiowa na powrót zaczęła się unosić. Poczuł też czyjś dotyk. Silna ręka trzymała jego podbródek, a druga tarmosiła za ramię. Do jego uszu wkradały się pierwsze dźwięki. Ktoś krzyczał, sylaby jakby uciekały, nie umiał ich połączyć.
– Rutiel! Otwórz oczy! Rutiel! – Nagle zrozumiał. Głos był znajomy, wiedział, do kogo należy.
Otworzył oczy, jak nakazywał głos. Rozmazany obraz zaczynał się powoli wyostrzać. Zobaczył zmęczoną i przestraszoną twarz przyjaciela. Nie był w stanie nic z siebie wykrztusić. Wciąż czuł dreszcze, które targały jego ciałem. Czuł. Wiedział, że wrócił, i nie zamierzał się poddawać. Znów zamknął oczy, był taki zmęczony. Przyjaciel ponownie wyrwał go z sennej mary.
– Nie zasypiaj! – wrzeszczał. – Rutiel, spójrz na mnie!
Skupił wzrok. Galen coś mówił, ale szum wiatru porywał jego słowa. Nie zrozumiał. Czuł, jak przyjaciel wciąż szarpie go za ramię. Nie wiedział, co ma zrobić.
– Rutiel, musisz to wypić! – Galen mówił już spokojniej, ale dalej w jego głosie można było wyczuć napięcie.
Zrozumiał polecenie, chciał się podeprzeć na łokciu, aby lekko wstać. Spróbował poruszyć ręką, ona tylko lekko drgnęła. Nie miał siły przybliżyć ramienia, a co dopiero na nim się unieść. Galen, widząc jego zamiary, lekko uniósł mu głowę, aby mógł swobodnie przełknąć i się nie zakrztusić. Podał mu naczynie wypełnione wodą. Gdy jego spierzchnięte usta dotknęły płynu, poczuł, jak bardzo jest spragniony. Zachłannie sięgnął ustami po wodę.
Gdy wypił kilka łyków, przyjaciel odebrał mu naczynie. Rutiel odetchnął z wysiłkiem, chcąc więcej.
Zamiast misy poczuł na ustach szkło.
– Wypij to – rozkazał – obniży gorączkę.
Rutiel bez namysłu przełknął substancję. Galen odłożył flakonik i delikatnie położył głowę czarnoksiężnika na posłanie. Przykrył go szczelnie kocami, aby zasnął.
Gdy wybudzony ze snu przez Galena ponownie otworzył oczy, poczuł, że tym razem jest w stanie sam lekko się podnieść, aby wypić kolejną porcję wody i eliksiru. Przyjaciel co jakiś czas wlewał w niego różne specyfiki przyśpieszające proces samoleczenia.
Dźwignął się, wsparty o przedramię, i przechylił do przodu. Nagle przez jego pierś, plecy i ramiona rozlała się fala ostrego bólu. Syknął i znieruchomiał, a po chwili zrobił głębszy wdech i mimo bólu uniósł się do siadu. W głowie mu się zakręciło, a w oczach pociemniało. Zaczął głęboko oddychać i uspokajać umysł. Był bardzo osłabiony. Wiedział, że nie wolno mu wykonywać gwałtownych ruchów. Spojrzał na swoje ciało. Pierś i plecy były zabandażowane, a zapach, który wydobywał się z opatrunków, sugerował, że Galen nie żałował ohydnej zielonej papki, która miała odkazić i zabliźnić rany.
Spojrzał dalej i dopiero po chwili zrozumiał, że mała czarna kulka leżąca obok jego nóg to niesforny chochlik, który zagnieździł się u niego w mieszkaniu. Leżał skulony, otwartymi ślepiami wpatrując się w czarnoksiężnika.
– Przyszedł dzień po naszej ucieczce z miasta – wyjaśnił Galen, zgadując nasuwające się przyjacielowi pytanie, a potem dodał, śmiejąc się: – Chyba się z tobą związał.
– To spiżarniowy demon – odpowiedział sucho. – Może najwyżej związać się z moimi zapasami. Dlaczego za mną łazi?
Galen nie odpowiedział, podszedł do przyjaciela i podał mu misę wypełnioną niewielką ilością bulionu z warzyw.
– Zjedz, musisz jak najszybciej dojść do siebie. Nie możemy zostać tutaj zbyt długo.
Rutiel nagle uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła. Ściany wokół niego zostały postawione z kamiennych cegieł i łączyły się gładko z dachem wykonanym z tego samego materiału, który tworzył swego rodzaju kopułę. Sklepienie nad ich głowami połączone było z kominem, który prowadził do wielkiego prostokątnego pieca umieszczonego w centrum. Piec wyglądał jak kamienna trumna, a ogień strzelający zza jego drzwiczek sprawiał, iż w pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło.
– Czy my jesteśmy w… – nagle urwał, szukając wzroku Galena.
– …krematorium – dokończył za niego przyjaciel.
– Nieźle to przemyślałeś, Galenie – zaśmiał się. – Gdybym umarł, nie musiałbyś kopać dla mnie grobu.
Przyjaciel usiadł na posłaniu naprzeciwko czarnoksiężnika ze swoją porcją jedzenia i pokręcił głową, odpędzając wspomnienia sprzed kilku dni.
– Rutiel, naprawdę niewiele brakowało – powiedział poważnie. – W pewnym momencie przestałeś oddychać, a twoje serce stanęło i myślałem, że już po tobie. Zareagowałem na czas tylko dlatego, że ten chochlik cię wtedy pilnował i podniósł alarm. Twoja wola życia znowu wygrała – uśmiechnął się łagodnie. – Wróciłeś.
Nastąpiła cisza. Czarnoksiężnik bił się z myślami. Idąc na stryczek, był gotowy na śmierć, a jednak los znów pokrzyżował mu plany.
– Po co mnie ratowałeś, Galenie? – zapytał surowo.
– Miałem patrzeć, jak mój były uczeń umiera na pętli, i nic nie zrobić? Rutiel, dziwne, że nawet o to pytasz… – Pokręcił głową. – Gdy zobaczyłem cię ledwo żywego, wydawało mi się, jakby już sama śmierć trzymała cię w swoich łapskach i tylko czekała, aż magowie przetną ostatnią nić twojego życia. Wahałem się.
Galen wpatrywał się w twarz przyjaciela, która pogrążona w półcieniu, przybrała wyraz cierpienia i żalu. Czyżby żałował, że wtedy nie zginął?
– Gdy kat już miał wykonać wyrok… – przerwał – wtedy ona kazała mi ciebie uratować.
Nagle Rutiel uniósł głowę i ze zdziwieniem przyjrzał się alchemikowi. Miał wypisane na twarzy tyle pytań. Nie zadał żadnego.
– Myślałem, że przyszła zabrać cię do Otchłani, dlatego się poddałem. Nie wiem, dlaczego w ostatnim momencie zmieniła zdanie. Dziwnie wtedy wyglądała, inaczej, niż ją zapamiętałem, inaczej niż w dniu Święta Zmarłych. Gdy mnie o to prosiła, usłyszałem w jej głosie… żal.
Rutiel nie chciał już więcej tego słuchać. Emocje ponownie zaczęły go dusić, a on znów znalazł się w swoim więzieniu. Nie rozumiał jej poczynań. Dlaczego nie zabrała go do siebie? Czy naprawdę czerpała przyjemność z jego cierpienia?
– Dlaczego ona tak z tobą pogrywa? – zapytał Galen.
– Chce, żebym cierpiał – zachrypiał ze złości – z daleka od niej!
Galenowi się wydawało, że już kiedyś widział swojego przyjaciela w podobnym stanie. Domyślał się, co to mogło oznaczać, ale coś mu nie pasowało. Minęło siedem lat, a Rutiel wciąż spadał w dół.
– Zakochałeś się w niej? – zapytał ostrożnie.
Po tych słowach usłyszał gardłowy śmiech przyjaciela. Nie spodziewał się takiej reakcji.
– Gorzej… – zaczął – ona zabrała mi połowę mojej duszy! Związała nas na zawsze! Miłość. Z niej mógłbym się wyleczyć, a od tego nie jestem w stanie uciec.
Galena zatkało. Takiej nowiny się nie spodziewał! Myślał, że zainteresowanie Rutiela może wiązać się z zobowiązaniem mentorskim, przypuszczał, że to fascynacja jej poczynaniami, podejrzewał swojego przyjaciela nawet o głupie zauroczenie, miłość… ale przywiązanie dusz?
– Dlaczego cię przywiązała?
Rutiel sięgnął pamięcią do nocy, w której nieudolnie spuścił swoją uczennicę z oka. Skąd mógł wiedzieć, że pójdzie za instynktem. Wtedy jej jeszcze nie znał, teraz wiedział, że posługiwała się nim przez cały czas. Jako nieprzeszkolona nekromantka słuchała magii, nie rozumu.
– To był wypadek – zaczął. – Wpadła w amok, nie panowała nad swoją magią. Była niewyszkolona, znalazłem ją nieświadomą swoich mocy. Nie mogę jej za to winić.
– Nie wysłałeś jej do zamku… – bardziej stwierdził, niż zapytał Galen.
– Nikt z zamku nie wiedział, że istniała, a matka zapieczętowała jej moc, żeby ją chronić. W Morcado nekromantów się zabija… Zresztą teraz to nie ma żadnego znaczenia.
Zamilkł, po czym chwycił łyżkę i pomieszał zupę.
– Chciałem ją odesłać, Galenie – dodał po chwili – ale ona sprawiła, że miałem znów cel w życiu. Zacząłem ją szkolić. Kiedy przyszedł dzień oczyszczenia, cały czas wmawiałem sobie, że kiedy się to skończy, to ją odeślę. Chciałem, aby zajęli się nią magowie, którzy lepiej niż ja znają się na nekromancji. Miała wielki potencjał.
Galen już nic nie powiedział, a Rutiel zanurzył się w ciemnościach swoich myśli. Jedli posiłek w ciszy, słuchając trzaskania ognia i świstu wiatru, który wkradał się przez szpary żelaznych drzwi. Był środek dnia, ale Rutiel odnosił wrażenie, jakby spowiła ich noc. Musiało być to spowodowane miejscem, w którym się ukrywali. Nawet nie wiedział, gdzie mieści się to krematorium. I skąd taki pomysł? Dlaczego przyjaciel uważał, że tutaj będą bezpieczni?
– Jesteś pewny, że magowie z Killar nie będą nas tu szukać? – rzekł po chwili. – Przebywamy nadal blisko miasta. Pewnie nie mogłeś mnie wywieźć zbyt daleko, nie w takim stanie.
Rutiel skończył swoją porcję i odłożył drewnianą miskę. Chwycił za bukłak z wodą i solidnie się nią poczęstował.
– Magowie nie będą nas tropić. Królowa postarała się, aby zniechęcić ich do dalszego nękania twojej osoby. A nawet jeśli będą cię szukać, nie wejdą do zamkniętego krematorium, z którego wychodzi dym. Zapach i widok palącego się ciała jest dość nieapetyczny.
Rutiel dostrzegł już jakiś czas temu zapasy oraz dodatkowe ubrania, koce i nakrycia. Zbyt dużo, aby zabrać wszystko za jednym razem z dodatkowym ciężarem w postaci nieprzytomnego człowieka.
– Skąd wiedziałeś, gdzie szukać takiego miejsca? Nie miałeś aż tak dużo czasu, aby przetrząsać lasy Morcado.
– To prawda – uśmiechnął się krzepiąco – dowiedziałem się o tym krematorium od… Juliet. Sama zaproponowała tę kryjówkę.
Rutiel się zaśmiał. Tak makabryczną miejscówkę mogła zaproponować tylko ona.
– Pomogła mi też z zapasami jedzenia – mówił dalej. – Bardzo się o ciebie martwiła.
Czarnoksiężnik spojrzał na twarz Galena, jego skrywany uśmieszek mógł wiele oznaczać.
– Chyba cię bardzo polubiła, pomimo twojego okropnego charakteru, którym na pewno raczyłeś ją częstować.
– Tak, nie zasługiwałem na jej przyjaźń. Mam nadzieję, że jej nie zaszkodziłem. Nie jestem pewny, jak zareagują magowie po mojej ucieczce.
– O to się nie martw. Juliet nie przyszła na egzekucję. Zabroniłem jej ze względów bezpieczeństwa. Nie wiedziałem, co może się wydarzyć, jakie będą okoliczności.
– Dziękuję, że to zrobiłeś. Nawet jeśli byś mnie nie uratował, nie chciałbym, aby na to patrzyła.
– Na początku się stawiała, ale później dała się przekonać. Powiedziała mi, że nawet jeśli mój plan się nie powiedzie, to ona cię odnajdzie i pomoże.
Rutiel zamknął oczy i zgarbił się, zasłaniając jedną ręką twarz. Miał wielką nadzieję, że dziewczyna będzie bezpieczna w Killar. Wrócił myślami do ostatniego ich spotkania, kiedy w lochu musiała znosić ból zadawany jej przez kata. Gdy już myślał, że będzie musiał nakłamać Jaskarze, żeby tylko ją zostawiła w spokoju, ona użyła magii. Tyle czasu z nią spędził, a on nadal nie wiedział, co w sobie skrywała. Juliet dużo mówiła, ale z czasem coraz mniej koncentrowała uwagę na swoich zdolnościach. Wtedy wydawało mu się, że dziewczyna zaakceptowała brak posiadania magii i nie przypisywała swoim talentom większego znaczenia, ale teraz zrozumiał, że jedyne, z czym się pogodziła, to brak wiary w jej możliwości ze strony przyjaciela. Nie dostrzegł iskry. Jak mógł przypuszczać, że potrafi coś więcej niż widzieć błąkające się po cmentarzach dusze. Ale musiała ją mieć, skoro to właśnie jej wybuch odrzucił Jaskarę na ścianę.
– Nadal nie wiem, kim ona jest – zaczął Rutiel – ani dlaczego jej magia jest tak głęboko schowana, że nie umiałem jej dostrzec.
– Nie ty jeden – wtrącił Galen. – Sprawdziłem ją po tym, jak opowiedziała mi, co zrobiła podczas tortur. Ja też nic nie znalazłem.
Rutiel podniósł głowę i westchnął ciężko.
– Zaczynam wierzyć w to, co mówiła mi przez tyle czasu. Byłem głupi, że tego nie sprawdziłem.
– Wiedziałeś, że potrafi mówić w języku cieni? – zapytał alchemik.
Rutiel zmarszczył brwi i spojrzał na niego sceptycznie.
– Powiedziała ci, że umie? – zapytał ostrożnie, zastanawiając się, jak Juliet mogła w ogóle wiedzieć, czym jest język cieni!
Galen pokręcił głową. Nie mógł zrozumieć tak wielkiej ignorancji ze strony Rutiela.
– Nie, usłyszałem ją, jak przemawiała do chochlika – wskazał palcem czarnego demona skulonego przy nogach czarnoksiężnika. – Ale skoro twierdziła, że rozmawia z duszami, mogłeś chociaż to sprawdzić. To nie wymaga wiele wysiłku! – skarcił go były mentor.
– Myślisz, że ma mroczny dar? – zapytał Galena.
– A jakiej faktury uplotła pocisk w lochu? Czułeś, czym wibruje jej magia?
Pytanie Galena go zaskoczyło. Nie przeanalizował wybuchu magii Juliet, a powinien. Mógłby w ten sposób zgadnąć, jaką iskrę skrywała jego niedoszła uczennica. Próbował sobie przypomnieć, jaką barwę miała magia, jak wyglądała aura Juliet, co wtedy poczuł. Każda magia zostawia posmak, jak to ujął Galen, rodzaj „wibracji”.
– To chyba błysk i pomimo że to rodzaj magii, który uderza chaotycznie i nie posiada konkretnej formy, był skierowany wyłącznie na Jaskarę. – Zamyślił się na chwilę. – A może jednak to kula albo rodzaj prądu? Wiem jedynie, że był to na pewno rodzaj jasnej magii, jej aura nawet lekko jaśniała błękitem po ataku. Nie umiem jednak tego sprecyzować, byłem zbyt przytłoczony.
– Z jakimi duszami rozmawiała? – dopytywał. – Mówiła ci?
– Tak, ona bardzo dużo mówiła – zaśmiał się. – Opowiadała mi o swoich wędrówkach na cmentarz. Rozmawiała z każdym, potępieniec czy nie. Nie robiło jej to różnicy. Wtedy jej nie wierzyłem. Dziwne, że się nie bała.
Rutiel nie chciał przyznać, ale obawiał się, że w Killar nadal nikt nie uwierzy, że Juliet użyła magii. Jej iskra mogła być wciąż jeszcze uśpiona. Jaskara po oględzinach uzna, że był to wypadek przy pracy, nie przyzna się, że nie jest w stanie racjonalnie wyjaśnić swojej nieprzytomności. Rutiel miał tylko nadzieję, że w końcu magia obudzi się w niej na tyle, aby Juliet mogła używać jej w rozsądny sposób – nie instynktownie, jak jego była uczennica. Nawet gdyby chciał, nie mógłby jej pomóc. Był przekonany, że nie miała mrocznego daru.
Kolejnego ranka, gdy się obudził, dostrzegł przyjaciela krzątającego się i pakującego zapasy. Minęło już siedem dni od jego niedoszłej egzekucji. Nie mogli przedłużać pobytu w kryjówce, musieli ruszyć w dalszą podróż.
Usiadł na posłaniu i poczuł, że dziś ma w sobie więcej siły. Zawroty głowy nie były już tak dotkliwe, a ból ciała nie przeszkadzał w ruchu. Przed sobą zobaczył wydzieloną porcję jedzenia. Odczuwał głód, to dobry znak, to oznaczało, że jego ciało regeneruje się i wraca do formy. Sięgnął po miskę i zabrał się do jedzenia.
Chochlik dreptał po pomieszczeniu, jakby czegoś szukał, przewracając ułożone na stosie rzeczy zwinięte przez Galena.
– Musimy dziś wyruszyć w drogę – zaczął Galen. – Jesteśmy zbyt blisko murów Killar. Powinniśmy udać się traktem na zachód, ale przedtem musimy uzupełnić zapasy. Zahaczymy o południowe wioski. Nadłożymy drogi, ale nie mamy innego wyjścia. Czeka nas długa podróż.
– Nas? – zapytał podchwytliwie Rutiel. – Gdzie zamierzasz mnie porzucić, Galenie, wiesz, że ja nie mogę wrócić do zamku.
Przyjaciel spojrzał na niego i lekko się zawahał. Czarnoksiężnik czekał.
– Pojedziemy razem na zachód, opuścimy ziemię Morcado, a potem… zobaczymy.
Rutiel prychnął ironicznie.
– Nie mam dokąd się udać, jestem oskarżony o królobójstwo – urwał. – Jestem skazany na dożywotnie ukrywanie się. Chyba już lepiej by było, gdybym trafił do Otchłani.
– Już przerabialiśmy ten temat – przerwał gniewnie Galen. – Królowa chciała, żebyś żył, koniec dyskusji. Przestań się nad sobą użalać!
Czarnoksiężnik tylko łypnął na niego z ukosa i wstał. Jego duch pragnął walczyć. To znaczyło, że chowa w sobie jeszcze wolę życia. Nie rozumiał już niczego, tyle sprzecznych emocji w sobie nosił. W więzieniu, kiedy odliczał czas do śmierci, na przemian odczuwał spokój i strach. Czemu tak bardzo obawiał się odejścia z tego świata?
Pokręcił głową i zaczął zwijać koc w równy rulon, aby móc przewiązać go sznurkiem. Nie ma innego wyjścia, musi spróbować znów odnaleźć sens istnienia. Skoro Morriam nie chciała go w Otchłani, musiał się z tym pogodzić. Nie może jednak trzymać go przy życiu na wieki.
Nie chciał już dłużej o tym myśleć. Postanowił, że będzie martwił się tylko o bieżące sprawy. Koniec z rozmyślaniem o przyszłości. Nie miał jej, wiedział o tym. Najważniejsze, co musiał teraz zrobić, to wstać, spakować się i wyjść z tej ciemnicy. Marzył, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, rozprostować kości i zobaczyć znów słońce.
Gdy opuścili kryjówkę, udali się do pobliskiego strumyka, gdzie Galen zostawił swojego wierzchowca, aby przez te kilka dni miał łatwy dostęp do wody i jedzenia. Jego kompan był do tego przyzwyczajony, cierpliwie czekał, aż pan się pojawi i wyruszą w dalszą podróż. Galen zawsze po niego wracał. Tym razem nie stało się inaczej.
Alchemik postanowił, że załadują wszystkie torby na konia, a sami pójdą o własnych siłach. Był świadomy, że po kilku godzinach drogi Rutiel ze zmęczenia będzie zmuszony dalszą część drogi przebyć na grzbiecie Astry. Nie nalegał, aby czarnoksiężnik od razu wsiadł na konia, gdyż znał swojego przyjaciela i wiedział, że nie wygra z jego upartością, a on chciał pospacerować.
Dzień był na tyle słoneczny, że przez gęste gałęzie pokryte różnobarwnymi liśćmi przedzierały się ciepłe promienie. Czarnoksiężnik oddychał już z trudem, długi marsz dał mu się we znaki. Chociaż jego ciało odczuwało zmęczenie, musiał przyznać, że umysł uspokoił się i odpoczął. Lekki, zimny powiew wiatru odświeżał jego myśli. Po tylu latach zamknięcia w murach miasta zrozumiał, że brakowało mu nie tylko wolności. Kolejny raz uświadomił sobie, jak bardzo odciął się od świata.
Po następnej godzinie marszu Galen kazał mu wsiąść na wierzchowca, ponieważ Rutiel zaczął ich mocno spowalniać, a chcieli przecież dotrzeć do wioski przed zmrokiem. Bandaże czarnoksiężnika jednak zaczęły tak mocno przesiąkać krwią, że to zmusiło ich do zatrzymania się i rozbicia obozu w lesie. Rutiel nie narzekał, był wdzięczny przyjacielowi za postój. Większe rany zaczęły się rozchodzić, znów brocząc krwią, a siły ulatywały z niego z każdą minutą.
Pomógł alchemikowi rozłożyć bardzo prowizoryczny namiot i zagospodarować palenisko. Na postój wybrali miejsce lekko oddalone od głównej drogi. Znaleźli sobie kawałek mocno ubitego gruntu między drzewami, na którym nie rozrastały się krzewy. Mogli bezpiecznie rozpalić ognisko i postawić przy nim schronienie. Gdy Galen zabrał się do przyrządzania jedzenia, Rutiel usiadł naprzeciw ogniska z fajką przyjaciela. Dawno już nie palił, a i tak robił to niegdyś sporadycznie. Potrzebował się zrelaksować, w przeciwieństwie do małego demona, który całą drogę przeleżał na zadku konia, a teraz niespokojnie szalał wokół obozowiska.
– A czym się zajmowałeś, Galenie, przez ostatnie lata? – zapytał Rutiel. – Przez drogę wycisnąłeś ze mnie wszystko, co chciałeś, a o sobie nic nie wspomniałeś.
– Pracuję dla księcia – odpowiedział, nie odrywając oczu od marchewki, którą równo kroił nad kociołkiem. – Szukałem przepisu na eliksir, lekarstwo, nazwij to, jak chcesz, by leczyć chorobę spowodowaną przez opary Otchłani.
Rutiel wyczarował iskrę ognia i zapalił suche zioła, które przed chwilą włożył do fajki. Zaciągnął się, po czym wypuścił leniwie dym. Patrzył, jak szara mgiełka tańczy nad jego głową.
– Po co mu taki eliksir? – zapytał zdziwiony.
– To nie dla niego. – Odetchnął ze zmęczenia. – Chyba mogę ci powiedzieć, to żadna tajemnica. Lekarstwo jest przeznaczone dla ludzi dotkniętych zarazą.
Rutiel nadal nie mógł uwierzyć, że przez siedem lat nic takiego nie wydarzyło się w Killar. Czy rzeczywiście siatka magiczna tego miasta była bardziej chroniona? Jakoś wydawało mu się to zbyt prostym wyjaśnieniem.
– Co się stało, że Beryla zaczęły interesować ludzkie tragedie? – zaśmiał się ironicznie.
– Musi mieć w tym interes – odpowiedział Galen.
Rutiel prychnął pogardliwie.
– W to nie wątpię – potaknął Rutiel, po czym znów się zaciągnął. – Udało ci się stworzyć taki wywar?
Galen właśnie mieszał już wszystkie warzywa w kociołku i dosypywał ziół do smaku. Wokół obozowiska zaczęły unosić się miłe zapachy, co uświadomiło czarnoksiężnikowi, jak bardzo czuje się głodny.
– Tak – odpowiedział – ale cały czas udoskonalam miksturę, dużo czasu zajmuje mi jednak znalezienie zakażonych ludzi. –Spojrzał ze zdziwieniem na przyjaciela. – Na kimś muszę wypróbowywać kolejne zmiany w składzie.
Rutiel uśmiechnął się pokrzepiająco.
– Nic dziwnego, Galenie, że stworzyłeś lekarstwo, nigdy nie wątpiłem w twoje zdolności.
Alchemik pokiwał głową z uśmiechem. Niewątpliwie znał swoją wartość, alchemia wciągnęła go lata temu. Parając się inną profesją, nie mając już więcej wyzwań, postanowił zgłębić inny rodzaj magii. Nie mógł trafić lepiej.
Podszedł do swojej torby ze specyfikami, którą schował w namiocie, i wyszukał w niej fiolkę z odpowiednim napisem. Chwycił ją, po czym wrócił do przyjaciela. Usiadł obok niego przed ogniskiem i lekko się wahając, podał mu ją.
– To wyciąg z błękitnej tyminy, niewielka kropla uspokaja nerwy lepiej niż niejeden trunek.
Rutiel spojrzał na flakonik. Płyn miał bladoniebieski kolor. Czarnoksiężnik ścisnął buteleczkę i uśmiechnął się gorzko.
– Dziękuję – powiedział po chwili – i nie tylko za to, dziękuję za wszystko.
Galen przyjrzał się byłemu uczniowi. Nic nie odpowiedział. Nie spodziewał się podziękowań. Wiedział, że Rutiel sam nie był przekonany, czy ratunek mu się opłacił.
Rozważania brutalnie przerwał niesforny demon, który wskoczył Rutielowi na kolana, prawie wytrącając flakonik z rąk. Uszy miał zadarte, jakby nasłuchiwał, a pyszczek skupiony. Po chwili ku ich zdziwieniu demon zaskomlał jak ranny zwierz, złożył uszy po sobie i drżąc na całym ciele, uciekł pod koc, oplatając łapkami nogi czarnoksiężnika.
– Co jest? – zapytał zdezorientowany, wpatrując się w trzęsące się zawiniątko na jego udach.
20 Nagle do ich świadomości niczym wzburzona fala dotarła ściana magii. Czarnej, mrocznej, takiej, której już dawno Rutiel nie czuł na karku. Magia Otchłani. Spojrzeli jednocześnie na siebie, a potem znów na stworka.
– Czyżby powstała pierwsza dziura w Morcado? – zapytał Rutiel.
Galen zamknął oczy, skupił się na chwilę i pokręcił głową.
– Nie wydaje mi się – odpowiedział. – Jest zbyt duża, dziury otwierają się małe, potem się powiększają. Raczej wycieka z nich magia, a to mi bardziej przypomina wybuch.
Stworek uczepił się nogi czarnoksiężnika na tyle mocno, że Rutiel miał problem z odczepieniem go. Chwycił go za ogon i odsunął na odległość wyprostowanej ręki. Demon zwinął się w kuleczkę, jednocześnie małymi łapkami zasłaniając sobie pyszczek.
– Czego on się tak boi? – zdziwił się Rutiel. – Chyba nie jest mu obca ta magia?
Galen wskazał palcem punkt w ciemności lasu.
– Magia dobiega stamtąd, chyba powinniśmy to sprawdzić.
Rutiel kiwnął głową, ale zanim ruszył za przyjacielem we wskazanym kierunku, podwinął rękaw płaszcza i spojrzał na swoje przedramię. Dreszcze, które zaczęły przechodzić przez jego ciało, były zbyt silne, aby mógł przypisać to swojemu wycieńczeniu. Gęsia skórka, uniesione włoski na ręce i nagłe poczucie zagrożenia sprawiły, że dopadł go niepokój.
Demon wdrapał się na ramię czarnoksiężnika i wczepił pazurki w czarną skórę jego płaszcza. Gęste pokłady magii dochodziły z zachodu. Odkąd żył, nigdy nie odczuwał tak potężnej energii zaświatów. Nawet w dniu, w którym dwa wymiary zbliżyły się na tyle, aby dusze mogły bez najmniejszego problemu przeskakiwać przez ścianę wymiaru. Zaczął się niepokoić, nie wiedział, co mogło spowodować tak wielką nieszczelność.
Gdy zbliżali się do celu, nagle w ciemności ujrzeli niewielki ruch. Przystanęli, wytężając wzrok. Księżyc jak na złość chował się za ciemnymi chmurami, nie oświetlając nawet nikłego skrawka lasu. Ich wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności, ale zbyt wolno, aby mogli bez problemu ujrzeć postać, która biegła przez las.
– Powinniśmy iść dalej – ponaglił czarnoksiężnik. – Mogę nam trochę rozjaśnić drogę bladym ogniem.
– Zrób to, ale dopiero wtedy, gdy zobaczysz ruch. Nie powinniśmy wychodzić z mroku tak długo, jak nie jest to koniecznie.
Postanowili przyspieszyć. Magia gęstniała z każdym kolejnym krokiem, co pobudziło ich czujność. Z ciemności lasu wyłoniła się pierwsza postać, przebiegła obok nich tak szybko, że ledwo dostrzegli jej zamazane rysy. Czarnoksiężnik w pierwszym momencie zawahał się, ale gdy podjął już decyzję, że złapie uciekiniera, nagle za duchem pojawiła się kolejna nieznana postać, a po niej następna. Zbyt zdezorientowani wyłaniającymi się z mroku potępieńcami, stali nieruchomo. Rutiel w odruchu obronnym postawił barierę, która sięgała również alchemika. Chochlik, widząc ślepo biegnących na nich potępieńców, zatrząsł się na ramieniu czarnego maga i wtulił bardziej w jego kaptur.
Czarnoksiężnik czekał cierpliwie na rozwój wydarzeń. Był prawie pewny, że dusze ich nie zaatakują. Nie pomylił się. Potępieńcy minęli ich i nie oglądając się za siebie, biegli dalej, nie zwracając na nich uwagi. Pojawiło się ich wielu, zbyt wielu, aby można to było uznać za naturalne.
– Co tu się dzieje, na Otchłań? – zapytał Rutiel.
– Zatrzymaj jednego z nich – powiedział nagle Galen – to się dowiemy.
Czarnoksiężnik zabrał się do roboty. Przywołał magię, uformował zaklęcie w dłoni i rzucił przed siebie, wprost na biegnącą ku nim duszę. Silny pocisk wystrzelił z jego ręki i poszybował do przodu. Tuż przed uciekinierem magia wybuchła w powietrzu i uformowała się w cienkie i gęste żyłki, które oplotły duszę, zamykając ją szczelnie w sieci. Potępieniec okazał się tak nieobecny, że nawet nie zauważył, jak upada na ziemię. Dusza, którą złapali, była prawie przezroczysta, co oznaczało, że za życia nie posiadała magii. Taki byt poza Krainą Potępionych posiadał niewiele energii, dlatego dla czarnoksiężnika jego postać astralna była ledwo widoczna. To, co udało się Rutielowi ujrzeć, nie spodobało się mu. Duch był zdezorientowany, nie miał świadomości swojej sytuacji i wciąż coś powtarzał, lecz robił to tak cicho, że Rutiel nie mógł zrozumieć wypowiadanych przez niego słów.
– Spójrz na jego napierśnik – zauważył Galen.
Rutiel ześlizgnął wzrok na wskazane przez alchemika miejsce. Dopiero teraz dostrzegł, że potępieniec miał na sobie zbroję. Najbardziej rzucał się w oczy napierśnik, a dokładnie znak, który się na nim znajdował. Pętla Otchłani, jak nazywali kombinację trzech run składającą się na znak krainy potępieńców. Dopiero po chwili czarnoksiężnik zrozumiał, że patrzy na prawdziwego wojownika, a teraz dezertera.
– Jak wyszedłeś z Otchłani? – zapytał Rutiel.
Potępieniec, wciąż nieobecny, nie odpowiedział. Czarnoksiężnik uniósł nad nim rękę i wysłał niewielki impuls mocy. Przez ducha przeszła fala magii i zatrzęsła jego postacią astralną na tyle, aby wybudzić go z amoku. Spojrzał na pochylających się nad nim ludzi i zrobił zdziwioną minę.
– Jak wydostałeś się z Otchłani?! – powtórzył dobitnie czarny mag.
– Błysk, był wielki – odpowiedział – oślepił nas.
Rutiel spojrzał ukradkiem na przyjaciela. Miał nieodgadnioną, zamyśloną minę.
– Dlaczego uciekasz? – pytał dalej.
– Porzuciłem miecz – mówił, patrząc znów gdzieś w mrok lasu – nie powinienem tego robić. Nie powinienem, nigdy… Dowódca będzie zły.
Rutiel nie wiedział, jak dotrzeć do uciekiniera, postanowił więc zagłębić się w jego odpowiedziach.
– Dlaczego zostawiłeś miecz, wojowniku? – zadał kolejne pytanie.
– Błysk, wielki, oślepił mnie… – Po chwili dodał: – Nas wszystkich. Był potężny. Baliśmy się…
– Jaki błysk?
– Jasny, a potem fala… wielka moc.
Duch zaczął niespokojnie wić się wśród sieci magii. Kręcił głową, jakby usilnie czegoś szukał.
– Co to była za moc?
– Czarna, mroczna, ich… – zdenerwowanie ducha przybrało na sile – przegraliśmy… musieliśmy uciekać.
Rutielowi ścisnął się żołądek. Nie podobała mu się chaotyczna relacja ducha, wzbudziła w nim niepewność. Nie dowiedział się żadnych konkretów. Usłyszał jedynie pojedyncze słowa wyrzucane w szoku. A myślał, że dusze nie przeżywają takich stanów.
– Czyja to była moc? – pytał dobitniej.
– Ich… Była wielka. Wybuchło… przegraliśmy… przegraliśmy…
– Co wybuchło? – Rutiel uklęknął przed duchem i znów poraził go mocą. – Mów!
Duch znów się zatrząsł i nagle skierował wzrok na czarnoksiężnika, jakby w końcu go dostrzegł.
– Magia! Wielka czarna magia! – krzyczał duch. – Przegraliśmy!
– Czyja to była magia? – nie poddawał się, przekrzykując wojownika.
Potępieniec nagle przestał się wiercić. Nastąpiła cisza, w której mierzyli się spojrzeniami. Gdy Rutiel już szykował się, aby poczęstować ducha kolejną porcją magii, on otworzył usta.
– Królowa… – uciął, zbierając słowa – …poległa.
– Poległa? – zapytał zdziwiony. – Co to znaczy? No mów!
– Została unicestwiona… – Uciekł ze wzrokiem w bok. – Przegraliśmy… przegraliśmy..
Rutiel wstał i spojrzał na Galena. Zmarszczki na jego czole świadczyły, że on również trawi tę wiadomość dość ostrożnie.
Kolejne majaczenia ducha dobiegały do czarnoksiężnika jakby z oddali. Jego myśli nagle pogrążyły się w ciemności. Ona nie mogła tak po prostu zniknąć!
Był środek nocy, Rutiel wciąż chodził wokół obozowiska, nie mogąc powstrzymać szalejących w głowie myśli. Galen wodził wzrokiem za czarnoksiężnikiem, spokojnie siedząc i paląc fajkę przed ogniskiem. Nie byli pewni, jak się zachować, dlatego alchemik rozkazał Rutielowi postawić nad obozowiskiem kilka tarcz, które miały ich chronić przed możliwym atakiem demonów. Fala magii Otchłani, która uderzyła w nich z wielką mocą, teraz już osłabła. Można było wyczuć jedynie delikatne opary, które wydobywały się ze szczeliny.
– Rutiel, może łykniesz mikstury, którą ci dałem? – zaproponował delikatnie Galen.
Czarnoksiężnik jakby nie usłyszał. Pogrążony w swoich myślach, dalej wędrował wzdłuż paleniska. Alchemik postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wstał niechętnie i sięgnął po bukłak z wodą. Nalał aż trzy krople eliksiru i zamieszał. Była to końcówka wody, co pozwalało na osiągnięcie dość dużego stężenia mikstury. Stwierdził, że taka dawka będzie na ten czas odpowiednia.
Wstał i podał mu, kiedy ten się zbliżył.
– Wypij – powiedział spokojnie – dobrze ci to zrobi.
Czarny mag odebrał od niego bukłak z wodą i jednym łykiem opróżnił zawartość.
– Galen – wydyszał – to nie ma sensu. Po co miałaby toczyć wojnę w Otchłani? Z kim? Z potępieńcami? Oni są jej oddani.
– Poprawka! Oni powinni być jej oddani. Nie myślisz trzeźwo. W Otchłani przebywa mnóstwo popaprańców. Nic tak naprawdę nie wiemy. Te zlepki słów, które wydusiłeś z tego ducha, mogą nic nie znaczyć.
– Nie wierzę, że odeszła – wychrypiał. – Chyba bym wiedział?! Miała połowę mojej duszy, chyba jednak bym coś poczuł, gdyby została zniszczona?
Rutiel pokręcił głową, minął przyjaciela, palenisko i usiadł przy drzewie twarzą do ognia.
– Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie – zaczął Galen – ani na żadne inne, które planujesz mi zadać.
– Ten wojownik musiał nie dostrzec wszystkiego – snuł kolejne teorie. – Jeśli został oślepiony, skąd wie, że ktoś ją pokonał?
Galen z powagą przyjrzał się Rutielowi. Strach i przerażenie, które malowały się na twarzy czarnoksiężnika, były aż nazbyt namacalne. Jego maska opadła.
– Jak już mówiłem, nie powinieneś brać słów tego ducha na poważnie.
– Galenie! Też to widziałeś, czułeś to samo co ja! – krzyczał. – Stało się coś złego! Chyba zaczynam rozumieć. Ona specjalnie mnie uratowała! Nie chciała mnie w Otchłani, bo wiedziała, że tak się stanie! To bardzo w jej stylu!
Czarnoksiężnik zasłonił twarz rękoma i odetchnął gniewnie.
– Czy my nadal mówimy o tej samej osobie? – zadziwił się Galen, uśmiechając się ironicznie. – Rutiel, mówiłem ci wiele razy. Ta dziewczyna, którą znałeś, odeszła już dawno temu.
– Mógłbym sprawdzić, dowiedzieć się.
Spojrzał na Galena, miał coś dziwnego w oczach.
Przyjaciel przestraszył się, że targnie się na swoje życie tylko po to, żeby coś „sprawdzić”.
– Jak chcesz to zrobić? – zapytał podejrzliwie.
– Mógłbym otworzyć Bramę, dowiedzieć się czegoś więcej…
– Nie! – stanowczo przerwał mu alchemik. – Ostatnio, gdy otworzyłeś Bramę, to zablokowałeś ją na dwadzieścia lat!
– Będę ostrożniejszy!
– Po moim trupie, Rutiel! – teraz on krzyczał. – Chcesz usłyszeć prawdę? Proszę bardzo. Tylko ty jesteś odpowiedzialny za jej los! Tak! Gdybyś nie bawił się magią, która jest nam zakazana, to kamień nie znalazłby się w jej posiadaniu i nie musiałabyś się poświęcać! Żyłaby dalej, uczyła się w zamku, a ty mógłbyś spokojnie patrzeć, jak wyrasta na potężną nekromantkę! Więc zrób jej przysługę i więcej nie mieszaj się w sprawy Otchłani!
Wzburzony alchemik wszedł do namiotu, pozostawiając czarnoksiężnika w szoku. Ktoś musiał wylać na niego kubeł zimnej wody, aby ostudzić jego zapał. Kto nadawałby się do tego bardziej niż jego były mentor?
21
Została otoczona. Strach wdarł się do niej nieproszony. Usłyszała słowa, głośne wołania zaklęcia przyzywanego przez nekromantów. Inkantacja płynęła w jej uszach, wiążąc jej ducha w łańcuchy. Uklękła przed nimi, nie umiejąc oprzeć się tak silnej magii. Nie mogła już nic zrobić. Śpiewane wersy nieznanego czaru brzmiały jak modły powtarzane przez mnichów do momentu spełnienia ich błagania. Czuła niewidzialne ręce jej wrogów usilnie próbujące dostać się do jej wnętrza, gdzie skrywała największą potęgę, a zarazem klucz do Otchłani. Chcieli zabrać jej zieloną iskrę! Opierała się, walczyła całą siłą woli do momentu, kiedy bariera pękła, a ona sama upadła. Ich magia wdarła się i wybuchła niczym ogień, trawiąc w płomieniach każdą jej cząstkę. Niewyobrażalne, przeszywające smagnięcia rwały ją powoli na miliony kawałków.
Nie mogła na to pozwolić, nie mogła zniknąć, nie potrafiła pogodzić się z przegraną! Zacisnęła pięści i stłumiła krzyk bezradności, a potem nastąpił błysk. Jasność tak oślepiająca, że przegoniła cały mrok Otchłani.
Zapadła cisza. Tak głęboka, że aż bolesna. Znalazła się tam, gdzie nie powinna, a potem zawróciła, ciągnięta przez niewidzialną rękę, mając przed oczami jedynie rozżarzone do czerwoności runy. Pakt sojuszu.
Otworzyła oczy. Ujrzała ciemność. Poczuła, jak wróciła jej świadomość. Przetrwała! Tylko gdzie jest i czym? Poruszyła rękoma, czuła je! Zachowała postać. Świadomość atakowana dziwnymi, niezrozumiałymi bodźcami domagała się uwagi. Sięgnęła przed siebie. Natrafiła na twardą ścianę. Poruszyła nogami, szukając punktu zaczepienia. Z każdej strony czuła opór! Jej dłonie błądziły wokół, szukając czegoś, co by pomogło jej zrozumieć, gdzie się znajduje. Wszędzie dookoła były ściany. Poczuła panikę. Ludzkie odruchy zaczęły atakować jej świadomość. Nie wiedziała, co się dzieje. Ciemność i zamknięcie sprawiły, że emocje szalały w niej jak burza. Z jej gardła wydobył się krzyk. Szamotała się w swojej niewidocznej celi, drapiąc powierzchnie ścian. Krzyczała i zawodziła. Strach zapanował nad jej ciałem, nie chciała spędzić wieczności w ciemnej, małej skrzyni! Zginęła! Została unicestwiona i tak miała wyglądać dalsza jej droga? Nie chciała tego, czuła sprzeciw! Krzyczała, wyła i drapała. Podświadomość wciąż kazała jej to robić. Czy już tak będzie na zawsze?
Nagle usłyszała dźwięk, jakby tarcie dwóch płyt kamiennych. Zastygła, nasłuchując. Dźwięk się nasilił, a po jej lewej stronie pojawiła się wielka linia światła. Jasność tak oślepiająca, że zamknęła oczy. Do jej uszu dochodziły kolejne dźwięki. To był czyjś głos. Ktoś znajdował się po drugiej stronie i rozmawiał, nie używając do tego języka cieni! Nie rozumiała, była zbyt oszołomiona. Światło wdarło się zbyt ostro. Bezwiednie osłoniła przed nim oczy.
Nagle usłyszała krzyk mężczyzny. Nie wiedziała, co się dzieje, nie mogła tak leżeć, musiała sprawdzić. Dźwignęła się na ręce i uniosła tułów. Usłyszała wołanie. Rozpaczliwe i pełne emocji. Odsunęła rękę i powoli otworzyła oczy. Ujrzała rycerza w zbroi, który stał przy ścianie i patrzył na nią z trwogą. Jej wzrok ześlizgnął się z wojownika na ściany i sklepienie pomieszczenia, w którym się znajdowała. Biały kamień, długie i wąskie filary, marmur na podłodze. Pamiętała to miejsce, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd je znała.
Spojrzała na swoją sylwetkę. Ubrana w gładką czarną suknię, siedziała w wielkiej kamiennej skrzyni. Ponownie wezbrała w niej panika. Spojrzała na swoje dłonie i zesztywniała. Na palcach prześwitywała biała kość, śródręcza pokryte szczątkowo skórą odsłaniały żywe mięso. Nie mogła w to uwierzyć – patrzyła na swoje dłonie, które były w początkowej fazie rozkładu! Sens tego wszystkiego dochodził do jej świadomości w zwolnionym tempie. Strach przed poznaniem prawdy dławił ją w środku. Jeszcze raz spojrzała przed siebie. Skrzynia, w której siedziała, była jej trumną, a miejsce – kaplicą.
Odwróciła się powoli za siebie. Na ścianie dostrzegła wiszącą wielką marmurową tablicę z czarnym napisem:
„Tu spoczywa Morriam Iris Cadaver, wielka nekromantka, władczyni Otchłani”.
Otworzyła usta. Zrozumiała, gdzie się znajduje i czym jest, nie wiedziała jedynie dlaczego. Zaczęła gorączkowo myśleć nad ostatnimi chwilami w Otchłani. Pamiętała walkę i błysk. Nic więcej, co mogłoby wyjaśnić jej dziwną sytuację. Znalazła się w ciele i to jako nieumarła. NIEUMARŁA! To jedno słowo zaczęło męczyć ją w kółko. Nieumarła, nieumarła. Spanikowała. Uświadomiła sobie, że nie będzie mogła wrócić do Otchłani. W tym wymiarze była skazana tylko na siebie. Zupełnie sama wśród żywych ludzi. Nagle poczuła, że musi stąd jak najszybciej uciec, wyjść ze swojej trumny, ze swojego grobowca. Nie wiedziała dokąd i po co, skoro jej dusza została spętana w to rozkładające się ciało i wyrzucona z Otchłani!
Ruch, który pojawił się przy wejściu do krypty, lekko ją ocucił i sprowadził myśli z powrotem do grobowca. Koło nieszczęsnego wojownika, który otworzył wieko jej trumny, zobaczyła kolejnego stróża. Postanowiła dłużej nie zwlekać i opuścić jeszcze do dziś miejsce jej wiecznego spoczynku, nie zwracając uwagi na blade i przerażone oblicze gwardii królestwa Morcado. Była świadoma, że widok królowej Otchłani wychodzącej z własnego grobowca nie należał do normalnych, zdarzających się częściej niż raz na tysiąc lat.
Stróż, który przybył przed chwilą, krzyknął przeraźliwie i wybiegł z krypty, o mało co nie zderzając się ze ścianą. Morriam ostrożnie przełożyła jedną nogę przez ścianę trumny, po czym zeskoczyła na biały marmur. Drugi wartownik również nie wytrzymał presji, porzucił swój miecz, który cały czas ściskał w dłoni, i pobiegł za kolegą. Została sama, mogła bez przeszkód wyjść z grobowca.
Ruszyła do wyjścia. Dziwiła się, że za każdym krokiem słyszy kolejne stuknięcia o marmur. Spojrzała w dół. Była boso, a stopy wyglądały podobnie jak jej dłonie. Poczuła w sobie dziwną mieszaninę uczuć. Jednym z nich była silna irytacja.
– Kto chowa nieboszczyka bez butów? – zachrypiała.
