Zawsze blisko - Ilona Giemza - E-Book

Zawsze blisko E-Book

Ilona Giemza

0,0
3,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Po trzech latach od feralnej nocy w kawiarni, Ethan wiedzie spokojne życie. Relacje między nim a jego bratem jeszcze nigdy nie były tak dobre, a na horyzoncie pojawia się szansa na pojednanie z rodzicami. Związek z Lisą miał być kolejnym krokiem do przodu po utraconej miłości. Jednak pod maską uśmiechu i dobrego humoru skrywa się ogromna tęsknota za Gabrysią. Niespodziewane spotkanie z dawnym przyjacielem niesie za sobą wspomnienia tego, co wydarzyło się na misji. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy w życie jego i jego najbliższych wkracza niczym burza tajemnicza Amy.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



 

 

 

ILONA GIEMZA 

 

 

ZAWSZEBLISKO

 

 

 

 

TOM II

Projekt okładki

Marta Żylska

 

Korekta

Małgorzata Stempowska

 

 

 

 

Copyright © by Ilona Giemza, 2021

 

 

 

ISBN 978-83-954070-1-7

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

 

 

 

Wsłuchiwałem się w tupot dwudziestu sześciu par stóp biegnących dookoła sali i próbowałem odróżnić pośród nich wszystkich małą Sophie, która po tym, jak w zeszłe lato złamała nogę na obozie harcerskim, nie biegała już tak samo szybko jak dawniej. Biegła wolniej i zawsze na końcu. Zawsze ostrożniej, jakby bała się, że dawno zrośnięta kość może znów pęknąć.

Zerknąłem na zegarek. Czas nareszcie dobiegł końca. To był długi i wyczerpujący tydzień. Włożyłem do ust gwizdek, a po sali odbił się echem podwójny gwizd z przeciągnięciem na końcu, sygnalizujący koniec zajęć.

– W dwuszeregu zbiórka! – zawołałem, podnosząc się z ławki.

To były ostatnie zajęcia na dziś. Kątem oka widziałem uśmiechających się rodziców, czekających na korytarzu i zaglądających ze zniecierpliwieniem na salę. Specjalnie dla nich zostawiałem otwarte drzwi, aby mogli popatrzeć na swoje pociechy.

– Nieźle się dziś spisaliście. W przyszłym tygodniu zaczynamy eliminacje do zawodów. Koniecznie przynieście pozwolenia od rodziców. Pamiętajcie, aby być aktywnym i nie objadać się słodyczami podczas weekendu. Rozejść się!

Po tych słowach dzieciaki pędem ruszyły do szatni, a ja zabrałem się za zbieranie z podłogi skakanek i materacy. Przeważnie po zajęciach to uczniowie odkładali wszystko na miejsce, ale w poniedziałki i piątki robiłem to sam. To właśnie w te dwa dni ostatnią godzinę miałem z grupą Sophie. W ten sposób unikałem spotkania z Markiem lub Sylvią, którzy odbierali małą ze szkoły. Minęło już trochę czasu, ale wciąż miałem wrażenie, że mimo uśmiechu, jakim mnie witali, nadal przyglądali mi się badawczo, aby doszukać się cierpienia w moich oczach.

– Trenerze, chciałabym umówić się na prywatne zajęcia z gimnastyki. Dziś wieczorem w pańskim łóżku. – Lisa objęła mnie od tyłu i pocałowała w ramię.

Uśmiechnąłem się, ale od razu zdjąłem z siebie jej dłonie. Nie lubiłem okazywania uczuć w miejscu, gdzie roiło się od dzieci. I nie chciałem, aby zobaczył nas Mark. Wciąż czułem się, jakbym zdradzał jego siostrzenicę, i z jakiegoś powodu przejmowałem się tym, co sobie pomyśli.

– Dziś wieczorem? Yyyy… – Szukałem w głowie jakiejś wymówki. Czegoś, co mogłem jej powiedzieć, żeby tylko się wykręcić.

Tego ranka obudziłem się z dziwnym niepokojem, jakby coś wisiało w powietrzu. Jakieś przeczucie, że wydarzy się coś niespodziewanego. Przez godzinę gapiłem się w sufit, analizując ostatnie dni. Kilka spotkań z chłopakami w barze U Mortona, mandat za parkowanie w niedozwolonym miejscu i kolejna przegapiona wizyta u okulisty. Nie byłem pewien, co mogło wywołać ten niepokój, bo nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Od dawna w moim życiu nic się nie działo. Ale to dziwne uczucie tkwiło we mnie przez cały dzień, jak drzazga w palcu. Dlatego wolałem spędzić ten wieczór sam i uspokoić rozbiegane myśli. Może ewentualnie wypić drinka i obejrzeć coś w telewizji. Patrick wciąż dopytywał, czy obejrzałem w końcu ten serial, na punkcie którego wszyscy mają teraz fioła.

– Nie daj się prosić. Stęskniłam się za tobą. Ostatnio w ogóle nie masz dla mnie czasu. Wiecznie tylko słyszę: mam coś do załatwienia, może innym razem, dziś to nie najlepszy pomysł – przedrzeźniała mnie, chodząc za mną po sali.

To była akurat prawda. Ostatnio ciągle wychodziłem gdzieś z chłopakami, rezygnując ze spędzenia z nią choć jednego wieczoru. Nie było konkretnego powodu, przez który wymigiwałem się od spotkań z nią. A w zasadzie był jeden. Nudziło mnie siedzenie z nią na kanapie i oglądanie meczy koszykówki, której ‒ szczerze mówiąc ‒ nie znosiłem, a której Lisa była wierną fanką. Dlatego kiedy nadarzała się okazja, wymykałem się z Rileyem i Patrickiem do baru, gdzie spędzaliśmy czas przy piwie, śmiejąc się i żartując.

Jak na ten tydzień limit zwykłych wymówek wyczerpał się, ale miałem jeszcze asa w rękawie.

– W ten weekend zamierzałem przygotować się do rozmowy o pracę – wyjaśniłem i przynajmniej tym razem mogłem powiedzieć jej prawdę. – Wiesz, że bardzo zależy mi na dostaniu jej.

Szkoła militarna Rolling Hills szukała kogoś do zajęć taktycznych. Była to oferta na pół etatu i po drugiej stronie miasta, ale płacili całkiem nieźle, co podreperowałoby mój skromny budżet. W dodatku, po przeanalizowaniu planu lekcji i wymianie dwóch grup z Martinem, byłem w stanie pogodzić obydwie prace.

– Chętnie ci pomogę – zaoferowała, czego oczywiście mogłem się spodziewać. – Możemy przećwiczyć tę rozmowę razem. Znam się na tym.

Jasne, że się znała. W końcu to na niej polegał Jenkins za każdym razem, kiedy szukał nowego nauczyciela. Twierdził, że Lisa świetnie zna się na ludziach, co nie do końca było prawdą, bo ostatni nauczyciel, którego mu poleciła, podobno okazał się lekomanem i często zdarzało mu się przysypiać podczas lekcji.

Patrzyła na mnie błagalnie i byłem pewien, że nie odpuści. Zresztą i tak nie miałem lepszych planów na dzisiejszy wieczór, bo Riley znów umówił się na randkę, a Patrick i Chloe wybierali się do jego ojca.

– No dobrze – zgodziłem się, nie mając innego wyjścia. – Ale spotkamy się wieczorem, bo po pracy muszę wskoczyć na myjnię.

– To może przygotuję kolację do twojego powrotu? Co ty na to? – zaproponowała podekscytowana.

– Brzmi wspaniale – odparłem i nawet podobał mi się ten pomysł, bo ostatnio prawie codziennie jadłem odgrzewany w mikrofalówce makaron z serem na przemian z chińszczyzną.

Lisa popatrzyła na mnie wyczekująco.

– Dasz mi klucze? – spytała.

– Klucze?

– Jakoś muszę się dostać do twojego mieszkania, głuptasie. – Zachichotała.

– No tak. Klucze.

Zawahałem się, bo nie miałem pewności, czy jeśli je jej dam, to nie dorobi sobie zapasowych. Jakiś czas temu wspomniała o tym, ale w porę zadzwonił Riley z jakąś pierdołą. Chyba nigdy nie rozmawiałem z nim tak długo, aż zapytał, co jest grane.

Przyparty do muru skinąłem głową i wyjąłem z kieszeni pęk kluczy. Odpiąłem te od mojego mieszkania i podałem jej.

– Do zobaczenia wieczorem – powiedziała, cmokając mnie w policzek. – I nie zapominaj o nich – dodała, wskazując palcem leżące na zeszycie okulary.

Nie znosiłem ich zakładać. Kim wybrała takie, które podobno pasowały do kształtu mojej twarzy, a czarne oprawki, według niej, podkreślały kolor moich oczu. Jakkolwiek przekonująco to brzmiało, nie zmieniało faktu, że czułem się w nich jak belfer i za nic nie mogłem się do nich przyzwyczaić. Wciąż mnie uwierały i na niczym nie mogłem się skupić. Ale to dzięki nim lepiej widziałem i tym samym miały ustąpić uporczywe bóle głowy, które od miesięcy mi dokuczały.

Po upewnieniu się, że dzieciaki opuściły szatnię, zgasiłem światła i zamknąłem salę na klucz. Dawniej to Martin prowadził ostatnie zajęcia, ale zamieniłem się z nim na jego prośbę. Nie miałem nic przeciwko, bo w przeciwieństwie do niego wracałem do pustego mieszkania. Na niego czekała mama i dwa psy. Na mnie tylko puste ściany.

Nie pojechałem na myjnię, tak jak planowałem, mimo że pod grubą warstwą kurzu ledwie można było dostrzec kolor mojego samochodu. Zamiast tego wybrałem się na plażę, by trochę porozmyślać. Niepokój, z którym obudziłem się dzisiejszego ranka, wciąż mnie nie opuszczał i za wszelką cenę próbowałem znaleźć przyczynę. Zawsze była jakaś przyczyna.

Ostatnie dni listopada były gorące i przyjemne, choć przeważnie o tej porze roku bywało deszczowo. Kiedyś w kółko tu przychodziłem. Każdego dnia po pracy przyjeżdżałem tu, by zadręczać się wspomnieniami o niej. Patrzyłem w to miejsce, gdzie zawsze siadywała, i wyobrażałem sobie, że za chwilę znów ją tam zobaczę. Że podniesie głowę i spojrzy na mnie tymi zielonymi oczami. Tymczasem dziś zobaczyłem Marka spacerującego z córeczką. Prowadził ją za rękę, a ona niezdarnie podążała obok niego. Maya miała już prawie trzy latka i była żywą kopią swojego ojca. Miała te same oczy, ten sam uśmiech i była przeuroczym dzieckiem. Obserwowałem ich z bezpiecznej odległości. Mimo że nasze relacje zupełnie się zmieniły, dobrze było widzieć go szczęśliwym. Gabrielle często ubolewała nad tym, jak samotnym człowiekiem był jej wuj. Na szczęście w jego życiu w porę pojawiła się Sylvia.

Chloe wciąż ich odwiedzała i zajmowała się ich dziećmi. Czasem podczas rozmowy nieświadomie napomknęła coś, ale nigdy nie podejmowałem tematu. Jej, jako jedynej, wybaczałem to, że czasem przez nieuwagę wspominała Gabrielle. Riley, Patrick i Kim szybko pojęli, w czym rzecz, i przestali mówić o niej w mojej obecności.

Telefon co chwila brzęczał w mojej kieszeni. Lisa potrafiła być bardzo niecierpliwa i chyba to była jej największa wada. Oprócz tego nie mogłem jej niczego zarzucić. Wróciłem do samochodu i ruszyłem w drogę do centrum, żałując, że nie zbyłem jej lepszą wymówką. Czułem się zbyt przytłoczony i zupełnie nie byłem w nastroju na wieczór z nią.

Jedyne wolne miejsce, jakie udało mi się znaleźć, znajdowało się na końcu sąsiedniej ulicy i czekał mnie dziesięciominutowy spacer do domu. Jednak jak tylko wystawiłem nogę z samochodu, padł na mnie cień. Ktoś stanął obok mnie. Podniosłem wzrok i długo gapiłem się w absolutnym zaskoczeniu.

– Ethan? Stary! Kopę lat! – zawołał Jim, wyciągając do mnie dłoń, a kiedy mu ją podałem, przyciągnął mnie i mocno uściskał.

– Jak się masz, Jim? Dobrze cię widzieć – odparłem, poklepując go po plecach.

Nie widziałem się z nim, odkąd tak nagle odszedłem z armii. Urwałem wszystkie kontakty, chcąc wymazać tamten okres ze swojego życia. Nie odpisywałem na jego wiadomości, wciąż odkładając to na później, bo akurat sypał mi się świat. A potem nawet mi do głowy nie przyszło, żeby odnawiać tę znajomość.

– Nie wiedziałem, że nadal mieszkasz w Jacksonville. Słuch o tobie zaginął. Dlaczego się nie odezwałeś?

Czułem, że o to zapyta, a ja nawet nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie.

– Miałem sporo na głowie – westchnąłem jedynie i od razu zasypałem go pytaniami, bym sam nie musiał odpowiadać na żadne. – A co u ciebie? Jak się miewa Rachel? Nadal w armii?

Pokręcił głową.

– Już nie. Odszedłem dwa lata temu. Kupiliśmy dom, wzięliśmy ślub, a teraz próbuję swoich sił w policji. Dasz wiarę? Ja w policji!

– Pracujesz razem z Rachel? – spytałem, na co Jim się roześmiał.

– Co to, to nie. Ja jedynie patroluję metro, przeprowadzam staruszki na drugą stronę ulicy i od czasu do czasu udaje mi się złapać kieszonkowca. Rachel to już grubsza ryba. Jest prokuratorem – powiedział z dumą. – A ty co porabiasz? Dalej jesteś z tą śliczną kelnerką czy stary kawaler?

Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak ukłuły mnie jego słowa.

– Stary kawaler, jak widzisz – odparłem, powstrzymując grymas cisnący mi się na twarz.

– Hej! Jakby co, to Kate jest wolna – zażartował, poruszając znacząco brwiami.

Zmusiłem się do uśmiechu. Rozumiałem, że teraz jedynie się nabijał, ale wtedy? Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że umówiłbym się z kimś takim jak Kate? Trzymaliśmy się razem, odkąd wstąpiłem do armii, i już trochę mnie znał.

– Słuchaj! Chodźmy na piwo. Pogadamy, powspominamy stare dobre czasy. Co ty na to? – zaproponował. – Oczywiście, jeśli jesteś wolny.

Zawahałem się przez chwilę, bo przecież w domu czekała na mnie Lisa, ale w końcu Jima nie widziałem od lat. Byłem pewien, że to zrozumie.

– Wprawdzie mam już plany na dzisiejszy wieczór, ale co tam. Tu niedaleko jest bar, do którego czasem wpadam z bratem.

– Chyba nawet wiem który. W takim razie chodźmy.

Lubiłem bar U Mortona. Panowała tam typowo barowa atmosfera, a właściciel był porządnym facetem i często stawiał kolejkę swoim stałym klientom, czyli nam. Po drodze napisałem do Lisy wiadomość, że trochę się spóźnię, ale nie wdawałem się w szczegóły. Nie robiła z tego problemu. Lisa rzadko robiła z czegoś problem.

Zwykle, kiedy przychodziłem tu z Rileyem i Patrickiem, zajmowaliśmy miejsce przy barze, ale tym razem usiedliśmy przy stoliku w kącie sali.

– Nie do wiary! To miejsce nic się nie zmieniło – powiedział, rozglądając się dookoła.

– Nie sądziłem, że znasz tę knajpę.

– Nie żartuj! Przychodziłem tu ze znajomymi jeszcze jako szczeniak. Właścicielem był stary Włoch, Morton. Nigdy nie pytał o wiek, kiedy sprzedawał nam alkohol. Stare dobre czasy – westchnął.

Popatrzyłem za bar.

– O nim mówisz? – spytałem, wskazując gestem głowy właściciela, choć jego wygląd daleki był od rysopisu podanego przez Jima. I z tego, co było mi wiadomo, nie był Włochem.

Zmarszczył czoło i pokręcił głową.

– Jasne, że nie. Morton pewnie już od lat nie żyje. W przeciwnym wypadku musiałby mieć ze sto lat.

– Ale to jego nazywają Morton – wyjaśniłem.

Jim wzruszył ramionami.

– Może facet odkupił bar i ludzie z przyzwyczajenia zaczęli go tak nazywać? Kto wie?

– Może – odparłem, odpuszczając temat.

Jim zamówił po butelce piwa i od razu zaczął opowiadać o tym, co działo się po moim odejściu, zgrabnie pomijając to, co najbardziej chciałem wiedzieć.

– Mówię ci, stary, to był najgorszy i najtrudniejszy okres w całym moim życiu. Miałeś szczęście, że w porę odszedłeś – podsumował, zapijając na koniec to wszystko piwem.

Tego, jak potoczył się dalej mój los, nie nazwałbym szczęściem, ale on nie mógł tego wiedzieć, a ja nie chciałem do tego wracać. Eric, który pracował w barze od dobrych kilku miesięcy, przyniósł nam po kolejnej butelce piwa.

– Nie zamawialiśmy tego – powiedział do niego Jim.

– Od szefa. Na koszt firmy – odparł, wymieniając nasze butelki.

Odwróciłem głowę w stronę baru. Morton podniósł rękę w powitalnym geście, a ja kiwnąłem do niego głową w podziękowaniu.

– Widzę, że ktoś tu ma chody. – Jim roześmiał się, a potem przez kolejną godzinę słuchałem o jego pracy i o tym, jak świetnie mu się teraz wiedzie.

Jim lubił się przechwalać, ale było w tym coś pozytywnego. I zawsze dużo mówił o sobie. Nawet jeśli ktoś zaczął jakiś temat, on zgrabnie przekierowywał uwagę na siebie. Może właśnie dlatego tak świetnie się dogadywaliśmy przez te wszystkie lata, bo ja nie byłem tak rozmowny.

Lisa wysyłała mi wiadomości, dopytując, o której wrócę, i byłem o włos od wyłączenia telefonu, co nie uszło uwadze Jima.

– Chyba gadka o starym kawalerze nie była do końca prawdą, co? – spytał, uśmiechając się podejrzliwie.

– To tylko moje rodzeństwo. Mamy taki grupowy czat – skłamałem.

Grupowy czat, który założył Patrick dla nas wszystkich, już dawno usunąłem, bo miałem dość otrzymywania o każdej porze dnia i nocy dziesiątek wiadomości z pozornie zabawnymi zdjęciami lub niekończącymi się rozmowami o filmach i serialach, z którymi i tak nie byłem na bieżąco.

Nie chciałem mówić Jimowi o Lisie. Nigdy nie nazwałem głośno naszej relacji związkiem. Nie dlatego, że miałem problem z nazywaniem rzeczy po imieniu. Po prostu tego nie czułem. Nie tak jak w przypadku Gabrielle. To, co łączyło mnie z Lisą, w najmniejszym stopniu nie przypominało mojego związku z Gabrielle.

Niewiele miałem do powiedzenia, kiedy przyszła moja kolej na streszczenie ostatnich trzech lat. Praca w szkole i weekendowe wypady z miasta z moim rodzeństwem doskonale wyczerpały temat.

– Czas na mnie. Rachel urwie mi głowę, jeśli znów spóźnię się na kolację – oznajmił Jim, dopijając piwo. – Podam ci swój numer telefonu. Koniecznie musimy się spotkać na dłuższy wieczór. Może wpadniesz do nas któregoś wieczora?

– Jasne. Czemu nie – odparłem i tym razem nawet chciałem odnowić z nim znajomość. Wyjąłem telefon, zignorowałem kolejne wiadomości od Lisy i zapisałem jego numer.

– Jim… – zacząłem, wciąż się wahając. Czy mogłem zadać mu to pytanie? Ale przecież i tak już to wiedziałem. Szukałem jedynie potwierdzenia. – Czy ty wtedy…

Żadne słowa nie przechodziły mi przez gardło. On jednak wiedział, o co chcę zapytać. Dostrzegłem to w wyrazie jego twarzy. Spuścił wzrok i popatrzył na pustą butelkę w swojej dłoni. Milczał. Znałem go wiele lat, a ludzie rzadko się zmieniają. Nie chodziło o to, że nie chciał rozmawiać na ten temat, bo dla Jima nie było tematu, na który nie chciał rozmawiać. Jednak to było coś, co i jemu nie przechodziło przez gardło.

– Chcesz wiedzieć, czy byłem tam wtedy? – spytał.

Przełknąłem ślinę. Wziął głęboki oddech, po czym wypuścił głośno powietrze.

– Tak. Byłem tam.

Zapadła długa cisza. Gapiłem się na etykietę na butelce piwa w mojej dłoni, czując na sobie jego wzrok. Wsłuchiwałem się w lecącą w tle piosenkę Purple Rain. Nie wiedziałem, czy chciałem dalej ciągnąć tę rozmowę. Może lepiej byłoby odpuścić i nie psuć sobie tego wieczora.

– Podobno się przyjaźniliście. Miałeś być jednym z nich – odezwał z jakąś nutą pretensji w głosie. – Więc dziwię się, że nie wiesz, co tam się wydarzyło. Że nie śledziłeś wiadomości. Mówili o tym wszędzie.

– A ona? – spytałem cicho.

– Co ona? Co chcesz usłyszeć?

– Nie wiem. Że ma się dobrze. Że razem z nim mają ranczo w Luizjanie, dwójkę dzieci. Po prostu powiedz, że ona nie…

– Chciałbym ci to powiedzieć! – uniósł się.

Kilka osób przy sąsiednich stolikach obrzuciło nas zaciekawionym wzrokiem, sądząc, że za chwilę polecą krzesła. Awantury często się tu zdarzały. Nie umiałem określić tego, jak na mnie patrzył. Jakby był zły, że w ogóle poruszyłem ten temat lub może dlatego, że nie było mnie tam.

– Chciałbym ci powiedzieć to wszystko, ale to byłoby kłamstwo. Do cholery, Ethan! Przecież dobrze to wiesz.

Zamknąłem oczy, z trudem trawiąc jego słowa. Jasne, że wiedziałem. Miał rację. Trąbili o tym we wszystkich stacjach. Gazety codziennie o tym pisały. A ja, jak zwykle, schowałem głowę w piasek. Wyłączyłem się. Uciekałem od prawdy.

– Dobrze było cię widzieć, Jim – rzuciłem, wstając od stolika. – Zdzwonimy się.

Wyszedłem, ale nie wróciłem od razu do domu. Poszedłem nad rzekę, usiadłem na ławce i wpatrywałem się w płynące po wodzie kajaki. Musiałem pozbierać myśli po tym, jak mój umysł zaserwował mi rozmaite wizje tego, co mogło się wydarzyć. Wiedziałem, że nie zamknę tego etapu, dopóki nie poznam prawdy, ale nie byłem jeszcze na nią gotowy.

Pożałowałem, że umówiłem się z Lisą, bo po spotkaniu z Jimem jeszcze bardziej chciałem być sam tego wieczora. Ale nie mogłem już tego odwrócić. Dochodziła dziesiąta, gdy wróciłem do domu. Już na schodach poczułem zapach risotto. Lisa całkiem nieźle gotowała. Przywykłem do odgrzewanego jedzenia, ale czasem dobrze było zjeść coś innego. Jak już wspomniałem, Lisa nieźle gotowała, ale nie nakrywała do stołu tak, jak robiła to Garbrielle. Nie układała sztućców w idealnej odległości od talerzy ani nie podawała serwetek złożonych według jakichś specjalnych zasad savoir-vivre. Nie przywiązywała wagi do szczegółów. Nakładała jedzenie z garnka prosto do półmisków, a potem siadaliśmy na kanapie i jedliśmy, oglądając telewizję lub gapiąc się w nasze telefony.

– Długo cię nie było. Zaczynałam się martwić.

– Wybacz. Spotkałem starego znajomego i trochę się rozgadał – odparłem markotnie.

Starałem się nie myśleć o tym. Usiadłem na kanapie i gapiłem się w ekran telewizora. Lisa podała mi miskę z risotto. Jeśli wcześniej byłem głodny, to po spotkaniu z Jimem zupełnie straciłem apetyt. Nie chciałem jednak sprawiać jej przykrości, bo zawsze bardzo się starała. Brałem małe kęsy i przełykałem je z trudem, czując, jak jedzenie rośnie mi w ustach.

– Wszystko w porządku? Jesteś dziś nieobecny – zauważyła. – Coś się stało?

Pokręciłem głową. Wiele bym dał, by nie mieć w głowie tego chaosu.

– Nie. Wszystko w porządku. Jestem trochę zmęczony.

Usiadła obok i co chwila spoglądała na mnie, a ja udawałem, że tego nie zauważam.

– Ostatnio trochę myślałam i doszłam do wniosku, że powinniśmy zamieszkać razem – powiedziała nagle, przez co prawie się zakrztusiłem. Przeciągałem kaszel tak długo, jak tylko się dało, ale i tak nie wymyśliłem niczego, co mogłem odpowiedzieć. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Nie sądziłem, że to, co nas łączyło, było dla niej aż tak poważne.

– To duży krok. Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie? – spytałem, wciąż jeszcze zaskoczony tym szalonym pomysłem.

– Spokojnie. Nie zaciągam cię przed ołtarz. – Roześmiała się. – Pomyślałam, że to mogłoby być tylko na próbę. Poznamy lepiej swoje przyzwyczajenia, wady i zalety. Poza tym spotykamy się już od prawie roku.

Od prawie roku. Nie wiem, od jakiej daty to liczyła. Poznałem Lisę, gdy zaczęła pracę w naszej szkole. Byłem już wówczas trenerem, ale nadal jeszcze prowadziłem wieczorne zajęcia z samoobrony. Świetnie nam się rozmawiało i gdy zaproponowała wyjście na kawę, zgodziłem się. Nie przypuszczałem jednak, że przerodzi się to w coś większego, bo choć ją lubiłem, to nie w taki sposób, w jaki ona tego oczekiwała. Któregoś dnia, po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu, wylądowaliśmy w łóżku. Słowa nie były w stanie opisać tego, jak podle się potem czułem, bo wciąż myślałem o Gabrielle.

Po tamtej nocy zachowałem się jak na totalnego dupka przystało i nie zadzwoniłem do niej następnego dnia. Wziąłem nawet dwa dni wolnego w pracy i wyłączyłem telefon, by przeciągnąć tę dziecinadę, licząc na to, że gdy wrócę, temat rozejdzie się po kościach i zapomnimy o całej sprawie. Problem w tym, że Lisa nie przejęła się tym, a poczucie winy wobec niej nie pozwoliło mi odmówić, gdy znów zaproponowała spotkanie. I tak oto wdepnąłem w coś, co ona nazywała związkiem. Związkiem, do którego z czasem zacząłem się przyzwyczajać, bo Lisa nie była skomplikowana. Nie ścigały jej demony przeszłości.

– Pozwolisz, że to przemyślę? – spytałem ostrożnie.

Wciąż zachowywałem się wobec niej ostrożnie, bojąc się zranić jej uczucia, choć ona z niczego nie robiła problemu. Pewnie nawet nie obraziłaby się, gdybym od razu jej odmówił.

– Jasne – odparła z uśmiechem, po czym włączyła kanał sportowy i z uwagą zaczęła śledzić mecz koszykówki.

– Chodzi o to, że przywykłem do mieszkania w pojedynkę i nie chcę podejmować tak poważnej decyzji zbyt szybko. Mam swoje dziwactwa – dodałem, kończąc zdanie idiotycznym nerwowym śmiechem. Lisa popatrzyła na mnie i znów się uśmiechnęła.

– Nie ma sprawy – powiedziała bez cienia urazy.

Poczułem się jeszcze bardziej winny. Dlaczego nie umiałem dać jej choć odrobiny uczuć, jakimi obdarzyłem Gabrielle, zanim jeszcze poznałem jej imię? Już wtedy byłem gotów złożyć świat u jej stóp, a nie potrafiłem docenić Lisy żebrzącej o odrobinę mojej uwagi.

Ciszę wypełnioną podekscytowanym głosem komentatora sportowego przerwał dzwonek mojego telefonu. Wstałem z kanapy i poszedłem do sypialni, gdzie zostawiłem komórkę.

– Jesteś w domu? – spytał Riley, jak tylko odebrałem. – Mogę wpaść? Jest sprawa do omówienia.

– Nie powinieneś być na randce?

– Nie nazwałbym tego randką – mruknął. – To co, mogę wpaść? To dosyć ważne.

– Dziś to nie najlepszy pomysł. Jest u mnie Lisa.

– No tak. Oczywiście, że jest u ciebie Lisa – odparł pretensjonalnie.

Riley nie przepadał za Lisą, a co za tym szło, również Patrick nie darzył jej sympatią, choć on w przeciwieństwie do mojego brata nie zachowywał się w stosunku do niej jak kompletny kretyn. Chloe i Kim były nastawione do niej przyjaźnie, ale mimo wszystko przestałem przyprowadzać Lisę na wspólne wyjścia, bo nie czułem się swobodnie, wiedząc, że tak naprawdę nie jest akceptowana przez mojego brata. Stwarzało to między nami niezręczną atmosferę.

– Pogadamy jutro. Zajrzę do ciebie.

– Jutro rano jedziemy do Atlanty. Zapomniałeś?

– Oczywiście. Koncert – przypomniałem sobie. Jak mogło wylecieć mi z głowy wydarzenie, którym mój brat żył od miesiąca?

– Na pewno nie chcesz jechać z nami?

Po ostatnim wypadzie na jego koncert dwa dni dochodziłem do siebie. Zgubiłem portfel i rozbiłem wyświetlacz nowego telefonu. A potem, gdy Patrick wrzucił kilka filmików z tamtej nocy na nasz grupowy czat, dopadł mnie kac moralny. On, jak zwykle, pozostawał nienagannie trzeźwy i z radością nagrywał nasze żenujące popisy.

– Następnym razem – odparłem.

Pewnie skorzystałbym z jego propozycji, gdyby nie rozmowa o pracę, do której naprawdę chciałem się przygotować.

– Jasne. Pogadamy po moim powrocie.

Kariera muzyczna nie wypaliła mojemu bratu tak, jak tego oczekiwał, ale miał garstkę swoich fanów. Co jakiś czas dawał koncerty, a od kilku dni w lokalnej stacji zaczęto puszczać jeden z jego wcześniejszych utworów, co uznawaliśmy za mały sukces.

Wróciłem na kanapę i wpatrywałem się w ekran telewizora, ale moje myśli znów zaczęły krążyć wokół spotkania z Jimem. Czy to właśnie wisiało nade mną od rana? Czy możliwe, że jakimś cudem przeczuwałem, że coś się wydarzy?

***