9 największych tragedii starogreckich - Ajschylos - E-Book

9 największych tragedii starogreckich E-Book

Ajschylos

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

9 największych tragedii starogreckich” to zbiór tragedii największych ateńskich poetów: Ajschylosa, Sofoklesa oraz Eurypidesa, twórców nowego gatunku, jakim jest dramat, ukazujący w sposób nowatorski ludzki los, cierpienia i namiętności. Do zbioru zaliczają się: Ajschylos – „Oresteja”, „Prometeusz w okowach”, Sofokles – „Elektra”, „Król Edyp”, „Antygona”, Eurypides – „Bachantki”, „Hippolytos uwieńczony”, „Ifigenia w Aulidzie”, „Medea”.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Ajschylos

9 największych tragedii starogreckich

MultiBook

Warszawa 2020

Ajschylos. Oresteja

OSOBY DRAMATU

AGAMEMNON

KLITAJMESTRA

AJGISTOS

KASANDRA

POSEŁ

STRÓŻ

CHÓR mężów rady argiwskiej

ŚWITA Agamemnona, Klitajmestry i Ajgistosa

TREŚĆ

Ściana tylna sceny przedstawia zamek Atrydów w Argos.

Przed zamkiem szereg ołtarzy i posągów bóstw. Na dachu przechylony ku przodowi Stróż.

STRÓŻ

Ach, skończcie raz już, proszę, bogowie, tę nędzę!

Przez cały rok na dachu Atrydowym pędzę

Psie życie, strażujący – istny kundel dziki.

Aż nadtom ci już poznał nocne gwiazd sejmiki,

Wyliczyć mogę wszystkie te jasne wielmoże,

Władnące w tym powietrznym nade mną przestworze;

Wiem, które dają ciepło, które zimę rodzą

I w jakiej wschodzą chwili, a w jakiej zachodzą.

I teraz pilnie baczę z tej strażnicy mojej,

Czy wieści mi nie przyjdą o zburzonej Troi,

Ogniste, szybkie wieści. Bo tak mi królowa

Kazała – nadoprawdy, mądra, męska głowa!

Więc leżę, ni ten tułacz, przesiąknięty rosą,

Wczasuję się, lecz wczasy nocne nie przyniosą

Spoczynku moim kościom: w ciągłej jestem trwodze,

Ażeby sen zbyteczny nie skleił niebodze

Tych powiek utrudzonych. A jeśli się kiedy

Świstaniem albo śpiewem chcę pozbyć tej biedy

I snu natarczywego odpędzać katusze,

Nad losem tego domu zalewać się muszę

Gorzkimi iście łzami – bo gdzież się podziały

Te dawne, dobre czasy i cnoty, i chwały?

Bodajby już nareszcie błysnął ogień boski,

Co zwolni mnie, nędzarza, od tej ciągłej troski!

chwila milczenia; nagle spostrzega ognie na górach

A, witajże mi, światło, ty słońca zwiastunie!

Zatańczy lud argiwski w twojej szczęsnej łunie,

Dziękując za tę łaskę. Oj dana! Oj dana!

Co tchu ja zawiadomię żonę mego pana,

By, z łoża się zerwawszy, wszystek dom zbudziła,

Okrzykiem przeradosnym witając co siła

Ten błogi żar pochodni. Padł gród Ilijonu –

Tak wieści straż płomienna tam, u nieboskłonu!

Jać sam wyskoczę pierwszy, bo straż moja czujna

Sprawiła, że mi padła dziś szóstka potrójna

W szczęśliwej grze mych państwa zapłatą dostatnią,

Gdy rękę mego króla uściskam jak bratnią.

O reszcie wolę milczeć.. Tak jest, mówię szczerze:

Mam pypeć na języku... Wcale mnie nie bierze

Ochota pisnąć słówko! Hej, świat by się zdumiał,

Co by ten dom powiedział, gdyby mówić umiał!

Cóż gadać o tym ludziom nieświadomym rzeczy?

Kto wie, temu milczenie moje nie zaprzeczy.

Z boku wchodzi na scenę Chór, z piętnastu złożony starców, w świątecznych szatach, z wieńcami na głowie, z długimi laskami w ręku, z mieczami u lędźwi. W czasie gdy się ustawiają, mówi Przodownik chóru.

PRZODOWNIK CHÓRU

Dziesięć upływa lat,

Gdy dwaj wrogowie Priama,

Których zrodziła ta sama

Boska Atrydów krew,

Król Menelaos i brat,

Król Agamemnon, na czele

Tysiącznych argiwskich okrętów

Jęli przecinać topiele

Morskich odmętów –

Zemsty poganiał ich gniew.

Z bojowym ruszyli okrzykiem –

Każdy krwiożerczy jak ptak,

Jak oszalały ten sokół,

Co skrzydeł wiosłami naokół

Z gniazda odartych, skalnych ścian

Powietrza prując szlak,

Krakaniem napełnia dzikiem

Przestworza:

Zaginął jego płód,

Przepadły pisklęta,

Długiego wylęgu trud.

Aleć Apollon, czy Zeus, czy Pan,

Władyki stromych gór,

Sokoli usłyszą wrzask:

Moc boża

O powierzonych swej trosce pamięta!

Pomsta żyje –

Choć nierychliwe,

Lecz sprawiedliwe

Jawią się Erynije.

Tak gościnności możny stróż,

Zeus, rozdawca opiekuńczych łask,

Atreuszowym kazał synom iść

Na Aleksandra, odbić z jego rąk

Najpłochszą z ziemskich cór.

Długo bitewny unosił się kurz;

Pod tarcz brzemieniem tłum rycerzy kląkł.

Kolana zadrżały ni liść,

Oszczepów kruszył się wał.

Proch krew trojańską ssał

I naszą, Danaów krew.

Lecz jakikolwiek będzie tego kres,

Tak będzie, jak każe los:

Boży gniew,

Boży cios

Nic sobie nie robi z łez,

Uderza, niepowstrzymany.

Mimo ofiary wylanej;

Łamie, niezwyciężony,

Pomimo żertwy spalonej.

Lecz myśmy tu pozostali

Precz od wojennej chwały,

Precz od chwalebnej wojny;

Ni chłopaczkowie mali,

Tarczy nie źdźwigniem zbrojnej:

Kij nam do ręki daje wiek zgrzybiały.

Bo jeśli w wątłej postaci chłopięcej

Potężny Ares nie zamieszka,

Tym więcej

Stronić on musi od starości znojnej.

Odartą ze świeżych liści,

Żywotać ją wiedzie ścieżka,

Słabą i chwiejną,

W dal beznadziejną.

Po życia wlecze się drogach;

Trzęsąca się, o trzech nogach;

W dzień biały

Ni senna snuje się zjawa,

Niepewnym krokiem stawa,

Nikłego widma wzór.

Klitajmestra wyszła tymczasem z pałacu, otoczona służebnicami, i zajmuje się podczas wierszy następnych składaniem ofiar na ołtarzach.

Córko Tyndareowa,

Cóż się to, powiedz, dzieje?

Jakież nadeszły wieści,

Jakież to cudo się iści,

Jakież radosne przyniesiono słowa

K’nam,

Iże ofiarą kolejną

Bogom nie skąpisz części?

Niechże nam powie królowa.

Niech Klitajmestra nam powie,

Czemu obiata się leje.

Dlaczego żertwa się pali

Dla władców nizin i gór,

Dla bóstw, co chronią nasz gród,

Co rynków strzegą i bram?

W kosztownym płoną żarze

Wszystkie po mieście ołtarze;

Olejów, jakie znam,

Najprzedziwniejszy dym

Swe kłęby ku niebu splótł;

Wonności skarbiec bogaty

Z królewskiej wynosisz komnaty –

Jakiż to stał się cud?

O dobrym wypadku czy złym,

Jeżeli słuszność ci każe.

Opowiedz, troskę tę zrzuć,

Pod którą krok się nasz chwieje,

Pod którą duch nasz zamiera.

Ogni tych blask

Wielkie w nas budzi nadzieje,

Otwiera

Nowe koleje

Niespodziewanych łask.

Ból nam wypędza ze serca,

Co tak nam w łono się wwierca,

Co tak nas cały pożera.

Klitajmestra milczy, zajęta ofiarami.

CHÓR

Zaśpiewać chcę wam dzisiaj o tym, jaki znak

Walecznych powiódł mężów w ten chwalebny szlak.

Dźwięcznej mi pieśni nie odmówił bóg –

Jak stało się, że władca napowietrznych dróg,

Możny, królewski ptak,

Dwuberłej kazał mocy Achajów, by młódź,

Zbrojną w oszczepy i łuk,

Zebrawszy, Teukrów ukróciła chuć.

Wodzom okrętów zabłyśli u góry

Orłowie dwaj, ten biały, a ten czarnopióry,

Po stronie oszczepu siedli

Na wierchu, zajęczycy rozszarpanej jedli

Niedonoszony płód!

O, biada! Niech jęczy lud,

Niech skargi rozebrzmią ponure –

Lecz dobro niech weźmie górę!

Dwoistą myśl Atrydów widząc, mądry wróż

W zabójcach zajęczycy ujrzał widmo burz

I takieć wieszcze wnet im słowa rzekł:

„Nadejdzie czas, gdy zniszczon gród Priama legł,

Gdy go pokryje kurz,

A Mojry wam oddadzą zdobycz, którą dom

Długi gromadził wiek.

Bodajby tylko pomsty bożej grom

Nie strzaskał bicza, co smagać ma Troję:

Niechętna jest Artemis – i o to się boję –

Krwiożerczym ptakom, co siadły

I, trwożną zajęczycę rozszarpawszy, jadły

Niedonoszony płód”.

O, biada! Niech jęczy lud,

Niech skargi rozebrzmią ponure –

Lecz dobro niech weźmie górę!

„Nadobna pani nasza,

Która o leśnej zwierzynie pamięta,

Ma w swej opiece i przypierśne lwięta,

Przeze mnie powiedzieć rada,

Co z wieszczby onej wypada –

Weseli mnie ta wróżba, ale i przestrasza.

Błagać więc będę Pajana,

By naw danajskich wiatr nie wstrzymał wrogi,

Ażeby, zagniewana,

Wyrodnej nie żądała ofiary, co w progi

Domowe nieprzepartą nienawiść by wniosła.

Czeka już bowiem zemsta, z krwi wyrosła –

Mord dziecka krew zapłaci, haniebnie wylana!”

Tak królom wróżył Kalchas, dzień blasku i chwały

Z tych ptaków przepowiadał, co jadły nieźrzały

Ów zajęczycy płód.

Więc niechaj jęczy lud,

Niech skargi rozebrzmią ponure –

Lecz dobro niech weźmie górę!

Zeusie! Ty ku nam się skłoń!

Nie wiem, jak wzywać go mam,

Jak mam przemawiać doń.

To jedno tylko wiem,

Że on mi ucieczką w złem.

Że on w swej mocy boskiej zbawi mnie wszelkiej troski.

On mi ją zrzuci sam!

Ten, co tak długi czas

Wszechwładzy rozkosz pił,

W ludzkiej pamięci zgasł.

Ale i wtóry bóg

Zaginął – Zeus go zmógł!

W rozumie poszedł najdalej, kto dziś Zeusa chwali,

Kto czci go z wszystkich sił.

Przezeń nauczon jest człek,

Że mądrość li zdobył świat,

Gdy wie, co znaczy ból.

Zaledwieś do snu, uspokojon, legł,

Już on na serce wspomnieniem ci padł –

Wbrew woli naukę masz!

Lecz łaska boża ma nad nami straż,

Acz srogi jest wieków król.

I starszy floty wódz

Achajskiej zgiął się wnet

Przed siłą wieszczych słów,

Poddał się losom, co chciały go zmóc,

Gdy wiatr przeciwny od Chalcydy szedł.

Z okręty on w Aulis stał,

Bacząc cierpliwie, aże morski wał

Przyjazny mu będzie znów.

Wichr szalał od Strymonu,

Za nim szła zwłoka i głód.

Wróg zwycięskiego plonu,

Tak rozpętawszy się nagle,

W tak dziki wydąwszy się prąd,

Łamał maszty, szarpał żagle,

Walił w okrętu przód;

Krzepki Argiwów lud

Bezczynnie wiądł. Wówczas natchniony wieszcz,

Bożego słowa stróż,

Poddał pod wodzów sąd

Lekarstwo sroższe od burz:

„Gniew Artemidy z was szydzi –

To wiem!

Trzeba mu zadać kres!”

Straszny ich przejął dreszcz,

Berła rzucili Atrydzi

O ziem.

Zalani strugą łez.

Z starszego księcia wargi

Spłynął naonczas ten głos:

„Z boginią pójdę w zatargi,

Gdy jej podepcę rozkazy!

Lecz zbrodnia to będzie i ból,

Straszne piętno krwawej zmazy,

Jeśli, jak chce tego los,

Ojcowskiej ręki cios

Na kwiat mych pól,

Na córkę sprowadzi skon.

I tu jest zło, i tam”.

Tak rzecze ten zbożny król –

„Lecz czyż was rzucić mam?

Być zdrajcą bojowych przymierzy?

Niech krew

Ukoi burzę fal!

Niech ten dziewiczy plon

Srogiego gniewu uśmierzy

Dziś gniew!

Tak, dobrze – i płony żal!”

Przed koniecznością gdy tak zegnie kark,

W duszy się jego występek zapłodni –

Złowróżbny go owiał dech!

Ziejący żądzą zbrodni,

Z sumieniem nie wchodzi już w targ,

Bo kogo raz już opanował grzech,

W tym ci zuchwałość ponadmiar wyrasta.

Wojnę poczęła niewiasta,

A dla tej wojny

I by zwycięstwo dać swej flocie,

W spokojnej,

Ponurej

Ochocie

Stał się mordercą swej córy.

Ten płacz i żal jej – na cóż się on zdał?

Ku rodzicowi zanoszone prośby,

Ni czar dziewiczych lat

Od tej straszliwej kośby

Nie powstrzymały żądz bitewnych chwał.

Poczęli modły, krwawy rozkaz padł –

Ku miłosierdziu ojciec się nie nagnie:

Gdy ją kładziono, by jagnię,

W ofiarnym płótnie

Wśród śmiertelnego ołtarza,

Na wargi

Okrutnie

Sam zważa,

By klątw nie rzuciły, ni skargi!

Oniemiona,

Gdy jej z łona

Precz szafranowe pozdzierano szaty,

Spojrzeń strzały,

Wzrok omdlały

Na swoje rzuci katy.

Jak posąg, tak nadobna, przemówić by rada

Onać skazanka blada,

Onać śpiewaczka miła,

Co ongi tak zbożnie nuciła

O szczęściu ojcowskim i chwale,

Gdy wspaniale

Licznych gości

W jego włości

Huczna ściągała biesiada.

Jakie drogi

Los ten srogi

Wybrał ci potem, nie wiem, nie mam słowa –

Ale godna,

Niezawodna

Jest wiedza Kalchasowa.

Cierpieniem Sprawiedliwość nas, śmiertelnych, ćwiczy;

Przyszłości tajemniczej

Wieścić me usta nieskore:

Zjawi się w samą porę –

Niech tylko ręka jej szczera

Dobro wspiera,

A bez straty

Przedsię dla tej,

Na którą Apia tak liczy.

Klitajmestra, skończywszy ofiary, zwraca się ku Chórowi.

PRZODOWNIK CHÓRU

Z godziwym, Klitajmestro, szacunkiem przychodzę,

Bo jeśli tron królewski opuścili wodze,

Małżonkom ich królewski hołd się przynależy.

Czy nowin masz nadzieję, czy po wieści świeżej

Ofiary te dziś składasz? Pytać się nie lenię –

Ze czcią odpowiedź przyjmę, ze czcią i milczenie.

KLITAJMESTRA

Jak głosi nam przypowieść, nowinę radosną

Noc-matka śle nam z jutrznią – i tobie wyrosną

Uciechy nad nadzieje, gdyć mój język powie,

Że gród Priama wzięli nasi Argiwowie.

PRZODOWNIK CHÓRU

Co?! Możem nie dosłyszał? Powtórz, pani moja!

KLITAJMESTRA

Powtarzam ci wyraźnie: w naszych rękach Troja.

PRZODOWNIK CHÓRU

Ma radość tak jest wielka, że do łez mię wzrusza.

KLITAJMESTRA

Toć łzami się tłumaczy wszelka szczera dusza.

PRZODOWNIK CHÓRU

Prawdziwać to wiadomość? Gdzież pewności znamię?

KLITAJMESTRA

Nie może być inaczej, jeśli bóg nie kłamie.

PRZODOWNIK CHÓRU

Czy może snów pochlebczych twoja miłość słucha?

KLITAJMESTRA

Nie ufam nigdy marom uśpionego ducha.

PRZODOWNIK CHÓRU

Lub może lekkoskrzydła tak cię wieść porwała?

KLITAJMESTRA

Przyganiasz mi – nie jestem ja dziewczyna mała.

PRZODOWNIK CHÓRU

A kiedyż to – mów! – padły mury tego miasta?

KLITAJMESTRA

Tej nocy, z której dzień nam dzisiejszy wyrasta.

PRZODOWNIK CHÓRU

A gdzież tej wieści poseł tak rączy, tak chyży?

KLITAJMESTRA

Hefajstos, co swe ognie rozpalił na wyży

Idajskiej; od ogniska spieszył do ogniska

Płomienny jego goniec. Ida blask swój ciska

Na Lemnos, na Hermesa opokę, a dalej

Już Athos, schron Zeusa najmilszy, się pali,

Ognisty znak dostawszy. Potem coraz płodniej

Rozrastał się po drogach sosnowej pochodni

Ogromny żar; świecący, jak promienie słońca,

Po morza rozigranych falach mknął bez końca,

Aż dobiegł do Makista wierchowej strażnicy;

I tego sen nie zmorzył: płomienistolicy,

W te tropy ze swej czujnej zerwawszy się warty,

Wysłańca w dalszą drogę pchnął; ten, nieprzeparty,

Z swą żagwią do Eurypu dobiegłszy wybrzeży.

Dał znak Messapiosa opoczystej wieży.

Ten w zamian odpowiedział: suche wrzosu pęki

Żar dały niesłabnący. Łagodny i miękki,

Ni światło księżycowe, szedł ten blask wysoki

Równiami Asoposa, aż hen, pod opoki.

Pod szczyty Cyteronu, nowe budząc straże.

A oneć, rozpłonąwszy w możniejszym pożarze

Niż rozkaz, wnet przeniosły przez wody Gorgony

Na szczyty Ajgiplanktu znak swój rozpłoniony

I tutaj, popędziwszy nieleniwe stróże,

Niebawem takie światło roznieciły duże,

Iż mocą niebosiężną wzbiły się ogromy

Tej miotły płomienistej w górę, ponad stromy.

Skalisty brzeg Zatoki Sarońskiej; a potem,

Tych ogni niezagasłym opleciona złotem,

Szła wić ta ku Arachny wysokim chochołom.

O szczyt tu uderzywszy ostatni, z wesołą

Nowiną w gród Atrydów przybiegło to płomię,

Idajskich ogni wnuczę. Tak ci się widomie

Sprawili moi gońce, tak ci po sto razy

Podawał ten tamtemu królewskie rozkazy –

Zwycięzcą jest w tym biegu pierwszy i ostatni.

Ten znak ci moich wieści prawdę uwydatni,

Przysłanych mi przez męża dziś spod murów Troi.

PRZODOWNIK CHÓRU

Nie mogęć jeszcze bogom dziękować w tej mojej

Radości; pełna dziwu, słuchać jest gotowa

Bez końca moja dusza, pani, twego słowa.

KLITAJMESTRA

Do Troi dziś wkroczyli zwycięzcy Achaje.

Dwojakie słyszę krzyki – tak mi się wydaje –

W tym mieście zwyciężonym. Wlej do jednej kruży

I ocet, i oliwę: juścić im nie służy

Ta spółka, zawszeć będą wrogami – tak losy

Nierówne wprowadzają rozdźwięk między głosy

Zdobywców i pobitych. Patrzaj: ci, pobledli,

Przy zwłokach swych najbliższych w wielkim smutku siedli –

Przy mężu tutaj żona, tam przy starcu dziecię.

Najmłodsza swego rodu latorośl. Na świecie

Większego nie ma bólu nad ten, gdy tak z wargi

Tych dziś już niewolników krwawe płyną skargi

Na dolę swych najdroższych. Tamci zaś, strudzeni

Zamętem i rozgwarem walk wśród nocnych cieni,

Rozbiegli się po mieście, aby znaleźć jadło.

Nikt znaku się nie trzyma, idzie, jak wypadło.

Jak ślepy traf przydarzył; pomny swojej nędzy,

W trojańskich się pałacach rozgaszcza co prędzej:

Już szron mu nie dokucza, nie ziębi go rosa,

Na wartę iść nie trzeba pod gołe niebiosa,

Wygodnie nockę prześpi, ciepło i bez trwogi.

Jeżeli tylko uczczą opiekuńcze bogi

Tej twierdzy, poszanują w tej zdobytej ziemi

Przybytki bóstw – to myślę, że się już ze swemi

Zwycięstwy nie rozminą. Ale tak się zdarza,

Iż wojsko w chęci zysków niejedno znieważa,

Co uczcić się należy. Aby wrócić potem

Do domu z tej wyprawy, powtórnym zawrotem

Potrzeba łaski niebios. A nuż wojsko wróci,

Zgrzeszywszy, i bogowie w swojej gniewnej chuci

Ponowną zbudzą zemstę z krwi umarłych? Boże!

Ot, tyle wam niewiasta dziś powiedzieć może.

By dobro było górą, to jedno życzenie

Ze wszystkich swoich skarbów przenajwyżej cenię.

PRZODOWNIK CHÓRU

Niewiasto, mądrześ rzekła, od mężów niegorzej.

A teraz, gdy mam dowód i pewność, niech złoży

Dziękczynna się modlitwa dla bóstw, którzy krwawą

Niedolę taką dzisiaj ozłocili sławą.

Klitajmestra odchodzi do pałacu.

PRZODOWNIK CHÓRU

Zeusie królewski! O Nocy ty miła,

Ty światów wszechmożna pani!

Na Troiś warownię mgłę gęstą rzuciła,

Że starce i dzieci

Z zabójczej tej sieci,

Z niewoli okrutnej obieży

Nie uszli w twych mroków otchłani.

Wargi me skore

Wielbią Zeusa, stróża gości,

Co łuk w prawicy swej dzierży;

Dawno go trzymał napięty

Przeciwko złości

Aleksandrowej,

Bacząc, by pocisk gotowy

Nie padł w powietrzne odmęty

Nie w porę...

CHÓR

Zeusa grom

Szczodrze już poznał ich dom –

Któż by mógł

Między nieprawdy policzyć mój głos?

Spotkał ich los,

Jakiego chciał dla nich bóg.

Świat ci znam,

Mówiący, że boskim oczom

Uchodzą ludzie, jeśli kroczą

Środkiem występnych, krzywych dróg.

Ale to grzech i kłam!

Na cały ród

Przezgubna spadnie pokuta,

Jeżeli żądza, z bożej czci wyzuta,

Za zbytnim łupem goni,

Jeżeli w domu zbytni blask gromadzi.

Więc skromnym losom bądźmy radzi,

Albowiem z nieszczęścia toni

Żaden ci skarb nie wyprowadzi

Tego, kto prawo był zgniótł,

Sprawiedliwości ołtarze

W zuchwalstwa zdeptał nadmiarze.

Juścić on

Nie wie, gdzie znaleźć ma schron:

Gładka dłoń

Chytrej pokusy uwodzi go wciąż.

Występny mąż

Grzechem znaczoną ma skroń,

Zbrodni swej

Przed nikim już nie ukryje –

Onać swym własnym blaskiem żyje!

Fałszywy kruszcu, płoń się, płoń,

Połyski złota miej –

Nadejdzie czas:

Sczernieje jaśń twa zdradziecka!

A on podobny jest do tego dziecka,

Co ściga ptaszę skrzydlate:

Klęsk od swojego nie odwróci miasta –

Łaska mu boża nie wyrasta!

Tak ci na swoją zatratę

Zła przywabiła go niewiasta –

Parys nawiedził nas:

Łamie gościnę, jak złodziej,

Cudzą małżonkę uwodzi.

Włóczni tłum,

Żagli szum,

Zbroi szczęk,

Ludu jęk

Zostawiła ziomkom swym.

Zamiast wiana,

Z domu pana

Gdy lekkimi uszła kroki,

Klątwę wniosła, sercem lekka,

Gruz i dym

W Ilijonu smutny gród.

I zajękli wieszcze domu

Nad czelnością tego sromu.

Ach, to łoże! Ach, ten lud!

Ach, ten wstyd głęboki,

Którym miasto, którym człeka

Okryła ta zdrada!...

A on, tak podle zhańbiony,

Z milczącej umiera tęsknoty –

Snać w domu widmo jej włada

Spoza dalekich mórz.

Hej, jakiż po stracie żony

Zajmie go jeszcze obraz złoty?

Minęło wszystko już!

Wzrok ci ma odtąd zakryty

Na wszelki wdzięk Afrodyty.

Żywot marł,

Tylko czar

Budził sen –

Nikły len,

Który prządł mu gorzki żal;

Wiotkie, lotne,

Bezpowrotne,

Mgławe mary i widziadła,

Co na wiewnych skrzydłach wioną

W pustą dal.

Darmo je tęskny ściga wzrok!

Taka w wszystkich domach klęska,

Nieodparta, przezwycięska,

Trosk wodząca rojny tłok,

Przy ogniskach siadła!

Na tę ziemię nawiedzoną

Gorzka przyszła dola:

Wszak nie ma w Helladzie sioła,

Skąd by orszaki zbrojne

W bitewne nie poszły pola.

Cierpliwość czyha u bram;

Ale i żal głośno woła:

Ilum słał w tę krwawą wojnę,

Wiem ci to dobrze sam,

A oko dziś wita moje

Popioły tylko i zbroje!

Ares, mieniacz ludzkich trupów!

Za garść złota, on, co waży

Na oszczepie życie człeka,

Hen, z daleka,

Spod Ilionu

Zamiast łupów

Śle najdroższym ku boleści

Proch rycerzy, proch żeglarzy

W kosztownej, zamkniętej urnie!

Przedsię górnie

Chwałę skonu

Pieśni głoszą:

Ten z rozkoszą

Dla żołnierskiej zginął części,

Tamten dla cudzej żony

Padł, włócznią ugodzony!

Zaś na Atrydów ponury,

Tajemny, bólem sycony,

Podstępny czyha gniew,

W pierś ich waleczną mierzy.

A Troi upadłe mury

Zmarli obiegli bohaterzy;

Wylana mężnie krew

Na obcej, dalekiej ziemi

Sławę ich krzewi i plemi.

Przepotężny jest głos ludu,

Klątwę ściąga za śmierć braci;

A ja czekam, aż złowroga

Przyjdzie trwoga,

Córka Nocy,

Z jarzmem trudu,

Gdyż bogowie nie przebaczą

Sprawcom rzezi. Już postaci

Czarnych Erynij zjawisko

Widzę blisko,

Pełne mocy!

W życia boju

Kto bez znoju

Zdobył szczęście, ten w rozpaczy

Ujrzy, jak rychło zginie,

Co przyszło w złej godzinie.

Groźny jest honor wszystek,

Gdy wzrósł na krwawej winie:

Zeusowy pada grom –

Haniebny koniec z weselem!

Więc bogactw razi mnie zbytek,

Nie chcę być grodów burzycielem,

Cichy przenoszę dom

I wielce mnie serce boli

W cudzej umierać niewoli.

Ognie świecą,

Wieści lecą

Po ulicach miasta!

Któż odgadnie,

Zali zdradnie

Kłamny nie zwodzi nas bóg?

Chłopięca tylko dusza

Taką się złudą wzrusza:

Jak to, nadzieja wyrasta

W tym naszym łonie,

Że gdzieś tam wśród górskich dróg

Jakowyś ogień płonie,

Aby gdy zgaśnie ten żar,

Jeszcze nas większy smutek sparł?

Niech łatwowierna niewiasta

Przed czasem dzięki składa!

Słowa jej grot

Chyży ma lot,

Lecz chyżo również pada

Wieść urodzona

Z płochych białogłów łona.

PRZODOWNIK CHÓRU

Dowiemy się niebawem, czy prawdy jest bliska

Płomienna wieść, przez żarne podana ogniska,

Czy może owo światło jest, ni obraz we śnie,

Co przyszedł, pełen czaru, i zginął przedwcześnie.

Bo oto widzę posła, jak k’nam od wybrzeża,

Uwieńczon gałązkami oliwnymi, zmierza.

A suchy, dżdżu spragniony kurz, co pod dostatkiem

Obsypał go, brat bliźni błota, jest mi świadkiem,

Że niemym posłem nie jest i że nie przez blaski

I dymy watr wierchowych udzieli nam łaski

Radosnej, albo... O tym ani wspomnąć nie chcę,

Albowiem gdy go widzę, nadzieja mnie łechce,

Że z dobrem tym niebawem dobro się połączy!

A kto naszemu miastu życzyć byłby rączy

Odmiennie, ten niech – mówię, a to prawda szczera –

Swojego zaślepienia sam owoce zbiera!

Zjawia się Poseł.

POSEŁ

Rodzinna ziemio Argos, witaj mi! Nareszcie

Po latach aż dziesięciu jestem w moim mieście.

Ta jedna mi się z wszystkich nadziei spełniła!

A jużem prawie zwątpił, czy ta ziemia miła

Dla kości mych swe wnętrze najdroższe otworzy.

Witajcie, moje łany! Witaj, blasku boży

Słoneczny i ty, Zeusie, stróżu tej krainie,

I ty, pytyjski władco, święty Apollinie!

Pociski twoje na nas już się nie powalą,

A byłeś nam niechętny nad Skamandru falą.

Bądź odtąd naszym zbawcą, podtrzymuj nam zdrowie!

I was pozdrawiam wszystkich, o walki bogowie!

A przedsię ciebie, pośle, posłów czci i chwało,

Hermesie!... Spod oszczepów powracamy cało,

Więc radzi nas przyjmijcie, bohaterzy zmarli,

Wy, coście nas do tego bojowania parli!

Witajcie mi, przysionki królewskie, ty, drogi

Mój zamku, wy, ołtarze, wy, promienne bogi!

Jeżeli kiedykolwiek, to już dzisiaj właśnie

Niech oko waszej łaski dla niego nie gaśnie,

Albowiem Agamemnon, książę władczej mocy,

Przynosi wam i wszystkim światłość pośród nocy.

Przyjmijcie go jak męża, co trojańskie niwy

Przeorał onymć pługiem, który Zeus mściwy

Powierzył jego ręce: już tam ni ołtarzy,

Ni żadnych świątnic bogów wzrok nie zauważy.

Do szczętu wyniszczono nasienie tej ziemi!

Dziś wraca ten, co dłońmi narzucił silnemi

Na Troję ciężkie jarzmo, wraca pierworodny

Szczęśliwy syn Atreja, czci największej godny

U ludzi... Przedsię Parys razem z miastem swojem

Nie może się pochlubić czynem, by go znojem

Nie spłacił słusznej kary: winien był kradzieży,

Rabunku, i dziś za to sam pohańbion leży,

Ojczysty dom i kraj swój podeptany widzi –

Podwójnie za grzech jego cierpią Priamidzi.

PRZODOWNIK CHÓRU

Wysłańcze wojsk achajskich, witaj u tych progów!

POSEŁ

O szczęście! Nawet śmierć dziś przyjmę z ręki bogów!

PRZODOWNIK CHÓRU

Co – powiedz! – tak tęskniłeś do ojczystych włości?

POSEŁ

Że łzy mam dzisiaj w oczach z nadmiernej radości.

PRZODOWNIK CHÓRU

I wyście tego bolu poznali rozkosze?

POSEŁ

Co znaczy to? Ja nie wiem, wytłumacz mi, proszę!

PRZODOWNIK CHÓRU

Za waszą w trop boleścią i nasz ból się miota.

POSEŁ

Tęsknotę twą budziła naszych wojsk tęsknota?

PRZODOWNIK CHÓRU

Że nieraz jęki głuche rozdzierały duszę.

POSEŁ

A skądże takie w domu nadmierne katusze?

PRZODOWNIK CHÓRU

Milczenie już od dawna najlepszy mój lekarz.

POSEŁ

Któż gnębił cię w czas wojny? Na kogo narzekasz?

PRZODOWNIK CHÓRU

Z rozkoszą i ja dzisiaj byłbym umrzeć gotów.

POSEŁ

Zadowoleni bądźmy z szczęśliwych obrotów –

Choć, prawda, czas tak długi zło i dobro płodzi.

A o kim, oprócz bogów, powiedzieć się godzi,

Że nigdy trosk nie zaznał? My zaś jakież chwile

Miewali dolegliwe! Ileż trudów, ile!

Ciasnota na okręcie, niewygodne leże,

Co moment jakieś skargi, jakieś żale świeże.

Na lądzie jeszcze gorzej. Rozbiliśmy płótna

Tuż obok murów wroga: wilgoć łąk okrutna

I rosa, spadająca z pochmurnych niebiosów,

Moczyły nam odzienie; w czochry naszych włosów

Dostało się robactwo. A któż nie pamięta

Tych strasznych zim, gdy z mrozu ginęły ptaszęta,

Tych śniegów, które Ida sypała bez miary?

A one letnie spieki, południowe żary,

Gdy morze, bez powiewu, bez najmniejszej fali

W sen cichy się układa?... Dziś nikt się nie żali,

Minęły wszystkie trudy – dla tych, którzy w grobie

Dziś legli i zapewne już nie życzą sobie

Zmartwychwstać. Ale po cóż tych, co padli w boju,

Wymieniać? A zaś żywi po cóż by o znoju

Pamiętać mieli dzisiaj? Żegnajcie nam, troski!

Nad bólem zapanował wszakże promień boski

Zwycięstwa! Onoć dzisiaj przemożną zdobyczą

Dla szczątków wojsk argiwskich. Blaski słońca krzyczą,

Radosne niosąc wieści przez lądy i wody:

Argiwski oto naród wziął trojańskie grody

I mnogie swoje łupy w wieczną cześć Helladzie

Na bogów swych ołtarzach z kornym sercem kładzie!

Ktokolwiek to usłyszy, winien głosić sławę

I wojsk, i wodzów naszych, przedsię dzięki prawe

Zeusowi trzeba złożyć: on to był w tym całem

Zwycięstwie najmożniejszy. Tyle rzec wam miałem.

PRZODOWNIK CHÓRU

Przekonan twymi słowy, chętnie się ukorzę –

I starość jeszcze czegoś nauczyć się może.

Ten dom i Klitajmestra juścić do radości

Największy mają powód, lecz i we mnie gości

Nie mniejsze dzisiaj szczęście, uciecha najszczersza.

KLITAJMESTRA

która podczas słów powyższych wyszła z pałacu, otoczona świtą

Okrzyki przeradosne wznosiłam ja pierwsza,

Gdy gończy płomień ognia dotarł dziś do mojej

Komnaty z nowinami o upadku Troi.

Niejeden z was podrwiwał: „Jakże wierzyć można

Pozorom? Myśl niewieścia zbyt jest nieostrożna,

Zbyt lekka, jeśli sądzi po blasku pochodni

O zgubie Ilijonu!”. Tak ci najniegodniej

Przepłochą mnie nazwano. Lecz ja, na te słowa

Nie bacząc, wbrew przyganie byłam ci gotowa

Obiaty złożyć bogom od razu. Po mieście

Okrzyki się podniosły – zwyczajnie niewieście,

Pochopne wesołości – a pośród ołtarzy

Ofiarny, wonny ogień kadzideł się jarzy.

Lecz po cóż słów mi twoich? Za chwilę sam książę

O wszystkim mi opowie. A teraz podążę,

Ażeby jak najlepsze zgotować przyjęcie

Mężowi, który idzie. Bo, powiadam święcie,

Cóż może być milszego dla oddanej żony

Ponad to, gdy z wyprawy wraca ocalony

Małżonek w bramy domu? Idź, powiedz królowi,

By śpieszył się! Gród cały hucznie go pozdrowi,

A w domu wierna żona niecierpliwie czeka

Tak, jako ją zostawił. Wszelakiej daleka

Zdrożności względem niego, tylko złemu wroga,

Ni pies, u domowego warowała proga.

Tak! W niczym niezmieniona, precz od myśli zdradnej,

Choć długie przeszły lata, pieczęci mu żadnej

Nie naruszyła. Owszem, miłosne rozkosze

Z kim innym tak jej obce – powiedzieć mu proszę! –

Jak obcą i nieznaną jest sztuka barwienia

Żelaza – i w tym, myślę, zbyt się nie przecenia

Kobieta, jeśli prawda w jej słowie się mieści.

Odchodzi.

PRZODOWNIK CHÓRU

Słyszałeś, co ci rzekła. Nad ten mózg niewieści

Zapewne nikt ci sprawy jaśniej nie wyłoży.

A teraz powiedz, pośle, czy zdrowy i hoży

Powraca tutaj ku nam wraz z wojskami swemi

Menelaj, luby władca tej ojczystej ziemi?

POSEŁ

Nie umiem kłamstwa mieszać z radością, jeżeli

Nie wolno z niej obdzierać drogich przyjacieli.

PRZODOWNIK CHÓRU

Więc w słowie twym, co miłe, z prawdą się nie zgadza?

By rozdźwięk taki ukryć, gdzie znajdzie się władza?

POSEŁ

Znikł mąż ten spośród wojów achajskich szeregu,

Znikł razem z swym okrętem. Mówięć bez wybiegu.

PRZODOWNIK CHÓRU

Czy w waszych oczach ruszył spod murów Ilionu?

Czy burza go odcięła, ta zwiastunka skonu?

POSEŁ

Ni łucznik wielce sprawny trafiasz w samo sedno:

Odkryło ogrom klęski twoje słowo jedno.

PRZODOWNIK CHÓRU

A jakież o tym zdanie wśród innych żeglarzy?

Czy uszedł zdrów? Czy uległ burz potędze wrażej?

POSEŁ

Nikt pewnych nie ma wieści, prócz jednego Słońca –

Żywiciel ziemi, Helios, świadomy jest końca.

PRZODOWNIK CHÓRU

Jak było z tym orkanem, co wasze okręty

Nawiedził, w gniewie bożym tak srodze poczęty?

POSEŁ

Czyż godzi się zakłócać dnia słoneczne blaski

Złowróżbną wiadomością, tracić rozkosz łaski

Niebiańskiej? Jeśli poseł ze smutkiem na skroni

Do grodu rodzinnego z nowiną przygoni.

O klęsce wojsk, gdy powie, jaka wspólna rana

Została jego miastu biednemu zadana

Na skutek ran przemnogich, które mężom, w pole

Z domostwa wywołanym na wojenne bole,

Ciął Ares obosiecznym, ulubionym biczem,

Podwójnych nieszczęść sprawca – jeżeli z obliczem

Posępnym taki poseł do swoich przybieży,

Złą wieścią obładowan, czyż go nie należy

Powitać straszną pieśnią Erynij? Lecz jeśli,

Przybywszy, swoim ziomkom ucieszonym skreśli

Szczęśliwy obrót walki, jakżeż ma on wtedy

Rzecz dobrą łączyć razem z grozą krwawej biedy,

Zmuszony przypominać, jaka burza sroga

Spłynęła na Achajów nie bez gniewu boga?

Tak, ogień razem z wodą, dwa żywioły sprzeczne,

Kłócące się wzajemnie, tym razem w bezpieczne

Przymierze weszły z sobą, aby wspólną mocą

Nieszczęsne zgnieść Argiwy. Zguba przyszła nocą.

Od Tracji zadął wicher i począł okręty

Rozbijać o okręty. Orkan niepojęty.

Smagając rozhukane fale biczem gradu

I deszczu, porwał statek i zgubił bez śladu

W pomrokach. Lecz gdy słońce zabłysło w przestworze,

Egejskie myśmy wówczas zobaczyli morze,

Osiane kwiatem trupów i floty szczątkami.

My tylko uszli cało. Jakiś bóg nad nami

Zlitował się, nie człowiek, po odmęcie wody

Na tramie ocalałym uniósł nas bez szkody –

Wyżebrał nas czy wykradł. Szczęście nam przy sterze

Usiadło, że ni fala nasze kotwie bierze,

Ni rzuca nas ze statkiem na wybrzeżne skały.

Lecz choć uszliśmy z życiem, przecież dzień nas biały

Radością nie napełniał, owszem, troski nowe

O wojsko rozpierzchnięte obiegły nam głowę.

Ktokolwiek z nich żyw jeszcze, o tym tylko baczy,

Że myśmy potraceni. Możeż być inaczej?

I my tak samo o nich myślimy tej chwili.

Bodajby jak najlepiej bogowie zrządzili

To wszystko! Ale wierzaj, że z tej gorzkiej nędzy

Pierwszego Menelaja powitasz co prędzej,

Jeżeli go gdziekolwiek widzi promień słońca

Przy życiu i przy wzroku: rodu jego końca

Nie pragnie jeszcze Zeus, jest jeszcze otucha,

Że wróci... To słyszący prawdy duch twój słucha.

CHÓR

Któż pierwszy to imię, któż

W cichy, spokojny,

Zła nieświadomy puścił świat?

Zgodne z posiewem burz,

Snać niewidzialny wynalazł je duch,

Przeczuwszy los,

Który na ziemię tę padł.

Miasta walący cios,

Rozbijający w puch

Rycerzy zastęp zbrojny

I druzgocący okręty –

Oto, co znaczy

To imię, pełne rozpaczy!

Gdy wstała z miękkiego łoża

Helena, sprawczyni wojny,

Gdy, na zachodzie wszczęty,

Poniósł ją wicher przez morza

Odmęty,

Pospieszył za nią wślad

Nad Simoidu brzeg.

Na bujny puszcz manowiec

Wszelaki odważny łowiec,

Wszelaki krwi żądny człek.

Ale złowróżbny ten ślub,

Urodzon z winy,

Co praw gościnnych kłóci mir,

Miał wnet wykopać grób.

Aby weń strącić Ilionu gród.

Zeusa gniew

Przytłumił dźwięki lir.

Zdusił radosny śpiew,

Którym niebaczny lud

Witał te zaślubiny:

Jakkolwiek nierychliwy,

Groźnie przybieży

I zgasi hymny dziewierzy.

O miasto ty Priamowe,

Smutnej dożyłoś godziny!

Ogrodzie ty sędziwy,

Na twoją starą głowę

Od niwy,

Gdzie krwi się rozpienił wir,

Klątewny się wali strach!

Parys – tak naród łka blady –

Winien jest naszej zagłady.

On wiarołomca i gach!

Wychował ci pewien człek

Lwie szczenię,

Z pustynnych zabrane leż.

Od piersi matki odjęty.

Nieraz ten młody zwierz,

Jak dziecko zgoła,

Na łonie jego legł.

Pomiędzy pacholęty

I między starszymi wesoła,

Przekrotochwilna zabawa:

Na łapkach przed nimi stawa,

Do stóp się żenie,

Liże mu ręce,

Gdy głodny, oczy niemowlęce

Pokornie k’niemu podnosi,

O strawę prosi.

Ale dorósłszy, w ten czas

Objawił

Swoich rodziców krew.

Płacąc tak za opiekę,

Wpadł rozjuszony lew

Pomiędzy trzodę,

Mięsem się jagniąt pasł,

Posoki wylał rzekę.

Przestrach napełnił zagrodę,

Rozpierzchły się domowniki,

A zwierz wciąż szalał dziki,

We krwi się pławił.

Tak z woli boga

Dla wszystkich straszna wstała trwoga,

Gdy nieszczęść groźny wróżbita

W progi zawita.

Weszła ci w gród Ilionu

Nadobna, hoża,

Spokojna, by cichy błękit morza...

Klejnot najdroższy pomiędzy klejnoty,

Oczu promienny pocisk złoty,

Miłości czarowny kwiat.

Lecz urok szybko zbladł –

Kara żyje!

Ślub zapowiedzią stał się skonu

Cnej Priamidów chwały.

Zeus, pomstą rozgorzały

Za praw gościnnych srom,

Sam ci wprowadził ją w dom,

Ni krwawą Eryniję!

Stare powiada przysłowie:

„Bogactw dostatek

Bez dziedziczących nie mrze dziatek,

A między kwiaty szczęścia wszak się plemi

Zielsko niedoli”. Jać się z temi

Słowy nie godzę, lecz wciąż

Twierdzę, że grzeszny mąż

Płodzi grzechy

I że w pokoleń się osnowie

Przebija ojców wina,

Że zbożna zaś rodzina

Zbożny wydaje plon:

Dla świata ci będzie on

Krynicą cnej pociechy.

Pycha, z nieszczęściem ludzi

Wciąż igrająca, pychy wielkiej

Nowy, we winy bogaty

Obraz na światło budzi –

Aż przyjdzie chwila, gdy z zbrodni

Świeży się płód zapłodni:

Rodu zatraty

Sprawca posępny,

Niezwyciężony, niedostępny

Powstanie demon, syn Aty

Z obliczem swej rodzicielki.

Lecz Sprawiedliwość, co rada

Jasnymi blaski opromienia

Chat zadymione ściany,

Gdy zbożne życie w nich włada,

Odwraca od domu oblicze,

Gdzie ręce kryje zbrodnicze

Płaszcz, złotem tkany;

Bogactw potęga

Nigdy do serca jej nie sięga.

Ona li cnotę na łany

Słoneczne wywodzi z cienia.

W płaszczu królewskim zjawia się na rydwanie Agamemnon; za nim Kasandra z oznakami prorokini: w przepaskach wełnianych we włosach i z laską wawrzynową w ręku.

PRZODOWNIK CHÓRU

Witaj nam, królu,

Możny zdobywco Troi,

Potomku Atreuszowy!

Jakimi cię słowy

Dziś uczcić mam?

Dusza się boi

Przesadnej dziękczynień miary,

Lecz wielki to byłby kłam,

Gdyby uszczuplić chciała,

Czego wymaga twa chwała.

Ludzki to nałóg stary,

Że się kochamy w pozorze,

Przekraczający granice

Słuszności.

Niejednokrotnie dla bolu

Współbolejące mamy lice,

Ale nie zawsze wnika nam do duszy

Kolec ich krwawych katuszy;

A gdy wesołych przyjmujemy gości,

W nieszczery się uśmiech stroi

Nasza obłudna twarz.

Przedsię dobrego pasterza,

Gdy pilną ma straż

Nad swego ludu trzodą,

Błyski wodnistej przyjaźni,

Którymi fałszywe lśnią oczy,

Nigdy nie zwiodą –

Ty lud swój znasz!

Przyznaję najwyraźniej:

Rozumnyś mi nie był wódz,

Który roztropnie ku swym celom zmierza,

Gdyś, nazbyt ochoczy,

W sprawie Heleny

Przygotowywał bój.

Życie najbliższych było ci bez ceny,

Ofiarą ich chciałeś zmóc

Niechętliwego żołnierza,

Wiodąc na straszny go znój,

Na skon!

Lecz dziś wśród naszych łon,

Gdy trudne dzieło dobiegło już końca,

Życzliwość znajdziesz radosną.

A wzrok badawczy twój

Rozpozna niebawem,

Kto się tu rządził prawem,

Kto jego był obrońcą,

Kto zaś w tym mieście twem

Parał się z złem,

Przez kogo grzechy tu rosną.

AGAMEMNON

Nasamprzód memu Argos i ojczystym bogom

Godziwe pozdrowienie! Przez nich widzę drogą

Mą ziemię, przez nich karę słuszną Priamowy

Otrzymał gród. Zaiste! Nie pustymi słowy

Głoszono tu wyroki na twierdzę Ilionu:

Do urny śmiercionośnej, rozstrzygając skonu

Rozlicznych mężów sprawę, rzucili bogowie

Swe gałki, zaś do drugiej, przynoszącej zdrowie,

Nadzieja przystąpiła z próżnymi rękoma.

Dotychczas jeszcze miasta pożoga widoma,

Tlą jeszcze się ofiary nieszczęścia. Niedługo

I ty się w nic rozwiejesz, ciemna dymu smugo,

Wijąca się nad bogactw popalonych zgliszcza.

Niech za to wierna dzięka bogom się uiszcza:

Z ich łaski nieprzyjaciel wpadł w nasze obieże,

Trojański gród argiwskie stratowało zwierzę,

Gdy zbrojne, z wnętrza konia urodzone plemię

Rzuciło się o Plejad zachodzie na ziemię,

By, ni to lew niesyty, napić się posoki

Królewskiej! Ten ci bogom nasamprzód głęboki

Złożywszy hołd, ku tobie zwracam się tej pory.

To wszystko, co mi rzekłeś, zawszeć jestem skory

Pamiętać, gdyż z twoimi zgadzam się słowami. Niewielu przedsię znajdziesz takich między nami,

Co patrzą bez zawiści na szczęśliwą dolę

Swych bliźnich, chociaż zazdrość podwaja nam bole,

Albowiem gdy do serca wsączy swą truciznę,

Rozkrwawia jeszcze bardziej naszą krwawą bliznę:

Nie dosyć, że nas brzemię troski własnej trudzi,

Lecz jeszcze nas przygniata szczęście innych ludzi.

Wiem o tym z doświadczenia. Zawszem najwyraźniej

Ułudę tylko widział w zwierciedle przyjaźni,

Na miejscu życzliwości pustem chwytał mary.

Odyssej tylko jeden dotrzymał mi wiary,

On jeden, choć niechętnie poszedł z mą wyprawą,

Rad dzielił ciężkie jarzmo, niedolę mą krwawą.

Dziś nie wiem, czy on żywie, czy spoczął już w grobie.

Wszelakie inne sprawy rozważymy sobie

Na wspólnej naszej radzie, pilne sprawy miasta

I bogów... Niech, co dobre, mnoży się i wzrasta –

To naszą będzie troską! A gdzie jest wskazane

Lekarstwo, aby wyciąć czy wypalić ranę,

Roztropnie tam usuniem wrzodu powód srogi.

A teraz w dom swój wejdę, przywitam swe bogi,

Co precz mnie stąd wysławszy, znów mnie powrócili.

Niech przedsię mi zwycięstwo sprzyja każdej chwili!

Podczas ostatnich wyrazów wyszła z bramy pałacu Klitajmestra i podąża ku rydwanowi. Staje pomiędzy Agamemnonem a Chórem. Towarzyszące jej służebnice z wałkami tkanin w ręku zatrzymują się w bramie.

KLITAJMESTRA

zwrócona do Chóru

Sędziwa rado Argu, cni obywatele!

Nie wstydzę ja się wyznać przed wami, jak wiele

Miłości mam dla męża: i nieśmiałość bowiem

Opuszcza nas z latami. Przeto wam opowiem,

Nie cudzą nauczona dolą, tylko swoją,

Jak wiele wycierpiałam, gdy on był pod Troją.

Już w tym jest ból niemały, jeśli opuszczona

Przez męża, dom samotny zamieszkuje żona,

A jakżeż te katusze bez ustanku rosły,

Gdy wieści coraz sroższe przynosiły posły.

Bo jeśliby te wszystkie był otrzymał rany

Mój mąż, o których goniec za gońcem wysłany

Obwieszczał, jużcić skórę miałby jako siatka

Dziurawą, a jeśliby, jak nam wieść nierzadka

Głosiła, miał był polec, byłby ni trójciały

Geryjon i, zabity, zająłby wspaniały,

Potrójny kawał ziemi każdą z swych postaci.

Zdawało mi się nieraz, że życiem opłaci

Mój umysł te rozpaczne, nieustanne wieści.

Toć nieraz miałam stryczek z tej wielkiej boleści

Na szyi, tylko ludzie zdjęli go przemocą.

zwrócona ku rydwanowi

Dlatego mnie tu widzisz samotną, sierocą,

Bez syna, Orestesa. Lecz niech się nie boi,

Nie dziwi się twe serce! Ten miłości mojej

I twojej luby zakład dobrą ma dziś pieczę:

Fokijczyk Strofios wziął go. On mi bowiem rzecze –

Tak było – o tej grozie, która czeka ciebie

U murów Ilijonu, i w jakiej potrzebie

Nasz ród się znaleźć może, jeśli rada miasta

Ulegnie buntom tłumu, bo gdzie brak jest własta,

Tam ludzkim jest zwyczajem deptać jeszcze bardziej

Upadłych. Takim słowem chyba nikt nie wzgardzi:

Nie chował się w nim podstęp. Co do mnie, to jużci

Łez tyle wypłakałam, że w wnętrza czeluści

Już wszystkie wyschły zdroje, a zaś od czuwania

Blask oczu moich przygasł, mrok mi go zasłania.

Zbyt długom cię czekała – czekałam daremnie,

Czy ogniem twoich wieści nie rozpłoną ciemnie.

Najlżejszy trzepot skrzydeł nikłej, wątłej muszki

Ze snu mnie, widzisz, budził, a w sen twojej służki

Spływały większą falą bole twe i smutki,

Niż mógłby ją pomieścić w swej chwili tak krótkiej.

To wszystko dziś przebywszy, w duszy swojej ważę.

Jak witać cię, jak nazwać! Psa, owczarni strażę,

Pozdrawiam dzisiaj w tobie, zbawczą linę statku,

Potężny filar domu, zaporę upadku,

Jedyne dziecko ojca, ląd, co wbrew nadziei

Żeglarzom się ukazał, po strasznej zawiei

Przecudny dzień słoneczny, źródło wśród manowców,

Rzeźwiące świeżą wodą strudzonych wędrowców!

Rozkoszą jest wyjść cało z niebezpieczeństw burzy,

Więc takie niech ci dzisiaj pozdrowienie służy,

A wszelka niechaj zawiść ucieka! Zbyt wielu

Katuszy doznaliśmy. Drogi przyjacielu,

Zejdź teraz z tego wozu! Tylko stopy swemi

Nie wolno ci dotykać brudnych pyłów ziemi,

Pogromco Ilijonu! A czemuż, służebne,

Zwlekacie? Gdzież te sukna, pod nogi potrzebne?

Pokrowiec purpurowy drogę mu wymości

Do domu, gdzie go dzisiaj dłoń Sprawiedliwości

Wprowadza niespodzianie. Zaś resztę, co trzeba,

Skrzętność moja, snu wroga, zrządzi z wolą nieba.

Służebnice rozkładają sukna.

AGAMEMNON

Strażniczko mego domu, luba córko Ledy!

Stosownie do tej długiej rozłączenia biedy

Długimi witasz słowy. Przednią rozkosz wzbudza

Pochwała, gdy ją warga podaje nam cudza.

Białogłów obyczajem nie wypada tobie

Rozpieszczać swego męża, ani też w sposobie

Pozdrawiać barbarzyńskim, wlokąc się po ziemi.

Daj spokój tej purpurze! Z bóstwy potężnemi

Nie myślę iść w zawody: takiej czci li bogi

Są godne. Człek śmiertelny, kroczyć ja bez trwogi

Nie umiem po kobiercach. Czcij mnie jak człowieka,

A nie zaś jako boga! Sława ma nie czeka

Barwnego podścieliska, ni wzorzystej szaty,

A w łaskę bóstw niebiańskich ten tylko bogaty,

Kto umiał zbyć się pychy. Szczęśliwym zwać można

Li tego, kto szczęśliwie skończył żywot. Zbożna

Uciecha spłynie na mnie, gdy będę gotowy

Tak czynić, jako tymi wypowiadam słowy.

KLITAJMESTRA

Oporu niech nie budzi w tobie me życzenie!

AGAMEMNON

Nie! Ja życzenia swego – wiedz o tym! – nie zmienię.

KLITAJMESTRA

Czyś z strachu przed bogami takie złożył śluby?

AGAMEMNON

Wiem lepiej, jak rozumne są moje rachuby.

KLITAJMESTRA

A Priam gdyby takie spełnił czyny duże?

AGAMEMNON

Zapewne, że w zwycięskiej chodziłby purpurze.

KLITAJMESTRA

Niech ludzkiej się przygany serce twe nie boi!

AGAMEMNON

Głos ludu moc i wagę posiadł w duszy mojej.

KLITAJMESTRA

Niegodzien jest zazdrości, komu nie zazdroszczą.

AGAMEMNON

Niedobrze, gdy kobiety swarzą się i złoszczą.

KLITAJMESTRA

Przystoi szczęśliwemu ulec choć na chwilę.

AGAMEMNON

Zwycięstwo swe czyż tyle sobie ważysz, tyle?

KLITAJMESTRA

Zwycięzcą tyś, lecz proszę, ustąp, jakoć mówię!

AGAMEMNON

Jeżeli tego pragniesz... Hej, zdjąć mi obuwie,

jedna z służebnic odwiązuje mu sandały

Strzegące mojej stopy! Nie chcę, aby z góry

Padł na mnie gniewny pocisk bóstw, co tej purpury

Zawiścić łatwo mogą. Jać z pokorą w sercu

Chcę kroczyć po tym srebrem dzierganym kobiercu.

Dość o tym!

wskazując na Kasandrę

Ty życzliwie przyjmij w nasze progi

Tę obcą: na łagodnych władców wielkie bogi

Przychylnym patrzą okiem – nikt też rad nie zgina

Pod jarzmo swojej szyi. Ta piękna dziewczyna,

Ten skarb, ten z wszystkich ozdób kwiat najnadobniejszy,

Podarek wojsk, w czas ze mną przybyła dzisiejszy.

A teraz niechaj zadość twej woli się stanie:

Do domu swego wkroczę po kraśnym dywanie.

KLITAJMESTRA

Jest morze – a któż morze to wyczerpie do dna?

W purpury sok przemnogi głębia jego płodna,

W kosztowny płyn, stworzony, by barwił nam szaty.

Dziękować bogu, dom nasz, w dobytek bogaty,

Nie zaznał, królu, nigdy, co znaczy ubóstwo –

Nie jedną, ale tkanek zdeptałabym mnóstwo

Za cenę twego życia, gdyby mi tak wróże

Uczynić rozkazali. Drzew liściwia duże

Z zdrowego wyrastają korzenia i tonią

Swych mroków dom od spieki Syriuszowej bronią.

Po zimie ty nam wiosnę przynosisz, w ogniska

Naszego stając progach. Gdy Zeus wyciska

Sok winny z cierpkich jagód, słoneczne upały

Miłemu ustępują chłodowi – wspaniały,

Zwycięski bohaterze, tyś dla nas tym chłodem!

Agamemnon przekracza progi pałacu, za nim Klitajmestra, mówiąca

KLITAJMESTRA

Zeusie, o Zeusie, nie daj się z zawodem

Mym chęciom spotkać dzisiaj! Coś zamierzył, boże,

Niech dzisiaj się wypełni w tym królewskim dworze!

Wychodzi.

Scena się opróżnia: pozostaje tylko Kasandra stojąca na rydwanie i Chór starców.

CHÓR

Czemu precz się już nie ruszy

Ten widziadeł straszny tłok,

Co lękliwej mojej duszy

Niepokoi wzrok?

Nieproszone słowa wieszcze

Czemu ciągle jeszcze

Nie przestają brzmieć?

Są ni ta wiewna sieć

Snów-majaków, co dokoła

Oblegają nas –

Czemu, czemu w żadnej mierze

Serce rozwiać ich nie zdoła?

Długi minął czas,

Gdy okrętów zbrojnych las,

Na Ilion wiozących rycerze,

Piaszczyste opuścił wybrzeże.

Teraz wszyscy już wrócili,

Świadkiem tego jestem sam –

Moim oczom któż tej chwili

Zadać może kłam?

Przecież coraz smutniej

Drży w mej piersi, acz bez lutni,

Śpiew Erynij! Ach!

Bezlitośny strach

Wygnał mi nadzieję z łona!

Serce, pełne trwóg,

Wielką klęskę dziś nam wieści.

Dusza moja zrozpaczona

Błaga, iżby bóg

Wbrew przeczuciom zło to zmógł,

Ażeby zapowiedź boleści

Zamienił w dzień chwały i cześci!

Komu zbyt bujne kwitnie zdrowie,

Ten w samą porę się dowie,

Jak rychłe są zdrowia ostatki:

Ręka choroby-sąsiadki

Pod jego wkopuje się wał!

Pomyślność zbyt prosto płynąca

Łatwo swe czółno roztrąca

O skryte krawędzie skał.

A kto się odważy z swej łodzi

Zbyteczny bogactw ładunek

Wyrzucić,

Ten może dom swój zasmucić,

Ale frasunek

Statkowi jego nie szkodzi,

Owszem, wybawić go może –

Resztę dobytku ocala.

Gdzie plenne wyrosło zboże

Z Zeusa łaski przehojnej,

Tam lud ma żywot spokojny

Od chorób głodowych z dala.

Ale z mrącego gdy człeka

Krwi czarnej popłynie rzeka,

Gdy ziemia się krwi tej napije,

Czyjeż zaklęcia, czyje

Znów go wywiodą na świat?

Ów jeden jedyny, co życie

W mogilne znów wnosił ukrycie,

Z ręki Zeusa padł.

Ach, gdyby nie bogów tych wola,

Która mi dzisiaj me wargi

Zamyka,

Czyżbym poskąpił języka

Na ból i skargi?

Taką już moja dziś dola:

Serce w swych ciemniach kołacze.

Ni w ogniach, dusza ma pała.

Straszne ją szarpią rozpacze,

Czy przyjdzie zbawienia chwila –

Tak się daremnie wysila,

Tak miota, tak rzuca się cała!

Z pałacu wychodzi Klitajmestra.

KLITAJMESTRA

I ty, Kasandro, wnijdźże, wnijdź w te nasze progi!

Użyczył Zeus ci łaski, że ci wolno w mnogiej

Służebnic moich świcie stanąć u ołtarzy

I patrzeć, jak się ogień ofiarniczy jarzy.

Zejdź z wozu! Nie bądź dumna! Toć, jak wieści niosą,

Sam nawet syn Alkmeny, ulegając losom,

Niewoli dźwigał jarzmo. Kto swobodę straci,

Niech będzie rad, jeżeli z pradziadów bogaci

Zajęli się nim państwo, gdyż dorobkiewicze,

Wiadomo, srogie mają dla służby oblicze:

Zda im się, że w ten sposób pańskość swą podnoszą.

Wiesz teraz, co cię czeka – wnijdźże, gdy cię proszą.

Kasandra milczy.

PRZODOWNIK CHÓRU

do Kasandry

Ku tobie wszak się zwraca z wyraźnymi słowy;

Jeżeli cię już więżą nieszczęsne okowy,

Więc słuchaj... albo... Słuchać nie masz li ochoty?

Kasandra milczy.

KLITAJMESTRA

Zna język nieco inny niżeli świergoty

Jaskółcze barbarzyńców; juścić jej do ucha

Wniknęły moje prośby, pewnieć ich posłucha.

PRZODOWNIK CHÓRU

Posłuchaj, z tego wozu zejdź, jej bowiem rada

Dzisiejszej twojej doli słusznie odpowiada.

KLITAJMESTRA

Nie myślę tu się dłużej kłaniać byle komu,

Czas tracić pode drzwiami; tam, we wnętrzu domu

Czekają u ołtarza ofiarne jagnięta,

Albowiem niespodzianie onać chwila święta

W me progi zawitała... Jeżeliś gotowa

Posłuchać, o, nie zwlekaj! A jeśli me słowa

Twym uszom nieprzystępne, daj mi znak swą dłonią!

Kasandra milczy.

PRZODOWNIK CHÓRU

Podobna do zwierzyny, ściganej pogonią –

Snać bardzo dokładnego trzeba jej tłumacza.

KLITAJMESTRA

Szalona! Z drogi pychy bynajmniej nie zbacza,

Nie myśli zgiąć pod jarzmo karku swojej buty,

Choć właśnie opuściła gród niewolą skuty;

Aż krwią się cały spieni, tak się wnet przełamie

Jej upór nieprzeparty! Ale ja w tej bramie

Nie będę stała dłużej na szyderstwo ludzi!

Wychodzi.

PRZODOWNIK CHÓRU

Nie gniew, tylko współczucie ta nieszczęsna budzi.

Zejdź z wozu, uświęć los swój niewolny, sierocy,

Te ciężkie przyjmij pęta, uległa przemocy!

KASANDRA

Ratunku! Świat w oczach mi ginie!

Apollinie! Apollinie!

CHÓR

Dlaczego do pomocy wzywasz Loksyjasza?

A wszak ci nie dociera doń ta boleść nasza.

KASANDRA

Ratunku! Świat w oczach mi ginie!

Apollinie! Apollinie!

CHÓR

I znowu nadaremnie wzywa tutaj boga,

Któremu obojętna wszelka ludzka trwoga!

KASANDRA

Apollinie! Apollinie!

Ty, polowaczu pośród śmierci pól,

Polujesz na mój ból!

Twój pocisk raz mnie wtóry tak ugodził ninie!

CHÓR

Zapewne treścią wróżb jej własna będzie dola,

Bożego bowiem ducha nie zniszczy niewola.

KASANDRA

Apollinie! Apollinie!

Ty, polowaczu pośród śmierci pól,

Polujesz na mój ból!

Ach, w jakież ty mnie progi zapędziłeś ninie?!

CHÓR

W Atrydów dom! Gdy nie wiesz, mój ci język powie!

Przekonasz się, że fałszu nie ma w moim słowie.

KASANDRA

Od bogów przeklęty dom!

Ha! Wiem ci! Krwawa rzeźnia, hańba, grzech i srom!

Zabójców nikczemne hordy,

Stryczki, topory, mordy!

CHÓR

Gończego węch ma ostry ta obca niewiasta,

Wywęszy, czego szuka: mord spod stóp wyrasta.

KASANDRA

Ha! Widzę świadków! Znam!

Ubite pacholęta gotują! On sam,

On, rodzic, ich mięso zjada!

Straszna, ohydna biesiada!

CHÓR

Twej wieszczej myśmy sławy wszyscy tu świadomi,

Lecz dziś nas twe proroctwo wcale nie złakomi.

KASANDRA

Jakiż to ona w tej chwili

Krwawy gotuje los?

O, biada! Biada!

Ten potwór człeczy

Na zbrodnie się nowe sili.

Nowy cios

Gdy ranę dzisiaj zada,

Żadna jej moc nie wyleczy.

CHÓR

Co znaczy to proroctwo, rozum mój nie zgadnie...

O tamtym mówią wszyscy, znam ci je dokładnie.

KASANDRA

Co czynisz, nieszczęsna żono?

Twój ci to mąż i pan!

O, biada! Biada!

Wyrzec nie mogę!

Ku łaźni go zaproszono –

Koniec znasz?

Ręce do mordu składa –

Mord szybką wybrał drogę.

CHÓR

Nic dotąd nie rozumiem z tego, co nam wieści:

Nie zdołam zagadkowej wytłumaczyć treści.

KASANDRA

Ojej! Ojej!

Cóż to me widzą oczy?

Piekieł to godna sieć!

Przędza, wspólniczka zbrodni,

Patrzajcie, krwią już broczy!

Radosne hymny piej,

Wielkie wesele wznieć,

Ty, domu straszny demonie!

Nowa ofiara ci płonie!

CHÓR

Jakąż to wzywasz Erynię?

Jacyż duchowie, krwi głodni,

Mają radością napełnić ten dom?

Nie cieszy mnie język twój:

Trwożnie mi serce bije.

Dreszcz mnie przenika srogi,

Ni grom,

Krwi mi się ścina zdrój.

Jestem ni człek,

Co od oszczepu legł –

Nieszczęście szybkie ma nogi.

KASANDRA

Ojej! Ojej!

Cóż to me widzą oczy?

Niech sobie pójdzie byk!

Trzymać go z dala od krowy!

Płaszcz go fałdami otoczy –

Miejże baczenie, miej,

Na róg cię wdzieje!... Krzyk

Zali słyszycie? Przyjaźnie

Krwawą gotuje mu łaźnię.

CHÓR

Chełpić się znawstwem jej wróżby

Wcale nie jestem gotowy,

Przecież to widzę, że tych wieszczeń treść

Nowy oznacza trud.

Celem proroczej służby,

Cóż być innego może,

Jak nieść

Same nieszczęścia w lud?

Słów wieszczych moc,

A w każdym groźna noc,

Lęk w każdym ma swoje łoże.

KASANDRA

Ojej! Ojej!

Jakiż to straszny wiódł mnie los!

Nędzę ci moją opowiadam w głos!

Do tych zbójeckich kniej

Po cóż mnie przygnał on?

Chyba na wspólny skon,

Bo na cóż by innego?

CHÓR

Prorocki porywa cię szał –

O swojej własnej doli

Nieśpiewny nucisz śpiew!

Ach! Jak on boli! Jak boli!

Tak szary słowik wśród drzew

„Itysie! Itysie!” wciąż woła.

Smutniejszy on żywot miał –

Rozkoszy chwila wesoła

Odbiegła nieszczęsnego...

KASANDRA

Ojej! Ojej!

Gdzież ze słowiczym równać mój

Nieporównany, niezmożony znój?

O losie spokojnym piej,

W pierze cię stroi bóg –

Mnie, biedną, oszczep zmógł,

Miecz obosieczny siecze.

CHÓR

Ach, skądże cię naszedł ten lęk?

Skądże te dary wieszcze,

Co takie w sercu mem

Rozpaczne budzą dreszcze?

Nadludzkim porwana tchem,

Szaloną szalejesz pieśnią!

Skąd ten złowróżbny jęk,

Te sny, co ludziom się nie śnią,

Natchnienie to nieczłecze?

KASANDRA

Ojej! Ojej!

Parysie, twe śluby, twe śluby

Stały się źródłem zguby

Najdroższej braci twej!

Ojej! Skamandrze, ma rzeko,

Tam, nad twym brzegiem, daleko

Młodość ci moja wyrosła!

A teraz we mnie masz nieszczęścia posła,

Teraz w cierpieniu niesytem

Wieszczyć już będę nad Kocytem,

Nad Acherontu wodami.

CHÓR

Tak już wyraźnie przemawiasz tu do mnie,

Że każde dziecko zrozumie twe słowa.

Straszna w nich rozpacz się chowa!

Jakby ukąsił mnie wąż,

Tak ci mnie boli ogromnie,

Tak ci mnie szarpie wciąż Twój ból!

Żałość swą tul,

O, miejże litość nad nami!

KASANDRA

Ojej! Ojej!

O grodzie zburzony, zburzony!

Daremny trud obrony!

Czyż mi nie będzie lżej?

Ojej! Daremne ofiary,

Na które ojciec mój stary

Poświęcał hojnie swe stada,

Iżby na miasto nie przyszła zagłada,

Która się nad nim dziś sroży;

I mnie wnet pocisk boży

Na wieki o ziem powali.

CHÓR

Zgadza się słowo twoje z poprzedniemi,

Lecz cóż za demon dziś opętał ciebie,

Że w tak rozpacznem się grzebie.

Słów rozpasaniu twój duch?

Nie szedł ci nigdy po ziemi

Równie straszliwy słuch!

Twój czas

Snać ci już zgasł!

Ach! Cóż się stanie dalej?

KASANDRA

Nie będzie me proroctwo jak oblubienica,

Co w ślubne otuliła zasłony swe lica –

Zaszumi ni poranny wiatr na morskiej toni

I, kłęby mgieł rozwiawszy, by falę wyłoni

Nieszczęście, stokroć większe, niż wszystkie na ziemi

Nieszczęścia! Tak! Nie będę już zagadkowemi

Wieściła wam słowami! A was tu na świadki

Przyzywam, iże węch mój niezwykły, węch rzadki

Wyśledził krwawe drogi najdawniejszych zbrodni.

Nie wyjdzie z tej siedziby chór, co jak najzgodniej

Niezgodne nuci hymny, pieśni klątw i kary –

Przeciwnie: krwią upojon, wylaną bez miary,

Szaleje tłum Erynij, nie myślący wcale

Opuszczać tego domu. W swym złowróżbnym szale

O pierwszej śpiewa winie straszny śpiew, klątwami

Rzucając i na zdrajcę, co małżeńską plami

Łożnicę swego brata. Strzały mojej siła

Czyż chybia – czy też dobrzem w środek wyceliła?

Szachrajskaż ze mnie wróżka, żebrząca po mieście?

Przysięgnij, że poświadczysz, jako mnie, niewieście,

Stojącej tu przed tobą tej gorzkiej godziny,

Nietajne są pradawne rodu tego winy!

PRZODOWNIK CHÓRU

I cóż, choćbym ci złożył przysięgę-rękojmię? Lecz tego moja dusza zdumiona nie pojmie,

Że, wzrosła gdzieś za morzem, prawisz o tej rzeczy

Jak człek, co się źrenicą własną ubezpieczy.

KASANDRA

Za łaską Apollina duch ten we mnie gości.

CHÓR

Użyczył ci jej wiedzion pragnieniem miłości?

KASANDRA

Tak – dawniej wstyd mnie było wyznać to przed światem.

CHÓR

Wszak prawda: zakochany zbyt czułym jest kwiatem.

KASANDRA

O względy me walczyło jego serce boże.

CHÓR

Odpowiedz: podzieliłaś z nim małżeńskie łoże?

KASANDRA

Przyrzekłam, ale potem zwiodłam Loksyjasza.

CHÓR

Już wówczas moc wieszczenia miała wróżka nasza?

KASANDRA

Z ust moich o swej doli słyszały me ziomki.

CHÓR

A jakżeż? Gniew Fojbosa nie ścigał cię gromki?

KASANDRA

Od chwili tej nikt nie chciał wierzyć słów mych treści.

CHÓR

Ja mniemam, że się prawda w twoich wróżbach mieści.

KASANDRA

Ojej! Ojej!

I znowu mnie opętał groźny duch! W swe służby

Porywa mnie szał wieszczeń. O, nieszczęsne wróżby!

Patrzajcie! W bramie domu, ni senne widziadła,

Gromadka niewiniątek zabitych usiadła –

Przez własnych swoich krewnych zarzezane dzieci!

W ich rękach – patrzcie, patrzcie! – kawał mięsa świeci –

To nerki ich i trzewia! Ojciec ich rodzony

Spożywał karm tę straszną. Gdzież szukać obrony?

Tchórz w skórze lwiej, zająwszy legowisko cudze,

Na moim mści się panu – przystoi mnie, słudze,

Zwać panem tego wodza, co zburzywszy Troję,

Powrócił i nie przeczuł na nieszczęście swoje

Języka zdradnej suki! Ni podstępna Ate,

Tak łasi się, tak słowa w pochlebstwa bogate

Do nóg mu, skomląc, rzuca, a zgubę mu knuje!

Niewiasta morderczynią! Poszła między zbóje!

Jak nazwać ją? Z czym stwora tego zrównać można?

Gadzina pełzająca, nie, Scylla bezbożna,

Co z statków precz porywa niebacznych żeglarzy!

Szalona matka Hadu, spór niecąca wraży

Pomiędzy najbliższymi! O, jakżeż radośnie

Krzyczała ni to w bitwie, gdy zwycięstwo rośnie,

Szczęśliwa, że ocalon powraca do domu,

Ty wierz mi albo nie wierz! Nie chcęć ja nikomu

Narzucać swojej prawdy – ale przyszłość bliska,

Że z płaczem nie odmówisz mi wieszczki nazwiska.

CHÓR

Pojmuję Tyestesa okrutną biesiadę

Z rodzonych jego dzieci i trwogi mnie blade

Nachodzą na tę prawdę, szczerą, bez pozoru –

Lecz to, co teraz słyszę, wytrąca mnie z toru.

KASANDRA

Powiadam ci, że ujrzysz mord Agamemnona.

CHÓR

Niech słowo to nieszczęsne na uściech twych skona!

KASANDRA

Nieszczęsne będzie każde me słowo w tej porze.

CHÓR

Gdy spełni się – lecz nigdy spełnić się nie może!

KASANDRA

Tak pragniesz, a tam mord się gotuje niegodnie.

CHÓR

A jakiż to mąż chciałby wykonać tę zbrodnię?

KASANDRA

Nie dajesz sobie rady z treścią wróżby mojej.

CHÓR

Kto mord ten ma wykonać, na tym sprawa stoi.

KASANDRA

Językiem wszak helleńskim mówi duch przeze mnie.

CHÓR

I pytia po helleńsku obwieszcza swe ciemnie.

KASANDRA

O rety! O rety!

O, jakiejż znów płomiennej doznaję podniety!

Licejski Apollinie! Biada mi, o biada!

O, widzę, jaką śmierć mnie, nieszczęśliwej, zada

Dwunożna owa lwica, co się z wilkiem sprzęga

Od czasu, kiedy lwa jej szlachetna potęga

Odbiegnąć ją musiała! Truciznę dlań warzy

I jeszcze się przechwala, że w ten napój wraży

Domiesza i dopłatę za mnie; sztylet ostrzy

Na męża i powiada, że to jest najprostszy

Podarek dla człowieka, co mnie wiódł tu z sobą.

Lecz po cóż ja to noszę? Precz! Precz z tą ozdobą,

Z tym wieńcem wokół skroni, z tym wieszczym kosturem!

Roztrzaskam cię, nim sama w tym moim ponurem

Utonę przeznaczeniu. Precz z wami! To wasza

Nagroda! Niech w tym stroju inna świat przestrasza

Wróżbitka! Sam Apollo płaszcz ten ze mnie zdziera,

Boć widział, jak niejeden szyderczy przechera

Wydrwiwał mnie, ubraną w te kapłańskie szaty.

Czy druh, czy nieprzyjaciel – wszyscy mnie za katy

Błaźnicą przezywali. Byłam ni włóczęga,

Żebraczka, tłuk uliczny, co po płacę sięga

Za wróżby. Jam to zniosła! Teraz wieszcz ten święty,

Co wieszczką mnie uczynił, w takie mnie odmęty

Strasznego przeznaczenia bezlitośnie wtrąca!

Nie ołtarz ci ojcowski ja zobaczę: wrząca

Krew moja pień czerwoną zleje dzisiaj strugą!

A jednak nie pomrzemy bez cześci! Niedługą

Jest chwila, gdy powstanie mściciel, co ukarze

Swą matkę, za śmierć ojca śmierć jej niosąc w darze.

Przybędzie z obcej ziemi, wygnaniec tułaczy,

I zbrodni swego rodu dopełni: rozpaczy

Ojcowskiej jęk go przyzwie, bo taką bogowie

Związali się przysięgą! Lecz po cóż w mym słowie

Ten żal, ta gorzka boleść? Czylim nie widziała,

Jak w gruzy Ilijonu rozpadła się chwała,

Jak władców mego grodu karał wyrok nieba?

To wszystko jeślim zniosła, czyliż mi się trzeba

Obawiać własnej śmierci? Tak! Pójdę i zginę!

Hadesuć to są wrótnie ta brama! Jedyne

Mam tylko dziś życzenie: niech od razu we mnie

Uderzy cios morderczy, niech śmiertelne ciemnie

Ogarną mi źrenicę z pierwszym krwi potokiem,

Bez kurczów niechaj zasnę ze spokojnym okiem!

CHÓR

O wielce nieszczęśliwa, lecz i wielce mądra

Niewiasto, tak świadoma swoich losów jądra,

Przecz spieszysz do ołtarza, ni ofiarne zwierzę

Pędzone ręką boga? Jakiż szał cię bierze?

KASANDRA

Ratunku nie ma dla mnie, drodzy przyjaciele!

CHÓR

I jedna chwila zwłoki daje szczęścia wiele.

KASANDRA

Nadeszła już ma chwila, nic tu nie poradzę.

CHÓR

Że zguba czyha na cię, przypisz swej odwadze!

KASANDRA

Odważna śmierć największą człowieka rozkoszą.

CHÓR

Szczęśliwi ludzie myśli takiej nie wygłoszą.

KASANDRA

O biada! Biadać, ojcze, razem z dziećmi twymi!

CHÓR

Cóż dzieje się? Przecz usty wołasz tak trwożnymi?

KASANDRA

O biada!

CHÓR

Cóż biadasz? Skąd twym sercem taki lęk owłada?

KASANDRA

Ach, dom ten cuchnie mordem, krwią wylaną zionie!

CHÓR

Cóż może być? Ofiara na ołtarzu płonie.

KASANDRA

Mogilny czuję zaduch! O, lęki! O, strachy!

CHÓR

Tak, juścić to nie słodkie syryjskie zapachy.

KASANDRA

O drodzy!

Odejdę! Nie utrzymam tam, w domu na wodzy

Swych łez nad moim losem i Agamemnona.

Nie płaczę bez powodu, jak w krzewach strwożona

Ptaszyna. Skoro umrę, wy mi poświadczycie,

Jak życiem ta niewiasta zapłaci za życie

Niewiasty, jak za męża padnie mąż. Odchodzę...

W gościnę śmierci idę w tej ostatniej drodze.

CHÓR

Ach, żal mi! Los ten sama wywróżyłaś sobie.

KASANDRA

Raz jeszcze się odezwę – czyż to przy mym grobie

Żałobną ma być pieśnią? Nie! Nie! Na ten słońca

Ostatni blask zaklinam, ażeby obrońca

Ojcowskiej czci, gdy mścić go na mordercach będzie,

I moją, niewolnicy, cześć miał też na względzie!

O, dziwne życie ludzkie! Lada cień je zmoże,

Jeżeli jest szczęśliwe, a jeśli, nieboże,

Nieszczęsne, tak je gąbka, jak litery, zmaże –

I na to ja się więcej niż na los swój skarżę.

Wchodzi do pałacu.

CHÓR

Nikt ze śmiertelnych nie ma szczęścia dość:

Gdy nowe szczęście zapuka do bram,

Gdzie władnie dobytek sam,

Zasób bogactwa przemnogi,

Złoto przydane złotu,

Nikt mu palcami nie pokaże drogi

Powrotu,

Nikt mu nie powie: „Niepotrzebnyś gość!”.

Patrzcie! Zburzywszy Priamowy gród,

Boży ściągnąwszy nań gniew,

Niebiańskiej chwały zagarnąwszy plon,

Wrócił pomiędzy swój lud –

I oto teraz dawnych przodków krew

Krwią własną płaci,

Swym własnym skonem płaci innych skon.

Słyszący o tym, któż by z naszych braci

Chełpić się mógł,

Że mściwy nie sięgnie go bóg?

GŁOS AGAMEMNONA

z wewnątrz

O biada! Cios śmiertelny godzi we mnie! Biada!

PIERWSZY Z CHÓRU

Cyt! Ciosem ktoś uderzon śmiertelnym upada.

GŁOS AGAMEMNONA

jak wyżej

O biada! Po raz wtóry ugodzono we mnie!

DRUGI Z CHÓRU

To króla jęk! Nie wątpić! Zabity nikczemnie!

TRZECI Z CHÓRU

Potrzeba się naradzić, towarzysze mili,

Co czynić nam się godzi w tej rozpacznej chwili.

CZWARTY Z CHÓRU

Ja powiem wam, co myślę: co tchu iść należy

Do miasta, niechaj zaraz wszystek lud przybieży!

PIĄTY Z CHÓRU

Ja mniemam, że źle będzie, jeśli sprawę zwleczem:

Wszystkiego my z dobytym wywiedzmy się mieczem!

SZÓSTY Z CHÓRU

I ja tego samego, mówię, jestem zdania:

Niech nikt z nas się nie waha, działać się nie wzbrania!

SIÓDMY Z CHÓRU

Wiadoma rzecz: przygrywka to, co w mury miasta

Wprowadzi nam tyranię; przewrót z niej wyrasta.

ÓSMY Z CHÓRU

Tracimy czas, a przecież zabójczą jest zwłoka

Dla tych, co swej przyszłości nie chcą spuścić z oka.

DZIEWIĄTY Z CHÓRU

Bezradny tutaj stoję, lecz to wam wyłożę:

Kto działać chce, ten łatwo na radę się zmoże.

DZIESIĄTY Z CHÓRU

I ja tak samo myślę, boć nie ma sposobu,

By kto pustymi słowy wskrzesił zmarłych z grobu.

JEDENASTY Z CHÓRU

Więc cóż? Za cenę życia ma li nasze serce

Uznawać hańbiciela domu, czcić mordercę?

DWUNASTY Z CHÓRU

Nie! Tego mi zanadto! Raczej umrzeć radzę!

Najgorszy los znieść łatwiej niż tyranii władzę.

TRZYNASTY Z CHÓRU

Słuchajcie! Gdzież jest dowód? Czy te z wnętrza jęki

To znak już całkiem pewny, że zginął z ich ręki?

CZTERNASTY Z CHÓRU

Przedwcześnie naszych gniewów płomienie rozbłysły.

Boć inna sprawa pewność, a inna domysły.

PIĘTNASTY Z CHÓRU

Tak wszystkim ta się rada wielce słuszną wyda:

Wpierw trzeba się dowiedzieć, czy zginął Atryda.

Rozsuwa się ściana tylna sceny: widać łaźnię, w której zamordowano Agamemnona. Zwłoki jego, wielką okryte tkaniną, spoczywają w wannie; obok nich leży trup Kasandry; Klitajmestra z siekierą w ręku zastępuje drogę mężom rady, pragnącym wkroczyć do wnętrza.

KLITAJMESTRA

z czołem obryzganym krwią

Wbrew wszystkim dawnym słowom, które tak, jak pora

Żądała, wygłosiłam, jestem oto skora

Przemawiać wręcz przeciwnie i tego się zgoła

Nie wstydzę. Bo gdzież człowiek, co inak wydoła

Na wrogów, udających przyjaciół, tak śmiało

Zarzucić swoje sieci, by się nie udało

Wyskoczyć z nich i umknąć? Z dawnej ja zawiści

To wszystko obmyśliłam, dziś się plan mój iści,

Czas nadszedł ostateczny. Po skończonym dziele

Widzicie mnie przed sobą, drodzy przyjaciele!

Spełniłam i otwarcie wyznać to wam mogę,

Iż wszystką do ucieczki zamknęłam mu drogę:

Ogromna ci to przędza, niby sieć rybacka,

Tkań zguby przeolbrzymia, łowiąca znienacka.

Dwukrotnym cios zadała, dwukrotne westchnienie

Dobyło mu się z piersi, gdy o ziem go żenie

Mój topór. Potem jeszcze, gdy już legł zabity,

Raz trzeci uderzyłam – w cześć Zeusa, wśród świty

Umarłych władnącego w podziemnej krainie.

Padając, tak wyzionął swego ducha ninie!

A strumień krwi, trysnąwszy aż po moje włosy,

Obryzgał mi to czoło kroplą czarnej rosy,

Radując mnie, jak pola cieszy deszcz wiosenne,

Gdy padłszy z nieba, kiełki z ziarn dobywa plenne.

Tak rzecz się ma, widzicie! Cieszcie się, panowie

Argiwscy, jeśli wolę macie po mym słowie

Radować się, jak ja się raduję! A gdyby

Przy zmarłym można czaszę wznieść bez żadnej chyby.

Godziłoby się tutaj, tak jak rzecz jest godna,

Że on swój kielich zbrodni wypił dzisiaj do dna.

PRZODOWNIK CHÓRU

Truchleję na twój język! Niewiasto bezbożna!

Przy zwłokach swego męża czyż tak mówić można?

KLITAJMESTRA

Pragniecie wmówić we mnie szał i obłąkanie!

Odważnam białogłowa! Niech, co chce, się stanie,

Wy gańcie mnie lub chwalcie – mówię bez obsłonek –

To dla mnie obojętne. Oto mój małżonek,

Patrzajcie! Agamemnon! Serce się nie boi:

Śmierć jego to mistrzowskie dzieło ręki mojej!

CHÓR

O, jakich trujących ziół

Wyrosłych z ziemi łona

Najadłaś się dzisiaj, szalona

Niewiasto?

Z głębin mórz

Jakiegoś się jadu napiła,

Że taka w tobie wre zbrodnicza siła?

Klątw nie okiełzać ci już:

Pogardy czeka cię dół,

Za bramy wyświęci cię miasto.

KLITAJMESTRA

Skazujesz mnie tej chwili na sromne wygnanie.

Pogardą ludu grozisz! Niewczesne łajanie!

Bo powiedz, czemuś wówczas nie obwiniał męża,

Gdy powziął myśl haniebną, że miłość zwycięża

Ojcowską, i, ni jagnię z swojej licznej trzody,

Poświęcił własną córkę, mego łona młody,

Uroczy kwiat, by trackie uspokoić burze?

Dlaczegoście go wówczas, srodzy prawa stróże,

Za zbrodni tych ohydę, nędznego mordercę,

Z tej ziemi nie wygnali, gdy tak moje serce

Skwapliwie dziś karzecie? Ale to – słyszycie? –

Powiadam wam: deptajcie do woli me życie.

Jak ja podepcę wasze, gdy chwila zagości,

Że bóg was nieco innej nauczy mądrości.

CHÓR

Wyniosły jest umysł twój,

Aleć się chełpić nie radzę:

Duszy opętał ci władzę

Siew zbrodni;

Mordu ślad

Jeszczeć na twojej skroni

Krwią niezatartą dotychczas się płoni –

Ale opuści cię świat,

Znojem zapłacisz za znój,

Zemstę twa wina zapłodni.

KLITAJMESTRA

Nie będzie mi, powiadam, żadna trwoga bliska,

Dopóki mąż, Ajgistos, strzeże mi ogniska,

Oddany, jako dotąd. On ci jest nam zbroją,

On tarczą, co osłoni tę odwagę moją.

Przysięgam – ty posłuchaj tej świętej przysięgi! –

Na Atę i Erynis, na owe potęgi,

Mścicielki mojej córki, klnę się – tak, na Dikę,

Co z rąk mych tę ofiarę przyjęła! Podwikę

Niejedną miał tam w Troi, podeptawszy prawa

Swej żony. Jak wesoła kwitła tam zabawa

Z dziewkami chryzejskimi! A ona, kochanka,

Co razem z nim przybyła tutaj do nas – branka.

Wróżbitka, prorokini, na statku pomoście

Rozkosze z nim dzieląca! Drodzy, słodcy goście

Statecznie ukarani!... Miejcie to na względzie:

On zginął, jakom rzekła, a ona, łabędzie

Swe treny wyśpiewawszy, uśmiercona leży

Przy boku miłośnika! W progi moich dżwierzy

Wspólniczkę zdradzonego łoża wwiódł niebaczny,

Na stypie tej pogrzebnej kąsek wielce smaczny.

CHÓR

O Mojro! Ześlij mi skon –

W sen wieczny, w sen nieprzespany

Bez długiej konania męki

Oczy mi stul!

Albowiem on,

Który miał pieczę nad naszymi łany,

Mój stróż, mój król,

Co dla niewiasty taki poniósł ból,

Z niewiasty zginął ręki!

Ojej! Ojej!

Heleno, niewiasto szalona,

Coś tyle, ach, tyle dusz

Na śmierć skazała pod Troją!

Na wieki wieków już

Nie skona

Wspomnienie winy twej,

Skąpane w świeżej posoce!

Klątwy straszliwe moce,

W swych ręku mające wciąż

Ten dom,

Nowy na głowę moją

Ściągnęły grom:

Przez nie dziś zginął ten mąż!

KLITAJMESTRA

W przystępie tego bolu

Nie tęsknij do mogiły,

Ani nie złorzecz Helenie,

Że ręce jej pobiły

Tysiączne Danaów siły,

Że je na krwawym polu

Podały na zniszczenie,

Że przez nią na naszej ziemi

Taki się smutek plemi!

CHÓR

Demonie, którego dłoń

Wciąż rzuca i rzuca klęski

Na obu potomków Tantala,

Straszny tyś bóg!

Piekielną broń

Dałeś niewieście, że hymn dziś zwycięski

Kracze, jak kruk:

Przy zwłokach męża, wstrętny jego wróg,

Swą zbrodnią się przechwala.

Ojej! Ojej!

Heleno, niewiasto szalona,

Coś tyle, ach, tyle dusz

Na śmierć skazała pod Troją!

Na wieki wieków już

Nie skona

Wspomnienie winy twej,

Skąpane w świeżej posoce!

Klątwy straszliwe moce,

W swych ręku mające wciąż

Ten dom,

Nowy na głowę moją

Ściągnęły grom:

Przez nie dziś zginął ten mąż!

KLITAJMESTRA

Prostujesz swoje słowa,

Mówiący o demonie,

Zabójcy naszego rodu,

Co żądzą pomsty płonie!

Już w macierzystym łonie

Zaród się klątwy chowa!

Starego ci jeszcze wrzodu

Nie zasklepiła się rana,

A świeża już przezeń zadana!

CHÓR

Groźnego wspominasz ducha,

Waszego domu niszczyciela.

Który – ojej, ojej,

Przegorzkie to wspomnienie! –

Ciągłymi ofiary zaściela

Krwawy ślad dróg

Niesytej pomsty swej.

Ale on boga li słucha,

Bo wszystkim kieruje bóg!

Bez niego nic się nie dzieje,

On na dni naszych koleje

I dzisiaj smutek ten żenie!

Ojej! Ojej!

O królu mój, królu!

Jak opłakiwać cię mam?

Jak żegnać w godzinie tej,

Gdy dusza ma pełna jest bólu,

Gdy się w rozpaczy błąka?

Podstępny cię zabił kłam.

Bezbożny grzech!

Uwikłan w sieci pająka,

Ostatni wydałeś dech!

O biada! O biada!

Powiązanego zabiła cię zdrada!

Daremny opór:

Ciął obosieczny cię topór.

KLITAJMESTRA

Mym zwiesz to dzieło? Mary!