Arsène Lupin. Miliardy Arsène'a Lupina - Leblanc Maurice - E-Book

Arsène Lupin. Miliardy Arsène'a Lupina E-Book

Leblanc Maurice

0,0

Beschreibung

Do grona amerykańskich superbohaterów dołącza kolejna postać!Amerykański kapitalizm w rozkwicie. Patricia, jak na kobietę w swoim wieku, osiągnęła zdumiewająco dużo w życiu zawodowym. Pracuje jako asystentka wpływowego przedsiębiorcy i jest w tej roli doceniana. Niestety, dla młodej dziewczyny los bywa okrutny - w wyniku romansu z synem szefa bohaterka zostaje samotną matką. Na dodatek pewnego wieczoru zostaje zaatakowana na terenie firmy. W jej obronie staje tajemniczy nieznajomy, w którym złoczyńca rozpoznaje Arsène'a Lupina. Tylko co słynny francuski bohater robiłby za Oceanem?W 2021 r. na platformie Netflix premierę miał serial "Lupin" zainspirowany książkowymi przygodami Arsène'a Lupina. Pozycja obowiązkowa dla miłośników kryminalnych historii Arthura Conana Doyle'a. Arsène Lupin to szarmancki, czuły na wdzięki kobiet mistrz charakteryzacji. Wrodzony spryt pozwala mu wychodzić z największych opresji. Żyje z kradzieży, ale trzyma się etosu, zgodnie z którym rabuje jedynie złoczyńców, wymierzając im tym samym sprawiedliwość. Postać tego dżentelmena-włamywacza była inspirowana historią Mariusa Jacoba - anarchisty, który dokonał ponad 150 włamań, za co został skazany na 23 lata więzienia.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 144

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Maurice Leblanc

Arsène Lupin. Miliardy Arsène’a Lupina

Tłumaczenie Wiktor Zieliński

Saga

Arsène Lupin. Miliardy Arsène’a Lupina

 

Tłumaczenie Wiktor Zieliński

 

Tytuł oryginału Les Milliards d’Arsène Lupin

 

Język oryginału francuski

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1941, 2022 SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728463055 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział I 

Paule Sinner

James Mac Allermy, założyciel i redaktor Allo-Police, największego czasopisma kryminalno-detektywistycznego w Stanach Zjednoczonych, pewnego późnego popołudnia wszedł do pokoju redakcji. Otoczony przez kolegów, podzielił się z nimi swoją – jeszcze dość niepewną – opinią na temat ohydnej zbrodni popełnionej dzień wcześniej na trojgu małych dzieci, którą opinia publiczna, oburzona szczególnymi okolicznościami, natychmiast ochrzciła mianem „Masakry trojga bliźniąt”.

Po kilku minutach rozważań na temat przestępczości dziecięcej w ogóle, a zbrodni popełnionej dzień wcześniej w szczególe, James Mac Allermy zwrócił się do Patricii Johnston, sekretarki, znajdującej się wśród redaktorów:

– Patricia, czas na pocztę. Czy wszystkie listy są gotowe do podpisania? Przejdźmy do mojego biura, dobrze?

– Wszystko jest gotowe, proszę pana... Tylko...

Patricia zatrzymała się. Nasłuchując niecodziennego dźwięku, dokończyła:

– W pańskim biurze ktoś jest, panie Mac Allermy!

Dyrektor wzruszył ramionami.

– W moim biurze? To niemożliwe. Drzwi do przedpokoju są zamknięte na klucz.

– A pańskie specjalne wejście?

Allermy uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni klucz.

– Ten klucz mnie nie opuszcza. Jeszcze pani śpi, Patricia. Bierzmy się do pracy... Przepraszam, Fildes, że każę panu czekać!

Położył dłoń na ramieniu jednego z obecnych w przyjacielskim geście: Fildes nie był redaktorem, a osobistym przyjacielem, który prawie codziennie odwiedzał go w gazecie.

– Proszę się nie spieszyć, Allermy – odparł Frédéric Fildes, prawnik i adwokat. – Mi samemu się nie spieszy, wiem, jak to wygląda, gdy przychodzi czas na pocztę.

– Chodźmy – powiedział Mac Allermy. – Do widzenia, panowie, do zobaczenia jutro, spróbujcie udokumentować to przestępstwo.

Skinieniem głowy pożegnał się z kolegami i opuścił pokój redakcji w towarzystwie sekretarki i Frédérika Fildesa. Przeszedłszy przez korytarz, otworzył drzwi do swojego gabinetu.

Przestronny, elegancko urządzony pokój był pusty.

– Widzi pani, Patricia. Nikogo tu nie ma.

– Tak – potwierdziła sekretarka. – Proszę jednak zauważyć, że te drzwi, przed chwilą zamknięte, teraz są otwarte.

Wskazała na wyjście z biura, prowadzące do mniejszego pomieszczenia, w którym znajdował się sejf.

– Patricia, ten sejf i ukryte wyjście na ulicę, którego czasem używam, dzieli dwieście metrów korytarzy i schodów, przeciętych trzynastoma drzwiami i pięcioma kratownicami, wszystkie zamknięte i zabezpieczone kłódką. Nikt nie mógłby z niego skorzystać.

Patricia zamyśliła się, jej cienkie brwi zmarszczyły się lekko. Była to wysoka, szczupła młoda kobieta, o harmonijnym i smukłym wyglądzie, zdradzającym umiłowanie do sportu. Twarz, może trochę nieregularna i zbyt krótka, nie należała do klasycznie pięknych, ale jej nieskazitelna cera, matowa i niemalże przezroczysta, jej duże, dobrze zarysowane usta o naturalnie czerwonych wargach, spomiędzy których pobłyskiwały zgrabne zęby, fale włosów, których złoto mieszało się z brązem, opadające na jej szerokie, inteligentne czoło, a zwłaszcza jej oczy, podłużne, szaro-zielone, ocienione gęstymi rzęsami, emanowały nieporównywalnym urokiem, głębokim i niemal tajemniczym w chwilach powagi, nabierającym lekkości i młodzieńczości, gdy Patricia ulegała porywom szczerej radości. Wszystko w niej tchnęło zdrowiem, równowagą fizyczną i psychiczną, siłą i radością życia. Należała do kobiet, które nie kłamią i nie zwodzą, a za to cieszą się sympatią, zyskują przyjaźń i miłość.

Za sprawą odruchu, który stopniowo wszedł jej w nawyk na skutek przebywania z Mac Allermym, rozejrzała się po pokoju, aby upewnić się, że nic nie zostało naruszone od czasu, gdy go uporządkowała.

Uderzył ją jeden szczegół.

W notatniku na biurku, widzianym do góry nogami, przeczytała dwa słowa napisane ołówkiem. Jednym z nich było imię Paule, drugim nazwisko, które rozszyfrowała z większym trudem: Sinner. A zatem Paule Sinner. Kobieta.

Patricia, zaznajomiona z surową moralnością Mac Allermy’ego, ani na moment nie dopuściła możliwości, by w jego życiu mogła pojawić się jakaś kobieta, nie mówiąc już o tym, że otwarcie zanotowałby jej imię w swoim dyrektorskim gabinecie.

Co w takim razie oznaczało „Paule Sinner”?

Przyglądający się jej Mac Allermy uśmiechnął się.

– Wspaniale, Patricia, nic pani nie umknie. Ale wyjaśnienie jest proste: to tytuł francuskiej powieści, którą przyniósł mi dzisiaj tłumacz, całkiem mi się podoba. Paule Sinner to imię bohaterki. Po francusku tytuł brzmi lepiej, Paule la Pécheresse.

Patricia uważała, że Mac Allermy nie udzielił wyczerpującego wyjaśnienia. Czy mogła zapytać o inne?

W tym momencie nagle zgasł prąd, pogrążając ich w ciemności i przerywając tok jej myśli.

– Proszę się nie przejmować, bezpiecznik wyskoczył. Znam się na tym. Naprawię to – rzuciła Patricia.

Po omacku dotarła do przedpokoju przed gabinetem Mac Allermy’ego, wychodzącego na podest prywatnej klatki schodowej zarządu na trzecim piętrze. Żarówki, święcące się na parterze, rzucały wokół siebie rozproszony blask. Kobieta chwyciła lekką, sześciostopniową drabinkę z magazynu i ustawiła ją pod ścianą. Wspięła się po niej i wydało jej się, że z cienia dobiega jakiś słaby odgłos: za serce chwycił ją nagły lęk...

On  tam był, nie miała co do tego wątpliwości, on tam był, ukryty w półmroku, gotów do ataku jak dzikie zwierzę czyhające na swoją ofiarę...

To była tajemnicza, dwuznaczna, groźna istota. Nigdy go nie widziała, ale wiedziała o jego istnieniu; wiedziała, że był prywatnym sekretarzem Mac Allermy’ego, nie ukazującym się sekretarzem, pełniącym również funkcje ochroniarza, szpiega, prawej ręki: był wszechstronnym specjalistą o tajemniczych, różnorodnych atrybutach, człowiekiem zagadkowym, przebiegłym, niebezpiecznym, człowiekiem ciemności, którego obecność i pożądliwość Patricia stale wyczuwała wokół siebie, który niepokoił ją i czasami, pomimo jej odwagi, przerażał.

Nasłuchiwała z walącym sercem, stojąc na drabinie... Nie, nic! Chyba się pomyliła... Powściągnęła emocje, spróbowała się uśmiechnąć i zabrała się do pracy.

Usunęła wyłącznik, zamieniła uszkodzony przewód innym i naprawiła bezpiecznik. Rozbłysło światło, na wpół przesłonięte zmatowiałym szkłem żarówki.

Wtedy doszło do ataku. Istota, skrywająca się w cieniu, wyrosła tuż przed Patricią. Dwie ręce chwyciły kobietę za kolana. Patricia zatoczyła się na drabinie: niemal tracąc przytomność, niezdolna wydać z siebie żadnego okrzyku, poślizgnęła się i wpadła w otwarte ramiona, które zamknęły się wokół niej, gdy upadała na podłogę. Leżała bez słowa i ruchu.

Patricia zdała sobie sprawę, że jej napastnik był bardzo wysoki, a jego siła nieodparta. Od razu próbowała się wyswobodzić, ale na próżno. Uścisk unieruchomił ją jak pokonaną przed czasem ofiarę.

Mężczyzna szepnął jej do ucha:

– Nie stawiaj oporu, Patricia, jaki z tego pożytek? Stary Mac Allermy mógłby cię usłyszeć i co by pomyślał, widząc cię w moich ramionach? Uznałby, że jesteśmy w zmowie. I miałby rację. Ty i ja jesteśmy stworzeni do tego, aby się zgadzać. Oboje chcemy zaspokoić swoje ambicje, zarobić pieniądze, zdobyć władzę i to jak najszybciej. Ale tracisz czas, Patricia. Dojdziesz do czegoś nie dlatego, że jesteś kochanką syna Allermy’ego. Allermy junior jest głupcem, nieudacznikiem. Starszy plasuje się mniej więcej w tej samej kategorii. Poza tym organizuje ze swoim przyjacielem Fildesem, równym sobie, wielkie przedsięwzięcie... tak... na którym złamie sobie kark. Patricia, jeśli ty i ja umiejętnie to rozegramy, w ciągu sześciu miesięcy gazeta Allo-Police wpadnie w nasze ręce, a my dwoje będziemy zarabiać dolary, setki tysięcy dolarów! Prenumeraty, reklamy, skandale, szantaże, wszystko jest. Trzeba tylko wiedzieć, jak tego użyć. A ja wiem, jak! I kocham cię, Patricia. To moja siła i słabość. Pomóż mi stać się panem, panem zdolnym do wszystkiego, panem wszystkich zbrodni i wszystkich triumfów, które będziesz ze mną dzielić! Razem zawładniemy światem. Rozumiesz, prawda? Zgadzasz się?

Wybełkotała, przerażona:

– Proszę mnie zostawić, proszę mnie zostawić... Porozmawiamy później... W innym czasie... Kiedy nie będzie nas można usłyszeć, zaskoczyć...

– W takim razie potrzebuję dowodu naszej umowy... Twojej dobrej woli... Jeden całus i cię zostawiam.

Patricia wpadła w panikę. Mężczyzna śmierdział alkoholem; widziała jego wykrzywioną grymasem twarz tuż przy swojej. Spierzchnięte wargi wędrowały po jej szyi i policzkach, szukając ust, które odsuwała... A przy uchu wciąż słyszała ten głos:

– Kocham cię, Patricia. Czy rozumiesz, czym jest miłość podwojona partnerstwem, takim jak to, które moglibyśmy zawrzeć ty i ja? Ci dwaj Allermy to niekompetentne marionetki... Ja jestem spełnieniem wszystkich twoich ambicji, domyślam się tego, wiem to. Kochaj mnie, Patricia. Nie ma na świecie drugiego człowieka takiego jak ja, o takiej sile umysłu, o takiej woli, o takiej energii... Ach, słabniesz, Patricia, słuchasz mnie, martwisz się...

Mówił prawdę. Mimo sprzeciwu i obrzydzenia, jakie odczuwała, zamęt i dziwny zawrót głowy wzięły nad nią górę, prowadząc ku przerażającemu zakończeniu.

Mężczyzna roześmiał się głucho.

– Dalej, zgódź się, Patricia... Nie możesz się już dłużej opierać. Jesteś na skraju przepaści. Biedactwo, nie dlatego, że jesteś kobietą, nie wierz w to! Wszyscy czują przy mnie ten bezład, ten niepokój. Moja wola dominuje, bierze przeszkodę, niszczy ją... Człowiek jest niemalże szczęśliwy, kiedy oddaje swój los w moje ręce, czyż nie? Przyznaj się do tego... Nie bój się. Nie jestem złym człowiekiem, chociaż moi towarzysze i wrogowie – bo przyjaciół nie mam – nazywają mnie „The Rough”, „Dzikusem”, „Nieubłaganym”, „Bezlitosnym”...

Patricia była zgubiona. Kto mógł ją uratować?

Nagle bezlitosne ręce puściły ją. „Dzikus” zdusił jęk, jęk potwornego bólu.

– Co to? Kim pan jest? – zakwilił torturowany.

Odpowiedział mu niski, drwiący głos:

– Dżentelmen, szofer i przyjaciel pana Fildesa. Oczekuje, że zawiozę go na Long Island, do domu krewnych, gdzie ma zjeść... i być może przenocować. Jasne? Przechodziłem obok, kiedy usłyszałem twoje przemówienie. Dobrze mówisz, Dzikus. Tylko mylisz się, gdy udajesz, że jesteś ponad wszystkimi.

– Nie mylę się – wymamrotał drugi.

– Owszem. Jest ktoś, kto cię przewyższa, masz mistrza.

– Mistrza, ja? Nazwij go. Ja, mistrza? To mógłby być tylko Arsène Lupin. Może ty miałbyś nim być?

– Ja jestem tym, który pyta, ale nie tym, którego pytają.

Drugi zamyślił się. Mruknął zmienionym głosem:

– Zresztą, dlaczego nie? Wiem, że jest w Nowym Jorku i coś kombinuje z Allermym, Fildesem i resztą. A to wykręcanie ramion jest w jego stylu. Trik, którym łamie najsilniejszych. Czyli jesteś Lupinem?

– Nie martw się o to wszystko. Lupin czy nie, jestem twoim mistrzem i masz mnie słuchać.

– Słuchać się, ja? Chyba zwariowałeś. Lupin czy nie, moje sprawy to nie twój interes. Fildes jest w biurze Allermy’ego. Idź po niego! Mnie zostaw w spokoju.

– Najpierw zostaw tę kobietę w spokoju! Wynoś się!

– Nie!

Ciężka łapa ponownie spadła na Patricię.

– Nie? W takim razie szkoda mi cię. Zacznę od nowa.

Dzikus wydał z siebie głęboki jęk udręki i bólu. Zdawało się, że uszło z niego życie. Jego ramiona zwiotczały i padł na ziemię jak bezładna marionetka.

Tajemniczy wybawca Patricii pomógł jej się podnieść. Stanąwszy przy nim, wciąż dysząc i drżąc, wyszeptała:

– Proszę uważać! To bardzo niebezpieczny człowiek.

– Zna go pani?

– Nie z nazwiska. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Ale prześladuje mnie, a ja się boję.

– Jeśli znajdzie się pani w niebezpieczeństwie, proszę mnie wezwać. Jeśli będę w zasięgu słuchu, obronię panią. Proszę zgodzić się przyjąć ten mały srebrny gwizdek, jest zaczarowany i słychać go z daleka. W razie niebezpieczeństwa proszę gwizdać bez przerwy. Przybędę... I proszę uważać na Dzikusa. To najgorszy rodzaj przestępcy. Moim obowiązkiem byłoby natychmiastowe postawienie go przed sądem, lecz zaniedbuje się tego rodzaju obowiązki... i to całkiem niesłusznie!

Zgiął swoją wysoką, smukłą sylwetkę i z kulturalnym uśmiechem na szczupłej twarzy kurtuazyjnie ucałował dłoń Patricii.

– Naprawdę jest pan Arsène’em Lupinem? – wyszeptała, próbując dobrze przyjrzeć się jego rysom.

– Jakie to ma dla pani znaczenie! Nie chciałaby pani przyjąć jego ochrony?

– Ależ tak! Chciałabym tylko wiedzieć...

– Daremna ciekawość.

Nie nalegając, wróciła do biura dyrektora Allo-Police i przeprosiła za swoją długą nieobecność; źle się poczuła.

– Ale już pani przeszło, prawda? – zapytał Mac Allermy z troską. – Tak, widzę, że wracają pani kolory.

Po czym dodał zmienionym tonem:

– Możemy chwilę porozmawiać? Mam pani do przekazania kilka bardzo poważnych rzeczy!

W obliczu tego przyjaznego przywołania do porządku Patricia otrząsnęła się z zakłopotania i odzyskała przytomność i spokój; usiadła na krześle, które zaproponował jej Mac Allermy i patrzyła na niego w oczekiwaniu. Po chwili ciszy kontynuował:

– Patricia, odkąd weszła pani do firmy jakieś dziesięć lat temu, przeszła pani przez wszystkie niższe działy. Czy wie pani, dlaczego pięć lat temu wybrałem ją na sekretarkę zarządu?

– Musiał mnie pan uznać za odpowiednią do tego.

– Oczywiście, ale nie była pani jedyna. Są jeszcze inne powody.

– Mogę zapytać jakie?

– Po pierwsze, jest pani piękna. A ja lubię piękno. Proszę się nie obrazić, że mówię to przy moim przyjacielu Fildesie. Nie mam przed nim żadnych tajemnic. Z drugiej strony, w pani życiu doszło do dramatu, który uważnie śledziłem. Mój syn Henry wykorzystał pani sytuację i wkradł się w pani łaski. Była pani bardzo młoda, sama w życiu. Obiecał pani małżeństwo. Nie była pani w stanie się oprzeć, uwiódł panią. Następnie porzucił: myślał, że jesteście kwita, skoro zaoferował pani pewną sumę pieniędzy, którą pani zresztą odrzuciła. Po czym ożenił się z bogatą dziewczyną z potężnymi koneksjami.

Patricia, rumieniąc się i ukrywając twarz w dłoniach, wyjąkała:

– Proszę nie kontynuować, panie Allermy. Tak się wstydzę tego błędu! Powinnam była się zabić...

– Zabić, bo jakiś łajdak zabawił się pani kosztem!

– Proszę nie mówić w ten sposób o swoim synu...

– Kocha go pani nadal?

– Nie. Ale wybaczyłam mu.

Allermy wykonał gwałtowny ruch.

– Ale ja mu nie wybaczyłem. To wina mojego syna! To dlatego wezwałem panią do siebie jako współpracowniczkę.

– To było według pana zadośćuczynienie?

– Tak.

Patricia uniosła twarz i przyjrzała mu się.

– Gdybym wiedziała, odmówiłabym, tak jak odmówiłam pieniędzy, które zaoferował mi pana syn – rzuciła z goryczą.

– Jak by pani żyła?

– Tak jak już to robiłam, proszę pana, pracując... Pracując po wyjściu stąd, wieczorem, w innym miejscu, a rano, przed przyjściem, robiąc kopie dla trzeciej firmy. Nie ma na świecie dobrej i odważnej osoby, która nie mogłaby, dzięki Bogu, żyć ze swojej pracy!

Allermy zmarszczył brwi.

– Jest pani bardzo dumna.

– Zgadza się.

– I również ambitna.

– Również – powiedziała spokojnie.

Po kolejnej chwili ciszy dyrektor Allo-Police kontynuował:

– Przed chwilą znalazłem na tym biurku pani artykuł o tej strasznej zbrodni z wczoraj, o której rozmawialiśmy w pokoju redakcji, o masakrze trojga bliźniąt.

Wyraz twarzy i ton Patricii uległy zmianie: była zatroskaną debiutantką zaniepokojoną opinią swojego sędziego.

– Czy był pan uprzejmy go przeczytać, proszę pana?

– Tak.

– Odpowiada panu?

Dyrektor przytaknął.

– Wszystko, co pisze pani o tej zbrodni, o motywach, które za nią stoją, o człowieku, którego uważa pani za winnego, jest prawdopodobnie słuszne, a z pewnością bardzo pomysłowe, bardzo logiczne. Wykazuje się pani prawdziwym rozeznaniem i wyobraźnią.

– A zatem to pan opublikuje? – zapytała zachwycona młoda kobieta.

– Nie.

Zaskoczył ją.

– Dlaczego, proszę pana? – zapytała delikatnie zmienionym głosem.

– Bo to jest złe!

– Złe! Ale powiedział pan...

– Złe jako artykuł – wyjaśnił Allermy. – Widzi pani, to co czyni reportaż kryminalny wartościowym w moich oczach, to nie suma dedukcji, sugestii i prawd, które zawiera. To sposób, w jaki to wszystko jest przedstawione.

– Nie do końca rozumiem – rzuciła Patricia.

– Zrozumie pani. Załóżmy, że...

Przerwał. Z pewnością żałował, że zaczął się tłumaczyć. Zakończył jednak treściwie:

– Załóżmy, że ja, Mac Allermy, jestem uwikłany w jakąś mroczną przygodę, która doprowadzi do tego, że dziś wieczorem zostanę zamordowany. Gdyby okoliczności wymagały, aby opowiedziała pani tę historię, to pani narracja powinna podkreślać właśnie tę rozmowę, którą teraz prowadzimy i nadać jej patetyczny charakter, dzięki któremu czytelnik wyczuje już zapowiedź potwornego zakończenia. Intensywność wrażenia powinna rosnąć aż do ostatniej linijki. Cała sztuka dziennikarza i powieściopisarza polega na przygotowaniu dramatu, na jego zainscenizowaniu, na wskazaniu pierwszych wydarzeń, na tym, co sprawia, że czytelnik zostaje natychmiast wciągnięty. Czym? Nie mogę pani powiedzieć. To właśnie tajemnica talentu. Jeżeli nie ma pani w sobie tego tajemniczego powołania do przykuwania uwagi słowami, proszę tworzyć sukienki lub gorsety, a nie powieści lub artykuły. Patricio Johnston, czy rozumie mnie pani?

– Rozumiem, proszę pana, że muszę nad tym popracować.

– Tak, właśnie tak. Pani artykuł ma dobre elementy, ale przedstawione przez małą uczennicę. Nic nie jest na swoim miejscu, nic nie jest gotowe. Proszę napisać to jeszcze raz, napisać więcej. Będę je czytał... i odrzucał aż do dnia, w którym rzuci się pani na artykuł we właściwy sposób.

Dodał ze śmiechem:

– Mam nadzieję, że nie będzie dotyczył wyjaśnienia uwzględniającej mnie zagadki kryminalnej.

Patricia spojrzała na niego z troską i tonem zdradzającym sympatię, jaką odczuwała wobec człowieka, z którym pracowała od lat, zapytała:

– Droczy się pan ze mną, czy rzeczywiście przewiduje pan, że...

– Ależ sam charakter mojej gazety powoduje, że stykam się z dość specyficznym światem i niektóre z artykułów, które publikujemy, narażają mnie na niechęć, na zemstę. Takie jest ryzyko związane z tą pracą. Nie mówmy o tym więcej. Porozmawiajmy o pani sytuacji, Patricia, o pani przyszłości. Wyświadcza mi pani ogromne przysługi, i celem zapewnienia pani zabezpieczenia materialnego, które ułatwi pani życie i umożliwi wyjazd, podpisałem czek na dwa tysiące dolarów, odbierze go pani w kasie.

– To o wiele za dużo, proszę pana.

– O wiele za mało, biorąc pod uwagę to, co robi pani dla mnie i pani perspektywy.

– Ale co jeśli mi się nie powiedzie?

– To niemożliwe.

– Aż tak bardzo mi pan ufa?

– Jeszcze więcej! Mam wobec pani zaufanie absolutne. Chcę z panią rozmawiać bez ogródek, o bardzo prywatnych sprawach. Widzi pani, Patricia, nadchodzi taki moment w życiu człowieka, kiedy potrzeba mu silniejszych doznań, szerszych i bardziej złożonych ambicji. Dla mojego przyjaciela Fildesa i mnie właśnie nadszedł. Aby w naszym zbyt często monotonnym życiu pojawiło się nowe, silne zainteresowanie, powołaliśmy do życia znaczące dzieło, świeże i porywające. Wymaga ono całego naszego doświadczenia, pełnego zaangażowania i zaspokaja jednocześnie nasze instynkty walki i naszą troskę o ścisłą moralność. Cel, który chcemy osiągnąć jest wzniosły, zgodny z naszymi duszami starych purytanów, brzydzących się złem, niezależnie od jego przejawów. Wkrótce opowiem pani, Patricia, o naturze tej pracy, ponieważ jest pani godna uczestniczyć w zmaganiach naszych ambicji. Fildes i ja wkrótce udamy się do Francji, aby zrealizować nasze plany. Proszę pojechać z nami. Przywykłem do pani usług; pani nieustająca współpraca i obecność są potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. To będzie, jeśli pan pozwoli, nasza podróż... nasza podróż...

Zawahał się, bardzo zakłopotany, nie wiedząc, jak dokończyć zdanie, a raczej nie mając odwagi go dokończyć. Wziął jej obie dłonie między swoje i, niemalże nieśmiało, dokończył cicho:

– Nasza podróż poślubna, Patricio.

Patricia była oszołomiona i wątpiła, czy dobrze usłyszała, tak niespodziewana była ta niezapowiadana niczym prośba, i tak wzruszająca jej niezręczna i szczera nagłość. Czuła tyle wzruszenia i dumy, że nie mogąc powstrzymać łez, rzuciła się w ramiona starca.

– Dziękuję! Och, dziękuję! To mnie rehabilituje we własnych oczach! Ale jak mogę się zgodzić, proszę pana? Pański syn jest między nami – zakończyła, patrząc w dal.

Zmarszczył brwi.

– Mój syn ułożył sobie życie w zgodzie z własną wolą, ja chcę ułożyć swoje zgodnie z moim sercem.

Rumieniąc się, wyszeptała, potwornie zażenowana:

– Jest coś, o czym widocznie pan nie wie, panie Allermy. Mam dziecko...

Zdębiał.

– Dziecko!

– Tak, dziecko Henry’ego, syn, którego uwielbiam, syn, któremu przysięgłam poświęcić całe moje życie. Ma na imię Rodolphe... jest śliczny jak amorek. ... Czuły, inteligentny...

Stary człowiek był podekscytowany.

– Czy to nie krew ż mojej krwi? Czy to nie naturalne, że syn mojego syna jest moim synem?

– Nie, to nie jest naturalne – interweniował spokojnie Frédéric Fildes, wbrew własnej woli poruszony.

Allermy spojrzał na niego ponuro:

– A zatem pana zdaniem, Fildes, powinienem zrezygnować?

– Zrezygnować... Nie mówię tego... Lecz zastanowić się, rozważyć z rozmysłem i rozsądkiem nienormalną sytuację... Sytuację, która, bez wątpienia, stanie się wszystkim znana... I zostanie zinterpretowana jako akt słabości i niemoralności z pana strony.

Mac Allermy zastanowił się przez chwilę.

– Niech tak będzie – przyznał w końcu niechętnie. – Czas pokaże. On zawsze jest przychylny wobec tych, którzy kochają. W każdym razie, Patricia – dodał. – Nic z tego nie może wpłynąć na nasze istnienie i naszą codzienną współpracę, zgadzamy się co do tego, prawda?

Młoda kobieta ujrzała poruszenie starca drżącego na myśl o jej utracie i ponownie się wzruszyła.

– Absolutnie, panie Allermy – odparła.

Dyrektor Allo-Police otworzył szufladę, wyjął kopertę, zakleił ją, zapisał na niej nazwisko kobiety i powiedział do niej:

– W tej kopercie znajduje się dokument, który napisałem dla pani. Przeczyta go pani dopiero za pół roku, piątego września, i będzie pani dokładnie przestrzegać instrukcji, które są w nim zawarte, które już teraz pani przekazuję. Proszę nosić tę kopertę zawsze przy sobie lub umieścić ją w bezpiecznym miejscu. Niech nikt się o niej nie dowie. Nikt!

Patricia wzięła kopertę i nachyliła się ku Mac Allermy’emu, ofiarowując mu swoje czoło, na którym spoczęły jego usta, czule wyciągnęła dłoń do starego Fildesa i odeszła ze słowami obietnicy:

– Do zobaczenia jutro, szefie... Do zobaczenia jutro... i każdego dnia...

Przemierzyła przedpokój, a Mac Allermy i Fildes natychmiast podążyli za nią. Dotarłszy do podestu, zobaczyli pod sobą, pomiędzy pierwszym a drugim piętrem, dwóch schodzących za sobą mężczyzn. Ten z tyłu, wysoki, o szerokich ramionach, sprawiający wrażenie postawnego, szedł cicho i szybko, jakby pragnął bezszelestnie dogonić drugiego. Dosięgnął go i nagle podniósł prawą rękę: błysnęło ostrze. Patricia chciała krzyczeć! Głos uwiązł jej w gardle. Ręka opadała. Ale w sekundzie, w której broń miała dosięgnąć jego pleców, napadnięty mężczyzna schylił się, chwycił napastnika za nogi, przewrócił go z nieodpartą siłą i nad balustradę zrzucił swojego przeciwnika po klatce schodowej. Napastnik upadł na środek pierwszego piętra, przetoczył się po kilku stopniach i wydał z siebie jęk.

Dyrektor Allo-Police roześmiał się.

– Z czego się pan śmieje, panie Allermy? To pana sekretarza zraniono, pana powiernika.