Blizny - Krzysztof P. Łabenda - E-Book

Blizny E-Book

Krzysztof P. Łabenda

0,0
5,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Miłość wychodząca poza granice życia i śmierci. Miłość ma różne oblicza i imiona. Nie zna granic, ale też nie trwa wiecznie. Czasami jednak śmierć przerywa najpiękniejsze z uczuć. BLIZNY to opowieść o wspaniałej miłości i ogromnym smutku po jej utracie. To opowieść o złudnej nadziei, że to co odeszło może jakimś cudem powrócić. Ale czy można kochać pomimo śmierci ukochanej? Krzysztof Szablewski jest wziętym pisarzem. Na swojej drodze spotyka dużo od siebie młodszą Natalię, która jest chirurgiem. To jest miłość od pierwszego wejrzenia. Krzysztof i Natalia są przez kilkanaście lat szczęśliwym małżeństwem. Natalia umiera. Krzysztof popada w depresję, nie widząc sensu dalszego życia, do momentu, kiedy poznaje Annę. Kobieta swoim zachowaniem niesamowicie przypomina Natalię... Mężczyzna przez chwilę ma nadzieję, że los zwraca mu żonę. Szybko jednak zrozumie, że to tylko złudzenie…

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Krzysztof P. Łabenda
Blizny
Wydawnictwo Psychoskok

Krzysztof P. Łabenda „Blizny”

Copyright © by Krzysztof P. Łabenda, 2018

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Korekta: Bożena i Janusz Sigismundowie

Projekt okładki: jozefklopacka – Fotolia.com

Skład: Jacek Antoniewski

Skład epub i mobi: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-260-6

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

ROZDZIA? PIERWSZY

Krzysztof Szablewski, przepe?niony euforyczn? rado?ci?, wcisn?? mocniej peda? przyspieszenia w swoim wi?niowym fordzie mondeo. Lubi? to auto i z pewnym ?alem my?la? o tym, ?e ju? nied?ugo przyjdzie mu przesi??? si? do s?u?bowej limuzyny. Mia?o to by?, podobno, bogato wyposa?one, szokuj?ce wszelkimi mo?liwymi udogodnieniami i gad?etami BMW. Szablewski mia? nadziej?, ?e rzecz nie jest jeszcze przes?dzona i uda mu si? wynegocjowa? albo prawo do u?ytkowania swojego prywatnego samochodu, albo zmian? marki. BMW, oboj?tnie w jak bardzo luksusowej wersji, uwa?a? za samoch?d odpowiedni dla ?ysych mi??niak?w, u kt?rych pr??no by?oby doszukiwa? si? szyi i najcz??ciej intelektu, a tak?e ludzi bez polotu, nowobogackich, bezrefleksyjnych wyrobnik?w i oficjalnych, rz?dowych paso?yt?w. Podobnego zdania by? te? o audi. Wiedzia?, ?e nie do ko?ca ma racj?, ale nie zamierza? zmienia? tego przekonania. Nic nie mo?na poradzi? na to, ?e niekt?rzy nadal uwa?aj?, ?e Ziemia jest p?aska, a inni, i? te dwie marki niemieckich aut s? najlepsze na ?wiecie. On nie nale?a? ani do jednych, ani do drugich.

? Na mandat, nawet najwy?szy, sta? mnie bez problemu ? pomy?la?. ? Konto punktowe mam czyste, wi?c nawet i dziesi?? punkt?w tragedii nie uczyni, a ?wiat jest taki pi?kny, ?e a? si? prosi o odrobin? szale?stwa. Zreszt? gdzie niby Mi?ki mia?yby tu suszy?? Droga przez las, ?adnych zabudowa?. Kr?to, to fakt, ale przecie? nie jestem najgorszy w te klocki. Radz? sobie za k??kiem.

Samoch?d natychmiast zareagowa? i z cichym pomrukiem silnika gwa?townie przyspieszy?, zarzucaj?c lekko ty?em na zakr?cie. Droga istotnie by?a pusta i sucha. Doskonale o?wietlona jesiennym zachodz?cym s?o?cem. Nieodleg?ym ju? celem podr??y Szablewskiego by? znany hotel w Miko?ajkach. Tam ka?dego roku spotykali si? na zje?dzie integracyjnym pracownicy Korporacji Finansowej Walor, w kt?rej Krzysztof obj?? ledwie tydzie? temu swoj? posad?. Kiedy?, w czasach wbrew pozorom nie tak bardzo odleg?ych, by?oby to stanowisko szefa, naczelnika czy dyrektora dzia?u. Dzi? o Szablewskim m?wiono per Directeur G?n?ral Adjoin. Po francusku, w j?zyku jego pracodawcy, brzmia?o to zdecydowanie dumniej i bardziej powa?nie. Podlega? mu mia?y, a w?a?ciwie to ju? podlega?y, sprawy zwi?zane z kredytami.

Powodem rado?ci przepe?niaj?cej Krzysztofa by?a nie tylko nowa posada, kt?r? uwa?a? za wa?ny krok w swojej zawodowej karierze. W baga?niku forda le?a?o kilka egzemplarzy jego najnowszej powie?ci. ?L?nienie Ksi??yca? by?o jego drug? ksi??k?. Pierwsza: ?By?a? tu?, przesz?a praktycznie bez echa. Ta druga, napisana i wydana po up?ywie kilku lat od premiery pierwszej, okaza?a si? strza?em w dziesi?tk?. Krzysztof nie zmarnowa? tych lat. Wiele si? nauczy?, nabra? pokory. Teraz rozumia?, ?e pisz?c i wydaj?c ?By?a? tu? by? zbyt m?ody, zw?aszcza emocjonalnie. Gdyby w?wczas, po jej opublikowaniu, wydarzy?o si? to, co dzia?o si? teraz, Szablewski zmarnowa?by swoj? szans?. Nie by?by w stanie napisa? ju? niczego, co spotka?oby si? z du?ym zainteresowaniem odbiorc?w. Woda sodowa nie tylko uderzy?aby mu do g?owy, ale zala?aby go kompletnie, utopi?a. Zmarnowa?by bezapelacyjnie to, co mu los ofiarowa? ? cudowne poczucie rado?ci, ale i pewien b?l zwi?zany z tworzeniem, zdecydowanie wi?ksz? pewno?? siebie, przekonanie o w?asnej warto?ci, jakie dawa? odniesiony sukces. Pewnie przepi?by to lub roztrwoni? w gonitwach za chwilow? popularno?ci? i kolejnymi, pustymi i ?atwymi kobietami. Teraz mu to ju? nie grozi?o. Jakkolwiek ?miesznie by to zabrzmia?o, sta? si? pouk?adanym, ustatkowanym facetem. ?L?nienie Ksi??yca? nie tylko ?e zebra?o bardzo pochlebne recenzje, to jeszcze przebojem wtargn??o na list? bestseller?w i wydawnictwo w?a?nie zaproponowa?o mu dodruk poka?nej liczby egzemplarzy. Warunki finansowe, jakie przy okazji wynegocjowa?, by?y wi?cej ni? dobre. Kiedy pisa? ?L?nienie Ksi??yca?, czu?, ?e b?dzie to poczytna ksi??ka. Nie przypuszcza? jednak, ?e a? tak. To nie mia?a by? i nie by?a ksi??ka pe?na skomplikowanych problem?w egzystencjalnych. To by?a powie?? o mi?o?ci, jaka si? mo?e przy odrobinie szcz??cia przytrafi? ka?demu i o tym, ?e nic, a zw?aszcza wielka mi?o??, nie jest dane nikomu raz na zawsze. Snuj?c w?wczas t? swoj? opowie??, czuj?c przepe?niaj?c? go rado??, przeczuwa?, ?e pisanie mo?e sta? si? wcze?niej czy p??niej jego najwa?niejsz? pasj?, sposobem na ?ycie. To, co si? dzia?o teraz wok?? niego i wok?? ksi??ki, umacnia?o go tylko w tym prze?wiadczeniu.

Rozpieraj?ca go rado?? mia?a jeszcze jedno, bodaj czy nie najwa?niejsze w tej chwili, ?r?d?o. Na imi? mia?a Sabina, cho? wola?a, by m?wi? jej Nicole. Pozna? j? ledwie kilka dni temu na lotnisku Roissy?Charles de Gaulle, kiedy zako?czywszy rozmowy ze swoim obecnym pracodawc? wraca? do Polski. Siedzia?, zatopiony w lekturze gazety, na tyle wygodnie, na ile pozwala? na to lotniskowy fotelik. Przed nim na blacie niewielkiego stolika sta?a mocno oszroniona butelka niegazowanej wody mineralnej. By?a bardzo zimna, cho? kupi? j? w automacie, tote? pi? niewielkimi ?ykami w obawie, ?e przezi?bi sobie gard?o. Nie m?g? sobie pozwoli? na to, by now? prac?, kt?r? zdoby? nie bez wysi?ku, zaczyna? od zwolnienia lekarskiego.

? Przepraszam, czy m?g?by mo?e pan rozmieni? mi pi??dziesi?t euro? Nie mam, niestety, drobnych do automatu, a do baru jest koszmarna kolejka.

Od?o?y? gazet? i uni?s? wzrok. Przed nim sta?a niewielka blondynka ubrana w d?insy i mi?kk? tunik? z kr?tkim r?kawem, kt?ra by?a co prawda dopasowana w piersiach i talii, ale rozszerza?a si? na biodrach. Krzysztof powiedzia?by, ?e tunika by?a kremowa, cho? zapewne dziewczyna znalaz?aby na opisanie tego koloru setki innych okre?le?. Do tego te ob??dnie, a jak?e!, b??kitne, roziskrzone oczy. By?a, co tu du?o kry?, zachwycaj?ca. Krzysztof pos?a? jej, co czyni? niezmiernie rzadko, szeroki u?miech. Jej francuski by? bezb??dny, cho? ? jak si? niebawem okaza?o ? dziewczyna by?a Polk?.

? Niestety, nie mam tylu drobnych. Ale zosta?o mi w bilonie jakie? pi?? euro i ch?tnie je pani po?ycz?. Co ja gadam, ch?tnie postawi? pani t? kaw?, wod?, herbat?, batonika czy na co tam ma pani ochot? ? papla? jak naj?ty, modl?c si? w duchu, by dziewczyna jeszcze nie odchodzi?a.

? Bardzo pan mi?y. Dzi?kuj?.

Przyj??a ofiarowane jej monety i ko?ysz?c lekko biodrami, pow?drowa?a w kierunku automatu z kaw?.

Wr?ci?a po chwili. Usadowi?a si? na wprost i wlepi?a w niego te swoje du?e b??kitne oczy. Niesforny pukiel w?os?w opad? jej na lew? powiek? i zapewne przes?oni? nieco widok. Dmuchn??a w niego, lekko wykrzywiaj?c usta ku g?rze. Kosmyk uni?s? si? na chwil? leciutko, rozdzielaj?c przy tym na pojedyncze w?oski, by ? kiedy tylko si?a jej oddechu znikn??a ? opa?? dok?adnie w to samo miejsce. Pr?bowa?a jeszcze ratowa? si? przechyleniem g?owy, ale nie zda?o si? to na wiele i wyra?nie przeszkadza?o w piciu kawy.

? G?upie w?osy. Powinnam postara? si? o jak?? spink?. Nicole ? przedstawi?a si?.

? Krzysztof. A w?osy nie s? g?upie, tylko urocze. A to ich opadanie mo?e kiedy? uratowa? pani wzrok.

? Aha. A kiedy? to, w jakich okoliczno?ciach?

? Na przyk?ad na ?nie?nej pustyni, kiedy zgubi pani gogle. S?o?ce odbite od ?niegu potrafi by? tak jaskrawe, ?e uszkadza wzrok.

? Widzi pan tu gdzie? ?nie?n? pustyni??

? Przepraszam, plot? bez sensu.

? Dlaczego. Fajnie si? gada. Du?o pan zna takich historyjek i ?yciowych m?dro?ci?

Przegadali ze sob? ca?y, zdaniem Krzysztofa zbyt kr?tki, lot z Pary?a do Warszawy. M?wi?, a raczej pl?t?, g??wnie on. Zdo?a? si? jednak?e dowiedzie?, ?e dziewczyna sporo czasu sp?dzi?a w Pary?u, a Nicole, jej zdaniem, brzmi lepiej, jest bardziej francuskie. Co wa?niejsze, wymienili si? numerami telefon?w, a Sabina obieca?a, ?e p?jdzie z nim na kaw?, pod warunkiem ?e tym razem to ona mu j? postawi.

? No, Krzy?ku ? mrukn?? sam do siebie. ? Gdyby? by? bohaterem w?asnej powie?ci, to co powiedzia?by? w takiej chwili?

? Jestem jeszcze do?? m?odym, sprawnym, w miar? atrakcyjnym fizycznie m??czyzn?, pachn? sukcesem, a pieni?dze nie s? dla mnie ?adnym istotnym problemem ? wypowiedzia? p??g?osem zdanie, kt?re m?g?by wyg?osi? bohater jego ksi??ki. Nie ma wi?c ?adnego powodu ? kontynuowa? ? bym nie m?g? sobie pozwoli? na odrobin? szalonej jazdy na pustej mazurskiej drodze. Te mijane od czasu do czasu krzy?e, ?lady po tych, kt?rzy nie mieli szcz??cia lub dostatecznie wysokich umiej?tno?ci nie s? w stanie mnie przestraszy?.

Z samochodowego radia ustawionego tak, by gra?o g?o?niej po przekroczeniu stu kilometr?w na godzin?, pop?yn??o Somewhere Over the Rainbow w wykonaniu Judy Garland, nadawane akurat przez jego ulubion? stacj? graj?c? przez ca?? dob? najlepsz? muzyk? filmow? i klasyczn?. Tej melodii, zw?aszcza w tym wykonaniu, kt?re Krzysztof uwa?a? za bezapelacyjnie najlepsze, nie powinno si? jednak, zdaniem Szablewskiego, s?ucha? zbyt g?o?no. Pryska? w?wczas ca?y jej czar. C??, komputer pok?adowy nie mia? zdolno?ci do rozr??niania muzyki. Dzia?a? wed?ug prostego schematu: szybciej r?wna si? g?o?niej.

Stali przed jednym z zakr?t?w, na ko?cu d?ugiego prostego odcinka, kt?ry wr?cz prowokowa? do nieco szybszej jazdy. To ?nieco? w przypadku Krzysztofa oznacza?o niemal?e siedemdziesi?t kilometr?w na godzin? ponad dozwolon? norm?.

? Peszek ? pomy?la?, wciskaj?c peda? hamulca. ? ?egnaj dziewiczo czyste konto punktowe.

? Dzie? dobry, panie kierowco. Ruch drogowy Olsztyn, sier?ant Kluska ? przedstawi? si? policjant. ? Prawo jazdy, dow?d rejestracyjny, dow?d ubezpieczenia i dow?d osobisty, je?li pan posiada, poprosz?.

? Nie tyle posiada, co ma ? mrukn?? nieco poirytowany Krzysztof.

? S?ucham? ? sier?ant Kluska podni?s? g?os. ? Chcia? pan co? powiedzie?? Dok?d to, panie Krzysztofie, tak pan gna? ? zapyta?, spojrzawszy we wr?czone mu dokumenty.

Szablewski nie cierpia? tego poufa?ego tonu, z kt?rym spotyka? si? ka?dorazowo podczas kontroli drogowych. Te nie by?y na szcz??cie w jego przypadku zbyt cz?ste. Jednak?e programy telewizyjne o pracy policjant?w z drog?wki nie pozostawia?y najmniejszych z?udze?. Ten typ tak mia?. Oni wszyscy i do wszystkich zwracali si? w ten spos?b. Zapewne chcieli by? mili, a mo?e szkolono ich, by w ten spos?b, ju? na pocz?tku, dawali odczu? kontrolowanemu swoj? przewag?? W opinii Krzysztofa byli tylko irytuj?cy. Nie chcia? si? z nimi zaprzyja?nia?, nie oczekiwa?, ?e os?odz? mu w jakikolwiek spos?b to, i? za chwil? zubo?eje o poka?n? kwot?, na jak? zapewne b?dzie opiewa? mandat. Zas?u?y? przecie?. Zdecydowanie wola?by to ich ?panie kierowco? od tego ?panie Krzysztofie? lub by zwracali si? do niego po nazwisku. Dalej by?o r?wnie rutynowo. Projekcja nagrania z policyjnego wideorejestratora, informacja o prawie do odmowy przyj?cia mandatu. Potem to standardowe: ? Prosz? podpisa?, o tu, czytelnie. 

Mocno przyciska?, bo to druk bezkalkowy.

? Mam to podpisa? czy wpisa? czytelnie nazwisko?

? O co panu chodzi?

? W sumie to o nic. Albo podpis, albo czytelnie napisane nazwisko, bo podpis mog? mie? niekoniecznie czytelny. Podobnie jak z tym pan?w ?za powy?sze wykroczenie ustawodawca przewidzia???. Nie ustawodawca, tylko prawodawca, ale przecie? to bez znaczenia.

? Panie Krzysztofie!

? Tak, wiem. Panowie tacy mili, a ja marudz?. Przepraszam. Pojad? ju? sobie, je?li wolno.

? Szerokiej drogi. I wolniej, panie kierowco, du?o wolniej!

Pouczony na po?egnanie o tym, ?e nawet fordy mondeo nie mog? ani w tym miejscu, ani gdziekolwiek indziej lata? tak nisko, l?ejszy o pi??set z?otych, czyli ledwie marny procent jego nowych pobor?w brutto i z dziesi?cioma punktami karnymi, ale ci?gle w doskona?ym humorze, Szablewski ruszy? w dalsz? drog?. Straciwszy z oczu patrol, kt?ry go zatrzyma?, zn?w mocno przyspieszy?.

? Piorun raczej nie uderza dwa razy w to samo miejsce ? pomy?la?. Kaskadowe kontrole drogowe s? te? ci?gle jedynie w sferze zapowiedzi.

W swojej nowej firmie nie zna? w?a?ciwie nikogo. Wiedzia? oczywi?cie, kto jest kim w zarz?dzie, ale nie potrafi? o tych ludziach powiedzie? niczego wi?cej. Z jednym wyj?tkiem. Szefem finans?w w Walorze by? Janek Kulesza. Obaj chodzili kiedy? do r?wnoleg?ych klas w tym samym liceum. Teraz to w?a?nie Janek wita? go przy recepcji, oferuj?c powitalnego drinka i swoj? pomoc w poznawaniu nie tyle nowego miejsca pracy, co ludzi w Walorze funkcjonuj?cych. Kolega z dawnych lat nie wygl?da? zbyt dobrze. Matowa cera, mocno przerzedzone w?osy, spocone czo?o i kark, a zapewne i tors ukryty pod nieco wymi?t?, czarn?, jedwabn? koszul?, kt?ra do?? dobrze maskowa?a plamy potu. To wszystko sprawia?o, ?e Kulesza, b?d?c jak Szablewski, m??czyzn? po trzydziestce wygl?da?, jakby przekroczy? ju? pi??dziesi?tk?.

? Nie gap si? tak na mnie, cz?owieku sukcesu ? warkn??. 

? Wiem, jak wygl?dam. Chory jestem. Cukrzyca.

Bior?c pod uwag? do?? charakterystyczne, nieco spowolnione ruchy Janka i wolne, momentami przesadnie dok?adne wymawianie poszczeg?lnych s??w, zamglony wzrok i opadaj?ce co i rusz powieki, nie by? to jego pierwszy drink tego dnia.

? Cukrzyca? To raczej z gorza?k? nie chodzi w parze.

? Bym zwariowa?, jakbym od czasu do czasu nie wrzuci? sobie na luz i nie zapomnia?. ?yje si? tylko raz.

? Twoje ?ycie, tw?j wyb?r, ale jak si? to ma, to chorym jest si? i w czwartek, i w poniedzia?ek czy ?rod?, a tak?e wtorek, pi?tek i niedziel?. W sobot? te?. Zawsze. Ty, jak widz? grzejesz ca?kiem nie?le i chyba to lubisz. Nie powiniene? o tym zapomina?, bo inaczej to ci? kiedy? zabije.

? Stary ? Janek klepn?? protekcjonalnie Krzysztofa po ramieniu ? nie marud?. Lekarz faktycznie mi m?wi?, ?e jak nie przystopuj?, to mnie to zabije, ale nie powiedzia? kiedy. Pami?tasz, co m?wi? ?wi?tej pami?ci Gienio ?liwka? ? ?Trzeba p?on?? jak ?wieca, mocnym p?omieniem, a nie tli? si? byle jak?. Intensywnie, nawet, je?li to znaczy kr?tko. 

Nawet nie wiesz, jak si? ciesz?, ?e do??czy?e? do dru?yny.

? Twoja w?troba te? tak uwa?a?

? Wiesz, jak o mnie m?wi?? Kulesza nie miesza. Pij? tylko whisky, to i w?troba ma l?ej ? nie musi si? co i rusz przestawia?.

? Osobliwa teoria dbania o w?trob?. W kwestii ?ycia to wola?bym jednak d?ugo, mo?liwie najd?u?ej, ale ja te? si? ciesz? i z naszego spotkania, i z tego, ?e popracujemy razem.

? No, my?l?. Warunki, jak ?wierkaj? wr?ble, wynegocjowa?e? super, ale o tym oczywi?cie sza! Tajemnica firmy. Oficjalnie nikt tu nie wie, jak? kas? bior? inni. Chod?, usi?dziemy gdzie? blisko baru i pogadamy. Na tyle, na ile mog?, powiem ci co i jak, kto jest kim, z kim warto si? liczy?, a kogo b?dziesz m?g? ola?. M?wi? ci ? perorowa? Janek ? trzymajmy si? razem, a nikt nam tu nie podskoczy!

? Mo?e zacznijmy od tego, ?e si? troch? przymkniesz? Gadasz tak g?o?no, ?e pewnie ci? s?ycha? na pi?trach. Wszystko, co mo?esz i chcesz mi powiedzie?, powiedz tylko mnie, a nie przy okazji po?owie ludzi, kt?rzy tu przybyli. W razie k?opot?w nie wszystko da si? zwali? na gorza?k? i stan pomroczno?ci jasnej. To chyba wiesz i beze mnie?

? Masz racj?, brachu, ale tak si? ciesz?!

G??bokie fotele, w kt?re wkr?tce zapadli, pozwala?y na doskona?? obserwacj? nap?ywaj?cych nieprzerwanym strumieniem uczestnik?w imprezy. T?oczyli si? wok?? recepcji, pokrzykiwali, rzucali si? sobie w ramiona. Kipieli rado?ci?, energi?. Po wielu z nich by?o wida?, ?e zd??yli ju? sporo wypi? podczas podr??y.

? Nie masz wra?enia, ?e ca?e to towarzystwo do z?udzenia przypomina stado antylop gnu t?ocz?cych si? gdzie? na r?wninie Serengeti? ? zapyta? Krzysztof, unosz?c leniwie szklaneczk?, w kt?rej dwie kostki lodu k?pa?y si? w jego ulubionej, dwudziestopi?cioletniej whisky Chivas Regal. Hotelowy bar ?yczy? sobie za ni? sporo pieni?dzy, ale Krzysztof nie dba? o to. Teraz by?o go na to sta?.

? Poczekaj, kiedy ruszy hawajski wiecz?r, wtedy zobaczysz antylopy i smuk?e gazele, wiele gazeli, nimfy i rusa?ki i co tam tylko zechcesz. Niekt?re z nich pozby?y si? obr?czek jeszcze w autobusie, inne zrobi? to niechybnie w pokoju hotelowym. Podobnie zreszt?, jak i spora grupa facet?w. Nie wszyscy, oczywi?cie, ale wystarczaj?co du?o, by by?o w czym wybiera?.

? Nie poluje si? na w?asnym podw?rku.

? To dewiza dla nieostro?nych g?upc?w. Nie wiadomo ilu facet?w z tych pozosta?ych w domu, kiedy ich ?ony tu szalej?, my?li, ?e to rozkoszne bobo niedaj?ce im spa?, to ich dzie?o. Jak to mawiali staro?ytni? ? Mater semper certa est. Pewno?? masz tylko co do tego, kto jest matk?. Statystyka za? m?wi, ?e co dziesi?ty facet wychowuje nie swoje dziecko.

? W dzisiejszych zwariowanych czasach i ten aksjomat, ?e matka zawsze pewna jest, da si? zakwestionowa?. Hawajski wiecz?r, powiadasz? A c?? to za imprezka?

? Ach, bo ty pewnie jeszcze nie wszystko kojarzysz. Teraz ca?e to towarzystwo si? zakwateruje. Ci, kt?rzy jeszcze nie zd??yli si? napi?, zrobi? to za chwil? w pokojach. Bar zacznie na nich zarabia? dopiero p??n? noc?, kiedy wypij? w?asne zapasy. P??niej, jak ka?dego roku, zgoni si? ca?e ta?atajstwo na jak?? ??k? czy polank? do wsp?lnego zdj?cia. Taka tu doroczna tradycja i lepiej jej nie unika?. Szef sp?dzi wiele czasu na analizie tego zdj?cia i odnotuje z pewno?ci? nieobecno?? ka?dego, kto si? cho? troch? liczy w firmie. Nawet gdyby tego nie chcia?, to inni go wyr?cz?. Ch?tni do bycia jego podn??kiem, uchem i okiem, ustawiaj? si? w d?ugiej kolejce i jako? trzeba zas?u?y? na ?ask? w?adcy. Donie?, bo inaczej donios? na ciebie, zabij lub zostaniesz zabity. P??niej b?dzie kolacja i po niej cz??? oficjalna. Ona ma du?e znaczenie. Tu si? nagradza masowo personel, zach?caj?c w ten spos?b do wytrwa?ej pracy przez kolejny rok. Nagrodzonych jest du?o, a nagrody r??norodne: od zagranicznych wycieczek po ksi??ki kupione okazyjnie na przecenie. Wa?ne, by doceni? mo?liwie szerokie grono i wyr??ni? publicznie. Personel to lubi. Koniec tej oficjalnej cz??ci to koniec wielokrotnie i tak ju? z?amanego zakazu picia. Do tej pory nie pili tylko ci, kt?rzy wiedzieli, ?e ich poprosi si? na scen? i tam wr?czy nagrod?. Teraz mog? ju? pi? i pij? wszyscy, bo zaczyna si? cz??? nieoficjalna. W tym roku jest to zabawa w hotelowym aquaparku.

? Mocne. Nawalone towarzystwo baraszkuj?ce w wodzie. Kto? tego pilnuje?

? Spora armia ratownik?w. Licz? sobie s?ono, ale pono? s? profesjonalistami najwy?szej klasy, wartymi swojej ceny, a ta ? wierz mi ? nie jest ma?a. Lepiej tego jednak nie sprawdza?.

Krzysztof z Jasiem stali przy wej?ciu do zespo?u basen?w, gdzie mia? si? odby? ?w hawajski wiecz?r. Obaj ubrani w krzykliwie kolorowe koszule, kt?re zakupiono wcze?niej dla cz?onk?w zarz?du. Pracownicy zaopatrywali si? w stosowne stroje we w?asnym zakresie.

? Popatrz na tych wchodz?cych? Jakie? skojarzenia?

Janek przespa? dwie godziny, zd??y? ju? nieco przetrawi? wypity do tej pory alkohol, a pewnie te? i za?y? jaki? specyfik maj?cy postawi? go na nogi i w zwi?zku z tym sprawia? zdecydowanie lepsze wra?enie ni? w?wczas, gdy widzieli si? ostatni raz. Nie mia? ju? tak bardzo zaczerwienionej twarzy.

? Raczej banalne. Sporo interesuj?cych panienek, ale te? i mn?stwo takich, kt?re niezbyt dbaj? o swoj? kondycj?. Panienki i tak lepiej si? prezentuj? ni? faceci. Wi?kszo?? z nich, s?dz?c po tym, co d?wigaj? przed sob?, pije stanowczo za du?o piwa i chodzi zdecydowanie zbyt rzadko na si?k?.

? To te?, ale ja musz? patrze? na to inaczej.

? To znaczy?

? Co osoba, kolego, to koszt. Ka?de wej?cie tu to wydatek do zaksi?gowania. Hotel liczy sobie nie za wynajem tego kompleksu, a za pobyt ka?dej sztuki i to z uwzgl?dnieniem czasu. Koszt, koszt, koszt.

? Odp?aka?e? to ju? chyba?

? Jasne, ale zboczenie zawodowe pozostaje. Zobacz, jaka laska! Z tak? to warto by?oby zgrzeszy?!

? S?dz?c po tym, co mi niedawno m?wi?e?, nie powiniene? mie? opor?w.

? No wiesz, zawsze to jakie? ryzyko.

? A jednak.

? Nawet gdybym chcia? ? mo?e g?upio to zabrzmi ? nie wzi??em ze sob? gumek.

? Paluszek i g??wka to szkolna wym?wka. Nie nauczyli, ?e prawdziwy facet ma zawsze przynajmniej jedn? jako ?elazny zapas w portfelu? To rzeczywi?cie jest dla ciebie problem? My?lisz, ?e w kiosku hotelowym tego nie maj?? Zapytaj recepcjonist?, a on ci zaraz po?o?y co? na kontuarze. Poszukaj lepszego wyt?umaczenia lub przyznaj, ?e jednak szanujesz zasady i firmow? etyk?. Zreszt? poczekaj, zaraz co? sprawdz? i wracam. Mam pewne przypuszczenia co do tej pani.

Krzysztof podszed? do dziewczyny, kt?ra tak zainteresowa?a Jana. Zamieni? z ni? kilka s??w i wr?ci?.

? Mo?esz startowa? bez gumki. Dziewczyna jest w ci??y.

? Nie zapyta?e? jej chyba o to?!

? A gdyby, to co?

? Nie ?artuj! Nie mog?e?!

? Nie, nie pyta?em, ale zaufaj mi. Jest w ci??y.

? Sk?d niby wiesz?

? Mam taki dar ? spojrz? i wiem. Wierz mi, nigdy si? jeszcze nie pomyli?em.

? ?ciemniasz!

? Chcesz, to wierz, nie, to nie. M?wi? ci ? mam dar. 

O widzisz t? tam? Ta to dopiero jest warta grzechu.

? Ta w tym pomara?czowym pareo?

? W rzeczy samej.

? Masz oko, tylko nie wiem, czy b?dziesz mia? ochot?, bo sposobno?? zapewne tak.

? Bo?

? Panna pracuje w biurze zarz?du, czyli podlega tak?e i tobie. M?wi?, ?e mo?e zosta? twoj? asystentk?.

? No to pozamiatane.

? Kto wie. Nie ty j?, to mo?e ona ciebie? Wygl?dasz ca?kiem, ca?kiem, jeste? do wzi?cia, a nawet gdyby i nie, to nie ma takiego wagonu, kt?rego nie da?oby si? odczepi?. 

Kas? masz. Do tego ten sukces literacki.

? O tym te? wiesz?

? Wszyscy wiedz?!

? ?Z tym najwi?kszy jest ambaras, ?eby dwoje chcia?o naraz? ? ?e zacytuj? Boya??ele?skiego.

? Zapomnia?e?, ?e stoimy tu w tych krety?skich koszulach i k?piel?wkach? Wida? wyra?nie, ?e gdyby ci usiad?a na wycieraczce, to na mr?z by? nie wygoni?.

? No nie. Fakt.

Kaw?, na kt?r? si? um?wili w samolocie, wypili po kilku dniach niemal?e w biegu i z winy Szablewskiego, kt?remu w ostatniej chwili plany mocno si? skomplikowa?y. Krzysztof nawet nie zauwa?y?, ?e Sabina tak zr?cznie pokierowa?a rozmow?, ?e ju? po chwili byli um?wieni na kolejne spotkanie, ale tym razem mia?a to by? kolacja i to nie byle gdzie, bo w restauracji Ritz. Lokal usytuowany przy ulicy Szafarnia cieszy? si? w?r?d gda?szczan i nie tylko, zas?u?on? renom? niew?tpliwie i z tego powodu, ?e prowadzi?a go Basia Ritz ? zwyci??czyni jednej z polskich edycji Master Chef ? ale przede wszystkim z uwagi na serwowane tam dania. Nie mo?na by?o nie dostrzec ogromu fantazji wk?adanej w ich kompozycj?. Smakowa?y tak?e wybornie. Go?cie cenili sobie i panuj?c? w lokalu atmosfer?, i dyskretn?, bardzo profesjonaln? obs?ug?. W doborze win mo?na by?o liczy? na rad? sommelierki Mercedes. Do tego wszystkiego nale?a?o doda? jeszcze wspania?e widoki na fragment gda?skiej star?wki czy marin? i chroni?ce si? w niej jachty. O miejsce tu nie by?o ?atwo, ale Krzysztof, kt?ry lubi? tu zajrze? raz na jaki? czas, by zje?? doskona?ego okonia morskiego w p?atkach ziemniaczanych, mia? tym razem sporo szcz??cia.

Kiedy Sabina wesz?a na sal? restauracyjn?, wszyscy bez wyj?tku skierowali wzrok w jej stron?. By?a zjawiskowa. Ubrana by?a w pomara?czow? lu?n? marynark? i sukienk? w takim samym kolorze na tyle kus?, ?e nie trzeba by?o zbytniej wyobra?ni, by uzmys?owi? sobie, jaki widok pojawi?by si?, gdyby tylko podnios?a wysoko r?ce. Ca?o?ci dope?nia?y delikatne czarne sanda?ki na wysokiej szpilce doskonale podkre?laj?ce smuk?o?? jej wspaniale zgrabnych n?g i ma?a, tak?e czarna, kopert?wka. Krzysztof poczu? nag?y przyp?yw dumy. Przecie? ubra?a si? tak dla niego i przysz?a tu tak?e dla niego, a wszyscy m??czy?ni, kt?rzy gapili si? teraz na ni? w bardziej lub mniej bezceremonialny spos?b, mogli mu tylko zazdro?ci?.

? Wow! ? przywita? j? w niezbyt wyszukany spos?b. ? Wygl?dasz zjawiskowo!

? Dzi?kuj?.

Delikatny rumieniec, kt?ry pojawi? si? na jej twarzy, tylko podkre?li? jej urod? i doskonale pasowa? do jej uciekaj?cej w ???te tony kreacji.

Usiedli przy stoliku i sta?o si? to, co do?? cz?sto wydarza si? w takich momentach. Zapad?a niezr?czna cisza. Pojawi? si? kelner z kart? da?, ratuj?c w ten spos?b na chwil? sytuacj?, ale kiedy przyj?? ju? zam?wienie i kiedy Mercedes uzgodni?a z Krzysztofem, jakie wina b?d? im towarzyszy? do posi?ku, kr?puj?ca cisza powr?ci?a. Ta jej perfekcyjno?? w wygl?dzie i budz?ce si? w Krzysztofie po??danie sprawia?y, ?e doskona?a atmosfera z pierwszej rozmowy w samolocie i z tej drugiej, przy kawie wypitej przy stoliczku w cukierni funkcjonuj?cej w hipermarkecie na Osowej, nie chcia?a powr?ci?. Oboje czuli nienaturalne skr?powanie.

? Powiedz, prosz? ? Krzysztof stara? si? zapobiec tej nieszczeg?lnej atmosferze ? dlaczego taki wyb?r, dlaczego tak ci zale?a?o na tym, by zje?? kolacj? w?a?nie tu. Cokolwiek by powiedzie?, to jednak to miejsce nie bardzo pasuje do ciebie.

? Dlaczego?

? Urazi?em? Przepraszam!

? Nie, ale nie rozumiem, niby dlaczego mam nie pasowa? do tego miejsca?

? To nie ty tu nie pasujesz, tylko to miejsce nie pasuje, tak my?l?, do ciebie, a to r??nica. Jeste? przecie? dziewczyn?. Urocz?, to fakt, ale przecie? m?odziutk?. Ile ty masz lat, dwadzie?cia dwa, trzy?

? Dwadzie?cia dwa, je?li ju? musisz wiedzie? ? m?wi?c to, Sabina lekko si? ponownie zarumieni?a ? To ma jakie? znaczenie?

? Pewnie nie, ale ? tak my?l? ? jest tu, nie wiem, jak to powiedzie?, zbyt nobliwie, sztywno dla takiej dziewczyny.

? B?dziesz si? ?mia?.

? Obiecuj?, nie b?d?.

? Bo widzisz, mnie takie ?ycie, nobliwe, jak to nazwa?e?, poci?ga. Czuj?, ?e to jest m?j ?wiat. Skorzysta?am wi?c z okazji, by ci? nam?wi? na to, ?eby? mnie na chwil? zabra? do tego ?wiata, kt?ry do ciebie, finansisty i poczytnego pisarza, pasuje. O w?asnych si?ach, je?li wiesz, co mam na my?li, jeszcze d?ugo bym tu nie trafi?a. Gniewasz si??

? Gniewa? si?? Nie, zdecydowanie nie.

Krzysztof na chwil? uni?s? kieliszek i przez chwil? obserwowa?, jak ?wiat?o ?wiecy o?ywia wino. Czu?, ?e gdzie? tam, w ?rodku, stan??y w nim do walki sprzeczne ze sob? doznania. Jedno z nich ostrzega?o go i przed t? dziewczyn?, i przed tym, co mo?e, a nie powinno si? sta?. Drugie kusi?o czym? nieznanym, rozlewaj?cym si? ciep?? fal?, powoduj?cym dr?enie g?osu i d?oni. Obiecywa?o doznania, kt?rych jeszcze nie do?wiadczy?. Sabina wyci?gn??a ku niemu swoje r?ce w ge?cie ni to przeproszenia, ni to niemej pro?by. Jego palce obj??y jej drobne d?onie a? do smuk?ych nadgarstk?w. Poczu? w?wczas, co mo?e si? wydarzy?, kiedy ju? znajd? si? w ???ku i zapragn?? tego. 

Ponownie uj?? kieliszek. D?onie mu lekko dr?a?y, a on nie mia? na tyle odwagi, by spojrze? jej w oczy. Skupi? sw?j wzrok na zawarto?ci kieliszka i nieco zmienionym g?osem, nieudolnie sil?c si? na beztrosk?, zapyta?:

? Za co wypijemy?

? Za nas ? odpowiedzia?a bez chwili wahania.

Cho? spodziewa? si? pod?wiadomie takiej w?a?nie odpowiedzi, przerazi? si? tego, co us?ysza?. Wola?by, by powiedzia?a: za mi?y wiecz?r, za to, co si? mo?e jeszcze wydarzy?, czy cokolwiek innego, ale mniej zobowi?zuj?cego. Propozycja, kt?r? us?ysza? w tym: ?za nas?, czego? wi?cej ni? tylko kolacji ze ?niadaniem, przepe?ni?a go l?kiem. Upi? ?yk wina.

? Widz?, ?e zada?a? sobie troch? trudu, by ustali?, z kim zjesz dzisiejsz? kolacj?.

? W Internecie jest wszystko.

? Trzeba jeszcze chcie? tam szpera?.

? To nie by?o takie trudne.

? Ciebie tam jednak nie ma?

Sabina drgn??a i zakrztusi?a si? winem.

? Te? szpera?e??

? Nie, po co? Ale czy?bym si? myli?? Jeste? tam? Co zobacz?, kiedy wpisz? w wyszukiwark? twoje nazwisko?

? Niczego nie znajdziesz.

? Powiedz mi zatem, co robi?a? w Pary?u, co robisz teraz? Niczego poza tym, ?e jeste? bardzo pi?kn? dziewczyn?, o tobie nie wiem.

? Nie ma o czym opowiada?. Wyjecha?am zaraz po maturze. Nic mnie tu nie trzyma?o. Nie mam rodziny. Usi?owa?am studiowa? malarstwo. Ale wiesz, jak to jest. Pary? jest wspania?y, ale drogi.

? O Pary?u m?wi si? wiele rzeczy, tak?e i to, ?e arty?ci znajduj? tam natchnienie, spotykaj? swoje muzy, a zwykli zjadacze chleba odnajduj? mi?o??. Wol? to stwierdzenie ni? t? niezbyt romantyczn? konstatacj?, ?e Pary? jest drogi.

? Na luksus takich stwierdze? mo?na sobie pozwoli?, kiedy si? ma pieni?dze.

? A ty ich nie mia?a??

? I nie mam.

? Znalaz?a? cho? odrobin? natchnienia, namalowa?a? co??

? Nieudolne szkice, kt?re tam zostawi?am. Zaczynam teraz od nowa, tu, gdzie b?dzie mi, mam nadziej?, ?atwiej.

Tak jak przewidywa?, zosta?a na noc. Ba? si? tego, co mia?o si? wydarzy?. Nie dlatego, ?e nie umia? sobie radzi? z kobietami. Nie mia? z tym ?adnych problem?w, je?li tylko obojgu uda?o si? poradzi? sobie z jego problemem, kt?ry pojawia? si? zawsze na pocz?tku intymnej znajomo?ci.

? Pan B?g musia? na chwil? przysn?? lub co? bardzo wa?nego dziej?cego si? na Ziemi przyku?o na moment Jego uwag? (ludzie obdarzeni woln? wol? wyprawiaj? tyle brewerii, ?e a? strach) i? sta?o si?. W tobie, synku, kt?ry mia?e? niebawem przyj?? na ?wiat, pozosta? drobny u?amek ?mierci, niczym okruch lustra w oku Kaja z bajki o Kr?lowej ?niegu. B?g zwykle do?? starannie usuwa z cz?owieka przed jego narodzeniem takie okruchy, cho? oczywi?cie nie pozbawia cz?owieka ?miertelno?ci, ale czasem zdarzaj? mu si? chwile nieuwagi i w?wczas rodz? si? dzieci z wadami, chore, ?miertelnie chore. Bogu nie zale?y na ?mierci dzieci. Nie po to zsy?a je na ?wiat, by niemal natychmiast powo?a? je do siebie. Dlatego da? ?wiatu lekarzy i to dzi?ki nim wi?kszo?? tych boskich niedopatrze? udaje si? naprawi?.

Tak w?a?nie mama t?umaczy?a ma?emu Krzysiowi, kt?ry dopiero od niedawna m?g? m?wi?, ?e ma ju? na?cie lat, dlaczego ma chore serce i dlaczego musi trafi? do szpitala, by podda? si? operacji. To by?o wyt?umaczeniem jego fizycznej s?abo?ci. Tego, ?e nie m?g?, tak jak jego r?wie?nicy, biega?, gra? w pi?k?, p?ywa?. Musia? na siebie wiecznie uwa?a?, pilnowa?, by si? nadmiernie nie zm?czy?. Musia? te? w zwi?zku z tym znosi? kpiny i szykany, kt?rych mu jego r?wie?nicy nie szcz?dzili. Na w?asnej sk?rze przekona? si? jak bardzo okrutne, cho? bez z?ych intencji, potrafi? by? dzieci. Ucieka? wi?c w ?wiat ksi??ek. Je?li nie m?g? by? silny, to chcia? przynajmniej by? m?dry. I by?. Jego m?zg, odpowiednio wytrenowany, pracowa? znacznie szybciej i wydajniej ni? m?zgi jego r?wie?nik?w. Przed za?ni?ciem tworzy? w?asne ?wiaty, w kt?rych to on by? niepokonanym bohaterem, zwyci?skim rycerzem, genialnym naukowcem. Jego szkolne wypracowania zawsze by?y najlepsze. Kiedy si? urodzi?, matce powiedziano, ?e z t? wad? serca jej syn mo?e ?y? i sto lat, ale mo?e te? umrze? w ka?dej chwili. Teraz, po kolejnych badaniach, us?ysza?a, ?e sprawy zasz?y niestety tak daleko, i? zabi? Krzysia mo?e cho?by banalne dla innych dzieci przezi?bienie, o kt?re przecie? nie tak trudno. Decyzji o operacji, kt?ra tak?e nios?a za sob? ryzyko ?mierci dziecka, nie mo?na ju? by?o d?u?ej odk?ada?. Przyczajony do tej pory strach przed ?mierci?, pojawi? si? z chwil?, gdy przebrano go w szpitaln? pi?amk?.