3,99 €
Zbiór pięciu opowiadań fantastyczno-naukowych po raz pierwszy wydany w 1984 roku przez Wydawnictwo "Śląsk" w Katowicach. Spotykamy się w nim zarówno z problemami wynikającymi z penetracji głębokiego kosmosu, jak i z możliwymi konsekwencjami niedostatecznie kontrolowanego burzliwego rozwoju nuklearnej energetyki, czego przedsmak dane nam już zresztą było poznać także w naszych czasach, na przykład w postaci skutków niedawnego trzęsienia ziemi w Japonii.W inaugurującym zbiór opowiadaniu "Misja" autor proponuje oryginalny, a zarazem radykalny, być może jedynie skuteczny sposób, przy zastosowaniu którego można by mówić o możliwości ustanowienia autentycznie demokratycznego ustroju na naszym globie.W tytułowym opowiadaniu "Dla każdego inny raj" jesteśmy natomiast świadkami odwiecznej walki pomiędzy tymi, którzy w imię cywilizacyjnego postępu są skłonni do poniesienia wszelkich związanych z jego osiągnięciem, niekiedy bardzo wysokich kosztów, a tymi, którzy optują za równomiernym rozwojem uwzględniającym skutki owego progresu, gdyż tylko w takim postępowaniu widzą szanse na przetrwanie ludzkiego gatunku
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2015
Janusz Szablicki
Dla każdego inny raj
© Copyright by
Janusz Szablicki & e-bookowo
Projekt okładki: e-bookowo
ISBN 978-83-7859-576-2
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie II 2015
Zbiór pięciu opowiadań fantastyczno–naukowych wydany po raz pierwszy w 1984 r. przez Wydawnictwo „Śląsk”. Obecnie prezentowana elektroniczna wersja została poddana przez autora niewielkiej autorskiej korekcie.
W pierwszym opowiadaniu, MISJA, głównemu bohaterowi zostaje powierzona misja rozeznania, czy społeczeństwo egzystujące w jednym z odległych gwiezdnych systemów, które właśnie zwróciło się do Federacji z prośbą o przyjęcie go do grona jej członków, spełnia niezbędne po temu warunki. Po powrocie z misji nasz bohater składa stosowne sprawozdanie. Jednak pomimo pozytywnego charakteru tegoż czynniki decyzyjne Federacji uznają, że Federacja może się doskonale obejść bez owego nowego członka. Może na tego rodzaju decyzji zaważyła osobliwa z ziemskiego punktu widzenia forma pojmowania istoty demokracji prezentowana przez ubiegających się o członkostwo?!
Akcje pozostałych czterech opowiadań rozgrywają się zarówno na naszej starej, poczciwej Ziemi, jak i w odległym kosmosie.
Świadomość powracała szybko, niczym woda do wysuszonej na wiór gąbki. Zanim jednak na dobre doszedłem do siebie, przez ładnych parę sekund doznawałem wielce niesympatycznego uczucia, że jakaś w równym stopniu potężna, jak okrutna siła rozszarpuje bezlitośnie każdy mój mięsień z osobna, wygina kości na wszelkie możliwe i zgoła nieprawdopodobne sposoby, nadziewa oczy na tysiąc szpikulców.
Wprawdzie nie po raz pierwszy w moim życiu gościłem w kabinie odbiorczej transformera, lecz tego rodzaju impresje były mi jak dotąd – na szczęście! – najzupełniej obce.
Nie był to jednakże najbardziej odpowiedni moment do dokonywania analizy tego stanu rzeczy, szczegółowego zgłębiania jego genezy, a zwłaszcza – roztkliwiania się nad sobą: obecnie całą uwagę należało bezwzględnie ześrodkować na czymś zupełnie innym. Zacząłem ostrożnie, wolniuteńko otwierać oczy. Wokół mnie zwierały się śnieżnobiałe ściany kojarzące mi się nieodparcie z absolutną sterylnością. Kropka w kropkę takie, jak w kabinie nadawczej. Był jednak pewien drobny szczegół, który je od tamtych odróżniał: ich nieskazitelną biel mącił tutaj mianowicie bioindykator tkwiący na wprost mojej twarzy. Prychał regularnie, w rytmie dwusekundowym, jaskrawą, agresywną czerwienią, rozpędzając chwilami do niewyobrażalnych prędkości ogromne kręgi, które zdawały się toczyć nie w moich źrenicach, lecz gdzieś na zewnątrz, wokół mej głowy.
Uśmiechnąłem się. To znaczy, by być w zgodzie z pradą, chciałem to uczynić, lecz niewiele z tego jednak wyszło, twarz moja nadal była bowiem sztywna, nieruchoma, niczym maska byle jak wystrugana z drewna. Indykator prychał, a więc całą tę operację międzygwiezdnej transmisji z całą pewnością miałem już za sobą. I to, co najważniejsze, operację uwieńczoną według wszelkiego prawdopodobieństwa pełnym sukcesem!
Rozluźniłem się; westchnienie bezmiernej ulgi zakołysało moją obleczoną w transmisyjny skafander piersią. Naturalnie nie chodziło o brak zaufania do aparatury: wszak doskonale wiedziałem, z jakim pietyzmem ją hołubią technicy z Obsługi Transmisji, ile troskliwej, iście matczynej uwagi poświęcają każdemu jej, nawet najmniej ważnemu – o ile, rzecz jasna, w ogóle było można którykolwiek z nich w ten sposób określić! – elementowi. Chodziło po prostu o to, że raptem stanęła mi przed oczyma twarz profesora Jańskiego i ów wieloznaczny, wielce niepokojący błysk triumfu w jego źrenicach.
Fotel, w którym obecnie tkwiłem odchylony głęboko do tyłu, przypominał w najogólniejszych zarysach zwykłe diagnostyczne krzesło. Moja prawa dłoń spoczywająca bezwładnie, niczym coś zupełnie obcego w stosunku do całej reszty mojej osoby, na dość szerokim, z lekka zaklęśniętym bocznym oparciu nieomal stykała się za pośrednictwem serdecznego palca z przyciskiem kasacyjnym. Mając już po dziurki w nosie owej zwariowanej karuzeli, której za oś zdawał się służyć jakiś bliżej nieokreślony punkt we wnętrzu mojej czaszki, napiąłem mięśnie i przesunąłem dłoń tak, że całkiem pokryła chłodnawą, gładką, przyjemną w dotyku główkę dość dużego przycisku. Bioindykator momentalnie zamarł; tylko owe ogromne kręgi, jakby obdarzone własnym żywotem, toczyły się jeszcze przez pewien czas, aż wreszcie i one rozpełzły się wolno, jakby niechętnie po całym moim neurosystemie.
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!