3,49 €
Don Carlos to książę austriacki, syn Filipa II. Z powodów politycznych król musi wziąć za żonę wybrankę serca księcia, co skazuje księcia na ogromne cierpienie. Postanawia on wyjechać do Flandrii i dowodzić tamtejszą armią. W dramacie występują postaci historyczne, jednak autor zmienił trochę swojego bohatera, nie czyniąc z niego obłąkanego mężczyzny, lecz idealistę głoszącego liberalne poglądy. Na podstawie dzieła powstało najsłynniejsze libretto do opery Verdiego.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2020
Fryderyk Schiller
Don Carlos
Infant hiszpański. Poemat dramatyczny
Warszawa 2020
OSOBY
Filip II – król hiszpański
Elżbieta z Walezych – jego żona
Don Carlos – następca tronu
Aleksander Farnese – książę Parmy, siostrzeniec króla
Infantka Klara Eugenia – dziecko trzyletnie
Księżna Oliwarez – ochmistrzyni
Markiza Mondekar – dama dworu Królowej
Księżniczka Eboli – dama dworu Królowej
Hrabina Fuentes – dama dworu Królowej
Markiz Poza – kawaler maltański, grand hiszpański
Książę Alba – grand hiszpański
Hrabia Lerma – naczelnik gwardii przybocznej, grand hiszpański
Książę Feria – kawaler złotego runa, grand hiszpański
Książę Medina Sidonia – admirał, grand hiszpański
Don Rajmond Taksis – naczelnik poczt, grand hiszpański
Domingo – spowiednik Króla
Wielki Inkwizytor państwa
Przeor klasztoru kartuzów
Paź Królowej
Don Ludwik Mercado – nadworny lekarz Królowej
Grandowie, damy dworskie, paziowie, oficerowie.
Straż przyboczna i inni.
AKT PIERWSZY
Królewski ogród w Aranjuez.
SCENA PIERWSZA
Carlos, Domingo.
DOMINGO
Piękne dni w Aranjuez już się zakończyły.
Wasza miłość książęca ten zakącik miły
Nie weselszy porzuca. – Próżnośmy tu byli,
Zagadkowe milczenie gdybyście raczyli
Raz przerwać i ta, książę, serca tajemnica
Niechby się raz odkryła przed sercem rodzica
Dla syna jedynego, by okupić błogą
Spokojność – nigdy ojcu nie będzie za drogo.
Nawet nie ma życzenia, choćby się je kryło,
By z dzieci najmilszemu niebo odmówiło.
Carlos milczący stoi ze spuszczonym wzrokiem.
Niegdyś, w murach Toledo, pamiętam, jak dumnie
Karol hołdy odbierał, a książęta tłumnie
Cisnęli się do ręki twej ucałowania.
Wtem na raz – na raz jeden, kornie czoło skłania
Sześć królestw do stóp twoich. Ja przy tobie stałem
I na dumną krew młodą z rozkoszą patrzałem,
Jak ci lice krasiła i jak falowała
Twą piersią, która żądzą czynu rozgorzała.
Patrzałem na twe oczy, jak tłum obiegały,
Iskrzyły się weselem, mówić się zdawały,
Żeś, książę, syt jest szczęścia!
Carlos odwraca oblicze.
A dziś ta milcząca
Poważna troska twoja, wyraźnie świadcząca
O boleści tłumionej od ośmiu miesięcy,
Jest zagadką dla dworu, kraj trwoży – co więcej,
Że samemu monarsze niejedną noc truje
I matka wasza gorzką ją łzą okupuje.
CARLOS
zwracając się na te słowa nagle do niego
Matka?... O! Dajcie, nieba, bym kiedy przebaczył
Temu, który ją dla mnie za matkę przeznaczył.
DOMINGO
Mości książę?
CARLOS
po niejakim namyśle, pocierając czoło ręką
Zaprawdę, ojcze świątobliwy,
Jestem z matkami mymi bardzo nieszczęśliwy.
Wszak świt mego żywota plami już czyn krwawy
W zabójstwie własnej matki.
DOMINGO
Ach, książę łaskawy.
Czyliż to jest podobna? Czy wina takowa
Może dręczyć sumienie?
CARLOS
Moja matka nowa
Czyliż mnie serca ojca mego nie zbawiła?
I tak mało mnie kochał. Zasługą mi była
Ta jedna okoliczność, żem był jedynakiem.
Ona córkę mu dała.
Któż wie jeszcze, jakiem
Zrządzeniem moją przyszłość ślepy los rozwiąże?
DOMINGO
Chyba ze mnie żartujesz, miłościwy książę.
Kiedy cała Hiszpania wielbi swą królowę,
Ty jeden miałbyś dla niej swe oko surowe
Zaprawiać nienawiścią? I tylko mądrości
Słuchać patrząc się na nią? Na takiej piękności
Kobietę, jak jest ona? Królowę do tego?
Twą niegdyś narzeczoną?
Nie – to coś dziwnego!
Nie! Książę! Niepodobna! – Co każdy miłuje,
Ku temu jedne twoje serce zawiść czuje?
Takie się przeciwieństwo nie mieści w Karolu.
I jeśli chcesz oszczędzić matce twojej bolu,
Strzeż się, książę, by do niej wieść nie doleciała,
Że taką nienawiścią syn do matki pała.
CARLOS
Tak sądzicie?
DOMINGO
Czy książę przypomina sobie
W Saragossie ostatni turniej? Gdy osobie
Naszego króla lanca lekki cios zadała?
Królowa w gronie dam swych w środkowej siedziała
Trybunie – skąd był widny plac, gdzie bój się toczył.
Wtem nagle zawołano, że król we krwi broczył!
Szmer doszedł do królowej: „Książę?” – zapytuje
I chce na dół zeskoczyć. Wnet się dowiaduje,
Że to w króla cios godził: „Przywołać lekarzy!”
Rzekła – i wyraz trwogi znikł z pobladłej twarzy.
Stoicie w zamyśleniu?...
CARLOS
Podziwiam pustotę
Monarchy spowiednika, który miał ochotę
Wnikać w tak błahe wieści.
ponuro i poważnie
Przecież – razy wiele –
Słyszałem – że częstokroć tacy łowiciele
Cudzych słówek i gestów więcej czynią złego
Niż trucizna lub sztylet. – Szkoda jest waszego
Trudu, ojcze wielebny – gdy chcecie podzięki,
To udajcie się po nią do monarszej ręki.
DOMINGO
Słusznie czynisz, mój książę, że się na baczeniu
Trzymasz w stosunkach z ludźmi: wszakże wyróżnieniu
Niektórzy ulec winni. Może być – z obawy
Obłudnika – odtrącon i przyjaciel prawy.
Ja tu szedłem z przyjaźnią.
CARLOS
Niechże z dworzan który
Nie powie o tym ojcu, bo wtedy purpury
Pozbawieni będziecie.
DOMINGO
ze zdumieniem
Jak to?
CARLOS
Rzeczywiście,
Bo czy sami od niego słowa nie mieliście,
Że w Hiszpanii wy macie pierwsze prawo do niej?
DOMINGO
Książę ze mnie żartuje.
CARLOS
Niech mnie Pan Bóg broni.
Żebym z tak straszliwego człowieka był śmiały
Żartować – który ojca do niebieskiej chwały
Wznieść może – albo strącić w wieczne potępienie.
DOMINGO
Dalekim jest ode mnie to zarozumienie,
Abym wciskał się, książę, w trosk waszych skrytości!
Wszelako śmiem upraszać waszej wysokości,
Abyś pomniał, że trwogą przejęte sumienia
Tylko w kościele jednym są pewne schronienia,
Do jakiego i króle klucza dać nie mogą.
W kościele sama zbrodnia znajduje tę błogą
Przystań – pod sakramentu pieczęci powagą.
Książę myśl mą odgadniesz swą własną rozwagą.
Ja dosyć powiedziałem.
CARLOS
Nie mam wcale chęci
Kuszenia was, strażniku tak świętej pieczęci.
DOMINGO
Zapoznajesz wiernego sługę, mój łaskawy
Książę, tą nieufnością.
CARLOS
biorąc go za rękę
Więc raczej tej sprawy
Zaniechajcie. Wy człowiek wielce świątobliwy,
To świat wie – mielibyście zachód uciążliwy
Ze mną – jeśli wam prawdę szczerą wyznać mogę.
Wy, ojcze przewielebny, macie długą drogę
Przed sobą, zanim krzesło Piotra zasiądziecie.
Zbytnią wiedzą obarczyć nadto się możecie.
Oznajmcie to królowi, co was tu słać raczy.
DOMINGO
Mnie przysłał?
CARLOS
Tak wyrzekłem. – Oko moje baczy
I widzi nadto dobrze, jak jestem zdradzany
Przez wszystkich na tym dworze i jak szpiegowany
Przez tysiące ócz śledczych. Wiem, jak zaprzedaje
Król syna jedynego – jak służalczą zgraję
Opłaca za me każde słówko podsłuchane.
Takie służby o wiele więcej nagradzane
Niźli czyny szlachetne. Wiem dobrze, lecz więcej
Nie mówmy o tym. Serce bije mi goręcej,
A i tak już za wiele z ust moich słyszycie.
DOMINGO
Król zamierzył dziś wieczór stanąć już w Madrycie.
Dwór się zbiega – a zatem mam zaszczyt was, książę...
CARLOS
Dobrze, dobrze, z innymi i ja wnet podążę.
Domingo oddala się. Po chwili.
Filipie! Jakże los twój godzien jest litości
Niemniej jak syna twego! – Jad podejrzliwości,
Widzę, jak żądłem węża duszę twą rozrania.
Czemuż się twa ciekawość tak chciwie ugania
Za odkryciem najsroższych tajemnic z obsłony?
A jeśli je odkryjesz – co poczniesz, szalony?
SCENA DRUGA
Carlos, Markiz Poza.
CARLOS
Któż nadchodzi?... co widzę?... a duchy życzliwe!
To mój Rodryg!
MARKIZ
Mój Karol!
CARLOS
Jestże to prawdziwe
Zjawisko? Jest prawdziwe? Tyżeś tu w istocie?
Ciebież ja tu przyciskam do serca w tęsknocie?
I bicie twego serca na mym łonie czuję?
O! Teraz wszystko dobrze – teraz mi wstępuje
Spokój w zbolałą duszę, gdy z ufnością całą
Tulę się w twe objęcia.
MARKIZ
W twą duszę zbolałą?
Cóż tu złego być mogło, aby polepszenia
Wymagało? Powiedz mi, wywiedź ze zdumienia.
CARLOS
Ty mi raczej wyjaśnij – twój powrót do domu
Z Brukseli co zbliżyło? Komuż ja to – komu
Zawdzięczam także wielkie szczęście niespodziane?
I ty się pytasz, serce radością wezbrane?
Wybacz mi to bluźnierstwo, wszechmogący Boże!
Któż inny, jeśli nie Ty, szczęście zsyłać może?
Tyś wiedział, że anioła Karol potrzebuje,
Tyś go zesłał – czyliż się pytać potrzebuję?
MARKIZ
Daruj mi, drogi książę, gdy na zachwycenie
Tak bezmierne odpowie ci tylko zdumienie.
Syna króla Filipa zupełnie inaczej
Znaleźć się spodziewałem. – Cóż mi wytłumaczy
Ten rumieniec niezwykły na twym zbladłym licu?
Gorączkowe ust drżenie, drogi królewiczu?
Nie jest to już ów młodzian lwim męstwem sławiony,
Do którego mnie naród śle uciemiężony.
Bo dzisiaj nie Rodryga widzisz tu przed sobą,
Nie tego, który dzieckiem niegdyś igrał z tobą,
Lecz tu całej ludzkości poseł we mnie staje,
We mnie tulisz do łona tej Flamandii kraje,
Która łzami krwawymi twej pomocy wzywa.
Twoja droga kraina zginie nieszczęśliwa,
Gdy Alba, fanatyzmu siepacz zagorzały,
Prawami hiszpańskimi zmiażdży naród cały.
Więc u chwały dziedzica, u cesarzów wnuka
Lud ten zacny z otuchą ocalenia szuka.
Padnie on w gruzach, jeśli twym sercem nie włada
Już miłość dla ludzkości!
CARLOS
Niech w gruzy upada!
MARKIZ
O! Biada mi! Cóż słyszę?
CARLOS
Ty mówisz o czasie,
Który dawno już minął. – I jam w cudnej krasie
Widział niegdyś Karola w snach moich – a łono
Jego ogniem pałało, kiedy mu mówiono
O wolności. – Te czasy dawno legły w grobie!
Ten Karol nie jest owym, o którym ty sobie
Przypominasz w Alkali, gdy się żegnał z tobą.
Gdy w słodkim upojeniu żył tylko tą dobą,
W której twórcą się stanie ery całkiem innej,
Wzniesie złote ołtarze w swej ziemi rodzinnej.
Pomysły bosko piękne! Sny w głowie dziecięcej
Zrodzone – już rozwiane!...
MARKIZ
Sny tylko?... nie więcej?
Książę! Więc to sny były?
CARLOS
Pozwól je moimi
Oblać łzami – piersi zrosić daj łzami gorzkimi,
Jedyny przyjacielu! – Nikogo – nikogo
Nie mam w całym przestworze. Jak daleko mogą
Dopłynąć nasze flagi – jak daleko sięga
Berła ojca mojego niezłomna potęga,
Nigdzie, nigdzie nie widzę życzliwego brzegu,
Gdzie bym – mógł łzom dozwolić swobodnego biegu,
Jak tutaj. – O Rodrygu! Na wszystko, co w niebie
Jest nam święte – zaklinam! Nie chciej mnie od siebie
Odpychać.
Markiz poddaje się jego uściskom z niewysłowionym rozrzewnieniem.
Pomyśl, żem ja sierotą rzuconą
U stóp tronu – przez ciebie z litości dźwignioną.
Nie wiem, co to jest ojciec: bom jest króla synem.
O! jeśli to jest prawdą, co szczęściem jedynem
Mieniłoby me serce, żeś jest wyszukany
Spośród miliona ludzi, abyś mi oddany
Rozumiał myśli moje – gdyby prawdą było,
Że twórcze przyrodzenie we mnie powtórzyło
Rodryga – i dusz naszych zawiązane struny
Jeszcze w ranku żywota brzmią jednymi tony –
Jeśli łza, co mi ulgę przynosi w rozpaczy,
Droższą ci jest niż łaska, jaką cię uraczy
Mój ojciec...
MARKIZ
O! Jest droższą niźli ten świat cały!
CARLOS
Tak upadłem i jestem dziś tak zubożały,
Że cię muszę wspomnieniem cofnąć w wiek dziecinny
I upomnieć się muszę o dług dawno winny
Przez ciebie – kiedyś jeszcze w majtka był mundurze,
A ty i ja, dwaj chłopcy mający w naturze
Pewną dzikość – wzrastali z braterską równością.
Mnie tylko ból ten dręczył, żeś ducha świetnością
Przewyższał mnie o wiele. Gdy mi brakowało
Otuchy do walczenia o podział twą chwałą,
Postanowiłem wreszcie sercem cię zniewolić.
Dręczyłem cię czułością, pragnąc cię zespolić
Z sobą bratnim ogniwem. Te zabiegi moje
Tyś, dumny, płacił chłodem. – Bywało – że stoję,
Tyś na mnie ani spojrzał – a ja gorącymi
Zalewałem się łzami, patrząc, jak z innymi
Dziećmi pieścisz się czule. „Czemuż? – zawołałem –
Pieścisz inne, gdy ja cię kocham sercem całem?”
Ty mi na to, klękając, poważnie i chłodno
Odrzekłeś: „Krew królewska takiej czci jest godną”.
MARKIZ
Ach, książę, zamilcz o tym, bo na to wspomnienie
Z lat dziecięcych dziś jeszcze wstydem się rumienię.
CARLOS
Jam na to nie zasłużył. Mogłeś cenić mało
Me serce, rozedrzeć je: lecz to nie zdołało
Odepchnąć mnie od ciebie. Trzy razy ów książę
Powracał z tą nadzieją, że cię zobowiąże
Żebractwem – że swą miłość wpoi w ciebie siłą.
Trzy razy odpychałeś.
Nareszcie sprawiło
Wypadkowe zdarzenie to, o czym ja prawie
Już zwątpiłem. Pamiętasz, jak w jednej zabawie
Twój wolant mojej ciotce, a czeskiej królowej,
Zranił oko? – Ta sądząc, że nie z wypadkowej,
Lecz rozmyślnej pustoty pocisk otrzymała,
Ze łzami skargę na nas do króla podała.
Całą młodzież zebrano, żądając wydania
Winnego. Król się zaklął, że to ukarania
Surowego nie ujdzie, chociażby synowi.
Stałeś z dala struchlały – widząc to – królowi
Do nóg padłem wołając: „Jam winę popełnił!”
A ojciec swoją zemstę na swym dziecku spełnił.
MARKIZ
Czemu, książę, ten obraz budzisz w mym wspomnieniu?
CARLOS
Zemstę, niecącą litość w dworzan otoczeniu,
A którą, wobec wszystkich na twoim Karolu
Tyrańsko dokonano. – Zęby ściąłem z bolu,
Lecz oczy miałem suche, w ciebie zapatrzone,
Łzy jednej nie zroniły. Ciało me zbroczone
Krwią królewską, chłostane siepaczy razami –
A jam patrzał na ciebie suchymi oczami!
Aż mi do nóg przypadłeś, sam łzami oblany.
„Tak jest! Tak! – zawołałeś – jestem pokonany
W mej dumie! Ja ci kiedyś dług dziś zaciągnięty
Spłacę, jak będziesz królem!”
MARKIZ
podając rękę
Spłacę ten dług święty!
Tak, Karolu! Ponawiam ślub niegdyś dziecinny
Dziś, jak człowiek dojrzały – spłacę ci dług winny!
Może kiedyś i dla mnie uderzy godzina.
CARLOS
Teraz, teraz wybiła! To pora jedyna
Do spłaty! Nie zwlekaj jej! Ja tak potrzebuję
Miłości. – Tajemnica okropna nurtuje
Pierś moją. – Odkryć, odkryć muszę ją przed tobą.
Niech z ust twoich pobladłych usłyszę nad sobą
Wyrok śmierci! – Posłuchaj milczący wyznania:
Ja kocham moją matkę!
MARKIZ
Boże!
CARLOS
Pobłażania
Nie żądam – nie, nie! Powiedz, że się nie spotyka
W całym ziemskim przestworze równego nędznika!
Powiedz: lecz ja wiem naprzód słów twoich osnowę:
Kocha się w swej macosze! Toć względy światowe –
Natury – Rzymu prawa wyrok potępienia
Rzucą na tę namiętność! Że moje roszczenia
Do praw ojcu służących są napaścią srogą:
Czuję to – przecież kocham! Wiem ja, że tą drogą
Dojść mogę do szaleństwa lub na rusztowanie.
Ja kocham bez nadziei. Mam w sobie uznanie
Groźby śmierci, szaleństwa i całej zdrożności,
Lecz kocham!
MARKIZ
Wież królowa o twojej skłonności?
CARLOS
Przed królową i ojca żoną śmiałżem z memi
Wystąpić wyznaniami? A zwłaszcza na ziemi
Hiszpańskiej? Czyliż się zbliżyć mogłem do strzeżonej
Zazdrością ojca – ciągle dworem otoczonej?
Osiem mija miesięcy, jak tu, powołany
Przez ojca z Akademii, zostałem skazany
Na codzienny jej widok i grobu milczenie.
Osiem mija miesięcy, jak zgubne płomienie
Przepalają pierś moją i tysiące razy
Na mych ustach konały wyznania wyrazy
Kryjąc się w głębie serca, omdlałe na sile.
O! Gdybym mógł, Rodrygu, choć na krótką chwilę
Sam na sam z nią pomówić!
MARKIZ
Książę miłościwy!
A wasz ojciec?
CARLOS
O! Cóżeś wspomniał, nieszczęśliwy!
Mów mi raczej o strasznych katuszach sumienia,
Tego tylko jednego oszczędź mi imienia!
MARKIZ
Ojca więc nienawidzisz?
CARLOS
Nie, nie, ja nie czuję
Nienawiści do ojca, lecz mnie dreszcz przejmuje,
Niepokój, jak po zbrodni, wpija się w mą duszę,
Kiedy imię usłyszeć to okropne muszę.
Com winien, że mi w sercu już z wiosny zaraniem
Miłość tę niewolniczym struli wychowaniem.
Zaledwie że rok szósty żyłem na tej ziemi,
Gdy stanął po raz pierwszy przed oczami memi
Ten straszny, co go ojcem moim mianowano.
Pamiętny mi ten ranek: bo na śmierć skazano
Na raz cztery ofiary za jego skinieniem!
Potem go widywałem tylko, gdy karceniem
Za winy mnie udręczał.
Boże! Ja w tym szale
Czuję, że zbyt goryczą zaprawiam me żale.
Precz, precz stąd!
MARKIZ
O! Mów właśnie! Nie krępuj się w słowie.
Część bolu spadnie z serca, gdy skargę wypowie.
CARLOS
Jakże często bój z sobą staczałem! – bywało:
W północ – warty uśpione – a ja z skruchą całą
Przed Maryi obrazem klęcząc, łzy rzewnymi
Błagałem, by me serce dla ojca czulszymi
Skłonnościami natchnęła: lecz niewysłuchany
Wstawałem od modlitwy. Rodrygu kochany!
Rozwiąż tę Opatrzności zagadkę zawiłą:
Czemu z tysiąca ojców zrządzenie sprawiło,
Że ten właśnie mym ojcem – również powiedz – czemu
Z tysiąca lepszych synów mnie narzuca jemu?
Dwóch sprzeczniejszych żywiołów, tak wstrętnych dla siebie
Nie sposób, zda się, spotkać na ziemi i niebie.
Jak mogła dwa bieguny z rodzaju ludzkiego
Natura tak zespolić jako mnie i jego,
I tak świętym ogniwem? To losu igrzysko!
Czemuż stać się musiało, by stali tak blisko
Dwaj ludzie, których przepaść trzyma w rozdzieleniu.
Nieszczęścia trzeba, żeby ci w jednym życzeniu
Napotkali się właśnie. Rodrygu, chciej sobie
Wyobrazić, że widzisz na niebieskim globie
Dwie gwiazdy nieprzyjazne, które na bieg całej
Wieczności są skazane – które się spotkały
W swych drogach po to, aby spotkaniem zmiażdżone
Rozbiegły się na wieki, każda w inną stronę.
MARKIZ
Ja przeczuwam okropną godzinę przed nami.
CARLOS
Ja również. Mnie sny straszne ścigają nocami
Jakby furie piekielne! Zdrowsza cząstka duszy
Z napaścią strasznych pokus w walce kopię kruszy.
I sam rozum nieszczęsny czołga się ścieżkami
W labiryncie sofizmów – aż się nad brzegami
Przepaści ujrzy w końcu w trwodze zawiśnięty!
Rodrygu! Gdybym kiedy ten stosunek święty
Ojca z synem – przepomniał! Rodrygu! ta zbladła
Źrenica twoja, widzę, że myśl mą odgadła.
Gdybym ojca w nim nie znał – czym dla mnie zostanie
Sama osoba króla?
MARKIZ
po chwili
Wolnoż mi żądanie
Wnieść do mego Karola? Proszę, przyrzecz święcie,
Że jakie bądź poweźmiesz nadal przedsięwzięcie,
Pierwej rad przyjaciela zasięgniesz w tej mierze!
Przyrzekasz?
CARLOS
Wszystko – wszystko! W niezachwianej wierze
Polegam na twym sercu. Cały się oddaję
W twe ramiona.
MARKIZ
Monarcha, jak nam wieść podaje,
Dziś wraca do stolicy. Czas krótki. – Królowę
Tu spotkać tylko możesz, gdy chcesz mieć rozmowę;
I sama cichość miejsca, i wiejska swoboda
Łatwiejszą ci sposobność niźli miasto poda.
CARLOS
Taką nadzieją serce poiłem strapione –
Lecz niestety! Na próżno.
MARKIZ
Nie wszystko stracone.
Spieszę i w tejże chwili hołd królowej złożę.
Jeśli jest, jaką niegdyś na Henryka dworze
Ją poznałem, to znajdę szczerość nieomylną.
A gdy w oczach wyczytam oznakę przychylną
Dla nadziei Karola, jeśli do rozmowy
Znajdę skłonną – i da się orszak honorowy
Oddalić...
CARLOS
Część z nich większa jest dla mnie oddana
Życzliwymi chęciami. – Najwięcej zjednana
Jest szczególniej Mondekar jej chłopczyny służbą,
Który paziem jest moim.
MARKIZ
To nam dobrą wróżbą.
Bądź więc, książę, w bliskości i uważaj pilnie,
By stanąć na znak dany.
CARLOS
Będę nieomylnie –
Spiesz się tylko!
MARKIZ
A zatem nie mam do stracenia
Ni chwili. – Mości książę, tam więc do widzenia!
Obaj rozchodzą się w przeciwne strony.
SCENA TRZECIA
Dwór Królowej w Aranjuez. Skromna wiejska okolica, którą przerzyna aleja dochodząca do wiejskiego domku Królowej.
Królowa, Księżna Oliwarez, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar – wszystkie przychodzą aleją.
KRÓLOWA
do Markizy
Ciebie pragnę, Mondekar, mieć przy moim boku.
Cały ranek mnie dręczy ta wesołość w oku
Księżniczki. – Sama widzisz – zaledwie jest w stanie
Ukryć w sobie radosne ze wsią pożegnanie.
EBOLI
Ja też wielkiej radości nie taję, królowo,
Z jaką mury Madrytu zobaczę na nowo.
MONDEKAR
Miłość wasza, przeciwnie, miałażby z niechęcią
Żegnać się z Aranjuez?
KRÓLOWA
Przynajmniej z pamięcią
Uroczej miejscowości. Tu się czuję cała
W moim świecie. Ten kącik jam dawno wybrała
Za najmilszy. Tu wita mnie oddech radosny
Wioski – tej przyjaciółki pierwszej życia wiosny.
Tu z mojej Francji tchnienie wiatr do piersi niesie,
Nie bierzcie tego za złe. Każde serce rwie się
Tęsknotą za ojczyzną.
EBOLI
Lecz jakże tu dziwnie
Pusto, głucho, umarło jak w La Trappe.
KRÓLOWA
Przeciwnie –
Ja tę martwość znajduję jedynie w Madrycie.
A wy nam, mościa księżno, cóż na to powiecie? –
OLIWAREZ
Ja jestem tego zdania, miłościwa pani,
Że tu zwyczaj rozrządził z dawna miesiącami.
Jeden tutaj na pobyt, w Prado miesiąc drugi,
W stolicy dni zimowe – tak było, jak długi
Szereg królów hiszpańskich.
KRÓLOWA
Tak księżna pojmuje –
Ja w tej mierze już sporu z wami nie spróbuję.
MONDEKAR
Madryt wkrótce zostanie bardzo ożywiony.
Na Plaza-Major ma być cyrk już ukończony
Do walki byków. Nadto mamy obiecane
Auto da fé.
KRÓLOWA
To głoszą z łagodności znane
Usta mojej Mondekar?
MONDEKAR
Czemuż? – Wszak goreje
Kacerstwo na tych stosach?
KRÓLOWA
Jednak mam nadzieję,
Moja Eboli inny pogląd ma w tej mierze.
EBOLI
Ja? Miłościwa pani niechaj mnie nie bierze
Za gorszą chrześcijankę od markizy przecie.
KRÓLOWA
Ach! Zawsze zapominam, w jakim żyję świecie.
Przejdźmy na inny przedmiot. Jeśli się nie mylę,
Mowa była o wiosce. – Zda mi się, że chwilę
Trwał zaledwie ten miesiąc. – Ileż ja uciechy,
Ach, ile jej pragnęłam od tej wiejskiej strzechy!
Wszystkie moje nadzieje jak wiatrem rozwiane,
Czyliż wszystkie na zawód muszą być skazane?
Dziś mych życzeń chybionych śladu nie znajduję.
OLIWAREZ
Coś księżniczka Eboli głuche zachowuje
Milczenie o Gomezie. – Czy mu pozwolono
Mieć nadzieję? – i rychłoż jego narzeczoną
Powitać się pozwolisz?
KRÓLOWA
A – właśnie na dobie
Przypominasz mi, księżno,
do Eboli
Bo zlecone sobie
Miałam za nim wstawienie. Lecz czy je wnieść mogę?
Mąż, któremu w nagrodę oddam w życia drogę
Moją Eboli, winien być zacnym.
OLIWAREZ
Wszak jemu
Wszyscy zacność przyznają. – Wiadomo każdemu,
Że nawet najłaskawiej pan nasz miłościwy
Darzy go przychylnością.
KRÓLOWA
Winien być szczęśliwy
Taką łaską monarszą. – Ja żądam pewności,
Czy umie kochać i czy godzien jest miłości?
Eboli – ja do ciebie zwracam to pytanie.
EBOLI
w pomieszaniu, ze wzrokiem spuszczonym stoi przez chwilę, po czym rzuca się do nóg Królowej
O! Wspaniała królowo! Okaż zmiłowanie
I na Boga! Nie pozwól dać mnie na ofiarę!
KRÓLOWA
Ofiarę! Dość mi na tym. – Powstań, to nad miarę
Srogości przeznaczenia tak zostać skazaną.
Ja ci wierzę. O! Powstań! Kiedyż była daną
Hrabiemu twa odmowa?
EBOLI
powstając
Już kilka miesięcy;
Książę Karol był jeszcze w szkołach.
KRÓLOWA
wzdryga się i okiem badawczym śledzi Księżniczkę
Może więcej
Godzi się zbadać powód i odmowy słowo.
EBOLI
z niejaką gwałtownością
To być nie może, łaskawa królowo!
Nigdy! Z tysiąca przyczyn.
KRÓLOWA
bardzo poważnie
Nie żądam rachunku.
Już ta jedna, że w tobie nie budzi szacunku,
Wystarcza mi. W tej mierze treść już wyczerpana.
do innych dam
Wszak to jeszcze infantki nie widziałam z rana –
Przywieź mi ją, markizo.
OLIWAREZ
patrząc na zegarek
Królowa wybaczy,
Lecz jeszcze nie godzina.
KRÓLOWA
Więc mi zegar znaczy
Godzinę, w której wolno być matką! To rani!
Gdy nadejdzie godzina, przypomnij mi, pani.
Wchodzi Paź i rozmawia cicho z Ochmistrzynią, która potem zwraca się do Królowej.
OLIWAREZ
Markiz Poza wejść pragnie, pani miłościwa.
KRÓLOWA
Markiz Poza?
OLIWAREZ
Z podróży tylko co przybywa –
Z Niderlandów i Francji – i o łaskę prosi,
Aby mógł wręczyć listy, które wam przynosi
Od regentki i matki.
KRÓLOWA
Czy to pozwolone?
OLIWAREZ
z namysłem
W moich przepisach wprawdzie nie jest wymienione
To zdarzenie, by mogli kastylscy grandowie
Monarchini hiszpańskiej w poufnej rozmowie,
W ogrodowym ustroniu, od dworu obcego
Wręczać jakie bądź pisma.
KRÓLOWA
Ja więc z czynu tego
Odpowiedzialność biorę – sama z niej się sprawię.
OLIWAREZ
Mnie jednak wasza miłość pozwoli łaskawie,
Na tę chwilę rozmowy że się stąd oddalę.
KRÓLOWA
Postąp, księżno, jak wola – nie bronię ci wcale.
Ochmistrzyni oddala się. Królowa daje znak Paziowi, który natychmiast odchodzi.
SCENA CZWARTA
Królowa, Księżniczka Eboli, Markiza Mondekar i Markiz Poza.
KRÓLOWA
Pozdrawiam cię życzliwie, zacny kawalerze,
Na twej ziemi ojczystej.
MARKIZ
Którą, wyznam szczerze,
Nigdy z dumą słuszniejszą nie mieniłem moją
Jak dzisiaj.
KRÓLOWA
zwracając się do dam
Markiz Poza. Przyodziany zbroją
W Rheims, niegdyś z moim ojcem świetne staczał boje
I po trzykroć zwycięstwem uczcił godła moje.
On pierwszy dał mi poznać zaszczyt panowania
Na tronie iberyjskim.
zwracając się do Markiza
W godzinie rozstania
Kiedyś w Luwrze nas żegnał, pewnie w owej chwili
Aniś marzył, że będziesz mym gościem w Kastylii?
MARKIZ
Tak, najjaśniejsza pani, nie śmiałem i marzyć,
Aby Francja postradać, a nas mogła darzyć
Jedynym skarbem swoim.
KRÓLOWA
O dumny Hiszpanie!
Jedynym? I tak śmiało objawiasz to zdanie
Córce domu Walezych?
MARKIZ
Tak. – Jestem tak śmiały,
Gdy wasza mość królewska, przedmiot naszej chwały,
Dzisiaj jesteś już naszą.
KRÓLOWA
W powrocie z obczyzny
Nie minąłeś, jak słyszę, Francji, mej ojczyzny.
O mej czcigodnej matce jakąż wieść mi powie
Twoje słowo? O braciach ukochanych?
MARKIZ
Zdrowie
Królowej matki waszej niedobre zastałem.
Daleka uciech świata, dzisiaj w kole małem
To jedyne życzenie uniosła w ustronie,
By was widzieć szczęśliwą na hiszpańskim tronie.
KRÓLOWA
Czyliż nią być nie muszę przy czułym baczeniu
Tak drogich krewnych moich – przy słodkim wspomnieniu.
Komandorze, zwiedziłeś wiele obcych krajów,
Poznałeś obce dwory i wiele zwyczajów
Widziałeś między ludźmi, a teraz, jak słyszę,
Przenosisz swoje życie w ojczyste zacisze
I jako pan masz zasiąść na ojców zagonie,
Potężniejszy niżeli sam Filip na tronie:
Filozof i swobodny! A wątpię wszelako,
Czyli znajdziesz w Madrycie dziś przyjemność jaką.
W Madrycie wielka... cisza...
MARKIZ
Tym jednak w tej porze
Reszta się Europy pocieszać nie może.
KRÓLOWA
Tak słyszę – lecz mnie mało tyczą sprawy ziemi;
Zarzuciłam je społem z pamiątkami memi.
do Księżniczki Eboli
Zda się, że tam hiacynt widzę w pełnym kwiecie,
Chciej mi podać, księżniczko.
Księżniczka się oddala. Królowa mówi nieco ciszej do Markiza.
Nie mylę się przecie,
Że twój powrót, markizie, uszczęśliwił pewnie
Jednego z twych przyjaciół.
MARKIZ
Mnie zaś wzruszył rzewnie
Widok smutku, na który chyba tylko może...
EBOLI
powracając z kwiatem
Tyle krajów zwiedziłeś, panie komandorze –
I wiele osobliwych rzeczy bez wątpienia
Przywozisz z swej podróży nam do udzielenia.
MARKIZ
O, zapewne, księżniczko! – zadaniem rycerzy
Szukać przygód po świecie, lecz w prawie ich leży
Przede wszystkim obrona nadobnej płci waszej.
MONDEKAR
Przeciw sile olbrzymów? – ta już dziś nie straszy,
Bo już nie ma olbrzymów.
MARKIZ
Przemoc, która gniecie,
Zawsze dla uciśnionych olbrzymem jest przecie.
KRÓLOWA
O! Pan markiz ma słuszność. Jest przemoc olbrzyma,
Lecz do walki z przemocą rycerzy już nie ma.
MARKIZ
W powrocie z Neapolu szczególnym wypadkiem
Smutnego wydarzenia byłem ocznym świadkiem.
Przyjaźń mnie postawiła w tak bolesnej roli.
Jeżeli miłość wasza łaskawie pozwoli
I opowieść nie strudzi...
KRÓLOWA
Mamże do wyboru?
Ciekawość mej księżniczki nie cierpi oporu.
Dalej zatem, do rzeczy – posłuchamy treści,
Zwłaszcza że przyjaciółką jestem opowieści.
MARKIZ
Dwa domy znakomite, w Mirandoli znane
Ze szlachetności rodu, od wieków nękane
Zazdrością, nieprzyjaźnią w spadku dziedziczoną
Od Gwelfów, Gibelinów – szczęśliwie natchnioną
Myślą postanowiły przez związek serdeczny
Pojednać się i pokój zawrzeć z sobą wieczny.
By zespolić to piękne jedności ogniwo,
Padł wybór na Matyldę, cudnie urodziwą
Córkę Kolonnów – i na Fernanda, siostrzana
Możnego Pietra. Nigdy para tak dobrana
Nie złączyła się sercem, bo natura cała
Wraz ze światem swe skarby na wiano zebrała,
Aby uczcić ten wybór.
Fernando znał zrazu
Uwielbioną bogdankę jedynie z obrazu,
Którym pieścił swe zmysły, i truchlał z bojaźni.
Czy znajdzie prawdą utwór pędzla wyobraźni.
Jeszcze w Padwie, kończeniem swych nauk więziony,
Wyglądał błogiej chwili, rychło uwielbionej
Złoży u stóp hołd serca w miłości objawie.
Królowa staje się uważniejsza. Markiz prowadzi dalej opowiadanie i po niejakiej chwili zwraca się do księżniczki Eboli, o ile wzgląd na obecność Królowej na to pozwala.
Wtem żona wuja Pietra śmiercią nagłą prawie
Uwalnia jego rękę. – Z młodzieńczym zapałem
Starzec połyka wieści, które w mieście całem
Niesie sława Matyldy. – Biegnie za tym głosem,
Poznaje ją i wielbi! A nie tknięty losem
Siostrzana i nie bacząc na prawa człowiecze,
Grabi mu narzeczoną i przed ołtarz wlecze,
By swą grabież uświęcić ślubami na wieki.
KRÓLOWA
Cóż przedsięwziął Fernando?
MARKIZ
Ten, myślą daleki
Od prawdy tak okropnej, spieszy, upojony,