Drzewo światów - Katarzyna Lech - E-Book

Drzewo światów E-Book

Katarzyna Lech

0,0
7,00 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Lena trafia do nowej szkoły, marząc o tym, żeby wtopić się w tło i nie przyciągać do siebie niepożądanej uwagi. Czy przyjaźń z Michałem i Agatą jest zatem błogosławieństwem czy przekleństwem? Trudno orzec. Wiadomo jednak, że aby odkryć przyczynę tajemniczego zniknięcia Cienia jej matki, dziewczyna musi połączyć siły z tą nietypową parą. A to zapoczątkuje ciąg wydarzeń, który wywróci jej rzeczywistość do góry nogami. Oczom nastolatków ukaże się świat, w którym słowiańska magia nie zanikła, a jedynie została ukryta przed wzrokiem niepowołanych. W głowach trójki przyjaciół zaczną rodzić się kolejne pytania. Skąd w rodzinie Michała wzięła się moc przekraczania granicy światów? Czy można zdjąć klątwę z kogoś, kto dobrowolnie ją na siebie przyjął? Jakie są prawdziwe zamiary Pasterza Dusz? I tylko jedno jest jasne. Przypadek nie istnieje.
Słowiańskie bóstwa i demony nie dla każdego są łaskawe. Strzeżcie się ci, którzy wędrujecie ścieżkami Drzewa Światów.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



 

 

 

 

 

 

 

Katarzyna Lech

 

 

 

 

Drzewo Światów

 

 

Opowieści

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ridero 2024

Korektor: Nina Piątek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

© Katarzyna Lech, 2024ISBN 978-83-8369-600-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

 

 

 

 

 

 

Młody mężczyzna siedział w bezruchu na rzeźbionej ławie, ocienionej przez rosnące nieopodal drzewo głogu. Ciszę kamiennego dziedzińca zakłócał jedynie delikatny szmer fontanny. Ciepłe powietrze letniego popołudnia gęstniało wokół niczym plaster miodu. Po dłuższej chwili młodzieniec podniósł grubą księgę oprawioną w safian i przyjrzał się zdobieniom wytłoczonym w barwionej skórze. Stylizowane Drzewo z zaplątaną w jego konarach rzeką gwiazd. Poniżej wodne fale.

I opleciona korzeniami lutnia.

Mężczyzna przesunął delikatnie palcami po zdobieniach i uśmiechnął się lekko. Widać było, że jest szczerze zadowolony. Ostrożnie otworzył księgę i przyjrzał się pierwszej stronicy. Zamiast karty tytułowej jego oczom ukazał się starannie namalowany portret. Jasnowłosa dziewczynka ubrana w poplamiony farbami fartuch spoglądała rezolutnie przed siebie. Za nią — nałożone techniką impasto farby wybuchały feerią barw.

Młodzieniec odwrócił stronicę i zaczął czytać.

MROCZNE PRZEJŚCIE

 

Lena zatrzymała się przed dużymi przeszklonymi drzwiami swojej nowej szkoły. Jeszcze nie przestąpiła jej progu, a jej serce już tłukło się między żebrami niczym ptak w klatce. Oczekiwanie aż coś się stanie zawsze było według niej najgorsze. A tym razem działo się to niczym w filmowym „slow motion”. Pomysł wyszedł od babci — nowy dom, nowy początek.

I w oczach dorosłych nieważne okazało się to, że ten początek był dla Leny zarazem końcem. To było zresztą dość zwodnicze stwierdzenie, bo „nowy początek” tak naprawdę oznaczał przeprowadzkę do dziadków i wynajęcie ich starego mieszkania parze, która postanowiła zamieszkać ze sobą na stałe. A szkoła? Kto by chciał iść do nowej szkoły tuż przed jej ukończeniem? Nawet w sytuacji, gdy nie bardzo chciało się wracać do tej starej… Coś wyjątkowo prawdziwego kryło się w powiedzeniu „lepszy diabeł znany niż nieznany”.

W dodatku z powodu pechowo skręconej kostki, Lena zaczynała ósmą klasę z początkiem października, więc tym bardziej miała poczucie, że będzie odstawać od reszty uczniów niczym bolący kciuk.

„Jak zawsze zresztą” — skrzywiła się w myślach.

Dobrze, że przynajmniej poznała większość nauczycieli, którzy przychodzili do niej do domu w ramach nauczania indywidualnego… Oddychając głęboko, złapała za klamkę i weszła do środka. Zgodnie z umową, w sekretariacie czekała już na nią wychowawczyni, sympatyczna informatyczka, pani Zosia. Lena z doświadczenia wiedziała, że wystarczy mieć w miarę porządne oceny, nie wychylać się i nie robić dram, a uwaga większości pedagogów będzie się po niej prześlizgiwać i skupiać na tych głośniejszych i „problemowych” uczniach. Jako metoda przetrwania kolejnych 9 miesięcy pomysł nie był zły. Pozostawała jeszcze tylko kwestia klasy, do której trafi. Plusem było to, że nic o niej nie wiedzieli. Ani o niej, ani o jej rodzinie.

W dodatku w ósmej klasie każdy wreszcie uświadamiał sobie, że trzeba się ogarnąć przed egzaminem po podstawówce, że trzeba znaleźć dla siebie jakieś porządne liceum albo technikum. Krótko mówiąc, na korzyść Leny działało i to, że w ostatniej klasie większość ludzi pilnowała swojego nosa.

Z zamyślenia wyrwały Lenę życzliwe słowa wychowawczyni — Gotowa?

Zauważyła, że zatrzymały się przed drzwiami sali nr 116 oznaczonej jako polonistyczna. Lena znowu poczuła, jak fala gorąca uderza jej do głowy, a na całe ciało występuje nerwowy pot. Ścisnęła w ręku pasek plecaka i skinęła bez słowa głową. Nauczycielka zastukała i jako pierwsza weszła do pomieszczenia, w którym za biurkiem siedział wysoki, czarnowłosy, brodaty mężczyzna. Szczerze powiedziawszy, bardziej przypominał drwala niż polonistę. Lena nie miała cienia wątpliwości, że na zajęciach Artura Sosnowskiego zawsze panował ład i porządek. Nie sądziła, żeby po tej ziemi chodził uczeń, który chciałby mu się narazić. Nikt nie byłby aż tak głupi…

— Dzień dobry! Przyprowadziłam wam dzisiaj nową koleżankę, o której wspominałam na godzinie wychowawczej. Proszę, zaopiekujcie się nią i pokażcie jej szkołę. Agatko, liczę na ciebie. — Wychowawczyni rozejrzała się po sali i wskazała na ławkę pod oknem — O! Tam jest wolne miejsce. Leno, może usiądziesz obok Michała?

Michał był jedynym uczniem bez pary, ale nieważne — Lena miała dosyć sterczenia na środku pod naciskiem dwudziestu par oczu. Dwudziestu, bo Michał, obok którego miała usiąść, nawet nie podniósł głowy, żeby na nią spojrzeć. Szybko wsunęła się na swoje miejsce i wyjęła podręczniki i zeszyt. Stało się. Najgorszy moment już za nią. Ale sama wiedziała, że to nie do końca prawda…

Pod koniec lekcji polskiego Lena uznała, że jednak miała odrobinę szczęścia. Michał jako kolega z ławki był dla niej partnerem idealnym — nie patrzył na nią, nie odzywał się, nie kręcił na krześle; wydawał się całkowicie skupiony na motywach ludowości w „Dziadach” Adama Mickiewicza.

— Może siedzi sam, bo jest kujonem? — zastanawiała się — Najlepszy uczeń, ale zadziera nosa i nikt go nie lubi? Jeśli tak — lepiej nie mogła trafić. Poczuła jak nagromadzone napięcie powoli z niej uchodzi.

Może nie będzie tak źle — pomyślała z odrobiną optymizmu — może będzie ok…

A potem zadzwonił dzwonek na przerwę.

Lena powoli pakowała rzeczy do plecaka, żeby wyjść na korytarz jako jedna z ostatnich. Michał już był spakowany, ale o dziwo — siedział dalej bez ruchu w ławce. Nadal na nią nie spojrzał. Szczerze mówiąc, Lena zaczynała czuć się trochę nieswojo. To jasne, chciała wtopić się w tło, ale być aż tak ignorowaną — to nie było przyjemne.

„Nie bądź taką mimozą” — powiedziała do siebie w myślach. „Bycie mimozą” to było jedno z powiedzonek babci Mileny i stanowiło u niej najwyższy wyraz rozczarowania czyimś zachowaniem, bowiem babcia, po której Lena odziedziczyła swoje imię, najbardziej na świecie nie znosiła „życiowego rozmemłania”. „Życiowe rozmemłanie” to też było jedno z jej określeń; kiedy ktoś jęczał i narzekał, zamiast wziąć się do roboty i zmienić swoją sytuację na lepsze — według babci Mileny dawał wówczas wyraz swojemu „życiowemu rozmemłaniu”. Jednak nawet i ta niepowstrzymana siła, jaką była babcia Milena, natrafiła ostatecznie w swoim życiu na nieporuszony obiekt, którym okazała się być jej własna córka, mama Leny…

Dziewczyna wstała i zbierając się na odwagę, spojrzała na kolegę — Mogę z tobą siedzieć również na innych lekcjach? Jeśli nie masz nic przeciwko?

PORWANY PRZEZ TĘCZĘ

 

 

Było przyjemne sobotnie popołudnie.

3 czerwca — pomyślała Lena — to już prawie jak wakacje. Egzaminy po szkole podstawowej za nimi, ostatnia wycieczka klasowa w obecnym składzie za nimi. Kto się miał poprawić, to się już poprawił. Jak to Sosna powiadał „cały rok się uczycie, a nie ostatnie trzy tygodnie”, kompletnie nieczuły na błagania desperatów, walczących o podniesienie średniej ocen o te kilka dziesiętnych. Lena zerknęła na Agatę, siedzącą obok niej na ogrodowej huśtawce. Dziewczyna wprawiała bujawkę w agresywny ruch wahadłowy. Pomimo, że od wydarzeń z Halloween minęło ponad pół roku, włosy przyjaciółki nigdy nie odzyskały oryginalnej barwy. Tak samo zresztą jak sierść Przewodnika. Agata przyjęła to filozoficznie i poczęła wmawiać całej reszcie świata, że to efekt wizyty u fryzjera. Pani Zosia, ich wychowawczyni, nie była wprawdzie zachwycona, że jej wzór idealnej uczennicy pozwolił sobie na taki wybryk, ale właśnie dzięki dotychczasowemu nieskazitelnemu zachowaniu, koleżance jakoś uszło na sucho to złamanie regulaminu szkoły.

— Możesz przystopować? Zaraz dostanę choroby morskiej! — rzuciła na głos.

Agata zerknęła przed siebie, zacisnęła usta, po czym postawiła bose stopy na siedzisku i oparła głowę na kolanach. Lena rzuciła okiem w stronę, gdzie przed chwilą spoglądała przyjaciółka i jej wzrok zatrzymał się na Michale, siedzącym po turecku na trawie i hipnotyzującym kępę zasadzonych przez dziadka smagliczek. A przynajmniej tak to wyglądało. Obok niego przyczajony Chowaniec polował na unoszące się nad kwiatami motyle.

Sprawdziły się słowa chłopaka, który przewidział, że oprócz garstki wtajemniczonych — nikt w okolicy nie będzie pamiętał, że położył się do snu 28 października, a wstał do pracy lub szkoły całe dwa dni później. Skutkiem ubocznym spotkania ich trójki, czwórki — jeśli liczyć ich czworonożnego towarzysza — wraz z mamą Leny i ojcem Michała było to, że członkowie ich rodzin zaczęli często u siebie bywać. Babcia Milena cieszyła się przede wszystkim ze względu na córkę i wnuczkę, ale Agata i u niej mogła liczyć na specjalne traktowanie. O dziwo w przypadku Michała — chłopak najszybciej znalazł wspólny język z dziadkiem Leny i chętnie pomagał mu w ogrodzie i przy domu. Babcia Mileny nazywała ich „Stowarzyszeniem Milczków”, po tym jak zapytawszy go, czy coś się stało, że się nie odzywa, usłyszała w typowej dla niego manierze, że milczy, bo nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Całe szczęście, że babcia nie miała skłonności do obrażania się i zaakceptowała Michałową dawkę dziwactwa.

Spojrzenie Leny omiotło najbliższe otoczenie i zatrzymało się na mamie stojącej nieopodal przy rozstawionych sztalugach. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok rozciągającego się za nią najzwyklejszego w świecie cienia. Tata Michała poprosił ją, żeby zwracała uwagę na to, co pojawia się na obrazach i grafikach mamy. Na wszelki wypadek — jak to określił. Ale wyszło na to, że te akurat obawy okazały się na wyrost, przynajmniej jak na razie. Lena, która wróciła na zajęcia plastyczne, potraktowała to polecenie jako pretekst, żeby przesiadywać przez całą zimę i wiosnę w pracowni mamy. Obu im było to potrzebne — ta odnaleziona bliskość. A to, że mama mogła poczuć się pewniej, ucząc ją swojej ukochanej sztuki, było tylko użytecznym dodatkiem. Wzrok Leny wrócił do przyjaciółki, która nadal oplatała rękoma łydki i opierała głowę na kolanach.

— Michał na serio nadał imię „Chowaniec” swojemu chowańcowi? — zagaiła.

Agata bez słowa wzruszyła ramionami. Lena uznała, że ma dosyć tego dziwnego napięcia, które panowało między koleżanką a Michałem, bodajże od połowy maja. A dokładniej od urodzin Agaty. Ten rozdźwięk między nierozerwalną do tej pory parą zaczynał jej poważnie działać na nerwy.

Zatrzymała huśtawkę i wyrzekła stanowczo — No, dobra! Ja już mam dosyć tej waszej cichej wojny. Mam wrażenie, jakbym była niewinną ofiarą waśni rodowej!

Agata zerwała się z ławeczki i klapnęła na trawę, uderzając pięścią w ziemię. W tym miejscu na źdźbłach błyskawicznie pojawiły się — mimo ciepła — krople rosy i po chwili jakby znikąd podniosły swe drobne główki różowe stokrotki. Lena rozejrzała się nerwowo, czy nikt niczego nie zauważył, ale oczywiście chwila nie minęła, a ułożył się przy nich czarno — biały kot, który głośno mrucząc, przytulił się do Agaty. Dziewczyna zaczęła go głaskać po grzbiecie, uspokajając się wyraźnie.

— Imiona mają znaczenie. I moc. Zrobił tak, jak bohaterowie nordyckich sag. Siekierę w nich nazywano „Siekierą”, nóż — „Nożem”. Przynajmniej tak gdzieś słyszałam. A on nazwał chowańca — „Chowańcem”. Zresztą Przewodnika ta nazwa bardzo bawi. — odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie, pomijając kwestię panującej między nimi niezgody.

— Fascynujące. Będziesz teraz nazywać Michała „on”? — spytała Lena — A teraz gadaj mi tu natychmiast, co się dzieje!

Agata padła na wznak na trawę i spojrzała w prześwitujące między listowiem niebo.

— On — zaczęła z naciskiem — jest jak pies ogrodnika! Od razu wiedziałam, że coś knuje, kiedy z własnej, nieprzymuszonej woli zgłosił chęć wyjazdu na zieloną szkołę. Najpierw się ucieszyłam, że jest postęp, ale nie! To była powtórka z rozrywki! A raczej z zerówki! I miałam rację!

Lena, która poza dwójką przyjaciół nie czuła jakiejś głębszej więzi z resztą klasy, i która jako introwertyczka czuła przerażenie na samą myśl, że musiałaby spędzić cały tydzień z pięćdziesiątką ósmoklasistów na wypasie i nie mieć nawet chwili wytchnienia w związku z koniecznością nocowania w kilkuosobowym pokoju, wymówiła się od udziału w imprezie powodami rodzinnymi. Tak się akurat złożyło, że tata przyleciał z Anglii na urlop i zamierzał zabrać ją i mamę na wycieczkę do Tunezji, więc była to nawet prawda.

KLĄTWA

 

 

Agata, Lena i Michał zakotwiczyli w przydomowym ogródku, w którym chłopak pod nadzorem ojca uprawiał różne lecznicze rośliny. Chowaniec, pokonany lipcowym upałem drzemał, leżąc pod drewnianą ławą, która zapewniała mu odrobinę cienia.

Właśnie rozmawiali o swoich planach na dalszą edukację. Pod koniec roku szkolnego tyle się działo, że nawet nie mieli czasu o tym wspólnie podyskutować.

— To jednak nie idziesz już do tej szkoły dla muzyków? — zainteresowała się Lena, która złożyła podanie o przyjęcie do liceum plastycznego i liczyła na to, że się dostanie. Akurat jej plany się nie zmieniły. I nawet jeśli skopała matematykę, test predyspozycji poszedł jej świetnie. Portfolio prac wykonanych przez nią farbami akrylowymi na tekturze najpierw przeszło ostrą selekcję i to jeszcze przed rozmową kwalifikacyjną. Przypuszczała, że jej mama była w tym względzie surowsza od komisji rekrutacyjnej.

Michał przyjrzał się krytycznie zagonowi szałwii lekarskiej, który pielił i wzruszył ramionami — Doszedłem do wniosku, że to byłoby ciekawe, ale niepraktyczne, gdybym miał jakiś nieziemski odlot przy każdej intrygującej aranżacji. Składałem papiery do ogólniaka, do klas o profilu biomedycznym lub ewentualnie biol-chem. Zobaczymy 20 lipca, jak będzie.

— Ach, daj spokój! Będziesz miał tyle punktów, że nie masz się czym przejmować! Nie na darmo ciągnęłam cię ze sobą na wszystkie akcje wolontariatu! — skwitowała Agata — Ja sama nie jestem przekonana… Niby aplikowałam do tego samego ogólniaka, co Michał, ale rodzice strasznie mnie cisną, żebym w razie czego wybrała technikum, do którego sami chodzili. Gdybym skończyła tę architekturę krajobrazu, przydałabym im się do pomocy w centrum ogrodniczym.

Michał owinął wokół palca kosmyk jej włosów, który wysunął się z upiętego na czubku głowy węzła i założył go dziewczynie za ucho.

— Masz do tego wyjątkowe predyspozycje. Zwłaszcza teraz. Wszystko czego dotkniesz będzie rosło jak głupie. — stwierdził poważnie — Nawet jeśli mama narzeka, że ostatecznie nikt z nas nie wybiera się w jej ślady. Ale po ogólniaku nadal możesz iść na studia z architektury na SGGW albo zrobić akustykę. Będziesz miała więcej czasu, żeby się na coś zdecydować.

I byłabyś w jednej szkole ze mną. Co by się jednak nie stało, nieważne jak oddaleni, zawsze jesteśmy razem. Pamiętasz? Splątanie kwantowe…

I zerwał gałązkę szałwii, by wręczyć ją obiektowi swej wieloletniej obsesji.

Lena miała już dosyć tych słodkich oczu, które ciągle do siebie robili. Co więcej, podejrzewała, że rodzice Agaty celowo wywierają na nią nacisk, żeby wybrała inną szkołę niż Michał. Wprawdzie uwielbiali chłopaka, ale obserwowanie jego interakcji z Agatą mogło wzbudzać niepokój.

— Nie ma to, jak popadać ze skrajności w skrajność — westchnęła w duchu, ale na głos zapytała tylko, nie kryjąc sceptycyzmu — Klasa biomedyczna? Chcesz później studiować medycynę?

Może Michał i miał różne dodatkowe zdolności, ale empatyczne podejście do rodzaju ludzkiego nie było jedną z nich. Przyszłym pacjentom przypuszczalnie kojarzyłby się raczej z szalonym naukowcem prowadzącym podejrzane eksperymenty na nieuświadomionych ofiarach niż z kimś, kto miałby ratować ich życie i zdrowie. I tak, owszem, Lena wiedziała, że takie powierzchowne ocenianie kogoś jest niesprawiedliwe, i że jak najbardziej, Michał uratował parę osób. Jednak każdy kto miał oczy, widział, że jest naprawdę dziwny. I niekoniecznie emanuje życzliwym ciepłem. No chyba, że należało się do niewielkiego kręgu wybranych przez niego ludzi. Wówczas jego lojalność faktycznie potrafiła wprawić w oszołomienie.

Spod ławy dobiegło znaczące prychnięcie. Czyli Przewodnik nie był pogrążony w tak głębokim śnie, jak to pozorował.

Chłopak skrzywił się — Wiem, że może pacjenci nie odbieraliby mnie najlepiej, i wiem, że prawdopodobnie nie poradziłbym sobie z działaniem w pośpiechu i chaosie…

Chowaniec miauknął przeciągle, a Michał syknął wściekle w jego kierunku — Nie jestem Agentem Chaosu!

Kocur ewidentnie podpuszczał swojego podopiecznego.

Chłopak zacisnął usta i po chwili dokończył swoją wcześniejszą wypowiedź — Dlatego myślę o pójściu w kierunku protetyki słuchu albo obrazowania medycznego. Mógłbym wtedy przy okazji wykorzystać moje wrodzone zdolności.

— Pomyślałeś o wszystkim — rozczuliła się Agata — Jednak myślę, że się nie doceniasz! Każdy, kto pozna cię bliżej, wie, że można na tobie polegać jak na Zawiszy!

Lena przewróciła oczami — Sęk w tym, że przeciętny zjadacz chleba nie pali się, żeby poznać go bliżej.

Oburzona Agata uniosła się i nabrała haust powietrza, żeby wygłosić mowę obronną swego ukochanego, który — o ironio! — sądząc po jego uśmieszku, całkowicie zgadzał się z Leną, gdy nagle zamarła i wpatrzyła się w polną drogę biegnącą od lasu. Michał siedzący naprzeciw dziewczyny obrócił głowę i podniósł się powoli, otrzepując kolana. Lena wylegująca się w wiklinowym krześle pod wielkim parasolem również zerknęła w tamtą stronę. Rodzinny dom Michała stał na niewielkim, sztucznie stworzonym wzniesieniu. Miało to chronić mieszkańców przed wiosennymi roztopami i wilgocią w piwnicy. Łatwo można było też zobaczyć każdego idącego od strony lasu, bo musiał on przejść obok ich niewielkiego, piętrowego budynku.

Agata dłonią osłoniła oczy przed słońcem i rzuciła niepewnie — To chyba Damian? Wszędzie rozpoznałabym te jego włosy, ale…

Urwała. Michał bez słowa ruszył do furtki, a dziewczyny poszły gęsiego za nim. Chłopak wyszedł na drogę i zatrzymał się, marszcząc brwi. Postać, zmierzająca ku niespodziewanemu komitetowi powitalnemu, który niezamierzenie utworzyli, przemieszczała się dziwnym pozbawionym miarowości krokiem, tak jakby wędrującemu coś dolegało albo jakby odczuwał dojmujący ból. Lena zauważyła, że faktycznie włosy idącego ku nim chłopaka mają rzadko spotykany odcień rudości. Nie był to najpopularniejszy wśród rudzielców truskawkowy blond występujący często w połączeniu z plagą piegów oraz jasnymi brwiami i rzęsami. Nie była to też pożądana przez dziewczęta połyskliwa barwa świeżo wyłuskanych kasztanów. Damian, jeśli to był on, został obdarzony przez łaskawe połączenie genów gęstą, ognistą czupryną w odcieniu pomiędzy lśnieniem miedzi a nasyconym kolorem lisiego futra. Dzieliło ich od siebie zaledwie parę metrów, a oszołomiona dziewczyna mogła jedynie gapić się bez słowa na nowo przybyłego. W jej głowie kołatała się tylko jedna myśl o tym, że chciałaby namalować z tysiąc portretów nieznajomego. Jak niesamowicie musiały zmieniać się te barwy w zależności od światła! Pomimo dość przeciętnych, choć sympatycznych rysów twarzy — jego bursztynowe oczy i włosy, których Lena miała straszną ochotę dotknąć, sprawiły, że stała w estetycznym osłupieniu, choć chłopak nie mógł się pochwalić niepokojącą urodą Michała, którego ludzie mimo wszystko woleli oglądać raczej z daleka. Jej przyjaciele albo nie podzielali jej artystycznego zachwytu albo, co bardziej prawdopodobne, byli na wyłączność zafiksowani na sobie nawzajem, bo nie mieli problemu z mówieniem.

— Cześć, Damian! — w ciepłym głosie Agaty pobrzmiewała dziwna nutka ostrożności — Wieki się nie widzieliśmy!

BEZIMIENNY

 

 

Chłopak siedział na skarpie porośniętej trawami, spoglądając na przestwór rozciągających się przed nim wód. Promienie słońca odbijały się od fal, których szum działał na niego niczym kołysanka. Ciepły, przyjemny wiatr poruszał źdźbłami roślin. Ten widok przywołał zamglony obraz morza traw, skąpanych w łagodnym, złotym świetle. Chłopak zmarszczył brwi. Tamto miejsce było gdzieś daleko. A może nie daleko, tylko gdzieś indziej. Gdzie? Nie pamiętał. Czy stamtąd pochodził? Potrząsnął głową. Wiedział, że trawy wokół niego to wydmuchrzyce i szczotlichy, a nie znał swojego imienia. Jak się tu znalazł? Tego również nie wiedział. Wstał i otrzepał spodnie. Palce przesunęły się po szorstkim płótnie. Ujął w dłoń materiał cienkiej, haftowanej tuniki i zamyślił się. Czy to ubranie ktoś mu podarował? Nie wydawało mu się, żeby pierwotnie należało do niego. Nie miał przy sobie niczego, tylko to odzienie. Dotarło do niego, że nie tylko nie wie, kim jest, ale także nie ma pojęcia, jak wygląda. Z jakiegoś powodu nie wzbudziło to w nim przerażenia, tylko lekki niepokój.

Rozejrzał się po wyspie i zauważył, że pomimo sporych rozmiarów jest dość wąska i może zobaczyć jej drugi, zamglony brzeg. Dzieliły go od niego jedynie łagodne, porośnięte zielenią pagórki. Po środku rozciągającego się przed nim obszaru znajdowały się drewniane zabudowania osłonięte krzewami głogu i powykrzywianymi od wiatru sosnami. Jeden z budynków usytuowany na wzgórzu i drugi, mniejszy — leżący poniżej, w niecce między wzniesieniami. A wokół garść biedniejszych chatynek.

Chłopak ruszył przed siebie ścieżynką, która prowadziła do osady. W miarę zbliżania się coraz wyraźniej jego oczom ukazywały się szczegóły architektoniczne budowli.

Dwór nie miał typowej zrębowej konstrukcji, ale wspierał się na wielkich, drewnianych, narożnych kolumnach i w ogólnym zamyśle na pionowych elementach. Zbudowany był z sosnowych bali, lecz chłopak widział wyraźnie, że drewno musiano sprowadzić spoza wyspy. Żadne z rosnących tu wątłych drzew nie nadawałoby się do tego celu. Podszedł bliżej, by przyjrzeć się krytemu gontem dachowi i kalenicy zakończonej fantastycznymi rzeźbami niesamowitych stworów. Od podestu prowadzącego do równie rzeźbionych odrzwi ciągnęły się obiegające cały budynek podcienie, wsparte na rzędzie mniejszych kolumn. Urody dodawały mu liczne, choć niewielkie okna. Część z nich miała wprawione kolorowe szkło, które we wnętrzu musiało rzucać ciepłe plamy koloru.

Nie zdążył jeszcze obejść całego dworu dookoła, kiedy drzwi uchyliły się i wyszła z nich młoda kobieta odziana w prostą, ale bogato haftowaną suknię. Na długich, rozpuszczonych, jasnych włosach spoczywał wąski, złoty diadem z wyrytymi symbolami promienistego koła.

Na widok przybysza nie okazała żadnego zdziwienia. Chłopak instynktownie skłonił się przed nią, czekając aż przemówi pierwsza.

Dziewczyna osłoniła dłonią oczy i zerknęła na niebo, na którym Słońce stało w zenicie, po czym westchnęła

— Przypuszczam, że będę musiała znaleźć ci jakieś zajęcie, żebyś nie snuł się bez celu po Bujanie. Gdy się ściemni, pomożesz mi oporządzić konie, a teraz chyba oddam cię Siostrom. Zawsze narzekają, że mają tyle pracy, to chyba im się przydasz?

Choć wygłosiła te słowa jako zapytanie, chłopak wiedział, że to nie prośba. Mimo to skinął posłusznie głową i ruszył za jasnowłosą w stronę leżącego w niecce między wzniesieniami budynku.

 

*

Agata obudziła się tak gwałtownie, że aż usiadła wśród pościeli. Jej wzrok automatycznie powędrował do portretu Michała, zawieszonego na bocznej ścianie. Lena podarowała jej ten obraz, niby z okazji zbliżających się imienin, które dość nietypowo obchodziła 5. sierpnia, jednak Agata przypuszczała, że przyjaciółka dręczona poczuciem winy w związku z zeszłorocznymi wydarzeniami w Nawii, starałaby się spełnić dowolną jej prośbę. I na nic się zdały zapewnienia Agaty, że w najmniejszym stopniu nie obwinia jej o cokolwiek. Wręcz przeciwnie — im bardziej ją pocieszała, tym bardziej to Lenę gnębiło. Przyjaciółka najwidoczniej sama musiała jakoś to wszystko przetrawić i pogodzić się z tym, co zaszło.

Dziewczyna przyłożyła rękę do klatki piersiowej. Tępy ból powoli ustępował, ale nie zniknął do końca. Pomyślała, że raczej jest za młoda na zawał serca, a to z tamtej okolicy rozlewał się po jej ciele nieprzyjemny dyskomfort. Coś było nie tak. Co gorsza — coś było nie tak z Michałem i ich więzią. A to nigdy nie wróżyło dobrze. Złapała za telefon i rzuciła okiem na godzinę. Dziesięć po siódmej. O tej porze Michał zazwyczaj biegał i nie zabierał ze sobą komórki. Zanim wróci, ona zdąży podjechać rowerem do wujków. Wiedziała, że dopóki na własne oczy nie zobaczy, że chłopak jest cały i zdrowy, nie zazna spokoju. Rozmasowała bolące żebra i poszła wziąć prysznic. Im szybciej dotrze do domu pod lasem, tym szybciej poczuje się lepiej.

Bliźniaki jeszcze spały w swoim pokoju na pięterku, usytuowanym tuz obok sypialni rodziców, ale mama krzątała się w zalanej słońcem kuchni. Agata cmoknęła ją w policzek na powitanie i zerknęła na patelnię. Jajecznica. Na widok jedzenia żołądek podszedł jej do gardła.

— Mami, mogę skoczyć na godzinkę do wujków? Śniadanie zjem u cioci, dobrze? Chyba, że potrzebujesz, żebym odprowadziła bliźniaki?

Mama przyjrzała się jej i zagadnęła — To coś pilnego? Wiesz, że niedługo wyjeżdżają w Karkonosze. Znając ciocię Anulę, jest teraz w szale pakowania. Zresztą jutro są twoje imieniny, więc Michał na pewno zajrzy przed wyjazdem.

Faktycznie, termin urlopu wujka Piotra zbiegł się z jej imieninami. W dodatku ciocia miała pracować przy nagłośnieniu podczas Bolesławieckiego Święta Ceramiki odbywającego się pod koniec sierpnia. Impreza z roku na rok coraz bardziej się rozrastała i zyskiwała na rozgłosie. Poza warsztatami ceramiki, wystawami poplenerowymi, paradą i happeningiem dochodziły liczne koncerty. Dobry specjalista zawsze był w cenie, a ciocia Anula bezsprzecznie nim była. W dodatku mogła odwiedzić swoich dobrych znajomych, także działających w tej samej branży. Ale jeśli chciała spędzić wakacje z rodziną, nie mogli zbytnio zwlekać.

— Nie będę nikomu przeszkadzać. Obiecuję! — Agata poruszyła się niespokojnie.

Przymus popychający ją, by zweryfikować stan Michała, stawał się coraz silniejszy.

Mama upiła łyk kawy z ulubionego kubka w renifery i westchnęła — Leć. Dzisiaj ja ogarnę maluchy. Tylko pamiętaj, żeby je odebrać z „Lata w mieście” przed szesnastą. Ja pracuję dzisiaj do dziewiętnastej. Dobrze by było, gdybyś i ty się zastanowiła, co chcesz zabrać na obóz. Wiem, że to dopiero za tydzień, ale powinnaś przejrzeć rzeczy. Sprawdzić, czy ci czegoś nie potrzeba.

Istotnie 14 sierpnia Agata wyjeżdżała na dwutygodniowy obóz sportowy. Dziewczyna zastanawiała się, czy rodzice celowo nie wybrali drugiego terminu zgrupowania, tak żeby daty wyjazdu jej i Michała się zazębiały. W przeciwnym wypadku ciocia nalegałaby, aby zabrać chrześniaczkę w góry. Jej rodzice nie znali wszystkich wydarzeń związanych z Drzewem Światów, ale to co wiedzieli, wystarczyło, aby spróbować subtelnie zdystansować ją od przyjaciela. Nie sądziła, żeby naleganie na wybór innej szkoły i pozostałe ich decyzje były przypadkowe. Agata nie protestowała. Skoro to miało im przynieść spokój ducha? Wiedziała, że dopóki dzielą z Michałem więź, cała reszta jest mało istotna. Na myśl o duchowym połączeniu poczuła jednak ukłucie niepokoju.

Poderwała się z miejsca i w drodze do wyjścia rzuciła — Jasne! Zajmę się tym, jak wrócę!

 

*