1,49 €
„Dziennik wygnańca” to opowiadanie Aleksandra Fredry powstałe w 1833 roku. Forma tego opowiadania to przejmujące i luźno połączone zapiski w dzienniku bezimiennego oficera.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2020
Wydawnictwo Avia Artis
2020
Dziś nów, wicher ustał — zimno coraz większe, ogień mało grzeje — dreszcz ciągły czuję wewnątrz, ryby suszone zwiększają pragnienie, wiele cierpię, i jutro tak będzie, i pojutrze, za tydzień, miesiąc, rok... żadnéj nadziei, żadnéj!...
4-ty dzień po nowiu.
Czytam, com napisał — słyszę mowę ojczystą, to już kto inny do mnie przemawia, wyrazy wracają do duszy. — Ach, gdybym przynajmniéj nie był tak bardzo, tak bardzo daleko od moich dzieci, od moich braci, od grobów ojców. Najgłębsze lochy byłyby mi znośniejsze nad to obce powietrze; za tym murem, myślałbym, jest ziemia, nasza ziemia. Przez najmniejszy otwór ujrzane niebo byłoby mi milsze nad ten cały horyzont — Widząc lada chmurkę pomyślałbym: I ci, których kocham, może także w téj chwili mają na nią oczy zwrócone. Nieszczęśliwych oczy tak często ku niebu się zwracają! Świeciłoby słońce: Teraz moje dzieci w ogrodzie, pod wielką lipą... Marya łzawem okiem ściga biedne sieroty... ogląda się często ku domowi, na tę ścieżkę, którą zwykle przychodziłem dzielić z nią wolną chwilę od zatrudnień, być dzieckiem z dziećmi... Lada szelest ją wzrusza, za każdym rumieni się i blednie. Ach! to nie twój mąż, nie twój przyjaciel, nie ojciec twoich dzieci!... Biedna Maryo, zrównały się ślady mojéj stopy, głos przebrzmiał w gajach ojczystych, w twojém sercu, w twoich snach. — Takie przeznaczenie — żyję, ciało do zdrowia, dusza do władzy powraca — ogrom, świat cały czucia bolesnego wparł się w jéj objęcie. Jakaż myśl najzuchwalsza mogła kiedy domniemywać się tyle siły w człowieku! — Stało się... zamilkły westchnienia, o jedną łzę Boga prosić muszę... Jak dawno tu jestem, tygodnie, miesiące, lata — nie wiem, ale dawno, bardzo już dawno, jak nie miałem uściśnienia żony, pieszczot dzieci. — Żona, dzieci! byłto sen piękny mego życia! Śniło się o szczęściu... biedne sieroty... ach przecie łzy upragnione cisną się z oczu — pisma nie widzę... Dopiero dni dziesięć, albo mało co więcéj, jak pamiętam, co się ze mną dzieje. — Nie byłem bez zmysłów, bo czułem moje położenie; ale zdaje się, iż żal całą duszę był zajął; cząstki nie zostawił na inne wrażenia. Nic nie wiem, com widział, com słyszał; czas dla mnie stracił rozmiar, ciągle w jednéj chwili żyłem. Podobno lato było, gdy tu przybyłem; przynajmniéj dopiero od niejakiego czasu, nie daléj, niż dni dziesięć, uczułem przejmujące zimno. Wicher miecie gęstym śniegiem — ni ziemi, ni nieba! Jednak muszę pójść po drzewo — las tak daleko — ślad zawiany — ja tak słaby jeszcze. Nie tak cierpiałby może kto inny, ale cóż ja temu winien, żem w dostatkach zrodzony, żem nie nawykł pracować, jeszcze tak pracować!... Dziś tylko żyję. A kiedyby wicher zahuczał, błękit zciemniał, ulewa szumiała, teraz moje dzieci w domu! I zaraz wystawiłbym sobie ich zabawy, Maryi zatrudnienie — ten niebieski pokój stanąłby mi przed oczyma... Karol z konikiem, Emilka z lalką... te obrazy, te książki, te stoliki, krzesełka, wszystko widzę... gwar nawet dzieci słyszę; słyszę zwykłe napomnienie Maryi: „Nie przeszkadzajcie ojcu.“ Czuję szarpnięcie nieposłusznych rączek, słyszę głosy, widzę moje szczęście, czuję, słyszę, widzę... jestem z wami! A możeby też czasem jakie głosy doszły do mnie, jakie słowo w ojczystéj mowie; ach, natenczas spokojniéj skłoniłbym głowę do wilgotnego posłania! Zasnąłbym nakoniec snem wiecznym, kości moje ległyby między braćmi — a teraz... myśli okropna! żebym choć tę pociechę mógł osiągnąć! Dziecinne żądanie! cóż stąd, gdzie moje zwłoki w proch się obrócą? jaka noga po zrównanym grobowcu deptać będzie?
Ach, dziecinne dla rozsądku, dla uczucia niepowściągnięte żądanie spoczywać w cieniu drzew ojczystych, z własnéj ziemi mieć grób usuty! Nie mogę długo pisać, głowa jeszcze słaba, jakiś szum, zamęt...
Lecę ze snu i spać nie mogę, zrywam się co chwila, zdaję mi się, że jakieś ogromne nieszczęście padnie na żonę i dzieci... gdy zasnę. Jakże okropnie długa noc przedemną! mokre drzewo ledwo świeci. Teraz to te długie wieczory, które z Maryą tak dobrze spędzałem. Dzieci o téj godzinie już spały, pewnie już ósma być musi — czytanie porywało nas nieraz w dalekie światy; ale zamykając książkę zawsześmy radzi byli do swojego wracać; tak nam dobrze było! Kiedy czasem mówiłaś: Lękam się zbytku naszego szczęścia! jakiż to duch wieszczy przemawiał przez ciebie? Okropne przeczucia ziściły się za prędko.
Miną lata, wiele ich pewnie minie, nim kto znajdzie to pismo, które starać się będę od zepsucia ochronić. Chcę mieć nadzieję, że los dozwoli, aby to był człowiek z ludzką duszą; proszę go więc, aby wypełnił moją ostatnią wolę, czyli raczéj prośbę, którą w kilku językach późniéj napiszę i przy tym dzienniku na osobnéj karteczce zostawię. Prosto mojéj chaty, na północ, za pierwszym pagórkiem jest cmentarz. Nie dochodząc do kamiennego środkowego krzyża na kroków dwadzieścia trzy, leży bryła granitu tarniem zakryta — tam prosiłem i jeszcze prosić będę, aby mnie pochowano — dlaczegóżby mi tego mieli odmówić? zrozumiano moją prośbę. Ztamtąd więc ty, który to czytasz, każesz dobyć kości moje, spalić, a popiół weźmiesz i złożysz na mojéj rodzinnéj ziemi.
Gdzie łańcuch gór od południa, na wschód rozległe płaszczyzny, gdzie wierzba przy drodze rośnie, gdzie chaty nędzne a ludzie gościnni, gdzie przez bory wśród nocy bezbronny idzie bezpiecznie, tam ojczyzna moja, tam złożysz popiół kości moich, o to cię proszę. Lecz gdyby cię droga wiodła w kraj daléj, gdybyś je aż tam zawiózł, gdzie grób ojca i matki, ach! wtenczas spełniłbyś największe życzenia umierającego. Jeżeli wyjeżdżając z lasu ujrzysz przed sobą kościół z wieżą, przy nich świerk stary, tam moi rodzice spoczywają. Jeżeli ujrzysz na lewo nad rzeką domek jak obsadzony kwiatami, bielący się wśród topól, tam moja żona, tam byłem szczęśliwy. Przed domem na murawie rozłożysta lipa, przy niéj bawiały się dzieci; może też i zobaczysz chłopczyka pięcioletniego... jasne włoski kręcąc się spadają mu na barki, brew ma ciemną, oko czarne; to mój Karol. Dziewczynkę... trzy lata jéj było, jak ją odjechałem, teraz nie wiem... dziewczynkę z ciemnym włosem, z ciemnem okiem, z uśmiechem aniołka, to moja Emilka. Może z niemi będzie Marya! Marya moja! jéj powiesz, co przynosisz, bo matkę jeszcze mają. Ach! Bóg nie zostawiłby ich zupełnie sierotami. Bez zmysłów była gdym odjeżdżał... ale przyszła do siebie, pewnie przyszła. Wiele, wiele płakała... ach, tak byłem kochany!... ale spojrzała na dzieci... dla nich żyć trzeba. Droga Maryo! biedna Maryo! jak ciebie raziła tych dzieci wesołość, które spytawszy się gdzie tato? kiedy przyjdzie? wróciły do swoich zabaw, nie wiedząc niestety, że na zawsze straciłyprzewodnika, przyjaciela, opiekuna. I tobie, biedna Maryo, kto w drodze życia towarzyszyć będzie? przy czyjem sercu teraz spoczniesz? kto pojmie, kto zrozumie twoją kochającą duszę? Sama zostałaś, dzieci jeszcze za małe, wdową zostałaś — grób męża zamknięty, ale serce jeszcze bije gorąco, bije dla ciebie i dla...
Noc była cicha, księżyc świecił, zbudzony spojrzałem w okno, tak piękna była natura, że zdawała się nieszczęścia w sobie nie mieścić. Wszędzie zgodność, spokojność, wspaniałość w harmoniją zlane, zachwycały duszę; zdało mi się, iż w téj chwili już najdroższe moje nadzieje spełnione, że jutro najlepsze wieści przyniesie... w tem turkot dał się słyszeć, szmer w domu, światło... ktoś się zbliża. Nieba! co słyszę! jakaż moja zbrodnia? nikt nie wie. Ach, cnota zbrodnią! Marya bez zmysłów przyjęła ostatnie pożegnanie; zimna dłoń nie zwróciła uściśnienia, zimne usta nie czuły gorącego pocałowania. Wszedłem do moich dzieci; tak spokojnie spały, tak piękne! te włoski w nieładzie, ten rumieniec żywy... cóż piękniejszego jak śpiące dziecię... uściskałem wyciągnięte rączki, pobłogosławiłem drogie główki, zapłakałem głośno i wyszedłem z pokoju... kilka słów jeszcze napisałem do Maryi, kilka słów błogosławieństwa dzieciom na wieczną pamiątkę, wpół zmazane mojemi łzami, i wsiadłem do powozu. Za ciasne zdały mi się własne piersi, serce jakby je rozsadzić chciało. Czasem chwytałem drzącemi palcami, jakbym je chciał roztworzyć, wpuścić powietrza trochę, którego brakowało — łzy ustały, tylko jęk głuchy z ust się wyciskał. Wszystko, wszystko straciłem — dusza moja na dwoje była rozdarta i w dwóch częściach cierpiała: cierpiałem za rodzinę, cierpiałem za siebie. Już jechaliśmy długo, gdy nagle przypadek nas wstrzymał, powóz się złamał, trzeba było wysiąść. Dzień się już rozlewał na odświeżoną ziemię — daleko nucone dumki rozlegały się po zroszonych niwach; lecz gdzież się to ujrzałem! na tym pagórku, z którego raz pierwszy mój dom spostrzedz się daje jadącemu z téj strony. Mila ztąd do mojego świata. Ileż to razy z rozkosznem uderzeniem serca wracając z drogi ujrzałem te białe kominy, te różowo do słońca błyszczące okna, te drzewa wyniosłe, sadzone ręką kochanéj matki. Ten punkt przerywał zawsze moje myśli, i jakiebądź były, smutne czy wesołe, ustępowały radości uściskania wkrótce żony i dzieci. Nieraz śmiejąc się sam z siebie chwytałem zabawki wiezione z miasta, aby zajechawszy przed dom zaraz je mieć na doręczu; aby je można zaraz okazać jeszcze z pojazdu, jeżeli w oknie zobaczę drogie moje główki, uśmiech witający ojca.
Ach, co jest uśmiech dziecka dla rodziców, nie pojmie tylko ten, co go doświadczył. — Domku spokojny, żono, dzieci, zegnam was! Padłem na ziemię, wilgotny całowałem murawnik, łzy moje z rosą zmięszałem — żegnam was! wołałem, i wyciągnąłem ramiona. Jeszcze, jeszcze raz niech was uścisnę! niech was raz ujrzę z daleka! Za wiele było — straciłem zmysły — wrócił mi je ruch pojazdu — jak prędko, nie wiem, ale zawsze zawcześnie.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
Wydawnictwo Avia Artis dziękuje serdecznie wszystkim ludziom zaangażowanym w powstanie tej książki.
*****
Aleksander Fredro
DZIENNIK WYGNAŃCA
Projekt okładki: Avia Artis
W projekcie okładki wykorzystano zdjęcie Aleksandra Fredry.
Autor: Teodor Szajnok
Wszystkie prawa do tego wydania zastrzeżone.
©Wydawnictwo Avia Artis
2020