Gdzieś na końcu świata - Dorota De Cruz - E-Book

Gdzieś na końcu świata E-Book

Dorota De Cruz

0,0
5,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Melodramat z wątkiem fantastycznym.
Historia miłosna dwojga obcych sobie ludzi.
Monika pragnie uciec na koniec świata przed mężem tyranem. Człowiekiem, który miał być miłością życia, a wyrządził wiele zła. Po wielu przejściach trafia do Kadyksu – miejsca, w którym w końcu jest szczęśliwa. Mimo licznych zawirowań wciąż jednak marzy o prawdziwej miłości. Za sprawą La Conchy, Kobiety Muszli łączą się życiowe drogi Monikę i Marco mimo, że spotkali się tylko raz, przelotnie na lotnisku JFK – ona w drodze do Kadyksu, on w drodze z Kadyksu. A ich przeznaczenie wybiegało daleko poza znany koniec świata i daleko poza czas, jaki im pozostał na spełnienie marzeń.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Dorota De Cruz

 

 

Gdzieś na końcu świata

 

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2021

Dorota De Cruz „Gdzieś na końcu świata”

 

Copyright © by Dorota De Cruz, 2021

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Korekta: Bogusław Jusiak, „Dobry Duszek”

Projekt graficzny i skład: „Dobry Duszek”

Projekt okładki: Robert Rumak

Zdjęcia na okładce: lunamarina, Игорь Соломатин

www.stock.adobe.com

Skład epub i mobi: Adam Brychcy

ISBN: 978-83-8119-790-8

 

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Gdzie jesteś, tato? Pytam, kiedy mi źle.

Gdzie jesteś, tato? Szukam Cię, kiedy mi dobrze.

Dziękuję Ci, tato, za to, że byłeś.

I wierzę, tato, że kiedyś znów będziesz.

Dla Taty Frania,który podarował mi cudowną wiarę w bajki.

Rozdział pierwszy

Gdzieśnakońcuświata

Kwitnące pola gwiazd na bezchmurnym, czarnym niebiezabiorą cię kiedyś na jedną z nich przeznaczoną wyłącznie dla ciebie.

Czy wierzycie, że wszystko jest nam zapisane w gwiazdach? Dla jednych są one tylko połyskującymi iskierkami na niebie. Jednak wielu dopatruje się w nich swego przeznaczenia.

Monika, pospiesznie zbiegając po schodach cywilnego sądu w Bronksie, chwyciła w ramiona zupełnie obcego przechodnia i tak po prostu z całych sił go uściskała. Wiatr raptownie wyrwał z jej rąk kartki, które były początkiem nowego rozdziału życia.

Wyściskany dopiero co przez nią jegomość z determinacją pomagał łapać jej uciekające strony wymodlonej przez lata wolności.

– Widzę, że ktoś dzisiaj ma powód do świętowania – zwrócił się do Moniki, wręczając jej z lekka pognieciony dokument. – Mogę spytać, co jest powodem tak doskonałego pani nastroju?

– Oczywiście, że pan może. Tą wiadomością chciałabym się dzisiaj podzielić chyba z całym światem. Nareszcie się rozwiodłam! Mieliśmy z mężem dość zawiłe nieporozumienie na tle religijnym. On uważał, że jest Bogiem, a ja, że ostatnim dupkiem. Za długo szukałam w nim boskich cech i niestety żadnych nie znalazłam – odpowiedziała z promiennym uśmiechem Monika.

– To chyba tylko pogratulować? Muszę powiedzieć, że sam dawno temu doszedłem do wniosku, że małżeństwo jest główną przyczyną rozwodów, nie sądzi pani?

Oboje zanieśli się głośnym śmiechem.

Zazwyczaj rozwód kojarzy się wszystkim z niezbyt przyjemnym procesem. Dla Moniki był zbawieniem. Radość promieniała na jej twarzy. Pomimo dość chłodnego dnia nie zauważyła nawet, że z wrażenia nie włożyła kurtki.

Piątek, 26 lutego 2010 roku, był cudownie słoneczny. Tak jakby na specjalne zaproszenie słońce tańczyło razem z nią na chodniku. Podążając tym tanecznym krokiem do metra, wyciągnęła komórkę, by podzielić się tą wyczekiwaną wiadomością ze swoją najukochańszą siostrą.

– Halo, Olka! Słyszysz? Trzymam je w końcu w swoich rękach! – krzyczała radosnym głosem do telefonu Monika. – Oleńko, nareszcie! Oficjalnie jestem po rozwodzie! I nie, nie jestem taką zwykłą rozwódką! Jestem najszczęśliwszą rozwódką na świecie – dodała, rzucając szeroki uśmiech każdej osobie, którą po drodze mijała.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, siostrzyczko. Warto było czekać tyle lat. Lepiej późno niż wcale. Wracaj teraz do domu. Mama przygotowała dla ciebie prawdziwą ucztę. I mam dla ciebie jeszcze jedną wspaniałą niespodziankę, pospiesz się – wołała ucieszona Olka.

– Niedługo będę. Olu, kocham cię! Dziś kocham cały świat – dokończyła podekscytowana Monika i zbiegła do metra linii D.

Do domu siostry dotarła dość szybko. W progu czule przywitała się z mamą, Helą, całując ją po całej twarzy.

Matka Moniki była niezmiernie wdzięczna losowi, że koszmar córki nareszcie dobiegł końca.

– Widzisz, kochana, zawsze trzeba przeczekać deszcz, żeby móc w końcu zobaczyć tęczę, Moniczko – powiedziała ciepło.

– Deszcz? Mamuś! Jaki deszcz? To była niekończąca się ulewa przeplatana gradobiciem, ale dzięki Bogu i dla mnie w końcu zaświeciło słońce. Mamciu, mam nadzieję, że mój ulubiony schabowy, ziemniaczki i mizeria już na mnie czekają? – rzuciła jeszcze szybko w jej stronę, wbiegając do salonu.

Ola z wyciągniętymi rękami już na nią czekała. Padły sobie w ramiona i najzwyczajniej w świecie zaczęły ryczeć. Ogromne łzy radości spływały niekończącą się strugą po ich roześmianych policzkach.

– Olu, dzięki, że jesteś dzisiaj ze mną. Wciąż nie mogę dać wiary, że to się dzieje naprawdę – mówiła Monika, ostentacyjnie wręczając swoje papiery rozwodowe siostrze.

Ona w zamian podała jej jakiś folder.

Rozkładając go, Monika nie wierzyła własnym oczom. Były to dwa bilety lotnicze. Olka wykupiła dla nich wakacje w Hiszpanii.

– Olu, co to ma znaczyć? Czy my lecimy jutro do Kadyksu? Przecież to było moje marzenie, odkąd pamiętam. Już nawet wątpiłam, że kiedykolwiek się spełni – powiedziała zaszokowana.

– Tak, kochana. Wylatujemy jutro wieczorem. Dzisiaj świętujemy, a rano się pakujemy. Kocham cię, ty moja wariatko. Tak bardzo czekałam, żebyś znowu była tą samą Moniką, jak wtedy, kiedy byłyśmy małe. Ten potwór zabrał mi ciebie na wiele lat. Absolutnie zakazane jest w tym domu mówienie o nim. Nie ma prawa się do ciebie zbliżać. Musisz jak najszybciej zapomnieć – powiedziała Ola, czule przytulając siostrę.

W tym momencie przywołał je głos mamy z kuchni: – Obiad gotowy, dzieci! Mam otworzyć już tego szampana? Rozradowane siostry, trzymając się za ręce jak nastolatki, wbiegły do jadalni i zawołały chórem:

– Tak, mamciu, otwieraj!

Odgłos wystrzelonego z butelki korka przywołał z góry dzieciaki Oli.

– Jak tak możecie? Bez nas pijecie szampana? – zawołała z pretensją w głosie Sarah.

– No właśnie, to bardzo nieładnie, ja też chcę się napić trochę tych bąbelków – z obrażoną miną dodał London, łapiąc za jeszcze pusty kieliszek.

– Popatrzcie, jacy to dorośli się z nich zrobili. Na szampana to jeszcze musicie trochę poczekać – zdecydowanym głosem stwierdziła Ola, wlewając do ich kieliszków gazowaną wodę mineralną.

– Ale mamo, to taka wyjątkowa okazja, tylko mały łyczek – dopominała się Sarah.

– Nawet o tym nie myślcie. Toast za ciocię Monikę wzniesiecie kawałkiem tortu i koniec – zakończyła spór Ola, składając rodzicielski całus na czole Londona i Sarah, a podnosząc kieliszek, zwróciła się do Moniki: – Obiecałam ci coś kiedyś. Tak jak tego pragnęłaś. Jutro zabieram cię na twój koniec świata. Trafiłyśmy na dodatkową atrakcję. Będziemy mogły zobaczyć jeden z największych festiwali ulicznych na świecie, który akurat odbywa się tam w lutym – powiedziała Olka, czule przytulając siostrę.

Wszyscy rozradowani zajadali się znakomitymi schabowymi z mizerią, których nikt lepiej nie robił niż kochana mama Hela.

Kiedy wniosła swój znakomity tort makowy z zapaloną na nim jedną świeczką, Monika natychmiast wiedziała, jakie będzie jej życzenie. Z uśmiechem na ustach zdmuchnęła mały płomyczek i szepnęła do siebie w duchu: „Chcę znaleźć prawdziwą miłość. Wiem, że istnieje, i na przekór wszystkim przeszkodom w końcu ją odszukam”.

Wrażenia całego dnia nie pozwalały Monice zasnąć. Myśli w jej głowie urządzały sobie gonitwy bez mety. Od gehenny, jaką przeżywała w swym związku Monika, uciekała marzeniami gdzieś, gdzie byłaby w końcu bezpieczna.

Pewnego razu, czytając jakiś artykuł w czasopiśmie podróżniczym, odkryła, że prowincja Kadyks w Hiszpanii utożsamiana jest z biblijnym Tarszisz. W Starym Testamencie udać się do Tarszisz to tak, jak udać się na koniec świata. Przez wiele lat cierpiąc, marzyła, aby znaleźć się jak najdalej od Roberta. Od człowieka, który powoli rozdzierał jej duszę na strzępy. Chciała uciec od niego na sam koniec świata.

Mimo że tylko w swej wyobraźni mogła przechadzać się wąskimi uliczkami Kadyksu, to choć przez krótką chwilę czuła się wtedy naprawdę wolna. Przy każdej okazji przenosiła się w swojej fantazji na piaszczyste andaluzyjskie plaże. Z zamkniętymi oczami podziwiała lazurowe niebo, niebieską wodę i cudowną białą architekturę na jej krańcu Ziemi, którym był właśnie Kadyks.

Emocje wczorajszego dnia były tak wielkie, że nie zmrużyła oka aż do wschodu słońca.

– Moniczko! Wstawaj, kochana, już dziewiąta rano. Docierający do jej uszu głos mamy sprawił, że kiedy otworzyła oczy, uśmiechnęły się zgodnie razem z jej ustami. Energicznie wyskoczyła z łóżka i po szybkim prysznicu zaczęła pakować się na swoją wymarzoną podróż.

W drodze na JFK obie z siostrą niezmiernie cieszyły się na wspólną przygodę.

Kiedy wylądowały w Madrycie, przesiadły się do mniejszego samolotu lecącego na lotnisko Jerez De La Frontera. Tam czekała już zamówiona przez Olę taksówka, która miała dowieźć je do celu.

Po drodze podziwiały hiszpańskie krajobrazy, które wraz z oceaniczną bryzą gościnnie zapraszały podróżnych przez ponad 3000 lat.

Hotel AlquimiaAlbergue znajdował się w starej części miasta zwanej „małą Hawaną”, do której wjeżdżało się przez Puertas de Tierra, czyli Drzwi Ziemi.

Oczom ich ukazało się mnóstwo wąskich uliczek, dających wytchnienie od słońca. Nad miastem górowała 45metrowa wieża Torre Tavira. Wyglądała tak, jakby była dyrygentem ogromnej orkiestry symfonicznej, którą stanowiły rozciągające się poniżej malownicze krajobrazy. Okres festiwalowy spowodował, że Kadyks był jeszcze piękniejszy niż zwykle.

Po zameldowaniu się w hotelu Ola, otwierając drzwi do ich pokoju, zwróciła się do Moniki:

– No i w końcu dotarłaś do tego swojego końca świata. Teraz trochę odpoczniemy i viva la España!

Mimo zmęczenia nie chciały tracić cennego czasu na przesiadywanie w pokoju hotelowym. Tyle było do zobaczenia. Do nadrobienia tyle straconych bezpowrotnie lat.

Nowy Jork pożegnał je surowym mroźny wiatrem, a hiszpański luty przywitał wręcz wiosenną aurą.

Wystarczyła im godzinka na mały odpoczynek.

Kiedy wyszły na ulicę, pochłonęła je unikalna mieszanka flamenco, tanga i paso doble, serwowana w okresie festiwalu na każdym rogu.

Muzyka, malowane twarze i cudowna atmosfera przeniosła Monikę w świat baśni. Wydawało jej się, że unosi się nad nią jakiś magiczny pył, który łagodnie gładził jej kasztanowe długie włosy.

Z tego rozanielonego transu wyrwała Monikę Ola, popychając ją lekko w roztańczoną festiwalową grupę. Razem z nią zaczęły pląsać jak dwie rusałki.

W tym momencie poczuły niesamowite zapachy hiszpańskiej kuchni, które przypomniały im, że ostatni posiłek, jaki jadły, to ten w samolocie.

Zachęcająca nazwa „Esperanza” wciągnęła je do środka. Cudowne wnętrze tętniące rozmowami gości z przeplatającą się hiszpańską muzyką w tle rzeczywiście napawało nadzieją. Postanowiły zaszaleć. Zamówiły butelkę dobrego czerwonego wina i zdecydowanie za duże ilości jedzenia.

Podano im chyba najlepsze na świecie salmorejo, czyli gazpacho w wersji z Kordoby, i cały zróżnicowany zestaw słynnych hiszpańskich tapas.

Roześmiane, wspominając wesołe przygody z dzieciństwa, zajadały się chrupiącym chlebem z oliwą.

Ola, gestykulując przy tym rękami, niefortunnie potrąciła lampkę pełną wina, które szelmowsko rozlało się na ulubioną sukienkę Moniki.

Ta, zerwawszy się, chcąc uchronić słoneczniki wymalowane na białym tle tkaniny, wpadła na przechodzącego właśnie szefa kuchni, przewracając przy tym dwa krzesła.

– Najmocniej pana przepraszam – natychmiast zwróciła się do niego z zażenowaniem. – Gdzie jest łazienka? – spytała.

Olka, rozbawiona sytuacją, jak zwykle żartowała, wołając:

– Nika, nie przejmuj się jakąś tam głupią plamą na sukience.

To tak jakby ptaszek narobił ci na głowę, a ty cała w skowronkach dziękujesz, że na szczęście krowy nie mają skrzydeł.

– Oj tam, oj tam, Oluś – odparła Monika, wstając od stołu. Pomimo skrępowania, nie mogła jednak powstrzymać się od śmiechu.

– Proszę wybaczyć, ale atmosfera, jaka tu panuje, obudziła cudowne wspomnienia. Pozwoliła mojej siostrze zapomnieć to, co powinna – zwróciła się Ola do potrąconego szefa kuchni.

– Ależ nic takiego się nie stało. Cieszę się, że w moim lokalu tak dobrze się czujecie – odpowiedział.

– O, to pan jest właścicielem tej uroczej restauracyjki? Miło poznać. Kuchnia wyśmienita – powiedziała Ola.

– Nie jestem właścicielem. Jest nim mój przyjaciel, Marco Morretti. Ja nazywam się Borys Martinez. Szef kuchni. Do usług. – Przedstawiając się, wyciągnął do Oli silną dłoń.

– Niezmiernie mi miło – powiedziała Ola i dodała: – Borys to raczej nie jest hiszpańskie imię, prawda?

– Nie, nie hiszpańskie. Moja matka była Rosjanką, a ojciec pochodzi z Kadyksu.

– Aleksandra… albo krótko: Ola. Bardzo mi miło – powiedziała i uścisnęła jego rękę.

– Aleksandra również brzmi jak rosyjskie imię, czyżby… – Nie dokończył, bo zaczęła wyjaśniać:

– Pochodzimy z Polski, ale już długie lata mieszkamy w USA. – Pewnie powodem waszej obecności w mieście jest nasz wspaniały festiwal? – spytał Borys.

– Niezupełnie. Pobyt tutaj to prawie jak przeznaczenie, a festiwal tylko idealnie się z nim zgrał. Przyjechałam tu wyłącznie dla mojej siostry, której podróż ta była największym marzeniem. Jesteśmy z Nowego Jorku.

– Przeznaczenie mówisz? Zabawne, ale coś w tym jest. Może to błękitne muszle La Conchy, Kobiety Muszli, powodują, że tak wielu szuka tutaj swego przeznaczenia – ciągnął Borys.

– Muszle? Jakie muszle? – spytała zdziwiona Ola.

– Nie słyszałaś? Dziwię się, że nie słyszałaś o sławnych muszlach z Kadyksu. Ludzie powiadają, że wielu ją spotkało. Pojawia się tylko przy nieskazitelnie czarnym, czystym i usłanym gwiazdami niebie. Podobno wskazuje drogę na inną gwiazdę. Ja niestety nie miałem przyjemności jej spotkać. Może wy będziecie mieć więcej szczęścia.

Ola z przymrużeniem oka traktowała takie historie, ale odniosła wrażenie, że w tej jest coś naprawdę tajemniczego.

– Mówisz, że jesteście z Nowego Jorku? To niesamowite. Właśnie teraz mój najlepszy przyjaciel Marco przebywa tam w sprawach biznesowych. Wkrótce spełni się nasze wielkie marzenie. Jesteśmy o krok od otwarcia wyjątkowej restauracji – kontynuował Borys.

– To wspaniale! A gdzie i kiedy będzie można posmakować jeszcze raz tak pysznej kuchni? – pytała Ola.

– Lokal mamy w samym sercu Nowego Jorku, na Manhattanie. Data otwarcia jest jeszcze dość daleka. Nazywać się będzie dokładnie jak ta tutaj, „Esperanza” – poinformował.

Ola sięgnęła do torebki, wyjęła swoją wizytówkę i podała ją Borysowi.

– Aleksandra Collins? Pani doktor? – spytał retorycznie.

– Mam nadzieję w takim razie do zobaczenia w Nowym Jorku. I jeszcze raz przepraszam za moją niezręczność – dodała Ola, przywołując wzrokiem wracającą z toalety siostrę. – Nika, wyobraź sobie, że wpadłaś prosto na samego szefa kuchni. To jest właśnie moja ukochana siostra, Monika Wolska, a to mistrz kulinarny, Borys Martinez – przedstawiła ich Ola.

– Bardzo mi miło i jeszcze raz najmocniej pana przepraszam – odpowiedziała Monika, niezdarnie ukrywając różowe plamy na złocistych kwiatach.

– Naprawdę, nic nie szkodzi. Zapraszam jutro na lunch. Co wy na to? – zapytał Borys.

– Dziękujemy bardzo. Na pewno będziemy.

– Przestań już tak zasłaniać te słoneczniki. One nawet poplamione są przecież śliczne. – Puszczając oko do siostry, Ola złapała ją za dłoń.

– Oj tam, oj tam! Wiesz przecież, że to moja ulubiona sukienka. Ola, szczerząc zęby do siostry, wzięła ją pod rękę i tanecznym krokiem wróciły do hotelu.

Następny dzień był w mieście najbardziej huczny z całego karnawału. Muzyka, taniec i kolor były jego kwintesencją. Monika z Olą spacerowały szerokimi piaszczystymi plażami, namiętnie wdychając oceaniczne powietrze. Obydwie kochały wodę. W dzieciństwie każde wakacje spędzały razem nad przepięknymi mazurskimi jeziorami.

Zatrzymały się na dłuższą chwilę, wpatrując się w bajecznie kolorowe, charakterystyczne, drewniane łodzie rybackie, które, kołysząc się lekko, wyglądały, jakby opowiadały sobie jakieś niesamowite historie. Monika ścisnęła dłoń Oli.

– Wiesz, chciałabym tu zostać na zawsze. To naprawdę jest mój ukochany koniec świata.

– To całkiem możliwe, moja kochana. Można się w tym twoim końcu świata zakochać od pierwszego wejrzenia – rzuciła Ola, odgarniając swoje naturalne blond włosy, które w powiewach wiatru figlarnie przesłaniały jej cudowny widok.

Stado skrzeczących mew z poszumem fal wyrwało je z marzycielskich rozmyślań.

W rozlanym tłumie miejscowych i przyjezdnych z całego świata wąskimi ulicznymi serpentynami dotarły do baśniowych ogrodów Jardines de la Almeda Apodaca.

Słońce pokazywało im drogę, jakby chciało być ich przewodnikiem. Cudowna roślinność, idealnie współgrająca z wplecioną w nią architekturą, jak orkiestra w filharmonii grała na zmysłach zwiedzających.

Urzeczone pięknem parku, nagle poczuły, że najzwyczajniej w świecie są głodne. Pożegnały się z olśniewającym widokiem na ocean i powtórnie udały się do uroczej restauracyjki, zaproszone na lunch.

Jeszcze przed wejściem powitał ich cudowny zapach świeżo smażonych ryb. W zacisznym kącie z dwuosobowym stolikiem Monika z siostrą raczyły się pełnią smaku, delikatną, podaną im przez samego szefa doradą a la sal w połączeniu z subtelnym smakiem lekkiego chardonnay.

Ponownie dziękując Borysowi za niezwykły poczęstunek, wróciły na krótką sjestę do pokoju.

Nadchodzący wieczór zapowiadał wiele festiwalowych atrakcji. Najważniejszą był wybór bogini festiwalu – diosa del carnival.

Przechadzając się po najstarszej dzielnicy, Barrio de Santa Maria, delektowały się pokazem prawdziwego flamenco. Zapierająca dech muzyka rytmicznie podążała w górę, by poprzez oplecione kwiatami balkony dotrzeć aż do gwiazd.

Po chwili zorientowały się, że stały się częścią zjawiskowej ulicznej parady, którą tworzyli mieszkańcy miasta, tzw. gaditanos. Przebrani w niesamowicie wyszukane stroje, odsłaniali prawdziwie artystycznego ducha Kadyksu.

Dzisiejszego dnia siostry postanowiły wystąpić w identycznych sukienkach, długich, falbaniastych, w kolorze soczystej czerwieni.

Właściwie tylko ubiór upodabniał je do siebie. Poza tym fizycznie bardzo się różniły. Znacząco wyższa, zielonooka Monika, o długich kasztanowych włosach, nareszcie mniej spięta, kręciła się w rytmie rumby wokół niebieskookiej, z cudownymi blond włosami Aleksandry. Na ich szyjach połyskiwały prawie jednakowe wisiorki. Były one dla nich najdroższą pamiątką po ojcu. Kiedy każda z nich przychodziła na świat, ukochany tata Franio zrobił im te małe srebrne trójkąty i zawiesił w nich pierwszą literę ich imienia. M dla Moniki i A dla Aleksandry. Rzadko się z nimi rozstawały. Po śmierci ojca Monika nigdy nie zdjęła swego amuletu.

Radośnie pląsając wśród tłumu, wyglądały zjawiskowo. Najważniejszym jednak elementem, który łączył je najsilniej, była najprawdziwsza siostrzana przyjaźń. Wielu mogło im jej tylko pozazdrościć.

Cudowna atmosfera zaprowadziła je na najdłuższą plażę, Playa de la Victoria. Z zadziwieniem obserwowały fale oceanu rozbijające się o brzeg. Wydawać się mogło, że przywoływały one dźwięki pieśni z zaklętych światłem księżyca odmętów Atlantyku. Srebrny Glob w pełni oświetlał powierzchnię wody tak, że można było policzyć w oddali znikające statki.

Rozbawioną Olę nagle porwał do tańca jeden z uczestników parady.

– Nikuś, daj się ponieść! To jest jak poezja! – krzyczała w stronę siostry Ola, tańcząc.

Monika z błogim uśmiechem i przymkniętymi powiekami zaczęła dłońmi wybijać rytmy rozchodzącego się akurat paso doble.

Kiedy otworzyła oczy, cały zgiełk znikł nieoczekiwanie. Dostrzegała wokół ludzi, ale jakby oddzielonych od niej lekką mgłą. Zatrzymała się na moment, cudowne emocje zakręciły jej odrobinę w głowie. Wytężając wzrok, szukała siostry.

Powoli, uspokajając oddech, zobaczyła, że z mgły wyłoniła się postać staruszki, która wyraźnie zmierzała w jej kierunku. Stała jak wryta. Trochę przerażona.

Stara, przygarbiona kobieta, okryta zwiewną, długą, połyskującą srebrem szatą, zbliżyła się do niej. Kręcone, długie i posrebrzone wiekiem włosy rozwiewał wiatr. Jej twarz jednak, o dziwo, nie nosiła oznak wieku.

Wzięła dłoń Moniki w swoje ręce i zamykając ją łagodnie, coś w niej zostawiła.

– Posłuchaj muszli, moja droga – powiedziała do Moniki, jednocześnie chwytając wiszący na jej szyi naszyjnik. – Kiedy go spotkasz, będzie nosił ten sam znak. Wtedy będziesz wiedzieć. Wówczas będziesz pewna, że jest twoim przeznaczeniem w drodze na waszą gwiazdę. Pamiętaj, nie lękaj się. Zaufaj muszli. Ona nigdy się nie myli. Kiedy światło w niej przygaśnie, będziecie gotowi, a muszla tylko w sobie znany sposób znajdzie drogę powrotną – zakończyła stara kobieta, rozpływając się we mgle.

Monika stała odrętwiała. Nie mogła otrząsnąć się z wrażenia. To, co przed chwilą się wydarzyło, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

– Nika, co ty tak stoisz jak kołek? Dobrze się czujesz? Nika! Hej, mówię do ciebie! Co z tobą?

Coraz donośniejszy głos Oli nareszcie wyrwał ją z tego dziwnego transu. Poczuła, że mocno ściska coś w ręce.

Ola patrzyła na siostrę, próbując zrozumieć, co tak strasznie ją pochłonęło.

Monika powoli rozprostowała palce i wtedy zachwycił je intensywny, błękitny blask małej muszli, leżącej w zagłębieniu jej dłoni.

– O mój Boże! Czy mnie oczy nie mylą? Czy to jest…? No wiesz. Czy to jest ta muszla? Czy ty spotkałaś La Conchę? – Potok pytań wypłynął z ust Oli.

Monika, ciągle nie mogąc dojść do siebie, zaczęła szeptać z wielkim przejęciem:

– Tak, to chyba była ona, ale ja… Myślałam, że to jest tylko legenda. Czytałam o niej, ale… Nie wierzyłam, że ona naprawdę istnieje.

Ola stała w osłupieniu z otwartymi ustami.

– Olu, to było niesamowite uczucie. Tak jakbym przeniosła się do jakiegoś innego świata. Nie mogę wprost uwierzyć w to, co właśnie się stało. – Wciąż oszołomiona wpatrywała się w księżycowy błękit błyszczącej muszelki.

Ola objęła ramieniem wciąż drżącą siostrę, próbując uspokoić zarówno ją, jak i siebie.

– Nika, chodź. Wracamy do hotelu. Musisz mi opowiedzieć wszystko po kolei. Kupimy po drodze coś do jedzenia, może dobre wino, i zrobimy sobie prawdziwą łóżkową ucztę. Pamiętasz? Jak za dawnych czasów, kiedy to mama Hela wydzierała się na nas, że zapaskudziłyśmy jedzeniem całą, dopiero co zmienioną przez nią, świeżutką, mocno wykrochmaloną pościel.

Monika nieobecnym wzrokiem zerknęła na Olkę i pociągnięta przez nią za rękę, w końcu wyrwała się z tego letargu.

Przeciskały się pomiędzy tańczącymi ludźmi, aż dotarły na miejsce. – Hej, chyba szybki prysznic dobrze nam zrobi, jak myślisz?

– Dobry pomysł – krótko odpowiedziała Monika, delikatnie odkładając tajemniczą muszlę na mały stolik.

Po chwili, w białych hotelowych szlafrokach, z ociekającymi jeszcze od wody włosami, usadowiły się wygodnie na olbrzymim łóżku, gotowe na niewiarygodną, a jednak prawdziwą opowieść o La Conchy.

W milczeniu zajadały chrupiące placuszki z krewetkami, czyli la tortillitas de camarones, i papas aliñás, czyli ziemniaczki z oliwą, pietruszką, cebulką i octem z sherry. Tylko wzrokiem dawały odczuć sobie nawzajem, że jakoś muszą wytłumaczyć to, co właśnie wydarzyło się dziś na plaży.

Druga lampka młodego macabeo nieco je uspokoiła.

– Nika, jak to się stało? – dopytywała się Ola. – No mów, proszę! Wszystko po kolei.

Monika zaczęła szeptać: – Mgła. Ona wyszła z mgły. Tak nagle, że kiedy ją zobaczyłam, zamarłam w bezruchu. Nie czułam jednak strachu, ale nie mogłam się poruszyć.

– Nika, co jest? Czemu ty wciąż szepczesz? Boisz się czegoś?

– Oj tam, oj tam, zaraz boisz. Nie! Nie boję się. To nie jest strach. Nie mam pojęcia, dlaczego szepczę. – I powtórzyła, tym razem już normalnym tonem: – Więc najpierw widziałam mgłę, przesłoniła mi wszystkich, włącznie z tobą.

– Jaka mgła? Co ty pleciesz? Przecież noc jest przejrzysta jak krystaliczna woda. Tam nie było żadnej mgły – sprzeciwiała się Ola.

W tej sekundzie, jak na zawołanie, obie spojrzały na świecącą muszlę. Dotarło do nich, że cała ta historia jest tak nie wiarygodna, że trudno w nią uwierzyć. Zastanawiały się, jak znajdą sposób, żeby inni dali wiarę w coś tak bardzo metafizycznego.

– Nie widziałam nikogo oprócz niej. I zapewniam cię, że była tam mgła. Nie słyszałam muzyki, tylko wpatrywałam się w nią – opowiadała Monika z coraz większym przejęciem. Na koniec spokojnym już głosem dodała: – Oluś, a może ona ma rację? Może wszystko jest nam zapisane w gwiazdach. Może trzeba wierzyć w przeznaczenie i nie uciekać przed nim?

Kończąc butelkę wina, siostry otworzyły okno. Wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, milczały. Słychać było tylko wciąż dochodzące z ulicy odgłosy rozbawionego tłumu. Lekka, cudownie pachnąca bryza wpadła do pokoju, przyjemnie muskając ich twarze. Ze zmąconymi głowami padły na łóżko i zapadły w głęboki sen.

Kolejne kilka dni mijały im na beztroskich spacerach i zwiedzaniu ciudad que sonríe, miasta, które się uśmiecha. W każdej z nich jednak głęboko utkwiła tajemnicza postać La Conchy, która zburzyła ich tak namacalne podejście do życia.

Monika, pakując swoje rzeczy, delikatnie zawinęła w miękką szmatkę błękitną muszlę i położyła ją na samo dno walizki. Wyjeżdżając z miasta, które lord Byron nazwał kiedyś Syreną Oceanu, spojrzała na siostrę.

– Oluś, ja muszę tu wrócić. Ten mój koniec świata stał się dla mnie naprawdę czymś wyjątkowym.

– Kochana moja! Jeśli tego tak bardzo pragniesz, to wrócisz. Obiecałam ci dawno temu, że cię tu przywiozę, i dotrzymałam obietnicy. Teraz obiecuję ci, że jeszcze tu razem przyjedziemy.

Pożegnało je stare drzewo, które wyglądało, jakby czas się zatrzymał dla niego kilka wieków temu, tak jak dla całego Kadyksu.

– Teraz lecimy, kochana, na mój koniec świata, jeśli nie masz nic przeciwko – zażartowała Ola, sadowiąc się wygodnie w samolotowym fotelu.

Monika przymknęła powieki, za którymi nieprzerwanie widziała starą kobietę, a tajemnicze słowa nieskończenie rozbrzmiewały w jej głowie.

Rozdział drugi

Nie przypadkiem w kałużę

Najważniejsze rzeczy w życiu nigdy nie zdarzają się przez przypadek.

Nicholas Evans

Tego dnia lotnisko JFK w Nowym Jorku przechodziło prawdziwe oblężenie. Winowajczynią całego zamieszania była wczorajsza wichura i towarzyszący jej deszcz ze śniegiem. W końcu w marcu jak w garncu. Odwołano prawie wszystkie loty. Setki pasażerów zmuszonych było spędzić noc, podpierając zmęczoną głowę, w lotniskowej poczekalni. Nawet dzisiaj nieustępliwy wciąż deszcz jak złośliwy chochlik utrudniał ruch i powodował nieznośne uliczne korki.

Marco Morretti był właśnie w drodze, mając nadzieję, że tym razem bez większych kłopotów dostanie się na lot do Madrytu, który był zaplanowany na wczoraj, ale został odwołany. Zupełnie pochłonięty biznesowymi planami, jadąc w taksówce, uważnie przeglądał podpisaną niedawno umowę najmu lokalu na Manhattanie. Nie zwrócił nawet uwagi, że kierowca przez pomyłkę wysadził go nie tam, gdzie powinien. Pospiesznie chowając dokumenty, wyskoczył, zatrzaskując za sobą drzwi taksówki.

Niedający za wygraną deszcz jak na złość utworzył pokaźnych rozmiarów kałużę wprost pod jego nogami. Nieudolnie, w ostatniej sekundzie próbując ją przeskoczyć, z impetem wpadł w sam jej środek, ochlapując siebie i stojące obok, ukryte pod czerwonym parasolem, Olę z Moniką.

– No nie, jeszcze tego brakowało! Mógłby pan troszeczkę uważać! – krzyknęła rozzłoszczona Ola, wycierając ręką plamy z szarego płaszcza w duże czarne grochy.

– Najmocniej panie przepraszam. Naprawdę nie zamierzałem tego zrobić. Tak mi przykro. Proszę mi wybaczyć – gorąco przepraszał Marco, jednocześnie masując nogę pod kolanem, by pozbyć się nieznośnego bólu.

Często mu towarzyszący skurcz był niestety niezbyt miłym wspomnieniem po okropnym wypadku, jaki miał miejsce dawno temu.

Monika parsknęła śmiechem, ku wielkiemu zdziwieniu siostry i Marco.

– A ciebie co tak rozśmieszyło? – spytała Ola.

– Oj tam, oj tam, Oleńko! Przecież to tylko małe plamki. Ja wrócę z poplamionymi słonecznikami na mojej ulubionej sukience, a ty będziesz miała po prostu więcej groszków na swoim płaszczyku – żartowała, w ostatniej chwili łapiąc prawie odjeżdżającą im sprzed nosa taksówkę.

– Tak mi głupio. Naprawdę – nie przestawał przepraszać Marco. – Niech pan da już spokój. Nic wielkiego się nie stało – zwróciła się do niego Monika i rzucając mu promienny uśmiech spod czerwonego parasola, wsiadła do taksówki.

Jej śmiejące się zielone oczy zrobiły na nim ogromne, wręcz magiczne wrażenie. „Jakże piękna z niej kobieta” – pomyślał, patrząc na zamykającą drzwi Monikę.

Ola, rozbrojona przez siostrę, już całkiem spokojnie zwróciła się do Marco:

– Ma pan szczęście, że trafił na moją siostrę miłosierdzia. Ze mną tak łatwo by panu nie poszło. Zdecydowanie musi pan potrenować te skoki przez kałużę. Może następnym razem nikt nie ucierpi. Miłego dnia życzę.

– Miłego dnia dla pań również i jeszcze raz bardzo przepraszam – powiedział na pożegnanie i odprowadził wzrokiem odjeżdżającą taksówkę, a właściwie jedną z jej pasażerek.

– No, no, Nika, widzę, że on był bardzo w twoim typie – zażartowała Ola, puszczając oko do siostry.

– Kto niby?

– Jak to kto? Ten niezdara, co mnie tak paskudnie ochlapał.

Nie udawaj, że ci się nie spodobał. Widziałam, jak się do niego błogo uśmiechałaś.