Miłość przestępcy - Urke Nachalnik - E-Book

Miłość przestępcy E-Book

Urke Nachalnik

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
  • Herausgeber: Ktoczyta.pl
  • Kategorie: Krimi
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2020
Beschreibung

Urke Nachalnik to pseudonim literacki przedwojennego autora kryminałów pochodzenia żydowskiego, które właściwe nazwisko brzmiało Icek Boruch Farbarowicz. Karierę zawodową rozpoczął jako... złodziej, a z przestępczego półświatka wziął swój pseudonim. Wiele lat spędził w więzieniu, gdzie zajął się literaturą. „Miłość przestępcy” to jego powieściowy debiut z 1920 roku.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Urke Nachalnik

Miłość przestępcy

Warszawa 2020

Rozdział 1

Na ulicy Niskiej w Warszawie, w nędznej podrzędnej kawiarence, której goście rekrutują się i z niebieskich ptaków, i z podejrzanych obywateli spod ciemnej gwiazdy, siedział przy małym stoliku o okrągłym, spękanym i wyszczerbionym blacie, niby marmurowym, mężczyzna o atletycznej budowie ciała i ponurym wyrazie twarzy.

Wiek nieznajomego trudno byłoby odgadnąć, tylko bystre oko mogłoby dojrzeć nieznaczne zmarszczki na jego szerokim, wypukłym czole. Było coś w tej twarzy, co wskazywało, że człowiek ten niejedno już przeżył i przecierpiał w swym życiu; jakiś rys tragiczny, jakiś zatajony grymas bólu i cierpienia. Ubrany był dość elegancko, choć nie była to elegancja bez zarzutu; pewne piętno niedbałości uczyniło, że tej elegancji brakło starannej subtelności. Zapijał kawę, a po ciastka leżące na talerzu sięgał ruchem zmęczonym i jadł je bez apetytu. Najwidoczniej oczekiwał na kogoś, co chwila bowiem przy wejściu nowego gościa spoglądał na przybyłego, aby stwierdzić swoje rozczarowanie.

Naprzeciw jego stolika, pod dużym, kiepskim lustrem, siedziała młoda dziewczyna, blondynka, o pociągłej, nieco bladej twarzy, o ładnym, czystym profilu. Wyglądała na lat siedemnaście, osiemnaście najwyżej. Ubrana była bez zarzutu. Musiała to być osóbka nie bardzo surowych obyczajów, czego dowodziła choćby jej pełna wdzięków swoboda, z jaką założyła nogę na nogę, prezentując zgrabne, w piękne jedwabne pończochy wciśnięte smukłe nóżki. Oparta wygodnie o poręcz fotela, paliła papierosa z dużym wdziękiem oraz z pewnością siebie.

Nagle dziewczyna podniosła się z miejsca i zwracając się, co nie ulegało kwestii, do mężczyzny spod przeciwnej ściany, zagadnęła go śmiało:

– Czy mogę zapytać pana o godzinę?

Mężczyzna zmierzył ją bezceremonialnie od stóp do głowy i burknął niechętnie:

– Proszę sobie zobaczyć, przecież ma pani tam zegar – wskazał ruchem głowy w kierunku bufetu, gdzie rzeczywiście bielił się cyferblat zegara.

Mówił tonem niedbałym, cedząc powoli słowa i dalej popijał kawę.

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona tą opryskliwością i z lekka rumieniąc się, straciła cokolwiek ze swej dawnej swobody. Nie dając jednak za wygraną, podeszła jeszcze bliżej do stolika nieznajomego i filuternie mrużąc ładne, duże oczy, jeszcze raz zagadnęła, trącając go swobodnie drobną rączką w ramię:

– Dlaczego pan taki niegrzeczny dla mnie? Widzę, że pan nosi zegarek na ręku, sądziłam więc, że zechce mi powiedzieć, która godzina.

Nieznajomy podniósł wzrok i przesunął go po twarzy dziewczyny. Uśmiechnął się lekko i łagodniejszym już tonem odezwał się:

– Wybaczy pani, ale, doprawdy, zapomniałem, że mam zegarek przy sobie, a i poza tym... jestem trochę zdenerwowany, a stąd roztargnienie. Czekam już przeszło godzinę i nie mogę się doczekać... – A po małej pauzie zapytał: – A która też godzina jest pani potrzebna?

Dziewczyna wzięła krzesło, postawiła przy jego stoliku, usiadła równie swobodnie i wdzięcznie jak poprzednio. Toczone kolanko zdawało się prowokować mężczyznę, połyskliwy jedwab pończochy magnetycznym błyskiem ściągał wzrok nieznajomego.

– Teraz już mi godzina niepotrzebna, bo chcę zostać i pomówić z panem – kokieteryjnie mrugnęła oczami i roześmiała się głośno i dźwięcznie, tak że ją było słychać po całej kawiarni.

– Ze mną pani życzy sobie rozmawiać? Pardon, ale nie mam zaszczytu znać pani; pierwszy raz, jak mi się zdaje, panią na oczy widzę! Może jakaś pomyłka? Nie rozumiem...

– Możliwe, że pan mnie nie zna, ale za to ja pana znam i wydaje mi się, że znam pana doskonale. Jeśli się pan zgadza ofiarować mi jakieś pół godzinki, przeniesiemy się do drugiego pokoju, tam teraz pusto, będziemy mogli chwilę pogawędzić przez nikogo nie obserwowani i nie podsłuchiwani.

Mężczyzna, zdziwiony nieco, wstał posłusznie, po czym skierował się za kobietą do niewielkiego pokoju przeznaczonego do poufnych rozmów gości.

– Proszę, siadaj pan, o tak – rzekła, biorąc go za rękę i pociągając ku krzesłu, po uprzednim zamknięciu drzwi na zasuwkę. Siadła przy nim tak blisko, że czuł jej oddech na twarzy.

– A teraz proszę słuchać mnie i odpowiadać na moje pytania. Przepraszam, że jestem taka natrętna, ale to się zaraz wyjaśni.

Mężczyzna ciągle zdziwiony, nie mógł zrozumieć, czego ta piękna dziewczyna chce od niego, ale miłe dźwięki jej głosu i piękne, różowe usteczka, na których teraz zawisł wzrokiem, ujęły go widocznie, zrobiły wrażenie...

Ona rozpięła swoje futro jeszcze wyżej, odsłaniając piersi przysłonięte cienką tkaniną bluzki i kształtną alabastrową białą szyję. Czuł ciepło jej ciała i ślizgał się wzrokiem po całej jej postaci, obejmował lubieżnym spojrzeniem jej kształtne łydki i obnażone piersi. Wdzięki pełnej powabów kusicielki zrobiły swoje, działały.

– Niechże pani mówi – powiedział lekko drżącym głosem – bo mnie pani zaciekawiła. Oddaję się do rozporządzenia pani...

Kobieta się uśmiechnęła, zrobiła ruch zdradzający chęć poprawienia włosów i z odcieniem radosnej dumy w głosie zapytała:

– Co, piękna jestem? Podobam się panu... Popatrz dobrze, nie wstydź się pan, oglądaj mnie tak wprost, bezwstydnie. Kobieta lubi, kiedy czuje, że swym ciałem wywołuje pożar namiętności. Proszę mi spojrzeć prosto w oczy! No więc, podobam się?

– O, bardzo – szepnął cicho, spuszczając głowię.

– Naprawdę? Więc czemu nie chce mi pan spojrzeć w oczy? O tak! – ujęła go pod brodę, podnosząc głowę. Oczy ich się spotkały.

– Jak pani na imię?

– Róża.

– A dlaczego pani nie pyta o moje?

– Bo już znam je od dawna i... trochę przeszłości pana też znam.

Nieznajomy zbladł w sposób widoczny, zerwał się z krzesła, jakby zamierzał się rzucić na swą towarzyszkę.

– Skąd pani mnie zna? To niemożliwe... Skąd pani zna moją przeszłość?

Gwałtownym ruchem schwycił ją za rękę, ściskając tak mocno, że kobieta krzyknęła z bólu, a on gwałtownie zaczął krzyczeć:

– Gadaj pani, co pani wie o mnie, kto natrajlował pani! Zabiję go jak psa!

Przestraszona tym wybuchem gwałtowności, Róża starała się łagodnie oswobodzić z żelaznego uścisku dłoni towarzysza, zapewniając, że natychmiast mu wszystko opowie.

– Pana nazywają Dawid Nachalnik – z Kiszyniowa, z Besarabii. Niedawno pana zwolnili z Mokotowa, gdzie pan odbywał czteroletnią karę za włamanie, a że z pana przyzwoity Urke – też wiem...

Dawid odetchnął z ulgą i usiadł znowu na krześle.

– To wszystko co pani wie o mnie? Ciekaw jestem, po co się pani tym interesuje?

– Wysłuchaj pan mnie cierpliwie. Wiem, że stroni pan od kobiet, słyszałam, że podobno przez kobietę siedział pan ostatnio w więzieniu, ale ja nie pochodzę z tych kobiet... Mnie pan może być pewny... Nie zdradzę pana nigdy, przenigdy... Ja czuję do pana bardzo wielką, bardzo... wielką sympatię... Ja kocham pana... – wyrwało się ostatecznie z ust młodej kobiety, a tyle było szczerości i akcentów prawdy w tych kilku wyrzeczonych słowach, że zdziwiony tym niespodziewanym wybuchem Dawid sądził już, że ma do czynienia jeśli nie z frajerką czystej krwi, to w każdym razie również nie z kobietą z jego warstwy społecznej.

Jakby zgadując myśli swego znajomego, kobieta, którą odtąd możemy nazywać jej własnym imieniem Róży, ciągnęła dalej na moment przerwane zwierzenia:

– Odkąd ujrzałam pana po raz pierwszy, zbudziło się we mnie uczucie miłości – pokochałam... dopytywałam się, co pan za jeden... Nie mamy zresztą potrzeby grać ze sobą po frajersku... Ja nie jestem frajerka, chcę więc mówić otwarcie i śmiało: Chcesz mnie pan za kochankę?

Dawid zmierzył ją uważnie od stóp do głowy, wreszcie zatrzymał dłużej wzrok na jej twarzy, jakby chcąc przeniknąć, co też to się kryje pod tą maską szczerego albo też dobrze udanego uczucia i myślał dalej:

– Pewno jakaś szlaja, co niejednego już „kochała”, a ja na dobre zląkłem się, gdy wspomniała, że zna mnie. Ładnie bym wyglądał, gdyby w Warszawie odkryli moje lipy. Ale jeśli tylko tyle wie – to nie szkodzi. Można się trochę z nią zabawić, bo jest dość ładna; dałem sobie przecież słowo, że żadnej kochanki nie wezmę.

Tu przemknęło mu lotne wspomnienie: Przez kobietę, dla której ryzykował życie, dla której kradł i rabował, dostał cztery lata ciężkiego więzienia... Przehandlowała go dla alfonsa, z którym uciekła do Argentyny, umknęła, bojąc się zemsty.

Przypominając to sobie, nie mógł zapanować nad sobą, swym zdenerwowaniem i zgrzytnął zębami, tłumiąc wzrastającą w nim wściekłość.

Obserwując zmianę w nastroju swego znajomego, Róża niespokojna była, czy odpowiedź jego okaże się dla niej korzystna. Wiedziała, a raczej wyczuwała instynktem kobiecym, że musiała mu się podobać. Któremu zresztą mężczyźnie mogła się nie podobać jej zręczna, smukła sylwetka, jej czysty, szlachetny profil, świeża, różowa jak płatek róży karnacja cery, jej wdzięk, szyk i elegancja.

Urodą swoją brała mężczyzn łasych na wdzięki kobiece i na tego właśnie, z góry upatrzonego przedstawiciela płci brzydkiej postanowiła zarzucić sieć swych wdzięków i dyplomacji kobiecej. Miała pewne wiadomości, że jej wybraniec, Nachalnik, jest dobrze zarobiony, forsy ma jak lodu, próbowała więc, czy się jej nie uda ogołocić go z niej, gdyby się zgodził żyć z nią.

Nareszcie Dawid przerwał swoje rozmyślania, mówiąc:

– Pewno nie będę pierwszym pani kochankiem, wielu ich już pani miała?

– Ach! Jaki pan niegrzeczny, brutalny – nie na darmo przezywają pana Nachalnik – roześmiała się wesoło – ale ja takich mężczyzn lubię, właśnie za ich śmiałość wobec kobiet.

Wstała z krzesła, podeszła do swego znajomego i, obejmując za szyję więzami swych ramion, usiadła mu na kolanach.

– Co, ciężka jestem?

– O nie, bardzo mi przyjemnie dźwigać taki słodki ciężar... tylko nie za długo.

– A ja chcę właśnie długo, długo... być na tych kolanach... Co, zgoda?

– Musze się dobrze zastanowić – odparł Dawid – nim wezmę na siebie taki ciężar, zwłaszcza że go mam dźwigać na kolanach i do tego bardzo długo... może do samej śmierci, co?

– Chciałabym panu opowiedzieć teraz o swoich kolejach życiowych... ale widzę, że się co chwila na drzwi spogląda. Może jaka randka z kobietą? A ja tylko przeszkadzam – zaśmiała się głośno.

– Niestety, nie czekam na kobietę, tylko na kolegę. Może pani być spokojna, żadnych rywalek pani nie ma. Żebym tylko ja nie miał rywali, to się może wszystko dobrze ułożyć. Może pani opowiadać o sobie – słucham z wielkim zainteresowaniem.

Róża zrobiła smutną minę jak aktorka dramatyczna i żałośliwym głosem zaczęła opowiadać:

– Ja sama pochodzę z Rosji, urodziłam się w Taszkiencie. Straciłam matkę na początku wojny światowej, a ojca mego zamordowali bolszewicy jako burżuja i kontrrewolucjonistę. Mieliśmy fabrykę, byliśmy bogaci – wszystko przepadło...

... – Ciotka moja zabrała mnie ze sobą do Warszawy. Trochę pieniędzy, które udało nam się ocalić, skończyło się... Zaczęły się dla nas kiepskie czasy. Ciotka zachorowała ze zmartwienia i wkrótce potem zmarła. Zostałam sama na warszawskim bruku, bez duszy przyjaznej i bez żadnej opieki. Miałam szesnaście lat – nie wiedziałam co robić ze sobą; byłam niedoświadczona i zdezorientowana. Wydałam pieniądze, które pozostały po ciotce – a było tego bardzo niewiele – i żyłam z dnia na dzień...

... – Wreszcie stało się to, co się zwykłe dzieje z takimi... sierotami jak ja! Poznałam pewnego młodego chłopca i zwierzyłam mu się z mego położenia. Obiecał mi pomoc, zapewniając, że matka jego zaopiekuje się mną. I rzeczywiście stało się, jak mówił. Ta jego rzekoma matka zaopiekowała się mną na dobre, bo zaraz pierwszej nocy zaprowadziła mnie do swej znajomej na ulicę Wołyńską i tam już zostałam pod „troskliwą” opieką swej nowej chlebodawczyni. Musiałam robić, co mi kazali, chcąc się utrzymać przy życiu. Z początku chciałam sobie życie odebrać, ale pomału zaczęłam godzić się z losem.

... – Byłam tam rok czasu, było nas pięć dziewcząt, a ja musiałam najwięcej „pracować”, bo każdy gość przeważnie mnie wybierał.

... – Pewnego dnia przyszedł jakiś przystojny mężczyzna i – jak mnie zapewniał – zakochał się we mnie. Zabrał mnie z tego przeklętego domu. Zna pan zapewne ten „dom” na Wołyńskiej? Gospodyni jego, a moja opiekunka, jest znaną osobą w Warszawie zarówno ze swego „interesu” świetnie prosperującego, jak i z powodu swej wymagalności względem swoich pensjonarek.

... – Nie chciała mnie puścić, bo twierdziła, żem jeszcze nie odrobiła tych pieniędzy, które ona na mnie wydała. Wtedy mój kochanek dał dwieście dolarów odstępnego, co dintojra alfonsów przyznała mojej gospodyni. Było mi dobrze u mojego kochanka – był dobrym kasiarzem. „Zarabiał” dobrze.

... – W ten sposób upłynęło dziesięć miesięcy, żyłam wygodnie, wyjeżdżałam na lato do Sopotu. Sądziłam, że tak będzie zawsze. Jakieś pół roku temu mój kochanek pojechał na jakąś „robotę” i już nie wrócił. Nie wiedziałam co się z nim stało, myśląc, że może został zabity albo dostał się do więzienia. Jeździłam do Wilna kilka miesięcy temu, gdzie dowiedziałam się, że uciekł do Rosji, a mnie nawet słowa nie rzekł. Widać już miał mnie dość...

Tu łzy poczęły jej spływać po twarzy pobladłej ze wzruszenia nad własną dolą. Chusteczką wyjętą z futra zaczęła łzy ocierać i wreszcie zamilkła, jakby namyślając się nad czymś, potem dodała cichym głosem, że ledwie ją dosłyszał:

– Już miesiąc jak chodzę po rogu Marszałkowskiej... „na własną rękę”... To, co mówiłam, powinno być wystarczające dla pana na razie...

Dawid siedział nieruchomy, nie odpowiadał nic, wpatrując się w jakiś punkt zawieszony w przestrzeni i myślał sobie: Już ja znam was dobrze. Potraficie pięknie mówić. Tamta, co mi dała cztery lata, też była taka niewinna, a diabeł w niej siedział.

Zmarszczył czoło i potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie przykre wspomnienie, po czym myśl jego znów popłynęła: Dałem sobie słowo, że z prostytutkami nie będę miał żadnego interesu, ale ta dziewczyna oczarowała mnie zupełnie. Spojrzał na nią i jeszcze piękniejsza mu się wydała, smutna i zamyślona.

Wtem ktoś zaczął się dobijać do drzwi pokoju.

– Otwórz no, szukam cię od pół godziny, myślałem, że cię tu nie ma, a tyś się tu zamelinował, pewno masz tam jaką ładną dziwę. Ciekaw jestem, kto to odważył się zaczepić ciebie, stary łobuzie?! – śmiał się jakiś nieznajomy, dobijając się do zamkniętych drzwi.

– To jest właśnie ten, na kogo czekałem, kolega mój – rzekł Dawid tonem objaśniającym, otwierając drzwi.

Nieznajomy wszedł, podał Dawidowa rękę, a Różę obrzucił pogardliwym spojrzeniem, wykręcając się do niej plecami i nie zwracając na nią uwagi.

– Przepraszam cię, ale, zdaje się, nie zauważyłeś mej znajomej, panny Róży – rzekł z zamiarem przedstawienia jej koledze.

– To zbyteczne! Miałam już honor poznać tego pana...