Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Zbyt ziemski dla Kosmosu, zbyt kosmiczny dla Ziemi. Grzegorz Wizner to doświadczony pilot międzygalaktyczny i człowiek, który niejedno ma za uszami. Niegdyś współpracownik służb specjalnych, dziś kosmiczny nomada i obywatel (wszech)świata. Błogi eskapizm kończy się, gdy jego statek zostaje wybity z kursu, a on sam ulega zakażeniu wirusem modyfikującym DNA. Powrót na Ziemię staje się niemożliwy, a na statku gęstnieje atmosfera podejrzeń... Czy uda mu się pozyskać sojuszników i przetrwać we wrogim otoczeniu? Fascynująca opowieść dla miłośników space opery spod znaku Jamesa S.A. Corey'a.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 679
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Barbara Uznańska-Loch
Saga
System pozorów
Zdjęcia na okładce: Shutterstock, Midjourney
Copyright ©2024, 2025 Barbara Uznańska-Loch i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727223971
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Statek międzyukładowy Skygazer spadał na wskroś czasoprzestrzeni, a kontrolki kokpitu mrugały w takt szlagieru sprzed lat. Z jedną słuchawką w uchu, Grzegorz Wizner nucił i odhaczał kolejne punkty listy kontrolnej.
Z korytarza dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Rozpoznawszy ich rytm, pilot skrzywił się i obrócił fotel oparciem do wejścia. Zwalczył chęć zatkania także drugiego ucha.
Nawigator Jason Boyd, postawny Amerykanin o hebanowej karnacji, wszedł na mostek z nieodłącznym tabletem w dłoni. Bardzo przejęty swoją pierwszą wyprawą do Bety, plan lotu i aktualne odczyty czujników trzymał zawsze pod ręką. Sprawiał wrażenie, jakby usiłował złapać komputer pokładowy na pomyłce. Grzegorz uważał to za nonsens, więc Boyd podsuwał swoje autorskie obliczenia liderce zespołu, Rosjance Kirze Sorokin. Która zamiast też go odprawić, przyjmowała wszystko z zadziwiającą cierpliwością. Wizner podejrzewał, że było w tym sporo aktorstwa i Kira po prostu usiłowała wyglądać jak najbardziej profesjonalnie na niedawno zdobytym stanowisku. On sam nie musiał się już przejmować…
Jason zajął miejsce na fotelu.
– Coś nowego na sensorach? – zagadnął.
Pilot mruknął przecząco, ledwie rzuciwszy okiem w stronę kolegi.
Boyd podłączył się do głównego komputera pokładowego. Wskaźniki faktycznie nie pokazywały niczego niepokojącego, co skrupulatnie odnotował w dzienniku.
Nawigator odgrywał kluczową rolę podczas przelotu przez Układ Słoneczny (według fizyki tuneli podprzestrzennych należący do obszaru Alfa), prowadził statek aż do momentu wejścia w studnię oddziaływania materii egzotycznej. Funnel otwierał się w okolicy Jowisza i stanowił skrót do regionu Beta, w którym mieścił się Układ Sferony. W skolonizowanym systemie planetarnym zadanie Boyda polegało na pokierowaniu ziemskiego statku do bazy przeładunkowej. Natomiast w trakcie samego transferu przez funnel nawigator mógł jedynie sprawdzać, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Parametry skoku były załogom dostarczane na początku misji; obliczały je komputery kontroli lotów międzyukładowych, znacznie potężniejsze od jednostki pokładowej, z wykorzystaniem bieżących odczytów astrologicznych. Improwizacja groziła tragicznym w skutkach zabłądzeniem w przestrzeni kosmicznej. Mimo to Jason wkładał dużo energii w podtrzymywanie wrażenia, że jest ustawicznie potrzebny przy swoim terminalu. Liczył, że reszta załogi potraktuje to jako zwykłą nadgorliwość nowicjusza. W istocie pierwszy pilot zdawał się co najwyżej lekko zirytowany, ale niezbyt podejrzliwy.
Boyd spojrzał na jaskrawoczerwone cyfry zegara skoku i westchnął dyskretnie. Do wyjścia z funnelu zostało już tylko dwadzieścia godzin. Nadchodził krytyczny moment. Jason musiał jeszcze wytrzymać, wybrać odpowiednią chwilę, kiedy nikt mu nie przeszkodzi…
Po paru minutach Wizner skończył swoje mruczando i schował odtwarzacz do kieszeni. Założył ręce na piersi i obrócił się na fotelu, skupiając wzrok na nawigatorze.
– A czego niby oczekujesz? Póki jesteśmy w funnelu, czujniki są praktycznie ślepe.
Jason uniósł brwi, zaskoczony, że pilot jednak pociągnął temat.
– Nigdy nie miałeś niespodziewanych kłopotów?
Wizner pokręcił głową. W trakcie skoku trzeba było po prostu czekać i zawierzyć komputerowi pokładowemu, że w odpowiednim momencie przekonwertuje egzomaterię napędu i wyprowadzi statek do normalnej czasoprzestrzeni.
– Przestań w kółko o tym myśleć – poradził. – Kurs jest obliczony najlepiej, jak można.
Boyd przytaknął z roztargnieniem.
– Sądzisz, że udałoby się nam zerknąć na Beterę? – zapytał niespodziewanie. – Jeszcze na Ziemi przejrzałem wszystkie materiały, ale pochodzą sprzed co najmniej kilku lat. Ciekawe, jak się zmieniła…
– Jasne! Wpuszczą cię na główną planetę – zakpił Wizner. – Co też ci się przyśniło? Absolutnie nie!
– Szkoda.
– Nie chwytasz, jaka tam panuje atmosfera. Patrz, ucz się i nie kombinuj.
W głosie pilota zabrzmiała twardsza nuta, więc Jason zamilkł, wpatrzony w swój terminal i tablet. Dłonie mu się spociły. Przycisnął je do brzucha. Kiedy podniósł wzrok, napotkał taksujące spojrzenie niebieskich oczu. Między ściągniętymi brwiami Wiznera uwydatniły się głębokie, pionowe zmarszczki.
– Co jest? – zapytał Grzegorz z irytacją. – Jakoś źle wyglądasz.
– To nic takiego. Chyba coś z żołądkiem.
– Mhm. Jasne…
Wizner poderwał się z fotela i bez słowa opuścił mostek. Pomaszerował prosto do kajuty liderki. Kirze Sorokin wystarczyła sekunda, żeby odczytać nastrój towarzysza. Wpuściła nachmurzonego pilota i przezornie zaczekała, aż zamkną się za nim drzwi.
– Co się stało? – zapytała.
Mężczyzna odpowiedział mieszaniną międzysłowiańskiego, angielskiego i polskich przekleństw.
– Grigorij… – ofuknęła go. – Mów składnie!
– Nie pasuje mi ten facet. Na szczęście ja już niedługo muszę się z nim męczyć, ale ty zapamiętaj przestrogę. Będziesz mieć z nim problemy.
– Przemówiła twoja kobieca intuicja?
– Ha, ha. Przezabawne – obruszył się pilot. – Mówię ci, że coś mi tu nie gra. Posiedź z nim tyle, co ja, sama zobaczysz. Ciągle zadaje dziwaczne pytania. Godzinami ślęczy nad komputerami, a i tak wygląda, jakby zaraz miał spanikować. Jeśli to już musi być moja ostatnia misja, to przynajmniej życzyłbym sobie, żeby obyło się bez zbędnych atrakcji.
– Zastrzeżenia kieruj do swojego dowództwa. Wysunęliśmy przecież kontrpropozycję, ale wakat był wasz – odpowiedziała liderka i uśmiechnęła się kpiąco.
W misjach międzyukładowych obowiązywał sprawiedliwy podział stanowisk między Pakt Pacyficzno-Atlantycki a Sojusz Eurazjatycki. Strony skrupulatnie pilnowały, żeby wydatki i profity były równe. W składzie załogi też nikt nie mógł mieć przewagi. Członkowie ekipy nosili identyczne kombinezony, łączyła ich wspólna misja, ale kolor plakietek z nazwiskami jednak się różnił: niebieski dla Paktu, czerwony dla Sojuszu. Nawet po drugiej stronie funnelu, w trosce o proporcjonalną dystrybucję pozyskiwanych w Becie dóbr, utrzymywano przedstawicielstwa obu konkurencyjnych makrowspólnot ekonomicznych.
– Ech… – sapnął Wizner. – Dlaczego musieli wycofać Nolana…
– No! I masz już odpowiedź. Boyd cię wkurza, bo to nie twój kumpel Archer. W dodatku bezustannie rozpamiętujesz, że jesteś następny w kolejce. – Orzechowe oczy Kiry błysnęły wyzywająco.
Zabolało. Pilot nabrał głęboko powietrza i powoli wypuścił, przeczesując palcami włosy. Sam dostrzegał, że ostatnio frustracja zaburzała mu trzeźwość myślenia. A obiecywał sobie przecież, że na czas misji weźmie się w garść.
– Może masz rację – przyznał z przygnębieniem. – Poznałem już nawet swojego zmiennika. Francuz. Równy gość. Nie wiem tylko, czy doczeka się przejęcia sterów. Przy nowym nawigatorze nasz wrak niechybnie zasili złoża Pasma…
– Boyd przeszedł wymagane szkolenia i treningi, z doskonałymi wynikami – Kira przerwała mu już ostrzejszym tonem. – Przez Układ Słoneczny poprowadził nas poprawnie.
– Bo Słoneczny miał oblatany.
– Skoro się tak martwisz, to czemu tu stoisz? Idź go wesprzeć!
Bezceremonialnie wypchnęła Grzegorza z kajuty. Od początku podróży wydawał się wybity z równowagi, a Sorokin nie mogła pozwalać mu na zatapianie się w bezsensownych narzekaniach. Przyszedł na niego czas i musiał jakoś przełknąć gorzką pigułkę. Na oko pierwszy pilot Skygazera pozostawał w świetnej formie, sprawny i niezawodny. Na tle ciemnych blond włosów ledwo odznaczały się ślady siwizny. Wizner był stanowczo za młody, żeby myśleć o końcu kariery. Tylko za bardzo kochał latać w przestrzeni, podejmował się ryzykownych zadań i to się zemściło. Pomiędzy podróżami egzostatkiem brał dodatkowo zlecenia wewnątrzukładowe; dochodziły do tego jeszcze misje specjalne na rubieżach Alfy. Dwa razy pod kierunkiem astrofizyka Tejasa Madhava prowadził wyprawy badawcze do płaszcza Układu Słonecznego. Naukowiec zachwycał się bogactwem zebranych wówczas danych, ale dla pilota było to poważne obciążenie. A kiedy ekspozycja na promieniowanie kosmiczne przekraczała dopuszczalne dawki, astronautę należało uziemić. Kira wiedziała, że dla Grzegorza to koniec świata, ale nie zamierzała pozwolić, żeby przez swoje humory utrudniał jej pracę.
Wizner wrócił na mostek z nietęgą miną. Jego niechęć do nowego nawigatora nie miała żadnych racjonalnych podstaw. Cóż takiego zaskakującego w braku pewności siebie u nowicjusza? Należało okazać więcej cierpliwości. Obowiązkiem doświadczonego kolegi było wprowadzenie i wsparcie młodszego. Dlaczego, ilekroć spotykali się na wachcie, zaczynał się denerwować? Boyd nie zastąpi Nolana, ale zasługiwał na swoją szansę. Naturalna kolej rzeczy. A czy to źle, jeśli w przyszłości Jason rzeczywiście poleci na Beterę? Albo w tysiąc innych miejsc, których Grzegorz Wizner nie widział na oczy? Nie powinien odreagowywać własnych problemów na…
Wraz uderzeniem adrenaliny intensywna czerwień wyświetlacza na ułamek sekundy całkowicie przesłoniła mu widok. Cyfry zegara wskazywały niespełna osiem godzin pozostałych do wyjścia z funnelu.
Osiem?!
Boyd stał obok terminala, do którego nadal podpięty był jego tablet. Uniósł ręce, sygnalizując, że się poddaje.
– Tylko spokojnie! – zawołał pospiesznie. – Wszystko wyjaśnię. Spokojnie.
Wizner ryknął, dopadł do nawigatora i rzucił nim o podłogę. Błyskawicznie unieruchomił go chwytem klamrowym.
– Kira! Feng! – wrzasnął na całe gardło. – Co zrobiłeś?!
Jason nie bronił się, nie wyrywał. Usiłował odpowiadać opanowanym tonem.
– Zmieniłem program skoku. Wszystko pod kontrolą. Wyjdziemy w innym… – urwał, bo pilot przycisnął mu twarz do podłogi.
– Co zrobiłeś?! – powtórzył wściekle Grzegorz. – Ty cholerny durniu!
Boyd zdołał obrócić się na tyle, że widział, jak kolejne osoby wbiegają na mostek.
– Dowódco, proszę! – krzyknął, bo oczywiste było, że pilot go nie słucha. – Jesteśmy bezpieczni! Wszystko wyjaśnię!
– Przestawił program skoku! – zagłuszył go Wizner. – Kira, sprawdź ten tablet!
Sorokin ze zgrozą zerknęła na terminal. Potem otworzyła schowek i rzuciła pilotowi kajdanki.
– Skuj go i odsuńcie się od komputera. Obaj pod ścianę! Feng, bierz paralizator.
Wizner założył Boydowi kajdanki i odciągnął go na bok. Nawigator niezgrabnie uklęknął, a z nosa kapała mu krew. Zobaczył, że Sorokin siada przy terminalu i zaczął gwałtownie protestować.
– Nie! Proszę niczego nie robić!
– Dajcie paralizator… – syknął Grzegorz, ruszając do kapitańskiego schowka, ale ostry głos Kiry osadził go w miejscu.
– Stop! Ty też pod ścianę! Pilnuj ich, Feng.
Chińczyk zasłonił skrytkę własnym ciałem i sugestywnie potrząsnął paralizatorem.
– Żartujecie?! – zapytał z niedowierzaniem Wizner, wodząc wzrokiem od drugiego pilota do liderki.
– Cisza – odparł Feng surowym tonem, nie wdając się w dyskusję.
Tymczasem Kira przyglądała się komputerowi, a nawigator gorączkowo usiłował ją zniechęcić.
– Wiem dokładnie, gdzie wyjdziemy i jak nas poprowadzić przez Układ Sferony. Ale jeśli jakimś cudem zdoła pani zmienić program, to niczego nie gwarantuję. Pozwólcie mi wyjaśnić…
Sorokin się skrzywiła. Była świetnym informatykiem i nie zamierzała na wiarę przyjąć, że nie zdoła sobie poradzić.
– Stąpasz po kruchym lodzie, Boyd. Zamknijcie się obaj!
Na mostku zapadła pełna napięcia cisza. Lekarka Narumi Hayashi przyniosła apteczkę i uklękła, żeby opatrzeć nawigatora. Astrofizyk Tejas Madhav, lekko łysiejący Hindus o kościstej budowie ciała, wydawał się raczej zniesmaczony niż przestraszony sytuacją. Posłusznie jednak pobrał ze schowka paralizator i dołączył do swego chińskiego towarzysza. Bardziej dla pozorów, bo trzymał urządzenie skierowane w niewłaściwą stronę. Razem z Fengiem stworzyli mur między „niebieskimi” a przywódczynią, która usiłowała przywrócić poprzedni plan lotu.
Wstrząśnięty Wizner zgodnie z rozkazem chwilowo zamilkł, próbując w tym czasie poskładać rozbiegane myśli. Jego towarzysz, Amerykanin, okazał się sabotażystą? I do działania przystąpił akurat, gdy pilot pozostawił go samego na mostku. Kira mogła uznać całą rozmowę w jej kajucie za zaplanowaną dywersję! Dłonie same zwijały mu się w pięści.
– Co chciałeś osiągnąć? – warknął i trącił nogą Boyda, celowo zbyt mocno. – Zmieniać program skoku w funnelu? Jakim trzeba być…
– Spokój! – skarcił go Feng.
– Jestem, kurwa, spokojny. Całkowicie jestem spokojny, że nasz najmłodszy załogant obliczył lepszy kurs niż megakomputer.
– Nie ja pisałem ten program, wprowadziłem tylko brakujące zmienne – wyjaśnił zgnębionym głosem Jason.
– I zatwierdziłeś modyfikację skoku, używając moich kodów dostępu – odezwała się Kira i uniosła wzrok znad terminala. – Jak ci się to udało? Dla kogo pracujesz?
Nawigator wyprostował plecy, usiłując wyglądać oficjalnie pomimo skutych nadgarstków, gazika wystającego z nosa i rosnącego guza na czole.
– Dostałem rozkaz zmiany programu skoku. Otrzymałem stosowne narzędzia. Wyjdziemy na obrzeżach Układu Sferony, na zakrzywieniu funnelu. Mamy dość paliwa i zapasów, żeby dotrzeć do Betery. Proszę sprawdzić symulację nowej trasy lotu. Ta akcja nie jest wymierzona w Sojusz i działałem samodzielnie. To wszystko, co miałem przekazać – oświadczył uroczyście. – Nadal służę wam jako nawigator. Mnie też zależy, żebyśmy dolecieli bezpiecznie.
Wizner prychnął z niedowierzaniem, wymamrotał przekleństwo. Twarz Sorokin pobladła z gniewu, lecz liderka starała się panować nad głosem.
– Feng, zamienicie się z Boydem kajutami. Przeszukaj dobrze pomieszczenie, a osobiste rzeczy Boyda rekwiruję. Nawigator nie ma prawa przebywać sam poza kajutą, a już tym bardziej na mostku. Feng i Madhav, macie nosić przy sobie paralizatory. Od tej pory pracować będziemy w mieszanych parach.
Grzegorz potrząsnął głową.
– Kira, proszę cię! Nie dziel sztucznie załogi. To zbyteczne. Nie miałem… Nie mieliśmy – uściślił, wskazując na lekarkę – z tym nic wspólnego.
Sorokin wbiła w niego wzrok, jakby chciała przejrzeć na wylot. Poza większą drażliwością nie zauważyła ostatnio w jego zachowaniu niczego podejrzanego. Pewnie, wygodniej byłoby mu zaufać. Ale czy mogła sobie na to pozwolić? W toku ich kilkuletniej współpracy wywiad Sojuszu zgłosił co do Wiznera pewne wątpliwości. Niczego konkretnego nie udowodniono, ale Kira została dosadnie zobowiązana do zachowania czujności. Częściowo z przekory wdała w kapryśny romans z pilotem, ale nawet wtedy go nie rozgryzła. Sam Grzegorz nie grzeszył wylewnością i nie był zainteresowany przełamaniem dystansu. Zauroczenie siłą rzeczy wygasło. A niepewności pozostało zbyt dużo, by ryzykować.
– Jesteśmy zespołem czy nie?! – warknął zniecierpliwiony Wizner.
– Nie można przywrócić pierwotnego kursu? – przerwała niezręczną chwilę Hayashi.
Kira ponownie podeszła do schowka, zabrała paralizator dla siebie i zamknęła sejf.
– Nie zrobię restartu w trakcie skoku, kiedy konwersja egzomaterii już się rozpoczęła. Skutki byłyby nieprzewidywalne. Zabierzcie go wreszcie z mostku. Narumi, przeskanuj go porządnie. Nadajniki, wszczepy, ciała obce. Sama wiesz. Pilotów oczekuję tu z powrotem za pół godziny. Wykonać!
Hayashi poprowadziła Wiznera, Boyda i eskortującego ich Madhava do ambulatorium. Tejas stanął w drzwiach, skrzyżował ręce na piersiach, przez co paralizator znalazł się gdzieś pod jego pachą. Nie próbował nawet udawać, że ma zamiar go używać. Grzegorz rzucił mu markotne spojrzenie, na co tamten odpowiedział nieznacznym wzruszeniem ramion i grymasem niesmaku. W ambulatorium na dłuższą chwilę zapanowała cisza.
Lekarka zmieniła nawigatorowi opatrunki i położyła go na stole diagnostycznym; włączyła skanowanie całego ciała. W trakcie oczekiwania na wyniki, na fotelu posadziła także Wiznera. Sięgnęła po przenośny medskaner. Pilot pozwolił się przebadać, chociaż nie widział takiej potrzeby; Jason nawet go nie drasnął.
– W porządku – oznajmiła Narumi. Wróciła do stołu, żeby sprawdzić odczyty Amerykanina. – I tutaj też czysto. Nie masz dla nas już żadnych niespodzianek?
– Nie – zapewnił Boyd, siadając. – Porozmawiajmy w końcu jak… koledzy, dobrze?
– Czy masz, drogi kolego, pojęcie, jaki jest prawdziwy cel tej akcji? – zapytał zjadliwym tonem Wizner.
– Na pewno nie taki, żeby nas pozabijać – odparował Jason.
Hayashi zakończyła czynności medyczne i zaplotła ręce na piersiach.
– Wydajesz się nagle bardzo wygadany. Nawet zadowolony z siebie – zauważyła z pretensją.
– Ulżyło mi – westchnął nawigator. – Żaden ze mnie szpieg, tajemnica mi ciążyła. Słuchajcie… Nie jestem dumny, że musiałem postawić was przed faktem dokonanym. Ale to był rozkaz, a nie sugestia działania do przedyskutowania z resztą załogi. Przykro mi. Ale nie żałuję.
– Nie odpowiedziałeś na pytanie – zauważył zimno Wizner.
– O ile mi wiadomo, są poważne wątpliwości co do intencji kolonistów…
– Wreszcie do czegoś dochodzimy. Proszę, wytłumacz nam.
– Przeglądacie przecież manifesty. Beta od lat ściąga z ziemi wszelkie dobra, próbki biologiczne, drukarki 3D, mnóstwo kwarców ze schematami sprzętu, programami syntez chemicznych, całe biblioteki danych. Na tym etapie kolonia na planecie może być już nawet samowystarczalna. Nikt jednak Betery nie odwiedza i stamtąd nie wraca, żeby o tym opowiedzieć.
– Oficjalnie obowiązuje izolacja z powodów epidemiologicznych – powiedziała Hayashi.
– Czy nie przechodzimy kwarantanny i intensywnej optymalizacji mikrobiologicznej przed każdą misją?
– Trudno powiedzieć, czy Betanie przesadzają – zaoponowała. – Zawleczenie choróbska do małej, zamkniętej populacji mogłoby poważnie zagrozić funkcjonowaniu kolonii. Cóż… Niedługo obie wspólnoty chciałby wreszcie ruszać z trzecią falą osadnictwa i chyba siłą rzeczy Betanie będą musieli złagodzić stanowisko.
– To jest problem logistyczny, wpuszczać ciekawskich na Beterę. Wycieczki na planetę nie są darmowe, a gubernator Keller słynie ze skąpstwa – wtrącił pilot.
– Ale przez kilkadziesiąt lat, nikogo?! – zaprotestował Boyd. –Te tendencje izolacjonistyczne są bardzo niepokojące. Zwróćcie uwagę, że to Beta dostarcza dane astronomiczne i sugeruje nam program skoku. Który zawsze jest wyliczony tak, żeby Risor znajdował się akurat po przeciwnej stronie systemu niż Betera.
– Nie chodzi akurat o Beterę, tylko o wypaczenie funnelu przez bliskość towarzyszącego jej Bisara – skontrował Grzegorz. – Co chyba sam powinieneś najlepiej wiedzieć…
Karłowata planeta przechwycona Układu Sferony wędrowała po swojej charakterystycznej przechylonej elipsie na tyle szybko, że utrzymywała pozycję zbliżoną do krążącej po krótszej, kołowej orbicie Betery. Największy betański depozyt materii egzotycznej znajdował się wewnątrz gazowego olbrzyma, jednakże Bisar również zawierał znaczący jej ładunek. Gdy zbliżał się do Risora, skumulowana egzomateria wyraźnie zakrzywiała funnel do Alfy i dlatego uważano podróż w tych warunkach za niebezpieczną.
– Kiedy zamierzam właśnie pokazać… Można wyskoczyć wcześniej, zrobić dłuższy odcinek na napędzie proxy, ale za to dotrzeć bezpośrednio do Betery. Ale tak się nigdy nie robi. Nawet kiedy większość cargo miała trafić na planetę, i tak kierowano was w Pasmo, na Redusa, prawda?
– Podobno tak im się bardziej opłacało. Przecież na księżyc Risora zwożony jest urobek z Pasma. W bazie na Redusie mają całą infrastrukturę do przeładunku. No i wydzielony sektor przedstawicielstwa Ziemi.
– Tak, Wizner, to całkiem zręczne tłumaczenia. Nauczyliście się już ich na pamięć i przestało was to wszystko dziwić. Ale niektórzy zaczęli się tej sytuacji przyglądać bliżej.
Pilot zerwał się z fotela i stanął przed Jasonem.
– Więc uważasz, że jesteś sprytny?! Wiesz tylko tyle, ile ci powiedziano. Nie znasz ludzi z Bety! Gubernator nie jest wyrozumiały dla łamiących protokoły. Wyobrażasz sobie, że wpieprzymy się nieproszeni na orbitę Betery i co, może z otwartymi rękami przyjmą nas w stacji na Neolu? Wpuszczą na samą planetę?
– Więc nie chodzi o to, czy zdołamy dolecieć…? Tylko że…
– Zakładam, że nowa trajektoria nie wyrzuci nas prosto w gwiazdę. Ale poważnie prowokujemy Betan, a po drugiej stronie jesteśmy całkowicie zdani na ich łaskę. Oni kontrolują sytuację i nie potrafimy przewidzieć, jak zareagują. Nikt z nas nie zgodziłby się na takie szaleństwo – warknął Wizner.
– Podejrzewam, że nie. Archer odmówił. Ale ktoś musiał to zrobić.
– Próbowali skaptować Nolana?
– Tak słyszałem…
– Odmówił i nagle został uziemiony?
Narumi spostrzegła zacięty wyraz twarzy pilota i jego zaciśnięte pięści, więc przesunęła się tak, aby swoją osobą choć częściowo rozdzielić mężczyzn. Wizner zmierzył ją wściekłym spojrzeniem, ale cofnął się o krok.
– Spotkałeś może Archera na szkoleniu przed misją, Boyd? – zapytał z wymuszonym spokojem. – Wypadałoby pomówić z nawigatorem, którego miejsce miałeś zająć.
– Nie, kilkakrotnie o to prosiłem, ale nie udało się…
W ambulatorium ponownie zapadła cisza, podszyta dobrze wyczuwalnym napięciem. Amerykanin chciał coś dodać, żeby ostudzić podejrzliwość kolegów. Jednak tak naprawdę nie znał losów Nolana Archera. Nie miał żadnych pewnych informacji. Poniewczasie sądził raczej, że już powiedział zbyt wiele.
– Musimy dobrze przemyśleć komunikat, jak nadamy po wyjściu z funnelu – odezwał się stojący w drzwiach Tejas.
Zaskoczył tym pozostałych, bo zdążyli zapomnieć o jego obecności. Teraz ściągnął na siebie całą uwagę. Hindus swoim zwyczajem mówił powoli i rzeczowo, ważąc każde słowo.
– Należy jak najszybciej alarmować o zmianie trasy lotu i prosić o pomoc. Trzeba się też wiarygodnie wytłumaczyć. Nie podkreślałbym, że to zaplanowana akcja. Wskazywanie winnych pośród nas prawdopodobnie nie zostanie dobrze odebrane. Dla Betan wszyscy jesteśmy tymi z zewnątrz, obcymi.
Za jego plecami pojawił się Feng.
– Gotowe – oznajmił.
Odprowadził Boyda do kajuty, a Tejas poszedł po Sorokin. Hayashi popatrzyła w ślad za odchodzącymi i pokręciła głową.
– Tak ma być przez następne dni? Zrobimy z Jasona więźnia?
Wizner się skrzywił. Czy było dobre wyjście z tej sytuacji?
– Nie wiem, czy możemy sobie na to pozwolić. Potrzebujemy nawigatora. Kira powinna już ochłonąć; zobaczymy, co powie.
– Porozmawiam z Fengiem – zaoferowała się lekarka.
Pilot skinął lekko głową.
Kiedy został sam, wrócił na fotel, przygarbił się, splótł dłonie.
Dręczyły go niejasności wokół osoby Archera. Może Nolan miesiącami milczał, bo nie było już wspólnego tematu: on musiał zostać, oni szykowali się do kolejnej misji. Może potrzebował zostać sam, żeby pogodzić się z niechcianą zmianą, znaleźć dla siebie nową drogę. Lecz teraz Wizner nabrał gorszych podejrzeń. Co jeżeli Archer nie mógł rozmawiać…? Komuś zależało, żeby niedoświadczony nawigator przeprowadził ten sabotaż. Prawdopodobnie ustawiano akcję już od dawna.
Czy krył się w tym głębszy sens? Jasonowi mogło się wydawać, że dostał nieskomplikowane zadanie. Wizner jednak miał poważne wątpliwości, bo jeszcze nigdy nie widział tak nieskładnej operacji wywiadu. Bezowocnie łamał sobie głowę, aż upłynął czas wyznaczony przez Sorokin. Nic z tego. Nie rozumiał. Pozostawało reagować na bieżąco i ograniczać straty.
Kira przeprogramowała zamek w przydzielonej Boydowi kajucie tak, aby przyjmował tylko polecenia potwierdzane jej kodem i odciskiem kciuka. Zamknęła Amerykanina i uznała, że chwilowo to wystarczające zabezpieczenie. Udała się na mostek, gdzie zebrała się reszta załogi. Sorokin wzywała tylko pilotów, ale nie była zaskoczona, że stawili się wszyscy. Podeszła do stanowiska nawigacyjnego i włączyła wizualizację nowej trasy lotu.
Funnel z Układu Słonecznego podchodził do płaszczyzny Układu Sferony niemal pod kątem prostym, dopiero w pobliżu gwiazdy dość gwałtownie zakręcał. Jego koniec nieustannie się przemieszczał, śledząc ruchy Risora. Poza Bisarem to gazowy olbrzym zawierał większość materii egzotycznej systemu, reszta zaś była rozproszona w jego nieregularnych księżycach oraz Pasmie meteoroid i planetoid trojańskich. W sektorze Pasma najbliższym Risorowi prowadzono intensywne wydobycie rzadkich pierwiastków oraz ekstrakcję egzomaterii. Koniec funnelu z Alfy, wyznaczony miejscem chwilowej równowagi sił oddziaływania materii egzotycznej, wypadał zawsze w pobliżu gazowego olbrzyma.
– Mieliśmy wyskoczyć blisko bazy na Redusie. – Kira wskazała księżyc Risora. – Zamiast tego…
Wskaźnik cofnął się wzdłuż funnelu, minął łukowaty odcinek w pobliżu gwiazdy i zatrzymał się już po jej drugiej stronie, na charakterystycznym zagięciu.
– Zamiast tego wyjdziemy na tym kolanku. Będziemy jeszcze daleko od płaszczyzny orbity Betery. Wolałabym nie gonić planety. Na szczęście kurs przechwytujący wydaje się możliwy.
– Potrzebujemy nawigatora – stwierdził stanowczo Feng.
Sorokin umilkła, zaplotła ręce na piersiach i patrzyła wyczekująco. Ciąg dalszy nie nastąpił, Chińczyk uznał, że wyraził się dość jasno. Popatrzyła więc na Wiznera, ale ten milczał z ponurą miną.
– Tejas? – zapytała Sorokin.
– Nie podejmuję się nawigacji, skoro mamy profesjonalistę – oświadczył Hindus.
– Nie przychodzi mi do głowy żaden sensowny powód, dla którego Boyd miałby sabotować dalszą część podróży – przyznała Kira. – Twierdzi, że osiągnął już to, co chciał. Miejcie się jednak na baczności, panowie piloci. Może to fanatyk? Terrorysta? Może zechce rozbić statek?
– W jaki sposób coś takiego opłaciłoby się Amerykanom? – zapytał Wizner.
Kira uśmiechnęła się krzywo.
– Nie mam pewności, czyje interesy reprezentuje Jason. Wiemy tyle, ile sam zechciał powiedzieć – odparła zjadliwie.
„Znał kody Kiry”, przypomniał sobie Grzegorz. Czy to coś znaczyło? Przetarł czoło. Trudno mu było opanować spiralę podejrzeń. Próbując zrozumieć sytuację, natychmiast zaczynał stawiać wzajemnie wykluczające się hipotezy. Co jeśli, przewrotnie i genialnie, to Sojusz zmanipulował Boyda? Czy to w ogóle możliwe? Astronauci podlegali regularnej kontroli psychologicznej. Intensyfikowanej, gdy rutynowe dyskretne obserwacje rodziły jakieś wątpliwości; sam tego nieraz doświadczył.
– Czy ktoś uważa, że Jason ma pozostać w zamknięciu? – podjęła liderka. – To nie jest głosowanie, ale chcę znać wasze zdanie. Nikt? Mimo zastrzeżeń, doszłam do tego samego wniosku, co wy. Rozpisałam nowy plan wacht z udziałem nawigatora, tak żeby zawsze ktoś z Sojuszu go pilnował.
Na początku podboju kosmosu, na etapie typowo naukowo-badawczych przedsięwzięć, współpraca międzynarodowa układała się poprawnie. Z czasem coraz sprawniej eksploatowano surowce obiektów pozaziemskich, co wymagało wprowadzenia regulacji prawnych. Fundatorzy misji międzysystemowych zaczęli poważnie myśleć o zabezpieczeniu przyszłych zysków z kolonii. Utworzono makrowspólnoty ekonomiczne. Do gry weszły też korporacje. Odkrycie w Układzie Sferony drugiego funnelu, ściąganego przez Bisara w apoapsis antysolarnym, rozpaliło ambicje dalszych podbojów. Łańcuch korytarzy podprzestrzennych miał prawdziwie otworzyć galaktykę przed ludzkością. W obszarze Gamma szybko zidentyfikowano wymagającą, lecz bogatą w surowce planetę i rozpoczęto kolonizację. Sprawy przybrały jednak zły obrót. Na nieprzyjaznym Sulfosie doszło do katastrofy. Po pamiętnej straconej misji do Gammy relacje między Paktem a Sojuszem nigdy w pełni nie wróciły do normy. Obie strony poniosły znaczne straty i wzajemnie oskarżały się o ich spowodowanie. Od dalekiej ekspansji na razie odstąpiono, chociaż nadal ostrożnie inwestowano w Betę. Tymczasem minęły dziesięciolecia, komisje zakończyły dochodzenia i obrady, ustalono jasne warunki współpracy. Ludzie nadal latali razem w kosmos i musieli na sobie polegać.
Wizner zaklął bezgłośnie. Czy teraz lata wspólnych wypraw przestawały się nagle liczyć, bo miał inny kolor plakietki? Niby rozumiał motywacje liderki, ale…
Sorokin spojrzała na niego ciężkim wzrokiem, ze zniecierpliwieniem. Dla niej też sytuacja nie była przyjemna.
– Narumi, Grigorij. Przykro mi, ale muszę minimalizować ryzyko.
– Przemyślałaś, jak się zameldujemy w Becie? – zapytał Wizner. – Bo absolutnie nie można powiedzieć im prawdy.
– Macie jakieś propozycje?
– Jak już mówiłem kolegom, moim zdaniem komunikat z wezwaniem pomocy powinniśmy nadać bezzwłocznie po wyjściu z funnelu – powiedział Tejas Madhav. – Uważam też, że jako przyczynę zejścia z kursu należy podać awarię napędu lub błąd komputera. Zależy, co potrafisz przekonywająco upozorować. Logi trzeba wyczyścić i stworzyć fałszywe. Nie narażajmy na szwank relacji z gubernatorem. Nie wciągajmy Betery w nasz wewnętrzny konflikt. Na rozliczenia przyjdzie czas, gdy wrócimy na Ziemię.
Dowódczyni popatrzyła po pozostałych.
– Widzę, że już wszystko sobie omówiliście. Nie podoba mi się pomysł, że miałabym niszczyć dowody sabotażu. To jak pomaganie wrogowi…
– Czy i mnie oskarżysz o współpracę z Ameryką? – zapytał Madhav z godnością. – Doradzam, kierując się logiką i najlepszym wspólnym interesem. Statek zawsze przechodzi gruntowny przegląd. Grzebią nam w komputerach. A teraz wręcz muszą wszystko dokładnie posprawdzać… Jeśli pozostawisz jakieś ślady, to je znajdą.
– Nie mogą też zobaczyć tabletu Boyda – wtrącił Wizner.
– Nie martw się o tablet Boyda, będzie dobrze zabezpieczony – ucięła Kira. – W porządku. Tejas, zostań na mostku. Wymyślisz wiarygodny scenariusz naszej awarii. Masz pół godziny. Musimy wprowadzić zmiany do logów i zredagować komunikat. Grigorij dokończy swoją wachtę. Feng, ty na razie wracaj się przespać, zmienisz go za sześć godzin. Rozejrzyj się jeszcze po kabinie, może jednak coś znajdziesz. Koniec zebrania. Narumi, poproszę cię teraz do ambulatorium… – powiedziała Kira i ruszyła w stronę drzwi.
– Jeśli chodzi o wyniki skanów, to Boyd jest czysty – zapewniła lekarka, usiłując dotrzymać jej kroku.
– Pokaż.
– Oczywiście.
Gdy dotarły na miejsce, Hayashi przywołała na ekran żądane odczyty. Kira upewniła się, że drzwi pomieszczenia są zamknięte.
– Dobrze… A czy przy badaniu Boyd powiedział ci coś nowego? – zapytała.
Lekarka streściła niedawną dyskusję.
– Muszę z nim sama w końcu porozmawiać – mruknęła Sorokin. – Masz tu coś… jakiś środek, który uczyniłby go bardziej wylewnym?
– Do czego właściwie zmierzasz? – zapytała wymijająco lekarka.
– Nie wiem. Jason jest ignorantem czy tak dobrze udaje? Jak to sprawdzić? Niczego się nie dowiemy, głaszcząc go po głowie…
– Może jego tablet zawiera jakieś odpowiedzi? – podsunęła Narumi.
– Może. I zajmę się tym, jak tylko będę mogła. Ale zostało nam ledwie kilka godzin do Układu Sferony, gdzie, jak się wszyscy zgodziliśmy, musimy wpuścić go znów na mostek. Jeśli masz jakieś sugestie, jak rozwiązać mu język…
Hayashi popatrzyła na nią spode łba.
– To właśnie była moja sugestia. Nie mam innej.
– Gdybyś wpadła na jakiś przydatny pomysł, nie wahaj się mnie powiadomić!
Lekarka tylko lekko się skłoniła. Rozdrażniona Sorokin wymaszerowała z ambulatorium, kierując się do kajuty Boyda. Rozdzieliła zadania, więc mogła nareszcie porozmawiać z nawigatorem sam na sam. Nie osiągnęła jednak wiele… Amerykanin zdawał się odpowiadać szczerze. Potwierdził jednak tylko to, co już usłyszała od załogi. Czy rozwiał jej wątpliwości? Nie! Na dłubanie w jego tablecie nie miała teraz czasu. Zatem mogła ufać tylko sobie. Trudno. Szkolono ją i na takie okoliczności. Zostawiła nawigatora; musiała przygotować się na powitanie systemu Sferony…
Tejas Madhav czekał już z opracowanym hipotetycznym wytłumaczeniem niespodziewanego wypadnięcia statku z funnelu. Kolejne godziny liderka misji i astrofizyk poświęcili na drobiazgowe fabrykowanie odczytów wewnętrznych i zewnętrznych czujników i przepisywanie logów głównego komputera. W końcu Kira wstała od terminala i z cichym jęknięciem wyprężyła plecy.
– No! Nareszcie… Pozostaje tylko po zakończeniu skoku jak najszybciej zatrzeć ślady ingerencji Jasona.
– Trzeba jeszcze ustalić treść naszego wezwania pomocy – przypomniał Madhav.
– Przygotowałeś już coś?
Podał jej czytnik.
Sorokin kilkakrotnie sprawdziła tekst. Język był wyważony, dyplomatyczny, a całość bardzo poprawna od strony formalnej. Komunikat zawierał prośbę o pomoc skierowaną do przedstawicielstwa Ziemi i władz kolonii, a także każdego, kto odbierze wiadomość. Madhav podał też informację o planowanym awaryjnym kursie przechwytującym na Beterę.
Kira powolnym krokiem podeszła do stanowiska pilota.
– Co o tym sądzisz? – zapytała.
Wizner przejrzał dokument i z uznaniem skinął głową Tejasowi.
– Dobra robota. Nie za mało, nie za dużo, nie wzbudza podejrzeń. Więc ustalone? Czyżby jednak udało się utrzymać wspólny front? – Popatrzył kobiecie w oczy.
– Tak – westchnęła. – Byłeś tu cały czas, znasz naszą ostateczną oficjalną wersję wydarzeń. Powinieneś chyba być zadowolony?
– Zadowolony? To w tych okolicznościach niewłaściwe słowo. Ale cieszę się, że przez ostatnie cztery godziny nikt nie groził mi paralizatorem – prychnął zaczepnie, oddając jej czytnik. – Odpowiadasz przed całą załogą. Nie połową. Dobrze, żeby w końcu to do ciebie dotarło.
Sorokin pokręciła głową z dezaprobatą.
– Idź już po Fenga, niech cię zmieni – syknęła. – Masz dwie godziny, żeby trochę odpocząć.
– Tak jest! – rzucił i ruszył do wyjścia.
– Bardzo profesjonalnie! Czy on nie zachowuje się jak dziecko?! – zapytała głośno Kira, kiedy Wizner był nadal w zasięgu słuchu.
– Sądzę, że znasz go nie gorzej ode mnie. – Tejas pozwolił sobie na drobną uszczypliwość. – A nie można zaprzeczyć, że postąpiono wobec niego nielojalnie – dodał cichym głosem.
– To niech humory demonstruje Amerykanom! Nieważne… Póki mamy czas, ty także powinieneś zrobić sobie małą przerwę. Chcę, żebyś potem nadzorował działania Boyda, gdy będzie wyznaczał kurs na Beterę.
– Możesz na mnie liczyć, oczywiście.
Drugi pilot zameldował się na stanowisku, mijając w drzwiach wychodzącego Madhava. Sorokin z zadowoleniem przyjęła ciszę, która zapanowała na mostku. W skupieniu wprowadziła do komputera tekst komunikatu i zablokowała dostęp, wyłącznie sobie przyznając prawo zainicjowania transmisji.
Parę godzin minęło szybko i załoga zebrała się ponownie. Na twarzach widać było zmęczenie. Kira wątpiła, żeby ktoś poza Jasonem zdołał się przespać. W przeciwieństwie do reszty, nawigator odżył i ze swadą zajął miejsce przy terminalu.
Blask czerwonych zer zakłuł skupione na zegarze oczy. Skygazer wynurzył się w przestrzeni obszaru Beta. Chroniące wzrok przed nieznośną migotliwością funnelu przesłony uniosły się teraz, ukazując spokojną czerń pustki. Wizner podszedł do okna. Ogrom przestrzeni kosmicznej nie przytłaczał go, wręcz przeciwnie, ten widok wywoływał uskrzydlające poczucie wolności.
Feng i Boyd skupili się na odczytach, żeby ustalić dokładną pozycję statku.
– Powiększam obraz z bakburty – powiedziała Sorokin, wskazując duży ekran. Na monitorze zajaśniała Sferona, biała gwiazda centralna systemu.
– Pozycja potwierdzona. Wszystko zgodnie z planem – ogłosił nawigator z ożywieniem.
Liderka odetchnęła, nie kryjąc ulgi.
– Chcę ukierunkować wzmocnienie sygnału. Podaj namiary na Redusa i Neola.
Bazy na księżycach Risora i Betery służyły jako główne węzły komunikacji wewnątrzukładowej.
– Chwileczkę… Już.
– Zaczynam nadawanie.
– Co do kursu na Neola… – zawahał się Boyd. – Posiadam niezbędne dane teoretyczne, ale żadnej praktyki w tym układzie. A i wy nie lataliście w wewnętrznej części, prawda?
Obaj piloci przytaknęli.
– Musimy uważać na kilka większych planetoid odchylonych od ekliptyki, a bliżej Betery na trojańczyków… Mamy przybliżone dane o cyklach, ale pochodzą one od Betan i dawno ich nie aktualizowano. Proponuję zachowanie maksymalnej ostrożności.
– Czyli, gdy będziemy się zbliżać do każdej takiej orbity, musimy wychodzić z proxy? – uściśliła liderka. – Podzielimy trasę na pulsy proxy i odcinki na silnikach manewrowych?
– Takie podejście bym rekomendował.
– Przez wygaszanie i ponowne załączanie proxy przelot się wydłuży…
– Jeżeli można coś wtrącić… – odezwał się Madhav. – Zupełnie niepodobnym do gubernatora byłoby ryzykowanie rozbiciem egzostatku, wiozącego cenny dla kolonii ładunek. A nawet gdyby z jakichkolwiek powodów namiary okazały się niedokładne, szansa trafienia na samotną planetoidę jest…
– Jest pół na pół, rozbijemy się albo nie – wszedł mu w słowo Wizner. – Jeżeli cała ta afera ma jakikolwiek sens, a dla własnego zdrowia psychicznego załóżmy, że ma… Skoro Betanie nie chcą żadnych gości na planecie, to być może aktywnie się zabezpieczają. Nie możemy w stu procentach ufać temu, co od nich wiemy. Posłuchamy rady nawigatora!
– Tak – potwierdził Feng.
Astrofizyk z politowaniem przewrócił oczami, ale jednocześnie uniósł ręce w geście poddania.
– Dobrze – mruknął pilot, piorunując go gniewnym spojrzeniem. Teoretycy czasami zdawali mu się kompletnie szaleni. – Boyd, pokaż nam, co musimy omijać… Marginesy dwukrotnie większe niż w Słonecznym.
Kira skinęła na Tejasa.
– Pomóż im. Poproszę o całościowy plan trasy, trzeba to dołączyć do komunikatu.
Przy stanowisku nawigatora wywiązała się dłuższa dyskusja. Wykorzystując moment, lekarka podeszła do Kiry.
– Kiedy możemy spodziewać się jakiejś reakcji na nasze wezwanie?
– Naprawdę trudno powiedzieć… Na pewno kilka godzin, a i to pod warunkiem że Neol odpowie bezzwłocznie.
– Nie mogę się doczekać – szepnęła nerwowo Narumi.
Za jej plecami Jason wprowadził kurs i się przeżegnał. Wizner, z założonymi rękami i zasępioną miną, czujnie przyglądał się nawigatorowi.
Kiedy po długich godzinach wyczekiwania nadeszła odpowiedź od Betan, wątpliwości wcale się nie rozwiały. Sorokin gryzła wargi, próbując czytać między wierszami bardzo lakonicznej transmisji z Neola. Gubernator rozumiał, że po awarii zmienili trasę i zmierzali do najbliższej stacji. Zapewniał, że statek przejdzie gruntowny przegląd.
– Zalecają utrzymać obecny kurs? – upewnił się Grzegorz.
– Tak.
– Ale nasz kurs z pewnością nie jest optymalny, wybraliśmy opcję ostrożną, nie najszybszą – zaprotestował.
– Bardzo ciekawe! – Tejas pochylił się nad pulpitem terminala, splótł palce przy podbródku. – Może jest w tym pewien subtelny przytyk? Zdecydowaliśmy się na taki wariant, bo nie ufamy ich danym.
– No właśnie, Grigorij, czego właściwie oczekiwałeś?! – zirytowała się Kira. – Założyłeś, że coś ukrywają. Upierałeś się, żeby lecieć kursem zwiadowczym, a teraz byś ich nagle posłuchał?
Wizner musiał przyznać, że to trafna uwaga. Nie mógł sobie pozwolić na popadanie w paranoję, ale…
– Sam nie wiem… – syknął, rozcierając ze znużeniem czoło. – Są podejrzanie spokojni. Spodziewałem się raczej, że, wbrew logice, spróbują zawrócić nas na Redusa. Za gładko to łyknęli… I dlaczego grają na czas…?
Kira wpatrywała się w niego z przejęciem, ale zacisnęła usta i nie skomentowała.
– Bardzo ciekawe – powtórzył zamyślony Madhav.
Richard Moore jako zarządca stacji na Redusie posiadał własny komfortowy gabinet, a w sąsiednim pomieszczeniu także asystentkę, która powinna trzymać w karbach interesantów.
A jednak drzwi otworzyły się bez wezwania; protesty dziewczyny na nic się zdały. Richard zmrużył zielone oczy, starając się nadać obliczu karcący wyraz. Był postawnym mężczyzną w sile wieku, z krótko przystrzyżonymi rudymi włosami. Popatrzył chmurnie spode łba, ale to nie poskromiło rozentuzjazmowanego Alejandro Martineza, który z szerokim uśmiechem wmaszerował do środka.
Przysadzisty Latynos, na oko około pięćdziesiątki, z długimi czarnymi włosami zebranymi w kucyk, uniósł ręce w geście zwycięstwa.
– Zgadnij, kto przeżył kolejny dzień! – zawołał radośnie.
Richard tylko westchnął i porzucił gniewną pozę. „Wszyscy mi wchodzą na głowę”, pomyślał. Może jednak powinien był ukarać dyscyplinarnie ostatniego natręta, który bez umówienia próbował wymusić spotkanie? Tak dla przykładu! Oczywiście podobna małostkowość nie leżała w jego naturze i wszyscy to wiedzieli.
Carissa pojawiła się za plecami przybysza. Ściągnęła usta w wyrazie oburzenia i utkwiła w zarządcy intensywne, wyczekujące spojrzenie. Spod gogli funkcyjnych błyszczały oczy o charakterystycznych wielkich tęczówkach z centralną heterochromią.
– W porządku, zostaw nas samych – powiedział Moore i dziewczyna się wycofała. Zarządca zwrócił się do Alejandra, który tymczasem już rozsiadł się w fotelu. – Po co ją drażnisz?
– Dzieciaki muszą się trochę rozluźnić! Za stary jestem, żeby smarkacze rozstawiali mnie po kątach, nie?
Kryła się w tym stwierdzeniu oczywista doza przesady, bo mijające lata nie odbierały Martinezowi żywotności; zahartowany, mocny niczym rzemień, pozostawał jednym z najbardziej efektywnych poszukiwaczy surowców.
– Dobrze cię widzieć – przyznał z dobrotliwym uśmiechem Richard i sprawdził w komputerze manifest rozładunkowy. – Niezły urobek, jak widzę.
– Ha! Nie odeślesz mnie jeszcze do kopania ziemniaków u Aleksieja!
– Skoro o tym mowa… – podchwycił zarządca. Zrobił cwaną minę i znacząco uniósł palec. Schylił się, wyciągnął z biurka niewielką buteleczkę i dwa kieliszki. – Od Malcolma. Czekałem z otwarciem na twój powrót.
– Jestem naprawdę wzruszony, Dick.
Moore rozlał alkohol i stuknęli się kieliszkami.
– Za Malcolma. O… – Alejandro sapnął, łyknąwszy trunku. – Zesłanie na planetę okazało się dlań łaskawe.
Uśmiech Richarda nieco przygasł. Betanie otrzymali wiele nadprogramowych lat, ale czas mijał nieubłaganie.
– Jeszcze żyjemy! – zawołał Alejandro, pochylił się i mocno poklepał ramię przyjaciela. – Nie tak łatwo nas wykończyć, nie?
– Dobrze, że mi przypomniałeś. Calvin wyznaczy ci kontrolę medyczną – oświadczył Richard złośliwie i wprowadził do komputera odpowiednie zlecenie.
Porozmawiali jeszcze chwilę, pożartowali, ale dłuższy odpoczynek nie był Moore’owi pisany. Ledwie zdążył ukryć buteleczkę, gdy niespodziewanie do gabinetu weszła Carissa. Lewy okular jej gogli pulsował czerwienią.
– Alarm – oświadczyła. – To poufne.
Zerknęła znacząco na Martineza. Alejandro ignorował zasady, kiedy było można, ale znał dryl.
– Powodzenia – powiedział i szybko opuścił pomieszczenie.
Carissa popatrzyła za nim, węsząc. Obróciła podejrzliwe spojrzenie na Richarda.
– Jest pan nietrzeźwy? – zapytała rzeczowo.
– Bzdura – burknął Moore. – Siadaj. Co się dzieje? Ach, wezwanie pomocy? Egzostatek? Miał być dopiero jutro…
Dziewczyna zajęła miejsce przy pomocniczym terminalu.
– Skygazer nadał to kilka godzin temu. Mamy transkrypt.
Oboje przez chwilę studiowali treść.
– Jeśli to się zgadza, to na Beterze zapewne już o nich wiedzą – zastanowił się Richard. – Niebawem powinniśmy dostać instrukcje od gubernatora. Tymczasem zablokuj ambasadom Alfy dostęp do nadajników. Jeśli zaczną odpowiadać, wprowadzą tylko chaos. Niezwłocznie porozmawiam z ambasadorami.
– Chwileczkę. Wykryłam nieścisłość. W transmisji jest więcej danych niż w transkrypcie. Część wiadomości została utajniona. Zobaczmy, czy komputer sekcji Alfy znajdzie dla nas dopasowanie…
Ziemianie lubili żyć złudzeniem, że ich sektor był w pełni autonomiczny. Ale gdy sprzęt potrzebował serwisu, pracą zajmowali się Betanie, a przy okazji zostawiali po sobie furtki w oprogramowaniu i ukryte nowe obwody…
– To szyfr Sojuszu. Odkodowane! – ogłosiła Carissa z triumfującym uśmieszkiem.
– Hmm… – Richard odczytał ukryty fragment przekazu i aż odchylił się w fotelu. – Niezła afera. Zablokowałaś już nadajniki sektora Alfy?
– Oczywiście.
– Ale ambasada Sojuszu zdążyła to odczytać?
– Tak.
– Cholera. Odetnij im też bezpośredni nasłuch. Zaszyfruj całość i prześlij gubernatorowi.
Mężczyzna z podziwem przyglądał się skupionej dziewczynie. Znała na wylot systemy komputerowe obu sektorów, pracowała szybko, z biegłością niedostępną dla starego astroinżyniera. Mimo typowych dla nastolatków słabości była bezcenną asystentką. Pomimo różnicy wieku i pochodzenia rozumieli się bardzo dobrze.
– Zrobione – oznajmiła.
– A teraz wracaj do siebie i połącz mnie z sektorem Alfy.
– Tak jest.
To była zaledwie pierwsza z wielu intensywnych konwersacji, jakie zarządca miał w kolejnych dniach prowadzić. Później zapraszał gości raczej do specyficznej sali spotkań, przedzielonej na pół ogromną szybą, gdzie mógł z Ziemianami rozmawiać bezpośrednio. Obie strony pomieszczenia miały osobne systemy wentylacji, oddzielone komorami sterylizującymi. Tylko w takich warunkach można było zobaczyć się twarzą w twarz, bez skafandrów ochronnych.
Dla Moore’a nastały emocjonujące i wyczerpujące dni. Po wielogodzinnych rozmowach z ulgą wracał do gabinetu. Wieczorem siadali z Carissą, by omawiać postępy, które potem raportowali gubernatorowi na zakodowanym kanale. Zgodnie z instrukcjami, Richard czekał na ruch Ziemian – a nastąpił on niebawem.
***
Silniki proxy wytracały już ciąg wsteczny, kiedy odezwały się sensory zbliżeniowe. Feng wrzucił obraz na główny monitor.
– Planetoida – oświadczył.
– Podwójna planetoida! – zawołał Boyd. – Tak blisko?!
– Wyminiemy ją z łatwością.
Chińczyk zaczął szybko przełączać napędy.
– Dziwne… – zaniepokoił się nawigator.
Przenoszone po ścianach wibracje silników manewrowych wybudziły Wiznera ze snu. Niemal bezwiednie wypadł na korytarz. Zanim dotarł na mostek, całkowicie już oprzytomniał. Na wyświetlaczu dwie olbrzymie skały o nieregularnych kształtach wirowały wokół wspólnego środka mas.
– Co to jest?!
– Planetoida – powtórzył Feng, wprowadzając statek w ostry zakręt.
– Cholera jasna, widzę przecież!
Drugi pilot wzruszył tylko ramionami i przestał się odzywać.
– Boyd, co znowu zrobiłeś? Dlaczego jesteśmy tak blisko? – drążył Grzegorz.
– Nic nie zrobiłem, lecimy takim kursem jak chciałeś!
Wizner ostentacyjnie odepchnął go od terminala i sam usiadł w fotelu nawigatora. Jason równie bezceremonialnie wetknął rękę przed twarz pilota, żeby wskazać na ekranie odpowiednie detale.
– Orbita miała wypadać tutaj. A w rzeczywistości jest przesunięta. Poza tym planetoida obecnie powinna znajdować się blisko płaszczyzny ekliptyki, a nie peryastronu. Zachowaliśmy bezpieczną odległość, bo przyjęliśmy podwójne marginesy…
– Ale Betanie zatwierdzili nam ten kurs!
– No tak – zgodził się Boyd z zakłopotaniem.
– Zachowaliśmy bezpieczny dystans, więc kurs nie jest zły – powiedział Tejas zza ich pleców. – Zastanawia mnie raczej, czy chcieli, żebyśmy odkryli nieścisłości w danych astronomicznych?
Pilot wstał od komputera i zwrócił się do astrofizyka.
– Mnie zastanawia: co dalej?! Jeśli nałoży się więcej takich nieścisłości…
– Wprowadzę tę korektę do modelu układu. – Boyd wykorzystał fakt odzyskania dostępu do swojego terminala. – Może powinniśmy zastopować i poprosić tych z Neola o wskazówki?
– Niczego nie koryguj. Kurs jest dobry – upierał się Madhav. – Albo inaczej…! – Uniósł dłoń, powstrzymując Wiznera, który już chciał zaprotestować. – Żaden inny nie będzie pewniejszy.
Grzegorz oparł ręce na biodrach i, zacisnąwszy zęby, rozważał to stwierdzenie. Nie znajdował argumentu, żeby zakwestionować logikę Tejasa. Astrofizyk czekał spokojnie, niezrażony gniewnym spojrzeniem, jakim pilot przewiercał go spod zmarszczonych brwi. Był przyzwyczajony do cholerycznego charakteru przyjaciela.
– To co robimy? – zapytał Boyd, odchylając się na fotelu.
– A ty co myślisz, Feng? – zapytał Wizner dla porządku.
– Lecimy – odpowiedział Chińczyk spokojnie.
Grzegorz oparł dłoń na oparciu fotela nawigatora i obrócił kolegę z powrotem twarzą do terminala. Stuknął palcem w monitor.
– Omijamy tę skałę i podchodzimy do miejsca, gdzie mieliśmy wejść znowu w proxy – zadecydował. – Najlepiej, żebyśmy dotarli tam o zaplanowanym wcześniej czasie. Najwyżej dociśniemy manewrowe. A potem powrót na oryginalną trasę.
– Może w tej sytuacji ustawimy potrójne marginesy? – zasugerował Jason.
Wizner zerknął z ukosa na kręcącego głową Tejasa.
– Nie. Według zatwierdzonego planu – powtórzył, popatrzył jeszcze raz na ekrany i ruszył do drzwi. Przystanął przy astrofizyku. – A gdybyśmy od początku lecieli na pewniaka? Gdybyśmy jednak byli na kursie kolizyjnym? Skorygowaliby nam to…?
Madhav uśmiechnął się zagadkowo.
– Ciekawy problem. Cóż. Teraz już się nie dowiemy. Choć podtrzymuję, że utrata statku nijak się Betanom nie opłaca.
– Jasne – mruknął Wizner i poszedł.
Za grodzią mostka zatrzymała go zaspana Kira, która właśnie wyjrzała ze swojej kajuty. Przeczesała palcami potargane kasztanowe włosy, oczy miała podkrążone.
– Wszystko pod kontrolą? – zapytała.
Przez ułamek sekundy szukał jakiejś zaczepnej odpowiedzi, ale szybko odpuścił.
– Tak jakby – westchnął. – Wracaj spać.
Zauważyła, że się jej przypatruje. Uśmiechnęła się samymi kącikami ust.
– Wyglądam koszmarnie? Nic dziwnego. Długo ślęczałam nad tym przeklętym tabletem.
– Tak? I co?
– Nie skończyłam – zbyła go pospiesznie i zaczęła się wycofywać.
– Chciałbym później go obejrzeć.
– Mhm… – mruknęła i udała, że ziewa, dopóki od pilota nie oddzieliły jej zamykające się z cichym sykiem drzwi.
***
Pomimo sędziwego wieku gubernator Układu Sferony pozostawał sprawnym zarządcą całej kolonii. Zorientowanym, nieubłaganie pragmatycznym i zdecydowanym. Rządził silną ręką i nie pozwalał obcym dyktować sobie warunków. Bardzo długo udawało mu się zachować niezależność, a jednocześnie utrzymywać przywódców makrowspólnot w przekonaniu, że w kolonię warto inwestować. Misje międzyukładowe wymagały długiego i dobrego planowania, a warunki astronomiczne nie zawsze były sprzyjające – albo tak je przedstawiano – przez co ekipy z Ziemi przybywały rzadko i szybko wracały. Stacjonarni przedstawiciele Alfy, miesiącami odcięci od wsparcia, musieli godzić się na kompromisy.
Podstarzały Norweg trwał na stanowisku i ciągle stawiał na swoim. Ale teraz… Ziemianie ostatecznie się zniecierpliwili. Napięcie narastało od kilku lat i dotychczasowa taktyka gubernatora przestała się sprawdzać.
Lars Ellefsen długo przetrawiał wieści z Redusa i zastanawiał się nad kolejnym ruchem. Zwykle z polityką zewnętrzną radził sobie sam. Tym razem chciał usłyszeć opinię osoby, która przez dziesięciolecia razem z nim kształtowała kolonię.
Na ekranie pojawiła się postać starej Japonki w stroju przypominającym długi fartuch laboratoryjny. Ubranie wyglądało na za duże, a szczupłe dłonie kobiety tonęły w rękawach.
– Witaj, Sakura… Nie mamy dużo czasu. Przemyślałaś sytuację? Masz jakieś pomysły?
Rozmówczyni uśmiechnęła się zdawkowo.
– Te sprawy zawsze były twoją domeną, Lars. Zgadzamy się, że musimy utrzymać niezależność. Jednak to może być okazja, żeby na nowo zdefiniować nasze relacje z Ziemią. I postarać się o dopływ młodych, ale już wykształconych specjalistów.
– Znasz moje zdanie. Im więcej ludzi z zewnątrz, tym większe ryzyko – zaoponował.
– Decyzję podejmiesz ty – odparła chłodno. – Wierzę, że jak zawsze najlepszą.
Ellefsen skłonił się lekko. Rozważyli kilka różnych scenariuszy i żaden nie był w pełni zadowalający. Gubernator zamyślił się, wystukując palcami szybki rytm na blacie biurka.
– Porozmawiajmy teraz o dziewczynie – podjęła po chwili Sakura. – Dobrze, że pomyślałeś o przesłaniu mi listy członków załogi i ich biogramów.
– Więc cóż planujesz? – zapytał.
– Ona po prostu musi z nami zostać. Przekonam ją. Skoro wybrała taką karierę, powinna chcieć mnie wysłuchać. Powtarzam ci, że rozpaczliwie potrzebujemy średniego pokolenia. Nie jesteśmy nieśmiertelni… – westchnęła z troską. – Calvin kończy dopiero dwadzieścia jeden lat. Reszta jest jeszcze młodsza… Potrzebują więcej czasu na naukę, zdobycie doświadczenia.
– Rozumiem twoje argumenty, ale im mniej obcych, tym lepiej – powtórzył z uporem Lars.
Sakura przypatrywała mu się z niejakim rozgoryczeniem. Może i rozumiał jej racje, ale wolał je ignorować. Ellefsen dostrzegł niezadowolenie kobiety i szybko dodał:
– Oczywiście jeśli o nią chodzi, sytuacja jest szczególna. Zrobimy co trzeba, żeby ją pozyskać. Obawiam się tylko, czy zareaguje tak, jak byśmy chcieli. Bądź gotowa na trudną rozmowę.
***
Wizner obudził się za wcześnie. Spod koca dobiegała stłumiona melodia. Racja, przed snem słuchał muzyki. Czuł, że teraz już nie zaśnie, więc usiadł na łóżku. W ostatniej chwili złapał strącony odtwarzacz. Wyłączył go i wsadził do kieszeni. Ziewnął szeroko. Żołądek zdecydowanie domagał się śniadania.
Pilot szybko obmył się, przebrał i udał do mesy. Usiadł przy stole i bez większego entuzjazmu rozerwał opakowanie racji żywnościowej.
W progu stanęła Narumi i na widok pochylonego nad posiłkiem mężczyzny lekko się zawahała. Przywitała się cichym głosem, po czym zajęła przyrządzaniem napoju proteinowego o aromacie mleka waniliowego. Ukradkiem przełknęła tabletkę i dopiero wtedy zajęła miejsce przy stole. Na jej twarzy malowało się wyraźne zmęczenie.
– Jakoś nie mogę spać – mruknął pilot. – Ty też?
– Nie potrafię uspokoić myśli. To wszystko nie tak! – jęknęła. – Miałam przeprowadzić badania kontrolne personelu na Redusie. A teraz w ogóle tam nie lecimy?! W dodatku słyszałam, że o mało nie rozbiliśmy się na planetoidzie?
– Wolniej, Narumi. Nie rozbiliśmy się, podkreślmy to „nie”. Wkrótce będziemy na Neolu. Statek przejdzie tam przegląd; niczego nie znajdą, bo żadnej awarii nie ma. Przekierują nas na Redusa i wykonasz swoje zadanie.
Kobieta westchnęła, spuściła głowę, utkwiła spojrzenie w blacie.
– Pewnie teraz uważasz, że nie nadaję się do tej pracy. Pamiętam, jak mówiłeś, że w kosmos powinni wyruszać ludzie elastyczni, umiejący improwizować, odważni…
– Niby kiedy uraczyłem cię taką przemową? – sapnął zaskoczony Wizner.
– Może nie zapamiętałeś, ale spotkałam cię podczas szkolenia. Oprowadzałeś nas po ośrodku.
– Ja?! – zdziwił się teatralnie. – Nolan chyba ze dwa razy wrobił mnie w zastępstwo… I akurat tobie się to szczęście trafiło? Ech, ciekawe ile obiecujących osób zniechęciłem swoimi wynurzeniami.
Wzruszyła ramionami.
– Twoje słowa były słuszne… – powiedziała smętnie.
– Och, przestań już. Masz prawo do zdenerwowania. Nie ty zawiodłaś. Lataliśmy przecież w Słonecznym i się sprawdziłaś. Natomiast to naszym obowiązkiem, pilotów i nawigatora, było dostarczyć ciebie i Tejasa na Redusa, bez tego typu… przygód – powiedział ze złością. – Mogę cię tylko przeprosić. Dolecimy szczęśliwie, słowo.
Nie wiedział, co jeszcze dodać i na chwilę zapadła cisza. Narumi przetarła dłonią twarz i podniosła oczy.
– Dziękuję, Grzegorz – wyartykułowała ostrożnie.
– Oho?! – szczerze się zdumiał. – Moje imię jest powszechnie uznane za niewymawialne…
– Można się nauczyć, choć wymaga to cierpliwości.
Odpowiedział szerokim uśmiechem.
– Feng prędzej by się udławił własnym językiem – zakpił.
– A nasza ambasada się do tej pory nie odezwała? – zmieniła temat i od razu w jej głosie dało się wyczuć napięcie.
– Zaraz zaczynam zmianę, to się zorientuję. Właśnie, pora się zbierać…
– Też pójdę, inaczej będę się ciągle zastanawiać.
Szła tuż obok, zgarbiona i ciągle smutna. Wizner westchnął ciężko, nie miał już pomysłów, jak ją rozpogodzić.
Na mostku przywitało ich małe poruszenie, a Feng nie ruszył się z miejsca na widok zmiennika. Kira już przybyła i stała przy stanowisku nawigatora.
– Otrzymaliśmy nową wiadomość – oznajmił Boyd i włączył odtwarzanie.
Do egzostatku Skygazer. Aby uniknąć sprzecznych komunikatów wywołanych opóźnieniem transmisji, jako jedyny węzeł komunikacyjny dla tej operacji ustalamy bazę na Neolu. Przedstawicielstwo Ziemi zostało powiadomione o sytuacji. Co do ładunku: cargo przeznaczone dla Betery powinno być oznaczone następującymi numerami…
– Czyli mamy się nawet nie spodziewać żadnej odpowiedzi z Redusa? – wtrącił Wizner z rozczarowaniem. Miało to logiczny sens, ale w tej chwili myślał o reakcji Narumi.
Należy się upewnić, że te kontenery znajdują się w osobnym module, dostępnym przez śluzę towarową.
– Świetnie! – zawołała niespodziewanie lekarka. – To akurat coś, czym mogę się zająć.
Zgrała transkrypt na palmtopa i bezzwłocznie się oddaliła.
Wiadomość zawierała jeszcze dużo technikaliów dla pilotów, łącznie ze schematem bazy na księżycu Betery. Były to jednak tylko suche informacje. Nikt nie silił się na serdeczności, jakimi zwykle przedstawiciele Ziemi witali załogi przybywające na Redusa.
Wykorzystując panujące poruszenie, Jason znalazł się blisko Grzegorza.
– Muszę ci coś powiedzieć – szepnął. – Ale na osobności.
Pilot natychmiast ocenił sytuację. Nie było warunków na spokojną rozmowę. Feng właśnie podchodził, żeby zabrać Boyda do kajuty…
– Nie mam ochoty słuchać twojego skomlenia! – obruszył się głośno Wizner, wkładając w aktorstwo całą autentyczną złość na nawigatora. – Teraz cię nerwy zjadają? Trochę za późno. Masz! Może zagłuszy sumienie i pomoże ci zasnąć.
Wcisnął Boydowi odtwarzacz w dłoń i, nie poświęcając mu już więcej uwagi, ruszył na swoje stanowisko.
Przy kolejnej zmianie wacht Jason nie omieszkał wyrazić krytycznej opinii o muzycznym guście pilota. Wizner bezceremonialnie wyrwał mu swoją własność.
– Gówno się znasz, tępy Amerykańcu! – prychnął.
Odwróciwszy się ostentacyjnie plecami, wsunął słuchawki do uszu i zabrał się za odhaczanie checklisty. Zaczął nucić pod nosem, a że nigdy nie miał wielkiego talentu wokalnego, to nikt nie zauważył, że gubił melodię. Dyskretnie przejrzał listę plików na odtwarzaczu i wybrał nagranie z wczorajszą datą.
Do komputera pokładowego wgrane są plany wszystkich dotychczasowych skoków funnelem między Sferoną a Słonecznym. Zostały zabezpieczone przed usunięciem i odczytem przez przypadkowe osoby. Dostęp wymaga wpisania komendy, podania hasła i zeskanowania mojego odcisku. Przy powtórzeniu podobnego układu planet skok powinien się udać, chociaż dokładnego punktu wyjścia nie można określić. W planach zostały wskazane kluczowe markery astronomiczne, które mają się zgadzać. Najbliższa okazja będzie za dwa miesiące. To wyłącznie opcja awaryjna, gdybyśmy tu utknęli.
Grzegorz skasował wiadomość Boyda, nadal kiwając głową w rytm nieistniejącej piosenki. Zaskoczyło go, że nawigator miał jakiś plan ratunkowy; taka przezorność kłóciła się z wcześniejszą naiwnością żółtodzioba.
Kolejne dni mijały obsadzie Skygazera w atmosferze wyczekiwania. Statek regularnie potwierdzał swoją pozycję, a ze strony Betan płynęły tylko lakoniczne instrukcje. Pod koniec trasy Sorokin zwołała zebranie, żeby upewnić się, czy wszyscy są przygotowani na niechybnie czekające ich przesłuchanie.
– Starajmy się nie wzbudzać podejrzeń – napomniała załogę. – Naszym celem jest jak najszybszy powrót do właściwego zadania. Chcemy lecieć na Redusa, zrobić swoje i wrócić do domu bez dalszych komplikacji.
Zauważyła, że Boyd nie przytaknął i kolejny raz zadała sobie pytanie, czy nie bezpieczniej byłoby go na stałe zakuć w kajdanki. Naprawdę bardzo chciałaby skonsultować się z ambasadorem Sojuszu!
Po zakończeniu narady Wizner złapał liderkę pod drzwiami jej kabiny.
– Kira? Miałaś pokazać mi komputer Jasona – przypomniał.
– Schowałam go. I na wszelki wypadek też zaszyfrowałam.
– Ale prosiłem…
– Jeśli na Ziemi przyznają ci dostęp, to sobie pooglądasz.
– Tam mogą być ważne…
– Daj… już… spokój – wycedziła słowo po słowie.
– Jasne. Posłuchaj. Nie podoba mi się układ sił ani beztroska, z jaką zdajemy się na łaskę Betan. Nie rozważałaś sięgnięcia do schowka z bronią?
Obejrzała się w stronę mostka, czy nie przyciągnęli już uwagi pozostałych. Ze złą miną weszła do kajuty, mężczyzna podążył zaraz za nią. Przeszła na język międzysłowiański, na wszelki wypadek, gdyby ktoś podsłuchiwał.
– Wystarczy, że przez twojego kolegę sabotażystę musimy nosić paralizatory. Już to może wydać się Betanom dziwne. Powiedziałam: nie chcemy wzbudzać podejrzeń. A ty proponujesz, żebyśmy wmaszerowali na Neola z bronią w garści?! Oszalałeś?! Czy specjalnie próbujesz mnie zdyskredytować jako dowódcę?
– Kira! – warknął. – Co się z tobą dzieje?!
– Chyba zapomniałeś, kto tu jest liderem. Nie będę z tobą konsultować wszystkich decyzji. Ostatecznie to ja poniosę odpowiedzialność!
– Może dostałaś ten awans nieco za wcześnie!
Na twarzy kobiety wykwitły rumieńce.
– Z pewnością nie dzięki tobie! – fuknęła.
– Co to ma znaczyć? – zapytał z autentycznym niezrozumieniem.
Po odejściu Nolana pozycja dowódcy Skygazera powinna przypaść Wiznerowi. Jednak pilot był wówczas w fatalnym i fatalistycznym nastroju, świeżo po odebraniu wyników badań. Usunął się, bo jaki był sens robienia z niego lidera na jeden lot? Czego Kira jeszcze chciała?
– Powiedziałeś, że nie możesz mnie rekomendować, bo jesteś nieobiektywny – syknęła.
– No proszę. Tak mi się zdawało, że coś ci leży na wątrobie. To dlatego zerwaliśmy? – zapytał tak beznamiętnie, że Kirą aż zatrzęsło.
– Nawet cię to za bardzo nie obeszło… – skonstatowała gorzko. – Wiedziałeś, że miałam przez ciebie nieprzyjemności… A na koniec nie mogłeś nawet poprzeć mojej kandydatury?!
– Hm. Długo czekałaś na okazję, żeby to poruszyć! Uznałem, że szczerość zaszkodzi ci mniej niż podejrzana rekomendacja. I zdaje się, że miałem rację. Osiągnęłaś swoje, liderko.
– Owszem. Więc teraz przestań mnie pouczać i kontrolować!
– To właśnie robiłem?
Sorokin milczała, wwiercając w niego palące spojrzenie. Nie wywarła odpowiedniego wrażenia. Wizner z kpiącą miną wzruszył ramionami i otworzył drzwi. W progu jeszcze się obejrzał.
– Mam nadzieję, że wszystko pójdzie tak gładko, jak przed chwilą przedstawiłaś. Sam niedawno opowiedziałem komuś podobną bajkę.
Mrugnął złośliwie i odszedł, żegnany nieprzyzwoitym gestem. W duchu szydził z samego siebie, bez cienia litości. Przyszła najwyższa pora, żeby otrząsnąć się z sentymentów.
Było całkiem jasne, że Sorokin nie chciała jego pomocy. Odbierała ją wręcz jako atak. Musiał działać samodzielnie. Skręcił do ambulatorium i zaczął przetrząsać szuflady. Na tej czynności przyłapała go Narumi.
– Mogę ci w czymś pomóc? – zagadnęła.
– Nie – warknął.
– Czego szukasz?
– Okropnie boli mnie głowa – zełgał na odczepne.
– To nie tam. Poczekaj, mam… – zaprotestowała i sięgnęła do szafki z lekami.
– Już znalazłem!
Zdziwiona Narumi zerknęła, co chował do kieszeni.
– Po co ci to?
– Może mieć wiele zastosowań.
– A mówiłeś, że wszystko będzie dobrze.
– I uwierzyłaś?! – zapytał ostrzej, niż zamierzał.
– W tamtej chwili potrzebowałam uwierzyć – przyznała ze smutkiem. – Ale potem miałam czas na pewne przemyślenia. Chciałabym usłyszeć, co naprawdę sądzisz.
Stanęła naprzeciw niego, nerwowo ściskała splecione dłonie i patrzyła wyczekująco. Wizner odetchnął głęboko i postarał się nadać głosowi serdeczniejsze tony.
– No dobrze, teraz szczerze: nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Amerykanie rzucili nas na głęboką wodę. Pełną rekinów. A Kira zdaje się nie doceniać zagrożenia. Nie możemy zakładać, że wszystko pójdzie jak z płatka.
– Rozumiem – powiedziała cicho i usunęła się mu z drogi.
– Słuchaj… Nie chciałem być niemiły…
– Wiem. Oczekuję później zwrotu wyposażenia ambulatorium.
Grzegorz skinął głową i wyszedł. Skierował się do maszynowni i schowków z narzędziami.
***
Niebieski glob potężniał za oknami i stopniowo przesłaniał czarny bezmiar pustki. Z daleka Betera wyglądała podobnie do Ziemi, ale w miarę jak statek podchodził bliżej, oko automatycznie wyławiało istotne różnice. Postrzępione kształty kontynentów. Zamiast zieleni roślinności lądowej – odcienie niebieskiego i fioletu. Dodatkowy mały księżyc Bitri, kilka satelitów komunikacyjnych i obserwacyjnych, ale w porównaniu z planetą macierzystą uderzająca pustka na orbicie. W strefie nocy panowała dziewicza ciemność, nieskalana sztucznym światłem. Człowiek nigdy nie miał okazji w ten sposób popatrzeć na Ziemię, zanim zupełnie jej nie odmienił. Spoglądając z kosmosu, widział wszędzie swoje ślady. Tymczasem Betera pozostawała jeszcze niewiadomą, ziemią niczyją, obcą, bezkresnym terytorium do podbicia.
Bardziej zwyczajnie wyglądał Neol, duży kulisty księżyc ze stacją o z grubsza znajomej architekturze. Lądowanie na jego powierzchni przebiegło bez kłopotów.
Załoga ruszyła do głównego włazu. Ziemianie dużymi susami przemierzyli wysuwany łącznik; dopiero po dotarciu do właściwego budynku znaleźli się znów pod wpływem sztucznej grawitacji. Czuć tu jednak było charakterystyczną dla starszych generatorów niejednorodność pola. Ciała pilotów szybko się dostosowały, ale Narumi i Tejas co rusz robili nadmiernie zamaszysty ruch albo zachwiany krok. Przeszli przez śluzę dekontaminacyjną i znaleźli się w szerokim pomieszczeniu, z którego odchodziły dwa korytarze.
Na przybyszy czekało pięć osób w kombinezonach ochronnych. Dwoje Betan ukryło twarze pod kaskami z lustrzanymi wizjerami. Przy prawym wyjściu stał leciwy, ale trzymający się prosto mężczyzna o nordyckiej urodzie. U jego boku czuwał wyższy i dużo młodszy brodacz, mocno zbudowany, o śniadej cerze i czarnych włosach. Obrzucił wychodzących ze śluzy Ziemian taksującym spojrzeniem i nachylił się, żeby szepnąć coś starszemu towarzyszowi.
Przy wylocie drugiego korytarza czekała kobieta w średnim wieku. Miała wyraziste rysy twarzy, mocne brwi i złotobrązową cerę. Ciemne włosy upięła pod kaskiem, ale i tak na jej twarz opadały pojedyncze skręcone loki. Ona pierwsza zrobiła krok do przodu i odezwała się dźwięcznym, przykuwającym uwagę głosem.
– Witam. Olivia Santangelo – przedstawiła się. – Niestety nie możemy rozmawiać bez zabezpieczeń epidemiologicznych. Całą tę część stacji odizolowano od reszty i nie spotkacie tu personelu, poza specjalnie oddelegowanymi osobami. Proszę trzymać się wyznaczonych pomieszczeń…
Brodaty brunet wtrącił się nagle basowym głosem:
– Wnieśli paralizatory! – Wskazał kolejno na Sorokin, Fenga i Madhava.
– Musicie je zostawić! – zażądała Santangelo.
Brodacz podszedł i odebrał Ziemianom paralizatory, zanim Kira zdążyła rozważyć ewentualny sprzeciw. Wizner zaklął w duchu. Trójka „czerwonych” właśnie bez protestu pozbawiła się obrony. Jeśli tak miało to wyglądać, to faktycznie bez sensu było powierzać im broń.
Tymczasem Santangelo kontynuowała przemowę.
– Warunki są skromne, bo mamy ograniczone zasoby. Chcemy jak najszybciej przeprowadzić rozładunek. Czy cargo zostało przygotowane według instrukcji?
– Tak – potwierdziła Sorokin, zdeprymowana obcesowym powitaniem. – Proszę o pilne spotkanie z gubernatorem!
Betanka nie dała się zbić z tropu.
– Na razie proszę złożyć raport. Ze swej strony liczymy, że szybko uporamy się z waszymi kłopotami technicznymi. Kto wróci na pokład z naszą ekipą techniczną, żeby wytłumaczyć naturę problemu?
– Tejas? – Kira wymownie spojrzała na astrofizyka.
– Tak jest. Tejas Madhav, służę pomocą.
Wizner obserwował, jak paralizatory dyskretnie przewędrowały z rąk do rąk: jeden dostała Olivia, drugi zabrał starszy, milczący mężczyzna. Grzegorz przez ułamek sekundy skrzyżował spojrzenia z brodaczem, który najwyraźniej dostrzegł jego zainteresowanie i nie był tym zachwycony. Pilot utrzymał obojętny wyraz twarzy i skupił wzrok na Santangelo.
– Dobrze. Tymczasem rozlokujemy was – mówiła Olivia. – Państwo Sorokin, Feng, Madhav proszę za mną. Mój szacowny towarzysz pokaże pozostałe kwatery – zapowiedziała, wskazując na starszego mężczyznę. – Chodźmy!
Odwróciła się i weszła w lewy korytarz.
– Chcę skontaktować się z ambasadorem Sojuszu – upierała się Kira.
– Proszę skorzystać z terminala w kwaterze. Czeka na panią wiadomość z Redusa – odparła Betanka, nie przerywając marszu, przez co zmusiła Sorokin do podążenia jej śladem.
Feng i Madhav nie mieli lepszego pomysłu niż ruszyć za kobietami. Jedna z tajemniczych osób o przesłoniętej twarzy przyłączyła się do nich i zamknęła za nimi drzwi.
Tymczasem starszy Betanin nareszcie przerwał milczenie i równie energicznie skierował drugą część załogi do prawego korytarza. „Niebiescy” znaleźli się w eskorcie brodacza, starca i dziwnego osobnika w lustrzanym kasku. Kolejno otrzymywali osobne kwatery; najpierw Narumi, potem Wizner, a Boyda poprowadzono jeszcze dalej.
Członkowie załogi Skygazera mieli już nigdy nie spotkać się w komplecie.
Smukły, wysoki chłopak w skupieniu wpatrywał się w gubernatora. Miał zwracające uwagę duże i różnobarwne oczy: prawe niebieskie, lewe zaś zielone. Zacisnął blade, ostro wykrojone usta, usiłując nadać obliczu wyraz niezłomnego zdecydowania. Zdradzała go jednak nerwowość, z jaką raz po raz odgarniał z czoła niesforne włosy koloru słomkowego blondu.
Przyzwyczajony do rozkazywania, Lars Ellefsen bezceremonialnie wygłosił niezbędne instrukcje, ale teraz się zaniepokoił. Podszedł do chłopaka, chwycił go za ramiona, aby poufałym gestem przekazać mu trochę własnej determinacji.
– Chaitan, skup się! Jesteśmy w trudnym położeniu. Trzeba działać szybko i skutecznie. Ale damy radę! Przecież potrafisz. Nie bój się niczego.
– Nie boję się…
– No! To chciałem usłyszeć – powiedział gubernator i zdawkowo się uśmiechnął.
„Wiem”, pomyślał chłopak z dobrze maskowaną wzgardą.
Ellefsen uznał, że okazał dość serdeczności. Puścił młodego telepatę i zaczął się szykować na spotkanie z Ziemianami. Założył kask, skrupulatnie uszczelnił kombinezon.
Milczący Chaitan posłusznie podążył za jego przykładem. Wizjer skafandra chłopaka miał jednak specyficzną przejrzystość zwierciadła półprzepuszczalnego, przez co nie pozwalał zobaczyć rysów noszącej go osoby.
– Pamiętaj, Ziemianie nie wiedzą, że mamy tu młodzież, w dodatku taką niezwykłą – napomniał go gubernator. – Na razie nie pokazujecie twarzy, nie odzywacie się. Patrz i się ucz. Wykorzystamy ich własne kłamstwa przeciwko nim. Na początek trzeba ich rozdzielić. Ruszamy!
Stjepan Dimitrijević, osobisty ochroniarz Ellefsena, otworzył przed nimi drzwi, po czym podążył przy gubernatorze jak cień. Podeszli pod śluzę dekontaminacyjną, gdzie dołączyły do nich Olivia Santangelo – logistyk kolonii – oraz rówieśnica chłopaka, Cheryl, także w maskującym kasku.
Czekali na przybyszów tylko parę minut, ale Chaitanowi czas się bardzo dłużył. Kiedy tak stali w na rozstajach korytarzy, miał wrażenie, że echo niesie bicie jego serca. Ale pewnie tylko dudniło mu w uszach…
Obcy w końcu nadeszli, a Chaitan gapił się jak na widowisko. Ze względu na kwarantannę, Ziemian widywał raczej na monitorach. Brązowowłosą kobietę o orzechowych oczach z miejsca uznał za najpiękniejszą istotę we wszechświecie i niemalże nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Proszę o pilne spotkanie z gubernatorem! – zawołała bogini.
Ellefsen zaś nie odpowiedział, nawet nie drgnął, jakby to nie o niego chodziło. Chaitan podskoczył nerwowo, ale przecież zabroniono mu się odzywać. Skupił się więc na swoim głównym celu, ciemnoskórym nawigatorze. Postura tego mężczyzny budziła słuszny respekt. Ponadto wszyscy obecni byli mocno podenerwowani i telepacie zaczynało się to udzielać. Przytłumił więc swój dar. Kiedy połowa przybyszów odeszła z Olivią, odetchnął z ulgą.
W końcu także ich grupa ruszyła. Bez przeszkód odeskortowali przejętą, ale nie stwarzającą zagrożenia Japonkę. Od białego mężczyzny biła nieprzyjemna aura podejrzliwości, ale posłusznie wszedł do wskazanego pokoju. Dimitrijević szybko zablokował za nim drzwi i chłopak poczuł się pewniej. Teraz mieli przewagę liczebną. Rozszerzył percepcję do zwykłego zasięgu… Musiał być gotów.
Ostatnie pomieszczenie przygotowano specjalnie dla Amerykanina. Kiedy tylko weszli, Lars niespodziewanie wyminął ochoniarza, gwałtownie wyciągnął rękę i Ziemianin padł, porażony krótkim impulsem z paralizatora.
– Pomyślałem, że skoro jest okazja, ułatwimy sobie życie – powiedział wesoło Ellefsen. – Posadźcie go.
– Ja mogłem to zrobić – nachmurzył się Stjepan. – Po co pan ryzykuje?
– Zalazł mi za skórę – mruknął gubernator, przestępując nad nogami leżącego nawigatora.
Dimitrijević z pomocą Chaitana rzucił Jasona Boyda na fotel, zaciągnął pas na jego tułowiu i klamry na kończynach. Nie tracąc czasu, Lars wyciągnął strzykawkę i wbił Amerykaninowi igłę w udo.
– No, przyjacielu! – zawołał i poklepał nawigatora po boleśnie wykrzywionej twarzy. – Musimy poważnie porozmawiać.
Chaitan ostrożnie zajął miejsce za plecami więźnia. Na razie trzymał dystans, napawając się bijącym od Ziemianina silnym wzburzeniem. Niemal spodziewał się, że Jason zerwie więzy, odwróci głowę pod niemożliwym kątem, odgryzie palce krępujących go dłoni, rozszarpie wrogów gołymi rękoma. Mimo przejęcia, chłopak nie był nowicjuszem i rozpoznawał oczywisty dysonans między wizjami a tym, co faktycznie się działo. Po prostu odbierał projekcje zdesperowanego umysłu, uwięzionego w niewspółpracującym, spętanym ciele. Połączenie nawiązał, nadeszła pora odwrócić wektor oddziaływania. Telepata podszedł i położył dłonie na skroniach Boyda, który odruchowo wzdrygnął się ze strachu. To zadziałało jak naciśnięcie spustu. Wyczuwszy słabość, Chaitan natychmiast wszedł w trans i już nie wypuścił zdobyczy. Poczucie straszliwej mentalnej przewagi niesamowicie upajało.
Lars zadawał pytania, a Jason odpowiadał, płacząc jak dziecko. Każda nieszczerość była natychmiast karana. Kiedy po wszystkim opuszali pokój, więzień już tylko cicho rzęził.
Betanie spiesznie ruszyli korytarzem.
– Dasz radę przejść się jeszcze na statek? – zapytał telepatę gubernator. – Na razie nadal udawajmy, że wierzymy w bujdę o awarii. Niech ten… Tejas Madhav przedstawi swoją wersję, a ty sprawdzaj go dyskretnie. Nie dąż do konfrontacji.
Chaitan poruszył się w kombinezonie, nieprzyjemnie lepiącym się do spoconej skóry.
– Pewnie. Odświeżę się i mogę ruszać – odpowiedział jadowitym tonem.
Ellefsen zastanowił się przez chwilę. Prawdopodobnie słuszniej byłoby pozwolić chłopakowi odpocząć i odzyskać równowagę. Ale nie mieli czasu… Wyciągnął komunikator.
– Olivia, zaczynajcie rozładunek. Aaron niech bierze Tejasa Madhava, Chaitana i pójdzie załatwić sprawę „awarii”.
Odgłos ich kroków szybko ucichł, ale przyczajony pod minimalnie uchylonymi drzwiami Wizner wolał odczekać jeszcze chwilę. Oddychał płytko. Siedział w ciemności, żeby nie zdradził go snop światła. Przypuszczał też, że w pokoju zamontowano ukrytą kamerę.
Budynek stacji nie był zbyt nowoczesny, a panele kontrolne drzwi identyczne jak w starszych sekcjach bazy na Księżycu. Mikronarzędzia i skalpel przydały się Wiznerowi szybciej, niż mógł podejrzewać. Z ich pomocą zdołał podważyć obudowę, a potem kreatywnie połączyć kable i już nie potrzebował żadnych kodów otwarcia.
Pracę nad pokonaniem zamka zaczął od razu, gdy tylko został sam i zorientował się, że Betanie nieszczególnie się nim interesują. Jego kwatera była pusta, nikt nie próbował wywoływać go przez terminal komunikacyjny. Miał pryczę, trochę jedzenia i najwyraźniej oczekiwano, że biernie zaczeka na rozwój wypadków. Jednak instynkt ponaglał go do działania, nawet bez konkretnego planu. Kiedy Grzegorzowi udało się wyjść z pokoju, spróbował wrócić drogą, którą ich tu przyprowadzono. Zbadał zamek na końcu korytarza, ale ten okazał się bardziej skomplikowany. Zawrócił. Kiedy mijał pomieszczenie przydzielone Narumi, przystanął, żeby przyłożyć ucho do drzwi. Wydawało mu się, że słyszy ciche głosy. Szybko podążył dalej, wyminął swoją kwaterę, a przy kolejnej znowu zatrzymał się i nasłuchiwał. Coś tam się działo, ale cholerne drzwi dobrze tłumiły dźwięki. Otoczył ucho dłońmi. Po chwili cofnął się jak oparzony. Spróbował pójść jeszcze dalej, ale za zakrętem trafił na kolejne masywne wrota, za którymi była chyba jakaś śluza. Krótko mówiąc, znajdował się w potrzasku. Ale przynajmniej na razie zostawiono go w spokoju. Wrócił do swojej kwatery – czy może celi? – i przymknął drzwi. Usiadł na podłodze i gorączkowo rozmyślał, nerwowo obracając w palcach skalpel.
Dlaczego rozmawiali akurat z Boydem? Cóż, a kogo pierwszego należało przesłuchać w sytuacji wypadnięcia z kursu? Nawigatora. Więc pewnie miało to sens. Tylko że to, co Wizner usłyszał przez drzwi… To, co wydawało mu się, że słyszał…
Potem z rozmowy mijających go Betan wyłowił dostatecznie dużo, by zrozumieć, że cały plan utrzymania sabotażu w tajemnicy właśnie wziął w łeb. Kiedy odeszli, opuścił swój pokój i ruszył ponownie do kwatery Boyda. Z zamkiem poszło jeszcze szybciej niż poprzednio, nabierał wprawy. Uchylił drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Zastał Amerykanina przypiętego do fotela, siedzącego ze zwieszoną na bok głową. W dwóch krokach był przy nim.
– Jason…? Jason!
Boyd podniósł oczy i na widok kolegi zaniósł się szlochem.
– Gregory, tak bardzo mi przykro. Nie wierzyłem. Przepraszam. Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. Nas wszystkich. Na Boga, nie miałem pojęcia.
– O czym? – syknął pilot.
– Sądziłem, że panikujesz, ale to nie są ludzie. Uciekajmy… Musimy wrócić na statek!
Nawigator mówił gorączkowo, nieskładnie. Wizner przyjrzał mu się dokładniej. Dostrzegł plamkę krwi na materiale spodni.
– Coś ci wstrzyknęli? I wszystko im wyśpiewałeś…
– Nie! – zaprotestował gwałtownie Boyd. – To nie leki, to on! Wszedł mi do głowy. Znał moje myśli. Wiedzą, że to ja, że specjalnie wybiłem statek z kursu…
– Tak, domyślałem się – mruknął pilot, przypominając sobie zasłyszane fragmenty rozmowy.
– Gregory…! Koordynaty…Nie zdradziłem tego… – mamrotał Amerykanin coraz cichszym głosem. – Jeszcze możemy odlecieć…!
„Zabezpieczone pliki”, przypomniał sobie Grzegorz. Może faktycznie okażą się przydatne. Bez Kiry nie miał dostępu do planu powrotnego lotu. Nie wiedział, gdzie podziała się Sorokin i czy zdaje sobie sprawę, co tu się działo. Nie mógł chyba liczyć na jej wsparcie.
– Jak się do nich dostać? – zapytał, nachylając się jak najbliżej.
– Komenda i hasło…
– Jason, tracisz przytomność. Mów. Jason! – zawołał Wizner rozpaczliwie i klepnął kolegę w policzek.
Boyd przełknął ślinę i zaczął cicho mówić, zmuszając się do koncentracji, choć jego głowa coraz bardziej się kołysała.
– Ocknij się, człowieku! – nalegał pilot. – Czy to wszystko?
– Lewy kciuk… – szepnął jeszcze nawigator i zapatrzył się w sufit.
Grzegorz zaklął. Słusznie, potrzebny był odcisk palca. Należało zatem niepostrzeżenie przebić się przez bazę wroga, ciągnąc bezwładnego stukilowego chłopa. Odlecieć bez wystarczających zapasów, a potem miesiącami wyczekiwać na odpowiedni moment, żeby skorzystać z ukrytych planów lotu. A co z pozostałymi? Czy reszta załogi zechciałaby go wysłuchać? To wszystko działo się za szybko…
Nagłe ukłucie strachu w sercu sprawiło, że Wizner wypadł biegiem na korytarz. W pokoju Narumi słyszał wcześniej jakieś głosy. A jeśli i u niej odbywało się podobne przesłuchanie?! Dopadł do zamka, rozbroił go, ale w pośpiechu także uszkodził, przez co drzwi zacięły się w połowie ruchu.
Ale na szczęście lekarka była w pomieszczeniu sama, siedziała przed monitorem terminala komunikacyjnego.
– Wszystko w porządku?! – zawołał Grzegorz od progu.
***
Znalazłszy się samotnie w wyposażonym tylko w podstawowe rzeczy pokoju, Narumi pomyślała, że chyba powinni byli protestować. Dlaczego Sorokin pozwoliła rozdzielić załogę? Przecież teraz nie miała pojęcia, co się działo z połową zespołu! Tylko czy nadal traktowała wszystkich jednakowo jak swoich ludzi? Narumi od początku uważała ją za kiepskiego kapitana… Czy też tak zwaną liderkę, bo Sojusz i Pakt nie potrafiły się zgodzić, żeby łączona załoga miała jednego dowódcę z tradycyjnymi kapitańskimi prerogatywami. Niestety podobnym przepychankom najwyraźniej towarzyszył upadek etyki.
Drzwi kwatery zostały zamknięte, a zamek wymagał kodu otwarcia. Lekarka rozumiała kwestie bezpieczeństwa i kwarantanny, ale zdecydowanie nie poczuła się komfortowo. Nie miała jednak czasu, by zbyt długo analizować swoje położenie. Na ekranie stanowiska komputerowego pojawiła się postać starszej kobiety. Nieznajoma odezwała się po japońsku.
– Witam cię serdecznie, Hayashi Narumi. Usiądź, proszę. Porozmawiajmy.
Lekarka zdumiała się, słysząc ojczysty język.
– Kim pani jest?
Rozmówczyni poczekała, żeby Narumi zajęła miejsce w fotelu. Uśmiechnęła się serdecznie.
– Jestem Hayashi Sakura, egzobiolożka tragicznej wyprawy do systemu gwiezdnego Gamma. Twoja cioteczna babka. Cieszę się, że mogę cię poznać, dziecko.
– Co…? – wyrwało się lekarce. – Przecież… Dziadek… Byliśmy pewni, że zginęłaś!
Wpatrywała się w jej twarz, szukając podobieństwa do siebie, do starych zdjęć. Przypomniała sobie, jak w wieku kilkunastu lat, stojąc przed portretem rodzinnej bohaterki, oznajmiła bliskim, że chce kiedyś jej śladem ruszyć w kosmos. Dziadek się wtedy rozpłakał, a Narumi ośmieliła się podjąć temat dopiero po jego śmierci.
– Tak właśnie mieliście uważać – przytaknęła Sakura. – Kazuma uznał to pewnie za jakieś mroczne przeznaczenie? Moja czwarta misja, nie mogła się inaczej skończyć. Strasznie zabobonny ten mój mały braciszek – zachichotała nerwowo.
Przy dłuższej wypowiedzi zaczynała mieszać słowa japońskie i angielskie. Czyżby rzeczywiście utknęła tutaj na tyle lat, że zapomniała ojczystej mowy?
– To nie jest zabawne! Dziadek do końca wyrzucał sobie, że pozwolił ci lecieć!
Sakura, o ile to mogła być ona, zamilkła i posmutniała. Tymczasem, otrząsnąwszy się z pierwotnego szoku, Narumi dostrzegła bardzo istotny szczegół.
– Wyglądasz znacznie młodziej niż powinnaś. Kłamiesz!
Starsza kobieta pokręciła głową.
– Wysłuchaj mnie, proszę. Wyjaśnię ci wszystko jak najprościej. Mój względnie korzystny wygląd to… efekt inżynierii genetycznej. Nasza wyprawa do Gammy przyniosła… niespodziewane rezultaty. Sama planeta Sulfos jest nieprzyjazna, a jakość powietrza po erupcjach bywa nieznośna. Znalazłam jednak na niej ukryty skarb. W przybrzeżnym morzu odkryłam mikroby, prokariotyczne jednokomórkowce i syncytia. I coś, co przypomina wirusy, w istocie będąc narzędziem ustawicznej ewolucji i deewolucji z jednej formy w drugą. Bardzo wszechstronne, aktywne wektory, wymuszające nieustanną łączność i wymianę genetyczną pomiędzy wszystkim, co pływa w tamtejszych wodach. Przemiany są tak intensywne, że nie wyodrębnił się żaden stabilny gatunek. Pomyśl, życie tak agresywne wobec samego siebie, że nie może wyjść z etapu mikroorganizmów. Nazwałam to genexum.
Sakura opowiadała z fascynacją i wyraźnym błyskiem w oczach.
– To ma być skarb…? – Narumi zmarszczyła brwi. – Brzmi raczej jak biohazard.
– Genexum w dzikiej, nieokiełznanej postaci jest dla ludzi zabójcze – przyznała egzobiolożka. – Można jednak wydobyć z niego cudowne narzędzia do celowanych ingerencji. To inżynieria genetyczna na zupełnie nowym poziomie. Byłam niesamowicie podekscytowana perspektywami.
Lekarka zacisnęła palce na podłokietnikach fotela.
– Celowane ingerencje? Nie chodzi czasem o broń biologiczną?!
Wpatrywała się intensywnie w starszą kobietę, ale Sakura nie przestraszyła się tego zarzutu, wyglądała tylko na rozczarowaną. Umilkła na chwilę, starając się ostrożnie dobrać słowa.
– Broń, trucizna, przekleństwo. Obrona, lek i błogosławieństwo. To tylko różne przeznaczenie, a nie istota rzeczy. Życie w przestrzeni i koloniach wymaga od nas przystosowania się, nie tylko poprzez technologię, ale też naszą biologię, fizjologię – podjęła. – Więc ja, razem z biologiem molekularnym oraz lekarzem ściągniętym z placówki na Beterze, badałam swoje mikroby. Chcieliśmy siebie poprawić, ulepszyć, uniezależnić się od pomocy z Ziemi. Populację mamy tutaj ograniczoną, każdy człowiek jest bezcennym zasobem. Po modyfikacjach żyjemy dłużej, nieźle tolerujemy promieniowanie… i dobrze wyglądamy jak na swój wiek.
– Ach tak.
Narumi rozejrzała się bezradnie po pokoju. Złapała szklankę z wodą i wypiła duszkiem.
– Drogie dziecko… – powiedziała miękko Sakura.
– Dlaczego się ukrywałaś?! Dlaczego nikt o tym wielkim odkryciu nie usłyszał?!
– Z moim znaleziskiem od samego początku były kłopoty. Korporacja partycypująca w kosztach misji do Gammy żywo się nim zainteresowała. Otrzymałam więc ofertę: dalsze prace nad genexum wyłącznie dla nich, z zachowaniem bezwzględnej tajemnicy, na ich zasadach. Narumi, nie sądziłam, żeby zabieranie tych próbek biologicznych na Ziemię było bezpieczne czy właściwe. Nie zdawałam sobie tylko sprawy, że złożono mi propozycję nie do odrzucenia. A na wulkanicznej planecie, odległej od Ziemi o dwa skoki funnelami, łatwo o śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. Na szczęście trafiłam na kilku porządnych ludzi. Zawdzięczam życie Larsowi, naszemu pilotowi z Distantii.
– Czyli tak jak mówiłam… Chcieli z tego zrobić broń?
– Może broń, może towar. W każdym razie udało mi się ukryć genexum przed Ziemią i wykorzystać po swojemu. Obecnie wszyscy stali mieszkańcy Bety są zmodyfikowani i nie mogą się z wami bezpośrednio kontaktować. Moje wektory genetyczne są tak skuteczne, że potrafią wykorzystać latentne wirusy, komensalne bakterie i przenieść się na nowy organizm. Największą zjadliwość wykazują sekwencje, które doprowadzają do głębokich uszkodzeń, jeśli nie są kontrolowane. Ja, żeby dokonać korzystnej modyfikacji, wprowadzam poszczególne zmiany w ścisłej kolejności. Zaczynając od narzędzi naprawczych.
– Więc po to ta kwarantanna? Bo zasadniczo nie panujesz nad genexum?
Sakura przekrzywiła głowę i z irytacją zacisnęła usta.
– Jesteś bardzo krytyczna – odpowiedziała po chwili. – Osobiście uważam, że odniosłam wielki sukces. Ale przyznaję, że dzieło jest ambitne i trudne. W dodatku mój kolega lekarz choruje i prawdopodobnie umiera. Nie mam tu drugiego medyka, który mógłby go skutecznie leczyć. Zostanę z tym sama… Chyba że mi pomożesz. Potrzebuję ciebie tutaj, dziecko. Cała kolonia potrzebuje lekarza. A ja następcy… Chciałabym przekazać Beterę pod twoją opiekę. Zostań ze mną.
Narumi przyłożyła palce do skroni. Zakręciło jej się w głowie. W przedłużającej się ciszy nagły zgrzyt sprawił, że kobieta aż podskoczyła na fotelu. Widok Grzegorza rozpychającego oporne drzwi gwałtownie przywrócił ją do rzeczywistości.
– Wszystko w porządku?! – wysapał Wizner. – Narumi?
Z trudem przełknęła ślinę.
– Rozmawiałam z… – machnęła bezradnie dłonią, wskazując ekran.
Jak miała to powiedzieć? Ale mężczyzna rzucił na monitor tylko jedno szybkie spojrzenie i nie zaczekał na prezentację.
– Wyjdźmy – złapał ją za rękę i pociągnął do wyjścia. – No chodź!
Ruszyła chwiejnie, nieomal potykając się o własne nogi. Wizner nieustępliwie poprowadził ją przez korytarz.
– O czym rozmawiałyście? – zapytał.
– To… skomplikowane…
– Dobra, zajmij się Jasonem. Czymś go ewidentnie naszprycowali i zostawili samego.
Dotarli do ostatniej kwatery. Boyd siedział z głową niezmiennie odrzuconą do tyłu, zwiotczały. Lekarka szybko sprawdziła tętno i źrenice; spróbowała uzyskać od nawigatora świadomą reakcję, bez skutku.
– Zachłyśnie się. Trzeba go ułożyć w bezpiecznej pozycji – zadecydowała.
Przez chwilę mocowali się z klamrami. Uwolniwszy Jasona, położyli go na podłodze. Hayashi uklękła obok, oceniła jego oddech i ponownie zbadała puls.
– Wiesz, co tu zaszło? – zapytała.
– Zanim odpłynął, dowiedziałem się tylko, że go przesłuchiwano. Tu chyba jest ślad po zastrzyku. Wiedzą już o sabotażu i, jak widać, nie cackają się z nami! – Wizner przyklęknął przy niej i ściszył głos. – Narumi, o czym mówiłyście?
Lekarka wpatrywała się w niego intensywnie, szukając słów, kiedy z korytarza dobiegł ich odgłos szybkich kroków. Pilot zaczął się obracać ku wejściu, więc złapała go mocno za rękę.
– Muszę dokończyć tę rozmowę. Trzeba dotrzeć do sedna. To ważne! Daj mi czas…!
– Jesteśmy tu jak w potrzasku, powinniśmy…
– Proszę cię, nie! – powstrzymała go. – Zaufaj mi.