2,99 €
Piotr Tarski w jednej chwili traci wszystko; kochającą żonę, nienarodzone dziecko i co najważniejsze chęci do życia. Zabiera mu to człowiek, którego nikt nie potrafi wyśledzić.Gdy pewnej nocy śni mu się dom, w którym znajduje się domniemany zabójca nie czeka ani chwili. Wyrusza w to miejsce i wypełniony chęcią zemsty zabija mordercę.Od tego momentu jego życie zmienia się diametralnie. Poczucie zadośćuczynienia, zmienia się w koszmar, który z każdym dniem przybiera na sile.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2015
Krzysztof Lip
TOWARZYSZ
© Copyright by Krzysztof Lip & e-bookowo
Projekt okładki: Krzysztof Lip
Korekta: Dagmara Magryta
ISBN 978-83-7859-545-8
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2015
W więziennej izolatce, w ciemnym kącie siedzi na ziemi mężczyzna. Opierający się o zimne betonowe ściany trzyma mocno kolana przy brzuchu i nerwowo kołysząc się w przód i w tył bez ustanku powtarza te same słowa:
– Głupcy! Zginiecie wszyscy!
Młody strażnik więzienny przechodzący obok jego drzwi zerknął do środka i nie mogąc już go dalej słuchać, uderzył pałką w metalowe drzwi krzycząc:
– Zamknij się wreszcie!
– Ty zginiesz jako pierwszy, zobaczysz.
Strażnik od razu zamilkł i wycofał się od jego celi. Wtedy otwarły się drzwi prowadzące na główny korytarz i wyłonił się z nich drugi strażnik, a zaraz za nim weszło pięciu bardzo dobrze uzbrojonych policjantów z oddziału specjalnego.
– Już czas – powiedział.
– Wreszcie – odpowiedział im z wyraźną ulgą młody strażnik i zaczął otwierać drzwi do celi więźnia.
Policjanci wycelowali broń w drzwi izolatki i uważnie towarzyszyli otwierającemu drogę do więźnia.
– Ręce przed siebie! – krzyknął do więźnia starszy ze strażników. – Daj nam tylko powód, a nie zawahamy się ani chwili.
Ostrożnie weszli do środka. Na ręce i nogi założyli mu kajdany i dopiero teraz z ulgą w głosie rozkazali iść ze sobą.
– Gdzie idziemy? – zapytał ich więzień. – Lepiej zostawcie mnie tutaj.
– Jeśli miałoby to ode mnie zależeć – odpowiedział mu młodszy strażnik. – To zgniłbyś tutaj do końca swoich dni. Bez jedzenia, bez picia – tylko na to zasłużyłeś.
Prowadzili go korytarzami, na których stało mnóstwo policjantów. Każdy chciał go zobaczyć i wyrazić swoją nienawiść. Jedni pluli na niego, inni wygrażali się, że zajmą się nim, gdy tylko nadarzy się okazja. Nikt nie miał litości dla tego trzydziestoletniego, niczym z pozoru nie wyróżniającego się, mężczyzny.
Gdy doszli do sali przesłuchań, posadzili go na krześle i upewniając się, że jego kajdany są dobrze zapięte bez słowa wyszli pozostawiając go samego w sali. Wiedział, że jest obserwowany, czuł na sobie wzrok zebranych za lustrem weneckim, ale nie patrzył w ich stronę. Głowę miał spuszczoną i starał się być myślami w całkiem innym miejscu. Próbował przenieść swój umysł na otwartą przestrzeń. Zieloną, szeroką i co najważniejsze – całkowicie wyludnioną.