2,49 €
Zobrazowanie królów i książąt polskich przez wybitnego pisarza, Józefa Ignacego Kraszewskiego. Praca oparta na źródłach pisanych, ikonografii i sfragistyce, stąd utrzymywano, że przedstawione w niej wizerunki władców należą do prawdziwych i autentycznych.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2018
Józef Ignacy Kraszewski„Wizerunki książąt i królów polskich”
Copyright © by Józef Ignacy Kraszewski, 1888
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania
lub edytowania tego dokumentu, pliku
lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
ZACHOWANO PISOWNIĘ
I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Skład: Adam Brychcy
Projekt okładki: Adam Brychcy
Druk: S. Orgelbranda Synowie
Wydawnictwo: Gebethner i Wolff
Warszawa, 1888
ISBN: 978-83-8119-439-6
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
J. O. Księżnie
Ludwice z Hołyńskich
FALCONIERI-CARPEGNA
w dowód najgłębszego szacunku
przesyła
Autor.
Wizerunki te, studya, przed wielu rozpoczęte laty, dopełniane powoli, brane do rąk i rzucane, teraz dopiero w chwilach wolniejszych mogliśmy dokończyć. Habent sua fata libelli, — dziś może właśnie przydać się mogą i przydadzą w porę.
Historya staje się z każdym dniem bardziej bezosobową, zajmuje się przeważnie społeczeństwem, prawami, instytucyami, rozwojem narodu i idei, badaniem przyczyn, które ów rozwój spowodowały.
Stare posągi, które stały niegdyś w świątyni, jako uosobienia epok i wypadków, walą się, bledną, nikną, rozpływają się i z oczu nam schodzą. A przecież były to postacie, w których wieki rzeźbiły ideały swoje, i jeżeli niczem więcej, powinny być dla nas choćby drogiemi pamiątkami przeszłości.
Staraliśmy się dobyć je z gruzów, oczyścić z pyłów i przywrócić im fizyognomie, jakie miały przed wieki. Szczegóły, z których składają się te wizerunki, nie wszystkie są nowe, ale zestawienie ich, wydobycie figur na światło często im przywraca niespodziany charakter, uwydatnia ich rysy, podnosi zatartą piękność lub oryginalność.
Nie było zadaniem naszem napisanie historyi kraju, daleko większych wymagającej rozmiarów, a dziś dla bogactwa nowych materyałów, dla sprzecznych na nie poglądów, prawie jeszcze niemożliwej; — jednakże tło historyczne stawało się często niezbędnem, i choć zamglone, nie mogło być zaniedbanem.
Koloryt nasz może się różnić od tego, jaki dziś jest w używaniu, (nie śmiemy się wyrazić w „modzie,“ chociaż ona się niestety! i do dziejów wkrada); — lecz staraliśmy się go uczynić o tyle prawdziwym, o ile prawda była nam przystępną.
Nie zamierzaliśmy ani apoteozy bezwzględnej, ani zaciemniania tego szeregu postaci, którym od nas dziś należy, bądź co bądź, pobożne poszanowanie i wdzięczność. Staraliśmy się wszędzie, o ile sił stało, dobić do rzeczywistości, odgadnąć charaktery, wyświecić pobudki czynów, z miłością dla przeszłości raczej, niż z bezmierną dla niej surowością.
Nie mogliśmy aniśmy chcieli wszędzie zakryć strony ciemne; ale też w dziejach naszych — gdy je do krwawych historyj państw innych porównamy — nie znajdziemy nic, czegobyśmy się sromać albo cobyśmy potwornem uznać mogli. Słabości znajdą się, jak wszędzie: nie ma kart brudnych i skalanych. Wśród tego pochodu cieniów, jasne i opromienione górują. Więcej tu zawsze złej doli niż złej woli, wiary i pobłażania niż okrucieństwa.
Smutne są losy, ale piękne oblicza.
Dopiero ku końcowi zachmurza się ten horyzont, na którym długo przygotowywana burza wybuchnąć miała.
Wśród kart różnobarwnych są obrazy wielkiego uroku i wdzięku, są bohaterskie rapsody epopei, na które z dumą i chlubą wskazać możemy.
Drezno, d. 6 marca 1883 r.
Pierwsza to wyraźniejsza postać, która z za mgły wieków występuje i jaśniej zarysowuje się u progu dziejów naszych.
Po za nią leżą w mrokach i ćmie odwiecznej całe zastępy nieznanych wodzów i bohaterów, którzy zostali tylko widmami w powieściach ludu, pieśniach i mogiłach, noszących ich imiona.
Poezya królewskim swym płaszczem okryła to pobojowisko, wśród którego nic rozróżnić niemożna. Śpią na niem wrogi obok siebie. Dzieje oblekły się w baśń, baśnie ludowe wcieliły się w postacie bohaterów; zmyślenie i prawda stanowią tło szare, które dopiero w połowie X-go wieku się rozjaśnia.
W podaniach, które kronikarze ustawili historycznie, usiłując z nich złożyć genealogie narodu i rodu, który mu panował, napróżnoby dziś szukać czegoś więcej nad dowód twórczej fantazyi ideałów naszych. Wieki przydawały, stroiły, wiązały te legendy, te wieńce mogilne, z których poschłych liści uczeni napróżno dziś usiłują wyciągnąć stanowcze dane dla dziejów.
Niektóre z tych podań, jak o Kraku, wspólne nam są z innemi słowiańskiemi szczepami; drugie (Leszki, Popiele) zdają się zrodzonemi u nas. Wszystkie one składają się na poemat, którego twórcą są wieki, — niewyśpiewany, rozerwany, rapsodyczny, dla historyi bardzo wątpliwego znaczenia. Pomimo całej ścisłości, z jaką je analiza dziś bada i rozkłada — nic z nich dobyć niepodobna. Mityczne te postacie Krakusa, Wandy, Lechów i Leszków, Popielów, aż do kmiecia Piasta, dwunastu wojewodów i t. p., co najwięcej oznaczać mogą, że w tej Polsce, śpiącej jeszcze z innemi szczepami słowiańskiemi w jednej kolebce, owładnięcie krajem przez jedną dłoń silną, poprzedziły mnogie i gwałtowne zmiany.
Dwunastu wodzów rozbitych ziem, czasu wojen z Germanami, poszło pod rozkazy jednego zwierzchniego pana. Niebezpieczeństwo, potrzeba obrony zrodziła silną władzę, skupioną w ręku knezia.
Niepodobna przypuścić, ażeby nagłego wystąpienia na widownię Mieszka nie poprzedziło przygotowawcze organizowanie jedności.
Nie widzimy już za jego rządów żadnej wybitniejszej walki wewnętrznej. Mieczysław od razu ukazuje się nam silnym, uzbrojonym i gotowym stawić czoło Niemcom.
W dali i w głębi piękna legenda o Piaście, ubogim kmieciu, protoplaście rodu — któremu ród władzę powierza — błyska jak gwiazda nad tą kolebką.
Historyczna postać Mieszka zjawia się nagle, jako pana i wodza, w chwili dopiero, gdy jest już dosyć potężnym, aby się mierzył z wrogami, choć nie dość silnym, aby ich pokonał wstępnym bojem.
Mądry i przebiegły syn Ziemomysła, wzorem pokrewnych Czechów, przyjmuje wiarę chrześciańską, żeni się z czeską księżniczką Dubrawką. Wpisuje się tym sposobem w szereg książąt chrześciańskich, zyskuje ich prawa, których jako poganin mieć nie mógł.
Od tej chwili stanowczego przełomu, który Polskę oddaje pod opiekę kościoła, rozpoczynają się jej dzieje pisane, pewniejsze.
Mieszko, który z poganina, z pomocą żony Dubrawki, staje się krzewicielem wiary, zakłada kościoły, sprowadza duchownych, obala bałwany — w dziejach pierwotnych ukazuje się przedewszystkiem jako pan mądry i przebiegły.
Jako chrześcianin, naprzemiany odwołuje się on do chrześciańskiej władzy opiekuńczej, która naówczas obok papiezkiej zwierzchnią miała nad światem władzę i powagę — i walczy z sąsiadami, równie jak on ją uznającymi. Składa chwilowo hołd i dary cesarzowi, a opiera się i wojuje z jego markgrafami.
Tym sposobem zdobywa uznanie prawa do krajów, nad któremi zatknął krzyż opiekuńczy.
Wiemy ze świadectwa współczesnego podróżnego, iż Mieszko był książęciem możnym, że na żołdzie swym mnogie utrzymywał rycerstwo, i nietylko tych rycerzy, ale całych rodzin ich losem się zajmował. Żyło to wszystko na koszcie książęcym. Z darów, jakie Mieszko zawiózł cesarzowi (wielbłądy), domyślać się można, że miał ze Wschodem stosunki; z zapisanego imienia jego w księdze ówczesnych turniejów, na których z rycerzami swymi występował — że on i wojsko jego stało na tym samym stopniu wykształcenia i obyczaju, co niemieckie. Sąsiedztwo i stosunki wpływ ten germański czyniły nieuchronnym; a my się go równie wypierać ani wstydzić nie możemy, jak Germanie tego, co przez długi czas zapożyczali i przyswajali sobie od narodów latyńskich.
Żaden naród bez takiego przypływu i pobudek z zewnątrz nie kształci się i nie wyrabia; a zadaniem jego jest pracą we własną krew i soki przerobić to, co zdobył na obcych.
Mieszko, naprzód żonaty z Czeszką Dubrawką, po śmierci jej porywa z klasztoru Niemkę, mniszkę Odę, córkę markgrafa Dietrycha. Obyczaje tamtych wieków, w których pełno jest przykładów podobnych gwałtów — usprawiedliwiają świeżo nawróconego księcia.
Oprócz niewielu wskazówek czynności wojennych i politycznych, rysów charakteru jego innych nie znamy. W dziejach naszych występuje głównie jako pierwszy siewca i krzewiciel wiary. Takim też siewaczem, wedle podań, w ciągu wieków stężałych — malują go nam najstarsze pomniki.
W pierwszych drzeworytach kronik naszych, Mieszko wyobrażony jest jako rycerz w płaszczu królewskim, z mieczem w jednej ręce, z torebką (kaletką) u pasa, drugą ręką siejącym z niej złote ziarna wiary. W dali widać uchodzące, przestraszone szatanki.
Jest to wielki rycerz-siewacz.
Inny drzeworyt wystawia go siedzącego na tronie z pieskiem u nóg, z długą brodą i wąsami; przy nim stoi laska z krzyżem u góry... I spłoszony szatan z za ram wygląda.
O Dubrawce podanie głosi, że chodziła zwykle z głową odkrytą jak dziewica, i nosiła na niej wianek zielony. (Przestowłosa jako dziewka — mówi Bielski.)
Odkryto grób jej w katedrze gnieźnieńskiej pod głazem oznaczonym tylko prostym krzyżykiem. Żadnych w nim nie znaleziono pamiątek, oprócz zbutwiałych szat koloru fioletowego i purpurowego, a na głowie wązkiej przepaski, złotem przerabianej.
Obraz Mieczysława w kościele kruszwickim, jak napis dowodzi, jest świeżego pochodzenia.
Jedynym pomnikiem z tych czasów, dochowanym do dziś dnia, jest kielich z patyną, wyzłacane i cyzelowane, znajdujące się w kościele w Trzemesznie, oraz drugi kielich z emalią, ofiarowany kościołowi, wedle podania, przez Dubrawkę w r. 965.
Napis jednak świadczący o tem, jest późniejszy.
Charakter obu tych wyrobów złotniczych, na swój czas bardzo pięknych, nie sprzeciwia się ich starożytności.
Opisane są i odrysowane we „Wzorach Sztuki Średniowiecznej.“
Inne zabytki nie doszły do nas, a i w innych krajach, na Zachodzie, z X w. pospolitemi nie są. Sztuka była w kolebce, albo raczej w potrzaskanej trumnie, z której na nowo odrodzić się potrzebowała.
W pieśniach ludowych, które wieki przerabiały i przekształcały, w podaniach, zachowały się zaledwie drobne, trudne do rozpoznania szczątki dawnego bytu społecznego, który pod silnem parciem nowej wiary przybierał też kształty nowe, lub całkiem niknął, przez nią pochłonięty.
Z artystów naszych, począwszy od Smuglewicza, wielu probowało odtworzyć idealną postać króla apostoła.
Na pięknym pomniku Raucha w katedrze poznańskiej, w Mieszku i Bolesławie — pojętych jakoś nie jasno i wyrażonych za mało charakteru mającemi postaciami, — nie czuć tych zaledwie z pogaństwa omytych, półdzikich rycerzy, w których więcej siły i energii żądaćby można.
Bolesław, syn Mieszka, razem z nim stoi olbrzymim posągiem we wrotach tego dziejów gmachu, którego obadwaj są założycielami.
Syn jednak przerasta rodzica.
Obok niego Mieszko, nie śmiejący marzyć o wyłamywaniu się z podległości władzy cesarza, zmuszony mu ulegać i obawiać się, aby go nie pochłonięto, jest tylko jakby zwiastunem swego bohaterskiego spadkobiercy.
Państwo Mieszkowe, równie jak niejedno zasute słowiańskie, mogło tak szybko zniknąć, jak powstało — gdyby potężna dłoń następcy nie utrzymała go, nie rozszerzyła zdobyczami nowemi i nie nakreśliła od razu zadania przyszłości, które wieki odziedziczyły.
Na to potrzeba było takiej siły olbrzymiej, posuniętej aż do nieubłaganego okrucieństwa, jaką okazał Bolesław.
Syn pierworodny, urodzony z Dubrawki, dziedziczyć miał po ojcu zarówno z trzema braćmi młodszymi, synami drugiej jego żony Ody. Zdaje się też, że do spadku rościli prawo dwaj powinowaci, może synowie z czasów przed chrztem Mieszka, Odylon i Prybuwoj. Bolesław zmuszonym był pozbyć się ich wszystkich, wydrzeć im ich dzielnice, przywłaszczyć sobie władzę nad całą Polską, aby ją ocalić.
Spotęgowany jest w nim ojciec, bo posiada jego rozum i przebiegłość, a odwagę i zapamiętałość ma stokroć większą; powodzenie ojca i własne mu ją daje.
Organizacya wojskowa, półki te na żołdzie, które trzymał Mieszko, a których siłę miał powiększyć syn jego, — dają mu środek utrzymania się przy władzy i wystąpienia przeciwko Niemcom. W ślady ojca i w myśl jego idzie też Bolesław, śpiesząc z dokonaniem zupełnego nawrócenia swych poddanych. Sprowadza zakonników, wysyła apostołów, zakłada i wyposaża kościoły nowe.
Duchowieństwo jest drugiem wojskiem jego, a opat Tuni (tyniecki) najlepszym doradcą i przyjacielem. Krokiem dalej stanowczym posuwa się Bolesław, zamiast związku z cesarstwem, marząc i osiągając niezależność od niego.
Sprzyja mu w tem los, na tronie cesarskim sadząc Ottona, któremu Niemcy darować nie mogą, iż dla widoków idealnych, dalekich — poświęcił sprawę podboju i ujarzmienia sąsiadów.
Podboje orężne popierając apostolskiemi, Bolesław wysyła Wojciecha Czecha dla nawracania Prussaków. Ginie zamordowany przez nich męczennik, a na wagę złota wykupione ciało jego powraca spocząć w Gnieźnie, jako pierwszego patrona Polski.
Jemu tradycya przyznaje utworzenie tej pieśni do Bogarodzicy, która brzmiała później jako wojskowa modlitwa przed każdą walką i przetrwała wieki u grobu apostoła.
Do grobu jego pielgrzymkę odprawił cesarz Otto, przyjęty z nadzwyczajną wspaniałością przez Bolesława. Po drodze suknem wysłanej szli razem do katedry, pobożnością pobratani. Obdarzony, uczczony cesarz, na znak pobratymstwa koronę swą włożył na skroń Bolesława, nie lennikiem go, ale równym sobie uznając monarchą. W zamian za relikwie św. Wojciecha, Bolesław otrzymał włócznię św. Maurycego, która jako klejnot koronny przechowywaną być miała. Działo się to właśnie w tym roku pamiętnym — tysiącznym — gdy świat cały wyglądał zagłady i końca. Jest on zarazem rokiem narodzin niepodległości Polski.
Cały żywot Bolesława upływa na ciężkich znojach o rozszerzenie jej granic, utrwalenie jej niezawisłości.
Przyjaciel i pobratymca Ottona, stara się szczęściem różnem zawojować Czechy, Łużyce, Miśnię; ciągnie na wschód, dla podbojów i związków z Rusią. Widoczne w nim jest nienasycone pragnienie zdobywania krajów rozległych — rozpościeranie swych granic.
Jako wojownik, Bolesław odznacza się równie męztwem jak przebiegłością. Umie on zużytkować pustynie i lasy swojej ziemi: — wprowadzając w ich głębie nieprzyjaciela, nie stawiąc mu czoła, wycieńcza go pochodem głodowym, aby napaść na znękanego i uchodzącego.
Tej strategii pierwotnej i kilku grodom murowanym, służącym mu jako gniazda, w których się zbiera i z nich wypada rycerstwo jego — winien jest Bolesław pokonanie Niemców, zmuszenie ich do przyznania mu niezawisłości.
Wojsko to nadworne, całe na żołdzie panującego — które podróżujący Arab widział już u Mieszka, — rozrasta się w coraz liczniejszych grodach, obozach. Zasługi ich rosną za czasów Bolesława do nadzwyczajnych rozmiarów.
Gniezno samo mieści w sobie półtora tysiąca pancernych, a pięć tysięcy tarczami okrytej piechoty. Po niem idą Poznań, Włocławek, Gdecz i inne grody. Kronikarze wspominają nam o owych za bajeczne poczytywanych „słupach“ na granicach państwa Bolesławowego. Słupami, stołbami, zwano naówczas wieże po grodach kamienne (dominium — donjo), których po dziś dzień z nazwiskiem tem kilka pozostało. Graniczne słupy nad Łabą i Salą, nie czem innem byćby mogły, tylko wieżycami zamków, które broniły rubieży.
Obok rycerstwa, którego król był wodzem, a może wyżej nad nie, stoi zaszczycone książęcą dostojnością (ksiądz-kniaź) duchowieństwo liczne.
Dla tego, aby mu Niemcy pieluch chrześciaństwa na oczy wyrzucać nie śmieli, Bolesław jawnym czyni swój charakter pana chrześciańskiego, otacza się kapłanami. Zakłada stolice biskupie, niepodlegające zwierzchnictwu obcemu; chce mieć swój kościół własny.
Cywilizacyjne posłannictwo zakonów rozpoczyna się na ziemi polskiej.
Wojna, która pustoszy, zasiedla razem. Jeńcy wojenni, tysiącami pędzeni, osiadają na ziemiach pustych, zaludniają je, stają się nasieniem przyszłego narodu. Podboje Bolesława na Rusi, w Czechach i Łużycach, zwycięztwa nad Niemcami, czujność jego, okrywają go chwałą, czynią postrachem nieprzyjaciół — ich nienawiści celem.
Nic dorównać nie może zajadłości, gniewom, z jakiemi współcześni kronikarze niemieccy mówią o Bolesławie, którego piętnują chytrym, drapieżnym, przewrotnym — co w ustach nieprzyjaciół męztwo i rozum oznacza. Współczesne źródła wszystkie nam go jednostajnie wystawiają.
Mąż to silny, olbrzymiej postawy, rozrosły, tuszy wielkiej, który je i pije jak homeryczni bohaterowie, a za urągowisko plugawe mści się równie energiczną odpowiedzią.
Namiętny, zuchwały, surowy — jest zarazem sprawiedliwym, umie przebaczać i nagradzać. Świadkiem owa piękna legenda o skazanych na śmierć młodzieńcach, ocalonych przez jedną z żon jego — którym król później winę przebaczył.
Obok niego stoją, jak przy Okrągłym Stole: dwunastu przyjaciół a doradców, rycerzy, wodzów, i przemądry opat tyniecki. Zasiadają do uczt z nim razem, idą na wojnę i obmyślają pokój.
W ręku panującego, jako oręż, są ogromne skarby, łup wojen, którego nie wyczerpuje rozrzutne przyjęcie Ottona. Skarbów tych opisy brzmią bajecznie.
Rycerstwo i żony a dwory jego uginają się pod ciężarem łańcuchów i klejnotów, bryłami król rozrzuca złoto. Do korony Ottona i miecza św. Maurycego przybywa klejnot nowy: miecz, który miał być przyniesiony przez anioła. Jest to późniejszy Szczerbiec.
Miecz ten, ze swem imieniem, przypominającem owo cyniczne cięcie w złotą bramę Kijowa — przechodzi z rąk do rąk, podawany przez wieki, aż niemal do naszych czasów.
Istnienie jego w skarbcu do końca XVIII-go w. nie ulega wątpliwości; znika potem, i na obrazach tylko znajdujemy oznaczone kształty jego.
W pożyciu domowem, syn Mieszka jest jeszcze dzieckiem tych czasów, gdy namiętności równie były niepohamowane i gwałtowne, jak pokuta za nie ostrą i ciężką. Bolesław, wedle obyczaju wieku, oślepia Odylona i Prybuwoja, innych precz z kraju wypędza. Żony bierze i rzuca samowolnie, przykładem innych. Cztery ich następują po sobie: pierwsza i ostatnia z Miśnii, druga Węgierka, trzecia Słowianka. Stary obyczaj wielożeństwa nie zdaje się być całkiem zapomniany.
Trudno dziś utworzyć sobie pojęcie stanu kraju za czasów Bolesława. Ogromne, rozległe przestrzenie, bardzo mało zasiedlone, pola niewielkie, lasy niezmierne — wszystko to jakby na pół zaledwie rozbudzające się do życia. Gdzieniegdzie, wśród puszcz, na brzegach rzek, gródki większe i mniejsze, opasane wałami i tynami; obok nich klasztory i opactwa uposażone ziemiami, ściągające kolonistów; całe osady rybaków, bednarzy, cieśli i ludzi różnego rzemiosła.
Gospodarstwo jest tu jeszcze, i ma długo pozostać, przeważnie na hodowli trzód, na barciach, rybołówstwie i łowach dzikiego zwierza oparte. Pola, wydarte, zażyźnione popiołem, są małe. Zaledwie pierwsze plony wydały, już znowu je zapuszczają, szukając w nowinach nowéj urodzajnej siły.
Około króla, grodów i klasztorów skupia się całe życie. Stara pogańska swoboda znika. Urzędnicy królewscy rozkazują i rządzą. Przyszła społeczność jest w stanie zarodku; są w niej zarysowujące się już kształty przyszłego organizmu, ale słabo i niewyraźnie.
Widzimy tylko dobitniej odróżniające się duchowieństwo, rycerzy, baronów, t. j. radę króla przyboczną, żołnierzy zaciężnych, włościan autochtonów i osadników, niewiadomo na jakich prawach trzymających ziemię, która pusta nie ma prawie wartości — na ostatek niewolników, z jeńców wojennych i z zaprzedanych ludzi złożonych.
Dobrowolni przybysze ciągną do kraju za obcém duchowieństwem. Wszystko to pod naciskiem wojen, spustoszeń, nadań dla klasztorów, targowisk i grodów handlowych, miesza się z sobą, oddziaływa na siebie, kształtuje i wyrabia, ale w tej epoce nie ma jeszcze oznaczonych silnie rysów. Zwyczaj swój i obcy zastępuje prawo.
Czas, działając powoli na stosunki wzajemne, ma z tych żywiołów jednolitą organiczną stworzyć całość.
Za starożytnemi idąc podaniami, Bielski pisze o Chrobrym: „Był wzrostu średniego, włosów gęstych, kędzierzawych, rysawych (rudawych), oblicza cudnego.“
Podania czynią go pięknym. Wedle nich nowe rzeźbione medale (Holzhaeuser), stawiane posągi (Rauch), malowane obrazy (Bacciarelli), ryciny, dają mu twarz męzką, piękną, ale żadnem indywidualnem pięknem się nie odznaczającą.
W drzeworytach starych kronik, po rycersku zbrojny, nie ma godła ani oznaki szczególnej; trzyma zwykle miecz i jabłko, koronę Ottona ma na głowie. Pierwszy to król, a korona ta jest najdroższym klejnotem jego następców.
Na starożytnym kamieniu grobowym w katedrze poznańskiej, który pono w r. 1790-m obalona wieża roztrzaskała i zniszczyła — miał być wyobrażony (kamień biały) jako rycerz, w całej postaci z mieczem i jabłkiem.
(Rysunek wątpliwego pochodzenia we „Wspomn. W.-Polski“ Raczyńskiego, 34).
Z daru Bolesława Chrobrego pochodził, przy ołtarzu głównym niegdyś w Gnieźnie złożony przez niego, ogromny krzyż złoty z wizerunkiem Zbawiciela, ważący trzy razy tyle co król, oraz płyta wielka złota, ozdobnie wykonana, kamieniami sadzona drogiemi. Obie te kosztowne pamiątki zabrali Czesi.
Ks. Przyłuski, proboszcz katedry gnieźnieńskiej, miał w Niemczech wynaleźć rycinę starego grobowca Mieczysława i Bolesława, z napisem dochowanym w kronikach:
„Hic jacet in tumba.“
Z tego prostego pomnika dwie figury z ciosu przechowały się do końca XVIII w. i do nowego monumentu użyte być miały.
(Rysunek przy sprawozdaniu z budowy nowego grobowca 1841. Plan pierwotny pomnika, wedle pomysłu księcia Antoniego Radziwiłła, rysowany przez Schinkla, przy temże sprawozdaniu).
--------------------
Gallus, mówiąc o zgonie Bolesława, opowiada, jak naród cały bolał i opłakiwał wielkiego króla. I on też sam w kronice mieści wiersz żałobny, w którym upatrywano cechy jakby ludowej pieśni. Gallus jednak nie daje jej za taką, ale za swoją własną (ejusque funus aliquantulum carmine lugubri lugeamus). Uderzające są w istocie zwroty, cechy jakby starej pieśni naszej, którą tu podajemy w przekładzie:
Wszelkiego wieku, stanu,
Płci niech człowiek bieży,
Bolesława króla pogrzeb
Z żałością otoczcie.
A śmierci męża tak wielkiego
Razem płaczcie ze mną.
A! a! królu Bolesławie,
Kędy chwała twoja?
Kędy cnota? gdzie ozdoba?
Gdzie bogactwa twoje?
Płakać po nich nam zostało!
Biadaż Polsko! biada!
Podźwignijcie padającą
Z boleścią, panowie!
Ból podzielcie, użalcie się,
Proszę, biednej wdowie...
A widzicie, jak spłakana
Jestem, goście moi!
Jakim bolem, jakim płaczem
Boleją kapłani!
Tracą siłę, zmysły tracą,
Przytomność hetmani,
A duchowni, jak lud cały,
I nader stroskani.
Wy, co na cny znak rycerstwa
Łańcuchy nosicie,
Wy, co szatyście królewskie
W każdy dzień mieniali,
Razem wszyscy okrzyknijcie:
Biada nam dziś, biada!
I wy, panie, co korony
Nosiłyście złote,
Wy, co suknie z złotogłowiu
Miałyście i srebra,
Zrzućcie szaty, a żałobę
Nadziejcie wełnianą.
A! a! królu Bolesławie!
Po cóż ty nas rzucił?
Boże! czemuś śmierć dopuścił
Na męża takiego!
Czemuś raczej razem wszystkich
Nas na pastwę nie dał?
Cała ziemia utrapiona,
Po swym królu wdowa.
Jak dom pusty, kiedy pana
Swojego pochowa,
A płacząc go, myśl się tuła
I bezsilna błąka.
Męża tego pogrzeb ze mną
Płacz człowiecze wszelki:
Bogacz, nędzarz, żołnierz, kapłan,
Nad wszystkich ziemianie
I Lechici i Słowianie,
Tej ziemi mieszkańce.
A ty co czcisz (czytasz), dobrej woli
Ktośkolwiek człowiecze,
Proszę, niechaj cię pobożność
Łzy wylać poruszy...
Bo nie ludzkim byłbyś, człecze,
Płakać nie chcąc ze mną.
(Relegindy, Regelindy, córki Bolesława Chrobrego, żony Eckhardta margrabi Miśnii, fundatorki katedry w Naumburgu, posąg znajduje się w tym kościele. W r. 1851, ś. p. Aleksander Przezdziecki rysunek z niego zdjąć polecił).
Polska, przedtem pani i królowa, której korona blaskiem złota i klejnotów promieniała, po śmierci ojca swojego osiadła w prochu i żałobie, wdowiemi odziana szaty. Muzyka stała się płaczem, zabawy smutkiem, radość zamieniła się w westchnienia. Przez cały ów bowiem rok nikt w Polsce publicznej uczty nie sprawił, żaden mąż ani niewiasta w szaty uroczyste się nie odział, i nigdzie tańca, nigdzie muzyki po gospodach słychać nie było. Piosnki dziewczęce, wesołe głosy po rozdrożach rozlegać się przestały. „Trwało to przez rok cały u wszystkich, ale ziemianie, mężowie i niewiasty do końca życia opłakiwać go nie przestali, bo ze śmiercią Bolesława pokój, bogactwo, wesołość zdawały się w Polsce umierać.“ — Temi słowy Gallus w kronice kończy powieść swą o Chrobrym.
Spadek po Mieszku i Bolesławie na najsilniejszych barkach mógł ciężko zaważyć. Tak wiele oni uczynili z chaosu Słowiańszczyzny wywodząc Polskę, zdobywając jej niepodległość, że na tym samym tylko stopniu chcąc ich dzieło utrzymać, było zadaniem olbrzymiej wymagającem siły. W istocie zaś potrzeba było iść dalej; jedna chwila wahania się, najlżejszy okaz słabości musiał wszystkie żywioły nieprzyjazne, nieukołysane, wylękłe, ale nie poskromione, uciszone, ale nie zniszczone, powołać do nowej walki.
Tak dzielnych potrzeba było ramion jak Mieszka i Bolesława, aby berło i Szczerbiec utrzymać, a rzadko w dziejach następują po sobie mężowie jednej siły. Po Bolesławie Chrobrym, nie licząc córek kilku, pozostało z żon dwóch, trzech synów: Mieszko, Lambert (990 r. urodzony ze Słowianki Emnildy), Otto po nim idący i Bezprym z Węgierki, zatem starszy od Mieszka.
Dla czego młodszemu spuścizna po ojcu była przeznaczona, — zrozumieć trudno; a domyślić się łatwo, że starszy Bezprym musiał stanąć w obronie praw swoich.
Nieprzyjaciel ten domowy, ze stronnictwem, które go popierało, przychodzi w pomoc wrogom zewnętrznym. Ani Mieszko, ani Chrobry nie mieli dosyć czasu, aby od r. 960 do 1025, w przeciągu lat pięćdziesięciu pięciu, dokonać dzieła zupełnego przeistoczenia i organizacyi narodu. Po pilnem działaniu ich dla zjednoczenia, z prawa naturalnego przyjść musiało oddziaływanie. Cokolwiek słabnące rządy natychmiast zachwiały tem co silna dłoń i nieustanna czynność Bolesława trzymała związanem. Bezprym i Otto podburzają sąsiadów, Niemcy radzi idą z nimi na podbój Polski, która im była solą w oku.
Zrywa się burza, której podołać nawet Chrobremu byłoby ciężko. Co on skupił, rozpada się i rozbija... chwilowo. Wszystkie żywioły nieukołysane gotują się do wypowiedzenia posłuszeństwa i walki. Kronikarze dawniejsi, w naiwnym swym sądzie o człowieku, potępili Mieszka II, nie uwzględniając jego położenia, ani mężnej walki z przemagającemi siłami — bacząc tylko na to z żalem, że za jego panowania, zdobyta wielka jedność rozpadła się i chwilowo zagrożoną została.
Uczyniono z tej postaci Mieszka II, która w istocie jest rycerską i piękną, fantastycznego jakiegoś słabego monarchę, ulegającego żonie Niemkini Rykezie, i kończącego bezsilnym szałem.
Z dosyć szczupłych źródeł, lecz i na podstawie faktów sądząc, wnosić należy, iż rzeczy inaczej się miały. Kraj gwałtownie nawrócony, opanowany, podbity niejako przez dwu wielkich Mieszka poprzedników, — opierał się cywilizacyi zachodniej, wiodącej za sobą karność wojskową, podległość bezwzględną, zmianę starego obyczaju, przyjęcie nauki przynoszonej przez wrogów, surowsze prawa.
Pogańskie instytucye pierwotne, związane z niemi swobody pojedyńczych ziem i gromad, były jeszcze nietylko w żywej pamięci, ale w części się zachowały. Cywilizacyjna czynność Mieszka, który miał za sobą rozumną i pobożną Rykezę, nie była tłumom po myśli. Pierwsza lepsza zręczność wybicia się z pod tego jarzma była pochwyconą.
Bezprymowi i Ottonowi pomagały nietylko Niemcy, ale zimnie i grody, które się wyswobodzić chciały. Pomimo potwarzy, jaką historycy okryli Mieszka, zowiąc go Gnuśnym, żonie podległym, widzimy go na placu boju mężem dzielnym, walczącym do końca, nie ulegającym przeważnej sile.
Jego i Rykezę rozważniejszy sąd potępiać nie pozwala.
Niemka, niewiasta pobożna, musiała się otaczać swoimi, czuła się tu wśród nieprzyjaciół, nie lubiła może kraju, który się jej lękał i był niechętnym, ale innych uczuć po niej wśród tego, co ją w Polsce spotykało, wymagać nie można.
Mieszko po ostatecznych wysiłkach, poddawszy się zwierzchniej władzy cesarstwa, zaledwie potrafił utrzymać się na tronie.
Historycy każą mu umierać obłąkanemu, tak, jak za życia czynią go posłusznym zonie i bezsilnym. Z tem smutnem obliczem pozostał on na kartach dziejowych.
Po zgonie jego, Rykeza z małoletnim synem Kazimierzem, którego wolała ofiarować Bogu do klasztoru (oblatus) w zakonie Benedyktynów, niż widzieć na chwiejącym się i zagrożonym tronie, — oblegana i prześladowana przez ludzi niechętnych Niemcom, zmuszoną była kraj opuścić.
Schronienia szukała najprzód u cesarza Konrada, potem w klasztorze brunświlerskim, gdzie zakończyła życie. Mieczysław, zwany Gnuśnym, jest pierwszym z monarchów, którego autentyczny wizerunek doszedł do naszych czasów. Znajdował się w rękopiśmie książki do nabożeństwa, ofiarowanej mu przez Matyldę, księżnę Swewów, córkę Hermana. Miniatura przy liście dedykacyjnym, poprzedzającym modlitwy, wystawia Mieszka w koronie na głowie, z twarzą młodą, rysów regularnych, z wąsami i bródką krótko postrzyżoną. Okrywa go płaszcz niezbyt obszerny, barwy brunatnej, na lewem ramieniu złotą okrągłą spinką ściągnięty. Suknia na nim długa niebieska. Siedzi na tronie pomalowanym zielono, nakształt prostego stołka o dwóch słupach. W prawej ręce trzyma berło, lewą przyjmuje książkę, którą mu podaje kobieta, naprzeciw niego stojąca. Jest to sama dawczyni, ks. Matylda, okryta do kolan niebieskim, szerokim płaszczykiem. Pod nim widać długą suknię zieloną. Księgę, owiniętą w połę płaszcza, podaje oburącz. Nad głowami napis tłómaczy rysunku znaczenie.
(Fil. Ant. Dethier. Epistola inedita Mathildis Suevae Data anno 1027 aut 1028 ad Miseginem II. Poloniae Regem. Acrolino (1842) i w „Monumenta Poloniae.“)
Sam ten fakt, że księżna przynosi w darze królowi księgę, zdaje się świadczyć, że mąż pobożnej Rykezy był na swój wiek wykształconym, gdy dar podobny miał przyjąć wdzięcznie. W drzeworytach kronik naszych odbiła się niechęć dziejopisów dla Mieszka. Wystawiają go siedzącym na tronie, bez berła w ręce, oczy zasłaniającego. Za to Rykeza trzyma przywłaszczone sobie berło i zdaje się strofować i gromić nieszczęśliwą ofiarę.
(Rykezy czaszka z okryciem, w Przeździeckiego „Wzorach Sztuki.“)
BEZKRÓLEWIE.
Panował od 1040 do 1058 r.
Kronikarze zapisali wiadomość, że Rykeza, matka Kazimierza, poświęciwszy syna Bogu, oddała go do klasztoru. Późniejsza krytyka fakt ten podała w wątpliwość: zaprzeczano mnichowstwu Kazimierza, aż baczniejsze wejrzenie w źródła i daty tego faktu dozwoliło młodemu uczonemu (St. Wojciechowskiemu) wytłómaczyć znaczenie tej ofiary (oblacyi), która w owych czasach nie była bezprzykładną.
W istocie, Kazimierz, do stanu duchownego przeznaczony przez matkę, Benedyktynom był oddany. Fakt ten mógłby pozostać dla nas obojętnym, gdyby to wychowanie zakonne u najuczeńszych naówczas mnichów nie dozwalało wnosić, że Kazimierz, jak ojciec, był wykształconym i od wielu współczesnych monarchów oświeceńszym. Wychowanie to niemieckie, matka Niemka, musiały mu nadać pewną cechę obcą; późniejsze lata dopiero ściślej go z krajem połączyły.
Po ustąpieniu Rykezy najokropniejsza anarchia zapanowała w Polsce. Pogaństwo stare podniosło się przeciwko wierze, niosącej jakoby z sobą niewolę; lud powstał przeciwko rycerstwu, na którem opierała się monarchiczna władza. Zburzono świeżo powznoszone kościoły, rozpędzono mnichów. Dzieło cywilizacyi, mało co nad pół wieku starsze, zupełnemu uległo zniszczeniu.
Polska Chrobrego, wśród tego rozstroju, stanęła otworem dla łupieży, podbojów i bezładnej przemocy tłumów. Dawny urzędnik dworski Mieszka, Masław, opanował Mazowsze; Czesi, korzystając z bezbronności, usiłowali zagarnąć kraj, ale zdołali go tylko wyludnić i zniszczyć.
Nie udało się Brzetysławowi podbić Polski. Tymczasem szczątki zapewne tego rycerstwa i panów, którzy stali u boku Chrobrego i Mieszka, ich potomkowie prześladowani od gminu, widząc to zniszczenie, które lat kilka pustoszyło Polskę i groziło jej zupełną zagładą, poszli szukać prawego dziedzica, wydobyli go z klasztoru, a pomoc cesarza i niewielki zastęp kilkuset zbrojnych, dozwoliły młodemu panu, za przybyciem do Polski, stanąć na czele ludzi, którzy pragnęli pokoju i ładu.
Kazimierz odbudował prawie już w gruzach leżące państwo. Z zakonnika rycerz, musiał je zdobywać, pokonywać wzburzony gmin, walczyć z przywłaszczycielem Masławem, a po odzyskaniu tronu, na nowo szczepić wiarę, podnosić kościoły, ściągać rozpierzchłych zakonników.
Po kilkuletniej anarchii i rozkołysaniu namiętności, było to zadanie niemal trudniejsze niż pierwotne nawrócenie. Powiodło się jednak Kazimierzowi, z pomocą rycerstwa, kraj znowu uspokoić i porządek w nim przywrócić.
Do charakterystyki tego króla należy, iż sam urodzony z Niemki, w klasztorze niemieckim odebrawszy wychowanie, po żonę się na Ruś zgłosił.
Czuć musiano potrzebę tego zbliżenia się do bezimiennej jeszcze wtedy Słowiańszczyzny.
Siostrę swoją wyswatał Kazimierz za księcia kijowskiego, a Marya Dobrogniewa, żona jego, była Rusinką.
Powstrzymało to zupełne wynarodowienie dynastyi.
Oprócz córki, zostawił Kazimierz synów: Bolesława, Władysława, Hermana, Mieczysława i Ottona.
Mało wiemy o charakterze króla. Utrzymywała się tylko tradycya o powierzchowności jego (którą przywodzi Sarnicki), że Kazimierz Wielki, król chłopów, miał być do tego pierwszego zupełnie podobny.
Bielski pisze o nim: „Był ten Kazimierz wzrostu małego, urody dostatniej, włosów gęstych, twarzy cudnej.“
Z długą brodą mamy go na późniejszych medalach.
W drzeworytach starych kronik stoi we zbroi pokrytej tuniką; w jednej ręce trzyma miecz, w drugiej palmę. Na głowie korona, wąsy i broda krótka.
1057. — 1081.
Ćwierć wieku prawie trwające panowanie tego króla, osłaniają mroki, których źródła dziejowe rozjaśnić całkiem nie dozwalają.
Z tego, co nam o tej wybitnej, zupełnie z duchem epoki zgodnej i z treści owego czasu wyrosłej postaci pozostawiły, kroniki, — domyślamy się w nim męża charakteru gwałtownego, ducha rycerskiego, lubującego się w wojnach i awanturniczych wyprawach, niecierpiącego nad sobą nikogo, jednem słowem monarchy swojego wieku, wodza, który wszystkiem i wszystkimi chce samowładnie, po żołniersku rozrządzać.
Cechuje go nieulęknione męztwo, niepohamowana samowola, nieuginająca się przed nikim energia.
Zastać musiał Bolesław po ojcu państwo już tak mocno zorganizowane, a rycerstwo tak liczne, iż na tron wstąpiwszy, mógł dalekie przedsiębrać wyprawy, toczyć wojny po za granicami — nie w interesie państwa, ale dla sławy tylko i zdobyczy.
Rycerstwo odegrywa w dziejach Bolesława bardzo wybitną rolę. Nie są to już owe półki Mieszka pierwszego, które on utrzymywał pospołu z rodzinami, ani owe załogi grodów Chrobrego, ale rycerze, wyposażeni ziemianie, pół wojskowi, na pół rolnicy.
Najpierwszem wystąpieniem Bolesława jest pomoc dana przez niego węgierskiemu królowi Beli.
Wchodzić to powinno w rachunek psychologiczny charakteru młodego pana, iż w piętnastym roku życia panować poczynał z całą gorączką lat pierwszych.
Nie chowając prawie do pochew miecza, Bolesław wojuje z Prussakami, zawiera przymierze z Czechami, Pomorze wojuje i nawraca. Ciągłe, jedne po drugich następujące wyprawy, wedle podań kronikarskich, miały nawet wpłynąć na nowy sposób uzbrojenia wojska, a zapewne i organizacyę siły zbrojnej. Zaczęto w polskich półkach używać lżejszych zbroi.
Po pierwszych dopiero szczęśliwych wyprawach, bierze Bolesław za żonę ruską księżniczkę, jak była jego matka, i koronuje się z wielkim przepychem i okazałością (1064), już naówczas przeszło dwudziestoletni. Aż do tego czasu i do przybycia legata papiezkiego do Polski, panowanie jest świetne, rycerskiemi czyny przodków królewskich godne. Wpływów Zachodu czuć tu teraz mało; za to Ruś swym obyczajem oddziaływa potężnie na młodego króla. Płynie w nim krew matki Rusinki, zbliżają go stosunki do krajów, w których władza panującego niczem ograniczoną nie była. Charakter osobisty, siła, jaką czuł w sobie, pokonawszy nieprzyjaciół, — wszystko to razem samowolnym go czyni i zuchwałym.
U siebie w domu chce być absolutnym panem.
W czasie nowej na Ruś wyprawy, która się nazbyt długo przeciągnęła, — gdy rycerstwo najprzedniejsze wyszło z królem, pozostawiona w domu czeladź, sądząc, iż panowie nigdy nie wrócą, opanowała ich dwory, przywłaszczyła sobie żony, a rodziny zmusiła do posłuszeństwa.
Towarzysze Bolesława, dowiedziawszy się o tém — oburzeni, odbiegli go, śpiesząc mścić się na sługach i żonach.
Z okrucieństwem największem znęcali się nad czeladzią i nad niewiernemi niewiasty. Niewiele z nich, jak Małgorzata z Zębocina, miało odwagę oprzeć się gwałtownikom.
W gniewie zajadłym przeciwko rycerstwu, które go odbiegło, na kobiety, które stały się powodem, iż mu żołnierze posłuszeństwo wypowiedzieli, — Bolesław za powrotem począł wymyślnemi karami winnych i niewinnych kaźnić, posuwając się aż do nielitościwego okrucieństwa.
Życie po za domem wpłynęło na obyczaj jego własny. Obok surowości dla poddanych, sam nie znał miary w niczem. Pomawiano go o życie rozwiązłe, o porwanie zamężnej niewiasty. Wszystkie te zarzuty przeciwko Bolesławowi czynione, które w późniejszych legendach prawdopodobnie urosły, aby jego uczynić winniejszym a przeciwnika tem więcej usprawiedliwionym — na tle owej epoki, na poły barbarzyńskiej, maleją. Największą i jedyną winą jego było, iż nikomu nie chciał przyznać wyższości nad sobą, ani prawa strofowania i upominania.
Na czele duchowieństwa polskiego stał naówczas Stanisław ze Szczepanowa, biskup krakowski, mąż świątobliwy, który wychowania dokończył za granicą, wykształcony był na sposób zachodni, a przejęty znaczeniem i potęgą kościoła, na którego czele stał naówczas Grzegorz VII, ukorzyciel cesarza Henryka.
Z jednej strony był młody, zwycięzki, uzuchwalony, do rozkazywania nawykły, krwią i obyczajem na poły Rusin, Bolesław; z drugiej kapłan zarazem łagodny i nieustraszony.
Raz między nimi rozpoczęta walka, nie mogła skończyć się inaczej, niż gwałtem. Ani jeden, ani drugi uledz nie mógł. Biskup wyobrażający tu potęgę religii i kościoła, ugiąć się ani pobłażać nie mógł; król zwycięzca, pan w domu, ścierpieć nad sobą wyższości nie umiał. Władza czysto duchowna była dla niego niepojętą; nie rozumiał jej siły.
Publicznie czynione królowi wyrzuty, ogłoszony zapewne interdykt, niedopuszczenie Bolesława i jego dworu do kościołów — doprowadziły zajście między nim a biskupem do krwawego kresu.
Bolesław ulegający biskupowi, w oczach rycerstwa straciłby urok swej władzy. Biskup tez ani zamilknąć, ani pobłażać nie mógł. Krwawo też skończyła się walka.
Bolesław z wierną sobie drużyną, której później Boleszczyców i Bolesławitów imię nadano — napadł na kościół na Skałce w chwili, gdy biskup w nim odprawiał mszę świętą.
Drzwi znalazł przed sobą zaparte; wyłamano je; a gdy strwożeni dworzanie nie śmieli się rzucić na celebrującego, zdaje się, że sam król zadał mu cios śmiertelny. — Rozwścieczona potem gromada, na sposób pogański, w sztuki rozrąbała ciało męczennika.
Mord ten świętokradzki, przy ołtarzu i ofierze, nie mógł pozostać bezkarnym. Całe duchowieństwo wzięło stronę pasterza swego.
Króla odbiegli wszyscy. Możniejsi, widząc go w niebezpieczeństwie, powoli opuszczać go zaczęli. Garść tylko tego rycerstwa, która się splamiła krwią świętego męża, przy Bolesławie pozostała i dzieliła jego losy.
Czas jakiś walczył król z duchowieństwem, ale to ostatnie w końcu naród cały oderwało od niego. Pobyt w stolicy stał się niemożliwym.
Bolesław z gromadą wiernych opuścił Polskę, czy w myśli przejednania Rzymu i pokuty, czyli pragnąc na Węgrzech szukać posiłków rycerskich przeciwko własnemu narodowi, niewiadomo. Pomocy mu zapewne odmówiono.
To oddalenie się z kraju, może w początku tylko czasowe, zmieniło się później na wygnanie, na kres pokuty i śmierci w nieznanym klasztorku w Ossyaku, gdzie kości jego spoczywają.
Śmierć na tem wygnaniu, złożenie ciała nie ulegają wątpliwości. Legenda o pokucie, o przywdzianiu szat zakonnych zdaje się ulegać wątpliwości w obec faktu, iż na starym grobowym kamieniu koń był wyryty.
Być może, iż tu błąkającego się króla choroba i śmierć zaskoczyły. Skrucha w chwili zgonu zrodziła legendę o pokucie.
Niezmiernego znaczenia i wagi był dla Polski mord okrutny, na biskupie krakowskim spełniony; następstwa jego, jeżeli nie dotykalne, to duchowe, były nieobliczone. Wzmocnił on władzę i przewagę kościoła i duchowieństwa na długo, stał się hamulcem przeciwko samowoli, a potem hasłem i ideą przewodnią do oporu i ograniczenia władzy królewskiej.
Męztwo Stanisława ze Szczepanowa nietylko odwagą wielka natchnęło, lecz dało ją także rycerstwu i panom upominającym się o prawa swoje. Z tego ziarna małego wyrosło niemal wszystko, co później hamować miało władzę monarchiczną. Można powiedzieć, że ta chwila dała ideę i ducha całym dziejom wieków następnych. Na samym niemal początku historyi stoi ta walka, w której idea chrześciańska, ludzka obrona uciśnionych, przemawia za ludem prześladowanym przez samowolę, zwycięża — i na cały rozwój następny rzuca światło i cienie.
Razem ze wzniesieniem na ołtarz zwłok uświęconych męczennika, rodzi się zdobyte prawo stawiania mężnego oporu tam, gdzie prawda go nakazuje.
Działanie to w początkach nie jest jasnem, ani dotykalnem, ale z czasem się uwydatnia coraz bardziej. Zbigniew Oleśnicki, występując przeciwko Jagielle, przypomina mu ciągle poprzednika swojego, wyzywa męczeństwo. Bezpośrednim skutkiem tej tragedyi dziejowej jest uprawnienie duchowieństwa do współrządu — wyjęcie go z pod uległości władzy świeckiej. Władza nad krajem rozpada się na dwoje; w lat paręset potem na wizerunkach królów, przy ich tronie, obok, na równi, zasiada biskup z krzyżem w dłoni tak potężnym jak berło.
Łatwo się domyślić, że późniejsi kronikarze, piszący o Bolesławie, do stanu duchownego liczący się lub od niego zależni, — nie mogli inaczej odmalować króla, niż z najczarniejszej strony. Rysy jego rzeczywistego charakteru zatarte są tem wiekowem czernidłem.
Zostało mu jednak, obok przydomku zuchwałego, miano Szczodrego, gdyż dla rycerstwa swego nad miarę był hojny. Charakterystyczną jest też legenda o biednym kleryku, który patrząc jak znoszono wiele złota w dani królowi, pożerał je nieborak chciwemi oczyma. Bolesław pozwolił mu go nabrać sobie ile podźwignie, a klecha upadł pod ciężarem niepomiernego pragnienia bogactwa.
O postaci króla nigdzie się nie doczytamy szczegółów żadnych. Pospolicie malowano go i rysowano z wąsami, bez brody. Na drzeworytach kronik bywa we zbroi z mieczem, w dali statki, mające zapewne podroż jego oznaczać.
W innych, siedzący na tronie, z rodzajem zawoju na głowie, oznaczającym zapewne pogański obyczaj; u nóg jego biskup zamordowany leży twarzą na ziemi. Król w jednej ręce trzyma chorągiew z orłem, a drugą grozić się zdaje.
W Ossyaku, wedle dawniejszych opisów, znajdować się miały obrazy z żywota króla następujące: 1. Ś. Stanisław upominający Bolesława. 2. Podroż do Rzymu w stroju pielgrzyma. 3. Bolesław posługujący w klasztorze. 4. Spowiedź przedśmiertna przed opatem. 5. Pogrzeb z koroną na marach. Malowania te są znacznie późniejszej epoki; kamień z koniem jest od nich starszy.
Po kościołach naszych obrazy świętego męczennika są mnogie; na niewielu z nich jednak chwila samego męczeństwa bywa wyobrażana.
Do charakterystyki Bolesława należy przywiązanie jego do konia, które niemal mu za grzech poczytywano.
Pamiątki po św. Stanisławie mnogie pozostały, a z tych w skarbcu katedry na Wawelu najszacowniejsze: infuła i pierścień, których autentyczność nie ulega wątpliwości. Rysunki wydane osobno i we „Wzorach Sztuki Średniowiecznej,“
W katedrze też dwa bardzo starożytne obrazy na drzewie, śś. Wojciecha i Stanisława wyobrażające. Tamże kolosalne malowania na ścianie, przeciwległej wschodom prowadzącym do kapitularza.
Na pieczęci Leszka Białego znajduje się św. Stanisław, stojący przed ołtarzem z kielichem w ręku. Na ołtarzu krucyfiks i lichtarze. Głowa świętego otoczona aureolą.
W Pabianicach obraz starożytny wystawiający męczeństwo.
W Kłodawie ze św. Wojciechem.
W Krakowie na Skałce stary obraz męczeństwa, na drzewie malowany (3 stopy wysokości i 2 szerokości), skradziono w r. 1835.
W kościele św. Mikołaja w Poznaniu był obraz z XIII w. (wnosząc ze strojów), który później znajdował się u antykwarza Lissnera.
W kościele Kobylińskim obraz bardzo stary ze scenami z życia św. Stanisława (kościół fundowany w r. 1286). Główna część wyobraża samo męczeństwo. Biskup klęczy z hostyą podniesioną w ręku; przy nim kapłani assystenci. Tło wyrzynane w arabeski.
W dolnym kościele w Assyżu freski z XIV W.; miał je wykonać albo Puccio Campana lub Fratte Martino, uczniowie Giotta. Z nich rysunki Jastrzębskiego były w naszym zbiorze.
W skarbcu katedry krak. znajdować się miał szczerozłoty posążek św. Stanisława, dar Władysława IV.
Rzeźba u P. Maryi w Krakowie, w kaplicy Przemienienia Pańskiego.
Posąg przy sadzawce u św. Michała w Krakowie.
Miniatura z r. 1500 P. Postawy (rękopism katedry krak.).
Malowali sceny z żywota jego, między innymi: S. Czechowicz, Fr. Smuglewicz, M. Stachowicz, A. Radwański.
Drzeworyty z roku 1511 przy żywocie św. Stanisława przez Długosza, bardzo liche.
1512 drzeworyt wspomniony u Lelewela w „Księgach bibliograficznych.“
1509 Mszał Hallera, z Piotrowinem.
1521 na tytule kroniki Miechowity.
1607 Wskrzeszenie Piotrowina przy żywocie St. Grochowskiego.
1617 Drzeworyt w Agendzie Łazarza (z monogramem).
1621 Na tytule dzieła: „Reformae generales.“
Sztychowali J. G. Berethoff, S. Nowotny i wielu innych.
1081 — 1102.
Władysław Herman, powołany do rządów po zuchwałym bracie swoim, onieśmielony losem, jaki go spotkał, zdaje się słabością swoją chcieć przebłagać nietylko kościół i duchowieństwo, ale kraj, który poprzednik jego wystawił na ciężką próbę, na hańbę i upokorzenie.
O ile brat był nieugiętym i samowolnym, o tyle on powolnym się być stara i uległym. Buduje klasztory, wyposaża zakony, sam pobożny nadzwyczaj, gdy mu żona nie dawała potomka, szle ofiarę do grobu św. Idziego do Francyi, prosząc o pośrednictwo cudotwórcy. Przypisywano też opiece jego narodzenie upragnionego syna, Bolesława.
Równie jak duchowieństwu, ulega Władysław wodzom rycerstwa swojego, możnym panom, którzy pospołu z duchowieństwem odegrywają znaczną rolę i stają niejako obok panującego. Władza monarchiczna słabnie w rękach jego. Wszystko to, co się dzieje za panowania Hermana, zwłaszcza w późniejszych latach, nie jemu, ale wodzom, szczególniej zaś ulubieńcowi Sieciechowi przypisać należy.
Bezsilność ta króla, który daje sobą rządzić biskupom, wojewodzie, a później dzieciom własnym, który w obawie, aby mu syn Szczodrego nie odebrał rządów, sprowadza go, dając mu udział spadkowy po ojcu — cechuje całe panowanie jego.
Nie czując w sobie siły, lęka się wszystkiego, coby go do energicznego wystąpienia zmusić mogło. Z kolei dozwalając powodować sobą wszystkim, którzy go otaczają, nie daje prawie oznaki własnej woli.
Wojuje za niego Sieciech palatyn, przywłaszczając sobie władzę i panując za niego. On broni go od Węgrów, ale od strat w Prussiech i na Rugii uchronić nie może.
Wielka przewaga Sieciecha, zagrażająca dynastyi, w uciśnionem rycerstwie, z którego łona sam on wyszedł, wywołuje opór przeciwko niemu. Za narzędzie służy Zbigniew, syn naturalny króla, którego zawczasu do stanu duchownego przeznaczono. W zamieszkę tę domową mieszają się Czesi.
Pomiędzy wydobytym z klasztoru Zbigniewem, a prawym dziedzicem Hermana, za życia ojca jeszcze rozpoczyna się walka długa, mająca tragiczną śmiercią pierwszego się skończyć.
Obaj synowie walcząc przeciwko Sieciechowi, powstają przeciwko własnemu ojcu. Bolesław młodziuchny jeszcze, pierwszy raz na widownię występuje. Sieciech ulubieniec pokonany.
W osobie palatyna po raz pierwszy możnowładztwo wchodzi w szranki, wypadkami przeszłego panowania usamowolnione. Duchowieństwo z niem połączone, staje bodaj przeciwko królowi także.
Do tej słabości Hermana i braku odwagi w postępowaniu przyczynia się i to zapewne, że chociaż go do rządów powołano, koronowany nie był. W wiekach tych do namaszczenia, uświęcenia władzy, do koronacyi wielką przywiązywano wagę. Było to uznanie i potwierdzenie przez kościół. Koronowanym nie będąc, król władzy się nie czuł pewnym, i lękał się zarówno syna Szczodrego, jak własnych dzieci. Był raczej rządcą niż panem.
Z tym charakterem pobożnej, bojaźliwej uległości, miękkości i słabości, Herman stanowi jakby przejście pomiędzy dwoma Bolesławami, z których jeden zuchwalstwem, drugi nadzwyczajnem męztwem się odznacza.
Jest to międzyakt dziejowy, podczas którego, jak po męczeństwie św. Stanisława duchowieństwo, tak teraz rycerstwo i możni poczuli się samoistniejszymi. Ważyli już na szali.
Władysław Herman ożeniony był najprzód z Judytą Czeszką, panią pobożną, matką Bolesława; potem z drugą tegoż imienia Niemką, siostrą cesarza, wdową po Salomonie węgierskim, która mu resztę woli i samoistności odjęła. Obok Hermana stoi także sprowadzony i wyposażony przez niego Mieczysław, syn Szczodrego, ożeniony z Rusinką, zawcześnie zgasły.
Musiało po królu wygnańcu pozostać jakieś wspomnienie serdeczne, które się objawiło w żalu po stracie jego potomka, gdy w dzień pogrzebu (zapisują to kronikarze) lud pługi, trzody i wszelki zarobek porzucił.
Na starych drzeworytach ukazuje się nam słaby Herman bardzo skromnie, bez korony. Obok niego stoi królowa, z berłem w dłoni, podając mężowi kwiatek.
1102. — 1139.
Dziecię cudu, potomek u Boga uproszony, któremu wielkie imię Bolesławów na chrzcie dano, od małego w dzieciństwie skrzywienia ust noszący swe nazwisko (nadawano takie naówczas wszystkim ) — wskrzesza w istocie czasy Bolesławów, przodków swych, i w odrodzonej Polsce panuje bohatersko, potężnie a sławnie.
Przedewszystkiem jest to rycerz i wojownik.
Los, który dosyć mu szczęścił w życiu, dał też dziejopisa, mającego potomności podać wielkie jego czyny, nie z kronikarską oschłością, ale z poetycznym zapałem, z gorącością i natchnieniem wyśpiewane.
Imię Gallusa, nierozdzielne jest od Krzywoustego, którego wysławiała pierwsza pisana księga dziejów polskich, która doszła do nas ułamkowo, a jest sama przez się pomnikiem tak oryginalnym, tak w swym rodzaju znakomitym, iż, gdyby nie była ważną jako świadectwo historyczne, jużby jako utwór pisarski zachowała swą cenę.
Gallus wprawdzie jest bohatera swego apologistą, wielbicielem i poetą, więc nie sposób go zawsze brać za słowo i do ścisłej za nie odpowiedzialności pociągać. Fantazya gra tu ważną rolę, ale przez wieńce i kwiaty poezyi rzeczywistość przeziera.
Kronika jego prawieby się poematem nazwać mogła, a przez łacinę jej średniowieczną ludowy język, pieśń gminna, mowa prostaczków przebrzmiewa.
Być może, iż główne dane kroniki godzą się z tem, co akta i pomniki z tej epoki przywodzą, ale my w Gallusie raczej ogólnego dziejów zarysu, ich charakteru, niż dat ściśle oznaczonych i określeń dokładnych szukać powinniśmy. Śpiewa on więcej niż opowiada.
Jeżeli cudzoziemcem był — co słowa jego o „niedarmo jedzonym chlebie polskim“ zdają się dowodzić, — musiał przynajmniej wprzódy, nim powrócił nad Tyber (o którym wspomina), żyć tak długo w Polsce, tak wiele tu z ludem obcować (co było powołaniem duchownego), iż wszystko aż do pieśni jego i kroju powieści sobie przyswoił. Co większa, — umiłował on ten kraj, który opisuje, jakby własną ojczyznę:
„Polska ku najzimniejszej położona strefie — powiada on — jest północną częścią Słowiańszczyzny. Ma na wschód Ruś, na południe Węgry, między południem a zachodem Morawy, na zachód Czechy, Dacyę i Sasów, narody pobratymcze.
„Ze strony zaś północnego morza graniczy z trzema najzuchwalszemi narodami barbarzyńskich pogan: — Selencyą, Pomorzem i Prusami, z któremi książę polski, usiłujący ich do wiary nawrócić, zawsze walczy, lecz ani orężem kaznodziejów serca ich od niedowiarstwa oderwać, ani tego jaszczurczego gadu, niczem wyplenić niepodobna. Nieraz wprawdzie naczelnicy ich, pokonani przez księcia polskiego, chrztem się wykupiali, ale pokrzepiwszy siły, porzucają wiarę i nową chrześcianom wojnę gotują.
„Za nimi, na łonie morza, są inne jeszcze barbarzyńsko-pogańskie hordy i wyspy niezamieszkane, wiecznie zasypane śniegiem i zamarzłe.
„Sklawonia, na różne części podzielona i urządzona przez Sarmatów, Getami zwanych, do Dacyi i Saksonii się rozciąga. Od Tracyi, obejmując Pannonię (przez Hunnów czyli Ungrów opanowaną), rozkłada się po Karyntyę i Bawaryę. Na południe, począwszy, od Epiru, brzegiem morza Adryatyckiego zamyka w sobie Dalmacyę, Chorwatów i Istryę. Od Włoch oddziela ją rąb morza Adryatyckiego, gdzie Wenecya i Aquilea położone.
„Ziemia ta polska, lubo bardzo leśna, obfitsza jednak nad inne w złoto, srebro, chleb, mięso, ryby i miody.
„Lubo wielu wyżej wymienionemi chrześciańskiemi i pogańskiemi narodami otoczona, często od wszystkich razem lub pojedynczo napadana, nigdy jednakże przez nikogo zawojowaną nie była.
„Powietrze tu zdrowe, ziemia żyzna, lasy miododajne, wody rybne, wojacy mężni, rolnicy pracowici, konie wytrwałe, woły robocze, krowy mleczne, owce wełniste.” —
Po takim obrazie Polski, Gallus rozpoczyna opowiadanie swe o Bolesławie.
Z tego, co w nim znajdujemy, co wiemy zkądinąd o ojcu Bolesława, o dworze jego i stosunkach, — wnosić należy, iż Bolesław bardzo młodo do rycerskiego powołania kształcić się musiał, wedle zachodniego obyczaju. Wspominane tu są i obrzędy rycerskie, i pasowanie, i oręże, a zbroje takie, jakiemi się naówczas w całej Europie posługiwano. Za tem idzie, że dwór i wojsko, szczególniej półki dworskie, musiały być ćwiczone i uzbrajane na sposób zachodni. Sam też Bolesław tak się wychowywał, jak inni książęta tamtych czasów w Niemczech i krajach cywilizowanych. Przyswajano sobie chętnie co wyższość dawało w wojnach, z poganami prowadzonych.
Pobożność ojca, przewaga, jaką miało duchowieństwo, od dzieciństwa uczyniły go pobożnym, chrześcianinem gorliwym, posłuszném dziecięciem kościoła, równie jak mężnym rycerzem.
Powolność jego w ciągu całego życia okazywana panom duchownym, uczyniła go im tak miłym, iż ówcześni pisarze duchowni wszystkie jego czynności starali się w świetle jasném wystawiać i na dobre tłómaczyć.
Dziecię cudu, zesłanie św. Idziego, jest też ulubieńcem kościoła, bohaterem jego bez skazy. Przebacza mu się wszystko, wysławia go stale, bo był najpowolniejszym sługą.
W kronice Galla żywot rycerski Bolesława rozpoczyna się od lat dziecięcych, bajecznie — walką z dzikiemi zwierzęty, z której mężne chłopię zawsze zwycięzko wychodzi.
Niedorosłego chwytają rozruchy domowe, stronnictwa z sobą walczące, jako narzędzie, jako wodza, którego na czoło wysadzają. Życie poczyna Bolesław, dojrzeć nie mając czasu. Porwany wirem, nie ma już chwili spoczynku.
Na wyrobienie charakteru panującego musiało to wpływ wywrzeć niemały. Wybitnemi cechami bohatera są: nieukształcone, ślepe, porywcze, ufne w siebie męztwo, a zarazem pobożność wielka. Obok tego, ile razy wymagają główne sprawy kraju utrzymania ładu i karności, zapewnienia władzy posłuchu, widzimy go surowym aż do niemiłosierdzia. Pokuta, jaką odprawił po śmierci brata warchoła, który pokoju mu nie dając, ani rządzić nie umiał, ani się chciał zrzec władzy, ani słowa dotrzymywał — pokonywa wątpliwości, iż istotnie z rozkazu Bolesława ów brat śmiercią był ukarany.
W owych czasach nie było to ani dziwnem, ani bezprzykładnem. Postępowanie Zbigniewa usprawiedliwiało surowość. Pomimo to, pobożny Bolesław, surową pokutą, pielgrzymką, postami, ofiarami kościołom przebłagiwał Boga za krew przelaną, w czém mu duchowieństwo dopomagało. Wspólnie budowano most między zbrodnią a przebaczeniem na wysokościach.
Dzieje wypraw Bolesława na Pomorze, wojen jego, zwycięzkiej walki z cesarzem Henrykiem V., w kronice Galla są bardzo obrazowo i poetycznie odmalowane. Kronikarz wspomina o pieśniach wojennych, i daje ich łacińskie przekłady, tak napiętnowane charakterem ludowym, że wątpić nie można, iż z ust ludu je pochwycił.
Nie należy do nas szczegółowy opis tych wypraw nieustannie ponawianych, które rozszerzały Polski granice, zdobywały ziemie, chrześciaństwo szczepiły. Niektóre jednak z nich są tak ciekawym wizerunkiem wieku, że je dla kolorytu za Gallusem powtarzamy.