Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Ogień rewolucji musi strawić przepowiednię. Mainard zamierza szukać zemsty na zabójcy Eriala. Nie spocznie, dopóki morderca i zdrajca nie zapłaci za swoje czyny. Żałoba i nienawiść pochłaniają jego serce coraz mocniej, aż nie jest zdolny myśleć o niczym innym. Aeron musi znaleźć sposób na ocalenie Archipelagu. Podniebne wyspy umierają, a Król Demonów ma coraz mniej czasu na rozwiązanie problemu. Co gorsza, wisi nad nim kolejny wers przepowiedni, który zmierza ku wypełnieniu. Sharleen ma wątpliwości, czy rewolucja idzie w dobrym kierunku. Obawia się, że będzie zmuszona walczyć przeciwko swojej rodzinie, jednocześnie zaś ma nadzieję, że jej rodzeństwo stanie u jej boku przeciwko Radzie Dwunastu Skrzydeł. Bohaterowie poznają Edu Tiar od zupełnie innej strony i mają szansę znaleźć sojuszników, których potrzebują. Walka o wolność musi zostać okupiona ofiarą. Nie wszyscy jednak są gotowi zapłacić taką cenę. Trzecia część Sagi Niebios o Otchłani zachwyci fanów Sarah J. Maas.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 1053
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Agata Konefał
Saga
Wrota Umarłych. Saga Niebios i Otchłani tom 3
Mapy: Aleksandra Skrzycka
Korekta i redakcja: Ortograf
Copyright © 2025, 2025 Agata Konefał i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727288284
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Dla wszystkich, którzy żyją nadzieją, gdyż jest ich ostatnią deską ratunku. Czasem to wystarczy, by dokonać niemożliwego.
Mainard
To już niemal miesiąc”, pomyślał ze smutkiem. Wpatrywał się w pomnik pamięci, który wreszcie udało mu się skończyć i umieścić na ziemiach rodu Lealigoedów. Pracował nad tym każdego dnia, odkąd zjawili się na wyspie, w letniej rezydencji jego ojca. Wreszcie mógł uhonorować archanioła.
Kiedyś, dawno temu, Erial powiedział mu, że chciałby otrzymać coś takiego. Aniołowie zwykle nie mieli grobów, tylko ważnym jednostkom stawiano pomniki. Mainard uważał, że jego jedyny, nawet jeśli przybrany brat zasługiwał na to wyróżnienie.
Zamrugał. Nie zrobiło mu się lżej. Ta dziwna pustka, która ziała w jego piersi, ani odrobinę się nie zapełniła.
Westchnął cicho i wzniósł wzrok do zachmurzonego nieba. Zima nadchodziła wielkimi krokami, temperatury spadały tak bardzo, że tego ranka z trudem oderwał drzwi od futryny. Mimo to nie czuł chłodu. Nie był głodny ani zmęczony. Wyłącznie przybity.
Już nie dziwił się Lironowi, że tak długo trzymał ból w sercu. Zwyczajnie żałoba po ukochanych osobach mogła trwać całe życie.
– Mainardzie. – Usłyszał za sobą cichy, przepełniony troską głos Melianny.
Odwrócił się do niej bokiem. Próbował unieść kąciki ust, lecz nie potrafił zdobyć się na uśmiech.
Pogromczyni przypatrywała mu się przez chwilę, a potem podeszła bliżej. Objęła go w pasie i położyła głowę na jego piersi. Odwzajemnił ten gest, nadal wpatrując się w pomnik.
– Nad tym pracowałeś przez ostatnie tygodnie? – zapytała kapral, wskazując na tablicę z białego marmuru ozdobioną płaskorzeźbami. – Jest piękna.
– Wykorzystałem swój jedyny artystyczny talent – mruknął pozbawionym emocji głosem.
Melianna przytaknęła, a po chwili odsunęła się od niego i spojrzała mu poważnie w oczy.
– Wiem, że cierpisz. My wszyscy bardzo za nim tęsknimy, ale Erial nie chciałby, abyśmy ciągle go opłakiwali – oznajmiła, chociaż łzy zbierały się jej w oczach. – Musimy działać dalej, Mainardzie. Nie możemy zaprzepaścić tego, co już osiągnęliśmy. Także przez wzgląd na niego.
Przytaknął powoli, lecz bez większego przekonania. Nawet na eadorskie wyspy docierały wieści z głównego lądu imperium, co pozwalało rewolucjonistom śledzić przebieg zdarzeń po tym, jak udało im się zniszczyć pierwsze Wrota Umarłych. Nie tylko te ze sprawdzonych źródeł, również plotki i pomówienia.
Tydzień temu doszło do zamieszek na ulicach Eamudrii. Gromowładne i nefilim, całkowicie niewtajemniczeni w sprawę, podnieśli broń przeciwko aniołom, gdy ci próbowali ich zmusić do wyruszenia w pogoń za buntownikami. Niektóre pogłoski głosiły, iż razem z nimi sprzeciwiło się dwa szlacheckie rody. Mainard nie był pewien, czy powinien w to wierzyć, ale przypuszczał, że jeśli to prawda, tymi arystokratami musieli być Klaheangardowie i Trotsgavrowie.
Sprawy na tym się nie zatrzymały. Do rewolucji przyłączali się kolejni, podobno doszło nawet do ataku na Wieżę Chmur, który miał na celu wyciągnięcie stamtąd dzieci. Rycerz nie wiedział, czy ta akcja się powiodła ani jak wielu pół-aniołów postanowiło postawić się władzom.
Był za to pewien jednej rzeczy: to wymykało się spod kontroli i należało coś z tym zrobić.
Jednakże on nie mógł być osobą, która się tym zajmie. Właściwie — w obecnym stanie ducha — po cichu przyklaskiwał poczynaniom buntowników. Zdecydowanie nie były tak subtelne, jak początkowe działania rewolucjonistów. Możliwe, że część tych wydarzeń odbije się na idei, która miała przyświecać całej sprawie. Mimo wszystko tkwił w tym jasny przekaz i na pewno każda forma sprzeciwu wobec Rady w jakiś sposób przysługiwała się pogromczyniom i poskramiaczom.
Oczywiście to zależało od wielu rzeczy. Także od tego, kto dowodził tamtymi siłami oraz czy ostatecznie dołączą one pod rozkazy Vivianne.
– Chodź do środka. Zbyt długo stoisz na tym mrozie. W końcu się rozchorujesz. – Melianna stanowczo pociągnęła anioła za rękaw płaszcza. – Pamiętaj, że teraz nie ma z nami sylfów, więc nie możesz sobie pozwolić na lekkomyślność.
– Tak, wiem. – Ruszył za siostrą, choć zrobił to niechętnie.
Niecałe dwa tygodnie temu demony wróciły na Archipelag. Ponieważ rewolucjoniści zaszyli się w bezpiecznym miejscu i nie zamierzali przez jakiś czas stąd odchodzić, Aeron uznał, że chce wykorzystać te dni na pozamykanie paru własnych spraw. Król również przeżywał żałobę. W trakcie bitwy pod Wrotami Umarłych stracił młodszą siostrę, a wcześniej dwóch braci i przyjaciół. Wraz ze swoimi bliskimi pragnął należycie ich pożegnać, pogodzić się z ich odejściem, czego nikt nie mógł im odmówić.
Ponadto Aeron musiał zająć się sprawami własnego królestwa. Wewnętrzny konflikt imperium odciągnął anielskie legiony od podniebnych wysp, lecz to nie znaczyło, że ich władca nie miał już żadnych obowiązków. Nie wdawał się w szczegóły, jednak było widać po nim napięcie, kiedy tylko o tym wspomniał, zanim przekroczył portal. Od tamtej pory ani on, ani inne demony nie dali znaku życia.
Mainarda w tym wszystkim dziwiła tylko postawa Sharleen. Sądził, że porucznik pójdzie z Aeronem, ale ona została. Gdy rycerz ją o to zapytał, powiedziała tylko, że zarówno ona, jak i Król Demonów, potrzebują przestrzeni, odrobiny samotności. Zdziwiła go tą deklaracją, lecz nie drążył tematu. Nie zamierzał wtrącać się w ich związek, dopóki nie uzna, że monarcha zasłużył na obicie gęby.
Tuż za Melianną anioł zbliżył się do progu głównego wejścia. Pokonał dwa pierwsze stopnie, zanim ponownie spojrzał w stronę wielkiego dębu, pod którym umiejscowił nagrobek Eriala. Nie wiedział, czy brat mógł zobaczyć z Niebios ten dar ku jego pamięci, ale jeśli tak, to rycerz miał nadzieję, że go to uszczęśliwiło.
– Powinieneś coś zjeść – stwierdziła nieustępliwie pogromczyni. – I nie próbuj mi wmawiać, że nie jesteś głodny – dodała, kiedy tylko Mainard otworzył usta do protestu. – Nawet z daleka słyszę, jak twój żołądek wygrywa żałobnego marsza. To niedorzeczne.
– Wcale nie burczy mi w brzuchu – prychnął i w tej samej chwili właśnie ten odgłos rozległ się w holu. Zaczerwienił się zażenowany.
Melianna uśmiechnęła się triumfalnie.
– No dobrze, wygrałaś. – Mężczyzna uniósł ręce w geście poddania. – Prowadź do kuchni.
Kapral obróciła się na pięcie i pomaszerowała przez budynek. Poruszała się po nim raźno, już przywykła do otaczających ją tu luksusów. Podobnie jak pozostali, którzy znaleźli bezpieczną przystań pod dachem pałacu.
Vivianne także była bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw. Początkowo chciała zaanektować na tymczasową bazę zamek w Górach Kamiennych, lecz skoro zjawił się tam Ineriad, żaden rewolucjonista już nie czuł się tam bezpiecznie. Mainard wówczas wyszedł z zaproszeniem do jego rodzinnych włości, które zimą całkowicie opustoszały. Nie było tu nawet służby, która zajmowałaby się codziennym dbaniem o czystość.
I — co najważniejsze — nikt ich tu nie szukał.
Chwila oddechu dała wszystkim czas na otrząśnięcie się z minionych wydarzeń i planowanie dalszych ruchów. Generał postanowiła spróbować nawiązać kontakt z innymi rewolucjonistami, którzy sprawiali władzom problemy na kontynencie. Na razie z marnym skutkiem, ale Vivianne się nie poddawała i nadal sprawdzała każdą szumiącą muszlę, która była w jej posiadaniu.
Mainard potrząsnął głową, chwilowo odsuwając rozważania na ten temat od siebie. Kiedy mijali salon, mimowolnie zerknął przez pozbawiony drzwi próg do pomieszczenia. Rothin i Oleandra grali w szachy, a Sharleen wraz z Dynastine dyskutowały ściszonymi głosami nad mapą. W kącie, w miękkim fotelu przesiadywał skulony Samfhell, pochylając się nad jakąś starą księgą. Wszystko wydawało się takie jak zawsze.
Ale nie było wśród nich Eriala, który przyglądałby się rozgrywce na planszy albo pomagał rozwiązać dręczące przyjaciół zagadnienia.
Rycerz zerknął na Meliannę i nagle zdał sobie sprawę, że jest jedyną żyjącą krewną, na której jeszcze mu zależy. Jego przyrodnią siostrą. Wiedział, że też jest jej bliski, lecz nie w taki sposób. Nie zdawała sobie sprawy, że mają tego samego ojca.
Erial powtarzał mu wiele razy, iż lepiej to zachować w tajemnicy, ale czy w obecnych czasach Mainard nadal powinien tego się trzymać? Jakby nie patrzeć w imieniu pół-aniołów żądał, żeby ich długowieczni rodzice uznawali ich po narodzinach. By wreszcie przestali się wypierać i skazywać swoje potomstwo na śmierć z myślą, że im na nich nigdy nie zależało.
Przystanął, czując nagłą suchość w ustach. Powinien powiedzieć Meliannie prawdę. Niezależnie od konsekwencji, czy pogromczyni będzie na niego wściekła, musiał wreszcie przyznać się do tego na głos. Wyznać jej, że przez cały ten czas, odkąd tylko się poznali, wiedział, że jest jej bratem.
– Mainardzie? – Kapral obejrzała się na niego zdziwiona. – Idziesz?
Pokręcił głową, a potem popatrzył poważnie na gromowładną.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– O czym? – zdziwiła się.
– Nie tutaj. – Rozejrzał się nerwowo, po czym pchnął drzwi po lewej z nadzieją, że nikt nie rezydował w tej komnacie.
Pomieszczenie okazało się puste, ale jakoś mu nie ulżyło. Wszedł do środka i poczekał, aż Melianna podąży za nim. Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem, kiedy zamknął drzwi. Wyraźnie nie podobało jej się jego zachowanie, co rozumiał. Nie był do końca sobą, być może wkrótce pożałuje, że nie zachował rady brata i nie trzymał gęby na kłódkę.
– O co chodzi? – zapytała po chwili ciszy kobieta. – Wyglądasz na zdenerwowanego.
– Od dawna ukrywałem ten fakt przed tobą, więc owszem, jestem zdenerwowany – przyznał. – Proszę, nie patrz na mnie, jakbym oszalał. Próbuję zacząć temat jak najdelikatniej. Nie chcę, aby ta nowina spadła na ciebie jak grom z jasnego nieba… Choć pewnie i tak będziesz się złościć.
– To nie brzmi dobrze – uznała, naraz także wyraźnie się stresując. – Mówże, o co chodzi.
Wziął głęboki wdech, żeby trochę się uspokoić. Niewiele to pomogło, więc przełkną jeszcze ślinę, po czym oznajmił prosto z mostu:
– Mel, jestem twoim przyrodnim bratem.
Nadal wpatrywała się w niego jak w wariata. Teraz nawet bardziej. Zamrugała szybko, poruszyła wargami, lecz nie wydobyło się spomiędzy nich żadne słowo.
– Widzę, że trudno ci w to uwierzyć, ale na pewno zdajesz sobie sprawę, że nie kłamię – dodał kojącym tonem Mainard.
– Nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz?
– Jak to możliwe.
– Cóż, mamy tego samego ojca…
– Nie o to mi chodzi! – przerwała mu tak stanowczo, aż się wzdrygnął. Melianna nigdy nie podnosiła głosu. – Jesteśmy rodzeństwem? Prawdziwym rodzeństwem i… wiedziałeś o tym przez c a ł y ten czas, tak?
– Mówiłem, że się zezłościsz.
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Uniosła wskazujący palec z miną, jakby zamierzała nim dźgnąć Mainarda w oko.
– Dlaczego dotąd mi nie powiedziałeś? – wyszeptała w końcu, opierając się ciężko o ścianę za swoimi plecami.
– Nie mogłem. Bardzo chciałem, jednak to było zbyt ryzykowne. Przynajmniej Erial tak uważał. – Spuścił wzrok.
– On też był moim bratem… – Przełknęła ślinę. – Nie, nie był. Nawet dla ciebie nigdy nie był rodzonym, jedynie przybranym. – Przycisnęła pięści do oczu. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Przepraszam. – Podrapał się w kark. – Nie mogłem ci powiedzieć, bo ta wiedza ściągnęłaby na ciebie niebezpieczeństwo. Gdyby któryś anioł przeszukał twoje myśli i natrafił na tę informację, mógłby cię zabić. Tylko dlatego, że to Vanseriel Lealigoed jest twoim ojcem. Nikt u władzy nie chce, aby w moim rodzie był ktoś mieszanej krwi, bo nasz wuj zasiada na tronie.
– Przecież to głupie. Nie jestem żadnym zagrożeniem dla Imperatora. – Spojrzała z ukosa na rycerza.
– Wiem, ale oni tak tego nie postrzegają.
Zmrużyła oczy. Jego słowa najwyraźniej nadal nie były dla niej dobrym wytłumaczeniem. Akceptował to. Miała prawo żywić urazę, czuć złość. Zapewne to by nim targało, gdyby w tej chwili znalazł się na jej miejscu.
– Nie mam pojęcia, co powinnam teraz zrobić – oznajmiła niespodziewanie kobieta. – Nie rozumiem, co tobą kieruje ani dlaczego tak nagle postanowiłeś mi to wyznać.
– Wszyscy chcieliście wiedzieć, kim są wasi anielscy rodzice, czyż nie? Nie znam tożsamości pozostałych, ale twojego tak, więc mogłem ci powiedzieć. Skoro pragniemy tych zmian, musimy zacząć od siebie. – Uśmiechnął się niepewnie. – Co poczniesz z tą wiedzą, zostawiam w twojej gestii.
– Ale… – urwała i przełknęła ślinę. Odsunęła się od ściany, a kolejno podeszła bliżej rycerza. – Jesteś moim bratem – wyszeptała, przyglądając mu się tak, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. – Jak mogłam wcześniej tego nie dostrzec? Przecież jesteśmy do siebie podobni.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niepewnie. Melianna się nie myliła. Mieli ten sam krój ust, te same nosy i kości policzkowe. Jego twarz może była bardziej surowa, jej łagodniejsza, ale wciąż naznaczona pokrewieństwem.
Zabawne. Pomyślał dokładnie to samo, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Nie dawało mu to spokoju, aż wreszcie udało mu się wyciągnąć prawdę z ojca. Do dziś pamiętał, jak go to zaszokowało. Nie powinno, a jednak nie mógł uwierzyć, że rodzic miał romans z ludzką kobietą, czego owocem była bękarcia córka.
– Nigdy nie pomyślałaś, że mogę być twoim bratem lub jakimkolwiek innym krewnym? – zapytał z lekkim uśmiechem.
– Nie. – Potrząsnęła głową. – To znaczy… Czasem zastanawiałam się, czy zdarza mi się mijać kogoś takiego na ulicy. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że to ty. Nie wiem dlaczego. Może wydawało mi się to zbyt nieprawdopodobne, że ktoś taki był przy mnie przez cały czas.
Zaśmiał się cicho. Po raz pierwszy od wielu dni.
– Jaki on jest? – dodała niepewnie gromowładna. – Nasz ojciec.
– Cóż… – Zamyślił się, po czym wzruszył ramionami. – Żałuję, że nie mogę powiedzieć ci o nim nic dobrego.
– Och. – Cofnęła się nieznacznie, choć nie wyglądała na zawiedzioną. Musiała zrozumieć, dlaczego on i Erial nigdy głośno o nim nie wspominali.
Mainard zamilkł, obserwując jej oblicze. Wyglądała, jakby próbowała sobie to wszystko ułożyć w głowie. Naraz przywyknąć do myśli, że są rodziną.
Nie musiała tego robić. Chciał tego, ale zamierzał dać jej na to czas. Tak będzie najlepiej.
– Czy… Czy mogę powiedzieć pozostałym? – zapytała nagle kapral. – O nas, kiedy już się z tym oswoję.
– Oczywiście. To nie jest dłużej tajemnicą. – Uśmiechnął się.
Odwzajemniła tę minę, po czym znów wróciła do kwestii zaniedbywania przez rycerza posiłków. Tym razem ustąpił jej bez szemrania i wspólnie udali się do kuchni. Po drodze minęli parę osób, które skinęły im głowami. Wśród nich byli Ender i Kent, którzy wraz z nim jako pierwsi dobiegli do Sharleen i Aerona tamtego dnia.
Dobry nastrój natychmiast opuścił Mainarda. Znów przed oczyma miał kałużę krwi, która wsiąknęła w miejsce, w którym skonał jego brat. Znów czuł ten rozdzierający ból. Świadomość, że stracił kogoś, kto był przy nim przez całe życie, stanowił dla niego autorytet, sprawiała, że z trudem zaczerpnął kolejny oddech.
Nie mógł uwierzyć, że Ineriad zabił Eriala. Pogodził się z myślą, że porucznik Trimbrave odwrócił się od nich, nie chciał wesprzeć rewolucji. To było do przyjęcia.
Ale zabójstwo archanioła, mężczyzny, którego Ineriad ponoć kochał? Nie dało się tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić. Nawet Sharleen, choć była świadkiem ich konfrontacji, nie rozumiała, dlaczego ich dawny przyjaciel tak postąpił. Opowiedziała wszystko rycerzowi od początku do końca, jednak on nie mógł tego słuchać.
Nie chciał znaleźć dla tego parszywca usprawiedliwienia. Wszak pobudki mordercy nie miały znaczenia. Liczyła się tylko jego podwójna zdrada.
Mainard zaś wiedział, że nie spocznie, dopóki krwawo nie pomści swojego brata.
Sharleen
Tej nocy spadł pierwszy śnieg. Białe, puszyste czapy osiadły na ogrodzeniu i konarach drzew. Skrzyły się w promieniach słońca jak najcenniejsze diamenty, co przywołało lekki uśmiech na twarzy Sharleen.
Westchnęła przeciągle, a jej oddech zamglił szybę, więc odruchowo przetarła ją rękawem koszuli nocnej. Mróz pięknie oprawił okna i zachęcał porucznik do pozostania w ciepłym łóżku. Co niestety było niemożliwe, gdyż Vivianne nie zamierzała nikomu odpuścić porannych treningów.
Gromowładna odwróciła się w stronę sąsiedniej połowy łóżka, na której spały Dynastine i Melianna. Na czas nieobecności demonów Sharleen postanowiła zamieszkać razem z nimi. Nie chciała spędzać nocy samotnie, gdyż te były najtrudniejsze do przetrwania. Za każdym razem, kiedy zasypiała, na nowo oglądała śmierć Beliarila albo Eriala. Nie potrafiła samodzielnie się z tego otrząsnąć i choć dostała czas na pogodzenie się ze stratą, nadal nie było jej łatwo.
Tego ranka nie czuła się lepiej. Prócz twarzy ojca i bliskiego przyjaciela widziała także Lorie. Koszmary idealnie oddały ten moment, w którym potwory rozerwały ją na strzępy.
Nie miała pojęcia, dlaczego podświadomość podsuwała jej te obrazy. Czy nie cierpiała z powodu straty wystarczająco? Próbowała się pogodzić z ich odejściem, każdego dnia analizowała minione wydarzenia, zastanawiając się, czy coś mogła zrobić lepiej. Nie było w tym większego sensu, ponieważ przeszłości nie dało się zmienić. Mogła jedynie zapewnić sobie i swoim bliskim spokojniejszą przyszłość.
W tym celu postanowiła przeżyć żałobę razem z tymi, którzy ją dzielili. Wspominali złe i dobre chwile, starali się nie zachowywać refleksyjnych myśli dla siebie. Z początku nie czuła, że to w ogóle pomaga, jednak z czasem było lepiej. Przynajmniej odrobinę.
Chciała także spędzić w ten sposób czas z Aeronem i Mainardem, lecz żaden z nich jej tego nie ułatwiał. Król postanowił wrócić na Archipelag, by w gronie rodziny pożegnać swoich poległych krewnych i przyjaciół. Zaproponował jej, żeby mu towarzyszyła, ale Sharleen odmówiła. Czuła, że kilkudniowa separacja dobrze im zrobi. Poukładają własne sprawy, przemyślą to i owo, a potem na nowo połączą siły z czystymi głowami.
Poza tym nie mogła zostawić Mainarda. Bardzo się o niego martwiła. Wielokrotnie podejmowała próby porozmawiania z nim o tym, co się stało. Chciała dać mu pocieszenie, jednak rycerz zamykał się w swoim pokoju albo znikał w warsztacie i nalegał, żeby mu nie przeszkadzać. Nie obwiniał jej o śmierć Eriala, choć z początku sądziła, że to było przyczyną, dla której unikał jej towarzystwa. On po prostu… potrzebował pobyć samemu. A przynajmniej to jej wmawiał.
Odetchnęła głęboko i pomasowała skronie. Nie mogła teraz o tym myśleć. Odwróciła się do śpiących w najlepsze gromowładnych, żeby szturchnąć obie w ramiona. Wydały półprzytomne dźwięki. Dynastine uchyliła powieki, skrzywiwszy się z niezadowoleniem.
– Spóźnimy się na zbiórkę – oznajmiła nagląco porucznik, zanim wstała z łóżka.
Ubrała się w pełen strój bojowy i uzbroiła w noże. Na Pierwszej Wyspie nie było potworów, którymi mogłaby się przejmować, lecz wolała mieć przy sobie coś ostrego. Z czystej przezorności.
Wyszła z komnaty, tym samym zachęcając przyjaciółki do pośpiesznego wygrzebania się spod pościeli. Uśmiechnęła się. To nigdy się nie zmieniło, odkąd szkoliły się na pogromczynie. Zawsze wstawała jako pierwsza, a one jakiś czas później w szaleńczym tempie zbiegały za nią do stołówki.
Teraz żadna z nich nie musiała się obawiać, że za brak punktualności nie dostanie śniadania. Raczej gniewu Vivianne, a ten był znacznie gorszy.
Generał postawiła sobie za punkt honoru jak najlepiej zgrać rewolucjonistów, którzy obecnie byli pod jej rozkazami. Wszyscy pół-aniołowie, niezależnie od stopnia i przynależności do plutonu, odbywali wspólne treningi. Prócz codziennej przebieżki na dziesięć mil, odbywały się sparingi, ćwiczenia taktyczne i rozmowy integracyjne. Vivianne zależało, żeby buntownicy byli nie tylko armią, lecz również prawdziwymi towarzyszami broni. By się znali i sobie ufali.
Sharleen podobała się ta idea. Poza tym to był jedyny czas, kiedy Mainard raczył zaszczycić przyjaciół swoją obecnością. Żałowała tylko, że demony nie mogły dołączyć. Przeczuwała, że bardzo by im to pomogło w niedalekiej przyszłości, gdy rewolucjoniści będą przeprowadzać akcje na szerszą skalę.
A wkrótce takowe nastąpią. Wszystko do tego zmierzało.
– Sharleen, zaczekaj na nas! – zawołała za nią Melianna, kiedy porucznik była już w połowie schodów.
– Dziesięć mil biegania na mrozie mi wystarczy, dziękuję! – odkrzyknęła rozbawiona naczelna plutonu, ale przystanęła z założonymi na piersi rękoma.
– Och, daj spokój. Ostatnio nie było tak źle – rzuciła wesoło Dynastine, będąc jeszcze trzy stopnie od niej. – Tylko pięć mil więcej.
– Sapałaś potem jak rozochocony bizon.
– Nieprawda. – Pokazała jej język, po czym wyminęła ją, ciągnąc za sobą Meliannę.
Blondynka wywróciła oczyma, na co Sharleen cicho parsknęła. Podążyła za nimi, przysłuchując się ich prędkim wymianom zdań, ale sama milczała. Spojrzała za okno, by sprawdzić, jak wielu pół-aniołów już zebrało się na dziedzińcu, a wtedy przystanęła jak wryta. Przypadła do parapetu, po chwili zaś zaśmiała się pod nosem.
Nie dostrzegła Vivianne ani żadnego rewolucjonisty, lecz w ogóle jej to nie zmartwiło, bo w ich miejsce Aeron i Arden bombardowali się śnieżkami. Król zaszarżował na kuzyna i obaj wylądowali w zaspie. Gwardzista nie pozostał mu dłużny, jednak już po chwili obaj budowali bałwana. Przynajmniej dopóki monarcha nie oberwał tym, co miało być podstawą rzeczonej figury, i wpadł do sąsiedniej zaspy. Wystawały tylko jego nogi i ręce, którymi machał panicznie. Arden śmiał się do rozpuku, wytykając go palcem.
Dynastine wróciła po Sharleen, ale nic nie powiedziała, tylko sprawdziła, czemu ta się tak przygląda. Uniosła wysoko brwi.
– Chcesz do nich dołączyć? – zapytała, wyraźnie walcząc z rozbawieniem.
– Nie, chcę żyć – westchnęła porucznik.
Roześmiały się wesoło. Wpatrywały się w mężczyzn, gdy dalej bawili się jak dzieci. Sharleen miała wrażenie, że jeśli odwróci od nich wzrok, to znikną. A z nimi ta chwila beztroski.
Aeron wreszcie wydostał się spod śnieżnej kuli i otrzepał koszulę. Zaśmiał się, spoglądając na dumnego z siebie kuzyna.
– Czy oni… są boso? – mruknęła brunetka, dopiero w tej chwili zauważając, jak lekko obaj mężczyźni byli ubrani. – No zatłukę! – Natychmiast otworzyła okno. – Co robicie, bałwany?! – krzyknęła do nich, na co znieruchomieli z zaskoczenia.
Okręcili głowy w jej stronę, ustając w ugniataniu śnieżek. Patrzyli na nią, jakby zupełnie nie rozumieli, o czym mówiła.
– Chcecie się przeziębić? Do rezydencji. Ale już! – Wytknęła obu stanowczo palcem.
Wymienili długie spojrzenia. Aeron wzruszył ramionami, wyrzucił śnieżkę przez ramię, a potem pobiegł przez zaspy w stronę budynku. Sharleen straciła go z oczu, więc uznała, że wszedł do środka. Nie mogła się bardziej pomylić, co uświadomiła sobie kilka sekund później, gdy nagle arcydemon pojawił się w oknie. Wraz z sierżant wydała stłumiony okrzyk i obie cofnęły się o krok od parapetu.
– Na litość Niebios – sarknęła, kiedy mężczyzna się roześmiał. – To pierwsze piętro! A ja miałam na myśli wejście drzwiami, oszołomie jeden.
– Zapomniałaś, że to nudne? – Wyszczerzył się wesoło. Wyglądało na to, że chciał coś dodać, ale zamiast tego odchylił się w prawo. Niemal w tej samej chwili obok jego ucha świsnęła śnieżka, po czym trafiła prosto w twarz Dynastine.
Śnieg spadł z głuchym plaśnięciem na podłogę, ukazując gniew na obliczu rudowłosej pogromczyni. Kobieta spojrzała za okno z mordem w oczach.
– Nie żyjesz – rzuciła i przepchnęła się obok Aerona, wyskakując na zewnątrz.
Rozległ się piskliwy krzyk Ardena, a za nim przekleństwa Dynastine. Aeron i Sharleen wymienili rozbawione spojrzenia.
– Cieszę się, że cię widzę – powiedziała porucznik, znów stając przy parapecie. Pocałowała króla z czułością, ale zaraz się odsunęła i cicho zaśmiała. – Masz zimny nos – rzuciła rozbawiona, po czym złapała go za koszulę i pociągnęła ku sobie. – Właź do środka, bo naprawdę się przeziębisz.
Aeron wdrapał się zwinnie przez okno jak kot. Ledwo znalazł się we wnętrzu rezydencji, a uwięził Sharleen w iście niedźwiedzim uścisku.
– Moja kochana – wyszeptał nad jej głową. – Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłem.
Zaśmiała się cicho, poruszona jego słowami. Odsunęła się ostrożnie, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Ujęła jego twarz w dłonie i pogładziła kciukami policzki, na co ucałował wnętrze jednej z nich.
– Jak się masz? – zapytała ostrożnie.
– Lepiej. – Skinął głową. Mówił szczerze, co było widać po jego oczach. Nie zasnuwało ich już cierpienie. – A ty?
Spuściła wzrok.
– Chyba też lepiej – niemal wyszeptała. – Brakuje mi go, ale wiem, że Erial by nie chciał, bym każdego dnia zadręczała się jego odejściem.
– Na pewno. Nie był tym typem mężczyzny. – Uśmiechnął się lekko.
Na zewnątrz znów rozbrzmiał piskliwy okrzyk i błagania o litość w wykonaniu Ardena, a tuż za nimi złowieszczy śmiech Dynastine.
– Myślisz, że mój drogi kuzyn to przeżyje? – Aeron spojrzał w stronę okna.
Sharleen zachichotała mimowolnie. Zaplotła ręce na karku arcydemona i ukryła twarz w jego ramieniu.
Jak dobrze, że był już obok. Rzeczywistość od razu wydawała się mniej przytłaczająca.
Generał nie była zadowolona z nieobecności Sharleen i Dynastine w czasie porannych ćwiczeń, więc w ramach kary kazała im wysprzątać stajnię, a potem oporządzić wszystkie konie. Nie zachwyciło to obu kobiet, zwłaszcza że wiązało się z przegapieniem śniadania i obiadu, ale przystąpiły do pracy bez protestów.
Wywaliły gnój i podgniłą, zasikaną wyściółkę na obornik, a później przyniosły świeżą słomę i siano ze stodoły. Wyłożyły każdy boks. Z początku rozmawiały przy pracy, wspominając poranną bitwę na śnieżki. Aeron i Arden po raz pierwszy widzieli śnieg na własne oczy, więc ich ekscytacja była nie tyle zabawna, co zrozumiała. Z czasem jednak temat się urwał, pogromczynie zaś czuły się zbyt zmęczone, żeby zacząć inny. Zabrały się więc za czyszczenie koni. Po kolei wyczesywały szczotkami sierść każdego z nich od głowy do zadu, a potem rozprowadzały ziołową wcierkę, która miała odstraszać od nich owady. Choć nadeszła zima i na zewnątrz można było zamarznąć na kość, w stajni było ciepło, więc złośliwe muchy nie poszły spać.
Kiedy minęła pora obiadowa, ich długą absencją zainteresował się Król Demonów. Zajrzał do stajni, powęszył w powietrzu, a potem przemaszerował między boksami, spoglądając po zwierzętach. Sharleen obserwowała go znad grzbietu Geheve i modliła się w duchu, żeby była względnie czysta na twarzy. A przynajmniej, by nie znajdował się tam żaden najulubieńszy element badań Samfhella.
– Czyli naprawdę tu utknęłaś – rzucił arcydemon, zatrzymując się przed komorą należącą do jej wierzchowca. – Nie sądziłem, że kara zajmie ci tyle czasu.
– Nawet jeśli jest nas dwie, trudno w godzinę się uporać z ponad setką koni – odparła i ukucnęła, żeby postukać szczotką o podłogę. Wstała i wróciła do czyszczenia sierści ogiera.
– Myślałem, że będę dla ciebie dobrą motywacją. – Oparł się o przegrodę boksu, szczerząc się zawadiacko.
Sharleen spojrzała na niego z ukosa.
– Jakbyś zgadł. Marzę tylko o tym, by dobrać ci się do gaci.
Aeron zamrugał, a potem się roześmiał, odchyliwszy głowę do tyłu. Po chwili wszedł do boksu i obrzucił uważnym spojrzeniem efekty jej pracy.
– Nie sądziłem, że Vivianne może być taka surowa. – Ujął dłoń porucznik, w której trzymała szczotkę, więc przekazała mu narzędzie. Wziął się za czyszczenie sierści dokładnymi, długimi pociągnięciami, a Geheve łaskawie mu na to pozwolił. – Skoro tak poważnie traktuje ćwiczenia, czy to znaczy, że pod naszą nieobecność zaczęliście planować jakąś akcję?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Potrząsnęła głową i z ulgą oparła się o słup podtrzymujący strop. Wszystko ją bolało, nawet cebulki włosów. – Samfhell wciąż zbiera informacje na temat pozostałych Wrót Umarłych, ale bez Zaredima nie jest pewny, na których powinien skupić się najmocniej.
– Aa, to dlatego rzucił się na niego jak szaleniec i zaciągnął do swojej pieczary… To znaczy, pokoju – zaśmiał się.
Porucznik parsknęła cicho. Tego właśnie się spodziewała. Uczony był już mocno wyprowadzony z równowagi. Każdego dnia wypytywał ją, czy wie coś na temat powrotu demonów na kontynent. Bardzo chciał działać i znaleźć sposób, który pomoże rewolucjonistom ograniczyć straty w szeregach do minimum.
Nie była pewna, czy chłopak rzeczywiście zdoła coś z tym zrobić, ale cieszyła ją jego postawa.
Dynastine wyszła z boksu, w którym Lance podgryzał siano, po czym obrzuciła ją i Aerona spojrzeniem. Zrobiła urażoną minę, jako że nie miała jak dochrapać się chwili przerwy, a kolejno przeszła dalej, tym razem wchodząc do Celii. Sharleen obserwowała ją przez chwilę, zanim poszła znaleźć zapasową szczotkę. Jeśli chciały wyrobić się do kolacji, nie mogła tylko stać i patrzeć.
Pracowali we troje w ciszy, dopóki król nie zaczął gwizdać pod nosem. Rozbawił tym obie kobiety, co tylko zachęciło go do dalszego dowcipkowania.
W miłej atmosferze dokończyli oporządzanie koni, a później wyszli w mroźny wieczór. Gromowładne ledwo poruszały nogami, więc arcydemon bez ostrzeżenia dźwignął obie na ręce, jakby były małymi dziećmi. Dynastine, wyraźnie zakłopotana, zaczęła protestować, lecz monarcha kazał jej siedzieć cicho, bo inaczej wrzuci ją w zaspę. Natychmiast zamilkła.
– Śmierdzicie gnojem – stwierdził na powitanie Mainard, gdy tylko wszyscy troje znaleźli się we wnętrzu rezydencji.
– Sprzątanie stajni zwykle tym się kończy – prychnęła sierżant.
– Lepiej szybko się wykąpcie i przebierzcie. Mamy parę ważnych spraw do omówienia. – Rycerz zignorował przytyk rudej. – Przyjdźcie później do salonu. – Odwrócił się na pięcie i odszedł w głąb budynku.
– Co z nim? – zapytał Aeron, odwieszając płaszcz Sharleen na haczyk na ścianie.
– Śmierć Eriala dotknęła go najmocniej z nas wszystkich – odpowiedziała ponuro porucznik. – Zdaje mi się, że myśli tylko o tym. Próbowałam z nim porozmawiać, ale ostatnio mnie unika… Jak wszystkich. Jedynie Mel udało się do niego dotrzeć.
Aeron jeszcze przez kilka sekund obserwował oddalającą się postać rycerza.
– W jego oczach nie ma żalu, tylko mrok – powiedział, wymijając pogromczynie. – Nie gnębi go żałoba. To żądza zemsty.
Sharleen spojrzała w dal korytarza, ale Mainarda nie było już widać. Przełknęła ślinę. Czyżby przez te wszystkie tygodnie właśnie to uczucie pożerało go od środka? Jeśli tak, to zrozumiałe, tylko… Tylko jej przyjaciel taki nie był. Przynajmniej ona nie znała go od tej strony.
Zamknęła oczy, postanawiając, że na razie odsunie od siebie te myśli. Później dopadnie anioła i choćby miała użyć przy tym siły, wyciągnie z niego wszystko, co go dręczy.
Na piętrze rozdzieliła się z Aeronem, żeby wraz z Dynastine skorzystać z damskiej łaźni. Wykąpały się w milczeniu, przebrały w prostą odzież, którą zapewne pod tym dachem zazwyczaj nosili służący, a później zeszły do salonu. Król Demonów zjawił się dwie minuty później, obżerając się jabłkami. Podszedł do porucznik i wręczył jej jeden rumiany owoc, na co się uśmiechnęła.
Nie wszyscy rewolucjoniści brali udział w zebraniu. Prócz Mainarda i Vivianne zjawili się dowódcy plutonów, Rothin, Melianna, Samfhell, Arden oraz Zaredim. Łącznie siedemnaścioro osób, ale w niewielkim salonie to już oznaczało tłok.
– Skoro wreszcie wszyscy są obecni, przejdźmy do spraw niecierpiących zwłoki – przemówiła Vivianne, która stała naprzeciw wejścia z założonymi na piersi rękoma. – Po bitwie pod Wrotami Umarłych byliśmy mocno osłabieni, dlatego nie sprzeciwiałam się znalezieniu bezpiecznego miejsca i tymczasowego zawieszenia broni. Imperium jednak nie spoczęło w próbach namierzenia nas, o czym dowiedzieliśmy się dzięki kontaktom Samfhella z Instytutu Nauki. – Spojrzała na wspomnianego chłopaka.
Uczony dość nietypowo dla siebie spuścił wzrok i z zakłopotaniem podrapał się po policzku.
– Ponadto wraz z Mainardem zdecydowaliśmy się wysłać trzy grupy rozpoznawcze na główny ląd, by nasłuchiwały plotek i szukały sprawdzonych informacji – kontynuowała generał. – Jak dotąd potwierdziliśmy kilka z nich, a co za tym idzie, mamy pewność, że wielu pół-aniołów zbuntowało się bez naszego bezpośredniego wpływu.
Zebrani w pomieszczeniu wymienili szepty lub spojrzenia. Sharleen uważnie obserwowała emocje na ich twarzach, jednocześnie tłumiąc własne. Słyszała o części z poczynań buntowników na kontynencie i nie miała pewności, jak się wobec nich czuje. Z jednej strony była radość, ekscytacja, jednak z drugiej zgryzota i złość. Do tego dochodziły wątpliwości, czy tamte siły identyfikują się z poglądami otaczających ją osób, czy wręcz przeciwnie.
– W związku z zaistniałymi okolicznościami musimy zdecydować co dalej – dodała głównodowodząca, uciszając wszystkie głosy. – Nie możemy pozwolić, aby Rada kontynuowała swoją intrygę ani lisze wpuścili do naszego świata setki niebezpiecznych bestii. Jednakże – westchnęła ciężko, opuszczając ręce wzdłuż tułowia – nie powinniśmy odwracać się od własnych pragnień. Od wolności.
Gromowładne i nefilim pokiwali głowami. Mainard i demony zaś wyczekiwali dalszej części przemowy w skupieniu.
– Z tego względu do głowy przyszły mi dwa rozwiązania – ciągnęła Vivianne. – Podzielimy naszą małą armię, by część zajęła się kolejnymi Wrotami, pozostali zaś dołączyli do walk na kontynencie; albo chwilowo porzucimy sprawę przepowiedni.
– Co? – wyrwało się Sharleen.
– Wiem, że proroctwo bezpośrednio cię dotyczy, a związane z nią knowania archaniołów skrzywdziły wielu z nas. – Przełożona popatrzyła na porucznik ze zrozumieniem. – Ale nie po to podnieśliśmy broń przeciwko nim, aby brać udział w ich grze. Nadeszła nasza kolej, by nadać im ręce pełne roboty.
– Jeśli nie zniszczymy Wrót, lisze je otworzą. – Zdenerwowana zmarszczyła czoło i wymownie spojrzała w stronę Zaredima. – W ten sposób sprowadzimy same nieszczęścia na niewinnych, co w rezultacie obróci ich przeciw nam. – Zacisnęła pięści. – Z całym szacunkiem, madame, ale co potem? Będziemy żyć w ukryciu, wyklęci i znienawidzeni?
Miała wrażenie, że część otaczających ją osób wstrzymała oddechy. Nie dziwiła im się, wszak do tej pory nikt nie miał odwagi postawić się Vivianne. Sharleen jednak nie widziała powodu, żeby obawiać się generał. Zwłaszcza gdy tak mocno nie zgadzała się z jej osądem.
– Spokojnie. – Głównodowodząca uniosła rękę, uśmiechając się lekko. – Nie zamierzam całkowicie odsunąć tych działań, jedynie je zawiesić.
– Ale…
– Madame Kragama może mieć rację, Klaheangard – wtrącił niespodziewanie Samfhell. – Już zrobiliśmy dość, by skupić się na innych aspektach rewolucji. Przede wszystkim daliśmy sobie czas.
– Nie rozumiem. – Porucznik wbiła w niego wzrok.
– Feralna noc, podczas której wszystko ma być przypieczętowane, wypada jesienią. Tymczasem nadeszła zima, Chłopiec nie otworzył Wrót, a my mamy się świetnie – ogłosił poważnie, lekko przy tym gestykulując. – To oznacza, że zdobyliśmy rok na przerwanie przepowiedni.
– Hę? – wydusiło ze zdumieniem parę osób.
– Skąd masz tę pewność? – zapytała Sharleen.
– Przyjrzyj się temu wersowi. – Uczony uniósł wysoko swój kajet, w którym miał wykaligrafowane wielkimi literami przedostatnie zdanie wyjęte z proroctwa. – Nie bez powodu tworzy całość, ponieważ to wydarzy się w tym samym czasie. – Wziął ołówek i niemal agresywnie podkreślił najważniejsze słowa. – Podczas Czarnej Nocy wzniosą się Schody Do Nieba, a wtedy powstanie Mroczna Wieża. Cokolwiek kryje się pod tymi dwoma metaforami, nie mam wątpliwości, że doprowadzi bezpośrednio do nastąpienia kolejnego wersu.
– „A wtedy Ogień strawi Wodę lub Księżyc wypali Słońce” – zacytował cicho Aeron i zerknął na porucznik.
– No właśnie. – Mieszaniec skinął do niego głową. – Niemniej wcześniej muszą mieć miejsce dwa… a właściwie cztery wersy.
W salonie znowu zrobiło się gwarnie.
– Wspominałeś mi o tym – oznajmiła Melianna, a wtedy wszyscy się uciszyli. – Kiedy byliśmy jeszcze w Woudvald…
– Tak, na tej karteczce nie ma pełnej przepowiedni. – Shell sięgnął po książkę ozdobioną na grzbiecie inicjałami od imion nieumarłych oraz jeden ze swoich kajetów. – Dopadły mnie wątpliwości, czy wtedy się nie myliłem. Ostatnio miałem niewiele czasu na poszukiwania potwierdzenia, ale wreszcie udało mi się trafić na pewien trop… Widzicie, ta księga – uniósł znacząco wolumin – prawdopodobnie została napisana przez jednego z liszów.
Sharleen
Nawet Zaredim wyglądał na zdumionego tym śmiałym założeniem. Podszedł do uczonego, wziął od niego księgę i zaczął przeglądać, intensywnie marszcząc przy tym brwi.
– Swoją teorię oparłem na dwóch rzeczach – podjął ponownie Samfhell, pozwalając nieumarłemu zagłębić się w lekturze. – Po pierwsze, tej książki nie ma w rejestrze Imperialnej Biblioteki. Przeczytałem ją w całości tego samego dnia, w którym ją… pożyczyliśmy, i bardzo mnie ciekawiło, czy znajdę coś jeszcze spod pióra tego autora, nawet jeśli nie opisał swego dzieła nazwiskiem. Wróciłem więc następnego ranka i powęszyłem.
– Oszalałeś? – rzuciła Dynastine. – Gdyby ktoś cię powiązał ze zniknięciem kilkunastu książek…
– Ale nie powiązał, ja zaś zdobyłem pewność, że ten tytuł nie został wpisany do rejestru. Przypuszczalnie więc został podrzucony do księgozbioru, przy czym umiejscowiony z odpowiednią wskazówką w środku, we właściwym dziale. – Jego twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy dostrzegł na twarzy Sharleen zrozumienie.
Jak mogła wcześniej tak na to nie spojrzeć? Czyż to nie było dziwnym zbiegiem okoliczności, że tak szybko trafiła na przepowiednię po tym, jak ją skazano na krucjatę? Erial co prawda połączył książkę z proroctwem, ale wspomniał przy tym, że te są własnością Rady i Imperatora. Co więcej, skoro archaniołowie dążyli do wypełnienia tego konkretnego, czy nie powinni trzymać go przy sobie, gdzieś w ukryciu albo zniszczyć, by nikt nie odkrył ich planów? Jeśli tak na to wszystko spojrzeć, było oczywiste, że ktoś tam ten przeklęty wolumin podstawił, wiedząc, że Sharleen zacznie szukać odpowiedzi.
– No dobra – mruknęła sierżant, która również zauważyła reakcję porucznik. – Co jeszcze zatem skłoniło cię do tego szalonego stwierdzenia?
– Fakty, które są zawarte w tej książce. – Spojrzał z iskrą w oku na tomiszcze. – Parę z nich niby nie ma ze sobą wiele wspólnego, ale wszystkie w jakiś sposób nawiązują do przepowiedni. Jest tu mowa o Kluczu Czasu, pół-aniołach, błogosławionych krwią bogini, demonach, Wrotach Umarłych i przede wszystkim liszach. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to podejrzane. Ot stara książka powiązana z jakimś tajemniczym kultem, jednak wystarczyło to uważnie przeanalizować i gotowe. – Klasnął w dłonie, wyraźnie zadowolony z siebie.
– Załóżmy, że masz rację – odezwał się niespodziewanie Mainard. – Tylko po co ten mnich miałby nam pomagać?
– Tego nie wiem. – Wzruszył ramionami.
Sharleen zauważyła kątem oka, że Aeron spojrzał w zamyśleniu za okno. Jakby coś przyszło mu do głowy, ale sam nie wierzył, że to prawdopodobne. Nie zdążyła jednak o nic go zapytać, bo w tej samej chwili Zaredim ogłosił:
– Myślę, że Samfhell ma rację. Tę książkę rzeczywiście mógł stworzyć jeden z nas. Trudno mi powiedzieć, w jakim celu, lecz niezaprzeczalnie w każdym rozdziale pojawiają się nawiązania do przepowiedni.
– Jesteś w stanie stwierdzić, kto jeszcze, oprócz ciebie, sabotuje plan Levente? – zapytał Aeron.
– Nie, nie rozpoznaję pisma, a fakt, że większość treści jest drukowana, wszystko utrudnia. – Zamknął księgę, po czym oddał uczonemu.
Samfhell odłożył wolumin na komodę z taką czułością, jakby miał do czynienia ze swoim pupilem. Kolejno odwrócił się do zebranych z kajetem w ręku i, napotkawszy wzrok Vivianne, jakby stracił pewność siebie.
Generał jednak nie zamierzała go strofować. Uśmiechnęła się tylko, a kolejno zachęciła go krótko:
– Mów dalej.
Mieszaniec odchrząknął.
– Jak wspominałem, są dwa brakujące wersy – podjął. – Myślę, że udało mi się odnaleźć jeden z nich. – Przeszedł przez pomieszczenie i położył na stole notes otwarty na odpowiedniej stronie.
Sharleen, Aeron i parę innych osób pochylili się nad blatem, żeby móc zapoznać się z zapisanymi przez Shella słowami.
– „Jedno z nich życie będzie musiało stracić, aby je zachować” – przeczytała cicho porucznik. – Co to znaczy? – Podniosła pełne obaw spojrzenie na chłopaka.
– Nadal nie wiem. – Uczony zabrał notatnik, zanim Mainard zdążył przewertować kartki. – Z pewnością to kolejna metafora. Nie sądzę, by dało się to rozumieć dosłownie… – urwał i podrapał się po ciemieniu. – W każdym razie po tym następuje jeszcze jeden wers, tylko wciąż się go nie doszukałem. Jest lepiej ukryty, ale w końcu wyciągnę go na światło dzienne.
Sharleen przytaknęła, choć ścisnęło ją w dołku. Jej umysł nie potrafił spojrzeć na te słowa w taki sposób, jak robił to Samfhell. Zbyt mocno w nią uderzyły, czego nie mogła po sobie pokazać.
– Podsumowując – przemówił ponownie mieszaniec – wiele może się zdarzyć, zanim proroctwo się wypełni. Mamy czas. W y macie czas. – Popatrzył sugestywnie na porucznik i Aerona.
– A co z Wrotami Umarłych? – zapytał Rothin, który do tej pory w milczeniu opierał się o ścianę przy wyjściu z salonu. – Nie powinniśmy ich odnaleźć przed liszami?
Zanim ktokolwiek zdołał udzielić odpowiedzi, Zaredim uniósł rękę nad podłogą i złociste linie rozrysowały w pomieszczeniu mapę świata. Magiczny twór wzniósł się do sufitu, przenikając przez ciała obecnych, by tam zawisnąć. Nieumarły wskazał palcem Pierwszą Wyspę, na której obecnie przebywał oddział rewolucjonistów i zapłonęła nań zielona kropka.
– Jesteśmy tutaj, a kolejne Wrota Umarłych… – umilkł, marszcząc czoło w pełnej koncentracji. Płynnym ruchem uniósł otwartą dłoń do świetlistej mapy, wtedy zaś na całym Vertxurd zajaśniały czerwone punkty.
– Co do… – wydusiła Dynastine. – Przecież miało być tylko pięć Wrót!
– I jest tylko pięć. No, właściwie już cztery – odparł spokojnie lisz. – Sęk w tym, że nie mogę ich jeszcze dokładnie namierzyć. Chroniące je zaklęcie wciąż jest tak potężne, jak pierwotnie uczyniła je bogini. – Opuścił rękę, ale mapa pozostała pod sufitem. – Skoro ja nie potrafię ich zlokalizować, pozostali tym bardziej. Pewnie będzie to niemożliwe jeszcze przez jakiś czas, choć nie jestem pewien jak długi.
– Czyli nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy nic zrobić w tym kierunku – mruknął Arden.
– A gdybyśmy przenieśli się przez portal na sąsiedni kontynent i sprawdzili kilka miejsc? – zaproponował jeden z naczelnych plutonu, którego Sharleen nadal nie znała z imienia. Miał łysą głowę i paskudną bliznę przechodzącą po skosie przez jego twarz.
– To zły pomysł – stwierdził Mainard. – Jeśli pojawimy się tak nagle poza granicami innego kraju, tamtejsze władze mogą uznać to za akt agresji ze strony Eadorath. W najlepszym wypadku zostaniemy pojmani, a w najgorszym zabici. – Zmierzył twarze zebranych wzrokiem.
– Nie przesadzasz? – Rin zmarszczył lekko brwi, patrząc na anioła z niedowierzaniem.
– Może i imperium ma największą, najlepiej wyszkoloną armię na świecie, ale nie wolno nam lekceważyć innych nacji. – Pokręcił głową. – W społeczeństwie Mutyamu i Yasil przeważają elfy, które są potężnymi, wszechstronnymi magami. Luinkar z kolei to księstwo wybudowane od najmniejszej szopy po wielkie fortece przez gnomy. – Uniósł wzrok ku migoczącej pod sufitem mapie. – Pozostałe królestwa także mają dobrze zorganizowane wojsko. Nie powinniśmy robić sobie w nich wrogów.
– Zgadzam się. – Vivianne zaplotła ramiona na biuście. – Konflikt z którymkolwiek z tych krajów nie przysłuży się naszej sprawie. Wręcz przeciwnie.
– Racja. Wybacz, madame – mruknął łysy nefilim. – Poniosło mnie.
– Tak się zastanawiam – wtrąciła Hentnofre – czy nie moglibyśmy spróbować czegoś innego. Wiemy, że lisze otworzą bramy, aby prowokować Jego Wysokość do działania… A nie dałoby się zniszczyć Wrót nawet po tym, jak Jego Wysokość je otworzy? Jakby nie patrzeć właśnie to zrobiliśmy niedawno.
– Wtedy to będzie niewykonalne – oznajmił Zaredim. – Wrota połączą się z naszą rzeczywistością. Jeśli spróbujemy je odciąć, przyniesie to katastrofalne skutki. Musielibyśmy je na powrót zamknąć i dopiero wtedy spróbować.
– To byłoby możliwe? – zdziwił się Aeron.
– Owszem, ale w zamian musielibyśmy złożyć żywą i dobrowolną ofiarę.
– Odpada – powiedziała stanowczo Vivianne. – Nie będziemy ryzykować eksperymentów, które mogłyby kosztować nas zbyt wiele. Musimy się skupić na zapobieganiu, nie wypełnianiu proroctwa.
Wszyscy zgodzili się z nią w milczeniu.
Zaredim rozproszył zaklęcie i w pomieszczeniu natychmiast zrobiło się trochę ciemniej.
– Skoro wyjaśniliśmy już tę część naszych spraw, czy możemy wrócić do sedna tematu? – Generał uniosła sugestywnie brew, patrząc na Sharleen.
Porucznik zaczerwieniła się lekko i przytaknęła:
– Tak, oczywiście. Przepraszam, madame.
– Masz prawo do wątpliwości. – Pokręciła głową. – Żołnierz, który ślepo podąża za wolą swego dowódcy, to zazwyczaj martwy żołnierz. Czasem dobrze zakwestionować racjonalność decyzji przełożonych. To może uratować wiele żyć. – Uśmiechnęła się, a następnie zwróciła do obecnych w pomieszczeniu: – Chcę, byśmy do końca roku skupili się wyłącznie na rewolucji. Nasze pragnienia, zaniechanie zbędnych konfliktów z królestwem demonów są równie ważne, jak pokrzyżowanie planów Rady. Zatem wbijmy im szpilę, szukajmy sojuszników i otwórzmy ludności oczy.
– Od czego zaczniemy? – zapytał Aeron.
– Na początek powinniśmy skontaktować się z siłami rewolucjonistów, które powstały bez naszego wpływu. Próbowałam już tego dokonać z wyspy, ale bezskutecznie. – Potrząsnęła głową. – Niemniej ich sprzeciw wybuchł, gdy dostali rozkaz eksterminacji naszej uroczej gromady, więc nie są naszymi wrogami. Na pewno popierają też nasze poglądy, jednak to może się zmienić, jeśli pozostaniemy w ukryciu i nie okażemy im wsparcia.
– Co stoi na przeszkodzie w nawiązaniu dialogu z tamtymi oddziałami? – zainteresował się Arden. – I w jaki sposób próbowałaś tego dokonać?
– Poprzez muszle i ptaki, ale oba sposoby zawiodły – odparła generał. – Mogłabym spróbować z sygnałem burzowym, ale to zbyt wielkie ryzyko, że prócz sojuszników namierzą nas Jeźdźcy Śmierci.
Demony skinęły głowami, ale nie wyglądały na szczególnie przejęte tą ewentualnością.
– Z jakiegoś powodu uważacie ich za rzeczywiste zagrożenie – zauważył na głos monarcha. – Ja jednak nie widzę ich w ten sposób.
– Zdaje się, że za mało wiesz na ich temat – westchnęła głównodowodząca. – Jeźdźcy Śmierci to specjalna kompania złożona z anielskich rycerzy. Nie podlega Siłom Łowieckim, ale także poluje na potwory. Ich częstszym zajęciem zaś jest likwidowanie wszystkich, którzy zaburzają porządek imperium, czyli szajek złodziei, morderców i buntowników takich jak my. – Spuściła wzrok. – Podsumowując, są oswojeni z zabijaniem i robią to bez mrugnięcia okiem.
Aeron skinął głową, a po jego twarzy przemknął cień emocji, której Sharleen nie zdążyła zinterpretować.
Odwróciła wzrok, nagle czując, że przyjaciele na nią patrzą. Każdy doskonale świadomy, że obu jej braci i siostra należeli do tej jednostki.
Nigdy nie rozmawiała z nimi na temat pracy. Często nie widziała ich ani nie zamieniła z nimi słowa całymi tygodniami. Jednak oni nie byli źli. Mieli serca, potrafili okazać współczucie. Różnili się od Zarcusa i Ofara, którym strach było spojrzeć w oczy. Odbierali życia z konieczności, nie dlatego, że sprawiało im to uciechę.
– Mierzyliśmy się już z nimi i z pewnością osłabiliśmy ich szeregi. Ostatnim razem zabiliśmy wszystkich członków oddziału, który nas gonił na równinie – zauważył Arden.
– Prawda, że ich przetrzebiliśmy, ale chętnych, by zająć miejsce poległych, nie brakuje – przemówił grobowym tonem Mainard. – Zwłaszcza że tam nikt nie przejmuje się tym, czy jesteś szalony, czy nie. To właściwie cecha pożądana.
– A więc jak wielu wrogów się spodziewacie?
– Jak pełna nazwa wskazuje, jest dwunastu kapitanów, którzy są prawdziwymi Jeźdźcami Śmierci. Każdy z nich ma pod swoimi rozkazami tuzin rycerzy i trzech skrytobójców. – Anioł spojrzał w sufit. – To specyficzny oddział. Od zawsze liczy sobie stu dziewięćdziesięciu dwóch wojowników i ani jednego więcej. Wszystko dlatego, że każdy z jego członków otrzymuje w dniu inicjacji sztylet w całości wytopiony z mistycznych kłów.
– I co w tym specjalnego? – zdziwił się gwardzista. – Jeśli się nie mylę, ty masz zrobiony z nich miecz.
– Mam – skinął lekko głową – ale nie został wykuty tak jak ich broń. Klinga jest wykonana w jednej czwartej z niebiańskiej stali i w jednej szóstej z tytanu. Reszta to mystik.
– Mystik?
– Tak nazywamy metal pozyskiwany z mistycznych kłów – wyjaśnił Samfhell.
– Dobrze, rozumiemy – mruknął Aeron. – Bardzo się ich obawiacie, jednak dla mnie nie stanowią żadnego wyzwania. Nawet moich myśli nie umieli odczytać.
– Nie bądź taki pewny siebie – ostrzegła Vivianne. – Nie wiem, kogo spośród nich spotkałeś, ale zapewne byli tak pochłonięci szaleństwem albo niedostatecznie silni, aby przebić się przez twoją wolę.
Król skinął powoli głową, a potem spojrzał przelotnie na Sharleen, jakby chciał jej coś przekazać. Zmarszczyła czoło, lecz nie zapytała, o co chodzi, bo w tej samej chwili ponownie zabrała głos Vivianne:
– Niech Mainard wam zademonstruje, jak niebezpieczni potrafią być mistrzowie umysłów.
– Co? – wyrwało się zdumionym gromowładnym i nefilim.
– Madame – dodała natychmiast Dynastine, ale generał uniosła rękę, uciszając ją.
– Tak będzie najlepiej. Jeśli ktoś nie wie, z czym się mierzy, nie rozumie zagrożenia.
– Ja rozumiem – mruknął Arden. – Już raz byłem w sytuacji, w której odebrano mi władzę nad własnymi myślami. – Założył ramiona na piersi. – Ale Aeron nie.
– Przez chwilę byłem – zaprzeczył król. – Co nie zmienia faktu, że chcę spróbować. Lubię testować swoje granice. – Odwrócił się do rycerza.
– Aeronie, nie! – Sharleen zrobiła krok w jego stronę.
Tylko się do niej uśmiechnął, a później znów skupił na aniele. Mainard westchnął pod nosem, po czym skinął głową.
Gromowładna wiedziała, że dalsze protesty są zbędne, lecz i tak spojrzała na obu mężczyzn ze złością.
Magia rycerza wystrzeliła bez ostrzeżenia. Pochwyciła Króla Demonów w bezlitosnym uścisku, sprawiając, że wszystkie mięśnie na jego ciele się napięły. Władca wysp stał nienaturalnie wyprostowany, wpatrzony w pustkę zamglonym wzrokiem. Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Oddech stał się płytszy. Nie poruszał się, nawet nie drgnął.
– Musiałeś tak nagle? – syknęła Dynastine, odwracając się do Mainarda.
– Gdyby wiedział, kiedy pochwycę jego myśli, niczego by się nie nauczył – odparł beznamiętnie anioł.
Sharleen miała ochotę go uderzyć. Po minie sierżant wnioskowała, że ona także. Melianna zagryzła wargi i odwróciła wzrok.
Pozostali pół-aniołowie wyraźnie czuli się niekomfortowo. Nawet generał, choć sama to zaproponowała. Arden zaś przyglądał się zajściu z dozą sceptycyzmu, ale nie interweniował.
Minęło kilka minut. Aeron nadal tkwił w bezruchu, spętany przez magię umysłu. Przestał nawet mrugać, co sprawiło, że Sharleen nie mogła tego dłużej wytrzymać.
– Mainardzie – wyszeptała błagalnie.
Anioł spojrzał na nią powoli. W jego stalowoniebieskich oczach nie było okrucieństwa ani złośliwości. Właściwie były pozbawione wyrazu, a to zmartwiło ją o wiele bardziej. Mężczyzna westchnął cicho, po czym puścił arcydemona.
Król upadł na kolana. Wsparł się na rękach, dysząc ciężko, jakby przebiegł dziesięć mil. Zamrugał szybko. Po chwili łypnął spode łba na rycerza. Miał załzawione oczy.
– To było pouczające – burknął, zanim powoli wstał i przetarł twarz rękawem. – Ilu aniołów byłoby zdolnych do czegoś podobnego? – Skrzywiony pomasował prawą skroń.
– Zapewne znalazłoby się wielu. – Mainard wzruszył ramionami. – Jeśli wierzyć słowom Oriela, jesteśmy ciągle tropieni. Najpewniej pośród prześladowców jest Pariar, a jego umiejętności magiczne są zbliżone do moich. Choćby przez wzgląd na niego nie należy lekceważyć wroga.
– Myślałam, że moi krewni nie są dłużej naszymi wrogami – prychnęła Sharleen, podchodząc do Aerona. Przyjrzała mu się uważnie, zjadana troską, mimo że była na niego zła. – Ponoć Marcus uczestniczył w zamieszkach w Eamudrii.
– Nie możemy wierzyć w plotki. – Przyjaciel pokręcił głową, ale spojrzał na nią łagodnie. – Marcus usłyszał prawdę, lecz nie wiemy, co z nią zrobił. Możliwe, że nie obwinia cię już o śmierć ojca, jednak równie dobrze ma inne powody, przez które ród Klaheangardów będzie cię ścigać.
Skinęła ponuro głową. Prawdopodobnie rycerz miał rację. Nie wiedziała, w jaki sposób jej bracia wzięli udział w minionych zdarzeniach w stolicy. Być może uczestnictwo w zamieszkach tak naprawdę ograniczało się do ich stłumienia.
Co wcale nie byłoby takie dziwne, wziąwszy pod uwagę, że należeli do szeregów Jeźdźców Śmierci.
– Dobrze się czujesz? – zapytała cicho Aerona, spychając obawy na dno swojego serca.
– Tak, tylko kręci mi się w głowie. – Zmrużył delikatnie oczy, jakby prócz rzeczonej przypadłości dolegał mu również światłowstręt.
– Kiedyś przez tę ciekawość wpędzisz się do grobu.
– Daj spokój. – Spojrzał na nią odrobinę zmęczony, po czym zwrócił się do Mainarda: – Chcę, byś mnie podszkolił, jak się bronić przed wpływem anielskiej magii.
Sharleen była bliska trzepnięcia arcydemona przez głowę.
– Zgoda – rzucił Mainard.
Porucznik zamknęła oczy i się poddała.
Aeron
Vivianne do późna wyjaśniała aspekty związane z powrotem na główne ziemie imperium oraz działania, na które rewolucjoniści będą musieli sobie pozwolić. Spodobało mu się, że brała przy tym pod uwagę demony, ich intencje i cele. Dzięki temu rzeczywiście czuł, iż coś ma szansę się zmienić w stosunkach między jego królestwem a mocarstwem na morzach.
Zanim jednak podejmą się tych kroków, potrzebowali minimum dwóch dni na przygotowania. Generał zebrała wszystkich z samego rana i poinformowała — już w dużym skrócie — co się szykuje. Większość wojowników ożywiła się na te wieści. Wyraźnie nie mogli się doczekać działania. Nawet Sharleen wyglądała na zadowoloną, choć kiedy słuchała planu nocą, miała niewyraźną minę.
Możliwe, że wówczas jej podły humor wcale nie wynikał z tyrady Vivianne, a złości na króla. Potwierdzał to sposób, w jaki życzyła mu wczoraj dobrej nocy i odmaszerowała z przytupem do pokoju, który dzieliła z Dynastine i Melianną. Nie rozumiał, o co była zła, nie miał też okazji o to zapytać, bo po zebraniu od razu rozpoczął się poranny trening. Porucznik zostawiła go daleko w tyle w towarzystwie jego gwardzistów. Tyle ją widział.
– Czyżby wam się nie układało? – zapytała pozornie lekkim tonem Fala, rozciągając mięśnie pleców i ramion.
Aeron spojrzał na nią z ukosa.
– Mała sprzeczka – rzucił, gdyż właściwie tak mógł nazwać ich różnicę zdań z zeszłego wieczoru.
Przyjaciółka przytaknęła, ale uśmieszek na jej twarzy sprawił, że monarcha nabrał ochoty, żeby wrzucić ją w zaspę.
Miał nadzieję, że Fala zrezygnowała z prób „odzyskania go”. Odkąd objął tron, starała się dać mu subtelnie do zrozumienia, że to, co kiedyś między nimi było, może zapłonąć na nowo. Nie brała pod uwagę, że tylko ona na to liczyła. Arcydemon nie był zainteresowany.
„A mogłem jej tu nie zabierać”, sapnął w duchu. Dotąd skutecznie unikał nadmiaru towarzystwa demonicy, ale nie mógł tego robić w nieskończoność. Kiedy Ami zaczęła nalegać, żeby zabrać Falę na kontynent, nie potrafił znaleźć argumentu, który pozwoliłby mu odmówić. Jako wojowniczka była kompetentna, jako przyjaciółka wspierająca. To, że nie potrafiła wbić sobie do głowy, iż ich związek był przeszłością, tego nie zmieniało.
Fakt, że pragnęła przywilejów, a przede wszystkim władzy, także temu nie umniejszał.
Gwardzistka rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, zanim płynnie się odwróciła i ruszyła truchtem w drogę powrotną.
– Stary – mruknął Arden, który obserwował z boku całe przedstawienie. – Wziąłeś ją tutaj, aby sprawdzić, czy Sharleen jest zdolna do napadów zazdrości?
– Nie rozprawiałem przy niej o swoich byłych kochankach – burknął zirytowany. – I nie zamierzam. Wiążę z Sharleen swoją przyszłość. Nie chcę tego zepsuć.
– W takim razie zrób coś, by ona przestała się tak przy tobie wdzięczyć. – Ruchem brody wskazał na oddalającą się kobietę.
– Zamierzam ją notorycznie ignorować. – Wznowił trucht, a kuzyn podążył za nim.
Pozostałe demony pobiegły przodem już jakiś czas temu. Aiko i Drystan byli widocznie zachwyceni narzuconymi przez Vivianne ćwiczeniami. Ami i Aspis okazali mniejszy entuzjazm, lecz wciąż się przykładali. Nadal woleli trzymać się we własnym gronie, jednak król liczył, że niedługo otworzą się na znajomości z Eadoranami.
Pokonali we dwóch całą trasę, a gdy znaleźli się z powrotem pod rezydencją, okazało się, że większość rewolucjonistów już przygotowywała się do kolejnego etapu dzisiejszych ćwiczeń. Aeron przez chwilę obserwował ich poczynania, zanim odnalazł wzrokiem Sharleen. Stała wraz ze swoimi przyjaciółkami i dyskutowała o czymś w skupieniu. Postanowił do niej podejść, póki nadarzał się odpowiedni moment.
– …to dobra okazja, by się w tym podszkolić – dokończyła swoją wypowiedź porucznik, zanim przeniosła wzrok na króla.
Uśmiechnął się do niej, na co odwróciła głowę. Drgnęła jej brew, co oznaczało, że wciąż miała wisielczy nastrój.
Arcydemon nie okazał, że trochę go to zabolało. Domyślał się, dlaczego jawnie okazywała, iż się na niego gniewa. Liczył jednak, że jej przeszło. Albo chociaż uraczy go pojedynczym słowem.
– Będziemy walczyć o magazyn – oznajmiła Dynastine, przerywając ciężką ciszę. – Chcemy wcielić się w obrońców, ale potrzebujemy jeszcze parę osób do drużyny. Przyłączycie się?
– Chętnie – zgodził się Arden.
Monarcha skinął głową.
– Na czym to ma polegać? – zapytał jeszcze, zerkając po zebranych wokół rewolucjonistach.
– Nie ma znaczenia, jaką rolę obierzemy, tylko to, czy sprostamy zadaniu. Jako obrońcy mamy nie dopuścić, żeby przeciwnicy przejęli budynek, a jako atakujący go zdobyć – wyjaśniła sierżant. – Podobne ćwiczenia wykonywaliśmy jeszcze jako kadeci, choć bardzo rzadko, stąd Vivianne organizuje je każdego dnia, byśmy polepszyli swoje reakcje. Z pewnością to nam się przyda, kiedy wrócimy na kontynent.
– Albo gdy zostaniemy nagle zaatakowani – dodała Melianna.
– Niedługo opuszczamy to miejsce – zauważył z rozbawieniem Arden.
– Wiele może się wydarzyć w ciągu jednego dnia.
– Prawda. – Aeron skinął głową. – Kto jeszcze będzie z nami współpracować?
– Rin, Oleandra i Ender, ale przydałby się nam ktoś jeszcze. Może ktoś spośród twoich gwardzistów? – Dynastine spojrzała w stronę wspomnianych demonów, które stały nieopodal.
– Zapytam ich – rzucił Arden, zanim jeszcze król zdążył się zastanowić.
Minutę później kuzyn wrócił ze swoim bratem i Falą. Monarcha udał, że nie zauważył nieprzyjemnego spojrzenia, które demonica rzuciła w stronę Sharleen. Ani tego, jak ta druga skrzywiła się w odpowiedzi. Stojąc teraz przy nich, miał wrażenie, jakby znalazł się między młotem a kowadłem.
– Widzę, że już dobraliście pełne zespoły, więc pozwólcie, że pokrótce wyjaśnię wam cel dzisiejszych ćwiczeń! – zawołała Vivianne, stojąc na podwyższeniu zbudowanym ze skrzyń. – Na pewno wiecie, jakie priorytety mają zarówno atakujący, jak i obrońcy, więc przejdę do dodatkowych kwestii. Jeśli wszyscy przebywający w magazynie zostaną pokonani, to oznacza waszą przegraną. Jeśli lider obrońców zostanie pojmany, to także jest porażką. – Spojrzała bezpośrednio w stronę Aerona i jego grupy. – Jeżeli uda wam się przepędzić atakujących lub złapać ich przywódcę, to wasze zwycięstwo.
– A nagroda? – zaciekawił się arcydemon.
– Możliwość dokładki przy obiedzie. – Założyła ramiona na piersi, uśmiechając się lekko. – Na planowanie i przeprowadzenie akcji macie czas do południa. Wszystkie chwyty dozwolone. A teraz do dzieła!
Atakujących było zdecydowanie więcej i nie trzeba było bardzo się wysilać, żeby wiedzieć, iż przewodził im Mainard. Anioł uśmiechnął się przelotnie do przyjaciół. Rzucał im wyzwanie.
– Za mną – rozkazała Sharleen, po czym ruszyła biegiem po wydreptanym śniegu.
Dziesięć minut później znaleźli się pod wspomnianym magazynem. Budynek był dość duży. Liczył dwa piętra i musiał mieć zaaranżowane poddasze. Poza tym przylegały do niego dwie przybudówki i szopa, przez której uchylone drzwi Aeron dostrzegł narzędzia ogrodnicze.
– Do kogo to należy? – zainteresował się arcydemon.
– To część majątku Lealigoedów – odpowiedziała Melianna. – Właściwie cała wyspa należy do nich, łącznie z wioską na nabrzeżu. Magazyn służy do przechowywania różnych dóbr i ma kusić potencjalnych rabusiów do obrania go na cel w pierwszej kolejności. W ten sposób tutejsi i służba z rezydencji mogą zyskać czas na znalezienie schronienia.
– Niemożliwe, by ktoś był tak głupi, aby się na to nabrać – prychnęła Fala.
– Oj, zdziwiłabyś się, jak wielu daje się skusić łatwym łupem. – Dynastine spojrzała na nią z krzywym uśmiechem, a potem dodała: – Powinniśmy wyznaczyć swojego lidera.
– Ja nim zostanę – oznajmił od razu Aeron.
– Jesteś zbyt oczywistym wyborem. Zaraz wszyscy się na ciebie rzucą. – Pokręciła głową. – Lepiej, aby Sharleen nami dowodziła.
– W porządku – odpowiedziała lakonicznie porucznik, nadal nie spuszczając wzroku z budynku. – Mam pomysł, jak możemy to rozegrać. Posłuchajcie. – Odwróciła się do kompanów i przedstawiła swój plan.
Nikt nie miał obiekcji, więc w dziesięcioro weszli do magazynu. W środku panował półmrok, wszędzie widniał kurz i pajęczyny, a do tego pachniało mąką. Zgodnie z instruktażem Sharleen chwilowi obrońcy budynku podzielili się w pary, a później udali do swoich punktów obserwacyjnych.
Aeron wspiął się za gromowładnymi po skrzypiących schodach, aż znaleźli się na pierwszym piętrze. Część ogromnego pomieszczenia zastawiały skrzynie i worki. Pod jedną ze ścian widniały zdobione rycinami kufry, a w odległym kącie niewielki piecyk. Pogromczynie rozejrzały się uważnie.
– Idźcie wyżej – oznajmiła Sharleen, zwracając się do swoich przyjaciółek. – W ten sposób zmylimy Mainarda, że to któraś z was jest liderem.
Dynastine i Melianna skinęły głowami, po czym cichutko wspięły się na wyższe piętro, żeby zająć swoje stanowiska.
Porucznik podeszła bliżej okna, ale stanęła w odpowiedniej odległości, żeby nie mógł jej dostrzec nikt z zewnątrz. Aeron dołączył do niej, oparłszy się o chłodną ścianę. Założył ramiona na piersi i przez lekko zamgloną szybę obrzucił wzrokiem okolicę, jednak nikogo nie zobaczył.
Było spokojnie. Nie zmieniło się to przez kilka najbliższych minut, co podsunęło mu konkluzję, że to może być dobra okazja, żeby porozmawiać z ukochaną. Nie chciał, by nieprzyjemna atmosfera dłużej wisiała między nimi.
– Sharleen – zaczął niepewnie i poczekał, aż zaszczyci go spojrzeniem, ale go zignorowała. – Zamierzasz się do mnie nie odzywać cały dzień? Dlaczego?
Nadal milczała i musiał przyznać, że to było doprawdy irytujące. Czeluści Piekielna, nawet przelotnie nie zerknęła w jego stronę! Jak miał z nią sobie cokolwiek wyjaśnić, skoro tak się zachowywała?
– Jesteś zła przez to, że zgodziłem się, by Mainard użył na mnie swojej magii – podjął po chwili kolejną próbę. – O to chodzi, prawda? Protestowałaś przeciw temu.
Tym razem porucznik odpowiedziała, choć nie od razu:
– Zgadłeś.
– Nie rozumiem, co w tym złego. Przecież nie zrobiłby mi krzywdy, na pewno o tym wiesz. Miał tylko przejąć kontrolę nad moim umysłem i to właśnie uczynił. Nic poza tym się nie stało.
– Czyli mam być zachwycona, bo dobrowolnie poddałeś się torturom? – Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. – To nie było przyjemne, prawda? Bolało, czyż nie?
Wzdrygnął się, bo miała rację. Ingerencja Mainarda, nawet jeśli jedynie pochwycił myśli i przejął wolę, nie była łatwa do zniesienia. Im bardziej Aeron pragnął się uwolnić, tym większy ból psychiczny mu to sprawiało. Czuł się tak, jakby istota jego jestestwa została zmiażdżona do wielkości ziarnka grochu, a potem rzucona w ogień piekielny.
I właśnie dlatego podjął decyzję, że chce wzmocnić swój umysł. Musiał nauczyć się przed tym bronić choćby w minimalnym stopniu.
– Sharleen… – westchnął. – Czy nie martwiłabyś się bardziej, gdyby zrobił mi to ktoś inny? Ktoś, kto nie puściłby mnie, kiedy zaczęłaś o to prosić?
Przygryzła wargę, spuszczając wzrok. Wzięła głęboki wdech.
– Rozumiem, do czego zmierzasz, i wiem, że nie robisz tego dla zabawy – powiedziała po chwili. – Ale to nie znaczy, że przestanę się o ciebie martwić. Anielska magia jest niebezpieczna, Aeronie. – Spojrzała mu w oczy i dodała, zanim coś wtrącił: – Tak, Mainard panuje nad swoją mocą, ale zawsze może stać się coś nieoczekiwanego. Oboje wiemy, że teraz przechodzi trudne chwile. Może nieświadomie cię skrzywdzić. – Tknęła go palcem w pierś. – Nie podobały ci się moje eksperymenty z Kluczem Czasu. Podejrzewam, że teraz czuję się tak samo.
Aeron nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który coraz bardziej poszerzał się na jego twarzy.
– Z czego się śmiejesz? – Sharleen szturchnęła go w ramię, a potem sapnęła zaskoczona, kiedy mocno ją przytulił. – Ejże! – Spróbowała się odsunąć, jednak jej nie puścił.
– Ja też cię kocham.
Przestała się wiercić. Oparła czoło na jego ramieniu, a potem objęła go w pasie. Nie był pewien, czy to oznaczało, że przestała się złościć, lecz taką miał nadzieję.
– Wystarczy – mruknęła po chwili. – Będziemy upieczeni, jeśli damy się tu złapać na obściskiwaniu.