Wybór pism pedagogicznych - Janusz Korczak - E-Book

Wybór pism pedagogicznych E-Book

Janusz Korczak

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Janusz Korczak, właśc. Henryk Goldszmit (1878–1942), polsko-żydowski lekarz i pedagog, zajmował się teorią i praktyką wychowania. Miał szerokie rozeznanie w światowych teoriach pedagogicznych. Lata pracy naukowej oraz bezpośrednie doświadczenia pedagogiczne doprowadziły go do stworzenia własnego oryginalnego systemu pracy z dziećmi, opartego na partnerstwie, samorządności i demokracji. Inicjował działania na rzecz praw dziecka.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Janusz Korczak

Wybór pism pedagogicznych

Warszawa 2020

Momenty wychowawcze

Uwagi wstępne

I. Naczelne miejsce w medycynie zajmuje nauka o rozpoznawaniu. Student bada szeregi osobników; uczy się patrzeć, a dostrzegając objawy, tłumaczyć je, wiązać, na ich podstawie wnioskować.

Jeśli pedagogika zechce iść drogą utorowaną przez medycynę, musi wypracować diagnostykę wychowawczą opartą na rozumieniu objawów.

Czym gorączka, kaszel, wymioty dla lekarza, tym uśmiech, łza, rumieniec dla wychowawcy. Nie ma objawu bez znaczenia. Trzeba notować i zastanawiać się nad wszystkim, odrzucać, co przypadkowe, łączyć, co pokrewne, szukać kierujących praw. Nie – jak żądać, czego żądać od dziecka, nie – jak nakazywać i zakazywać, ale – czego mu brak, czego nadmiar posiada, czego żąda, co dać może.

Internat i szkoła – teren badań, klinika wychowawcza.

Dlaczego jeden uczeń, przyszedłszy do klasy, obejdzie wszystkie kąty, z każdym zagada, dzwonek z trudem zapędzi go do ławki? – Drugi od razu zajmuje miejsce, niechętnie opuszcza je podczas pauzy? – Co to za ludzie, co dać im musi szkoła, czego w zamian żądać może?

Dlaczego jeden, wywołany, idzie ochoczo, wzniósłszy głowę, z uśmiechem zaczepnym; energicznym ruchem wyciera tablicę, pisze dużymi literami, mocno naciskając kredę? – Dlaczego drugi ociągając się wstaje, chrząknie, poprawi ubranie, krokiem ospałym z wzrokiem utkwionym w ziemię, zbliża się do tablicy, na rozkaz ściera – i małymi, bladymi literkami pisze?

Kto pierwszy, kto ostatni wybiega na przerwie? – Kto często podnosi do góry palce – wie, umie, chce powiedzieć, kto – rzadko, kto – nigdy?

Jeśli cisza podczas lekcji, kto pierwszy wszczyna hałas, kto w ogólnym hałasie zachowuje milczenie?

Kto (i dlaczego) zajął to a nie inne miejsce, w pierwszej czy ostatniej ławce, w sąsiedztwie tego a nie innego kolegi? – Którzy wracają do domu samotni, parami, kupą? – Kto często zmienia przyjaciół, kto wierny?

Dlaczego nie ma śmiechu, gdzie być powinien, dlaczego wybuch wesela, gdzie oczekiwaliśmy wzruszenia? – Ile razy ziewnęła „klasa” podczas pierwszej i ostatniej godziny? – Brak zainteresowania – dlaczego?

Miast dąsać się, że jest inaczej, niż mieliśmy prawo oczekiwać – zjawia się obiektywne, badawcze: „dlaczego?”, bez którego nie zdobywa się doświadczenia, nie tworzy, nie kroczy naprzód, bez którego nie ma wiedzy.

Broszura ta nie jest wzorem, jak należy studia podobne prowadzić, jest ona dokumentem, jak trudno fotografować słowami, co się ma przed oczyma, jak płodne być może komentowanie – nawet błędne – tego, co się dostrzegło i utrwaliło, jako w locie pochwycony „moment”: objaw indywidualny – ucznia, czy generalny – zespołu.

II. Lepsi wychowawcy zaczynają prowadzić pamiętniki, ale zarzucają rychło, bo nie znają techniki prowadzenia notatek, nie wynieśli z seminarium nałogu protokołowania swej pracy. Zbyt wiele wymagając od siebie, tracą ufność w swe siły; za wiele żądając od notatek, tracą wiarę w ich wartość.

Jedno mnie raduje, inne smuci, dziwi, niepokoi, gniewa, zniechęca. – Co notować, jak notować?

Nie nauczono. Wyrósł z sztubackiego pamiętnika, który się chowa przed papą pod materac, nie dorósł do kroniki, którą się wymienia z kolegą, omawia na zebraniach i zjazdach. Uczono go może notować cudze wykłady i cudze myśli, nie – własne.

Jakie spotkałeś trudności i niespodzianki, jakie popełniłeś błędy, jak je korygowałeś, jakich doznawałeś porażek, jakie święciłeś tryumfy? Niech każde niepowodzenie uczy świadomie ciebie, innym służy pomocą.

III. Gdzie podziewasz godziny życia, na co zużywasz zapas młodej energii? – Jeśli był zapał, a z latami nie stało – czy nic nie oświetlił, nie wykuł? – Doświadczenie? – Jakie jego części składowe? – Już teraz nie dla nauki, nie dla innych, lecz dla siebie.

Nie pracujesz dla ojczyzny, społeczeństwa, przyszłości, jeśli nie pracujesz ku zbogaceniu własnej duszy. Tylko biorąc można dawać, tylko rosnąc własnym duchem, można wzrostowi współdziałać. W notatkach są ziarna, z których wyrósł las i łan, są krople tworzące źródło – oto czym karmię, poję, raduję, od znoju chronię.

Z notatek bilans życia układasz. One są dokumentem, żeś nie roztrwonił życia. Życie zawsze część tylko wyzwala, ułamek da osiągnąć. Byłem młody – nie wiedziałem, posiwiał włos – wiem, ale sił już brak. Z notatek ułożysz obronę przed sumieniem swym, że nie tyle, nie tak, jak należało...

I. Szkoła miejska – oddział pierwszy

Notatka: Nie ma pióra...

Komentarz: Co robić? Czy nauczyciel powinien mieć kilka zapasowych piór, które pożycza? Kto często zapomina? – Notować, ile razy, a nie przesadne: „ty zawsze zapominasz”. – Może rano przed pierwszą lekcją: co kto zapomniał?

Notatka: [obserwacja pięciominutowa w ostatnim kwadransie godziny (arytmetyka)].

Bolek trze ręką brodę, pociąga się za ucho, głową kiwa, patrzy przez okno, podskakuje na ławce, ręce składa na krzyż, biodrami ruchy wahadłowe, mierzy kajetem szerokość stołu, toż samo ręką, przewraca kartki zeszytu, zawiesza się na krawędzi ławki, czai się zgięty ku przodowi, ręką wywija, gładzi ławkę, głową potrząsa, patrzy przez okno (śnieg pada), paznokcie gryzie, ręce pod pośladek, trzewik rękami naciąga, wachluje się kajetem, ręce do kieszeni, przeciąga się, niecierpliwe ruchy bioder, ręce pociera... „Proszę pani, ja pójdę do tablicy”. – Hasło: Pisać! – Schwycił pióro, wywinął nim w powietrzu, dmuchnął i z impetem stuknął w kałamarz. Kilka silnych ruchów bioder. „Proszę pani, jaaa... oj – oj – oj!” – Bije się ręką po czole, podskakuje. – Hasło: Dodać 332 + 332. – W mig dodał – obejrzał się: „zrobiłeś?” i półgłosem: „Prrrędko robimy, jak wiatrrrr”... – mlasnął językiem i westchnął...

Komentarz: Tak broni się dziecko, tak rozprasza narastającą a niemającą ujścia energię, tak zmaga się, by nie przeszkadzać biegowi zajęć, tak prosi o czyn, wyraża żal, rzuca się na narzędzie pracy, tak wreszcie w poetycznym porównaniu wyraża nieświadomie ukrytą tęsknotę: „jak wiatrrr”.

Obserwuj mękę ruchliwego, pobudliwego – jak rozumnie gospodaruje, by, nie budząc niezadowolenia nauczyciela, dać ujście energii w pół- i ćwierćruchach – ile się biedzi, zanim wybuchnie czymś takim, co wywoła uwagę: „Siedź spokojnie”. – Jakże „szczęśliwe” jest dziecko apatyczne, senne!

Notatka: Cicho! – Ile razy w ciągu godziny?

Komentarz: Może być rozmaicie: a) okrzyk nauczyciela: „cicho” zbędny, bo karność (czytaj – pięść) daje ciszę; b) można często, bez wiary i bez skutku powtarzać: „cicho”; c) można zezwalać na hałas – wówczas rezygnujesz z nauki; d) można porozumieć się z dziećmi. Więc: zupełna cisza, względna cisza. – Co przerywa ciszę: pytanie, prośba, uwaga, nieproszona odpowiedź, śmiech, rozmowa z sąsiadem? – Kiedy, w jakim stopniu zezwalasz? Czy zależnie od humoru, czy wiesz? A jeśli wiesz, musisz ułatwić dzieciom zrozumienie.

Notatka: Niepewne odpowiedzi na najprostsze pytania, odpowiedzi z rezerwą.

Komentarz: Rzadko nauczyciel nie doda czegoś nawet do prawidłowej odpowiedzi ucznia. – „Prędzej – wolniej – głośniej – jeszcze raz – dobrze – dalej”.

– Byli trzy chłopcy.

– Nie trzy, tylko trzej.

Nie zawsze uczeń wie, czy źle policzył, czy źle się wyraził. Wytwarza się poczucie błędu, poczucie złej odpowiedzi.

Jakże nieznośna jest wszelka praca, a niemożliwa praca umysłowa, gdy ktoś „stoi nad głową” i dulczy – przeszkadza. Bywa tak:

Naucz.: Więc ile mu zostało funtów?

Uczeń: Pięć.

Naucz.: Całym zdaniem.

Uczeń (zgadując): Sześć.

Może więc – dać skończyć, a potem poprawić? – Zagadnienie ważne.

Notatka: – Nie ma czarownic – mówi nauczyciel. Zbyszek (cichy) po długim namyśle szeptem do siebie: A są na świecie czarownice.

Komentarz: Jak często autorytet domu ściera się z autorytetem szkoły! Niekiedy autorytet dorosłych ustąpić musi przed autorytetem nieco starszego kolegi.

Notatka: Jak wzrasta hałaśliwość pauzy po 1., 2., 3. lekcji: ilość bójek, kłótni, skarg? – Jak wzrasta niepokój klasy: choćby w ilości uwag, czynionych klasie całej lub poszczególnym dzieciom?

Uwaga. Kazać dziecku siedzieć 4 godziny na niewygodnej, nie na miarę ławce – taka sama tortura, jak kazać chodzić tyleż godzin w niewygodnym, ciasnym obuwiu.

Notatka: – Poczekajcie, jeszcze nie pisać. – Prędzej, pospiesz się, bo czekają.

Komentarz: „Prędzej – nie tak prędko” – tak usiłuje nauczyciel sprowadzić klasę do jednego poziomu. Niestety! – i „prędzej” i „wolniej”, zawodzą, demoralizują dzieci – zawisają w powietrzu.

Notatka: Naucz.: No ile? – Uczeń nie wie. – Klasa podpowiada: 48. Naucz.: No ile? – Uczeń milczy.

Komentarz: Zjawisko niezmiernie ciekawe. – Dlaczego nauczyciel żąda bezwartościowej już teraz odpowiedzi, dlaczego uczeń logicznie jej odmawia? Jacy uczniowie niechętnie korzystają z podpowiadań?

Notatka: Naucz.: Jaka ta książka? (żąda przymiotników). Uczeń: Z obrazkami.

Co w tym wypadku robi naucz.?

Notatka: Już wszyscy rysują, Adaś dopiero kończy przygotowania. – Dzwonek: wszyscy skończyli, on się niechętnie odrywa od pracy.

Notatka: „Pokaż swoje rysunki”. – Uśmiech zażenowania – ociąga się – niechętnie.

Komentarz: Czy dostrzeżono, jak dziecko poważnieje, rysując, jak silnie dąży i boleśnie upada na duchu?

– Dlaczego tak narysowane?

– Bo to ładne, bo tak przyszło do głowy.

Janinka narysowała coś w rodzaju rozłożystego kaktusa – na każdym kolcu siedzi ptaszek.

– Co to?

– U nas (w internacie) jedna dziewczynka tak narysowała.

Notatka: Zimno temu, który siedzi przy balkonie (wieje).

Komentarz: Moment rozpraszający uwagę. Jeśli w klasie zimno, dzieci lekko ubrane: jedno nieruchomieje, kostnieje w stałej pozycji, drugie broni się przed zimnem częstą zmianą pozycji („wierci się”).

Notatka: Coś mu w ustach dolega – porusza często – może ząb się kiwa.

Komentarz: Czynnik rozpraszający uwagę.

Notatka: Skarbiec uczniowskiej kieszeni – piórnik.

Komentarz: Już nauczyciel wymógł, że nie przynoszą do szkoły ani piłek, ani lalek, ani magnesów i szkieł powiększających. Ale piórnik jest dozwolony. Zawartość piórnika też rozprasza uwagę. – Ale czy nie uważa, bo się bawi piórnikiem, czy raczej: bawi się piórnikiem, bo nie uważa? Czy odpocząwszy w zabawie, nasyciwszy potrzebę uchylenia się od treści lekcji – szybciej wróci do równowagi, czy dłużej trwać będzie w nieuwadze? Czy przeciwnie – może, nie mając piórnika, na dłużej pogrąży się w bezmyślnej apatii?

II. Klasa podwstępna i wstępna pensji prywatnej

Notatka: Dyżurna wyciera tablicę. Małgosia umyślnie (na złość) maże kredą. Dziwne.

Komentarz: Czasem zdumiewa nas jakiś czyn dziecka. Gdyby to zrobił A, byłoby zrozumiałe, ale ten?... I na tej zasadzie wahamy się nagle co do uprzednio postawionej diagnozy. W czynionej dziecku wymówce będzie: „no – no, więc to tak? A ja sądziłem... Pomyliłem się... teraz już... itd.” – Obraża i uraża nas, że nas zwiedziono. – A tymczasem bywa, że w danym wyjątkowym przypadku B naśladuje kogoś: raz powiedział, zrobił to, co „inni”. – Małgosia widziała, jak wczoraj czy przed tygodniem ktoś inny drażnił dyżurną, ktoś, kto jej imponuje, do kogo pragnęłaby być podobną.

Notatka: Dziewczynki, proszę nie rozmawiać.

Komentarz: Dlaczego takie upomnienia w szkole dla „dobrze wychowanych” działają? – Kara łagodnego upomnienia, niecierpliwego gestu, zdziwionego spojrzenia, kara wzruszenia ramion... Kara – ironiczna uwaga, zamiast rózgi, która chłoszcze pośladek, wyraz, który biczuje ambicję. „Brzydko – nie wypada”. – „Ostra” wymówka – ostra, więc rani. – Może przypadkiem jestem u źródła ważnego zagadnienia. – Gdzie wyrasta ta potworna zależność człowieka od opinii, znieruchomienie pod groźbą śmieszności – aż do psiej czujności na to, co o nas pomyśli – kelner, szwajcar hotelowy?

Notatka: Nie umie – czy się pytać?

Komentarz: Dziecko nie nauczyło się lekcji – słówek niemieckich. Gdyby sfotografować jego zachowanie się! Wzrok tępy, postawa pokorna, blady uśmiech, albo gniew, bunt w zmarszczonych brwiach, albo kłamliwe chrząkania, bezsłowne ruchy warg (wie, ale nie pamięta – wie, ot zaraz powie – nie wie, dlaczego nie umie). A nauczycielka zadaje pytania. To przypomina torturę, czyni przykre wrażenie.

Notatka: Obok dzieci, które się spóźniają, należy omówić równie dla szkoły niewygodne, które zbyt wcześnie przychodzą.

Notatka: Kto lubi siedzieć na pierwszej, kto na ostatniej ławce?

Notatka: – Olek, oddaj gumkę. – Olek oddaje gumkę, ale nie kładzie gumki na ławce, tylko – na głowie. – To nudne – położyć na stole gumę.

Notatka: – Znów nie wiesz? Tyle razy powtarzałam. Możesz się wstydzić...

Komentarz: No trudno – nie wie. Zamiast wymówki – pytanie: dlaczego? – Gdyby lekarz do pacjenta: Wstydź się, wypiłeś całą butelkę lekarstwa i jeszcze kaszlesz – masz słaby puls, nie miałeś stolca.

Notatka: Wchodzi do klasy Władzia – kładzie książki – i wędrówka: do tablicy, do obrazków na ścianie, do stolika nauczycielki, znów do tablicy, do swojej ławki, na ostatnią ławkę, zawiesza się w przejściu, siada, nogami energicznie buja. – Janka wchodzi – doszła do okna – patrzy przez okno nieruchoma. Zamieszanie – ławki przesuwają – odwraca się, niecierpliwy mars na czole, żadnego udziału; potem nagłym ruchem – do swojej ławki. (NB. Niektórzy uczniowie tak przywiązują się do swego miejsca, jak więzień do celi).

Notatka: Stasia – obserwacja 8 minut 1. Wybiegła do innej ławki. 2. Uklękła na swojej ławce. 3. Znów do innej (rozmowa szeptem). 4. Do swojej. 5. Rozmawia z sąsiadką, ta wychodzi z ławki, Stasia na jej miejsce. 6. Przy stoliku naucz. 7. Wraca, w przejściu unosi się na rękach, silnie nachyla. 8. Oparta o ławkę rozmawia z dwiema cichym półgłosem. 9. Śmiech – rozmowa z grupą z pięciorga. 10. Szybko do 4 ławki z wiadomością. 11. Wraca na miejsce. 12. Wraca – zagląda do książki sąsiadki.

Notatka: – Nie chcecie myśleć – nie uważacie (ton bezsilnej, beznadziejnej rozpaczy).

Komentarz: W tej klatce wraz z dziećmi zamknięta jest i naucz., ona nie tylko zmusza, ale i sama musi, męcząc, sama się męczy. Może dawniej próbowała, poszukiwała. Jeśli nie, to że nie wiedziała, nie umiała, warunki tak się złożyły. Mogła pomylić się w wyborze zawodu. Kto winien?

Notatka: Władzia podnosi palce (przelotna myśl, żeby nie zanotować – bo to mi psuje uprzednio postawione rozpoznanie).

Komentarz: Niechętnie zanotowałem, że Władzia – lekkoduch, wiercipięta – chce odpowiedzieć. – Dlaczego? – Właśnie, że przeczy memu ujemnemu poglądowi na nią jako uczennicę, winien byłem fakt ten radośnie powitać i skrzętnie zanotować. – Władzia taka, jaką ją chcę mieć, nie powinna podnosić palców, powinna być szczęśliwa, że jej dają spokój, że nie zmuszają do odpowiedzi. – I właśnie przestępstwem moim jest, że ja chcę, aby była taka, za jaką ją uznałem. – Toć powinienem badać taką, jaką jest, winienem chcieć dostrzec najwięcej, najwszechstronniej. Ale jestem leniwy, chcę, by Władzia była łatwa do poznania: przylepiłem etykietę – załatwione. Dwa podniesione palce – to nowe zjawisko, wymaga rewizji, nowego wysiłku myśli, by pogłębić pogląd. – Jestem niecierpliwy – śpieszę się. – „Poznawszy” ją łatwą, już biegnę do innych – trudniejszych. Szybko załatwiam jednego pacjenta odczepną diagnozą, bo czeka szereg kolejnych. – Jestem ambitny – boję się o swe rozpoznanie, może dlatego właśnie, że niechlujnie uzasadnione, tandetnie sklecone – nie jestem pewien, i ogarnia mnie obawa, że nowe zjawisko nadweręży mimochodem rzuconą jałmużnę etykiety. – Przykro mi się przyznać, że ledwo sylabizuję, że muszę długo i uważnie wpatrywać się w litery objawów, by wystękać jako tako, z gruba treść. Siedzi we mnie nadęty autorytet, który „takiego pędraka” w lot poznaje, na wskroś przenika. Żyje we mnie zdemoralizowany partacz, którego szkoła tresowała w wyłgiwaniu się obowiązkom prawdziwego poznania. Te dwa podniesione w górę palce małej Władzi, to protest żywej istoty, która nie pozwala zbyć siebie byle czym, która nie godzi się na napis, etykietę – mówi: „nie znasz mnie”. Cóż ja wiem o Władzi? Że się kręci? Nauczycielka rzuciła przelotne: „leniuch” – smakowało mi – przyswoiłem. – Może Władzia nie leniuch. Może zrzec się zdawkowej diagnozy, przyznać do błędu – i w nagrodę otrzymać parę autokrytycznych uwag. Drażliwiec Władzia może zdolna jest żywo zainteresować się; może walczy z uprzedzeniem nauczycielki. Te dwa wzniesione w górę palce mogą oznaczać: a) „właśnie, że wiem, właśnie, że nie jestem taka, za jaką mnie macie”, lub b) „jeśli mnie coś istotnie zajmuje, wówczas wiem, chcę odpowiadać”. – A może istotnie „leniuch” dziś rano postanowiła się poprawić, rozpocząć nowe życie? Może po rozmowie z matką, z przyjaciółką? Czy pomóc Władzi w jej wysiłku, czy tylko zapamiętawszy, czekać, co będzie dalej, jutro, za tydzień?

Tak, nie dwa zasmolone palce wstępniaka, lecz pytanie, na które znaleźć nie mogę odpowiedzi.

Notatka: Gawęda – mysz itd. (zaraz – szczur, pszczoła, itd.)

Komentarz: Nie ma książki, która omawiałaby technikę prowadzenia z dziećmi rozmowy, gawędy (nie – pogadanki). – Może dlatego nie umiemy, że nam się łatwe wydaje. – Mam w pamięci śliczne rozmowy z kolonij letnich, wieczorne, z internatu – kto ich nie zna, kto z wychowawców nie pamięta? Czy można je przenieść do szkoły?

Mysz – pożyczyli kota, żeby łapał – opowiadanie o walce psa z kotem – szczur był na poduszce cioci – raz w rybie znaleźli mysz – szczury pływają – w kąpieli były rybki – są złote rybki – jak okrętem jechać, ryby się widzi – są trujące kwiaty – tatusia pszczoła ugryzła – babcia ma ule.

Temat – chce mówić kilkoro, razem. Jeden opowiada mnie, drugi sąsiadowi zaczyna opowiadać – tworzą się grupy. Ktoś jeden zaczyna hałasować – hasło rozprzężenia – przepadło. – A do dzwonka zostało 10 minut – co robić?

Jeśli ustanowić kolej, niech się zapisują do głosu – krępują się, bo nieprzyzwyczajone, mało mają do powiedzenia. – Jak uchronić od zniszczenia ciekawy a zupełnie niebadany język – dziecięcego opowiadania?

Przykład – nie ze szkoły – z Ogródka – opowiadanie 5-letniego Wiktora:

– Gdzie widziałeś jabłka?

Jabłka – widziałem jabłka – takie malutkie – drzewa duże takie – można leżeć i huśtać się – taki był pies – a jak jedno jabłko upadnie – to on leży i śpi – mama idzie – chcę sam iść – i tam jest krzesło – tam pies – jakiś pies – ukąsił tak – ossstre zęby miał – więc jak on spał, to on go ukąsił – trzeba psa łupić, że ukąsił – tam jest pani – takie ma zęby – zapomniałem, jak się nazywa – Foks się nazywa – ukąsił i krrrew – jadł kość – Foks, poszoł, poszoł won – a on wytrzeszczył tak oczy i ukąsił – rzucił kość i ukąsił – rzuciłem temu piesu jabłko – a jak z drzewa oderwał jabłko i rzucił daleko – takie twarde jabłko – słodkie, że nie wiem – tylko powąchał – a potem przyszedł żołnierz – bac w pieska – bac – taki ładny – ładny – ładny.

Zanotowałem, ile można bez stenografii. – Porównaj: „ossstre, krrrew” Wiktora z „wiatrrr” – Bolka.

III. Helcia

Teren obserwacji – „Ogródek dziecięcy”. – Obszerny pokój – w rogu fortepian. – Koło ścian foteliki trzcinowe i stoliki dla pojedynczych. – W środku pokoju sześć stolików, przy każdym cztery foteliki. – Koło drzwi szafa z zabawkami i przyborami Montessori. Bohaterami obserwacji: Helcia – lat trzy i pół, Jurek i Krysia – też trzylatki, Haneczka – lat 5, Nini – lat 6. – Czas obserwacji – po dwie do trzech godzin w ciągu dwóch dni szkolnych.

Helcia – ambitna, przywykła do zachwytów, kokietująca rozumem i wdziękiem; wraz ze starszym bratem stanowią czarującą parę zdrowych, żywych, przykuwających wzrok i serce – dzieci.

Jurka znam ze stosunków domowych; jeśli nie jest zdecydowanym tyranem, mimo woli patrzę na niego „z uprzedzeniem zdawkowej kwalifikacji”; ma „zepsutą opinię”: zamierzył się na matkę batem, zrobił awanturę – kogut.

Krysia – tu medycyna bruździ. U tego rodzaju dzieci nie lubię odry i kokluszu. Drobne, poważne, skupione – filigranowe, coś w nich z marzenia, zadumy, smutnych przeczuć – budzą tkliwy lęk i szacunek. Chętnie przepisuję im tran i całuję rękę.

Haneczka – jak ją określić? „Ma głowę na karku” – „nie z jednego pieca chleb jadła” – „w kozi róg jej nie zapędzisz – w pole nie wyprowadzisz” – „sztuczka” – „kwiatek” – wie, co i ile dozwolono – chce się powiedzieć, że nie ma wdzięku, ale jakoś nie wypada – przepowiada się, że będzie dzielnym człowiekiem.

Nini nie daje się scharakteryzować. Dostrzegłem w niej coś z tej dziecięcej konspiracji, która budzi nieufność. Najchętniej przestaje ze swym jednolatkiem-bratem i z młodszymi od siebie dziećmi.

Zacząłem obserwację bez programu – bez planu – przygodnie – ot tak: „co małe robią?”

Pierwsza notatka moja – ołówkiem:

Helcia (obrazki).

– On ma czerwony język (pies). Dlaczego?

– Bo to piesek (Nini).

– Czy pieski mają czerwony język – czasem?

(Opow. Helci o piesku, który szczekał, chociaż „my mu nic nie robili”).

Krysia bawi się piłką.

Nini: – O, Krysia się bawi (jedną ręką) także.

Że dziecko, oglądając obrazek, osobno ocenia ogon, uszy, język, zęby – szczegóły, których dorośli nie dostrzegają – było dla mnie zrozumiałe. My lekceważymy, bo to obrazki dla dzieci, natomiast w galerii obrazów postępujemy podobnie. Jeśli aż zdumiewa nas spostrzegawczość dzieci, to że dzieci lekceważymy, zdumiewa nas, że są ludźmi, a nie lalkami.

Pytanie Helci, dlaczego pieski mają czerwony język – tłumaczę sobie, jako chęć prowadzenia gawędy o byle czym z Nini, osobą wyżej od niej stojącą w hierarchii społecznej (rozmawia, gawędzi za pan brat z siedmioletnią), a utwierdziło mnie w tym przekonaniu owo ni przypiął, ni przyłatał: „czasem”. Tak prostak, spotkawszy się z inteligentem, parweniusz z arystokratą – wtrąci wyraz lub zwrot wyszukany w rozmowie bez treści, a tylko w celu okazania, że i on – umie, może.

Nini uwaga, że Krysia się bawi i owo – „także” dowodzi zdziwienia: pierwszy raz widzi, że Krysia się bawi.

Nini piłkę.

– Ja jedną ręką – a ty tak umiesz?

– Nie (Hel. – szybko).

– Ja nawet w górę umiem.

Krysia zamienia dobrą piłkę na złą.

– Heee – nie będziemy już mieniać – dobrze? (Nini).

Krysia miętosi złą piłkę, z której „powietrze wyszło”.

Tu utrwaliłem dwa momenty. Szlachetną prawdomówność Helci stwierdzałem wielokrotnie. Jeśli skłamie, to że ambitna, skłamie w obronie swej godności. Przykro jej się przyznać, że nie umie, więc szybko mówi, że jedną ręką nie umie, wyraźnie chce zmienić temat rozmowy.

Drugi moment dotyczy Nini. Krysia zamienia dobrą piłkę na złą. Nini skwapliwie chwyta piłkę i śmieje się – jeszcze chwila, a powie: „głupia, z tej piłki wychodzi powietrze – nic nie warta – nie odskakuje”. Nagle przychodzi refleksja: lepiej ukryć, że korzystny zrobiła interes. Więc szybko: „nie będziemy już mieniać”. – Zbędna ostrożność: Krysia zadowolona z zamiany – eksperymentuje nad dziurawą piłką, bawić się już nie chce. Jak Helcia nie skłamała, mówiąc szybko i nieco cicho, że nie umie chwytać piłki jedną ręką, tak Nini nie oszukała właściwie Krysi. Tak zatarte są granice wielu ludzkich wad – zalet, czynów, przestępstw.

Na podłodze sześcianki.

Nini: będę wam okręt budować – piec – o piec – o piec w okręcie.

Helcia: a umiesz taki okręt budować?

Nini (nie patrząc): umiem.

Krysia – Helcia – Pociąg.

Sześcioletnia Nini, bawiąc się z małymi, traktuje je z góry. Nie sobie, ale im buduje. Z tym Helcia nie chce się pogodzić, nie chce uznać autorytetu Nini – zadaje nietaktowne pytanie, otrzymuje lekceważącą odpowiedź. Czy Nini umie budować to, co Helcia? Nini wcale nie patrzy: jasne, że umie.

Nini opowiada bajkę o żmijach...

– Czy śmiesznie się skończyło?

Helcia: Nie.

Dopełniam z pamięci. Nini walczy o swój autorytet: bajkę opowie – o żmijach. Helcia nie wie, co to żmija, nie interesuje jej bajka. Nini przeczuwa porażkę, zadaje nieostrożne pytanie, otrzymuje przykrą odpowiedź Tu ja, zresztą niepotrzebnie, zadaję Nini parę pytań o żmijach. „Żmija jest taka jak nitka i może zjeść dwieście ludzi”. Helcia chmurnie patrzy na Nini: stosunki naprężone, atmosfera się zgęszcza. Spotkali się przypadkowo odmienni ludzie; po nieszczerej rozmowie, przymuszonym zetknięciu, rozejdą się z urazą wzajemną.

Sześcianki i klocki – długo – pałac.

– Umiecie tak budować? (Hel.) Ładnie tak?

Nini – 22.

Krysia – 0.

Helcia – 14.

Powracają do budowania. W krótkim odcinku czasu Nini wyrzuca 22 wyrazy, Helcia 14, Krysia – ani słowa. Tu robię uwagę, że w ciągu kilkunastu minut nieprzymuszonej zabawy były: 1. Obrazki. 2. Piłka. 3. Sześcianki. 4. Bajka. 5. Sześcianki.

Zazdrość – emulacja.

Helcia coraz natarczywiej.

– Ładnie, umiesz tak?

Wali domek Ninki.

– Ja sama będę budować.

Nini:

– Ja dla Krysi będę budować.

(I Krysi do ucha).

Krysia odwraca się, wali domek Helci.

(Puste miejsce).

Zapomniałem wspomnieć, że budując, siedzą na podłodze. Walka o Krysię, o tę małą wprawdzie, ale spokojną, milczącą, poważną osobę, która gdy weźmie piłkę, to budzi zdumienie. Śledzę bieg dramatu z zapartym oddechem. Helcia cierpi, jątrzy ją uraza, gniewa ją Nini, walczy o Krysię, ale przeczuwa, że na nic – Krysia patrzy na budowę Nini. Zemsta. Helcia wali domek Nini. Nini zbywa i to lekceważeniem: nie wypada jej rozpoczynać walki ze słabym przeciwnikiem; ona tylko podkreśla, że Krysia do niej należy. Ile tu niezanotowanego! Dopełniam z pamięci: po karczemnym postępku Helci, Krysia z lekka przysuwa się do Nini, spokojnym wzrokiem spotyka się z pełnym buntu spojrzeniem Helci, odwraca się do Nini. Dziesiątą, setną część sekundy to trwało: Nini daje polecenie, Krysia szybko „zmiata” ręką budowlę Helci. Helcia milczy: czuje się winną, bezbronną wobec Krysi.

Puste miejsce w moich notatkach – to dowód wzruszenia, wiru uczuć, które to we mnie wzbudziło. Czegóż bo tu nie ma – z człowieka? – Nie pamiętam chwili podobnie silnej od czasu mych badań nad niemowlętami.

Helcia nawiązała stosunki z Nini (jak?).

Nie wiem. Nie pamiętam. Straciłem szereg ciekawych momentów. I miałbym wiele nieufności do notatek, gdzie by nie było „pustych miejsc” i szczerych wyznań, że obserwator nie pamięta, nie dostrzegł, zapomniał.

Przychodzi Haneczka – do Nini.

Jurek siada na krzesełku Helci. – Hel. patrzy długo (czekam) – nic.

Haneczka bierze sześcianek z domku Helci – Hel. patrzy długo.

– Haneczko, ja cię proszę, nie bierz mi klocków.

Haneczka zabiera klocki. Helcia uderza ją klockiem w głowę.

Helcia kurczowo ostatni – daje Jurkowi:

– Masz – masz – masz.

Jurek do mnie:

– Ta dziewczynka nie ma co budować – ona nie ma budować.

Ja: – Co? (gruby – szorstki głos).

– Ona jej zabrała wszystko.

Helcia patrzy na Jurka (Jurek na Helcię).

– Ona – ta dziewczynka grzeczna.

Haneczka wydziela 8 sześcianków. Jurek dokłada swój dziewiąty.

Haneczka w hazard – dokłada.

– Wszystkie już jej oddałam, Jurku, już wszystkie jej oddałam.

(Łzy mam w oczach).

Zaczynam od mego: „co?” – tego jednego wyrazu, który powiedziałem, a który był szorstki, obcy i duchem, i dźwiękiem wszystkiemu, co tu się odbywało. Dzieci się rozumiały, ja udawałem, że nie rozumiem; moje komórki mózgowe, moje struny głosowe, cały ja ze swą przeszłością, gdzie tyle było – wszystko to było uosobieniem brudu i fałszu wobec cudnego misterium dźwięków, tonów zwiewnych, srebrnych. Nie ma tu miejsca na naukowe rozumowania, jest nastrój, jest święta rozmowa uczuć, których nie ma bodaj prawa dotykać nauka. Rozważać będę, ale krzywdzę tym siebie...

Jurek siadł na foteliku Helci przy stoliku Helci. Helcia patrzy na Jurka. To niemożliwe, żeby ona myślała – ona tylko czuje. Ona żałuje długich chwil, kiedy siedziała przy tym stoliku, z dala od dzieci, patrząc na nie z boku. Ale to już minęło i nie wróci. Opuściła swe gniazdko ciche – ile przecierpiała – ale już nie wróci. Teraz usiadł tam Jurek, ten Jurek, który ją pchnął przed paru dniami. Helcia mu przebacza, oddaje mu swój port cichy, chatkę ustronną. Jest w niej żal za tym, co nie powróci.

Grabią jej sześcianki: prosi pokornie, bo wie, że życie krzywdzi, obronić się nie zdoła, a nie chce uciec. Tu nie wyrazy, ale głos cichy, smutny, wyraz twarzy, postawa. Żadna aktorka nie będzie umiała tak prosić o ratunek, o wyrozumiałość, o litość. Jakże genialną jest natura, która pozwala trzyletniemu dziecku być tak uosobieniem prośby. A wyrazy? Takie proste: „Haneczko, ja cię proszę, nie bierz mi klocków”.

Haneczka-życie nie zna litości: grabi. Helcia uderza ją w głowę ostatnim klockiem, który pozostał; boi się odwetu – w jej trzykrotnym: „masz”, gdy wciskała Jurkowi w rękę ostatni klocek, było tyle dramatycznej siły! Tak, ginąc w boju, oddaje żołnierz swój sztandar pierwszemu z brzega, byle nie wrogowi.

Jurek, bierny świadek sceny, głosem wzruszenia zwraca się do mnie. Prosi o pomoc dla dziewczynki, której zabrali „wszystko”, którą skrzywdzono, a on, trzymając jej ostatni klocek, nie wie, co przedsięwziąć. Mówiąc do mnie, daje poznać Helci, że jej współczuje, Haneczkę potępia.

Haneczka zrozumiała. Uderzona w głowę klockiem, lekko tylko potarła miejsce, gdzie zabolało – nie myślała o odwecie. Zawiniła – oddaje, daje więcej, niż wzięła, i prosi Jurka o przebaczenie.

W notatce wolałem pominąć ruchy, gesty (ba, spróbuj się o to pokusić), a notowałem wyrazy, bo cudne były swą prostotą i mocne powtórzeniem. Tu Helcia trzy razy powiedziała: „masz”, oddając Jurkowi klocek, dwa razy powtórzył Jurek, że Helcia teraz nie może budować, dwa razy mówi Haneczka, że klocki oddała. Sadzę, że w dramatycznych momentach autor i aktor silniejszy wywołają efekt, powtórzywszy jeden okrzyk dwukrotnie, niż długą tyradą. „Mamo – mamo”, „nie mam córki, już nie mam córki” – „ja niewinna, ja niewinna zupełnie” – to może być bardzo silne. Trzeba zwrócić szczególną uwagę na powtórzenia u dzieci. Zapewne są bardzo częste!

Scena ta budzi we mnie wiele myśli:

1. W świecie uczuć dzieci są od nas o wiele bogatsze, uczuciami myślą.

2. Jeśli zadaję sobie gwałt, opisując scenę – czym byłoby moje wtrącenie się do tego, co zaszło? „Haneczko, brzydko zabierać – oddaj, Helciu, brzydko bić – przeproś”.

3. Jakąż wielką uczelnią życia jest dla dzieci ten Ogródek!

Helcia: Czy umiesz tak budować?

Nini: My się do ciebie nie odzywamy.

Jurek chce wziąć, Helcia go odpycha, Jurek nie protestuje.

Helcia: Ja wam dam (klocki).

Nini: Nie potrzeba – nie potrzeba.

Haneczka: Ja ładny pałac zbudowałam.

Helcia: Obrzydliwy – obrzydliwy.

(Puste miejsce).

Helcia: Umiesz tak budować?

Żadnej odpowiedzi.

(?) nie potrzeba ciebie.

Helcia do mnie: Czy ładnie zbudowane?

Ja: Ładnie.

Helcia: A pan umie?

Ja: Umiem.

Dopiero teraz, odepchnięta, sponiewierana, zauważyła mnie, zwraca się do mnie. Biedactwo!

Haneczce trochę imponuje, trochę nudzi ją gadatliwość Nini.

Helcia poprawia zepsutą piłkę.

– Widzicie, jak się to robi.

Helcia do Jurka:

– Daj mi pudełko.

Jurek – ruch obronny.

Głaszcze go po twarzy. Nie daje – odszedł. Helcia ruchem rabunku zabiera, ucieka, siada przy mnie.

(Puste miejsce).

Helcia: Umiesz tak budować?

Jurek: Nie – bz – wzz – wzz – wzzy – bizzzz.

Nareszcie – ale w jakiej karykaturalnej formie – nie dziwiłbym się, gdyby westchnęła.

To są notatki znużenia. Nie rzucam notowania, bo cenne, alem zmęczony, do cna zmęczony – partaczę. Ostatni moment zaopatruję w komentarz, bo już nie ufam pamięci: Helcia, która tak pragnęła usłyszeć, że nie umieją tego, co ona umie, nareszcie cel osiągnęła. Jurek nie umie, Jurkowi przykro się przyznać, że nie umie, więc: „bzz – wzz – wzz” – to zlekceważenie sprawy, zmiana tematu rozmowy. To samo zrobiła niedawno Helcia.

Pani: A sa place.

Helcia (do Nini): co znaczy place?

Helcia zwraca się do Nini, nie do mnie.

Modlitwa: Haneczka, Krysia biorą udział. Helcia zmiażdżona – po modlitwie zdecyd. do Jurka:

– To moje miejsce, to moje.

Jurek oddaje, przenosi się na swoje.

Po marszu Haneczka wyrzuca Jurka z jego fotelika, pokornie przenosi się znów na inne.

Helcia u siebie – stuka nogami o stolik – stuka stolikiem – bije ręką po stoliku.

(Puste miejsce).

Helcia ma klocki – wyjmuje jeden – lekko nim uderza po stole – ruchy ospałe – głowa wsparta na ręce. Zaczyna budować – bramę z pałacu Haneczki – nie udaje się jej: trójkąt spada z podstawy trzy, cztery razy. Helcia wkłada klocki do pudełka.

Puste miejsce – to moja porażka. Na chwilę tylko odwracam uwagę, pozostawiam ją wzburzoną, samotną. Znajduję przygnębioną, nieszczęśliwą – ale już na stoliku leży pudełko z klockami: kiedy wyjęła je z szafy – Jak? Nic nie wiem. Znużony, zagapiłem się.

 

*     *

 

*

 

Przeczytałem to, co napisane. Źle. Ja rozumiem, ale czytelnik zrozumie dopiero po parokrotnym uważnym odczytaniu. Takich czytelników będzie mało. Trzeba pisać łatwiej – przystępniej. Do obserwacji w drugim dniu wybieram inną, nową metodę. Najprzód wszystkie notatki razem, potem bieg wypadków, zestawiony w akcję opowiadania, wreszcie – komentarz.

Dla ucznia seminarium taki plan:

1. Charakterystyka dziecka, które obserwuje.

2. O warunkach obserwacji:

a) teren z planem,

b) o sobie: która to praca, skąd zna dziecko, co o nim wie, słyszał, dostrzegł, pamiętał, zanim podjął obserwację,

c) stan psychiczny własny – czy chętnie, czy celowo, czy przypadkowo podjął obserwację, czy zdrów, w wesołym usposobieniu itd.

3. Notatki in crudo – z dodaniem: „puste miejsce” (luka w obserwacji). Pytajnik w nawiasie, gdzie nie mógł odcyfrować notatki. Ważne: zachować skrócenia.

4. Bieg wypadków w opowiadaniu zwięzłym.

5. Komentarz do notatek.

6. Osobiste – własne przeżycia i rozmyślania.

Zdaje mi się, że półświadomie plan ten miałem w głównych zarysach. To coś w rodzaju sprawozdania teatralnego, z wypracowania o znanym dramacie. Niejasności mojej pracy wypływają stąd, że, czytając wypracowanie o dramacie Szekspira, Sofoklesa, znam Hamleta, Antygonę – tu czytelnik nie zna bohaterki Helci, ani dramatu. Jeśli zostawiam w tej formie pierwszy dzień obserwacji, to by dać wzór pracy ułomnej, takiej, jak być nie powinna. Nie mam pewności, że drugi dzień będzie lepszy.

(NB. Bruździ mi to, że piszę nie w dniu obserwacji, lecz w cztery dni później: obserwację wtorkową komentuję w sobotę).

Drugi dzień obserwacji.

Notatki:

Helcia nawet nie spojrzała na swój stolik.

Krysia bawi się z Manią.

Helcia zagadała do Stasi – nic.

„ „„ Janka – dłuższa chwila.

„ ziewa.

„ z Wiką:

– Ja mam 8 lat.

– Władek też ma 8 lat.

Wika idzie sprawdzić, Helcia niepewna.

Hel.: Wł., ile ty masz lat?

Wł.: 7 i pół.

Krysia przy stoliku starszych. Helcia się jej przygląda.

Modlitwa – marsz – Helcia głośno, prowok.: – O, fartuch – mamusia kazała fartuch. Biegnie. Przewraca ławkę.

Głośno do pani:

– Przewróciło się.

Do mnie:

– Przewrócili się rękawy.

Brzydka jest.

Chwilę – śliczna, zapomniała o sobie – długo pracuje, by guzik fartucha z tyłu zapiąć.

– Proszę pana.

Gdy chcę –

– Ja już sobie sama.

Do przodu – palcem poszerza dziurkę.

– Proszę zapiąć.

Wyciągam rękę – odsuwa się – znów próby (ostatni wysiłek – to samo u dorosłych – a nuż w ostatniej chwili się uda – ostatnia nadzieja).

(Puste miejsce).

Zapinam: spróbuj odpiąć, to łatwiej – nie chce – do stolika z literami – do Krysi.

Uczy się szanować istotną zasługę.

Helcia litery – sny o potędze – ja przy stoliku, ona zwraca się do pani N.

Babrze się w literach: – Czy dobrze?

– Nie!

(Jak do cna demoral. dzieci zachwyty dorosłych)!

Do mnie: prawda, że tak się składa?

– Nie.

– No proszę patrzeć.

– Nie.

Jedną lit. przekłada.

– No proszę zobaczyć.

– Źle.

Nie pozwala sobie pokazać.

Rzucam obelgę: „ty za mała” (bo mnie gniewa).

Odchodzi – pokazuje pani N., że stolik złamany – lalkę:

– Czy brzydko ubrana.

Wylicza, jak ubrana.

– A ja mam coś takiego w kieszeni. A co ja mam?

– Nie wiem, skąd mogę wiedzieć – a ty wiesz, co ja mam?

– A wiem (zagląda).

Do liter:

– No proszę zobaczyć (do p. N.), czy dobrze?

– Nie.

(Praca – nie chce się pogodzić).

Pani N. pokazuje, jak układać – nie patrzy: chce czarować, królować, nie pracować.

Mnie się pyta: a teraz? – Nie!

Znów do złamanego stolika, pokazuje Jankowi. Z p. N. – rozmowa.

Książkę z obrazkami – nuci, oglądając, jedną z piosenek Ogródka, Poliszynela.

– Pani umie kota narysować? A ja umiem.

(W domu umie to, czego dorośli nie potrafią).

Rozmawia z Tadziem, czegoś mu nie pozwala.

Nudzi się.

– Weź klocki, domki, jak Haneczka.

– Jak Krysiaaa?

– Nie, jak Haneczka.

– Nie chcę. To łatwo. A pan umie fartuch szyć?

– Nie.

– A ja umiem.

– Nawet zapiąć nie umiesz.

– Umiem.

– Nie.

– Umiem (Drażnienie się).

– A umie pan wózek rys.?

– Nie.

– A ja umiem. A kota?

– Umiem.

Daję ołówek, papier: narysuj.

– A ja umiem ołówek rysować.

Rysuje kaczkę (po trzyletniemu). Chłodno, bez zapału, przyznaję, że dobra.

– A pan umie?

– Tak.

Patrzy zdziwiona, rysuje.

– No co to jest?

– Nie wiem.

– No co to, co ma tyle nogów?

Ja rysuję kaczkę.

– Proszę dać papieru, miseczkę narysuję.

– Rysuj na tym samym.

– Eee – ale rysuje.

Zamiast miseczki – dziewczynka z koszykiem.

– Miałaś miseczkę narysować.

– A ładna miseczka?

– Zapytaj się Krysi.

Rozmowa Krysi z Helcią – krótka.

– Co Krysia powiedziała?

– A to dobry koszyczek?

– Zły.

Ja rysuję: czy twój lepszy, czy mój?

Palcem: ten (wskazuje na mój).

Żal mi jej:

1. Zachwyt.

2. Niechęć – gniew.

3. Współczucie.

Sprzymierzam się z Helcią przeciw Krysi. Helcią się zachwycają, Krysię uwielbiają. Krysia stara się być pierwsza w marszu. Helcia chce wziąć impetem, Krysia czeka, aż samo przyjdzie. Krysie:

1. Nieczynne, nie tracą energii.

2. Ciche – wszędzie się wkradną, wypatrzą, kto co robi najlepiej – długo patrzą tylko.

3. Zwyciężają bez walki – nagłym wybuchem, jednym atakiem.

Pomóc chcę Helci: nauczę.

– Daj kredę.

Nie wie, gdzie. Krysia wie – przynosi. Rysuję na tablicy domek. Próbuje też – źle. Dorabia okna do mojego domku. Przechodzi Lala.

Hel: O, patrz, ładne?

Lala: Ładnie ty rysujesz.

Hel: O, okna, patrz.

Hel.: rozumie, że zaszło nieporozumienie – wstydzi się. Drzewa rysuje – nie chce wycierać ściereczką, tylko skrawkiem papieru. Ręką ściera, patrzy na mnie z uśmiechem przekory.

Hel.: Proszę coś narysować.

Rysuję człowieka – ona dorabia mu palce, poprawia.

Domaga się nowego rysunku. Rysuję ptaka.

Hel.: To ptak albo skowronek. (Czeka na zachwyt z powodu nowego wyrazu).

Dochodzę na chwilę do Krysi, która klei.

Przychodzi wnet Helcia – odciąga mnie (zazdrość). Gubi kredę, długo szuka – znajduje.

Kreda upadła – złamała się. Patrzy zdziwiona, pisze na tablicy kawałkiem, rzuca umyślnie i patrzy (eksperym.).

Żąda nowego rys. Rysuję kwiat. Ulepsza go.

– Co to jest?

– Okulary.

– Po co?

– Żeby lepiej widzieć.

– A to po co?

– To potrzebne, żeby się trzymało.

– To można gwoździkami.

– Gwoździkami to by bolało.

Zdejmuję okul., pokazuję. Smaruje mnie kredą.

– Zabrudzisz mnie, Helciu.

– A to nowe ubranie?

– Nie, stare.

– A ja mam nowe. Zosia uszyła.

– A kto to Zosia?

– Człowiek z głową, z ręcami, z czołem...

– Dlaczego wąsy na twarzy?

Tatuś się goli. Ja nie mogę, bo nie mam za co kupić. Radzi zrobić ze złota albo z papieru. Wycinam według wskazówek z papieru. Zostaje papier z dwoma otworami. Kładzie papier na twarzy, straszy mnie. (Czeka na: oj, boję się, oj, schowam się). Ja nic.

– Czy straszne?

– Nie.

Daję lusterko, żeby zobaczyła, czy straszne. Pytam się Krysi, czy straszne.

– Nie.

Rysuje coś na masce, żeby było straszne.

– Teraz straszne?

– Nie.

Wykrzywia twarz.

– A teraz?

– Nie.

Ja: A czy kto się bał tego? – Nie odpowiada. – Mnie przymierza maskę, Krysi próbuje.

Śniadanie.

Hel. głośno:

– A ja już wiem, gdzie moja butelka (z mlekiem).

(NB. Krysia zamiast k mówi t – może ta wada wymowy uczynić ją małomówną, nietowarzyską: higiena wychowawcza winna pamiętać, zapobiegać).

(Nie Helcię dwa dni obserwowałem, ale prawa natury, człowieka).