Demon wyścigów - Stanisław Antoni Wotowski - E-Book

Demon wyścigów E-Book

Stanisław Antoni Wotowski

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
  • Herausgeber: Ktoczyta.pl
  • Kategorie: Krimi
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2014
Beschreibung

Powieść sensacyjna „ Demon wyścigów ” przenosi nas do zamkniętego światka wyścigów konnych przedwojennej Warszawy. Właściciele koni, dżokeje, bukmacherzy i miłośnicy gonitw spotykają się co tydzień na torze wyścigowym na Polu Mokotowskim. Dżokej Grot jeździ w barwach stajni hrabiego Huberta Świtomirskiego. Pewnego dnia otrzymuje od tajemniczego „Demona wyścigów” propozycję przegrania jednej z gonitw. Ma za to otrzymać okrągłą sumkę. Dżokej jest człowiekiem wyjątkowo uczciwym, dlatego kategorycznie odmawia. Jak co tydzień rusza do walki na grzbiecie swojego ulubieńca – faworyta wyścigów – Magnusa. Nie spodziewa się, że tajemniczy „demon” nie pogodził się z odmową i użył sprytnego sposobu, by dżokej i jego ogier przegrali wyścig. Rozpoczyna się długi pojedynek z przeciwnikiem, który nie cofnie się przed niczym, by zrealizować swoje plany...

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Stanisław Antoni Wotowski
Demon wyścigów
Powieść sensacyjna
Warszawa 2014
Rozdział I
Dżokej Grot
Grot miał wielką ochotę zdzielić drepczącego obok chłopaka laską po grzbiecie. Powstrzymał się jednak. Ochrypłym tylko nieco z gniewu głosem zapytał:

– Więc cóż kazano ci powtórzyć?

– Żeby pan był koniecznie o dziesiątej wieczór na ulicy Belwederskiej... Tam on już odnajdzie...

– Ale... Kto?

– Demon wyścigów.

– Ach...

Chciał o coś jeszcze zagadnąć, lecz wyrostek, snadź spełniwszy swe zadanie, już zginął w półmroku.

Zaklął cicho. W dalszym ciągu nie ustawała nagonka. Demon wyścigów...

Po jego przystojnej, wygolonej twarzy przebiegł nieokreślony uśmiech.

Tak, uda się tam i przekona...

Dopiero ósma... ma jeszcze przed sobą dwie godziny... Zajdzie do Niespodzianki, do której i tak zamierzał wstąpić i w tej knajpce poczeka...

Skręcił z Litewskiej w Marszałkowską i powoli szedł w stronę Placu Unii Lubelskiej. Szedł zamyślony, nie zwracając uwagi na przechodniów, którzy tu i ówdzie odwracali za nim głowy. Również obchodziły go mało zachęcające spojrzenia kobiet. Jan Grot bowiem, jeden z lepszych jeźdźców na torze, nie tylko cieszył się wielką popularnością wśród publiczności, ale był bardzo przystojnym, trzydziestoletnim mężczyzną, którego niejedna niewiasta chętnie by pochwyciła w swe sidła.

Demon wyścigów... Nowa próba... Ileż razy Grot już odtrącał z pogardą zakusy rozmaitych kombinatorów, bukmacherów i kolegów, zmierzające do wciągnięcia go w niewyraźne machinacje... Lecz obecnie sprawa przedstawia się znacznie poważniej...

Od początku sezonu, rzekłbyś, pojawiła się na torze tajemnicza szajka, reżyserująca niemal wszystko z matematyczną ścisłością. Przegrywały najlepsze konie – gałgany odnosiły niespodziewane zwycięstwa. Faworyci zmieniali formę, biegając jak najbardziej fantastycznie i zajmując przeważnie ostatnie miejsca, a fuksy były stałym zjawiskiem. Choć publiczność poczynała mocno sarkać, a tu i ówdzie ukazały się w pismach złośliwe pod adresem dyrekcji wyścigów wzmianki, sądzono, że to o oderwane dżokejskie kawały chodzi, które prędzej czy później uda się ukrócić, nie zaś o zakrojony na szeroką skalę system. I Grot początkowo tak sądził. Lecz te nagabywania, obietnice, ba, nawet pogróżki, jakimi zasypywano go od tygodnia, świadczyły, że rzecz ma się zgoła inaczej... Te listy ze śmiesznym i pompatycznym podpisem – demon wyścigów – no i to dzisiejsze w imieniu demona wyznaczone mu spotkanie...

Lecz o cóż im właściwie chodziło? Może o Magnusa, którego miał jutro dosiadać?

Gniew zawrzał w piersi Grota. O, nie zrobią z nim, jeśli chodzi o Magnusa, żadnej kombinacji! Magnus to jego duma, jego nadzieja. Bo, choć dotychczas jeździł z wielkim powodzeniem, nie udało mu się jednak odnieść zwycięstwa w derby, tej największej gonitwie sezonu. A zwycięstwo w derby to szczyt marzeń, to korona kariery każdego dżokeja. Na koniec w tym roku ma duże szanse. Jutro zmierzy się Magnus po raz pierwszy, jako trzylatek, z poważnymi przeciwnikami. Jeśli zwycięży – a pewny niemal jest Grot, że zwycięży – derby za miesiąc tak, jak murowane...

Wyprostował się dumnie... Wielkie to będzie wydarzenie w jego życiu. Oklaski tłumów, owacje, sam Prezydent Rzeczypospolitej, stale w ten dzień zaszczycający swą obecnością wyścigi, ujrzy, jak Grota osypią powinszowaniami... Och, nie da sobie Grot wydrzeć podobnego szczęścia...

– Cóż to pan, panie Jasiu, taki zamyślony? Pewnie do Niespodzianki?

Drgnął. Sam nie wiedząc kiedy, znalazł się przed wejściem do restauracji. Tuż koło niego stał szczupły, w średnim wieku jegomość ubrany w stary, poplamiony garnitur. Wystrzępiony krawat, źle zasłaniał brudną i podartą koszulę.

– A... pan Maliński! – mruknął, niezbyt zadowolony ze spotkania.

– We własnej osobie – odparł tamten, ukazując w uśmiechu szereg spróchniałych zębów – cieszę się, żeśmy się zetknęli... Pragnąłem z panem pogadać...

Grot skrzywił się lekko. Domyślał się, o co go nudzić będzie Maliński. Typ albo pożyczka. Maliński zajmował kiedyś niezłą posadę, ale ją stracił z powodu jakichś niedokładności pieniężnych, w których totalizator odegrał niemałą rolę. Później staczał się coraz niżej. Teraz kręcił się wciąż wśród trenerów i dżokejów w poszukiwaniu kombinacji mogącej postawić go na nogi. Mówiono o nim, że pośredniczy między bukmacherami a dżokejami w różnych niewyraźnych sprawkach i w ten sposób zdobywa środki utrzymania. Czepiał się, kogo mógł, między innymi i Grota, choć ten unikał go starannie.

– Cóż Magnus? Wygra? – zaseplenił, nie zwracając na to uwagi, że Grot traktuje go bardziej niż ozięble. – Myślę, że wygra?...

– Bo ja wiem! – odparł ten niechętnie.

– Ucieszy się pański hrabia i może się trochę podreperuje, choć mu i tak nie na długo wystarczy...

Grot nie odparł ani słowa. Właścicielem stajni, w której pracował jako dżokej i trener jednocześnie, był hrabia Hubert Świtomirski, wielki, hulaka i utracjusz poufale zwany przez przyjaciół Hubą. Nieraz do uszu Grota dochodziły słuchy, że chlebodawca jest bardzo w swych interesach zachwiany i że przegrywa u bukmacherów i w karty sumy ogromne. Do tych to właśnie spraw uczynił Maliński aluzję. Grot jednak nie pragnął wdawać się w drażliwą rozmowę.

– Pan wchodzi do Niespodzianki? Za chwilę i ja się tam znajdę – dalej gadał Maliński, nie zrażony milczeniem dżokeja. – Tylko przedtem muszę parę złociszów pochwycić... Mają mi oddać... A w Niespodziance to się do pana przysiądę.

– Hm... – mruknął Grot niewyraźnie, po czym, odwróciwszy się do natręta plecami, wszedł do niskiej i zadymionej salki.

W Niespodziance panował już ruch i gwar wielki. Podczas gdy w małych cukierenkach, szczególnie w okolicach Placu Zbawiciela, zbierali się w przeddzień gonitw drobniejsi gracze oraz chłopcy stajenni, udzielający tym graczom cennych „wskazówek” – tu, w tej knajpce, gromadziła się „elita” pragnąca dzięki swym zażyłym z dżokejami stosunkom zdobyć „murowane pewniaki”, podsłuchując fachowe rozmowy lub choćby z wyrazu twarzy „mistrzów” wysnuć horoskopy na przyszłość. Właściciele stajen rzadko pojawiali się w Niespodziance. Ich klubem była sąsiednia Bagatela, gdzie przy partyjce domina omawiano szanse swych koni.

Grot, zająwszy w głębi salki miejsce przy wolnym stoliku, dyskretnie rozejrzał się dokoła, zamieniając ze znajomymi ukłony. Tak, nie brakło nikogo ze stałych bywalców. Tuż obok niego, zasiadał poważnie, ćmiąc wielkie cygaro, dżokej Ruf wraz z trenerem Dubrem, dalej nieco – dżokej Kasprzak uśmiechnięty ironicznie słuchał wykładu dwóch jakichś panów, zapewne zapamiętałych wyścigowych graczy, którzy gestykulując z ożywieniem, coś mu tłumaczyli zawzięcie. Dalej jeszcze mistrzowie Kukisow, Szczypiorek, Góralski, Migdaliński... Nie brakło nawet paru dziennikarzy, którzy skupieni pod ścianą porównywali swe typy, a wśród nich wiódł prym redaktor Liwojczyk, poprawiający niedbałym gestem stale potarganą czuprynę.

Popijając piwo, które usłużnie przyniosła kelnerka, Grot nieznacznie obserwował obecnych. A nuż śród nich znajduje się tajemniczy demon? Bo, że Niespodzianka była kuźnią różnych niespodzianek, i że w tej salce, o tej porze „robiono” przy którymś ze stolików wyścig na jutro, to więcej niż pewne. Lecz właściwie komu zależeć może na jego jutrzejszej wygranej lub przegranej?

Począł się zastanawiać. Magma biega z całym szeregiem koni. Z nich najgroźniejsze są Ruth Ciemniowskiego i Grom Kuka. Właściwie najbardziej Ruth, bo Grom już przegrywał do tej klaczy... Czyżby zakusy szły ze stajni Ciemniowskiego?... Ciemniowski, były bukmacher i właściciel domu gry, dorobiwszy się znacznego majątku, pozuje obecnie na wielkiego pana; stajnię, jak dotychczas prowadzi uczciwie. Zresztą, jako trener służy u niego stary Jaremski, o którym wiadomo, że w kombinacje się nie wdaje, dżokejem zaś jest Anglik Smith niedawno sprowadzony przez Ciemniowskiego z zagranicy, który jeszcze nie zdążył się warszawskich kantów nauczyć. Flegmatyczny, małomówny Anglik, trzymający się od wszystkich z daleka... Więc to przypuszczenie odpada... Chyba Kasprzak prędzej... Bo Kasprzak zarządza stajnią bogatego dorobkiewicza Kuka, i jutro pojedzie na Gromie. A Kasprzak to cwaniak nad cwaniaki, niejeden wyściżek już dobrze obrobił...

Grot zapalił nowego papierosa. Po cóż próżno łamać sobie głowę. Wnet i tak wszystkiego się dowie, bo jeśli się zgodził udać na spotkanie, to tylko po to, by nieco uchylić rąbka tajemnicy.

Z dala ujrzał Malińskiego, który lawirując między stolikami wyraźnie podążał w jego stronę, był zaczerwieniony, snadź załapawszy nieco pieniędzy, zdążył już wypić parę kielonków przy bufecie.

– Czy można? – zapytał i nie czekając na zaproszenie, zajął tuż obok Grota miejsce.

Ten odsunął się trochę.

– Che... che... – świszczał Maliński, nie zwróciwszy uwagi na ten odruch... – Wasz hrabia zgrał się potężnie wczoraj w klubie i resztkami goni... Cała nadzieja w Magnusie. Podobno założył się o wielką sumę...

– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi! – uciął krótko.

– Jak to nie obchodzi? Z takim wariatem jak Świtomirski nigdy nic nie wiadomo. Dziś ma, jutro nie ma. Nawet Magnus go nie uratuje! Kiedy mu konie sprzedadzą za długi... po miejscu będzie, panie Grot...

– Ja się tam nie martwię – odparł dżokej, zaczerwieniwszy się lekko – miejsce zawsze znajdę...

– Che... che... Różnie bywa!... – rechotał tamten dalej, przymrużywszy jedno oko – a nie lepiej by się zabezpieczyć?...

– Nie rozumiem?

– Ano – jął tłumaczyć podstępnie Maliński – inaczej przed wojną się działo. Pamiętam... Wtedy wielcy panowie sprowadzali dżokejów z zagranicy, a jak im płacili... Taki Sloan, Hamilton, Morgan brali po dwadzieścia tysięcy rubli rocznie, nie licząc procentów... Pan wie, co to znaczy na obecne pieniądze... Sto kilkadziesiąt tysięcy złotych, może i więcej...

– No... tak...

– A jak żyli dżokeje... Powiadam panu, każdy z nich miał dwóch sekretarzy i najmniej trzy przyjaciółki... Złoto rzucali garściami... Taki Wicks... podczas rannych galopów wypijał dwie butelki szampana, a jak wpadł w dobry humor, to nie tylko chłopaków stajennych poił, ale konie szampanem wycierał...

– Skoro go stać było...

– A teraz – ubolewał, patrząc uważnie, jaki wpływ jego słowa wywarły na Grocie – a teraz? Pożal się Boże! Bieda! Bieda, nędza... Dżokej uczciwie nawet na wódkę nie zarobi... Jak sam o sobie nie pamięta, to o nim nikt nie pamięta.

– Panie Maliński! Dokąd to wszystko zmierza?

– At, nic! Że pan wiecznie frajerem będzie, panie Grot!

Roześmiał się głośno.

– Upił się pan! – zawołał Grot z gniewem i nie wie, co plecie... Pora iść spać... Odchodzę.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Kiwnąwszy głową Malińskiemu i rzuciwszy parę srebrnych monet na stolik, pośpiesznie wyszedł z Niespodzianki. Z zadowoleniem wciągnął w piersi ciepłe, majowe powietrze. Doprawdy sprawa poczynała być coraz ciekawsza. Tu demon, tam Maliński. A może Maliński miał za zadanie przygotować grunt?

Jedno zaniepokoiło go tylko. Wiadomość o nowych szaleństwach hrabiego Huberta. Bo i Grot, choć nie dawał tego poznać po sobie, obawiał się katastrofy. Syn trenera, odebrawszy wychowanie staranne, choć ojciec pragnął, aby po ukończeniu szkoły wstąpił na wyższą uczelnię i obrał zawód „inteligencki”, wbrew woli rodzica poświęcił się całkowicie koniom, bo wśród nich wyrosły, życia nie wyobrażał sobie bez koni. Jeżdżąc tu i ówdzie, wreszcie znalazł miejsce u Świtomirskiego i ze swym chlebodawcą rozumieli się znakomicie, gdyż hrabia do zarządu stajnią nie wtrącał się wcale. Marzeniem Grota było dojść do małej własnej stajenki, lecz to pozostawało tylko marzeniem... A teraz... Niechaj zgra się ostatecznie Świtomirski i zmuszony będzie sprzedać konie... Kto inny dosiądzie Magnusa.

Zamyślony szedł ulicą Belwederską. Nagle tuż koło niego wyrosła jakaś postać.

– Proszę skręcić w boczną uliczkę! – posłyszał szept.

Grot nie bał się nikogo i niczego. Raz zdecydowawszy się na przygodę, postanowił zaryzykować do końca. Skręcił istotnie w ślad za nieznajomym w małą ciemną uliczkę ciągnącą się od ulicy Belwederskiej i przystanął. Nieznajomy, który go wyprzedził, zbliżył się teraz. Zauważył, iż jest to mężczyzna średniego wzrostu, szczupły, nieco przygarbiony. Miał podniesiony kołnierz od marynarki, głęboko nasuniętą na czoło sportową czapkę i duże amerykańskie okulary. Twarzy nie mógł rozróżnić, lecz na pierwszy rzut oka nieznajomy sprawiał tak niepozorne wrażenie, iż ze śmiechem zapytał:

– To pan jest tym demonem?

– Przybywam w jego imieniu!

– A któż to jest ten demon?

– Rychło pan się nie dowie!

– Sądzę, że prędzej niż się spodziewasz, przyjacielu – zawołał – bo wielka bierze mnie chętka pochwycić cię za kołnierz i zaprowadzić do najbliższego policjanta!

– Nie radziłbym tego uczynić! – odrzekł tamten, wykonując jakiś nieokreślony ruch ręką.

W mroku błysnęła lufa browninga. Grot poznał, iż z daleko poważniejszym ma do czynienia przeciwnikiem, niźli sądził z początku.

– Więc o cóż chodzi? – rzucił.

– Magnus ma jutro przegrać!

– Tylko tyle! No, to skromne żądanie! A jeśli się nie zgodzę?

– Zastosujemy represje.

– Wolno wiedzieć jakie?

– Różne bywają. Panu się przytrafi nieszczęście, koń może zachorować... Lub też... Pamięta pan sprawę Krzysiaka?...

Drgnął. Sprawę Krzysiaka pamiętał dobrze. Mniej więcej przed dwoma tygodniami narobiła ona wrzawy niemało. Ktoś zadenuncjował tego trenera do dyrekcji, iż dopinguje konie. Nie tylko zadenuncjował, ale wskazał najdokładniej, w której gonitwie koń stajni Krzysiaka zadopingowany zostanie. Natychmiast przeprowadzone śledztwo, całkowicie potwierdziło zawarte w anonimie szczegóły i Krzysiak nie tylko raz na zawsze pozbawiony został trenerskich praw, ale i pociągnięty do surowej odpowiedzialności, choć zaklinał się, że padł ofiarą złośliwej intrygi.

Więc tak się miała ta sprawa.

– Sądzę, że nie zdecyduje się pan z nami na otwartą wojnę, panie Grot – mówił dalej nieznajomy. – Dość długo pan się nam opierał!... Magnus jutro przegra.

– Ale w czyim interesie leży, aby przegrał. Któż jest tym zainteresowany?...

– Nikt z tych, których pan posądza! Ani Ciemniowski, ani Kuk, ani Kasprzak! Żaden właściciel stajni wyścigowej lub dżokej...

– Nic nie rozumiem.

– Posługujemy się dżokejami i trenerami od wypadku do wypadku, kiedy są nam potrzebni i za to wynagradzamy ich znakomicie. Sami nie wiedzą komu służą. To nie są zwykłe wyścigowe kanty. Jutro Magnus przegra. Gdy zechcemy derby wygra...

– Panowie są bardzo łaskawi!...

– Dziesięć tysięcy otrzymuje pan za jutrzejszą robotę – mówił dalej nieznajomy, nie zwracając uwagi na ironiczny wykrzyknik. – A na dowód, jak wielkie mamy do pana zaufanie, doręczam zadatek, połowę tej sumy...

Wyciągnął w kierunku Grota sporą kopertę. Ten cofnął się o parę kroków, tłumiąc przekleństwo. Jeszcze chwila, a czuje, iż mimo groźby wymierzonego browninga, skoczy łajdakowi do gardła.

– Nie chce pan brać? – ironicznie zauważył nieznajomy. – Wszystko mi jedno, kładę na ziemi... Później pan podniesie... Teraz czas nagli. Resztę otrzyma pan po wyścigu, jak również dalsze instrukcje. No i proszę dobrze zapamiętać, że w razie niewykonania naszego zlecenia, grozi poważne niebezpieczeństwo...

– A łotrze! – krzyknął Grot i rzucił się naprzód.

Tamten jednak już znikł, jak gdyby pod ziemię się zapadł. W tejże chwili rozległ się warkot motoru i zauważył szybko oddalający się samochód. Stał ukryty w głębi uliczki i do niego wskoczył nieznajomy.

Grot postał chwilę, po czym zawrócił i podniósł kopertę. Podszedł do najbliższej latarni, rozerwał ją i stwierdził, że zawiera ona paczkę banknotów.

Powoli skierował się do domu.

Gdy zadzwonił do bramy jednej z kamienic przy ulicy Litewskiej, w której zajmował skromne jednopokojowe mieszkanko, dozorca szepnął tajemniczo:

– Pozostawiono tu dla pana liścik.

– List? Dla mnie? – powtórzył zdziwiony. Od kogo?

– Pewnikiem od jakiej pani... bo pachnie!

Po chwili czytał:

Znam pana, pan mnie nie zna. Będę jutro oczekiwała w samochodzie, na Polnej, przy wyjściu ze stajen, po wyścigach.

Pokiwał ze zdziwieniem głową. Liścik nie nosił podpisu, jednak charakter pisma i papier listowy, znamionowały inteligentną i wytworną osobę. Kim była nieznajoma wielbicielka?

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!