Grzesznica - Stanisław Antoni Wotowski - E-Book

Grzesznica E-Book

Stanisław Antoni Wotowski

0,0

  • Herausgeber: SAGA Egmont
  • Kategorie: Krimi
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2022
Beschreibung

Popularny pisarz Otocki przywykł, że działa na kobiety jak magnes. Nie zdziwiło go zatem specjalnie, że pewna urocza młoda kobieta przyjęła na ulicy jego zaproszenie na wspólną kolację. Zdziwienie przyszło później, gdy w trakcie wieczoru niewiasta okazała się milczącą i nudną towarzyszką. Również wiele innych znaków podpowiadało literatowi, by zakończyć niewygodną znajomość - podejrzany mężczyzna wpatrujący się w kobietę, skórzana walizka, którą dziewczyna nerwowo trzymała. A jednak, gdy pojawiła się szansa upojnego finału, Otocki nieroztropnie zaprosił towarzyszkę do swojego mieszkania. Lekki i wciągający kryminał w przedwojennej scenerii, w sam raz dla miłośników Marka Krajewskiego. -

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 118

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Stanisław Wotowski

Grzesznica

 

Saga

Grzesznica

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

 

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.

Copyright © 1930, 2022 SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788711662366 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

ROZDZIAŁ I.

Tajemnicza nieznajoma.

Otocki raz jeszcze spojrzał w jej duże szafirowe oczy.

Patrzyły zimno, obojętnie. Zniknął z nich wszelki ślad tego uśmiechu, który przed godziną zachęcił go do zaczepienia na ulicy pięknej nieznajomej.

Och, była ładna i zgrabna — ta wysmukła złocista blondynka, o oczach rozmarzonych i chciwych zmysłowych ustach.

Kiedy Otocki ośmielony swobodnym uśmiechem szafirowych oczu może godzinę temu podszedł do młodej kobiety, mniemał, że natrafi na łatwą zdobycz. Tymczasem...

Toć nie świętą jest panienka, spacerująca o jedenastej wieczór po Nowym Świecie i rzucająca przechodniom kuszące spojrzenia. Po paru jednak zamienionych z nią zdaniach, wnet poznał, iż los mu zsyła „coś lepszego“. Wyrażała się poprawnie, ba, nawet wytwornie a całe obejście znamionowało osóbkę, która otrzymała staranne wychowanie...

— Czyżby?

W dzisiejszych czasach nie należy niczemu się dziwić. Wielkie księżne bywają kelnerkami w kawiarenkach, hrabianki uprawiają zawód kabaretowych tancerek, a przyzwoitych panienek nie straszy znajomość uliczna.

— Tem lepiej...

Otocki z początku był szczerze rad (który literat nie będzie rad) niezwykłej „miłosnej“ przygodzie. Szczególnie, gdy ma lat trzydzieści parę, jest przystojny i pod pozorem zbierania materjału do powieści — niejedną kobietkę uwodzi i nie jednej kobietce daje się uwieść... A tu — osóbka, młoda, urodziwa, elegancka i inteligentna. Poszukująca zapewne wrażeń. Może za tem „poszukiwaniem wrażeń“ ukrywa się jakaś głębsza przyczyna? Może posłyszy niezwykłe rewelacje? Zna go z widzenia, wie, iż jest literatem i dlatego dała się łatwo zaczepić. Przywilejem bowiem literatów i to piszących „namiętne opowiadania“, jest nietylko powodzenie u niewiast, ale wysłuchiwanie zwierzeń niewieścich...

Lecz jeśli początek „przygody“ zapowiadał się wielce ciekawie i wielce obiecująco — rychło przyszło rozczarowanie.

Rozczarowanie osobliwszego rodzaju...

Nie, aby panienka nagle poczęła stroić fochy i udawać „nieprzystępną“. Po krótkim spacerze, chętnie zgodziła się udać do restauracji i tam wraz z Otockim spożyć kolację. Ale kiedy znaleźli się w jednym z szykowniejszych kulinarnych przybytków na Nowym Świecie — z równie elegancką panną wszędzie pokazać się wypadało — nagle jej zachowanie uległo zmianie zasadniczej...

Zamilkła — i trudno z niej było słówko wydobyć.

Próżno usiłował Otocki ożywić rozmowę. Poza, zdawkowemi, krótkiemi „tak lub nie“, nie otrzymywał innej odpowiedzi. Panienka machinalnie dłubała widelcem w podawanych zakąskach i potrawach — zamyślona, rzekłbyś zapomniawszy o swym towarzyszu.

Wreszcie zaczęło go to niecierpliwić.

— Czy pani ma jaką przykrość? — zapytał obcesowo.

— Ja? — drgnęła lekko — czemu?

— Siedzi pani nieswoja... obca tu duchem...

— Zawsze taka jestem...

— A jednak, gdyśmy się poznali, wydawała się pani weselsza.

— Zdawało się panu...

Znów milczenie.

Otocki postanowił zaryzykować.

— Czyżby jaka tragedja życiowa?

— Ach! — zawołała ze zniecierpliwieniem w głosie — Przypomina mi pan młodego studencika... Ledwie godzinę się znamy, a już... wyspowiadaj się... otwórz swą duszę!... Zapewniam, nie przeżywam żadnej tragedji...

— A jednak...

— Nic...

— To pocoś „oczkowała“ do mnie i zgodziła się przyjść na kolację! — mało nie krzyknął Otocki, ale w porę ugryzł się w język.

Istotnie, zachowanie się nieznajomej było coraz bardziej zagadkowe. Czyżby jakie rozczarowanie miłosne i chęć zemsty nad „niewiernym“? Dlatego zgodziła się udać do knajpki, przyjmując zaproszenie pierwszego z brzegu, lepiej prezentującego się, przechodnia. A teraz żałuje...

Choć Otocki był przygotowany na coś „niezwykłego“ — nie sądził, że tak nudnie spędzi wieczór.

Na szczęście, w tejże chwili zbliżył się kelner, niosąc maszynkę z czarną kawą i nieodzowną butelkę likieru.

Gdy oddalił się, napełniwszy kieliszki, Otocki trącił swoim o kieliszek sąsiadki, sądząc, iż pod wpływem napoju stanie się szczersza. Próżne jednak pozostały te usiłowania. Nie umoczyła nawet w nim swych ust, jak i poprzednio nie udało mu się jej nakłonić, by wychyliła, choć lampkę wina.

— Nie pije pani?

— Nie znoszę alkoholu....

Dobra towarzyszka! Nie pije, rozmawiać nie chce! Ładnie wpadł! A może, gdy się przedstawi — dotychczas nie wymienił swego nazwiska, ani nie wiedział nawet, jak ona ma na imię — nabierze zaufania i opowie mu, co ją skłoniło do samotnej wędrówki po Nowym Świecie i zawarcia z nim znajomości...

— Czy nie słyszała pani o Otockim? — zadał podstępne zapytanie, w nadzieji, że przeczytawszy którą z jego książek, ucieszy się, poznając autora.

— Nie! A czemu pan zapytuje?

— Ot, tak!... — kłamał — Podobno znany literat pisze dużo powieści...

— Jakie?

— Powieści o niezrozumianych kobietach!.. Pełne wiru namiętności... i miłosnych przygód...

— Głupstw nie czytuję...

Otocki zmięszał się i zaczerwienił gwałtownie. Nie, tego było za wiele i po podobnym wstępie trudno wymieniać swoje nazwisko. Poczuł się dotknięty w swej miłości własnej.

— Ładna, bo ładna — pomyślał — ale dziwnie niemiła i narwana. Pewnie histeryczka...

Postanowił, jaknajszybciej zakończyć „ucztę“, zapłacić rachunek... i rozstać się z towarzyszką. Nie tylko wieczór zawiódł wszelkie miłe oczekiwania — ale jeszcze natrafił na taką, która nietylko o nim nie słyszała, ale i jego utwory określiła — jako głupstwo....

Podrażniony, rozglądał się teraz po restauracyjnej sali, nie usiłując nawet nadal podtrzymać rozmowy...

Niezadługo pierwsza. W sali panuje ruch i gwar wielki i wszystkie niemal stoliki są zajęte. Muzyka gra jakąś skoczną melodję, a zewsząd dobiegają śmiechy i wesołe głosy kobiet. Młodych, rozbawionych kobiet...

Nagle uderzył go pewien szczegół.

W drzwiach sali stał wysoki, starszy mężczyzna, ubrany elegancko — ale o dziwnie odpychającym wyrazie twarzy. Istny zły i zawzięty buldog. Stał, patrząc wyraźnie w tym kierunku — lecz znać było, że to nie Otocki zaprząta jego uwagę, a siedząca obok towarzyszka. Gdy podobna niema kontemplacja trwała dłuższą chwilę, Otocki nie wytrzymał i szepnął:

— Jakiś pan podziwia panią usilnie.

— Mnie?

— Proszę spojrzeć...

Siedziała nieco tyłem odwrócona do wejścia. Posłyszawszy uwagę Otockiego nie obejrzała się jednak, a drgnąwszy lekko i pochylając jeszcze niżej głowę, aby nieznajomemu uniemożliwić widocznie bliższe jej rozpoznanie — również szeptem zagadnęła nerwowo.

— Jak wygląda?

— Wysoki... tęgi... starszy pan...

— Łysy? Twarz czerwona, nalana?

— Tak! Zna go pani?

— Nie... e! — wyrzuciła po krótkiem wahaniu.

— Dziwne, że go pani nie zna, a jednak określiła wygląd, nie odwracając się nawet!

— Bo... bo...

Otocki nie nalegał. Ciekaw był co dalej nastąpi. Nieznajomy, który nadal wpijał się wzrokiem w dziewczynę, wykonał raptownie gwałtowny ruch, jakby zamierzając podejść do ich stolika — lecz powstrzymał się. Groźnie tylko zmarszczyły się jego brwi, dokoła ust zarysowała się ironiczna zmarszczka, niby chciał rzec — „spotkamy się jeszcze!“ Poczem, powoli, widocznie nie zamierzając w miejscu publicznem wywoływać awantury, wykręcił się i wyszedł z sali.

— Poszedł?

— Tak...

Westchnienie ulgi wyrwało się z jej piersi.

— Czemuż pani tak się przelękła, skoro twierdzi, że nie zna tego jegomościa?

— A... nie... znam... Wcale się nie przelękłam!

— Hm...

Oczy Otockiego pobiegły teraz w kierunku rąk towarzyszki. Wysmukłe, białe paluszki, których nie zdobił żaden pierścionek, drżały widocznie i zaciskały się kurczowo.

Lecz nie ten dowód jawnego niepokoju zainteresował go najbardziej. Mimo uporczywych wykrętów łatwo mógł poznać, że bardzo poruszyło ją nieoczekiwane spotkanie. Ale te delikatne, rasowe paluszki zaciskały się silnie pod stołem dokoła niewielkiej, skórzanej walizeczki. Na walizeczkę Otocki już przedtem zwrócił uwagę i zaciekawiło go, czemu dziewczyna na sekundę nie chce się z nią rozstać. Wykwintny, żółty, maleńki kuferek, taki w jakich artystki przechowują szminki, równie dobrze mogący służyć za schowanko dla biżuterji. Choć tajemnicza osóbka posiadała jeszcze elegancką torebkę — tej walizki nie chciała pozostawić w szatni i zabrawszy ją z sobą, położyła obok na krzesełku. Obecnie trzymając ją kurczowo, ukrywała pod stołem.

— Cóż pani za skarby tam przechowuje? — nie wytrzymał Otocki.

— Gdzie?

— W tej walizeczce, czy też neseserze... Widzę, że chroni ją pani starannie, snać obawiając się, że ów nieznajomy dżentelmen powróci, spostrzeże i porwie...

Cios został wymierzony celnie.

— Ja? Cóż znowu... Skąd pan?...

Teraz jej oczy błyszczały nienawiścią. Powtórzyła z gniewem.

— Skąd pan? Czy pan przypadkiem nie jest detektywem?

— Nigdy nim nie byłem! — odrzekł poważnie — Pozwoli pani, że nareszcie się przedstawię... Moje nazwisko brzmi Otocki... Ten sam, Otocki — dodał, widząc jej zdziwioną minę — który pisze powieści, nie znajdujące uznania w oczach łaskawej pani...

— Ach, to pan...

— Zresztą, niema to nic do rzeczy... Ale doprawdy, znalazłem się dziś w dość głupiej sytuacji... Poznając panią, sądziłem, że jej tylko o miłe przepędzenie wieczoru chodzi. Dumą mnie napawało, iż równie elegancka i urocza dama pragnie mnie przyjąć za towarzysza... Tymczasem...

— Tymczasem?

— Ośmielę się być szczery! Łatwo poznać, że coś panią dręczy i coś niepokoi... Napomykałem niedawno o życiowej tragedji, nie dała się pani wyciągnąć na zwierzenia... Obecnie, mimo zaprzeczeń, spotkanie z owym starszym panem też musi posiadać głębsze znaczenie.. I ta waliza, którą pani tak starannie ukrywa...

— Zapewniam... nic... nic!.. — przerwała gwałtownie — Jest pan na mylnej drodze... Ot, zwykłe kobiece nerwy...

— W takim razie...

— Zepsułam panu wieczór! Tak, panie Otocki, czasami się zdarza! Biedny autor! Koniecznie wynajduje sfinksa w bardzo zwykłej kobietce! Proszę o papierosa...

Zaciągnąwszy się głęboko dymem, spojrzała nań z uśmiechem.

— Pragnie pan czegoś się o mnie dowiedzieć? Jestem kapryśna, zmienna, jak mimoza!... Nieraz nie otwieram ust godzinami! A reszta, to pańskie posądzenia.

Choć Otocki nie odparł ani słówkiem, czuł doskonale, że się nie pomylił i że to, co zdążył zauważyć nie było wytworem „literackiej fantazji“. Skoro jednak postanowiła się zapierać. Zrozumiał, iż ani prośbą, ani namowami nic z niej nie wydobędzie...

Najlepiej, jaknajszybciej zakończyć „przygodę“.

Posiedziawszy jeszcze czas jakiś — oczywiście w milczeniu — przy stoliku, dla przyzwoitości, zawołał kelnera i uregulował rachunek.

— Późna godzina! — oświadczył krótko, spozierając na zegarek i powstając z miejsca — Czy idziemy?

— Sądzę, że pan mnie samej nie pozostawi w restauracji!

— Pani taka tajemnicza, że doprawdy nie wiem ani czego sobie życzy, ani co zamierza...

— Jak każda niewiasta...

Gdy znaleźli się na ulicy, poufale ujęła go pod ramię. W drugiej rączce nadal mocno trzymała walizkę.

— Czy pan mieszka sam?

Na podobne pytanie najmniej był przygotowany.

— Sam... Szczęśliwie jestem dotychczas kawalerem!. Ale czemu to panią zaciekawia?

— Pragnę pojechać do pana!

— Pani? Do mnie?...

Gdyby Otockiemu, oświadczono, że mają go w tej chwili posiekać na kawałki, głos jego nie zabrzmiałby mniejszem zdziwieniem.

— Do mnie chce pani pojechać? — powtórzył.

— Cóż pana to tak dziwi? — roześmiała się, pokazując rząd białych i równych, jak perełki, ząbków — Nie przywykł szanowny autor do odwiedzin niewieścich?

— Tak... Lecz...

— Bo byłam taka nieznośna przy kolacji... Obiecuję całkowitą poprawę... A może nie jestem ładna i nie podobam się panu dobrodziejowi...

— Pani mi się nie podoba?

W każdym mężczyźnie drzemie ukryty samiec. Choćby ten mężczyzna był najkulturalniejszy. Wystarczy, aby kobieta, która przed chwilą wydawała nam się nudna, rzuciła lekką zachętę — by natychmiast względem niej zmieniło się nasze postępowanie. Otocki nie stanowił wyjątku. Za dotychczasowe przykrości mógł otrzymać rekompensatę. I choć przed chwilą poprzysięgał sobie, że nieznajomą co rychlej pożegna — jął śpiesznie wołać taksówkę.

Pozatem może zaspokoi dręczącą go ciekawość! Och, nietylko o przystojną istotkę mu chodziło, która pragnie odwiedzić jego kawalerskie mieszkanko! Nie tylko! Może tam, zechce ona nareszcie opowiedzieć, co oznacza jej dotychczasowe postępowanie... I ta walizeczka...

Gdyby jednak trochę przezorniejszy był Otocki nie przyjąłby tak pochopnie tych odwiedzin... Na ileż przykrości i skomplikowanych przygód miały one go narazić! Jakże nieprzezorni są literaci...

Tymczasem tajemnicza osóbka, jakby zapomniawszy o dotychczasowym smutku, siedząc w samochodzie i blisko przytulona do niego, mówiła:

— I ja zkolei panu się przedstawię!... Na imię mam Ryta!... Ładne imię?

— Ryta! Bardzo ładne!... Panna, czy też pani Ryta?...

— Panna Ryta, do usług!... Nazwisko zaś moje, niechaj chwilowo pozostanie nieznane...

O nazwisko Otocki nie miał zamiaru obecnie się dopytywać. Pochłonął go inny widok... Pożerał oczami najpiękniejszą nóżkę, jaka kiedykolwiek wychylała się dyskretnie z pod sukienki w Warszawie.

ROZDZIAŁ II.

Noc miłosna Otockiego.

Otocki zajmował niewielkie, dwupokojowe mieszkanko przy ulicy Pięknej — sam — nie trzymając służby. Łatwo więc mógł przyjmować odwiedziny niewieście, o każdej porze dnia i nocy.

W mieszkaniu — szczególniej w gabinecie — panował nieład, zaiste artystyczny. Pełno tu było książek, grubych foljałów i manuskryptów, tworzących wielkie stosy, zarówno na biurku — gdzie leżał rękopis rozpoczętej powieści, jak i na sąsiadujących z nim krzesłach. Na ścianach dużo obrazów pierwszorzędnych malarzy — tu i ówdzie fotografja kobieca — pamiątka miłosnej przygody.

— Prawdziwy śmietnik, albo pracownia literacka! — oświadczył towarzyszce, gdy znaleźli się w mieszkanku i ona rozglądała się ciekawie dokoła.

Pomógł jej zdjąć jedwabny płaszczyk i złożył go starannie na którymś stosie papierów. Poczem zrzuciwszy na podłogę parę grubych ksiąg, leżących na otomanie, gestem zapraszał, by zajęła na niej miejsce.

— Zechce się pani rozgościć, panno Ryto i nie przerażać powieściopisarskim nieładem!

— Bardzo tu ładnie! — odparła uprzejmie i jakby pragnąc zaznaczyć, że przybywa na dłużej, zsunęła kapelusik, kładąc go wraz z tajemniczą, żółtą walizeczką na kanapę. W złotem obramowaniu swych krótkich włosów, wydawała się jeszcze piękniejsza.

— Istna wiochna! — pomyślał, a głośno dodał — Zniknę na chwilę, ale zaraz powrócę...

Szybko wszedł do sypialni, wyjął z szafki butelkę z winem i kieliszki. Teraz całkowicie odzyskał humor. Nie tylko śliczna osóbka sama zechciała go w nocy odwiedzić — ale zapewne rychło uchyli rąbek, otaczającej ją tajemnicy...

— Jestem! — zawołał wesoło, pojawiając się z powrotem w gabineciku i ustawiając butelkę i kieliszki na stole — Sądzę, że tym razem pani mi nie odmówi i choć usteczka umoczy w winie.. Wypijemy... za nasze powodzenie... i aby panią przestały gnębić troski...

— Troski? Et, głupstwo troski....

Głos panny Ryty — czy też tej, która pragnęła, aby ją tak nazywano — zabrzmiał wyzywająco.

Siedziała na otomanie, zagłębiona w poduszki, uśmiechnięta zalotnie, a jej policzki barwił rumieniec.

— Ot, tak to lubię!... — podawał kieliszek...

Pochwyciła go chętnie i trąciwszy się lekko z Otockim, wychyliła do dna...

— Brawo! Może jeszcze jeden?...

— Za chwilę!... A teraz proszę usiąść tu blisko koło mnie... na kanapie...

Drgnął. Zachęta aż nadto była wyraźna. Zresztą spodziewał się tej zachęty. Toć już w samochodzie tuliła się doń poufale, a później na schodach, gdy uścisnął jej rączkę, mocno odwzajemniła ten uścisk. Nie będzie jednak natarczywy. Może przódy nastąpią zwierzenia...

Przysiadłszy się tedy jaknajbliżej, tak, że ramieniem ocierał się o nią, oczekiwał, co dalej ona mu powie... Ale spodziewane wyznanie nie następowało... Milczała, odwróciwszy nieco, widocznie zawstydzona, główkę...

— Najprzód miłość... a później zwierzenia! — pomyślał cynicznie — Skoro sama chce...

Pochwycił zgrabne, smukłe paluszki i począł je obsypywać pocałunkami. Kusząco bielało, za pod wyciętej, wieczorowej sukienki obnażone ramię. Wzdłuż tego, ciepłego, a gładkiego, niczem jedwab ramienia, pobiegły jego usta. Nie broniła mu tej pieszczoty... Łakome usta wędrowały coraz wyżej, aż...

Aż krew zamieniła się w lawę...

Otocki nie panował dłużej nad sobą. Porwał w ramiona uroczą kusicielkę, przycisnął z całej mocy do siebie to gibkie i piękne ciało, namiętnie szukając jej ust....

Napróżno...

Umyślnie odwracała głowę czy to przez resztki jakiejś skromności, czy też by bardziej pożądanym stał się pocałunek.

Ale Otocki nachylał się coraz bliżej i już miał swemi wargami dotknąć jej krasnych, jak maliny, warg, gdy wtem spostrzegł coś takiego, co zmusiło go do zaniechania myśli o pocałunku, a nawet wypuszczenia z swych objęć tej, którą za zalotnicę poczytywał...

— Pani płacze?

Po policzkach dziewczyny spływały dwie duże, zdawna hamowane łzy — a samych policzków nie barwił rumieniec. Była ziemisto blada.

— Pani płacze, panno Ryto?

Zrazu ciche, coraz głośniejsze stawały się łkania. Znać było iż pragnie się jeszcze opanować. Daremnie. Przypadła główką do poduszki, leżącej na otomanie i ukrywszy w niej twarz, zaszlochała boleśnie, jak ktoś, kogo spotkało nieszczęście wielkie.

— Ależ, panno Ryto! Czuje się pani dotknięta mojem postępowaniem?? Bardzo mi przykro... Choć doprawdy nie rozumiem — bełkotał, istotnie nie mogąc sobie tego nagłego wybuchu rozpaczy wytłomaczyć.

Nie otrzymał odpowiedzi. Łkania trwały dalej, a ciałem dziewczyny wstrząsał raz po raz nerwowy dreszcz.

— A niech cię licho porwie! — pomyślał ze złością w duchu. — Warjatka! histeryczka! Sama zaczepia niemal na ulicy, później urządza fochy! Jedzie do mnie, robi czułe miny, prosi abym się przysiadł... a kiedym ją pocałował... płacze, spazmuje... Wszystko to jest nadzwyczajne i niezrozumiałe... Tak jak niezrozumiała i podejrzana wydaje się historja z tym nieznajomym i z tą walizeczką.

Z gniewem spojrzał na leżący na otomanie żółty kuferek...

Wypadało jednak być dżentelmenem do końca.

— Panno Ryto — rzekł. — Nie uczynię nadal nic takiego, co pani mogłoby być niemiłe. Nie przywykłem siłą zdobywać kobiety... Wogóle, jeśli pozwoliłem sobie względem niej stać się poufalszym, to częściowo jest pani w tem sama winna.

— Niechże pan... zrozumie... — dobiegł go cichy szept wśród łkań — ja... ja nie... jestem... taka...

— Najzupełniej to rozumiem! — odparł. — Ale pocóż była ta cała komedja? Może zechce mi to pani wytłomaczyć?

— Gdybym mogła...

Otockiego nagle olśniła pewna myśl. Nie darmo pisywał psychologiczne opowiadania. Myśl ta wyjaśniała wszystko — i zrobiło mu się dziewczyny żal. Zbyt egoistycznie ją przed chwilą osądził.

— Skoro pani nie chce, to ja za nią wszystko wypowiem! Tylko proszę skończyć z tem zapieraniem się i udawaniem, bo stawia to panią w fałszywem świetle... Nie zamierzam wdzierać się w cudze życie, ani w cudze tajemnice, ale...

Łkania ucichły. Słuchała teraz uważnie.