Hamlaghkem - Alicja Thiziri - E-Book

Hamlaghkem E-Book

Alicja Thiziri

0,0
7,00 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Ona i on. Klasyka? Ależ jaka znów klasyka? Ona Polka, on Kabyl. Oboje w Paryżu. On bez prawa pobytu, ona… A to się jeszcze okaże. Mnóstwo zdarzeń, zderzeń i zaskoczeń. Śmiechu, łez i emocji. Słowem: Hamlaghkem.
Hamlaghkem. Kuskus, ciasto ze świni i wino do kolacji. Żeby dowiedzieć się, co oznacza tytuł, trzeba przeczytać książkę do ostatniej strony. Ale warto byłoby to zrobić, nawet gdyby wyjaśnienie znajdowało się na samym początku.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Alicja Thiziri

Hamlaghkem

 

 

Redakcja

Ewa Klimek

 

Korekta

Anna Witkowska

 

 

Projekt okładki

Zofia Stybor

 

Skład do wersji elektronicznej

E-Bookowo

 

 

 

Copyright © by Alicja Thiziri 2023

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Seqoja 2023

 

ISBN: 978-83-67935-00-5

 

Wydawnictwo Seqoja

ul. Żołnierska 11B/20, 10-558 Olsztyn

tel. 534 834 852

e-mail: [email protected]

www.seqojawydawnictwo.pl

 

 

Olsztyn 2023

Wydanie I

 

 

Widoki na zwłoki

 

– Ale co on, do czorta, łowi na tym balkonie?

Mój wzrok – zza teatralnej lornetki, którą w przebłysku geniuszu zaraz po telefonie od Danki wrzuciłam do torebki – przesuwał się po oddalonym od nas o niecałe sto metrów nieruchomym ciele Janka usadowionego na plażowym krześle, z wędką w ręku. Głowa okryta czarnym kapturem zwisała bezwładnie, a różowiutka broda opierała się na klatce piersiowej. Szare dresowe spodnie kończyły się w żółtych gumiakach.

– Płytki łowi – wyjaśniła mi Danusia, stojąc z wyciągniętą dłonią w oczekiwaniu na lornetkę.

– Chodnikowe? – Zainteresowałam się, z uwagą przyglądając się dwóm innym wędkom wetkniętym między balkonową barierkę.

– Nie. Kompaktowe.

Rzeczywiście dwa piętra niżej wiatr kołysał srebrne krążki. Oddałam w końcu przyjaciółce sprzęt do pogłębionej obserwacji.

– Myślisz, że nie żyje? – Dance zlodowaciał głos. – Od trzech dni łowi…

– Trzy doby chłop się z krzesła nie rusza, a ty dopiero dzisiaj mi to mówisz? – Pociągnęłam nosem.

– Może na noc wchodził do domu. Skąd mam wiedzieć. Zresztą Janek był zawsze dziwny…

– Ale nie do tego stopnia. – Nikt nie miał prawa w mojej obecności powiedzieć złego słowa o Janie. – Zadzwonię do niego.

Wykręciłam numer. Moje serce galopowało, czekając na ulubiony głos, ale nikt nie odebrał.

– Nie wiem, co on wykombinował. Miał jechać na jakieś wesele. Pożegnaliśmy się. Prosił, żebym na siebie uważała. Był taki… – Otarłam mokre policzki trzęsącą się dłonią.

– Trzeba zawiadomić policję.

– Ja jutro jadę. Nie mogę zeznawać. Może ty zadzwonisz?

– Zrobię ci kawę. Chcesz? – Danusia chyba też nie miała ochoty przyznawać się władzy, że od paru dni podgląda zwłoki sąsiada.

– Nie masz czegoś zimnego?

– Powiem Piotrkowi, żeby przyszedł. Niech on zadzwoni – zadecydowała, wychodząc do kuchni.

Wróciła z kartonikiem soku pomarańczowego, wykręciła numer do swojego chłopaka. Ściskając słuchawkę między ramieniem a policzkiem, nalała zimnego napoju do literatek.

– Wreszcie się do czegoś przyda ten twój gach. – Wypiłam sok duszkiem.

– Tylko nie wspominaj przy nim nic o tych zdjęciach z urodzin. Zapomniałam cię uprzedzić… – Patrzyła na gołębia, który usiadł na parapecie. – Ciągle przylatują tu te ptaszyska – poskarżyła się.

– Nie miałam najmniejszego zamiaru nic mówić temu zazdrośnikowi.

– Wywołałaś je już? – Danka gładziła nieistniejącą fałdkę na sukience.

– Zdjęcia? Nie. Tomasz wywoła.

– Masz do niego zaufanie?

– Zaufanie do Tomka? – Zaśmiałam się nerwowo. – W końcu mamy zamiar się zaręczyć, jak wrócę z Paryża. To chyba powinnam mieć…

– Ale czy masz, kochana? – Danuśka nie zadowoliła się wymijającą odpowiedzią. – Żałuję, że tak zaszalałyśmy…

– Och! To tylko zdjęcia topless. Czym ty się przejmujesz? Tomek je schowa do szuflady. Znam go. Co ta niedorajda miałaby z nimi zrobić?

Dzwonek do drzwi oznajmił przybycie Piotrka.

– Witam. O co chodzi? – spytał od progu.

– W bloku naprzeciw na balkonie od paru dni tkwi nieboszczyk. Zadzwonisz na policję i ich powiadomisz, bo my z tym nie mamy absolutnie nic wspólnego – poinformowałam go na przywitanie.

– A skąd wiecie? – Podszedł do okna, żeby zobaczyć zwłoki.

– Widać gołym okiem. Chyba nie sądzisz, że podglądamy ludzi przez lornetkę? – oburzyłam się.

Danka bawiła się wisiorkiem yin-yang, bojąc się odezwać, aby Piotr nie odgadł, że obserwowała kolegę.

– Nic nie widzę – oznajmił, zmrużywszy oczy.

– Tam na piątym siedzi. Różową gębę ma i łowi. – Podałam mu szczegóły niezbędne do identyfikacji.

– Po śmierci człowiek jest biały, nie różowy. – Piotr, który studiował medycynę i mógł mieć jakieś pojęcie o zmarłych, trochę nas zaskoczył. – Stąd nie widać koloru ciała… – Spojrzał na mnie pytająco.

– Masz tu żeton. Zadzwonisz z budki. Nas nie znasz, jakby ktoś się pytał – ostrzegłam, podając mu metalowy krążek. – Idź już! – Nie miałam zamiaru dłużej go znosić.

– Dlaczego ja?

– Bo mnie tu nie ma, człowieku, jestem we Francji, a Danusia jest zbyt wrażliwa – odparłam zniecierpliwiona.

– Przy jakiej ulicy jest ten blok?

– Długa pięćdziesiąt dwa, mieszkanie pięćset dwadzieścia trzy. – Bezmyślnie podałam adres Janka.

– Coś mi mówi, że to ty go wykończyłaś – zwrócił się do mnie z niemałą satysfakcją. – I mam nadzieje, że za to odpowiesz – dodał złowrogo, zamykając za sobą drzwi.

– Bubek – prychnęłam.

Danka nie zaprzeczyła. Usiadłyśmy po obu stronach okna, chowając się za zasłoną w pomarańczowe pasy. Czekałyśmy na akcję policji, gryząc paluszki z makiem.

– Wiesz… Obudziłam się dzisiaj z takim stuprocentowym przekonaniem, że spotkam tam kogoś interesującego. – Patrzyłam na Danusię rozmarzonym wzrokiem.

– W Paryżu?

– No.

– Janek już na tamtym świecie, ale Tomek jeszcze dycha.

– Tomek. Tomek. Tomek. – Zirytowałam się. – Mam go po dziurki w nosie. Odkąd moja mama postanowiła, że go wychowa, jest coraz gorzej. Chodzi jak nakręcona przez nią zabawka.

– Zauważyłam, że się zmienił, od kiedy wyprowadził się z akademika. – Danka przytaknęła głową.

– Na początku skakałam ze szczęścia, kiedy mama go w końcu zaakceptowała. Kiedy zaproponowała, że na czas studiów zatrudni go w muzeum jako nocnego stróża i da mu tam mieszkanie służbowe, myślałam, że to jak wygrana w totka. I co wygrałam? Co? Niesolonego ziemniaka, który kolekcjonuje ziołowe miotły. Już zapomniał, że obiecał mi przeprowadzkę na wybrzeże i założenie szkółki jeździeckiej. – Zgarnęłam ziarenka maku ze spódnicy na stoliczek i dodałam: – Tak lubiłam jeździć do jego rodziców na wieś. Całe dnie spędzaliśmy na koniach. Teraz już mnie do nich nie zabiera, bo to „strata czasu” – przedrzeźniłam Tomka, marszcząc nos. – Wiesz, o czym teraz marzy? – Popatrzyłam zirytowana na Dankę, która otwierała usta, nie pozwoliłam jej jednak odpowiedzieć: – Że zamieszkamy u mnie w domu z moimi rodzicami i że kiedyś otworzy aptekę. I zgadnij, kto mu ten makabryczny pomysł podsunął. – Danka podniosła dwa palce jak do odpowiedzi, lecz zanim zdążyła się odezwać, dokończyłam: – Tak, kochana. Dokładnie. Moja mama. – Napiłam się soku, odchrząknęłam i oświadczyłam: – A ja za młoda jestem, by być stara! – Wstałam i uroczyście wyrecytowałam Mickiewicza ze wzrokiem wbitym w przestrzeń gdzieś nad karniszami: – „Bez serc, bez ducha, – to szkieletów ludy! / Młodości! dodaj mi skrzydła! / Niech nad martwym wzlecę światem / W rajską dziedzinę ułudy: / Kędy zapał tworzy cudy, / Nowości potrząsa kwiatem”. – Moja ręka opadła na żółtą paczkę z chrupiącą przekąską.

– Myślisz, że ja już jestem stara? – Danka robiła głupie miny do swojego odbicia w lustrze na drzwiach pokoju.

– Wątpię, że można się postarzeć choćby o jeden dzień, będąc z Piotrem – odgoniłam jej obawy. – On jest diabelnie przystojny, diabelnie ambitny i nie ma zamiaru żyć u swoich teściów – wyliczałam zalety jej chłopaka.

– Myślałam, że go nie cierpisz.

– Z całego serca. Jego gęba przypomina mi, jaki Tomasz nie jest.

– Przecież Tomuś też jest przystojny – próbowała mnie pocieszyć Danusia.

– Mnie od zawsze marzył się brunet, a nie słomiany blondyn o niebieskich oczach. Ludzie myślą, że to mój starszy brat. – Kolejny makowy patyczek znikał w moich ustach.

– Dlaczego się z nim nie rozstaniesz?

– Mama mi powiedziała, że teraz to już woli Tomka od jakiegoś nowego kretyna i że ona tyle dla mnie zrobiła, a ja jestem nieodpowiedzialna, rozkapryszona i zamiast jej podziękować, chcę ją wpędzić do grobu. A ja go takiego przerobionego nie kocham, Danusiu – wyznałam drżącym głosem.

– Mnie też rodzice namawiają do ślubu z Piotrkiem, a ja nie jestem pewna, czy naprawdę tego pragnę…

Patrzyła w milczeniu na nieżywego Janka, a ja oglądałam sobie lakier na paznokciach.

– Tylko tak się zastanawiam, jak mu powiedzieć, żeby zrobił sobie badanie na HIV. – Myślałam na głos, mając nadzieję, że Danka mi coś podpowie.

– T-t-tomkowi?! – wyjąkała.

– Nieee. Chłopakowi, którego poznam we Francji.

– Co ci przyszło do głowy? – Danusia odgarnęła z czoła kosmyk włosów czarnych jak pióra kosa.

– Nie chcę ryzykować. Pamiętasz ten film o dziewczynie, która zaraziła się od barmana na dyskotece? Zapomniałam, jaki był tytuł.

– „Fatalna miłość”?

– Właśnie! Tylko to jest takie mało spontaniczne. – Skrzywiłam się jak po kiszonej kapuście.

Dance nagle powiększyły się oczy.

– Radiowóz – wyszeptała.

Zamilkłyśmy. Na balkonie panował spokój. Jan nie przejawiał najmniejszych chęci, żeby powrócić do życia. Dyskretnie wytarłam oczy brzegiem rękawa. W pokoju słychać było tylko głośno tykający zegar. Drzwi balkonowe w końcu powoli się uchyliły, ukazując dwie rozglądające się głowy policjantów. Jeden z nich ostrożnie wyszedł, a drugi tkwił wewnątrz z wymierzoną w Janka spluwą.

– Chce zabić bezbronnego trupa! – Zawrzało we mnie.

– Urwał mu głowę! – wybełkotała Danka, krztusząc się własną śliną.

W ułamku sekundy wychylałyśmy się obie przez okno. Policjant zmiażdżył w rękach łysy łeb, który pękł z takim hukiem, że trzeci gliniarz wyskoczył z mieszkania. Tarmosili razem resztki Janka, odrywając mu nogi od tułowia.

– Czy to możliwe, żeby tak szybko się rozłożył? – Danka patrzyła na mnie z przerażeniem.

– Może się czegoś radioaktywnego nażarł – zasugerowałam, pamiętając o jego fascynacji chemią i najróżniejszymi eksperymentami.

– Włosy mu wypadły. – Danusia zamknęła okno i oparła się o nie plecami. – On na pewno jeszcze promieniuje – wydusiła przez zaciśnięte gardło.

Dzwonek do drzwi zelektryzował nasze owłosienie. Danka podeszła na palcach i wyjrzała przez judasza. Otworzyła bez słowa. Za drzwiami stał cholerny Pietrek.

– Jeszcze tu jesteś? – przywitał się ze mną. – Ten twój znajomy to strach na gołębie. Pasujecie do siebie – dodał, widząc mak na moich wyszczerzonych w nagłym uśmiechu zębach.

– Sam jesteś straszydłem – odburknęłam z niechęcią, choć rozpierała mnie nieziemska radość. Janek żył!

– To nie jest Jan?! – Danka wolała się upewnić.

– To nie był człowiek, tylko kukła, Danusiu. A skąd znasz tego sąsiada?

– Chodziliśmy do jednej klasy w liceum.

– Będę musiał mu powiedzieć, żeby się nie gapił w twoje okno. Macie do niego telefon?

– Nie. – Danka popatrzyła na mnie, hamując wybuch śmiechu.

– A ty, Alicjo?

– Ugryź się w piętę – wysyczałam.

Pokazałam Dance gest „zdzwonimy się” i wyszłam.