Kukułka bez zegara - Zygmunt Zeydler-Zborowski - E-Book

Kukułka bez zegara E-Book

Zygmunt Zeydler-Zborowski

0,0

Beschreibung

Wsłuchaj się w powieść jednego z najpopularniejszych pisarzy crime z PRL-u! Czy można być nawiedzonym przez ducha zmarłego małżonka? Zamożna wdowa, twierdzi, że tak. Jej córka podchodzi do sprawy sceptycznie aż do momentu, gdy widzi wyłamane drzwi apartamentu, pogotowie i twarz matki zastygłą w przerażającym grymasie. Czy majorowi Downarowi uda się odnaleźć zabójcę? Czy weźmie pod uwagę zjawiska paranormalne? Idealna dla czytelniczek i czytelników Marka Krajewskiego i Joe Alexa! Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 80

Veröffentlichungsjahr: 2025

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Zygmunt Zeydler-Zborowski

Kukulka bez zegara

 

Saga

Kukulka bez zegara

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2018, 2025 Zygmunt Zeydler-Zborowski i Saga Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727277578 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.

 

Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania

ROZDZIAŁ I 

Postanowiła przyrządzić na kolację sałatkę – taką, jaką bardzo lubił Jurek. Wędzona makrela, drobno pokrojona papryka, pietruszka, jajka na twardo i to wszystko przyprawione majonezem.

Właśnie zabrała się do obierania makreli, kiedy zadźwięczał dzwonek. Czyżby Jurek zapomniał kluczy? Pośpiesznie wytarła ręce, zdjęła fartuszek i wybiegła do przedpokoju.

To nie był Jurek. To była pani Krajnowska. Elżbieta z trudem zdobyła się na powitalny uśmiech.

– O! Dzień dobry.

– Czy można do pani na chwileczkę? Nie przeszkadzam?

– Ależ skąd. Proszę bardzo, niech pani wejdzie.

Starsza dama błyskawicznie znalazła się w przedpokoju i zaczęła obcałowywać Elżbietę.

– Dobry wieczór, kochanie, dobry wieczór. Strasznie dawno się nie widziałyśmy. Co słychać? Świetnie pani wygląda. Zawsze taka młodziutka, taka świeżutka, taka apetyczna. A czy pan Jureczek w domu?

– Nie, jeszcze nie wrócił – odparła Elżbieta, nieco zaskoczona tą niezwykłą serdecznością.

– Może to i lepiej.

– Nie rozumiem.

– Widzi pani, kochana pani Elżuniu, wolę przeprowadzić tę rozmowę z panią w cztery oczy. Są pewne sprawy...

Elżbieta poczuła nagły niepokój. Nie lubiła takich wstępów. Otworzyła drzwi pokoju.

– Proszę. Przecież nie będziemy tu rozmawiały.

Krajnowska szybko zlustrowała całe mieszkanie. Zajrzała to tu, to tam, dotknęła firanek, kwiatów stojących na oknie, aż wreszcie opadła z westchnieniem na fotel.

– Bardzo przyjemnie się urządziliście. Strasznie dawno u was nie byłam. Chyba jakieś dwa lata temu, a może jeszcze dawniej? Wtedy byłyśmy razem z Wandeczką. Pamięta pani? Także jakoś na wiosnę. – Pociągnęła palcem po politurowanym stoliku. – Okropnie się kurzy w tej Warszawie. Coś makabrycznego. Ledwie człowiek sprzątnie, a tu już...

– Rzeczywiście, bardzo się kurzy – przyznała Elżbieta, zadowolona, że właśnie dziś rano przejechała odkurzaczem swoje M-3. Wprawdzie nie spodziewała się gości, ale tak ją nagle ogarnęła żądza sprzątania. O tym stoliku oczywiście zapomniała. – Czy można panią poczęstować herbatą?

Krajnowska energicznie zamachała rękami.

– Nie, nie, ślicznie dziękuję. Lekarz polecił mi unikać płynów. Zresztą ja tylko na chwileczkę. Chciałam z panią porozmawiać. Niechże pani siada, pani Elżuniu.

Elżbieta usiadła i niespokojnie spojrzała na swojego gościa.

– Słucham?

– Widzi pani... Nie chciałabym zrobić pani przykrości, ale uważam to sobie za swój obowiązek... Zdecydowałam się panią odwiedzić, żeby pomówić o Wandeczce.

– O mamie? A co się stało?

– Nie, nic... Jeszcze się nic nie stało – Krajnowska znowu zatrzepotała rękami. – Tylko... tylko uważam, że musimy się wspólnie zastanowić...

– Nad czym mamy się zastanawiać?

– Chodzi o to, że powinna pani mamusię zaprowadzić do lekarza.

– Mama była nie tak dawno u lekarza. Przepisał jej jakieś zastrzyki.

– Ja nie mam na myśli internisty. – Krajnowska zniżyła głos i rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś ją może podsłuchać. – Tutaj chodziłoby o psychiatrę.

– O psychiatrę?

– Tak, kochana pani Elżuniu, właśnie mamie potrzebny jest psychiatra, dobry psychiatra.

– Ale dlaczego? Nie rozumiem.

Krajnowska wyjęła z torebki lusterko, puderniczkę, szminkę i zaczęła sobie z zapałem poprawiać makijaż.

– Czy Wandeczka... czy mamusia nigdy nie wspominała pani o tych zjawach?

– Ach, o tym pani mówi – roześmiała się Elżbieta. – Owszem, opowiadała mi te dziwne historyjki, ale przecież nie brałam tego poważnie.

– Nie ma się z czego śmiać – powiedziała nieco urażona Krajnowska. – To są bardzo poważne sprawy. Mamusia pani od czasu śmierci świętej pamięci Michała bezustannie mówi o tym widmie, o tych jakichś zjawach. To są stany obsesyjne. Ona żyje w ciągłym strachu, w ciągłym przerażeniu. Wczoraj musiałam u niej nocować. Prosiła mnie o to. Błagała, żebym jej nie zostawiała samej.

– No i co? Widziała pani ducha? – spytała Elżbieta.

Krajnowska zgarnęła do torby przybory toaletowe.

– Widzę, moja złota, że pani jest usposobiona żartobliwie. Wobec tego nie zabieram czasu. Żegnam.

Elżbieta zatrzymała ją energicznym ruchem ręki.

– Niechże się pani nie obraża. Przepraszam. Ale musi pani przyznać, że trudno te historie o duchach brać poważnie.

– Przecież nie chodzi o duchy – zniecierpliwiła się Krajnowska. – Chodzi o psychiczny stan Wandeczki. Wydaje mi się, że pani powinna się bardziej zainteresować swoją matką.

– Dotychczas mama była osobą aż nazbyt samodzielną – powiedziała Elżbieta.

– I w dalszym ciągu jest samodzielna, tylko te niezwykłe wizje, które ją prześladują... Zaczynam się o nią bać. Dlatego przyszłam do pani.

Elżbieta pokiwała głową.

– Dobrze. Zadzwonię do mamy i umówię się. Bardzo dziękuję, że pani mnie o tym powiadomiła.

– Uważałam to za swój obowiązek – Krajnowska wytarła chusteczką okrągłą, pucołowatą twarz i wstała. – Niech pani tylko nie wspomina Wandeczce o naszej rozmowie. To mogłoby popsuć stosunki między nami.

– Może pani być zupełnie spokojna – zapewniła z ożywieniem Elżbieta. – Zachowam całkowitą dyskrecję. I jeszcze raz dziękuję, że mnie pani odwiedziła – dodała odprowadzając swojego gościa uo przedpokoju.

Wróciła do sałatki.

„Ta baba popsuła mi dobry nastrój” – myślała, drobno siekając jajka.

Teraz przypomniała sobie dokładnie ostatnie spotkanie z matką. Była wtedy zajęta zupełnie czym innym i jednym uchem słuchała opowieści o zjawach z tamtego świata. Zresztą przywykła już od dawna, właściwie od dzieciństwa do wróżb, seansów spirytystycznych, do talerzyków, tańczących stolików, kabał. Mama uwielbiała kontaktować się z przybyszami z zaświatów, a kiedyś nawet próbowała i czarnej magii. Toteż pojawienie się ducha niedawno zmarłego Michała nie wydawało się sprawą specjalnie sensacyjną.

Skończyła przyrządzać sałatkę i poszła do telefonu. Nakręciła numer. Po chwili usłyszała podniecony głos mamy.

– To ty, Elżuniu? Wyobraź sobie, że znowu był.

– Kto?

– No jak to kto? Michał. Ja chyba zwariuję. To jest ponad moje siły.

– Mamo! Na miłość boską – powiedziała energicznie Elżbieta – przestań się sugerować tymi bzdurami. Przecież nie możesz brać na serio takich rzeczy. Zlituj się! Nie myśl o tym.

– Łatwo ci mówić. Jakżeż ja mogę nie myśleć, kiedy ja go widzę? Pojawia się. Nic nie mówi i znika. To jest kara, Elżuniu, to jest kara.

– Głupstwa pleciesz, mamo. Jaka znowu kara? Za co?

Głos w słuchawce był ledwie dosłyszalny:

– Przecież wiesz, że pragnęłam jego śmierci.

– Dajże spokój – zdenerwowała się Elżbieta. – Nie wmawiaj w siebie podobnych bredni. Zajmij się czymś. Poczytaj coś. Idź do którejś z tych twoich kum albo wybierz się do kina. À propos. Może pójdziemy jutro do „Skarpy”? Kupię rano bilety i zadzwonię do ciebie.

Rozmowa z matką nie poprawiła Elżbiecie humoru. Krajnowska miała rację. To jednak nie wyglądało dobrze. Trzeba było coś postanowić. Może Jurek ma jakiegoś zaprzyjaźnionego psychiatrę? A w ogóle dlaczego on jeszcze nie wrócił? Gdzie się znowu włóczy? Ostatnio zrobił się nieznośny z tymi wieczornymi powrotami do domu. Mógłby chociaż zadzwonić, że spóźni się na kolację.

Przyszedł dopiero około dziesiątej. Twarz miał chmurną i czuć było od niego alkohol.

– Znowu piłeś – stwierdziła Elżbieta obojętnie.

– Spotkałem kolegę.

– Czy ty nie za często spotykasz kolegów? Zjesz trochę sałatki? Zrobiłam taką, jak lubisz.

Skrzywił się.

– Dziękuję. Nie jestem głodny. Może później...

– Już dziesiąta. Później pójdziemy spać.

Wzruszył ramionami i włączył telewizor. To był najlepszy sposób na przerwanie niewygodnej rozmowy.

Zostawiła go w spokoju. Wiedziała, że to nie jest odpowiedni moment do robienia wymówek. Poszła do kuchni i wstawiła sałatkę do lodówki. I ona także straciła apetyt. Rozmowa z Krajnowską, potem telefon do mamy, a teraz znowu podpity Jurek... Siła złego na jednego. Stanowczo nie udał się ten wieczór, który miał być bardzo miłym wieczorem.

Nazajutrz poszły do „Skarpy”. Przed kinem spotkały się w „Nowym Świecie”. Elżbieta chciała porozmawiać z mamą.

Pani Wanda zjawiła się punktualnie. Była jak zwykle dosyć ekstrawagancko, aczkolwiek niezbyt schludnie ubrana. Jakiś historyczny żabot, koronki przy rękawach, duża broszka z prawdziwymi turkusami, naszyjnik z „Jablonexu”, a do tego wszystkiego fantazyjnie powyginany kowbojski kapelusz. Popielaty kostium był może kiedyś elegancki, ale obecnie gwałtownie domagał się usług pralniczych. Makijaż starszej pani również pozostawiał wiele do życzenia.

– Siadaj, mamo – powiedziała trochę nerwowo Elżbieta, pragnąc jak najprędzej odwrócić uwagę kawiarnianych bywalców od ich stolika. – I błagam cię, zdejmij ten kapelusz.

– Czego ty chcesz od mojego kapelusza? Może nieładny?

– Ależ... owszem... bardzo ładny, tylko... tylko trochę nazbyt oryginalny.

– Teraz się właśnie takie nosi – powiedziała pani Wanda, ale kapelusz zdjęła, odsłaniając rzadkie, ufarbowane na fioletowo włosy.

Zamówiły kawę i ciastka. Obydwie lubiły słodycze. Po chwili Elżbieta powiedziała:

– Chciałam z tobą, mamo, pomówić. Bo właśnie...

– Wyobraź sobie, że teraz przychodzi prawie codziennie – przerwała jej pani Wanda. – To jest bardzo denerwujące. – W głosie jej wyczuwało się nie tyle niepokój, co ekscytację, wywołaną sensacyjnym zdarzeniem. – Ale ty mi oczywiście nie wierzysz,

– Posłuchaj, mamo. – Elżbieta przybrała ton łagodnej, choć stanowczej perswazji. – Tak dalej być nie może. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że ulegasz jakimś halucynacjom. To jest chorobliwe. Powinnaś poradzić się lekarza neurologa.

– Przypuszczasz, córeczko, że zwariowałam?

Elżbieta potrząsnęła głową.

– Nie przypuszczam. To znaczy... jeszcze nie. Ale jestem zaniepokojona. Mówię zupełnie poważnie. To są stany obsesyjne. Powinnaś pójść do dobrego lekarza. Koniecznie.

– Doskonale wiesz, że ja mam zaufanie wyłącznie do doktora Buczyńskiego – powiedziała stanowczo pani Wanda i z zapałem zaczęła spożywać sernik wiedeński.

– A byłaś u doktora Buczyńskiego?

– Byłam. Parę dni temu.

– Mówiłaś mu o tych twoich przywidzeniach?

– To nie są żadne przywidzenia – zirytowała się pani Wanda. – A na ten temat nie rozmawiałam z doktorem Buczyńskim, ponieważ on jest stuprocentowym materialistą. Z nim w ogóle nie można mówić o tych sprawach.

– A jak z twoim sercem? – spytała Elżbieta.

– Doktor Buczyński stwierdził znaczną poprawę. Powiedział, że elektrokardiogram zupełnie dobry. Nawet był zdziwiony. Przepisał mi tylko jakieś kropelki i powiedział, żebym unikała gwałtowniejszych wzruszeń. Łatwo mu mówić...

– Bardzo cię proszę, mamo, idź do neurologa. Albo jeżeli chcesz, ja porozmawiam z doktorem Buczyńskim.

– Ani mi się waż! Nie mieszaj Buczyńskiego do tych spraw.

Elżbieta bezradnie spojrzała na matkę.

– Ale coś przecież trzeba zrobić. Trzeba coś konkretnego przedsięwziąć. Nie mogę cię tak zostawić.

Pani Wanda uśmiechnęła się i w przypływie czułości pogładziła córkę po dłoni.

– Dziękuję ci, kochanie, że tak się o mnie troszczysz. Ale nikt mi pomóc nie może, żaden doktor. Żaden. Nikt, absolutnie nikt.

– Jednak tak dłużej żyć niepodobna. W stałym napięciu... – upierała się Elżbieta.

– Szkoda, że mi nie wierzysz – westchnęła pani Wanda i włożyła kapelusz. – Chodźmy już. Spóźnimy się do kina.

Film był zupełnie niezły i bawiły się dobrze. Po skończonym seansie pani Wanda zaczęła wykazywać objawy zdenerwowania.

– Odprowadzisz mnie do autobusu?

– A może zanocujesz u nas? – zaproponowała miękko Elżbieta.

– Nie, nie. Pojadę do siebie. Wiesz przecież, że Jurek bardzo nie lubi, jak ja u was nocuję. Odprowadź mnie tylko do przystanku.

Zaledwie przeszły na drugą stronę Marszałkowskiej, nadjechał pośpieszny autobus „A”. Pani Wanda mieszkała na Malczewskiego.

Elżbieta wolnym krokiem wracała do domu.

„Co robić?” – myślała zafrasowana. Zdawała już sobie sprawę, że natychmiastowa interwencja psychiatry, dobrego, mądrego psychiatry jest konieczna. Ale przede wszystkim gdzie takiego znaleźć, a po wtóre jak zmusić mamę do odwiedzenia lekarza, który by nie był doktorem Buczyńskim? Pogrążona w niewesołych rozmyślaniach znalazła się na Wilczej.

Jurek wyjątkowo pilnował domowego ogniska. Był zupełnie trzeźwy. Przygotował kolację, posłał tapczan, wyrzucił śmieci. Całe jego zachowanie cechowała serdeczna uprzejmość. Najwyraźniej przeżywał okres skruchy.