Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Wsłuchaj się w powieść jednego z najpopularniejszych pisarzy crime z PRL-u! Czy można być nawiedzonym przez ducha zmarłego małżonka? Zamożna wdowa, twierdzi, że tak. Jej córka podchodzi do sprawy sceptycznie aż do momentu, gdy widzi wyłamane drzwi apartamentu, pogotowie i twarz matki zastygłą w przerażającym grymasie. Czy majorowi Downarowi uda się odnaleźć zabójcę? Czy weźmie pod uwagę zjawiska paranormalne? Idealna dla czytelniczek i czytelników Marka Krajewskiego i Joe Alexa! Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 80
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Saga
Kukulka bez zegara
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2018, 2025 Zygmunt Zeydler-Zborowski i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727277578
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Postanowiła przyrządzić na kolację sałatkę – taką, jaką bardzo lubił Jurek. Wędzona makrela, drobno pokrojona papryka, pietruszka, jajka na twardo i to wszystko przyprawione majonezem.
Właśnie zabrała się do obierania makreli, kiedy zadźwięczał dzwonek. Czyżby Jurek zapomniał kluczy? Pośpiesznie wytarła ręce, zdjęła fartuszek i wybiegła do przedpokoju.
To nie był Jurek. To była pani Krajnowska. Elżbieta z trudem zdobyła się na powitalny uśmiech.
– O! Dzień dobry.
– Czy można do pani na chwileczkę? Nie przeszkadzam?
– Ależ skąd. Proszę bardzo, niech pani wejdzie.
Starsza dama błyskawicznie znalazła się w przedpokoju i zaczęła obcałowywać Elżbietę.
– Dobry wieczór, kochanie, dobry wieczór. Strasznie dawno się nie widziałyśmy. Co słychać? Świetnie pani wygląda. Zawsze taka młodziutka, taka świeżutka, taka apetyczna. A czy pan Jureczek w domu?
– Nie, jeszcze nie wrócił – odparła Elżbieta, nieco zaskoczona tą niezwykłą serdecznością.
– Może to i lepiej.
– Nie rozumiem.
– Widzi pani, kochana pani Elżuniu, wolę przeprowadzić tę rozmowę z panią w cztery oczy. Są pewne sprawy...
Elżbieta poczuła nagły niepokój. Nie lubiła takich wstępów. Otworzyła drzwi pokoju.
– Proszę. Przecież nie będziemy tu rozmawiały.
Krajnowska szybko zlustrowała całe mieszkanie. Zajrzała to tu, to tam, dotknęła firanek, kwiatów stojących na oknie, aż wreszcie opadła z westchnieniem na fotel.
– Bardzo przyjemnie się urządziliście. Strasznie dawno u was nie byłam. Chyba jakieś dwa lata temu, a może jeszcze dawniej? Wtedy byłyśmy razem z Wandeczką. Pamięta pani? Także jakoś na wiosnę. – Pociągnęła palcem po politurowanym stoliku. – Okropnie się kurzy w tej Warszawie. Coś makabrycznego. Ledwie człowiek sprzątnie, a tu już...
– Rzeczywiście, bardzo się kurzy – przyznała Elżbieta, zadowolona, że właśnie dziś rano przejechała odkurzaczem swoje M-3. Wprawdzie nie spodziewała się gości, ale tak ją nagle ogarnęła żądza sprzątania. O tym stoliku oczywiście zapomniała. – Czy można panią poczęstować herbatą?
Krajnowska energicznie zamachała rękami.
– Nie, nie, ślicznie dziękuję. Lekarz polecił mi unikać płynów. Zresztą ja tylko na chwileczkę. Chciałam z panią porozmawiać. Niechże pani siada, pani Elżuniu.
Elżbieta usiadła i niespokojnie spojrzała na swojego gościa.
– Słucham?
– Widzi pani... Nie chciałabym zrobić pani przykrości, ale uważam to sobie za swój obowiązek... Zdecydowałam się panią odwiedzić, żeby pomówić o Wandeczce.
– O mamie? A co się stało?
– Nie, nic... Jeszcze się nic nie stało – Krajnowska znowu zatrzepotała rękami. – Tylko... tylko uważam, że musimy się wspólnie zastanowić...
– Nad czym mamy się zastanawiać?
– Chodzi o to, że powinna pani mamusię zaprowadzić do lekarza.
– Mama była nie tak dawno u lekarza. Przepisał jej jakieś zastrzyki.
– Ja nie mam na myśli internisty. – Krajnowska zniżyła głos i rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś ją może podsłuchać. – Tutaj chodziłoby o psychiatrę.
– O psychiatrę?
– Tak, kochana pani Elżuniu, właśnie mamie potrzebny jest psychiatra, dobry psychiatra.
– Ale dlaczego? Nie rozumiem.
Krajnowska wyjęła z torebki lusterko, puderniczkę, szminkę i zaczęła sobie z zapałem poprawiać makijaż.
– Czy Wandeczka... czy mamusia nigdy nie wspominała pani o tych zjawach?
– Ach, o tym pani mówi – roześmiała się Elżbieta. – Owszem, opowiadała mi te dziwne historyjki, ale przecież nie brałam tego poważnie.
– Nie ma się z czego śmiać – powiedziała nieco urażona Krajnowska. – To są bardzo poważne sprawy. Mamusia pani od czasu śmierci świętej pamięci Michała bezustannie mówi o tym widmie, o tych jakichś zjawach. To są stany obsesyjne. Ona żyje w ciągłym strachu, w ciągłym przerażeniu. Wczoraj musiałam u niej nocować. Prosiła mnie o to. Błagała, żebym jej nie zostawiała samej.
– No i co? Widziała pani ducha? – spytała Elżbieta.
Krajnowska zgarnęła do torby przybory toaletowe.
– Widzę, moja złota, że pani jest usposobiona żartobliwie. Wobec tego nie zabieram czasu. Żegnam.
Elżbieta zatrzymała ją energicznym ruchem ręki.
– Niechże się pani nie obraża. Przepraszam. Ale musi pani przyznać, że trudno te historie o duchach brać poważnie.
– Przecież nie chodzi o duchy – zniecierpliwiła się Krajnowska. – Chodzi o psychiczny stan Wandeczki. Wydaje mi się, że pani powinna się bardziej zainteresować swoją matką.
– Dotychczas mama była osobą aż nazbyt samodzielną – powiedziała Elżbieta.
– I w dalszym ciągu jest samodzielna, tylko te niezwykłe wizje, które ją prześladują... Zaczynam się o nią bać. Dlatego przyszłam do pani.
Elżbieta pokiwała głową.
– Dobrze. Zadzwonię do mamy i umówię się. Bardzo dziękuję, że pani mnie o tym powiadomiła.
– Uważałam to za swój obowiązek – Krajnowska wytarła chusteczką okrągłą, pucołowatą twarz i wstała. – Niech pani tylko nie wspomina Wandeczce o naszej rozmowie. To mogłoby popsuć stosunki między nami.
– Może pani być zupełnie spokojna – zapewniła z ożywieniem Elżbieta. – Zachowam całkowitą dyskrecję. I jeszcze raz dziękuję, że mnie pani odwiedziła – dodała odprowadzając swojego gościa uo przedpokoju.
Wróciła do sałatki.
„Ta baba popsuła mi dobry nastrój” – myślała, drobno siekając jajka.
Teraz przypomniała sobie dokładnie ostatnie spotkanie z matką. Była wtedy zajęta zupełnie czym innym i jednym uchem słuchała opowieści o zjawach z tamtego świata. Zresztą przywykła już od dawna, właściwie od dzieciństwa do wróżb, seansów spirytystycznych, do talerzyków, tańczących stolików, kabał. Mama uwielbiała kontaktować się z przybyszami z zaświatów, a kiedyś nawet próbowała i czarnej magii. Toteż pojawienie się ducha niedawno zmarłego Michała nie wydawało się sprawą specjalnie sensacyjną.
Skończyła przyrządzać sałatkę i poszła do telefonu. Nakręciła numer. Po chwili usłyszała podniecony głos mamy.
– To ty, Elżuniu? Wyobraź sobie, że znowu był.
– Kto?
– No jak to kto? Michał. Ja chyba zwariuję. To jest ponad moje siły.
– Mamo! Na miłość boską – powiedziała energicznie Elżbieta – przestań się sugerować tymi bzdurami. Przecież nie możesz brać na serio takich rzeczy. Zlituj się! Nie myśl o tym.
– Łatwo ci mówić. Jakżeż ja mogę nie myśleć, kiedy ja go widzę? Pojawia się. Nic nie mówi i znika. To jest kara, Elżuniu, to jest kara.
– Głupstwa pleciesz, mamo. Jaka znowu kara? Za co?
Głos w słuchawce był ledwie dosłyszalny:
– Przecież wiesz, że pragnęłam jego śmierci.
– Dajże spokój – zdenerwowała się Elżbieta. – Nie wmawiaj w siebie podobnych bredni. Zajmij się czymś. Poczytaj coś. Idź do którejś z tych twoich kum albo wybierz się do kina. À propos. Może pójdziemy jutro do „Skarpy”? Kupię rano bilety i zadzwonię do ciebie.
Rozmowa z matką nie poprawiła Elżbiecie humoru. Krajnowska miała rację. To jednak nie wyglądało dobrze. Trzeba było coś postanowić. Może Jurek ma jakiegoś zaprzyjaźnionego psychiatrę? A w ogóle dlaczego on jeszcze nie wrócił? Gdzie się znowu włóczy? Ostatnio zrobił się nieznośny z tymi wieczornymi powrotami do domu. Mógłby chociaż zadzwonić, że spóźni się na kolację.
Przyszedł dopiero około dziesiątej. Twarz miał chmurną i czuć było od niego alkohol.
– Znowu piłeś – stwierdziła Elżbieta obojętnie.
– Spotkałem kolegę.
– Czy ty nie za często spotykasz kolegów? Zjesz trochę sałatki? Zrobiłam taką, jak lubisz.
Skrzywił się.
– Dziękuję. Nie jestem głodny. Może później...
– Już dziesiąta. Później pójdziemy spać.
Wzruszył ramionami i włączył telewizor. To był najlepszy sposób na przerwanie niewygodnej rozmowy.
Zostawiła go w spokoju. Wiedziała, że to nie jest odpowiedni moment do robienia wymówek. Poszła do kuchni i wstawiła sałatkę do lodówki. I ona także straciła apetyt. Rozmowa z Krajnowską, potem telefon do mamy, a teraz znowu podpity Jurek... Siła złego na jednego. Stanowczo nie udał się ten wieczór, który miał być bardzo miłym wieczorem.
Nazajutrz poszły do „Skarpy”. Przed kinem spotkały się w „Nowym Świecie”. Elżbieta chciała porozmawiać z mamą.
Pani Wanda zjawiła się punktualnie. Była jak zwykle dosyć ekstrawagancko, aczkolwiek niezbyt schludnie ubrana. Jakiś historyczny żabot, koronki przy rękawach, duża broszka z prawdziwymi turkusami, naszyjnik z „Jablonexu”, a do tego wszystkiego fantazyjnie powyginany kowbojski kapelusz. Popielaty kostium był może kiedyś elegancki, ale obecnie gwałtownie domagał się usług pralniczych. Makijaż starszej pani również pozostawiał wiele do życzenia.
– Siadaj, mamo – powiedziała trochę nerwowo Elżbieta, pragnąc jak najprędzej odwrócić uwagę kawiarnianych bywalców od ich stolika. – I błagam cię, zdejmij ten kapelusz.
– Czego ty chcesz od mojego kapelusza? Może nieładny?
– Ależ... owszem... bardzo ładny, tylko... tylko trochę nazbyt oryginalny.
– Teraz się właśnie takie nosi – powiedziała pani Wanda, ale kapelusz zdjęła, odsłaniając rzadkie, ufarbowane na fioletowo włosy.
Zamówiły kawę i ciastka. Obydwie lubiły słodycze. Po chwili Elżbieta powiedziała:
– Chciałam z tobą, mamo, pomówić. Bo właśnie...
– Wyobraź sobie, że teraz przychodzi prawie codziennie – przerwała jej pani Wanda. – To jest bardzo denerwujące. – W głosie jej wyczuwało się nie tyle niepokój, co ekscytację, wywołaną sensacyjnym zdarzeniem. – Ale ty mi oczywiście nie wierzysz,
– Posłuchaj, mamo. – Elżbieta przybrała ton łagodnej, choć stanowczej perswazji. – Tak dalej być nie może. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że ulegasz jakimś halucynacjom. To jest chorobliwe. Powinnaś poradzić się lekarza neurologa.
– Przypuszczasz, córeczko, że zwariowałam?
Elżbieta potrząsnęła głową.
– Nie przypuszczam. To znaczy... jeszcze nie. Ale jestem zaniepokojona. Mówię zupełnie poważnie. To są stany obsesyjne. Powinnaś pójść do dobrego lekarza. Koniecznie.
– Doskonale wiesz, że ja mam zaufanie wyłącznie do doktora Buczyńskiego – powiedziała stanowczo pani Wanda i z zapałem zaczęła spożywać sernik wiedeński.
– A byłaś u doktora Buczyńskiego?
– Byłam. Parę dni temu.
– Mówiłaś mu o tych twoich przywidzeniach?
– To nie są żadne przywidzenia – zirytowała się pani Wanda. – A na ten temat nie rozmawiałam z doktorem Buczyńskim, ponieważ on jest stuprocentowym materialistą. Z nim w ogóle nie można mówić o tych sprawach.
– A jak z twoim sercem? – spytała Elżbieta.
– Doktor Buczyński stwierdził znaczną poprawę. Powiedział, że elektrokardiogram zupełnie dobry. Nawet był zdziwiony. Przepisał mi tylko jakieś kropelki i powiedział, żebym unikała gwałtowniejszych wzruszeń. Łatwo mu mówić...
– Bardzo cię proszę, mamo, idź do neurologa. Albo jeżeli chcesz, ja porozmawiam z doktorem Buczyńskim.
– Ani mi się waż! Nie mieszaj Buczyńskiego do tych spraw.
Elżbieta bezradnie spojrzała na matkę.
– Ale coś przecież trzeba zrobić. Trzeba coś konkretnego przedsięwziąć. Nie mogę cię tak zostawić.
Pani Wanda uśmiechnęła się i w przypływie czułości pogładziła córkę po dłoni.
– Dziękuję ci, kochanie, że tak się o mnie troszczysz. Ale nikt mi pomóc nie może, żaden doktor. Żaden. Nikt, absolutnie nikt.
– Jednak tak dłużej żyć niepodobna. W stałym napięciu... – upierała się Elżbieta.
– Szkoda, że mi nie wierzysz – westchnęła pani Wanda i włożyła kapelusz. – Chodźmy już. Spóźnimy się do kina.
Film był zupełnie niezły i bawiły się dobrze. Po skończonym seansie pani Wanda zaczęła wykazywać objawy zdenerwowania.
– Odprowadzisz mnie do autobusu?
– A może zanocujesz u nas? – zaproponowała miękko Elżbieta.
– Nie, nie. Pojadę do siebie. Wiesz przecież, że Jurek bardzo nie lubi, jak ja u was nocuję. Odprowadź mnie tylko do przystanku.
Zaledwie przeszły na drugą stronę Marszałkowskiej, nadjechał pośpieszny autobus „A”. Pani Wanda mieszkała na Malczewskiego.
Elżbieta wolnym krokiem wracała do domu.
„Co robić?” – myślała zafrasowana. Zdawała już sobie sprawę, że natychmiastowa interwencja psychiatry, dobrego, mądrego psychiatry jest konieczna. Ale przede wszystkim gdzie takiego znaleźć, a po wtóre jak zmusić mamę do odwiedzenia lekarza, który by nie był doktorem Buczyńskim? Pogrążona w niewesołych rozmyślaniach znalazła się na Wilczej.
Jurek wyjątkowo pilnował domowego ogniska. Był zupełnie trzeźwy. Przygotował kolację, posłał tapczan, wyrzucił śmieci. Całe jego zachowanie cechowała serdeczna uprzejmość. Najwyraźniej przeżywał okres skruchy.
