Przybłęda - Tomasz Siwiec - E-Book

Przybłęda E-Book

Tomasz Siwiec

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

„Przybłęda”, to historia Jacka Pęgowskiego – bezdomnego alkoholika, który znajduje schronienie na klatce schodowej jednego z bloków mieszkalnych. Tam postanawia po raz kolejny zerwać z nałogiem. Nie jest to łatwe zadanie, ale mieszkańcy zaczynają tolerować obecność "nowego lokatora", a to okazuje się dla niego ogromnym wsparciem. Wkrótce jednak staje się coś nieoczekiwanego...

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2018

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.


Ähnliche


Tomasz Siwiec

Przybłęda

© Copyright by Tomasz Siwiec 

Korekta: Magdalena Paluch

ISBN 978-83-952022-1-6

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2018

WSTĘP

Zapewne część z Was będzie się zastanawiać, czy ta historia wydarzyła się naprawdę?

Zanim odpowiem na to pytanie, pozwolę sobie napisać, dlaczego powstała. Kiedy pisałem tę opowieść, pracowałem w jednym z budżetowych zakładów na terenie miasta Sucha Beskidzka. Zakład ten zajmuje się przyjmowaniem, segregowaniem oraz unieszkodliwianiem odpadów. Większość pracy wykonują sortowacze – ludzie, którzy stoją przy taśmie do segregacji odpadów, a ich zadaniem jest wydzielanie surowców wtórnych. Owa praca nie należy do ciężkiej, ale ze względu na nieprzyjemne zapachy, jak i walory estetyczne, nie każdy się na nią decyduje. Po prostu nie wszyscy potrafią „grzebać” w zużytych pampersach, przegniłym jedzeniu, robactwie, szczurach, medykamentach i masie innych odpadów, których z racji oszczędności papieru nie będę tu wymieniał. Taki rodzaj pracy sprawił, że chętnych do segregacji było niewielu, a większość z tych, którzy jednak się decydowali, posiadali tzw. bagaż doświadczeń. Powtarzam – większość (!)

W ciągu wielu lat przez zakład przewinęły się dziesiątki ludzi, mających problem z uzależnieniem alkoholowym. Jednym udało się pokonać nałóg i do tej pory pracują w sortowni, z kolei inni najzwyczajniej w świecie wybrali życie utopione w procentach. Przez kilkanaście lat obserwowałem zachowania oraz relacje różnych alkoholików. Ci ludzie – napiętnowani przez społeczeństwo, zniewoleni, odrzuceni (często na własne życzenie) – bez wątpienia potrzebowali pomocy. Zarówno tej materialnej, jak i duchowej. Czasami wystarczyła rozmowa, innym razem trzeba było ów delikwentem wstrząsnąć, aby obudził się z alkoholowego letargu i zaczął żyć bez flaszki w tle. Nauczyłem się, że każdy z nas zasługuje na drugą szansę. W końcu wszyscy jesteśmy od czegoś uzależnieni. Dziś już wiem, że pod maską brudu, upodlenia oraz głupoty może się kryć dobre serce oraz pracowite ręce. Wiem także, że pod drogim garniturem i spodniami w kantkę może skrywać się osobowość o wiele gorsza, niż połączenie brudu, głupoty, upodlenia i alkoholu. Nikogo nie osądzam, ale wydaje mi się, że czasami pozory okrutnie mylą.

Wychowywałem się w bloku. Na jednym z osiedli mieszkalnych. Tam bardzo często spotykałem „Przybłędy”. Na klatce schodowej oraz w piwnicach. Wy pewnie też często mijacie ich na ulicy, na poczcie, na basenie czy na ławce w rynku. Czasami przechodzą obok nas bez słowa, innym razem ciężko się od nich uwolnić. Chodzi o to, że bez względu na to, czy ta historia wydarzyła się naprawdę czy nie, powinniśmy pamiętać, że wszyscy żyjemy pod jednym wspólnym dachem. To od nas zależy, czy będzie on przeciekał, czy też będzie pod nim sucho. Co prawda można go naprawiać, ale wówczas potrzebna jest chęć pracy. Nie każdy jednak jest skłonny do naprawiania, a co dopiero do bycia naprawianym. Dlatego z przekory nie odpowiem na zadane na początku tego wstępu pytanie. Za to podzielę się z Wami pewną historią...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W NOWYM DOMU

Właściwie to nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego wybrałem tę klatkę schodową. Najprawdopodobniej byłem w takim stanie, że nie doszedłbym do kolejnej, albo po prostu wszedłem tam w poszukiwaniu schronienia. Nie wiem. Nie pamiętam. Zresztą, to wiele tłumaczy. W taką pogodę człowiek nie może być wybredny. Nie pytajcie mnie o dokładną datę, bo jej też nie potrafię sobie przypomnieć, ale wiem, że była to druga połowa listopada. Cholernie zimna, deszczowa i wietrzna połowa miesiąca. Ledwo przebierałem nogami, moje ubranie przemokło do suchej nitki, a ja byłem tak pijany, że było mi obojętne, gdzie prześpię tamtą noc. W obecnych czasach ciężko jest dostać się na klatkę schodową. Wspólnoty mieszkaniowe dbają o bezpieczeństwo mieszkańców i robią wszystko, aby żaden potencjalny bandyta nie mógł dostać się do środka. Dlatego niemal w każdym bloku zamontowany był domofon. Zresztą, jaki tam ze mnie bandyta. Zwykły pijak jestem, włóczęga i tyle. Poza tym moje zdanie nie ma żadnego znaczenia. Sami wiecie, jaka jest reakcja na bezdomnych pijaków, którzy mijają was na ulicy. Już nie chodzi o to, że większość ludzi zatyka nosy. Prawda jest taka, że pomimo iż omijamy was szerokim łukiem, i tak traktujecie nas bardzo stereotypowo. Właściwie to gardzicie nami i z góry zakładacie, że skoro jesteśmy bezdomni, to na pewno są z nas złodzieje i przestępcy. Cóż, jest w tym trochę prawdy, ale także i wiele kłamstwa. Zadziwiające jest jednak to, że właśnie wśród tych bezdomnych meneli znajdują się ludzie, którzy jeszcze jakiś czas temu mogli mieć wszystko. Byli szczęśliwi, bogaci, pewni siebie, ale nie potrafili dostatecznie docenić tego, co posiadali. To trochę tak, jak ja…

W pewnym momencie życie zmienia tor jazdy i już nie mamy nad nim kontroli. Nie wiem, dlaczego tak trudno jest zauważyć, że stoimy na progu przepaści. Jeden krok i już nas nie ma. Budzimy się z ręką w nocniku, usmarowani gównem po samą szyję, ale prawda jest taka, że z biegiem czasu zaczynamy się do tego smrodu przyzwyczajać. Staje się on naszym naturalnym środowiskiem. Nagle przestaje nam przeszkadzać.

Nazywam się Jacek Pęgowski i mam trzydzieści cztery lata. Urodziłem się i wychowałem w małej miejscowości, znajdującej się na południu Polski –– w Suchej Beskidzkiej. To malownicza mieścina ulokowana pomiędzy kilkoma górskimi wzniesieniami, w której, oprócz setek sklepów i kilku hipermarketów, znajduje się także zabytkowy kościół oraz niewielki zamek królewski, nazywany małym Wawelem. Piękne miasto, ale jak każde inne ma też swoje ciemne strony.

W każdym razie, jakimś cudem tego deszczowego dnia, szarpnąłem za klamkę i –– ku mojemu zdziwieniu –– drzwi stanęły otworem. Nie mam pojęcia jak długo przesuwałem rękami po ścianach, zanim odnalazłem włącznik światła. Wypita przed kilkoma godzinami flaszka taniej wódki i przyjemne ciepło, wydostające się z każdych drzwi na klatce schodowej coraz mocniej tuliły mnie do snu. Jakoś udało mi się dowlec do piwnicy i ułoży w ciemnym kącie. Było mi obojętne kiedy, i czy w ogóle, się obudzę. Zresztą, wówczas wszystko miałem gdzieś. Liczyła się tylko chwila oraz pełne szkło.

Tradycyjnie obudził mnie potworny ból głowy i przenikliwy chłód. Moje ciało zdrętwiało od spania na betonowej podłodze, a niemiłosierny kac brutalnie gwałcił żołądek. To wszystko wina taniego alkoholu. Zresztą, kiedy się przesadzi z piciem, nie ma znaczenia, czy jest tani czy drogi. Swoje trzeba przecierpieć i tyle. Z trudem otworzyłem piekące oczy, ale blade światło wpadające przez małe piwniczne okienko natychmiast poraziło mnie swoim blaskiem. Najgorzej rozruszać te obolałe, chude kości. Boże, co ja bym dał za szklankę wody. Jakimś cudem udało mi się wyprostować nogi i jednym dynamicznym ruchem znalazłem się w pozycji siedzącej. Świat zawirował, jakbym znajdował się na rozpędzonej karuzeli.

– O żesz… – Westchnąłem, rozglądając się wokół siebie.

Pulsujący ból głowy dosłownie rozrywał mi czaszkę. Mój przełyk zamienił się w pustynię. Szorstki, bez czucia i spragniony wody. Pomyślałem, że być może znajdę tutaj jakiś kran w ścianie, albo ukradnę komuś kompot z piwnicy. Przeczesałem dłonią rozczochrane włosy, kiedy nagle usłyszałem ten głos.

– Panie, posuniesz się pan, czy mam zadzwonić na policję?

To oznaczało kłopoty. Zawsze chcą dzwonić na policję. Tak jakby gliniarze nie mieli nic innego do roboty, tylko ganiać za bezdomnymi po piwnicach. Zresztą, to już nie te czasy, gdzie lało się pałą za włóczęgostwo. Teraz przy odrobinie znajomości przepisów mogłeś zgasić policjanta jakimkolwiek paragrafem, bo w naszym państwie prawa nawet taki element, jak ja był przecież ważnym obywatelem. Dopiero po chwili wpatrywania się w gęsty mrok dostrzegłem staruszkę. Na pierwszy rzut oka mogła mieć dobrze ponad osiemdziesiątkę. Stała nade mną, trzymając metalowe wiadro w chudej, pomarszczonej dłoni, zaś w drugiej ściskała potężny pęk kluczy.

– Już, kochana pani, się odsuwam – wybełkotałem z charakterystyczną, pijacką chrypką i czym prędzej przesunąłem się na bok.

Kobieta przez chwilę mierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, a kiedy odsunąłem się na bezpieczną odległość, zabrała się za otwieranie kłódki. Robiła to dość nieporadnie. Jej chude, pomarszczone dłonie drżały i za żadne skarby nie potrafiły trafić kluczem do dziurki. Przez chwilę przyglądałem się jej zmaganiom i nawet przyszło mi do głowy, aby zapytać, czy mogę jej pomóc, ale wiecie jakby to mogło wyglądać? Ciemna piwnica, schorowana babcia i podejrzany bezdomny. Wolałem siedzieć cicho.

– Może pomógłby mi pan otworzyć tę przeklętą kłódkę? – zapytała, wyraźnie zrezygnowana. – Ślepa jestem, ręce mi się trzęsą, a na dodatek zostawiłam mleko na gazie.

Ku mojemu zdziwieniu, podsunęła mi pod nos pęk kluczy. Bardzo się zdziwiłem tym pytaniem i jej bezpośredniością. Przecież mnie nie znała. Zrobiło mi się jej żal. Wyglądała na poczciwą i wesołą kobiecinę. Nawet trochę z wyglądu była podobna do mojej mamy. Przypomniałem sobie, że już dawno nie byłem na jej grobie. Minęło prawie kilkanaście lat odkąd odeszła, ale tęsknota za matką prawdopodobnie nie mija nigdy.

Natychmiast podniosłem swój brudny tyłek z podłogi i jednym ruchem otworzyłem kłódkę.

– Proszę bardzo. – Pokornie zwróciłem jej własność i z wymuszonym uśmiechem zacząłem szukać wyjścia z piwnicy. Musiałem natychmiast poszukać czegoś do picia,bo miałem wrażenie, że zaraz będę ziać żywym ogniem.

– Hej, hej, młodzieńcze, a dokąd to?

Stanąłem jak wryty. Po pierwsze, już od kilkunastu lat nikt nie nazwał mnie młodzieńcem. To było na swój sposób bardzo miłe. Pomyślałem, że ona faktycznie musiała bardzo słabo widzieć. Po drugie, spodziewałem się kłopotów.

– A kto mi pomoże zamknąć ten cały bajzel? – zapytała.

Przez chwilę patrzyłem jak z ogromnym trudem nabiera na łopatę okruchy węgla i stara się je wrzucać do wiadra. Miałem ochotę rzucić się na pomoc, ale wiem jak ludzie reagują na pomocną dłoń bezdomnego. Myślą sobie „Oho! Już kombinuje, jak tu wyłudzić parę groszy albo, co gorsza, okraść.” Dlatego zazwyczaj nie rwałem się zbytnio do proponowania pomocy. Tym razem jednak uległem. Zresztą, co miałem do stracenia?

– Może pomogę pani ładować?…

– Już myślałam, że się pan nie zapytasz. – Przerwała, od razu wręczając mi łopatę. – Przecież mówiłam, że jestem stara. Kości mnie bolą i słabo widzę. Czasami muszę prosić innych o pomoc.

Załadowałem wiadro po same brzegi, a wrzucając ostatnie kruchy zastanawiałem się, jak ona ma zamiar ten ciężar wynieść po schodach.

– Teraz, dobry człowieku, pomóż mi zamknąć tę kłódkę. Może jakoś dam radę wytargać to wiadro. – Wymruczała pod nosem.

Trzęsącymi dłońmi zatrząsnąłem kłódkę i wręczyłem jej pęk kluczy. Babcia spojrzała na mnie i przez chwilę przyglądała mi się z ciekawością.

– Wyglądasz na czterdziestoletniego faceta, a trzęsą ci się ręce gorzej niż osiemdziesięcioletniej babci. To wszystko przez wódkę?

Skinąłem twierdząco głową.

– Tak sobie właśnie pomyślałam – powiedziała. – Kiedy mój mąż, Władek, jeszcze żył, też lubił zaglądać do kieliszka. Właściwie to chyba gorzała go wykończyła. Umarł na zawał serca, ale najbardziej pamiętam te jego trzęsące się dłonie.

Babcia przez moment się zamyśliła. Wydawało mi się, że próbuje sobie przypomnieć chwile spędzone z mężem. Jej oczy znieruchomiały, wpatrzone w podłogę zrobiły się jakieś takie bardziej smutne.

– Eh – westchnęła, kręcąc głową. – Może i się trzęsły, ale co ja bym dała, żeby jeszcze choć raz móc go za nie potrzymać. Nie zawsze doceniamy to, co dla nas najważniejsze. Dopiero kiedy stracimy nasz skarb, zdajemy sobie sprawę, że stało się coś strasznego. Jakaś taka dziwna natura ludzi, że na wszystko reagujemy z opóźnieniem.

– Takie jest życie – wyparowałem bez sensu. Chciałem cokolwiek powiedzieć, żeby nie myślała, że ją ignoruję. – Może pomóc pani wynieść to wiaderko pod drzwi?

– Skoro załadowałeś, to teraz już musisz wynieść – stwierdziła, ruszając po schodach. Bardziej zabrzmiało to jak rozkaz, ale było wypowiedziane miłym tonem.

Wlokłem się za nią wysłuchując o dokuczających jej bólach reumatycznych, ostrych atakach zgagi i powikłaniach po złamaniu obojczyka.

– Kilka lat temu ten zarozumiały właściciel wspólnoty mieszkaniowej, Gawicki, tnąc oszczędności ograniczył w zimie posypywanie chodników, prowadzących do klatek schodowych. Panie, jak żem wywinęła kozła w powietrzu, to zobaczyłam przed oczami wszystkie gwiazdy. Dwa miesiące spędziłam w gipsie, przykuta do szpitalnego łóżka. Moje stare kości nie chciały się goić, ale w końcu udało mi się stanąć na nogi. Myślałam nawet, żeby draniowi wytoczyć sprawę w sądzie, ale to już było za dużo na moje nerwy. Głupia jestem, bo jeszcze wieczorem zmówiłam za niego dziesiątkę różańca.

Staruszka co chwilę odpoczywała zasapana, a kiedy ponownie ruszała dalej, robiła to tak wolno, że sam poczułem zmęczenie i ból ramion pod wpływem ciężaru wiadra. Moja kondycja była równa zeru. Dotarło do mnie wreszcie, że jestem tak samo silny jak ta babcia.

Kiedy dotarliśmy na drugie piętro, odstawiłem wiadro tuż pod drzwi i dysząc jak parowóz, skinąłem głową na pożegnanie. Pić…

– Hola, hola! –– zawołała, schylając się po klucz, który znajdował się pod wycieraczką. –– Za pomoc jestem panu bardzo wdzięczna, ale tą moją wdzięcznością się pan nie naje. Proszę zaczekać chwilę, przyniosę kilka złotych na…

Tutaj nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Najwidoczniej zastanawiała się jak skończyć rozpoczęte zdanie. W końcu nic się nie odezwała, tylko zniknęła za uchylonymi drzwiami. Od razu poczułem zapach przypalonego mleka. Słyszałem jak babcia siarczyście przeklina, tłukąc garnkami, i rozbawiło mnie to niesamowicie. Po chwili wyszła na zewnątrz i trzęsącymi dłońmi wręczyła mi pięciozłotową monetę.

– Jeszcze raz panu dziękuję – powiedziała, mrużąc oczy. – Przydałby się tutaj ktoś taki jak pan. Najlepiej codziennie – dodała, zamykając na sobą drzwi. –– Do widzenia.

Przez chwilę stałem wpatrzony w odrapane drzwi. Są w życiu człowieka takie momenty, nad którymi musi się dłużej zastanowić. Coś jak tknięcie najczulszego miejsca w naszym mózgu. Znacie to? To była właśnie taka chwila. Jej ostatnie słowa dały mi do myślenia. Odwróciłem się na pięcie i powoli zacząłem schodzić w dół. A gdyby tak spróbować zacząć wszystko od początku? Zastanawiałem się, czy w moim wieku i po takich doświadczeniach mam jeszcze szansę na zmiany? Ściskając w ręce pięć złotych nacisnąłem na klamkę. Zimne, jesienne powietrze uderzyło mnie w twarz. Już nie było tak przyjemnie. Chyba właśnie wówczas po raz pierwszy pomyślałem, że chciałbym tutaj zostać. Zamieszkać „w cieniu jakiejś pajęczyny” i od czasu do czasu czuć się potrzebny. Tak jak tej babci. Komukolwiek. Kurde, nawet nie zapytałem jak miała na imię. Miałem nadzieję, że będzie jeszcze ku temu okazja. Być może były to jedynie mrzonki zwykłego menela, który zaczyna trzeźwieć i coś się mu pierdzieli po głowie, ale jednak czułem się inaczej. Po prostu bałem się, że kiedy kupię alkohol, to już nie będzie dla mnie odwrotu. Puściłem klamkę i patrzyłem jak zatrzaskują się drzwi. Być może nie powinienem kupować tej cholernej gorzały. Skoro zamierzałem coś zmienić, wódka nie była najlepszą opcją. Wiedziałem o tym, ale jednocześnie strasznie chciało mi się pić. Trząsłem się jak galareta, bolała mnie głowa, a nogi miałem jak z waty. Cholerny kac!