Samotność w pułapce - Anna Dalia Słowińska - E-Book

Samotność w pułapce E-Book

Anna Dalia Słowińska

0,0
4,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

„Samotność w pułapce,” to wciągająca, pełna emocji powieść z sensacyjnym wątkiem, nie pozbawiona różnorodności tematów i poruszanych problemów, także o wydźwięku moralno – egzystencjonalnym. Mamy tu niezwykle ciepłe, znakomicie zarysowane portrety bohaterów – policjanta na emeryturze, dziewczynę, która straciła pamięć na skutek traumatycznych przeżyć i innych bohaterów, którzy to dzielą z czytelnikami typowe ludzkie wątpliwości i wahania. Akcja powieści rozgrywa się współcześnie we Wrocławiu i Bremie. Już od pierwszych stron książki poznajemy charaktery bohaterów, głębię ich przemyśleń, spojrzenie na siebie i otoczenie, obserwujemy, jak ewoluuje ich osobowość. Powieść porusza tematy instynktów, namiętności, cnót, wad, a czyta się ją z dużym zaangażowaniem emocjonalnym.Mieszkanka Piły, autorka kilku opowiadań i czterech powieści psychologiczno - obyczajowych: „Szansa na szczęście”, „Co ja tu robię?” , „Życie jak obsesje" oraz „Samotność w pułapce".Życie, jej zdaniem to wytyczony cel, którym się podąża, najczęściej pokonując kręte ścieżki i wciąż pod górę. Najważniejsze, mówi Anna Słowińska, uchwycić chwilę, nim wiatr osuszy kroplę wody na skale czy źdźble trawy, a która jest życiodajną siłą i gdzie tylko chwile słabości... drżą jak ta kropla.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2013

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Samotność w pułapce

Anna Dalia Słowińska

© Copyright by Anna Dalia Słowińska

Projekt okładki: Natalia Joanna Wysocka

ISBN e-book 978-83-7859-201-3

ISBN druk 978-83-7859-202-0

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

Przypadkowa zbieżność nazwisk i zdarzeń.

Wszystkie osoby zostały wymyślone.

Walter zatrzymał się przed opuszczonym szlabanem i niecierpliwie spojrzał na tory. Kiedy ten pociąg nadjedzie? Do Wrocławia jeszcze spory kawałek drogi, a on umęczony jak stary koń. To starość? Zapatrzył się w noc. Przed nim i nad nim piękny widok. Na niebie wisi księżyc w pełni, ośnieżony las skrzy od mrozu i chociaż to nie budzi sprzeciwów. Żadnych. Choć to. Dobre i to. A tak właściwie trzeba cieszyć się każdą chwilą, każdą mrugającą gwiazdką na niebie. Wiedział. Po coś mruga… To tak, jak porozumiewawcze mrugnięcie okiem jego kumpla, który już dawno gdzieś się zapodział, nie wiadomo z czyjej winy: Będzie wszystko dobrze, stary… Nie damy się, my mocne chłopy. Mocne chłopy… Jeszcze będzie… Skrzywił się i spojrzał w las, z którego wyskoczyła sarna i zgrabnie przeskoczyła tory spłoszona hukiem nadjeżdżającego pociągu. Po chwili zobaczył postać kobiecą wyłaniającą się zpotężnej zaspy śnieżnej. Podeszła chwiejnie iprzylepiła nos do szyby jego poczciwego, starego bmw.

Co za licho? Pijana prostytutka? Wzimie? Śnieżynka? Nimfa leśna? Nie, nimfy to chyba latem… Zamrugał zniedowierzaniem. Nie, nie miał omamów.

Szeroko otwarte oczy młodej dziewczyny; tragicznie zagubione, zamknięte we własnym świecie rozpaczy spojrzały tak, że na moment stanęło mu serce. Wyjął ze schowka chusteczkę higieniczną i przetarł zaparowaną szybę. Jeszcze raz spojrzał iprzechylając się, otworzył drzwi samochodu od strony młodej kobiety.

Wyciągnęła ręce, apotem opuściła je bezwładnie izamarła jak lodowy posąg, tylko jej uśmiech zalśnił wpółmroku; nieśmiały, wyczekujący, błagalny? O nie, tylko nie to… Chwilę się wahał. Nie bardzo mu się chciało komukolwiek pomagać. Był wyczerpany długą podróżą z Bremy iwietrzył kłopoty.

No tak, kłopoty to jego specjalność. Nie omijały go wżadnym momencie życia iprzeważnie wynikały z tego, że zbyt mocno angażował się wsprawy, w których powinien być jedynie chłodnym urzędnikiem. Do licha! Zamrugał i próbował skupić rozlatany nagle wzrok. Nawet wprzyćmionym świetle widział łzy spływające po policzkach dziewczyny i skapujące na jej granatową elegancką sukienkę z rękawkiem trzy czwarte.

Uśmiechnęła się z wysiłkiem, a raczej wykrzywiła twarz, łapczywie chwytając haustami zmrożone powietrze. Wstrząsnął się i on mimo woli.

– Ktoś ci chyba musi pomóc, mała, a nikogo oprócz mnie tu nie ma, wsiadaj – powiedział po chwili, jakby odkrył Amerykę. – Wsiadaj i zamknij drzwi – powtórzył.

Dziewczyna, widząc uchylone drzwi, odetchnęła wolno. Tak, ktoś jej musiał pomóc, to wiedziała na pewno iwręcz rozpaczliwie chciała przetrwać. Jeszcze moment izamarznie tu na tym pustkowiu bez ludzi i domów. Wkoło las, śnieg i ten jedyny samochód, który jawił się jej wybawieniem. Był wybawieniem.

– Mogę…? – wybąkała, zawieszając głos.

Teraz z trudem oddychała, jakby coś nagle wyssało wokół niej całe powietrze, albo też nałykała się zbyt dużo zmrożonego.

Spojrzenie bladych, zmęczonych oczu zmierzyło ją od stóp do głów, analizując badawczo, jak pod mikroskopem. Rozejrzała się bezradnie.

– Już powiedziałem, wsiadaj. Gdzie mam cię zabrać? – spytał krótko i podniósł dłonie wgeście kapitulacji. Uśmiechnął się.

– Nie wiem… – zawahała się – byle było ciepło – dodała cichutko, mechanicznie pocierając zgrabiałe ręce aż po łokcie. Zabrzmiało niezbyt rzeczowo i bardzo żałośnie.

– To znaczy? Do najbliższego miasta spory kawałek, ja jadę do Wrocławia, to jeszcze dalej... Więc? – rzucił i wydawało mu się, że rzeczowo.

Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem kobiety bliskiej obłędu, sadowiąc się na siedzeniu.

– N… nie wiem… – powtórzyła i otrzepała śnieg z sukienki.

Zadrżał jej podbródek i znów popłynęło kilka łez, które otarła skostniałą z zimna ręką. Cała była skostniała niczym sopel lodu przytwierdzony mocno do gałęzi drzewa. Oczy miała puste, jakby patrzyła na nieznajomego z tramwaju. Przywodziły na myśl niebo oglądane zokna samolotu; bezkresna szarość, która była wszędzie i nigdzie zarazem.

Walter przez chwilę przyglądał się dziewczynie, marszcząc czoło. – Długie, czarne rzęsy kładące się na policzkach, skulona, wystraszona w sobie i piękna w każdym calu. Czy zna tę twarz? Nie, chyba nie… Aktorka? Piosenkarka? Dziewczyna z plakatu? Gdzieś pewnie już ją widział. Pamięć miał niezłą, ale nie mógł przypomnieć sobie ani czasu, ani sytuacji, w której mógłby tę małą spotkać. I pewnie nie spotkał. Takiej twarzy nie zapomina się nigdy, pomyślał. Pewny był jednego – tak wyglądają osoby desperacko potrzebujące pomocy. Do diabła! – przeklął znów w duchu. – Będą kłopoty i pewne zapalenie płuc. Najlepiej zawieźć ją gdzieś prosto do szpitala.

– Nie wiesz? – upewnił się, zdziwiony.

Pokręciła głową. – Nie… e… e – umilkła, próbując pozbierać się w całość.

Twarz Waltera z wolna rozjaśniła się uśmiechem. Dziewczyna była jak leśny, przymrożony duszek, który spadł z drzewa lub prosto z nieba. Spojrzał w zaśnieżony las, wgórę, ponad wierzchołki drzew.

– Skąd się tu wzięłaś? Spadłaś z nieba? Z gwiazdy, Śnieżynko? – spytał i wydało mu się, że jest dowcipny.

Na jej ustach pojawił się skurcz, który przy odrobinie dobrej woli można by uznać za uśmiech. No tak, pomyślał, komplement policjanta… Wykrzywił usta. Nie, on był inny, tyle że nieprzyzwoicie zmęczony. Potarł czoło. Po co pyta? Rwać do przodu byle szybciej, gdziekolwiek by ją miał odstawić.

– Z… nieba? Z gwiazdy?– powtórzyła dziewczyna i poruszyła się niespokojnie. Strząsnęła śnieg z długich włosów, potrząsając głową.

Nie… z nieba nie spadła. Ale skąd się tu wzięła? Nagle zrobiła się bryłą lodu, już nie soplem, a obok niej rozchwiana rzeczywistość. Zimna. Obca. Jakieś dźwięki przychodzące z daleka i nagle usłyszała ciszę utkaną z trwogi i jej wstrzymywanego oddechu.

Walter uruchomił silnik. Ta młoda osóbka powinna jak najszybciej znaleźć się wcieple, pod dachem, pomyślał po raz setny. Rozmowę przełożył na później, właśnie szlaban poszedł wgórę.

Kobieta zacisnęła zęby, żeby przestały szczękać. Nie dało rady. Skuliła się, podciągając nogi. Ramionami przyciskała dygocące kolana do piersi, ale palce miała sine zzimna i zbyt zdrętwiałe, by mogła je spleść. Po twarzy płynęły bezradne łzy, których już nie próbowała ocierać. To lód się topił i zamykała się w ciszy. Groźnej, niesamowitej. Skąd?...Skąd się tu wzięła? – przemykała co rusz niespokojna myśl, wykrzywiając jej usta. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, chcąc wydobyć coś, cokolwiek z zamarzniętego mózgu. Biała pustka. Dygocąca jak ona sama. I tylko mocna chęć przetrwania.

– Już wszystko w porządku, Sarenko – powiedział współczująco mężczyzna, spoglądając w las, gdzie przed chwilą zniknęła sarna, a potem w jej nieobecne oczy, które bardzo chciały być obecne. Wszystkiego by się spodziewał, ale to…

Uruchomił silnik i pomału przejechał tory, ale i tak wstrząsnęło jego starym rupieciem, czyli samochodem. Niedługo się rozleci, jak ja ze starości, a ta, przychodzi o wiele szybciej, gdy człowiek jest sam, pomyślał zrezygnacją. Był sam.

Uśmiechnął się krzywo do swoich myśli ispojrzał na dziewczynę. Światła przejeżdżających samochodów świeciły jej w oczy, gdy patrzyła zagubionym, szklanym wzrokiem na sznur aut pędzących autostradą na południe. Milczała skulona, szczękając zębami. On też milczał, skupiony na śliskiej drodze. Włączył ogrzewanie na cały regulator, pogrzebał w schowku ipodał jej dwie polopiryny. Zawahał się i dołożył jeszcze jedną – jeżeli ma pomóc, to tylko dawka uderzeniowa. Na sobie to w końcu wypraktykował.