Córka dworzanina - Dorte Roholte - E-Book

Córka dworzanina E-Book

Dorte Roholte

0,0

Beschreibung

Osierocona przez matkę Boel dorasta z bezlitosnym ojcem w odległej posiadłości Falkenholt. Powoli dziewczyna zaczyna sobie uświadamiać, że świat nie do końca pasuje do jej wyobrażeń i że być może sama nie jest tym, za kogo się uważała... – Puść mnie – wysyczałam i spróbowałam się wyrwać, ale bezskutecznie. Nigdy bym nie pomyślała, że taka starucha ma w sobie tyle siły.[...] – To nie jest miejsce dla ciebie – kontynuowała, spoglądając na mnie zmrużonymi oczyma. – Żadne miejsce nie jest dla ciebie. Nie jesteś tą, na którą wyglądasz. To twoje przeznaczenie. Nigdy nie byłaś tą, którą jesteś!-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 89

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Dorte Roholte

Córka dworzanina

Tłumaczenie: Piotr Kucharski

Saga Kids

Córka dworzanina

 

Tłumaczenie Piotr Kucharski

 

Tytuł oryginału Herremandens datter (Bind 1)

 

Język oryginału duński

 

Copyright ©2015, 2023 Dorte Roholte i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728258699 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Błyszcząca czarna mucha raz za razem uderzała w okno wieży. Zapewne żałowała, że zapuściła się do mojej komnaty. Teraz desperacko pragnęła się wydostać, a ja wtedy znowu zostałabym sama. Pozwoliłam, żeby haftowana tkanina opadła mi na kolana, i wpatrywałam się w słońce.

Na zewnątrz panował środek lata i żar, ale tu, za grubymi murami, było chłodno. Mimo to robótka i moje dłonie zwilgotniały od potu, bo ojciec wymagał, żebym każdego dnia przynajmniej trzy godziny poświęcała na pracę z igłą. Najwyraźniej, jeśli będę umiała szyć i haftować, zwiększą się jego szanse na znalezienie mi odpowiedniego męża.

Nie podobał mi się pomysł małżeństwa, a szycie straszliwie mnie nudziło. Poza tym nie byłam w tym zbyt dobra. Cały czas kłułam się igłą i co chwilę musiałam zlizywać z palców lśniące, czerwone koraliki krwi.

Stara Magna dawniej karciła mnie, gdy się raniłam. „Boel, przecież niszczysz robótkę!”, prychała, ale teraz leżała w swojej komnacie sąsiadującej z moją i odpoczywała. Ostatnio szybko się męczyła. Docierały do mnie ciche odgłosy jej chrapania. Wydawały mi się one jednocześnie miłe i irytujące.

W naprawdę dłużące się dni tęskniłam za magistrem Frantzem. Kiedyś uczył mnie czytania, pisania i rachowania, a do tego niemieckiego i francuskiego, później jednak wyjechał. Ojciec uznał, że nie powinnam się już dłużej uczyć. Mucha zabrzęczała gniewnie i znów uderzyła w szybę. Gdybym mogła, wypuściłabym ją, jednak okno zabito gwoździami. Przesunęłam wzrok na duży gobelin wiszący na prawo od okna. Wyhaftowała go moja matka i z pewnością zajęło jej to wiele godzin. Przedstawiał scenę polowania. Widnieli na nim bogato wyposażeni rycerze na pięknych wierzchowcach, za nimi zaś dwaj kolejni jeźdźcy w prostszych strojach. Każdy z nich na lewej ręce trzymał sokoła. Ptaki miały głowy zasłonięte małymi kapturkami, by nie mogły nic widzieć. Siedziały dumnie, spokojnie na długich i grubych skórzanych rękawicach jeźdźców. Grupę dopełniali łucznicy i młodzi naganiacze, biegnący obok koni.

Gobelin stanowił jedyne namacalne wspomnienie, jakie zostało mi po matce. Jeszcze pięć czy sześć lat temu w sali rycerskiej wisiał jej namalowany portret, ale ojciec go zdjął. Bardzo rzadko widywałam ojca, a gdy to się już zdarzało, zachowywał się wobec mnie z dystansem i chłodem. Czy matka była dla mnie cieplejsza i milsza? Nie pamiętałam tego. Jej samej też niemal nie pamiętałam. Zmarła, gdy miałam trzy lata. Na szczęście u mojego boku stała Magna. Służyła mi za mamkę, gdy byłam niemowlęciem, a później zawsze się mną opiekowała. Po śmierci matki to ona mnie pocieszała. Ocierała łzy i bawiła się ze mną w ogrodzie różanym. Czasami zabierała też do parku po drugiej stronie mostu zwodzonego, za fosą. Mówiła, że ojciec bardzo opłakiwał matkę. Być może wciąż znajdował się w żałobie, bo nosił wyłącznie czarne ubrania. Mieszkańcy wioski uważali pana Erika z Falkenholt za człowieka surowego i zasadniczego. Ojciec wyróżniał się też gorliwą pobożnością. Gdy pastor Munk, co pięć dni odprawiał nabożeństwa w naszej małej kaplicy, ojciec godzinami klęczał na kolanach i modlił się z zamkniętymi oczyma oraz złożonymi dłońmi.

Nie wiedziałam, o co prosił, jednak oczekiwał ode mnie równie długiego uczestnictwa w nabożeństwach i modlitwie. Niestety nie potrafiłam podołać jego wymaganiom. Dlatego trzy razy zbił mnie straszliwie. Uznał bowiem, że w trakcie nabożeństwa nazbyt mocno się kręciłam oraz nie modliłam się tak gorliwie jak on.

*

Inny dźwięk zagłuszył chrapanie Magny. Końskie kopyta zastukały nerwowo na lśniącym bruku. Odrzuciłam robótkę i przycisnęłam twarz do okna. Ujrzałam stajennego wyprowadzającego posiwiałego konia ojca. Wierzchowiec tańczył niespokojnie. Na schodach wkrótce pojawił się ojciec ubrany w długie buty do jazdy i kapelusz o szerokim rondzie. Wskoczył na siodło i ruszył z dziedzińca w kierunku mostu zwodzonego, nawet nie spoglądając w moje okno. Po chwili zniknął. Obróciłam się do gobelinu i przesunęłam palcami po delikatnych ściegach. Całość sprawiała wrażenie malowidła wykonanego igłą i nicią. Przeszyło mnie dziwne uczucie tęsknoty. Zastanawiałam się, czy wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby matka żyła.

Westchnęłam, podeszłam do drzwi i ostrożnie pchnęłam je barkiem. Zawiasy zaskrzypiały. Wymknęłam się na korytarz i zajrzałam do Magny, ale wciąż spała. Przekręciła się i wymamrotała coś cicho przez sen. Wstrzymałam oddech, bo powietrze w środku było ciężkie i gęste. Magna miała na stopie starą ranę, która jątrzyła się i nie chciała zaleczyć. Gdy kobieta zdejmowała buty, cuchnęło ohydnie.

Uniosłam ciężką spódnicę, żeby móc szybko zbiec po schodach. Byłam tak zaaferowana, że niemal stratowałam dziewczynkę, która klęczała u podstawy schodów i szorowała podłogowe deski. Przeze mnie gwałtownie się odsunęła i potrąciła wiadro, z którego wylała się woda. Jednak to ona przepraszała.

– Proszę o wybaczenie, panienko Boel! – powiedziała i podniosła na mnie wzrok na krótką chwilę, zanim zaczęła się wycierać. Zdążyłam jednak dostrzec, że oczy miała zapuchnięte i zaczerwienione od płaczu, a na całej twarzy rozmazały jej się smarki.

– Dlaczego tak beczysz? – spytałam. Tak naprawdę nie przystało, bym rozmawiała ze służbą, ale mojego ojca w ogóle nie obszedłby los tej dziewczynki. Nie było go tu jednak teraz, a ona miała najwyżej dziewięć albo dziesięć lat.

– To nic.

– Kłamiesz.

Pociągnęła głośno nosem, a jej drobna twarzyczka skurczyła się z bólu.

– Moja matka zmarła w nocy. Tak samo moja siostrzyczka, która miała się urodzić – załkała mała. – Brat przyszedł rano i mi powiedział. Chciałam wtedy pobiec do domu, ale podkuchenna mi zabroniła.

– Och – mruknęłam. Matka tej dziewczynki zmarła podczas porodu. Gdzieś w głębi umysłu przemknęła mi niejasna myśl.

Wyciągnęłam swoją chusteczkę z rękawa i podałam małej.

– Wytrzyj sobie nią oczy. Możesz też ją zatrzymać.

Przyjęła chustkę z nabożnym szacunkiem. Łzy i smarki z miejsca przestały płynąć.

– Naprawdę mogę? – wyszeptała, wybałuszając na mnie oczy.

– Przecież tak powiedziałam – odparłam i odsunęłam się od niej na dwa kroki. Pomyślałam, że zapewne nigdy nie posiadała nic tak ładnego jak moja delikatna koronkowa chusteczka.

– Panienko Boel! – zawołała. – Proszę o wybaczenie, ale... Czy mogę dać ją mojej matce do grobu?

– Możesz z nią zrobić, co tylko chcesz.

Obróciłam się i pospieszyłam przez salę rycerską w kierunku prywatnych komnat mojego ojca. Zanim przesunęłam zasuwkę, obejrzałam się przez ramię. Żeby tylko nie zauważył mnie rządca. Był prawą ręką ojca i czasami miałam wrażenie, jakby jednocześnie przebywał we wszystkich miejscach. Jednak w sali rycerskiej było pusto, nie licząc dziewczynki siedzącej i wpatrującej się w chusteczkę. Serce zabiło mi nieco mocniej, gdy wchodziłam do komnaty. Pachniało w niej książkami, tytoniem i skórą. Duże łóżko ojca z baldachimem wspartym na czterech kolumnach było przykryte narzutą z brokatu. Podwójne wykuszowe okno dało się otworzyć, w przeciwieństwo do mojego. Na środku pomieszczenia stało duże biurko. Po prawej i lewej jego stronie leżały sterty papierów, dokumentów i listów. Pomiędzy nimi, na lśniącym blacie, stała kasetka.

Podkradłam się tam i ją otworzyłam. Ojciec zapewne nie potrafiłby sobie wyobrazić, że ktoś mógłby to zrobić. W środku znajdował się wyłącznie list. Rozwinęłam go, wstrzymując oddech. Z biegiem lat papier zżółkł. Postrzępił się na rogach, a zagięcia się przetarły. Wciąż jednak mogłam przeczytać odręczne pismo matki, nawet jeśli atrament już zbladł. Pisała:

Mój drogi małżonku,

Nasz dziedzic właśnie przybył na świat. Niestety jest to dziewczynka, wbrew temu, co nam obiecano. Wydaje się jednak być ożywiona i w dobrym zdrowiu. Ma ciemne i gęste włosy. Tak to jednak bywa u noworodków i później włosy im jaśnieją. Poprosiłam jeźdźca, żeby pospiesznie dostarczył ten list i wrócił do Falkenholt najprędzej, jak to możliwe.

Twoja oddana małżonka Laurine

„Niestety jest to dziewczynka”. Wciąż wracałam wzrokiem do tych słów. Byłam jedynym dzieckiem w rodzinie Falkenholt. To oczywiste, że powinnam była urodzić się chłopcem. Czy to jednak oznaczało, że matka mimo wszystko troszczyła się o mnie, skoro pisała, że jestem ożywiona i w dobrym zdrowiu? Bo to chyba dobrze?

Rozmyślałam nad barwą moich włosów. Ojciec był kiedyś rudy. Dało się to zobaczyć na jego portrecie, który wisiał w sali rycerskiej. Teraz zrobił się niemal zupełnie siwy. Jaki kolor miały włosy mojej matki? Zamknęłam oczy i próbowałam przypomnieć sobie kobietę z obrazu wiszącego kiedyś obok portretu ojca. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Musiała mieć zatem ciemne włosy, a ja takie dostałam po niej. Odcień moich oczu pozostawał pomiędzy brązem a zielenią, więc ten kolor też mogłam odziedziczyć po matce, bo ojciec miał szare oczy. Brzęk metalu wytrącił mnie z zadumy. Powinnam stąd iść. Szybko złożyłam list, schowałam go z powrotem do kasetki i cicho zamknęłam wieczko. Wzięłam głęboki oddech i pospiesznie opuściłam komnatę ojca.

Jednak ten dźwięk nie został wywołany przez ostrogi ojca czy innego jeźdźca. Pochodził od pęku kluczy wiszącego u pasa podkuchennej. Duże, ciężkie klucze służyły do zamykania spiżarni, w których przechowywano nasze zapasy solonego i suszonego mięsa, mąki, tłuszczu, a także przetworów owocowych i warzywnych. Jeszcze inne były do magazynów skrywających się w ciemnościach wilgotnych piwnic dostępnych z zaplecza kuchni oraz z zewnątrz. Rozglądając się, wymknęłam się z pokoju ojca.

Sukienka podkuchennej opinała się na niej jak skórka na gotowanej kiełbasie. Jej czerwone policzki błyszczały, jakby posmarowane tłuszczem. Gdy mnie zauważyła, dygnęła i spuściła wzrok.

– Panienko Boel – wydyszała bez tchu, wyciągając z kieszeni moją piękną chusteczkę. Po czym podała ją mnie. – Myślę, że dziewczynka to ukradła. Niech mi panienka uwierzy, pożałuje tego, co zrobiła.

– Źle myślisz – odparłam chłodno. – I jeśli ktokolwiek czegoś pożałuje, to na pewno nie dziewczynka. Dałam jej tę chusteczkę, żeby ją pocieszyć, a ona zamierza złożyć ją w grobie wraz z matką.

Podkuchenna wpatrywała się we mnie z rozchylonymi ustami.

– Oddaj jej to.

– Tak... tak...

Przez moment służąca stała w bezruchu, po czym obróciła się na pięcie i niezdarnie podreptała w stronę drzwi prowadzących do kuchni.

Wbiegłam po kręconych schodach, sądząc, że uszło mi to na sucho. Zamierzałam obudzić Magnę, bo musiałam ją o coś spytać. Wreszcie też zdołałam uchwycić ulotną myśl i trzymałam ją mocno.

Nie musiałam jednak budzić Magny, ponieważ wołała mnie z dołu. Znów zeskoczyłam kilka stopni i zobaczyłam, że wykuśtykała właśnie z komnaty kobiecej leżącej piętro nad salą rycerską. Właśnie tam zbierałyby się kobiety, gdyby zdarzało nam się przyjmować gości w Falkenholt. Nigdy ich nie przyjmowaliśmy, jednak ja często siadywałam tam z nianią, by szyć.

– Boel, bez przerwy cię szukam! – wydyszała.

Nie wyjaśniłam, gdzie byłam, tylko szybko do niej zbiegłam, wciągnęłam do saloniku i zaprowadziłam do drewnianej ławki stojącej pod ramą wykuszowego okna. Leżały na niej miękkie poduszki, na których można było usiąść. Z okna dało się widzieć las zasłaniający błonia i leżącą dalej wioskę.

– Magno – powiedziałam, chwytając ją za rękę. Dłoń była chłodna i miękka, niemal gąbczasta, ponieważ kobieta cierpiała na opuchliznę. – Magno, gdy moja matka zmarła, rodziła właśnie dziecko, tak samo jak matka tej małej służącej?

Magna miała bardzo jasne niebieskie oczy. Wytrzymała moje spojrzenie, nawet nie mrugnąwszy.

– Nie – odrzekła. – Twoja biedna matka zmarła na suchoty.

Byłam pewna, że nie kłamie.

– Ach. Dzisiaj sporo o niej myślałam – wymruczałam, nagle czując się przygnębiona.

Magna to dostrzegała, znała mnie tak dobrze.

– Porozmawiajmy o czymś weselszym – zaproponowała, uśmiechając się na swój łagodny, znużony sposób. – Gdy cię szukałam, spotkałam rządcę. Opowiedział mi, że na błoniach za wioską wkrótce odbędzie się wielki jarmark. Od poprzedniego minęło tak wiele lat, pewnie piętnaście.

Nagle zamilkła. Poczułam, jak przesuwa na mnie spojrzenie i jak jego wyraz ulega zmianie.

– Nie, to musiało być szesnaście lat temu – poprawiła się.

– Jarmark? – powtórzyłam, zerkając na swoją starą nianię. – Opowiedz mi o tym więcej. – Tak naprawdę nie wiedziałam, co to takiego. O wielu rzeczach nie miałam pojęcia, gdyż dorastałam w tak odległym i odizolowanym miejscu. Znałam jednak duże zielone błonia rozciągające się pomiędzy lasem a wioską. I jeździłam powozem przez wioskę. Za każdym razem rozglądałam się chciwie, bacznie wszystko obserwując, i za każdym razem moje dociekliwe zainteresowanie gniewało ojca. Ostatnio, rozsierdzony moją nienasyconą ciekawością, z całej siły uderzył mnie laską w nogę. Po czym pouczał, że panience przynależnej do wyższego stanu, nie przystoi takie zachowanie. Wtedy wezbrały mi łzy. I nie tylko dlatego, że zabolało mnie uderzenie w nogę.

– Na jarmarku jest zgiełk, harmider i mnóstwo ludzi – zaczęła Magna i w jej zmatowiałych oczach pojawił się tęskny wyraz. – Sprzedaje się tam wszystko, od delikatnych jedwabnych tkanin po mocne przyprawy w najjaskrawszych kolorach. Muzyka gra tak dziko i porywająco, że masz wrażenie, jakby zaczarowało ci stopy. Nie brakuje też pijatyk i bójek, ale to głównie po zapadnięciu zmroku. Za szylinga możesz zobaczyć najrozmaitsze cuda: tańczącego niedźwiedzia albo małpkę robiącą sztuczki. Kieszonkowcy, magicy i inni im podobni kręcą się po jarmarku jak pszczoły wokół słodkiego soku. A dobrzy ludzie muszą się mieć na baczności, żeby nie dać się oszukać. Wiele, wiele lat temu, gdy twoja matka była młoda i w ciąży ze swoim pierwszym mężem, poszłam wraz z nią na jarmark, a gdy... – Magna nagle zamilkła. Jej blade policzki rzadko nabierały czerwonawego rumieńca, ale teraz tak właśnie się stało. Pochyliła się bliżej mnie.

Wcześniej słuchałam w milczeniu i z zapartym tchem. W tej chwili miałam ochotę nią potrząsnąć, żeby zmusić, by powiedziała mi więcej. Już teraz dobrze wiedziałam, że bardzo chcę odwiedzić jarmark. Ale wiedziałam też, dlaczego Magna nagle przestała mówić: z powodu mojej matki!

– Magno – rzekłam, również nachylając się ku niej.

Oparłam łokcie na kolanach i lekko rozstawiłam nogi. Gdyby ojciec zobaczył mnie w takiej pozycji, pobladłby i skarciłby mnie, że siedzę jak prostaczka. Nie wiedziałam, co ze mną jest nie tak, ale właśnie taką pozę przybierałam w naturalny sposób. Wciąż musiałam sobie przypominać, że mnie, panience z dworu, to nie przystoi. Jednak teraz o tym zapomniałam.