Dziwna Mynthe - Dorte Roholte - E-Book

Dziwna Mynthe E-Book

Dorte Roholte

0,0

Beschreibung

Jak wskazuje tytuł, Mynthe nie jest zwyczajną trzynastolatką. W noc przed swoimi trzynastymi urodzinami ma sen, w którym widzi siebie w nowym domu i z nową przyjaciółką u boku. We śnie jest też zakochana w nieznajomym chłopaku. Sen staje się początkiem serii sytuacji, w których Mynthe potrafi przewidzieć przyszłe zdarzenia. Wie, na przykład, co dostała na urodziny, jeszcze zanim odpakuje prezent. Początkowo Mynthe jest podekscytowana nowymi umiejętnościami i zdradza swoją tajemnicę najlepszej przyjaciółce Klarze. Z biegiem czasu dochodzi do konfliktu, który spycha Mynthe na margines życia społecznego. Ma to jednak również swoją dobrą stronę. Mynthe udaje się lepiej poznać samą siebie i swoje pochodzenie. Z pomocą babci, obdarzonej takim samym darem, Mynthe oswaja się powoli z rzeczami, które początkowo wydawały się jej przerażające.-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 99

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Dorte Roholte

Dziwna Mynthe

 

Saga

Dziwna Mynthe

 

Tytuł oryginału Mærkelige Mynthe

 

Język oryginału duński

 

Copyright © 2013, 2023 Dorte Roholte i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728260166 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział 1 

Kuchnia jest wyłożona błyszczącymi płytkami w kolorze niebieskim i zielonym. Znajduje się w niej niewielki składany stolik, przymocowany do ściany i dlatego ma tylko trzy boki. Mynthe siedzi przy jednym z nich, plecami do dużej lodówki. Z kryształowej miseczki je jogurt. Kiedy łyżeczka uderza o szkło, rozlega się delikatny brzęk. Mama zajmuje miejsce u szczytu stolika. Pije kawę z błękitnej filiżanki z białym brzegiem. Naprzeciwko Mynthe siedzi Jokum w swoim wysokim krzesełku. Wyjątkowo ładnie zajada owsiankę. Jedzenie idzie mu coraz lepiej i już tak bardzo nie bałagani. Poza tym jest też przecież starszy.

Mynthe wstaje.

– Będę się zbierać.

Mama spogląda na zegar zawieszony na ścianie nad drzwiami do salonu. Zegar ma ramę z drewna tekowego i jest wykonany w stylu retro, który mama tak uwielbia.

– My też zaraz ruszamy. Miłego dnia w szkole, Mynthe. Kupisz po lekcjach dwa litry odtłuszczonego mleka?

– Okej.

Wstawia miseczkę do zlewozmywaka, ponieważ w kuchni nie ma zmywarki.

Drzwi łazienki znajdują się dokładnie naprzeciwko wieszaków w przedpokoju. Mynthe wskakuje szybko do łazienki, żeby sprawdzić, czy dobrze wygląda. Chyba dobrze, choć nie widzi wyraźnie swojego odbicia w lustrze.

Jej plecak leży pod wieszakami. Podnosi go, wsuwa nogi w wysokie buty, owija szyję długim szalikiem i wychodzi z domu.

Wieje.

Przed domem, na plastikowym traktorze Jokuma, siedzi dziewczyna. Kiedy wstaje, widać, że jest trochę wyższa od Mynthe.

– Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz!

Dziewczyna ma ciemne włosy, podobnie jak Mynthe. Lecz w przeciwieństwie do Mynthe ma też loki i oliwkową skórę. Nazywa się Yasmin. Przyjaźnią się.

Mynthe uśmiecha się do przyjaciółki.

– Mamy mnóstwo czasu.

Yasmin też się uśmiecha. Wsuwa rękę pod ramię Mynthe. Śmieją się, stawiając długie, równe kroki na chodniku.

Mynthe ma ochotę skakać i tańczyć. Cieszy się na myśl, że zobaczy Markusa. Och, jak wielką, wielką, wielką ma nadzieję, że Markus będzie dzisiaj w szkole.

– Myślisz o Markusie, prawda? – pyta Yasmin żartobliwym tonem. – Nagle bardzo przyspieszyłaś, ha, ha!

– Trochę – przyznaje Mynthe, czując motyle w brzuchu.

Zanim skręcą za róg, odwraca się i spogląda na dom. Mama i Jokum jeszcze nie wyszli. Pewnie pojadą do żłobka rowerem. Mynthe odczuwa lekkie zdziwienie. Przecież Jokum nie chodzi do żłobka, tylko do opiekunki.

Dziwi ją coś jeszcze. Dom. To dom szeregowy z żółtej cegły. Z przodu ma jedynie malutki ogródek.

– Zobacz! – szepcze jej do ucha Yasmin. – To on!

Mynthe zapomina o domu i spogląda w tamtą stronę. Zgadza się. To Markus. Pedałuje w ich kierunku na wiekowym, zardzewiałym złomie, którym zawsze jeździ. Za jego plecami Mynthe widzi duży, czworokątny budynek szkoły.

Markus ma ciemne włosy, choć nie tak ciemne jak Yasmin. Włosy Markusa są dłuższe niż włosy Mynthe i sięgają ramion. Oczy Markusa mają tak wyjątkowy niebieski kolor, że ludzie pytają go czasem, czy nosi kolorowe soczewki. To najpiękniejszy, najwspanialszy i najbardziej seksowny chłopak na świecie, a najbardziej fantastyczne jest w nim to, że w ogóle go nie obchodzi, co myślą o nim inni. Nosi szkolne podręczniki w reklamówce z sieci sklepów Netto i prawie codziennie zajmuje się młodszą siostrą. W dodatku robi to naprawdę troskliwie. Mynthe rozmawiała z nim po raz pierwszy na placu zabaw, na który zabrała kiedyś Jokuma, a to zdarzało się jej rzadko. Spotkała tam Markusa z siostrą. Powiedział, że przychodzą tu bardzo często. Markus gra na gitarze. Jest naprawdę wyjątkowy, a jego włosy zawsze tak pięknie pachną. Mynthe to wie, ponieważ się całowali.

Cztery razy.

– Cześć, Mynthe – wita się, zatrzymując się przy nich niemal bezgłośnie.

– Czyżbym stała się niewidzialna? – pyta Yasmin.

Mynthe uśmiecha się do Markusa. Jest tak zakochana, że prawie nie może oddychać.

Chce zapytać, dlaczego Markus jedzie w kierunku przeciwnym niż szkoła, nie jest jednak w stanie wydobyć z siebie słowa.

Mynthe obudziła się raptownie z uczuciem, że coś utknęło jej w gardle. Musiała podczas snu naciągnąć kołdrę sobie na głowę. Zrzuciła ją i teraz łapała gwałtownie powietrze. Serce biło jej bardzo szybko.

Co to za dziwny sen? Wydawał się taki rzeczywisty, a przecież nic w nim się nie zgadzało. Nie mieszkają w szeregowcu, tylko w prawdziwym domu z dużym ogrodem, a ich kuchnia też nie przypomina tej ze snu.

Droga też wyglądała zupełnie inaczej, podobnie zresztą jak sama szkoła. Poza tym nigdy nie chodzi do szkoły pieszo. Jeździ rowerem i ma dużo dalej niż w tym zwariowanym śnie.

Mynthe przewróciła się na plecy. Czuła się tak, jakby sen był lepką pajęczyną, która do niej przylgnęła. A teraz panicznie się szamotała, usiłując ją z siebie zrzucić.

Yasmin, tak miała na imię ta czarnowłosa dziewczyna z lokami. A przecież Mynthe przyjaźni się z Klarą. Są najlepszymi przyjaciółkami i przysięgały sobie wieczną przyjaźń.

Ujrzała przed sobą jasną twarz Klary z nosem usianym piegami i poczuła niemal wyrzuty sumienia, chociaż to był przecież tylko sen. Potem Klara zniknęła i Mynthe próbowała sobie przypomnieć, jak dokładnie wyglądał ten cały Markus ze snu. Kompletnie straciła dla niego głowę, co też wydało się jej absurdalne. Przecież była zakochana w Klemencie, starszym bracie Klary, który miał piętnaście lat.

Usłyszała przytłumione głosy z kuchni. Mama i tata cicho rozmawiali.

Wreszcie zupełnie się rozbudziła i poczuła, że jej umysł powrócił do normalnego stanu.

Ma dzisiaj urodziny. Kończy trzynaście lat. Na pewno szykują teraz urodzinową tacę ze śniadaniem, świeczkami, chorągiewkami i prezentami. Wejdą z tacą do pokoju, żeby zrobić jej niespodziankę. Mynthe pospiesznie odwróciła się na bok, naciągnęła na siebie kołdrę i zamknęła oczy. Zepsułaby całą niespodziankę, gdyby odkryli, że już nie śpi.

Teraz usłyszała też Jokuma. Wykrzykiwał jedyne słowo, jakie znał.

– Auto! Auto, auto, auto!

– Ciii, cichutko – prosiła mama przyciszonym głosem. – Dzisiaj jest dzień Mynthe!

– Poranek Mynthe – rozległ się głos taty.

Mama nic nie powiedziała.

Stali już obok jej pokoju. Coś metalowego uderzyło o drzwi.

Mynthe znała ten dźwięk i wiedziała, że pochodzi od jednego z samochodzików Jokuma. A potem drzwi się otworzyły i cała trójka weszła do pokoju.

– Wszystkiego najlepszego z okazji trzynastych urodzin, Mynthe, wszystkiego naj, naj, najlepszego – powiedziała mama radosnym głosem.

– Dzień dobry, w poranek Mynthe – tata przywitał się tymi samymi słowami co zawsze. – Nie, dzisiaj muszę przecież powiedzieć: „dzień dobry, w urodzinowy poranek Mynthe”. Albo „dobrego poranka dla urodzinowej Mynthe”. Albo…

– Przestań, Peterze – przerwała mu mama.

Mynthe udała, że dopiero się obudziła. Przeturlała się na plecy, uśmiechnęła i wyciągnęła ręce nad głowę.

Tata trzymał na rękach Jokuma, a mama niosła tacę. Na tacy stały chorągiewki i świeczki, wszystko przygotowane jak należy, a obok duża szklanka z uwielbianym przez Mynthe sokiem z owoców tropikalnych.

– Sto lat, sto lat, sto lat, teraz jesteś już nastolatką – roześmiała się mama. – Powiedz „sto lat”, Jokumie!

– Auto! – krzyknął Jokum, rzucając samochodzikiem prosto w głowę Mynthe. Dziewczyna zdążyła się uchylić i auto trafiło w ścianę za jej plecami.

– Jokum, natychmiast przestań! – upomniała go mama ze złością w głosie.

Usiadła na brzegu łóżka z tacą na kolanach, a Mynthe uniosła się do pozycji siedzącej i wzięła szklankę z sokiem.

– Prezent czeka w kuchni – powiedziała mama. – Śniadanie też. Może po prostu usiądziemy tam sobie wszyscy razem?

– Twój prezent jest tak duży, że nie zmieściłby się w drzwiach – dodał tata.

– A paczki od babci i dziadka powinny przyjść dzisiaj pocztą – uzupełniła mama. – Przesyłki z Hiszpanii do Danii idą dość długo.

Chwilę później Mynthe wciągnęła przez głowę czarną koszulkę i udała się za resztą rodziny do kuchni. Na podłodze obok jej krzesła stało ogromne pudło owinięte czerwonym papierem w białe kropki. Pod czerwoną wstążkę wsunięto dużą, białą kopertę z napisem „Dla Mynthe” wykaligrafowanym drukowanymi literami pismem mamy. Na stole, za serwetką ułożoną przy miejscu Mynthe, stały chorągiewka i świeczka.

Jokum siedział już w wysokim krzesełku, jedząc śniadanie w typowy dla siebie sposób, co oznaczało, że większość owsianki lądowała albo na podłodze, albo na stole.

Nagle Mynthe ujrzała przed oczami scenę ze swojego snu.

– Śniło mi się dzisiaj coś dziwnego – powiedziała, podsuwając sobie krzesło. – To było takie prawdziwe. To znaczy, pod niektórymi względami, a pod innymi absolutnie inne. Jokum był starszy i w ogóle nie brudził przy jedzeniu, a kuchnia wyglądała zupełnie inaczej.

– Nie otworzysz prezentu? – zapytał podekscytowany tata.

– Może pozwólmy Mynthe samej zdecydować, kiedy chce otworzyć swój prezent? – zaproponowała mama ze śmiechem, który jednak nie zamaskował jej poirytowania.

Tata zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał słów mamy.

– Masz pięć minut – ciągnął. – Potem muszę już jechać, a ponieważ jestem okropnie dziecinny, bardzo mi zależy, żebyś otworzyła prezent w mojej obecności, dobrze?

– No dobra.

Mynthe uśmiechnęła się do taty, wstała od stołu i przykucnęła przy prezencie.

Jokumowi znudziło się siedzenie przy stole. Wiercił się w krzesełku i marudził niezadowolony. Mynthe widziała kątem oka, że mama wyjęła brata z fotelika i wzięła na ręce. Chciał, oczywiście, uczestniczyć w zrywaniu papieru z prezentu. Mynthe wyczuła jednak, że rodzice próbują zademonstrować, że dzisiaj to nie młodszy brat rządzi w domu. Na co dzień tak właśnie było, lecz nie dzisiaj, nie w dniu jej urodzin. Popchnęła lekko pudło, sprawdzając jego wagę. Okazało się bardzo ciężkie. Przez głowę przeleciała jej lista życzeń.

Prosiła o rolki podobne do tych, jakie miała Lærke z jej klasy. Rozmiar kartonu może nawet pasuje, ale czy byłyby aż takie ciężkie? Poza tym przypuszczała, że rolki dostanie raczej od babci ze strony taty, ponieważ kosztowały ponad tysiąc koron, a to właśnie ta babcia kupowała zazwyczaj najdroższe prezenty. Co w takim razie mogło tam być? Na liście życzeń nie wymieniła niczego, co byłoby tak ciężkie.

Jokum nie chciał już dłużej siedzieć u mamy na rękach. Beczał i zachowywał się tak, jakby miał zaraz skoczyć na główkę na podłogę. Mama prawie go upuściła i niemal straciła równowagę. Skrzywiła się i musiała posadzić Jokuma na ziemi.

W ułamku sekundy znalazł się przy prezencie i szarpnął za papier.

– Jokum! – krzyknęła mama ostrym tonem, chwytając go za rękę.

– E tam, pozwól mu – powiedziała Mynthe.

Oczywiście, że była podekscytowana prezentem, lecz już nie tak bardzo jak dawniej. W sumie jeszcze całkiem niedawno. Kiedy urodził się Jokum, miała jedenaście i pół roku. Większość osób, które przyszły zobaczyć Jokuma w szpitalu, a później w domu, przynosiła prezenty także dla niej. Na pewno myśleli, że musi czuć się dziwnie, mając młodszego brata w chwili, kiedy była już taka duża i tak długo była jedynaczką. Obawiali się, że będzie o niego zazdrosna. Wtedy, gdyby nie pozwolono jej rozpakować w spokoju tamtych prezentów, na pewno dostałaby ataku histerii.

Teraz już tak nie reagowała, chociaż rodzice myśleli chyba inaczej. Aktualnie była dużo bardziej podekscytowana na myśl o pójściu do szkoły i spotkaniu Klementa. Ciekawe, czy wie o jej urodzinach?

– Zgadniesz, co to może być? – zapytał tata w czasie, kiedy Jokum odrywał płaty papieru do pakowania.

– Karta podarunkowa do galerii handlowej.

Słowa same wyskoczyły z ust Mynthe, zanim ta myśl w ogóle pojawiła się w jej głowie. Zdziwiła się tak samo jak rodzice.

– Co takiego? – w głosie mamy brzmiało rozczarowanie.

– Ale, Mynthe, jak…? – zaczął tata.

Mynthe wstała, udając, że tego nie powiedziała. Zresztą, dlaczego miałaby dostać kartę podarunkową? Przecież rodzice jeszcze nigdy nie zrobili jej takiego prezentu i w ogóle nie lubili dawać w prezencie kart podarunkowych. Zerwała cały papier z wierzchu pudła. Karton był zaklejony ogromną ilością taśmy klejącej.

– A nie, już wiem. To parawan do mojego pokoju. Rety, zmieścił się w tym kartonie? W takim razie będziemy mieli mnóstwo roboty ze składaniem. Mogę prosić o nożyczki?

Mama wyjęła nożyczki z szuflady. Mynthe poprosiła Jokuma, żeby uważał na palce.

Rozcięła taśmę i uniosła klapy kartonu.

W środku znajdowało się mnóstwo gazet i jakiś bardzo ciężki przedmiot zapakowany w ten sam ozdobny papier, co karton. Wyjęła przedmiot z kartonu, uśmiechając się do rodziców w taki sposób, jakby nie mogła się wprost doczekać, co ujrzy. A jednak z jakiegoś powodu, którego sama nie rozumiała, była po prostu pewna, że to karta podarunkowa.

Absolutnie pewna.

– Hmm, co to może być? – odezwał się tata.

– Płyta? – krzyknęła Mynthe, kiedy zrobiła już otwór w papierze. – Płyta chodnikowa?

Zanurzyła się w kartonie i wyjęła z niego dwie kolejne płyty chodnikowe. Jokumowi znudziło się już rozpakowywanie prezentu. Podreptał do salonu i walnął w swój zabawkowy ksylofon, który zabrzmiał, jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki.

– Coś tu jeszcze jest na samym dnie – zauważyła Mynthe, wydobywając z pudła białą kopertę. – Ojej… Dziękuję!

W kopercie znajdowała się karta podarunkowa do galerii handlowej.

O wartości siedmiuset pięćdziesięciu koron.

– Bardzo dziękuję, wspaniały prezent – powiedziała Mynthe szczerze.

Naprawdę tak myślała. Możliwość swobodnego wydawania pieniędzy w sklepach w galerii była naprawdę super. Oczywiście weźmie ze sobą Klarę. Spędzą fantastyczny dzień. Może pójdą już nawet w tę sobotę?

– Dziękuję, mamo. Dziękuję, tato!

Szybko uściskała rodziców. Najpierw tatę, ponieważ już dwa razy zerkał na zegarek. Powinien był wyjechać z domu dawno temu. Pracował jako nauczyciel w szkole średniej i dojeżdżał do pracy pół godziny samochodem. Mynthe zauważyła, że tata pachnie jakoś inaczej niż zwykle.

Nowy dezodorant – pomyślała.

– Nie ma za co, kochanie – powiedział tata. – Zgodziliśmy się z mamą, że karta podarunkowa będzie najlepszym upominkiem, mimo że nie… no, sama wiesz. Za to teraz będziesz musiała się natrudzić, żeby to wszystko wydać, prawda? To na razie! Do zobaczenia po południu! Pa, Mette! Pa, Jokum!

Tata porwał torbę z podłogi i zniknął za drzwiami. Jokum nadal siedział na podłodze w salonie, machając plastikowym młotkiem.

Mama dolała sobie pół kubka kawy.

– Te płyty chodnikowe, oszukana paczka i wszystko inne, to był oczywiście pomysł taty – powiedziała.

– Super pomysł – przyznała Mynthe.

– Albo idiotyczny – wymamrotała mama, spoglądając na Mynthe znad krawędzi kubka. – Skąd wiedziałaś, co dostaniesz? Po prostu zgadłaś czy słyszałaś, jak o tym rozmawiamy? Nie wydaje mi się zresztą, żebyśmy rozmawiali o prezencie, kiedy byłaś w domu.

– Nie wiedziałam. Zgadłam, naprawdę – wyjaśniła Mynthe. – Idę do łazienki, okej?

– Okej.

Mynthe chwyciła miseczkę, z której zawsze jadła rano jogurt. Babcia wymalowała kiedyś na jej spodzie kwiatki. Kiedy otworzyła zmywarkę, żeby włożyć miseczkę do górnego kosza zmywarki, ujrzała w niej cztery duże błękitne filiżanki z wąskim, białym rantem na górze. Stały w zmywarce w równym szeregu. Były tam również cztery pasujące do nich spodki.

Nigdy wcześniej ich nie widziała.

A może jednak.

Widziała je już, lecz nie w rzeczywistości. Mynthe wzięła do ręki jedną z filiżanek i poczuła, że ogarnia ją dziwne, przyjemne uczucie. Filiżanka była czysta.

– Mamo… co to za filiżanki?

– Kupiłam je tanio od kolegi z biura, w sumie trochę okazyjnie. Zestaw nazywa się „Sonja”. To właściwie filiżanki do herbaty. Produkowali je w fabryce fajansu „Aluminia”. Były bardzo popularne w latach sześćdziesiątych, a teraz znowu wróciła na nie moda.