Nędza filozofii - Karol Marks - E-Book

Nędza filozofii E-Book

Karol Marks

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Nędza filozofii” została wydana w 1847 roku i zawiera polemiczną i krytyczną odpowiedź na „Filozofię nędzy” francuskiego anarchisty Pierre’a Proudhona. Późniejszy autor „Kapitału”, stanowiącego główne dzieło socjalizmu naukowego, rzeczowo i nieco uszczypliwie analizuje argumenty Proudhona. Przedstawia przy tym podstawy własnych teorii, które rozwinął w późniejszych dziełach. Karol Marks (1818–1883) był niemieckim filozofem pochodzenia żydowskiego, socjologiem, ekonomistą, historykiem, dziennikarzem i działaczem rewolucyjnym. Dał naukowe podstawy socjalizmowi, był współzałożycielem I Międzynarodówki.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Karol Marks

Nędza filozofii

Praca najemna i kapitał. O wolnym handlu. Proudhon

Warszawa 2022

O wolnym handlu

Mowa wygłoszona przez Karola Marksa w Towarzystwie Demokratycznym w Brukseli dnia 9 stycznia 1849 r.

Panowie, zniesienie praw zbożowych w Anglii jest największym tryumfem osiągniętym przez wolny handel w XIX w. We wszystkich krajach, w których fabrykanci głoszą wolność handlu, mają oni przede wszystkim na względzie handel zbożem lub w ogóle surowce. „Obłożenie zagranicznego ziarna cłem ochronnym jest bezczelnością, jest to spekulowanie głodem narodu”.

Tani chleb, wysoka płaca, cheap food, high wages, oto jedyny cel, dla którego zwolennicy wolnego handlu Anglii wydali miliony, a zapał ten zaraził już ich współbraci ze stałego lądu.

Lecz dziwna rzecz! Lud, któremu za wszelką cenę chcą dostarczyć tani chleb, okazuje się bardzo niewdzięczny. W Anglii tani chleb jest tak samo osławiony, jak we Francji tani rząd. W ludziach „pełnych poświęcenia”, takich jak Browing, Brigh et consortes, lud upatruje swoich najzaciętszych wrogów i najbezwstydniejszych obłudników.

Każdemu wiadomo, że w Anglii walka między liberałami i demokratami jest walką zwolenników wolnego handlu z czartystami. Przypatrzmy się tylko, w jaki to sposób angielscy zwolennicy wolnego handlu wykazywali ludowi swe dobre chęci, jakimi byli przejęci.

Mówili oni do robotników:

„Cło zbożowe jest podatkiem obciążającym płacę robotniczą; ten podatek wy płacicie właścicielom gruntów, tej średniowiecznej arystokracji; wasz opłakany stan jest wynikiem drożyzny najniezbędniejszych artykułów spożywczych”.

Robotnicy ze swej strony pytali fabrykantów: „Jak się to stało, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat, kiedy nasz przemysł doszedł do największego rozwoju, nasza płaca spadła, i to w daleko większym stosunku, niż się podniosła cena zboża?

Podatek jaki my, według waszego twierdzenia, płacimy właścicielom gruntów wynosi na robotnika około trzech pensów tygodniowo, przy czym płaca ręcznego tkacza w okresie od 1815 do 1843 roku z 28 szylingów spadła na 5, a tkacza przy maszynie w ciągu okresu od 1823 do 1843 roku z 20 szylingów na 8.

A przez ten cały czas podatek, jaki płaciliśmy właścicielom gruntu, nigdy nie przewyższał trzech pensów. Kiedy zaś w 1834 roku chleb był nader tani, a interesy handlowe szły pomyślnie, coście nam powiedzieli? Jeżeli jesteście nieszczęśliwi, wynika to stąd, że za wiele dzieci płodzicie, że wasze małżeństwo jest płodniejsze od waszego rzemiosła.

Są to wasze własne słowa, którymiście do nas wtedy przemawiali; poczęliście fabrykować nowe prawa dla biednych, urządzać nowe domy robocze, owe bastylie proletariatu”.

Na to fabrykanci odpowiadali:

„Macie słuszność, panowie robotnicy; odgrywa tu rolę nie tylko cena zboża, ale także i konkurencja ze strony rąk roboczych, określająca poziom płacy.

Zważcie jednak na to, że nasza ziemia to tylko skały i piaski. Nie myślicie przecież, żeby zboże można było hodować w doniczkach! Gdybyśmy jednak zamiast marnotrawienia naszych kapitałów i naszej pracy na nieurodzajnej glebie zajęli się wyłącznie przemysłem, to cała Europa zwinęłaby wtedy swoje fabryki i Anglia stałaby się jednym wielkim fabrycznym miastem, a cała Europa jej prowincją rolniczą”.

I kiedy fabrykant tymi słowy przemawia do swych robotników, zostaje zagadnięty przez kramarza, który ot co powiada:

„Jeżeli zniesiemy prawa zbożowe, to zniszczymy wprawdzie rolnictwo, lecz przez to nie zmusimy jeszcze innych krajów do poprzestania na naszych fabrykach i do zwinięcia swych własnych.

Jakież tego będą następstwa? Ja stracę swoją wiejską klientelę, a wewnętrzny handel straci swój rynek”.

Fabrykant odwraca się tyłem do robotnika i odpowiada kramarzowi: „Pozostaw to nam; skoro cła zbożowego nie będzie, otrzymywać będziemy z zagranicy tańsze zboże. Później obniżymy płacę u siebie, a tymczasem podniesie się ona w innych krajach, z których sprowadzamy zboże.

W ten więc sposób, oprócz zysków, które obecnie już ciągniemy, będziemy mieli jeszcze tańszą płacę i przy takich wygodnych warunkach zmusimy i ląd stały do kupowania u nas”.

Lecz teraz miesza się do dyskusji dzierżawca i wiejski robotnik.

„A z nami co będzie? – wołają oni. – Czyż mamy wydać wyrok śmierci na rolnictwo, z którego żyjemy? Czyż mamy zezwolić, by nam grunt spod nóg usunięto?”

Zamiast odpowiedzi liga zawiązana przeciwko prawom zbożowym ogłasza konkurs na trzy najlepsze dzieła, które by traktowały o zbawiennym wpływie, jaki wywrze na angielskie rolnictwo zniesienie praw zbożowych.

Nagrody dostały się pp. Hope, Morse i Greg, których rozprawy w tysiącach egzemplarzy zostały rozrzucone po wsiach.

Jeden z tych nagrodzonych mężów sili się dowieść, że ani dzierżawca, ani rolnik nie będą stratni wskutek przywozu zagranicznego zboża; stratni będą jedynie właściciele ziemscy. Angielski dzierżawca nie ma potrzeby obawiać się zniesienia praw zbożowych, ponieważ żaden kraj nie może wytwarzać tak dobrego i tak taniego zboża jak Anglia. Jeżeli nawet cena na zboże spadnie, wam to nic nie zaszkodzi, bo obniżka ta dotknie jedynie renty, która spadnie, w żadnym zaś razie nie dosięgnie ona zysku z kapitału ani płacy, które nie ulegną żadnej zmianie.

Drugi laureat, pan Morse, utrzymuje odwrotnie; powiada on, że cena zboża po zniesieniu praw zbożowych podniesie się. Poci się on nad dowiedzeniem, że cła ochronne nigdy nie mogą zapewnić zbożu korzystnej ceny. Dla poparcia swego twierdzenia przytacza fakt, że jednocześnie ze wzrostem przywozu zboża z zagranicy i cena na nie w Anglii znacznie się podnosi. Laureat zapomina, że nie przywóz wywołuje wysokie ceny, lecz że wysokie ceny wpływają na zwiększenie przywozu. Wbrew twierdzeniom swego współzawodnika i współtowarzysza utrzymuje on, że każda zwyżka ceny na zboże jest korzystna dla dzierżawcy i dla robotnika, ale nie dla właściciela ziemskiego.

Trzeci laureat, pan Greg, fabrykant na wielką skalę, zwracający się w swej broszurze tylko do wielkich dzierżawców, takimi bzdurami kwestii tej zbyć nie mógł. Jego język jest bardziej naukowy. Wyjaśnia on, że ustawy zbożowe podnoszą rentę jedynie wskutek tego, że podwyższają cenę zboża, podwyższają zaś cenę zboża dlatego, że zmuszają kapitał do zaangażowania się w uprawę gorszych gruntów, co objaśnia się bardzo prosto.

Mianowicie w miarę wzrostu ludności i jeżeli przy tym obce zboże nie może dostać się do kraju, okazuje się konieczne przystąpienie do uprawy mniej urodzajnych gruntów, co wymaga większych kosztów, wskutek czego plony z tych gruntów stają się droższe. Ponieważ wszelkie w taki sposób wytwarzane zboże znajduje popyt, może więc być sprzedane, ceny zatem z konieczności regulować się będą według kosztów produkcji na gorszych gruntach. Różnica między tą ceną a kosztami uprawy lepszych gruntów stanowi właśnie rentę. Gdy więc, wskutek zniesienia ustaw zbożowych, spada cena zboża, a następnie renta, wypływa to stąd, że gorsze grunty przestają być uprawiane. W ten więc sposób zniżka renty pociąga za sobą nieuniknioną ruinę pewnej części dzierżawców.

Uwagi te były konieczne dla zrozumienia traktatu p. Grega.

Drobni dzierżawcy – mówi on – którzy nie będą w stanie utrzymać się przy rolnictwie, znajdą przytułek w przemyśle. Co się zaś tyczy wielkich dzierżawców, to muszą oni na czysto wygrać. Właściciele albo będą zmuszeni bardzo tanio sprzedać im grunty, albo też zawarte z nimi kontrakty prolongować na długie terminy. To wszystko pozwoli wielkim dzierżawcom włożyć w uprawę roli większe kapitały, zastosować większą ilość maszyn i tym samym zaoszczędzić ludzkiej pracy, która zresztą, dzięki powszechnej zniżce płacy (co będzie następstwem zniesienia praw zbożowych), stanie się tańsza.

Dr Bowring nadał niejako tym wszystkim wywodom pewną religijną świętość, wygłosiwszy na jednym z publicznych meetingów, że „Bóg to wolny handel, a wolny handel to Pan Bóg”.

Oczywiście, wszystkie te paplaniny były tylko najczystszej wody obłudą, bez najmniejszego zamiaru dostarczenia robotnikowi kawałka smacznego chleba.

I czyż mogli robotnicy pojąć tę niespodzianą filantropię fabrykantów, tych samych ludzi, którzy dotychczas jeszcze nie przestali zwalczać ustawy o dziesięciogodzinnym dniu pracy, tj. ustawy, która skracała dzień pracy robotnika fabrycznego z 12 do 10 godzin? W celu uprzytomnienia wam, moi panowie, filantropii fabrykantów, przypomnę wam rozporządzenia zaprowadzone we wszystkich fabrykach. Każdy fabrykant faktycznie posiada dla swego prywatnego użytku istny kodeks karny, według którego wyznacza kary za wszelkie rozmyślne i nierozmyślne przekroczenia; tyle a tyle płaci np. robotnik, jeżeli trafi mu się usiąść na stołku, jeżeli rozmawia, śmieje się lub spóźni się o parę minut, jeżeli następnie zepsuje jakąś część maszyny, jeżeli produkt przez niego ukończony nie okazuje się w dobrym gatunku itp., itp. Kary zawsze są większe, niż wynosi szkoda wyrządzona przez robotnika. Z zegarem urządzają fabrykanci takie np. sztuczki, że on się spóźnia; następnie dają oni zły materiał, z którego jednak robotnik powinien wyrabiać dobre produkty, zwalniają majstra, jeżeli nie wykazuje dość zręczności i nie stara się o powiększenie liczby wykroczeń.

Widzicie więc, panowie, że to prywatne prawodawstwo jest stworzone w celu przysparzania i wywoływania wykroczeń, wszystko to zaś czyni się w celu zarabiania pieniędzy. Fabrykant stara się wszelkimi sposobami o obniżenie nawet nominalnej płacy, wykorzystując nawet te wypadki, którym robotnik nie jest w stanie zapobiec.

I ci oto fabrykanci są tymi samymi filantropami, którzy chcieliby wmówić robotnikom, że są zdolni do wyrzucenia ogromnych sum, i to jedynie w tym celu, aby polepszyć byt robotników. Z jednej strony, za pomocą regulaminów fabrycznych obcinają robotnikowi płacę do minimum, z drugiej zaś ponoszą olbrzymie ofiary, by ją, za pomocą Ligi Antyzbożowej, podwyższyć!

Wyrzucają spore sumy na wybudowanie pałaców, w których Liga mieści swe biura, rozsyłają po wszystkich miejscowościach Anglii całą armię apostołów, głoszących religię wolnego handlu; drukują tysiące broszur i rozdają je bezpłatnie, by tylko oświecić robotnika co do jego własnej sprawy; wydają ogromne sumy dla zjednania sobie prasy; organizują kunsztowną maszynę organizacyjną, która kierować ma ruchem na rzecz wolnego handlu, i rozwijają całą swą wymowę na publicznych meetingach. Na jednym z takich meetingów pewien robotnik odezwał się w sposób następujący:

„Gdyby właściciele gruntów sprzedawali nasze kości, to wy, fabrykanci, pierwsi byście przystąpili do kupna, by je następnie rzucić do młyna parowego i w mąkę zamienić”.

Angielscy robotnicy zrozumieli znaczenie walki toczonej z właścicielami ziemskimi przez kapitalistów. Wiedzą oni dobrze, że chciano by zmniejszyć cenę chleba w celu obniżenia płacy i że zysk kapitalisty powiększy się o tyle, o ile spadnie renta. Pod tym względem Ricardo, apostoł angielskiego wolnego handlu, ten wybitny ekonomista naszego stulecia, zupełnie się zgadza z robotnikami. Powiada on w swym sławnym dziele, traktującym o ekonomii politycznej: „Gdybyśmy, zamiast uprawiać u siebie zboże, znaleźli nowy rynek, gdzie byśmy je mogli nabywać za tanie pieniądze, to płaca by spadła, zyski zaś by wzrosły. Zniżka cen na produkty rolne obniża płacę nie tylko robotników wiejskich, lecz także płacę wszystkich tych robotników, którzy pracują w przemyśle i handlu”.

Nie sądźcie, moi panowie, iż dla robotnika postać rzeczy się nie zmieniła, jeżeli wobec zniżki ceny zboża dostaje on tylko cztery zamiast pięciu franków, które przedtem dostawał. Czyż jego płaca w stosunku do zysku kapitalisty nie spadła? I czyż nie jest to rzeczą oczywistą, że jego społeczne położenie w porównaniu z położeniem kapitalisty się pogorszyło? Oprócz tego traci on i bezpośrednio. Mianowicie dopóki tak cena zboża, jak też i płaca były wyższe, mógł sobie na chlebie cokolwiek zaoszczędzić, a więc korzystać z innych przyjemności. Skoro jednak cena chleba, a zatem i płaca obniżyły się, to wtedy na inne potrzeby nie ma on już z czego oszczędzać.

Angielscy robotnicy dali angielskim fabrykantom do zrozumienia, że nie dadzą się wyprowadzić w pole ich kłamliwymi obietnicami, i jeżeli mimo to połączyli się z nimi przeciwko właścicielom ziemskim, uczynili to tylko dlatego, by zburzyć ostatnie resztki feudalizmu i aby mieć do czynienia z jednym tylko przeciwnikiem. Robotnicy nie zawiedli się w swej rachubie, albowiem posiadacze ziemscy, chcąc zemścić się na fabrykantach, pomogli robotnikom w przeprowadzeniu ustawy o dziesięciogodzinnym dniu pracy; ustawa ta została uchwalona niezwłocznie po zniesieniu ustaw zbożowych.

Kiedy na kongresie ekonomistów dr Bowring wyciągnął z kieszeni długą listę z wyliczeniem, ile to sztuk bydła, szynek, wędlin, kur itp. sprowadzono do Anglii, by tam one, jak się wyraził, zostały spożyte przez robotników, zapomniał niestety nadmienić, że robotnicy z Manchesteru i innych miast fabrycznych właśnie wskutek kryzysu zostali wyrzuceni na bruk.

W ekonomii politycznej dla wyprowadzenia ogólnych wniosków bezwarunkowo nie wolno zestawiać liczb z jednego tylko roku. Zawsze trzeba brać przeciętnie pięć do sześciu lat, czas, w ciągu którego nowoczesny przemysł przechodzi przez różne fazy: przez fazę rozkwitu, stagnacji i kryzysu, i spełnia w ten sposób swój nieunikniony cykl.

Nie ulega wątpliwości, że ze spadkiem cen na wszystkie towary – co jest nieuchronnym wynikiem wolnego handlu – za jednego franka mogę nabyć więcej towarów niż poprzednio. A przecież frank robotnika ma tę samą wartość, co każdy inny. W ten sposób wolny handel, jak się zdaje, jest rzeczą dla robotnika bardzo korzystną. Niemniej zachodzi tu tylko ta jedna smutna okoliczność, mianowicie, że robotnik, zanim swego franka zamieni na towary, musi najpierw spieniężyć swą pracę. Gdyby robotnik przy tej zamianie zawsze otrzymywał za tę samą pracę stałą ilość franków i gdyby ceny wszystkich innych towarów wciąż spadały, wyszedłby z tego handlu zawsze z zyskiem. Dowiedzenie tego, że wraz ze zniżką cen na wszystkie towary mogę otrzymać za te same pieniądze więcej towarów – nie przedstawia żadnej trudności. Ekonomiści zawsze rozpatrują cenę pracy, kiedy zostaje ona wymieniana na inne towary, a zapominają o chwili, w której praca zostaje wymieniana na pieniądz kapitalisty. Z chwilą, kiedy się okaże, że wprawienie w ruch maszyny wytwarzającej towary wymaga mniejszych kosztów, wtedy koszty potrzebne dla utrzymania tej maszyny – maszyny, która się zowie robotnikiem – będą się musiały zmniejszyć. Jeżeli wszystkie towary tanieją, to i praca, która także jest towarem, spada w cenie i, jak zobaczymy później, obniża się stosunkowo bardziej niż wszystkie inne towary. Gdyby robotnik nadal zdawał się na argumenty ekonomistów, spostrzegłby on, że frank ulotnił się już z jego kieszeni i że pozostało mu wszystkiego tylko pięć sous.

Na to odpowiedzą mi ekonomiści: „Tak, przyznajemy, że konkurencja między robotnikami, która z pewnością nie zmniejszy się po urzeczywistnieniu żądań wolnego handlu, szybko obniży zarobek do poziomu niskich cen innych towarów. Z drugiej jednak strony, taniość towarów wpłynie na zwiększenie spożycia, zaś wzrost spożycia spowoduje zwiększenie się produkcji, co znowu wywoła zwiększenie popytu na pracę; a wzrost popytu na pracę znowu pociągnie za sobą podwyżkę płacy”.

Cała ta argumentacja ma na celu wykazanie, że wolny handel pomnaża siły wytwórcze. Kiedy przemysł wzrasta, kiedy bogactwo, siły wytwórcze, jednym słowem, kiedy kapitał zwiększa popyt na pracę – wtedy podnosi się jej cena, a zatem i jej płaca. Wzrost kapitału to najkorzystniejsza dla robotnika okoliczność, każdy to przyzna. Kiedy zaś kapitał znajduje się w zastoju, wtedy nie tylko następuje zastój w przemyśle, lecz nadto sam przemysł cofa się, upada, a robotnik stanowi pierwszą ofiarę; zginie on prędzej niż kapitalista. Zobaczmy wszakże, jaki będzie los robotnika w tym wypadku, kiedy kapitał wzrasta, a więc w tym, jak powiedzieliśmy, najkorzystniejszym dla robotnika wypadku. I wtedy także jest on skazany na zagładę. Wzrost produkcji pociąga za sobą nagromadzenie i koncentrację kapitału. Następstwem koncentracji jest większy podział pracy, nowe zastosowanie maszyn. Wskutek wzrostu podziału pracy wyjątkowa zręczność robotnika staje się rzeczą zbyteczną; wprowadzając zaś robotę dostępną dla każdego, podział pracy zwiększa konkurencję istniejącą pomiędzy robotnikami.

Konkurencja ta wzrasta w miarę tego, jak podział pracy stawia robotnika w sytuacji wykonywania roboty za kilku. Maszyny sprowadzają tenże sam skutek w jeszcze wyższym stopniu. Rozwój produkcji zmusza kapitalistów-przemysłowców do wkładania w przedsiębiorstwo coraz większej ilości środków wytwórczych, a przez to rujnuje mniejszych przemysłowców i czyni z nich proletariuszy. Następnie, ponieważ stopa procentowa obniża się w miarę nagromadzania się kapitałów, wiec drobni rentierzy, nie mogąc się utrzymać ze swoich rent, zmuszeni będą chwycić się przemysłu i powiększą przez to liczbę proletariuszy. Wreszcie, im bardziej wzrasta kapitał włożony w produkcję, tym bardziej jest on zmuszony do wytwarzania na rynek, którego potrzeb nie zna. Im bardziej produkcja wyprzedza popyt, tym bardziej podaż stara się ten popyt wyzyskać – następstwem czego bywają dotkliwe i częste kryzysy. Lecz każdy znowu kryzys przyspiesza proces koncentracji kapitałów i powiększa proletariat. Im bardziej więc wzrasta kapitał włożony w produkcję, tym silniejsza staje się konkurencja między robotnikami, i to wzrasta w znacznie większym stopniu. Zarobek każdego uszczupla się, brzemię zaś pracy zwiększa się dla niektórych. W 1829 roku było w Manchesterze 1088 przędzarzy i 36 fabryk. W 1841 roku było ich już tylko 448; obsługiwali oni o 53 353 wrzecion więcej aniżeli 1088 robotników z 1829 roku. Gdyby ręczna praca wzrosła w tym samym stopniu, co i wytwórczość pracy, wtedy liczba robotników wynosiłaby 1838; techniczne zatem ulepszenia pozbawiły pracy 1400 robotników.

Z góry już wiemy, co na to wszystko odpowiedzą ekonomiści.

Ludzie pozbawieni w ten sposób pracy, powiadają oni, znajdą inne zajęcie. Pan dr Bowring nie pominął tego argumentu i nie zapomniał go przytoczyć na kongresie ekonomicznym. Nie omieszkał on jednak dostarczyć argumentów przeciw sobie samemu. Mianowicie w 1838 roku p. Bowring wygłaszał w Izbie Gmin przemowę o położeniu 50 000 londyńskich tkaczy, od dawna cierpiących wielką nędzę i nie mogących jakoś znaleźć zajęcia, o którym tyle gadają zwolennicy wolnego handlu. Posłuchajmy najbardziej uderzających ustępów tej mowy:

„Nędza tkaczy ręcznych – powiada on – spotka każdą pracę, której można się w prędkim czasie nauczyć i która w każdej chwili może być zastąpiona przez mniej kosztowne narzędzie. Ponieważ konkurencja między robotnikami w tych gałęziach pracy jest niezmiernie wielka, przeto najdrobniejsze zmniejszenie popytu sprowadza kryzys. Tkacze ręczni znajdują się pod pewnymi względami na ostatnim szczeblu, na jakim może znajdować się ludzka istota, jeszcze krok dalej, a życie staje się dla niej niemożliwe. Najmniejszy wstrząs wystarcza, by ich zepchnąć w przepaść nędzy. Rozwój techniki, coraz bardziej usuwający ręczną pracę, nieuchronnie pociąga za sobą, w okresie przejściowym, nieustanne cierpienia. Dobrobyt krajowy kupuje się tylko za cenę nieszczęść pojedynczych jednostek. W przemyśle postępuje się naprzód tylko po trupach maruderów, a ze wszystkich wynalazków tkacki warsztat parowy najbardziej unieszczęśliwił ręcznego tkacza. W wielu artykułach, które dotychczas były wytwarzane ręcznie, tkacz został już pokonany przez maszynę i zostanie zwyciężony jeszcze w wielu innych rzeczach robionych dotychczas ręcznie”.

„Jestem – powiada w innym miejscu – w posiadaniu korespondencji prowadzonej przez generalnego gubernatora Indii Przedgangesowych z Kompanią Wschodnioindyjską. Korespondencja ta dotyczy tkaczy z okręgu Dakka. Gubernator pisze w swym liście: Przed kilkoma laty kompania otrzymała sześć do ośmiu milionów sztuk perkalu, które wyrabiano na krajowych krosnach ręcznych. Popyt jednakże nieustannie się zmniejszał i spadł do jednego miliona, po czym ustał prawie zupełnie. Nie dość na tym. W roku 1800 Ameryka Północna sprowadziła z Indii blisko 800 000 sztuk perkalu, w 1830 roku zaś nie więcej niż 4000; w 1800 roku wysłano morzem milion sztuk perkalu do Portugalii, zaś w 1830 roku Portugalia zapotrzebowała nie więcej niż 20 000 sztuk... Sprawozdania o nędzy tkaczy indyjskich są przerażające. A co spowodowało ową nędzę? Oto pojawienie się na rynku angielskich wytworów i wprowadzenie parowego warsztatu tkackiego. Wielka liczba tkaczy zginęła z nędzy, reszta przeszła do innych gałęzi, zwłaszcza do pracy na roli. Nie być w stanie zmienić swego zajęcia – było wyrokiem śmierci. I obecnie okręg Dakka jest zupełnie zalany przez angielskie tkaniny i przędzę. Muślin z Dakki, słynny na cały świat ze swej piękności i trwałości, zanikł również wskutek konkurencji angielskich maszyn. W historii przemysłu trudno wskazać drugą tak wielką klęskę jak ta, która stała się udziałem całych klas ludności w Indiach Przedgangesowych”.

Mowa dra Bowringa tym bardziej zasługuje na uwagę, że przytaczane w niej fakty są prawdziwe, jakkolwiek frazesy, w jakie chce je przyoblec, cechują się obłudą właściwą wszystkim mowom zwolenników wolnego handlu. Spogląda on na robotników tylko jako na narzędzia, które trzeba zastąpić przez inne, tańsze narzędzia. Postępuje w ten sposób, jak gdyby widział tak w pracy, o której mówi, jak również w maszynie tkackiej, która zdruzgotała tkaczy, jakąś wyjątkową pracę i wyjątkową maszynę. Zapomina, że nie ma takiej ręcznej pracy, która by nie mogła pewnego pięknego dnia ulec takiemu samemu losowi jak tkactwo.

„Zaiste, wszelkie udoskonalenia i ulepszenia techniczne zawsze dążą ku temu, ażeby pracę ludzką uczynić zupełnie zbyteczną lub też zmniejszyć jej płacę: pracę dorosłego mężczyzny zastąpić pracą kobiet i dzieci, pracę zaś zręcznego robotnika pracą zwykłego wyrobnika. W większości przędzalni z napędem wodnym wrzecion doglądają wyłącznie szesnastoletnie i młodsze dziewczęta. Wprowadzenie automatycznej maszyny tkackiej w miejsce ręcznego warsztatu pozbawia pracy wielu przędzarzy i zastępuje ich dziećmi i wyrostkami”.

Słowa te, wypowiedziane przez najbardziej zapalonego zwolennika wolnego handlu, dra Ure, powinny uzupełnić wiadomości dra Bowringa. Pan Bowring opowiada o cierpieniach jednostek i mówi jednocześnie, że te indywidualne cierpienia doprowadzają do zguby całe klasy; mówi o chwilowych cierpieniach w przejściowej epoce i jednocześnie nie ukrywa, że cierpienia tej przejściowej epoki były dla większości przejściem z tego padołu płaczu na tamten świat, dla reszty zaś z lepszego położenia do gorszego. Jeżeli potem dodaje, że cierpienia tych robotników postępują równolegle z postępem przemysłu i stają się niezbędne dla dobrobytu narodu, to powiada po prostu, że dobrobyt burżuazji z konieczności opiera się na cierpieniach klasy pracującej.

Cała pociecha, jakiej p. Bowring użycza ginącym robotnikom, i w ogóle cała doktryna rekompensaty, głoszona przez zwolenników wolnego handlu, sprowadza się do następującego: „Wy, robotnicy, którzy giniecie tysiącami, nie traćcie nadziei. Możecie sobie spokojnie umierać. Klasa wasza nie wymrze, ona zawsze będzie dość liczna, by kapitał mógł ją dziesiątkować bez obawy o jej wyginięcie. Zresztą, w jakiż sposób jak można by było z pożytkiem wykorzystać kapitał, gdyby się nie starał, aby swój materiał do wyzyskiwania, robotników, utrzymać przy życiu, po to, żeby ich wciąż mógł wyzyskiwać?”

Ale dlaczego kwestia, jaki wpływ wywrze zastosowanie wolnego handlu na położenie klas pracujących, stanowi po dziś dzień kwestię wciąż jeszcze potrzebującą wyjaśnienia? Wszelkie prawa sformułowane przez ekonomistów od czasów Quesnaya aż do Ricarda opierają się na założeniu, że więzi, jakie dotychczas krępują wolny handel, przestały już istnieć. Prawa te stają się coraz bardziej zgodne z rzeczywistością, a więc tym większej nabierają pewności, im bardziej zostają urzeczywistnione żądania wolnego handlu. Pierwsze z tych praw głosi, że konkurencja sprowadza cenę każdego towaru do minimum kosztów produkcji. W ten więc sposób minimalna płaca jest to naturalna cena pracy. A ile wynosi minimalna płaca? Właśnie tyle, ile jest niezbędne dla wytworzenia rzeczy nieodzownych dla podtrzymania egzystencji robotnika, ile potrzeba na to, aby robotnik utrzymał się i spłodził pewną ilość dzieci. Nie wierzymy jednak, aby robotnik otrzymywał nawet tę minimalną płacę, a mniej jeszcze wierzymy w to, żeby ową minimalną płacę pobierał on zawsze.

Nie, według tego prawa niekiedy klasa robotnicza będzie szczęśliwsza. Niekiedy będzie ona otrzymywała więcej niż owe minimum, lecz to „więcej” będzie tylko wyrównaniem tego, na ile ona w czasie zastoju w przemyśle pobierała poniżej minimum. To jest, jeżeli weźmiemy jakikolwiek z tych cykli przemysłowych, które się powtarzają co kilka lat, jednym słowem, jeżeli weźmiemy ów obieg kołowy, zakreślany przez przemysł, na który składają się fazy pomyślności, nadprodukcji, zastoju i kryzysów, jeżeli następnie porachujemy wszystko to, co klasa robotnicza otrzymała powyżej i poniżej niezbędnego minimum, wtedy przekonamy się, że w ogóle nie miała ona ani więcej, ani mniej jak owo minimum, tj. po przebyciu takiej a takiej nędzy, tylu a tylu cierpień, poniósłszy tyle a tyle ofiar na pobojowisku przemysłowym, klasa robotnicza pozostaje klasą robotniczą. I cóż z tego? Klasa trzyma się wciąż, a nawet się powiększa.

To jednak jeszcze nie wszystko. Postęp w przemyśle dostarcza tańszych środków utrzymania. W ten sposób wódka zastąpiła piwo, bawełna – wełnę i płótno, ziemniaki – chleb. Zawsze znajdą się sposoby utrzymania robotnika przy pomocy coraz tańszych i lichszych produktów, więc minimalna płaca będzie ciągle spadać. Jeżeli owa płaca pozwalała z początku człowiekowi pracować, aby żyć, pozwala mu też w końcu żyć, ale życiem maszyny. Jego byt nie ma żadnej innej wartości nad wartość zwyczajnej siły wytwórczej i kapitalista patrzy na niego wyłącznie z tego punktu widzenia. To prawo o towarze zwanym pracą i o najmniejszym poziomie płacy tym bardziej zgadza się z rzeczywistością, im bardziej wciela się w życie przesłanka ekonomistów: wolny handel. Jedno więc z dwojga: albo trzeba odrzucić ekonomię polityczną opartą na zasadzie wolnego handlu, albo należy się zgodzić, że przy istnieniu tego wolnego handlu robotnik jest z całą siłą miażdżony prawami ekonomicznymi.

Ostatecznie, czymże jest przy dzisiejszym ustroju społecznym wolny handel? Jest on wolnością kapitału. Jeżeli zburzycie międzynarodowe granice, dziś jeszcze krępujące swobodny rozwój kapitału, wtedy zdejmiecie z jego działalności wszelkie okowy. Póki nie naruszycie dzisiejszego stosunku płacy do kapitału, to chociażby wymiana towarów odbywała się w najpomyślniejszych warunkach, zawsze wszakże pozostawicie dwie klasy: jedną – wyzyskującą, drugą – wyzyskiwaną. Trudno doprawdy pojąć zarozumiałość zwolenników wolnego handlu wyobrażających sobie, że zyskowne użycie kapitału zatrze kontrast istniejący pomiędzy kapitalistami-przemysłowcami a najmitami-robotnikami. Wręcz przeciwnie. Jedynym rezultatem będzie to, że antagonizm tych dwóch klas z każdym dniem występować będzie coraz jaśniej. Przypuśćmy na chwilę, że nie ma ani praw zbożowych, ani żadnych podatków gminnych i państwowych, jednym słowem, że zupełnie znikły wszystkie okoliczności, które robotnik dzisiaj może jeszcze uważać za przyczynę swego nędznego stanu; właśnie wtedy dopiero zostanie zerwana zasłona, która zakrywa przed jego okiem rzeczywistego wroga. Spostrzeże on wówczas, że wyzwolony kapitał tak samo trzyma jego, robotnika, w niewoli, jak wtedy, gdy ten kapitał był skrępowany cłem. Panowie! Niech wam nie imponuje abstrakcyjne słowo wolność. Wolność czego? Nie jest to bynajmniej swoboda jednej osoby wobec drugiej. Oznacza to tylko swobodę, z jakiej korzysta kapitał, by zdusić robotnika. Dlaczego chcecie wolną konkurencję sankcjonować ideą swobody, kiedy sama ta idea jest tylko wytworem ustroju opartego na wolnej konkurencji?

Wykazaliśmy, jakiego rodzaju jest to braterstwo między różnymi klasami tego samego narodu, które głosi wolny handel. Braterstwo, jakie by chciał zaprowadzić wolny handel między różnymi narodami kuli ziemskiej, bynajmniej nie jest braterstwem. Ochrzcić wyzyskiwanie w jego kosmopolitycznych kształtach mianem powszechnego braterstwa, jest to idea, jaka mogła się zrodzić tylko w łonie burżuazji. Wszystkie destrukcyjne objawy, jakie wolna konkurencja sprowadza wewnątrz kraju, na rynku światowym występują w jeszcze większych rozmiarach. Nie potrzebujemy się dłużej rozwodzić nad sofizmatami wypowiadanymi przy tej sposobności przez zwolenników wolnego handlu – zaprawdę tyleż są one warte, ile i argumenty naszych trzech laureatów, pp. Hope’a, Morse’a i Grega. Powiadają na przykład, że wolny handel powoła do życia międzynarodowy podział pracy i że w ten sposób każdemu krajowi przypadnie w udziale produkcja odpowiednia jego przyrodzonym zasobom. A więc zgodnie z tym powinniście mniemać, panowie, że produkcja kawy i cukru stanowi przeznaczenie Indii Zachodnich. Cóż jednak? Oto przed dwoma wiekami przyroda, która nie troszczy się o handel, nie rodziła tam ani krzewu kawowego, ani trzciny cukrowej. I nie minie, być może, pół wieku, a nie znajdziecie tam ani kawy, ani cukru, ponieważ Indie Wschodnie rozpoczęły przy pomocy tańszej produkcji zwycięską walkę przeciw naturalnym jakoby właściwościom Indii Zachodnich.

I właśnie owe Indie Zachodnie ze swymi przyrodzonymi bogactwami stanowią dla Anglików taki sam ciężar, jak i tkacze z Dakki, których również od niepamiętnych czasów przeznaczeniem było zajmowanie się tkactwem ręcznym.

Jeszcze na jedną okoliczność powinniśmy zwracać zawsze uwagę, a mianowicie, że podobnie, jak wszystko stało się monopolem, tak też i niektóre gałęzie przemysłu zwalczają dzisiaj wszystkie inne na rynku powszechnym i zapewniają przewagę tym przede wszystkim narodom, które w tych gałęziach przemysłu zajęły wybitne stanowisko. Tak na przykład bawełna w handlu międzynarodowym ma daleko większe znaczenie niż wszystkie inne surowce używane do produkcji odzieży razem wzięte. Prawdziwie śmieszne się wydaje to, jak zwolennicy wolnego handlu wskazują na kilka specjalności w każdej gałęzi przemysłu, by rzucić je na szalę przeciwko produktom codziennego użytku, które najtaniej bywają wyrabiane w krajach posiadających najbardziej rozwinięty przemysł.

Jeżeli zwolennicy wolnego handlu nie mogą zrozumieć, w jaki sposób jeden kraj może się wzbogacić kosztem drugiego, to nic dziwnego, że ci sami panowie nie mogą pojąć, w jaki sposób wewnątrz kraju jedna klasa może się wzbogacać kosztem drugiej.

Nie sądźcie jednak, panowie, że krytykując wolny handel, mamy zamiar stanąć w obronie systemu cel ochronnych.

Można zwalczać konstytucjonalizm, nie będąc zwolennikiem absolutyzmu.

Zresztą system ceł ochronnych jest tylko środkiem do stworzenia w kraju wielkiego przemysłu, tj. do uzależnienia kraju od rynku światowego, w chwili zaś, kiedy się on staje zależny od tego rynku, staje się jednocześnie mniej lub więcej zależny od wolnego handlu. Prócz tego system celny przyczynia się do rozwoju wolnej konkurencji wewnątrz kraju. Widzimy zatem, że w krajach, w których burżuazja jako klasa zaczyna zdobywać sobie znaczenie, jak np. w Niemczech, podejmuje ona wszelkie wysiłki, by tylko uzyskać cła ochronne. Są one w jej ręku orężem przeciw feudalizmowi i władzy absolutnej, służą one jako środek do ześrodkowania sił i zrealizowania wolnego handlu wewnątrz kraju. Ogólnie jednak system celny jest dziś konserwatywny, wówczas kiedy system wolnego handlu działa rozkładowo. Rozsadza on dawne narodowości i zaostrza w najwyższym stopniu antagonizm między proletariatem a burżuazją. Słowem, system wolnego handlu przyspiesza rewolucję socjalną. I tylko z tego rewolucyjnego stanowiska głosuję, panowie, za wolnym handlem.

Praca najemna i kapitał

Poniżej zamieszczona praca ukazała się jako szereg wstępnych artykułów w „Neue Rheinische Zeitung”, poczynając od 4 kwietnia 1849 roku. Za podstawę jej posłużyły odczyty wygłoszone przez Marksa w stowarzyszeniu robotniczym w Brukseli. Wydrukowano tylko urywki tych odczytów, a zapowiedziany w 269 numerze: „dalszy ciąg nastąpi” nie doszedł do skutku z powodu niespodziewanych wypadków: wkroczenia Rosjan do Węgier, powstań w Dreźnie, Iserlohn, Elberfeldzie, Palatynacie i Badenii, wskutek których sama gazeta została zakazana (19 maja 1849 roku).

 

 

*     *

 

*

 

 

Z rozmaitych stron czyniono nam zarzuty, że nie wzięliśmy pod uwagę stosunków ekonomicznych, które są materialnym podłożem obecnych walk klasowych i narodowych. Wtedy tylko potrącaliśmy o te czynniki, kiedy występowały one bezpośrednio w konfliktach politycznych.