Zaloty Gabriela - Sabrina Jeffries - E-Book

Zaloty Gabriela E-Book

Sabrina Jeffries

0,0
5,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Gabriel Sharpe, rozmiłowany w koniach i wyścigach zaprzęgów ryzykant i lekkoduch, zagra tym razem o najwyższą stawkę – o małżeństwo, które zagwarantować ma jemu i jego rodzeństwu dostęp do fortuny po babce. Tymczasem jego wybranka, Virginia Waverly, wnuczka generała, marzy tylko o zemście za brata, który przed laty zginął, ścigając się z Gabrielem. Jedyne, czego pragnie, to pokonać Gabriela na torze w wyścigu zaprzęgów. Mężczyzna postanawia przekonać dumną i niedostępną pannę do małżeństwa. W tle zaś bracia i siostry Gabriela wraz z małżonkami nie ustają w próbach wyjaśnienia zagadki tragicznej śmierci rodziców. Dziecięce wspomnienia Gabriela rzucają na nią nowe światło i podsycają nadzieję na poznanie prawdy.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Tytuł oryginału: A Hellion in Her Bed

Projekt okładki: Iza Szewczyk Zdjęcie na okładce ze strony http://pl.depositphotos.com/ Autor zdjęcia: aleksandra_1981

Copyright © 2010 by Sabrina Jeffries, LLC All rights reserved, including the right to reproduce this book or portions thereof in any form whatsoever. For information address Pocket Books Subsidiary Rights Department 1230 Avenue of the Americas, New York, NY 100200. Copyright © for the Polish translation Wydawnictwo BIS 2014

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo.

Więcej na www.legalnakultura.pl

Polska Izba Książki

ISBN 978-83-7551-421-6

Wydawnictwo BIS ul. Lędzka 44a  01-446 Warszawa tel. 22 877-27-05, 877-40-33; fax 22 837-10-84

e-mail: [email protected] www.wydawnictwobis.com.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl

Drodzy Czytelnicy!

Przez Gabriela – mojego wnuka – odchodzę od zmysłów. To z jego powodu zażądałam, pod groźbą wydziedziczenia, aby wszystkie moje wnuki w ciągu roku wstąpiły w związki małżeńskie. Najlepszy przyjaciel Gabriela zginął, ścigając się z nim zaprzęgiem, a niespełna siedem lat później ten lekkomyślny chłopak na tymże samym zdradzieckim torze sam złamał rękę z powodu ścigania się z jakimś innym głupcem! To właśnie wyprowadziło mnie z równowagi. I nic dziwnego – Gabriela zwą Aniołem Śmierci właśnie dlatego, że co i rusz uderza do niej w konkury.

A teraz jeszcze siostra owego najlepszego przyjaciela, Virginia Waverly, ma kaprys, by pomścić brata, wygrywając z Gabrielem w wyścigu na tym samym torze. Gabe zaś, zamiast zignorować szalone wyzwanie dziewczyny, chce się o nią starać. Jestem przekonana, że stracił dla niej głowę. Przyznać należy, że to ładniutkie dziecko i z charakterem, lecz jej dziadek, generał Waverly, nigdy nie przystanie na ten mariaż. To zbyt uparty i zawzięty człowiek. Ów generał kawalerii miał czelność nazwać mnie diablicą! Żadnemu jeszcze mężczyźnie nie przepuściłam takiej zniewagi, nawet tak przystojnemu i, jak na swój wiek, żywotnemu.

Zbaczam z głównego tematu, bowiem generał Waverly niepotrzebnie mnie rozprasza. Nie wiem, co myśleć o zainteresowaniu Gabriela zuchwałą panną Waverly. Chcę, żeby się ożenił, jego jednak nadal gnębi poczucie winy za to, co przytrafiło się jej bratu. Nie ma pewności, czy panna nie pogorszy jeszcze tego stanu. Jedyną dla mnie pociechą jest to, że wydaje się ona równie zachwycona moim wnukiem jak on nią. Dopiero co wspólnie z generałem przyłapaliśmy ich dzisiaj na czymś, co bez wątpienia mogło być intymnym sam na sam! Panienka miała bardzo czerwone usta, a Gabe wyglądał, jakby ktoś właśnie wyszarpnął spod niego konia. Chłopak stanowczo nie potrafi się zachować przy przyzwoitych kobietach.

Poza tym jestem już na to wszystko za stara. Jeśli te konkury nie zakończą się powodzeniem, będę chyba musiała uwiązać Gabriela w stodole, póki nie odzyska rozsądku. Życzcie mi powodzenia, drodzy przyjaciele!

Z poważaniem,

Hetty Plumtree

Prolog

Ealing, kwiecień 1806

Wszyscy znów krzyczeli.

Siedmioletni Gabriel Sharpe, trzeci syn markiza Stoneville, zakrył uszy, próbując przytłumić te dźwięki. Nienawidził krzyku – krzyk powodował, że ściskało go w żołądku, zwłaszcza kiedy matka wrzeszczała na ojca.

Tym razem jednak krzyczała na jego starszego brata. Chłopiec słyszał to wyraźnie, ponieważ sypialnia Olivera znajdowała się pod pokojem do nauki. Nie mógł wprawdzie rozróżnić słów, ale brzmiały bardzo gniewnie. Dziwne, że matka napadła na Olivera – był wszak jej ulubieńcem. Cóż, przynajmniej w większości przypadków. Gabe’a nazywała „swoim najdroższym chłopcem”. O jego braciach nigdy tak nie mówiła.

Może dlatego, że byli już prawie dorośli? Gabe zmarszczył brwi. Powinien powiedzieć matce, że nie lubi, kiedy zwraca się do niego w ten sposób. Tyle tylko, że to lubił. Bo mówiła to zawsze wtedy, gdy dawała mu cytrynowe ciasteczka, za którymi przepadał.

Trzasnęły drzwi. Krzyk ustał. Gabriel westchnął i poczuł ulgę. Może teraz będzie już dobrze.

Skierował wzrok na książeczkę. Kazano mu przeczytać wierszyk, ale to była głupia historyjka o kogucie Robinie, który został zabity.

Tu spoczywa kogut Robin

zimny i nie żyje.

A jak skończył, ta książeczka

zaraz wam odkryje[1].

Opowiadał o wszystkich stworzeniach, które czyniły coś dla martwego koguta Robina – o puchaczu, który go pogrzebał, i o byczku, który zaczął bić w dzwon. Jednak choć wierszyk wyjaśniał, jak umarł kogut Robin – wróbel zabił go strzałą z łuku – nigdzie nie było napisane, dlaczego to się stało. Po co wróbel miałby zabijać koguta? To w ogóle nie miało sensu.

No i nie było tam koni. Gabe obejrzał przedtem wszystkie obrazki i wiedział to na pewno. Było mnóstwo ptaków i ryba, i mucha, a nawet chrząszcz. Ale żadnych koni. O wiele bardziej wolałby przeczytać historyjkę o koniach rywalizujących w gonitwie, lecz nikt nigdy nie napisał o tym historyjki dla dzieci.

Znudzony wyjrzał przez okno i zobaczył matkę, która szybkim i stanowczym krokiem zmierzała do stajni. Czyżby wybierała się na piknik, żeby poskarżyć się ojcu na Olivera?

Gabe z radością by to zobaczył. Oliver na ogół nie miewał kłopotów. Tymczasem Gabrielowi przydarzały się one ciągle. To dlatego siedział w tym beznadziejnym pokoju do nauki z idiotyczną książeczką, zamiast bawić się na pikniku. Nabroił i ojciec kazał mu zostać w domu. Może mu daruje, jeśli swój gniew przeleje teraz na Olivera.

Gabe postanowił przekonać matkę, by go ze sobą zabrała. Spojrzał w głąb pokoju. Jego nauczyciel, pan Virgil, drzemał w fotelu. Chłopiec mógł się z łatwością wymknąć i dogonić matkę. Musiał się tylko pośpieszyć.

Nie spuszczając wzroku z nauczyciela, przemknął koło jego fotela i zaczął się skradać w stronę drzwi. Gdy znalazł się na korytarzu, puścił się biegiem. Popędził schodami na dół, a potem to biegnąc, to się skradając, pokonał wyłożony boazerią hol na parterze i wypadł na podwórze. Tam ruszył galopem i po chwili był już w swoim najukochańszym miejscu na świecie, w stajni. Ubóstwiał zapach końskiego potu i szelest siana pod stopami na posadzce, a także sposób, w jaki rozmawiali ze sobą masztalerze. Stajnia była zaczarowanym miejscem, gdzie ludzie mówili cicho, nie podnosząc głosu. Żadnego krzyku, bo płoszył konie.

Gabe rozejrzał się i westchnął. Boks z ulubioną klaczą matki był pusty. Zdążyła wyjechać. On jednak nie chciał wracać do pokoju szkolnego i do głupiej książeczki o kogucie Robinie.

– Dzień dobry, paniczu – przywitał go masztalerz, Benny May. Wcześniej był dżokejem u dziadka Gabriela, kiedy Sharpe’owie wystawiali jeszcze konie w wyścigach. – Szuka panicz kogoś?

Gabe nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się, że matki. Zamiast tego wypiął pierś do przodu i wetknął kciuki za pasek spodni, jak czynili to stajenni.

– Przyszedłem zobaczyć, czy nie trzeba w czymś pomóc. Wygląda na to, że stajenni gdzieś poszli.

– A jakże, na piknik. Już widzę, ilu tu ludzi przewinie się dziś po południu. Eleganckie damy i dżentelmeni. – Benny nie odrywał wzroku od końskiego kopyta. – Dlaczego nie jest panicz na pikniku?

– Ojciec nie pozwolił mi tam iść, za karę. Wpuściłem Minervie pająka we włosy i nie zgodziłem się jej przeprosić.

Benny wydał z siebie dziwny odgłos, który przeszedł w pokasływanie.

– Zatem kazał paniczowi zamiast na piknik, przyjść do stajni?

Gabe wlepił wzrok w swoje buty.

– Ach tak. Znowu wymknął się panicz panu Virgilowi, prawda?

– Coś w tym rodzaju – wymamrotał Gabe.

– Powinien panicz być milszy dla siostry. To miła dziewczynka.

Gabe parsknął.

– Skarży. A w ogóle to zajrzałem do Jacky’ego Boya. – Był to kucyk Gabriela. Ojciec podarował mu go na urodziny latem zeszłego roku. – Od czasu do czasu bywa niespokojny.

Surową twarz Benny’ego rozświetlił uśmiech.

– Tak, czasem tak, paniczu. Ale zawsze uspokaja się przy paniczu, prawda?

Gabe wzruszył ramionami, próbując nie okazać dumy z powodu tego komplementu.

– Wiem, jak mu się przypodobać, wiem, co lubi. Czy może... trzeba go wyszczotkować?

– No cóż, zabawne, że panicz pyta, bo sądzę, że właśnie tego mu potrzeba. – Mężczyzna ruchem głowy wskazał pomieszczenie z narzędziami. – Wie panicz, gdzie trzymamy zgrzebła.

Gabe szybko znalazł co trzeba i wszedł do boksu. Jacky Boy obwąchał go w nadziei na kostkę cukru.

– Przepraszam, staruszku – szepnął chłopiec. – Biegłem tu w wielkim pośpiechu. Nic ci nie przyniosłem. – Zaczął szczotkować sierść kucyka i Jacky Boy się uspokoił.

Nie było lepszego na świecie zajęcia. Uspokajające ruchy zgrzebła, cichnący, rytmiczny oddech kucyka, jedwabistość sierści Jacky’ego Boya pod palcami...

Gabe nigdy się tym nie nudził.

Na zewnątrz boksu przychodzili i wychodzili ludzie, lecz w środku byli tylko Gabe i jego kucyk. Od czasu do czasu zakłócał tę sielankę a to donośny głos jakiegoś dżentelmena domagającego się zmiany koni, a to stajenny tłumaczący się aroganckiej damie, że nie osiodłał jej konia dostatecznie szybko. Głównie jednak w stajni panowała cisza naruszana jedynie stukaniem młotka Benny’ego przybijającego kolejną podkowę. I ten dźwięk też ucichł, kiedy Benny został wezwany do pomocy przy wyprzęganiu koni w powozie, który właśnie nadjeżdżał. Przez kilka chwil Gabe znajdował się w stanie niebiańskiej błogości, sam na sam ze swoim kucykiem. Wtedy usłyszał odgłos kroków.

– Jest tu kto? – rozległ się męski głos. – Potrzebuję konia.

Chłopiec oparł się o drzwi boksu, mając nadzieję, że nie zostanie zauważony.

Mężczyzna musiał go jednak usłyszeć, bo zawołał:

– Hej, ty tam, chłopcze, potrzebuję konia.

Został zdemaskowany. Mężczyzna podszedł bliżej, a wtedy Gabe powiedział:.

– Przepraszam pana, sir, ale nie jestem stajennym. Zajmuję się tylko swoim kucykiem.

Miał nadzieję, że mężczyzna go nie zauważy, schowanego za wejściem do boksu.

– Ach, jesteś jednym z dzieci Sharpe’ów – rzekł mężczyzna.

Gabe’a coś ścisnęło w żołądku.

– Skąd... skąd pan wie?

– Jedyne dzieci, które mogą mieć własne konie w tej stajni, to dzieciaki Sharpe’ów.

– No tak. – Nie pomyślał o tym wcześniej.

– Jesteś Gabriel, prawda?

Gabe zdrętwiał, wystraszony przenikliwością nieznajomego. Jeśli ojciec się dowie...

– Ja... ja...

– Lord Jarret jest na pikniku, a lord Oliver postanowił w ogóle nie wychodzić z domu. Pozostaje tylko lord Gabriel, czyli ty, chłopcze.

Głos mężczyzny był łagodny, nawet dobrotliwy. Nie miał protekcjonalnego tonu, jakim najczęściej zwracali się do dzieci dorośli. Może ten człowiek nie miał zamiaru wpędzać Gabriela w kłopoty?

– Wiesz, gdzie podziali się stajenni? – zapytał mężczyzna z większej odległości.

Gabe odetchnął z ulgą, że rozmowa zeszła na inny temat.

– Wyszli na spotkanie powozu.

– Zatem prawdopodobnie nie będą mieli nic przeciwko temu, że sam osiodłam sobie konia.

– Przypuszczam, że nie.

Oliver zawsze sam siodłał sobie wierzchowca. Podobnie czynił Jarret. Gabe nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie dorośnie, by móc robić to samo. Wtedy nie będzie już musiał pytać ojca o zgodę na przejażdżkę.

Mężczyzna wybrał konia z nieco oddalonego boksu, dlatego chłopiec zobaczył tylko jego cylinder. Kiedy wyjechał, Gabe zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zapytać nieznajomego o nazwisko albo przynajmniej lepiej mu się przyjrzeć. Poczuł niespodziewany atak paniki. Co będzie, jeśli mężczyzna okaże się złodziejem koni, któremu Gabe tak po prostu pozwolił odjechać?

Nie, znał przecież imię Gabriela i imiona jego braci. Musiał być dżentelmenem. Prawda?

Benny wrócił do stajni i zanim Gabe zdołał się odezwać, zawołał:

– Goście wracają z pikniku, paniczu. Lepiej niech panicz zmyka do domu, jeśli nie chce być przyłapany tutaj przez ojca.

Gabriela znów dopadła panika. Jeśli się wyda, że kolejny raz wymknął się z pokoju szkolnego, ojciec posiniaczy mu całe plecy. Jeśli chodzi o naukę, był nader surowy.

Gabe pobiegł do domu co tchu. Nauczyciel nadal chrapał. Z westchnieniem ulgi chłopiec usadowił się w fotelu i zabrał do nudnej książki. Nie mógł się jednak skupić na martwym kogucie Robinie. Myślał o nieznajomym. Czy nie powinien powiedzieć czegoś Benny’emu? A co, jeżeli właśnie podniósł się krzyk o skradzionego konia? I co, jeżeli się szykują tarapaty?

Jeszcze po obiedzie bał się o to. Bawił się z Minervą. Celia, kaszląca i chora, spała już, kiedy lokaj, niania i pan Virgil zjawili się, by ich zabrać. Babcia Plumtree, jak ze śmiertelną powagą oznajmił lokaj, wezwała Gabe’a i Minervę na rozmowę.

Puls chłopca znacznie przyśpieszył. Mężczyzna w stajni jednak ukradł konia i jakimś cudem babcia dowiedziała się, że to jej wnuk mu na to pozwolił. Tylko po co wzywałaby Minervę?

Lokaj zaprowadził ich do biblioteki. Kiedy Gabe zobaczył wewnątrz Olivera z mokrymi włosami i zaczerwienionymi oczami, ubranego inaczej niż wcześniej, zupełnie nie wiedział, co myśleć.

Wtedy do biblioteki wszedł Jarret przyprowadzony przez innego służącego.

– Gdzie są matka i ojciec?

Twarz Olivera zastygła jak kamienna maska, a w oczach pojawiło się coś przerażającego.

– Muszę wam o czymś powiedzieć, dzieci. – Babcia mówiła łagodniejszym tonem niż zazwyczaj. – Zdarzył się wypadek. – Głos jej się załamał i chrząknęła.

Czyżby płakała? Babcia nie płakała nigdy. Ojciec mówił, że ma serce ze stali.

– Wasi rodzice...

Przerwała, a Oliver zachwiał się, jakby otrzymał cios.

– Matka i ojciec nie żyją – dokończył za nią głosem, jakiego nikt jeszcze u niego nie słyszał.

W pierwszej chwili słowa te nie trafiły do Gabe’a. Nie żyją? Tak samo jak kogut Robin? Popatrzył szeroko otwartymi oczami na zebranych, czekając na wyjaśnienia.

Babcia wytarła chusteczką oczy, po czym wyprostowała ramiona.

– Wasza matka w domku myśliwskim przez pomyłkę wzięła waszego ojca za intruza. Zastrzeliła go. Kiedy zrozumiała swoją pomyłkę... zastrzeliła też siebie.

Rozległ się płacz Minervy. Jarret kręcił głową i powtarzał:

– Nie, nie, to nie może być. Jak to możliwe?

Oliver stanął przy oknie; drżały mu ramiona.

A Gabe nie mógł przestać myśleć o głupim wierszyku:

A potem wszystkie ptaszki

w lament uderzyły,

gdy nad Robinem nieszczęsnym,

dzwony żałobne zabiły.

Było zupełnie jak w wierszyku, poza dzwonem. Gabe nie wiedział, co robić. Babcia mówiła dalej: że nie wolno im z nikim o tym rozmawiać, bo i bez tego wybuchnie wielki skandal. Jej słowa nie miały jednak sensu. Dlaczego miałby chcieć z kimkolwiek o tym rozmawiać? Nie mógł jeszcze nawet uwierzyć, że coś tak strasznego się stało.

Może to tylko zły sen. Zbudzi się, a ojciec znów tu będzie.

– Czy babcia jest absolutnie pewna, że to naprawdę oni? – zapytał drżącym głosem. – Może to ktoś inny został zastrzelony.

Babcia wyglądała na wstrząśniętą.

– Jestem pewna. Widzieliśmy ich razem z Oliverem... – Umilkła, wstała i podeszła, by otoczyć ramionami jego i Minervę. – Tak mi przykro, moje skarby. Musicie być silni. Wiem, że to bardzo trudne.

Minerva nadal szlochała. Babcia przytuliła ją mocniej.

Gabe pomyślał o ostatniej chwili, kiedy widział ojca wyjeżdżającego na piknik, i o matce spieszącej do stajni. Jak to możliwe, że oglądał ich wtedy po raz ostatni? Teraz już nigdy nie będzie mógł powiedzieć ojcu, że przeprasza za pająka we włosach Minervy. Ojciec umarł, myśląc, że Gabe jest złym chłopcem, który nie umie przepraszać.

Wtedy dopiero w jego oczach wezbrały łzy. Nie mógł pozwolić, aby zobaczyli je Oliver i Jarret. Uznają, że jest głupim mazgajem. Wyskoczył zatem z biblioteki i nie słuchając wołania babci, pobiegł do stajni.

Panowała tu cisza. Stajenni jedli kolację. Dobiegł do boksu Jacky’ego Boya, padł na posadzkę i wtedy dopiero zaczął płakać. To nie w porządku! Jak rodzice mogli nie żyć?

Nie wiedział, jak długo tak leżał, szlochając. Następną rzeczą, jaka dotarła do jego świadomości, była obecność Jarreta, który wszedł do boksu i pochylił się nad Gabrielem. Położył mu rękę na ramieniu i powiedział:

– Wstawaj, mały. Uszy do góry.

– Nie mogę! Oni so... sobie poszli i ni... nigdy nie wrócą!

– Wiem – rzekł Jarret drżącym głosem.

– To nnie... w porządku. – Gabe popatrzył na niego w górę. – Innym dzieciom nie umierają rodzice. Dlaczego nasi umarli?

Jarret przygryzł wargi.

– Czasem zdarzają się wypadki.

– To zu... zupełnie jak w tej głu... głupiej rymowance o kogucie Robinie. Nie... nie ma żadnego sensu.

– Bo życie nie ma sensu. Wszystkim rządzi ślepy los i nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego dzieje się to, co się dzieje.

Jarret nie płakał, chociaż oczy mu pociemniały, a na twarzy miał dziwny wyraz, zupełnie jakby ktoś przydeptał mu ją ciężką stopą.

Gabe zawsze z rodzeństwa Jarreta lubił najbardziej, teraz jednak nie mógł znieść jego spokoju. Dlaczego brat się nie złości?

– Musimy być silni – odezwał się Jarret.

– Dlaczego? Dlaczego to takie ważne? Oni i tak będą martwi. A my i tak będziemy sami na świecie.

– Lecz jeśli poddasz się złemu losowi, ciebie też pociągnie na dno. Nie możesz dać się mu zastraszyć. Kpij sobie z niego, każ mu iść do wszystkich diabłów. To jedyny sposób, by go pokonać.

To nie życie nie miało sensu, lecz śmierć. Zabierała ludzi bez żadnej przyczyny. Matka nie powinna była strzelać do ojca, tak samo jak wróble nie powinny zabijać kogutów Robinów. Mimo to i tak wszyscy byli martwi.

Śmierć mogła zabrać i jego, jeśliby tylko zechciała. Strach złapał go za gardło. Mógł umrzeć w każdej chwili. Zupełnie bez powodu.

Jakże mógł ją powstrzymać? Zdawała się postępować jak łobuz bez zasad atakujący od tyłu i zadający ciosy poniżej pasa. Jeżeli przyjdzie po niego...

A może Jarret miał słuszność. Nie można było zrobić niczego więcej, jak tylko spojrzeć jej prosto w oczy. Czy też w ogóle udawać, że się jej nie widzi. Gabe bawił się w swoim życiu z wieloma łobuzami bez zasad. Jedynym sposobem na nich było okazywanie, że się ich nie boi, oraz udawanie, iż nie sprawili mu żadnego bólu. Wtedy na ogół szli dokuczać komuś innemu i zostawiali go w spokoju.

Pomyślał o matce i ojcu leżących gdzieś bez życia i łzy ponownie nabiegły mu do oczu. Wytarł je zdecydowanym ruchem i zagryzł dolną wargę. Może śmierć dopadnie go znienacka jak matkę i ojca, ale on nie ulegnie bez walki.

Jeśli się o niego upomni, będzie go musiała ciągnąć na siłę, a on będzie kopał i wrzeszczał. Tak łatwo jej z nim nie pójdzie.

[1] Kto zabił koguta Robina – popularna angielska rymowanka dla dzieci, opublikowana po raz pierwszy w całości ok. 1770 r., funkcjonuje w kulturze jako archetyp morderstwa; przypisuje się jej wiele znaczeń, odnosząc do rozmaitych wydarzeń historycznych (przyp. tłum.).

Rozdział I

Eastcote, sierpień 1825

W miarę jak powóz zbliżał się do dworu Marsbury, Virginia Waverly ztrudem powstrzymywała podniecenie. Bal! Nareszcie szła na bal. Wkońcu przydadzą się kroki walca, których nauczył ją kuzyn – Pierce Waverly, hrabia Devonmont.

Przez chwilę pozwoliła, by jej wyobraźnia odmalowała uroczy obraz jej samej wirującej po sali zoficerem kawalerii. Albo może nawet zgospodarzem we własnej osobie, księciem Lyons! Czyż to nie wspaniałe? Wiedziała, co ludzie mówili ojego ojcu, którego przezywano „szalony książę”, ale nigdy nie przykładała wagi do takich plotek.

Życzyłaby sobie być ubrana wmodniejszą suknię, na przykład taką zróżowego grodenaplu – grubego jedwabiu, którą widziała wmagazynie dla dam. Modne suknie były jednak kosztowne, dlatego musiała jej wystarczyć stara, zjedwabiu wszkocką kratę, kupiona, kiedy wmodzie panował szał na strój szkocki. Teraz wolałaby mieć na sobie coś mniej się wyróżniającego. Każdemu wystarczy jeden rzut oka, by wiedzieć, jak bardzo jest uboga.

– Widzę, że się martwisz – odezwał się Pierce.

Była zaskoczona, że zauważył.

– Tylko trochę. Próbowałam zrobić ztej sukni coś modniejszego, dodając koronkowe obszycia, ale rękawy wciąż są za krótkie. Wygląda po prostu jak suknia zdziwacznymi rękawami, która wyszła zmody.

– Nie, miałem raczej na myśli...

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!