Ich tajemnica - Mieczysław Srokowski - E-Book

Ich tajemnica E-Book

Mieczysław Srokowski

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
  • Herausgeber: Ktoczyta.pl
  • Kategorie: Erotik
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2020
Beschreibung

Mieczysław Srokowski (1873–1910) był polskim pisarzem i poetą, parał się także aktorstwem. Zaliczano go do tzw. meteorów Młodej Polski. Nazywano tak indywidualistów o dużej wrażliwości i szczególnych uzdolnieniach, których koleje losu często okazywały się tragiczne. Srokowski tworzył poezje w konwencji młodopolskiej, a także skandalizujące powieści psychologiczne, przesiąknięte erotyzmem, zdecydowanie wyprzedzające epokę.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Mieczysław Srokowski

Ich tajemnica

Powieść

Warszawa 2020

I

Gdy pociąg się zatrzymał, Kaniowski, wyskakując z wagonu, natychmiast zapytał Semka:

– Czy pani Zamczyńska z córką są już w Porohach?

Ale stary nie mógł odpowiedzieć, wiatr mu prosto w twarz wiał i zasypywał śniegiem oczy i usta – zgiął się tylko wpół i objął kolana Kaniowskiego – potem wziął z rąk jego torbę podróżną i poszedł w stronę stacyjnej budki mającej dworzec zastępować.

Gdy się znaleźli w małej, silnie ogrzanej poczekalni, Semko ponownie przypadł do rąk Kaniowskiego – głos mu drżał i łamał się:

– Paniczu... paniczu... radość będzie, radość – powtarzał w kółko... Ucieszą się państwo, bo ucieszą. Natęsknili się przez te dwa lata.

Kaniowski drżał z niecierpliwości, ale zgniótł wzruszenie i począł na przekór samemu sobie, na pozór spokojnie dowiadywać się o zdrowie rodziców i sióstr. Gdy się stary wygadał, zapytał cicho, powstrzymując oddech.

– Czy panie Zamczyńskie przyjechały już?

– Przyjechały, jeszcze w zeszłym tygodniu – odparł stary.

Kaniowski uczuł ciepło w piersi – światło oblało mu oczy – stary to spostrzegł...

– O, już dawno w Porohach takiego wesołego Bożego Narodzenia nie było, jak tego roku będzie – da Bóg...

Kaniowski zamyślił się, Semko zapytał:

– Czy zaraz jedziemy, paniczu?

Kaniowskiemu, który odwykł od nazwy panicz w czasie swej dwuletniej włóczęgi po świecie, teraz słowo to wydawało się dziwnie kochane i swoje. Popatrzył w rozrzewnione oczy starego i szepnął:

– Jedźmy jak najprędzej, żeby, nim zmrok zapadnie, minąć Stawiska. Dzięki Bogu zaczyna się rozpogadzać.

– To i zawsze tak – odparł stary – cały dzień wieje tym śnieżyskiem i wieje, dopiero pod wieczór ucicha, jak makiem siał, i już cała noc jest piękna.

Trójka rysaków pomykała szybko głęboką kopną sanną. Wicher ustał. Kaniowski pod białym nakryciem śniegowym wyczuwał serdeczną naddniestrzańską ziemię swoją; pieścił okiem ten lekko falisty krajobraz, daleki, rozciągły, bezkresny taki, że oczy mgłą mu zachodziły. A gdzie tylko na wzgórku zaświeciła cerkiewka, tam zaraz widniały ogromne, ustrojone puchem śniegowym, czarne świerki i bielił się dziwnie spokojny, biedny a jasny wiejski cmentarz.

Kaniowski szeptał w myśli:

– Jak się to jednak kocha – jak kocha... Pojęcia nie miałem.

Kraj równy, przestronny – i zda się, że milczy tą równiną swoją, a gdy zagada czasem jaką wyniosłością, to chyba bezimiennym dawnym kopcem albo kurhanem tak starym, że i pamięć o nim zagasła.

Witał oczyma, pieścił, całował w duchu to wszystko.

Wieczór zapadał. Na zachodzie buchnęła purpurowa łuna – rozlała się po chmurach u nieboskłonia i rzuciła ogromne plamy roztopionego złota na śnieg. Strugi tego czerwonego płynnego złota polały się szczytami drzew nad granatowym rąbkiem dalekiego boru i odbiły się w każdym niemal jaśniejszym płatku śniegowym, zapalając istny pożar blasków. Od wschodu i północy szedł do walki z tym szkarłatnym przepychem świetlnym pewny swego zwycięstwa sinawy cień wieczorny. Pełzał powoli, otoczył z trzech stron broniący się jeszcze zachód i postępował szary, nieubłagany, przywitany silnym ogniem ostatnich już promieni, zatrzymał się jeszcze na chwilę – krótką, decydującą chwilę przed ostatnim atakiem i posunął się nagle gwałtownie naprzód. A szkarłatny ostatni ślad dnia, walcząc z przeważną nawałą mroków i znacząc krwawo swój ślad, cofał się z wolna, coraz to gasnąc bardziej i malejąc, aż za siny, daleki i nie wiadomo dlaczego tak bezkreśnie tęskny rąbek nieboskłonia zapadł.

Minęli jedną i drugą wioskę, rzucone, jak małe czarne plamy na ogromnej przestrzeni śniegowej. Mrok gęstwiał i granatowiał coraz bardziej, błękit zimowej nocy na nowiu zaiskrzył się miliardami niepojętych, tajemniczych świateł, zamajaczyły przejrzyste smugi Mlecznej Drogi.

Kaniowski siedział w obszernych saniach szczelnie otulony w ogromne niedźwiedzie futro ojca i baranice, które dla niego przysłano. Sanie śmigały, odgłos dzwonków płynął wśród ciszy nocnej po białej pościeli śniegowej, odbijał się echem dalekim i wyśpiewywał mu jakąś dobrze znaną dumkę swojską... bez słów... Z wolna zaczął sobie uprzytomniać, że lada chwila ma ujrzeć matkę swoją... i doznał uczucia głuchego bólu. Aż do tej chwili nie pomyślał nawet, że jedzie do rodzicielskiego domu, że po tak długiej rozłące ma znowu ujrzeć ich, tych najbliższych swoich, a szczególnie matkę, ukochaną, oddaną, poświęconą!... Zapomniał nawet o niej, tak mu myśl całą zajęła słoneczna biała Zaza Zamczyńska. Ogarnął go wstyd a równocześnie radość dziwna, ciepła jakaś, dziecinna a wielka, pierś mu przepełniać zaczęła. Matka... Postać kobieca – siwe włosy, dobre szare oczy – cicha, kochająca... Myśl o niej zwyciężyła w nim nagle wszystkie inne nadzieje i radości i wypełniła mu duszę sobą.

Zaczął się unosić tą radością, niecierpliwić... Sanie mknęły szybko. W myśli widział stary dwór porohowiecki z licznymi przystawkami, które z biegiem lat dobudowywano – witał oczyma ducha każdy kąt. Czuł drżenie w piersi na myśl powitania, które za chwilę obejmie go tym ukochanym ciepłem; za nim tak bardzo tęsknił. I znowu szeptał niemal bezwiednie.

– Jednak, jak to się kocha...

Zaczęli nagle zjeżdżać z pochyłości. Semko zdjął czapkę – Kaniowski spostrzegł ogromny, czarny, pochylony krzyż... uczuł mdłość, w oczach mu się zaćmiło. Semko zwrócił się do niego z kozła, wskazując w dół przed siebie batem!

– Ot i Porohy, paniczu!