Kult ciała - Mieczysław Srokowski - E-Book

Kult ciała E-Book

Mieczysław Srokowski

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Powieść erotyczna. Bohaterowie powieści to para kochanków – Czesław Bratkowicki i Hanna Złotopolska. Między nimi nie ma romantycznych uniesień. Jest za to namiętność, dzikość, pożądanie. Autor skupia się na seksualnej relacji bohaterów. Powieść wywołała ogromny skandal towarzyski z finałem w sądzie.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2016

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Mieczysław Srokowski
Kult ciała
Dziennik człowieka samotnego
Warszawa 2016
[Motto]

Szczęście nie było mi natchnień krynicą,

Pieśń moją motłoch złamał urąganiem,

Kochanka stała mi się – nierządnicą,

A własna ojczyzna – wygnaniem.

Warszawa w grudniu

Długo nie wiedziałem, czy uwierzyć tym głosom, które ciągnęły mię tak bardzo tutaj... I oto przybyłem do Warszawy w marcu, a dzisiaj rok się bieżący kończy już, ja patrzę na te przeżyte miesiące walk, cierpień, szamotania się z losem i robię bilans z tego wszystkiego, co mi ta walka przyniosła.

Za morze łez utajonych, za stokrotnie krwawo upokorzoną dumę, za smutne tajenie niedostatku – mam to, że... przykro powiedzieć... że coraz większe koło ludzi wie o moim istnieniu. Oto czysty zysk – oto dochód netto z mojej pracy, to plon z bujnego i rozrzutnego posiewu łez i cierpień!

Dziwnie smutny zysk... toteż zapiszę go w moim bilansie w rubryce pasywów, a jako saldo na moją korzyść – przebyte cierpienia zanotuję. Skąd mi się wzięły te bankierskie terminy? Sam nie wiem, dość że dzisiaj to noc sylwestrowa, ludziska tańczą, bawią się – huczą, a ja siedzę sam w tym zielono pomalowanym pokoiku hotelowym – na dworze wietrzysko wyje i wstrząsa oknami, sypie śnieżyca – ja siedzę w tej zielonej ciupie i robię moralno-duchowe bilanse!

Przynajmniej dobrze, że ciepło – ba, gorąco, i dobrze, że lampa nie odmawia mi posłuszeństwa, bo mogę spokojnie gryzmolić, pierwszy raz nie dla szanownych panów redaktorów, ale dla siebie... Sam dla siebie tylko!

Bo ja nie lubię gadać ludziom, co tam we mnie siedzi – tutaj nie lubię, bo przeczuwam, że by wykpili chyba. U nas inaczej – u nas – na Podolu moim błękitnym – ludzie jacyś bardziej prości i bardziej kochani – no i tam matka moja jest... tam było do kogo ze łzami i ze skargą przywędrować! Czasem myślę, że to lepiej tak żyć sam w sobie, a czasem chciałoby się krzyknąć na całe gardło: przez litość choć strzęp serca człowieczego, choć jedną łzę braterską mi dajcie – za całe serce, za całą duszę, za ukochanie na śmierć i życie, z którym przybyłem do was. Za sny moje, chłopięce jeszcze, o waszym Starym Mieście, o kolumnie Zygmunta! Boże! Gdyby ten mój ckliwo-sentymentalny nastrój wpadł w ręce owemu opasłemu redaktorowi, o wysadzonych zblakłych oczach, wiecznie we łzach jak w oliwie pływających, owemu redaktorowi, który na moich zmysłowo erotycznych nowelach ciągle niby traci, bo cnotliwi prenumeratorzy odpadają, a mimo to ciągle je drukuje, jedna po drugiej, i zawzięcie drukuje. Co by on powiedział?! Przepraszam, co by raczył powiedzieć!

Zresztą ten redaktor – to bardzo zacny człowiek i ogromnie stanowczy! Płaci mi po trzy grosze, czyli półtora kopiejki, od wiersza za moje nowele – no i zajada całymi masami ostrygi, skromnie białym zakrapiając. Mówią bardzo starzy ludzie, że kiedyś umiał wiele pracować.

Nowy Rok

Zaczęły się zabawy. Dzisiaj spędziłem cały poranek w redakcji! Powinszowania, wzajemne życzenia – arcynudna historia! Trudno – tak zwany rozum życiowy każe znosić cierpliwie takie komedie! W ogóle jestem dzisiaj nieswój i smutny. Przypomina mi się dom i wszystkie uroczystości noworoczne na wsi.

Równia – równia! Lekko rozfalowana kurhanami, oślepiająco biała równia. Czarne krzyże na rozstajach, ciemne kępki drzew przy chatach gdzieniegdzie – wokoło śnieżna nieprzejrzana pustka, a na niej nic, jeno dzika wichrowa swoboda się ugania.

Zresztą, co tam o tym myśleć! Skoro się raz poszło w świat tułaczem – to i stało się. Mam jedną zbroję – jedną tarczę, która mi ulec nie pozwoli, nie da mi się rozbroić tęsknocie. A tą zbroją i tarczą moją jest grób! Został za mną grób, w którym spoczęło na wieki całe moje pragnienie kochania. Spoczęło kamiennym snem śmierci i basta. Mogę pragnąć – ale kochać nie mogę! Ludzkich serc mi brak czasem, ludzkiego braterstwa, powiem – przyjaźni – czasem – i to tylko w chwilach słabości – ja umiem jednak to zdławić w sobie – ale nigdy nie brak mi miłości kobiecej – nigdy! Zatraciłem zupełnie nawet proste pojmowanie tego pragnienia.

I to jest moją siłą!

Lubię piękny kształt – kocham linię, wyraźny kolor i charakter dobrego typu, jednym słowem mogę uwielbiać malarski walor kobiety i jestem zachwycony, jeśli w takim wypadku oczy są w zgodzie z innymi zmysłami, ale – poza tym nic!

6 stycznia rano

Mimo wszystko pociąga mnie towarzystwo przyjaznych mi ludzi. Wprawdzie nie tak, jak na przykład czarna i mocna kawa – ale pociąga. Widzę to dzisiaj, gdyż od samego rana cieszę się z wizyty u Janka. Tego Janka boję się nazwać moim przyjacielem, bo sam dobrze nie wiem, czy coś podobnego w ogóle istnieje, ale śmiało mogę go nazwać przychylnym sobie człowiekiem, a i to coś znaczy!

I cały dom jego jest mi bardzo miły, i matka, i kuzynka. Bo oni we troje ten dom stanowią. Jest to jedyna przystań moja, do której uciekam od smutków i tęsknicy mojej nieuleczalnej.

Często spędzam tam szare godziny i dobrze mi. Cicho, spokojnie jest: płatami śniegu okryta cała Warszawa – śnieg w powietrzu, śnieg na chodnikach, śnieg dachy i gzymsy domów pokrywa. Mróz. Szara godzina wlecze się smutna, błękitna, i osiada zwolna na białości śniegowej. Tak dobrze! Byle umieć się zamknąć, a zupełnie, a szczelnie w sobie! Byleby ludziska tego łkania, co pierś wypełnia, nie usłyszeli – a dobrze będzie.

I siadam sobie w najcichszym kącie saloniku i dobrze mi, tak dobrze, że aż martwo prawie. Dusia wtedy gra i śpiewa przy fortepianie. Co? A czy ja wiem, co. Jakiś powłóczysty walczyk, w którego nucie drga tani, melodyjny sentyment; ale dla takich laików muzycznych jak ja, to wszystko jedno! Mój przyjaciel, doktor Jerski, nazywa mnie muzykalnym człowiekiem – i ma rację, tak – dla mnie muzyka nie jest tym, czym jest sama w sobie, ale jedyną jej siłą i wartością jest to, co we mnie wzbudza. Tak, wrażenia muzyczne przyjmowali i przyjmują chyba bardzo prymitywni ludzie tylko! Bo dlaczego na przykład fantazja Impromptu Chopina robi na mnie takie wrażenie, jakby ktoś mnie po świeżych, po krwią jeszcze ciepłą ociekających ranach bił i siekł żelaznym, w ogniu rozpalonym prętem? Dlaczego niektóre sonaty Beethovena – to dla mnie jesień późna i noc na opuszczonym dawnym cmentarzysku, to jakiś nieznany człowiek, który w noc taką, przy szumie drzew cmentarnych, omszały głaz zapomnianego jakiegoś grobu całuje. Dlaczego, słuchając sonaty Griega, chciałbym runąć twarzą na ziemię moją rodną, przylgnąć do niej piersią, mięśnie i palce wpić w nią głęboko i tak wsiąknąć, wniknąć w tę ziemię jak łzy kropla w chustę żałobnicy!

Myślę, że to są wrażenia prymitywnego człowieka, który się na muzyce nie zna.

Takie są szare godziny u Janka; trzeba mi trochę tej ciszy tylko i względnego spokoju; łagodna melodyjko, przy tym nucona przez Dusię – i już ogarnia mnie jakaś mroczna przestrzeń, bezkres, pustka, już idę i błądzę gdzieś samotny!...

Nie wiem, ale zdaje mi się, że to wszystko chyba musi we mnie siedzieć.

Dzisiaj wieczorem będzie u Janka jasno i gwarno.

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!