Pamiętnik Prabaki - Zbigniew Osiak - E-Book

Pamiętnik Prabaki E-Book

Zbigniew Osiak

0,0
4,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Pamiętnik ten stanowi ponadczasowe studium losu człowieczego, jednocześnie uświadamiając nam nikły wpływ nań „wielkich” wydarzeń dziejowych. Pisany był w latach 1916-1929 przez Teodorę Olszańską z domu Werbską. Nie znalazłem w nim nawet wzmianki o pierwszej wojnie światowej, rewolucji w Rosji czy odzyskaniu niepodległości przez Polskę.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



PAMIĘTNIK PRABABKI

Zbigniew Osiak
Dziękuję mojej córce Małgosi za pomoc przy redakcji tej książki.
© Copyright 2012 by Zbigniew Osiak
Wydawnictwo: Self Publishing

WSTĘP

Pamiętnik ten stanowi ponadczasowe studium losu człowieczego, jednocześnie uświadamiając nam nikły wpływ nań „wielkich” wydarzeń dziejowych. Pisany był w latach 1916-1929 przez Teodorę Olszańską z domu Werbską. Nie znalazłem w nim nawet wzmianki o pierwszej wojnie światowej, rewolucji w Rosji czy odzyskaniu niepodległości przez Polskę.
Każdy z nas ma jedną matkę, dwie babki, cztery prababki, osiem praprababek itd. Jedną z czterech moich prababek była Teodora Olszańska z domu Werbska. Teodora miała czworo dzieci: Natalię, Lucjana, Marię i Mikołaja. Nazywała je odpowiednio Natusią, Lunkiem, Manią i Mikolem. Iwona, córka Marii, była moją matką.
Uwaga
Nie udało mi się jeszcze ustalić wszystkich autorów tekstów pisanych kursywą. Być może jednym z tych autorów jest Teodora Olszańska.
Dodane przeze mnie wyrazy umieściłem w nawiasach kwadratowych. Z kolei w miejsce nierozszyfrowanych wyrazów wstawiłem nawiasy kwadratowe ze znakiem zapytania w środku.
W prezentowanych dalej tekstach Teodory Olszańskiej czasownik „nie ma” pisany był jako „niema”. Należy podkreślić, że przed rokiem 1936 w użyciu były obie formy tego czasownika:
• nie ma – [w znaczeniu:] nie posiada
• niema – [w znaczeniu:] nie jest, nie istnieje

PAMIĘTNIK

Kopia pierwszej strony Pamiętnika
Żytomierz, 26 Sierpnia 1916
Myślałam nad tem nieraz, aby opisywać w kajecie doznane wrażenia i cierpienia dnia każdego. A było ich tak obficie, że tomy opisywać można by było. Lecz gdy ból przejdzie, ucichnie burza w mej duszy. Myślę sobie [?], po co powierzać, przelewać na papier słowa, których już nic nie zetrze. Czy nie lepiej swój ból, rozpacz, tęsknotę zanieść z sobą do grobu, tak myślałam i tak czyniłam dotąd, lecz dziś zabrakło mi sił i cierpliwości.
Już mija lat 18-cie jak straciłam męża, zacny był człowiek, byłam z Nim szczęśliwą, niedostatku nie znałam. Naraz zostałam samą z czworgiem dzieci, z których najstarsza miała lat 12, a najmłodsze półtora roku. Zostałam z niemi bez grosza, bez dachu nad głową – bez chleba.
Byłam młodą, mogłam żyć, to jest urządzić życie tak, jak czyni to wiele innych. Lecz ja nie o tem myślałam, miałam dzieci i Im życie swoje poświęciłam. Zapomniałam o tem, że i mnie coś się od życia należy. Zaprzęgłam się do pracy, aby mieć możność wychować dzieci. A gdy te dzieci były syte, odziane, a syn Lunek postąpił do gimnazjum, to już dla mnie większego szczęścia nie było. Ale na to, aby dzieci wychować, to jest odziać, uczyć i nakarmić, wiele trzeba było, wiele wysiłków, pracy, upokorzeń i różnych przykrości. Znosiłam to wszystko mężnie w tej nadzieyi, że kiedyś będzie lepiej. I Bóg mi w tem dopomógł. Lunek skończył Uniwersytet, młodszy w tym roku kończy gimnazjum, Natusia starsza córka moja bardzo dobrze wyszła za mąż, mam piękną wnusię, którą kocham nad życie, młodsza Mania zaręczona ze Stefanem [?], przystojny, porządny chłopak, wojskowy. Zdaje się wszystko dobrze – zapłacą matce za jej starania miłością, szacunkiem, przywiązaniem. Tymczasem jest inaczej i to jest właśnie cierniem w sercu moyem i tak mi ciężko, tak smutno.
Smutek to choroba, to rak na sercu.
Zabija, jeżeli pozwolić mu się rozrastać.
Nie roztrząsać, nie pytać, nie rozdrapywać rany palcami.
Bo cóż po tych badaniach.
Niepokój, niezadowolenie, pycha i bunt.
25 Września 1916
Żyłam dla dzieci, wypełniałam swe obowiązki, brak mi było czasu na rozmyślania, na smutek i tęsknotę. Około rubla, około rzeczy małych a doniosłych dla tego, który go niema, krążyły me myśli od rana do wieczora. Chwila modlitwy, krótki sen i znowu od świtu te same troski, kłopoty i niepokoje. Zadaniu swojemu nie podołałam, słucham ciągłe narzekania od dzieci, i to dzieci dorosłych. Lunek zanadto uczony – źle, Mania niedouczona – też źle. I tak wiecznie bez końca, o to takie podziękowanie za moje trudy, za moją pracę. Boże zlituj się.
Ludzie mówią zwykle o życiu, o potędze ludzkiej, o postępie, jak gdyby śmierci nie było. Naród, ideje nauki może i trwają wiecznie. Ale człowiek umiera na pewno. Przychodzi godzina, która jest ostatnią. Człowieka, który był, żył, działał, zasypuje grabarz piaskiem i powrotu niema. Dziwne też to, że ludzie zbywają wiecznie śmierć byle czem, a życie traktują solennie. Powinno by chyba być odwrotnie. Bo życie tak się ma do śmierci jak chwila do stulecia.
Życie jak noc jesienna
i na ziemi błoto,
niebiosa beznadziejne bez gwiazd.
Błąka się człowiek
rozbitek...
Szczęście jest zdobyczą zwycięzcy,
darem śmiałej woli,
nagrodą wyzwolonego.
Żytomierz, 27 Września 1916
Boże mój, Boże! Jak mi źle. Ojcze mój ukochany! Czy Ty widzisz jak cierpi niegdyś ukochana Twoja Todziunia, serce moje rwie się na strzępy. Ty byś przytulił tę skołataną głowę, uspokoił, a tak boli, tak boli ta biedna głowa, takie oczy spłakane.
30 Września 1916
Coraz to lepiej, cierpień bez końca. Wczoraj przyjechał Stefan, narzeczony Mani. Przyjechał i po kilku miesiącach niebytności, nie był u nas. Widocznie zaszło jakieś nieporozumienie między nimi, Mania ma charakter bardzo przykry, lecz i jego postępek jest niegodziwy. Mania płacze, chodzi jak nieprzytomna. Żal mi jej.
15 Października 1916
Nie mogę patrzeć na cierpienie Mani, żałuję jej bardzo a bardzo. Ten postępek Stefana ujął jej dużo zdrowia i rozumiem jak ciężko jej być musi.
20 Października 1916
Mania rwie się do Kijowa na kursy nauczycielskie, czy będzie co z tego. O Boże jak źle na świecie, jaka smutna dola sieroca.
1 Listopada 1916
Smutno, ciężko okropnie. Mania pojechała do Kijowa, jak ona da sobie tam radę bez grosza, ma tylko tyle co na drogę. Teraz będę czekać z niecierpliwością listu od niej. Smutno, tyle pociechy tylko, co mam ze swej Iruchny.
16 Listopada 1916
Jakbym przeczuwała, że wszystko pójdzie niepomyślnie. Mania wróciła z Kijowa zmęczona i sponiewierana. Wiele przecierpiała. Płakałyśmy rzewnemi łzami z Natusią, słuchając jej opowiadania. Sama powiada, że teraz poznała już co znaczy życie, że nie kwiatami ono się ściele.
Żytomierz, 18 Listopada 1916
Pomimo wszystko Mania dla mnie się nie zmieniła i owszem ciągle marzy o tem, aby wyjechać z domu i ja też pragnę tego, niech jedzie, niech pozna życie poza domem. Pozna świat i ludzi, na tem nic nie straci. Niech ją Bóg prowadzi.
20 Listopada 1916
Mania pojechała jako nauczycielka do pp. [?]. Co z tego wyjdzie, jak jej tam będzie?
Żytomierz, 1 Grudnia 1916
Otrzymałam list od Mani pełen tęsknoty i rozpaczy, źle jej tam. Napisałam, aby wracała. Dopokąd żyję, może być przy mnie. Ze Stefanem wszystko skończone.
10 Grudnia 1916
Nowe zmartwienia. Moja najdroższa wnusia chora na bronchit i koklusz, żal patrzeć, jak cierpi to biedactwo. A listy od Mani coraz smutniejsze. Życie ciężkie, drożyzna niesłychana, brak grosza, oj jak ciężko, nie wydołam dłużej, lecz pomimo wszystko kupię lalkę mej Iruchnie, niech się dziecko cieszy.
24 Grudnia 1916
Godzina 10-ta wieczorem, już dawno po kolacyi, smutno przeszedł ten wieczór na wspomnieniach, bo byliśmy sami, Ja i Natusia z dziećmi. Lunek w Antoninach, Mania nie przyjechała, chociaż wzywałam ją do powrotu, Mikol pojechał do Zaremla, chłopcy wszyscy do domu, a tu pustka i cisza nieznośna.
1 Stycznia 1917
I tak znowu minął rok, uleciał w przeszłość, która tyle innych pochłonęła, kto wie czy doczekamy za rok i jak to będzie z nami, bo teraz to nieszczególnie, zmartwień bez liku.
4 Stycznia 1917
Nowy Rok rozpoczął się wcale nieźle, otrzymałam prezent od Maryana, 25 rubli i funt herbaty. Poczciwy, kochany chłopiec, ledwie wydrapał się z biedy i już dzieli się ze mną. Niech mu Bóg zapłaci.
Dzisiaj zjechali się chłopcy, Mikol wrócił z Zaremla, zmęczeni śpią, śpi też Natusia z Irką. Lunek poszedł do teatru, a nie wiem nawet po co, zamiast pójść do łóżka, bo to już dwunasta. Piszę, co mi na myśl przyjdzie.
1 Sierpnia 1917
Żałuję mocno, że przez cały czas choroby Natusi nie zapisywałam nic w tym kajecie. Były wprawdzie dni tak ciężkie, tak bolesne, że nie czas było myśleć o tem. Inni, jak słyszałam, starają się unikać przykrych wspomnień, ja zaś przeciwnie, rozdrapuję te rany i to mi sprawia bolesną przyjemność.
Teraz muszę zanotować dzień dla mnie okropny, ciężki, rozpaczliwy, a tym jest dzień śmierci mojej cichej, dobrej Natusi. Nie dla siebie, bo ja nie zapomnę o nim nigdy. Ten fakt straszny głęboko wrył się w mą pamięć. Każde Jej słowo, spojrzenie, każda chwila przebyta z Nią dnia tego żywo stoi mi w pamięci. Lecz Irka czy to zapamięta.
Więc dla Ciebie Iruś kreślę te wspomnienia, które na całe życie powinny utkwić Ci w pamięci. Jest to dzień 30-y czerwca 1917 roku. W dniu tym pięknym, słonecznym o godzinie 6-tej po południu Twoja kochana Matula życie skończyła przeżyłszy lat 32. Cały ten dzień, a był to piątek, Mama była dziwnie spokojną, na nic się nie uskarżała, tylko z niecierpliwością oczekiwała doktora, który miał zadecydować czy potrzebną jest operacya, gdyż podejrzewany był wrzód na wątrobie. Do przyjścia doktora rozmawiała ze mną. Mówiła, że czuje się lepiej, że zgaga już [Jej] nie dokucza, że ma już smak i mleko będzie pić z przyjemnością, gdyż nawet [Jej] smakuje. I jeszcze zapytuje:
– A może to mamo tak przed śmiercią?
– Ale gdzież tam, przecież to wiadomo, że jest Ci lepiej.
Przekonuję i sama łudzę się tą nadzieją.
Nareszcie zjawił się ten oczekiwany doktor, obejrzał, osłuchał, a gdy opukiwał żołądek, okazało się, że gdzie się nie dotknie, ból straszny sprawia. Zadecydował tedy, że operacyi robić nie można, bo chora jest zanadto osłabioną. Och wiedział On dobrze, że to już koniec.
Po wyjściu doktora namęczyłam Twą biedną Matulę, położyłam jej kompres na brzuch, ogrzałam nogi gorącemi butelkami, bo zziębły. A potem zdjęły Ją tak silne dreszcze, że otulić Jej i ogrzać nie mogłam. Były to dreszcze śmiertelne, a ja nic nie wiedziałam, nie przypuszczałam nawet, że to już koniec się zbliża, że śmierć już tu rozpostarła ramiona swoje. Posłałam Manię po doktora, który codziennie Mamę odwiedzał, a sama siedzę przy Niej i wuj Lunek.
O Iruś wnusiu moja nigdy tego nie zapomnę, jak raptem Twej Mamie sparaliżowało mowę, jak rozpaczliwym, błagalnym wzrokiem patrzyła na nas i jak wymówiła niezrozumiale:
– Ja mówić nie mogę! Lu - nek - do - ....
Lunek jak szalony poleciał, a ja całuję Ją i upewniam, że to przejdzie, to atak taki i sama jestem jak obłąkana. Tu znowu Mama mówi (bo już mowę odzyskała):
– Koło serca niedobrze, kompres prędzej.
I sama sobie kładzie kompres na serce. To znowu woła:
– Wody gorącej, moczyć ręczniki i obwijać ręce, bo puls ustaje.
I sama chwyta, obwija ręce. O Boże jak mi wtedy serce nie pękło, nie wiem. Sama byłam przy Niej. Lunek i Mania poszli po doktora, Bronia pobiegła po siostrę miłosierdzia, aby wstrzyknęła kamforę, lecz nie zdążyła.
Przywołałam Ciebie Iruś i Alkę, wtedy Matula odrzuciła z rąk ręczniki i zawołała:
– Irko! Chodź tu, pocałuję bo już koniec.
Ty uklękłaś, Matula Cię ucałowała i przeżegnała. Potem zwróciła się do Alki:
– Alko! Do widzenia.
Ta przyklękła z płaczem, Mama ją pocałowała, i zapytuje:
– Gdzie Mania?
Odpowiadam, że poszła po doktora. Widocznie chciała i ją pożegnać. Mikola nie było wtedy w domu, był na kondycyi. Dla mnie nie było ani słówka na pożegnanie. Nie miała siły wymawiać tych słów, bo wiedziała, że to będzie sztylet obrócony w mem sercu. Tylko spojrzała tak błagalnie, jakby chciała przeprosić mnie za ten ból, jaki mi zadaje.
Powiedziała:
– Światło proszę dać...
Zapaliłam gromnicę i trzymam w ręku, nie mam odwagi dać Jej, gdyż będzie to znakiem, że z tem światłem wyprawiam już Ją przed Tron Najwyższego, zwlekam. Kamienieję z bólu, rozpaczy, a Ona ta moja dobra, droga dityna wyciągnęła rękę i sama wzięła gromnicę, złożyła ręce na piersiach, i wpatrując się w górę zaczęła konać. Wtedy krzyknęłam:
– Natuś co z Tobą, czy mnie widzisz?
– Widzę.
Odrzekła i zwróciła spojrzenie na mnie.
– Natusiu – rzekłam – cóż ja pocznę teraz i co powiem Henrykowi.
– Mamo proszę nie przeszkadzać.
Odrzekła i jeszcze chwil parę przeszło, życie skończyła.
Nadbiegł Lunek, Mania, stał się płacz, lament, a ja się czułam jak martwa, nieczuła, zobojętniała na wszystko, wpatrywałam się w te rysy tak drogie, śmiercią powleczone. Ze śmiercią Twej Matuli Iruś droga i moja dusza uleciała chyba, tu tylko jakaś cząstka jej kołacze się w tej powłoce cielesnej i to jedynie dla Ciebie wnusiu moja kochana. Żyć nie chcę, lecz proś Boga by mi żyć jeszcze kazał, bo potrzebne to jest dla Twojego dobra dziecko moje. Dopóki ja żyję, Ty krzywdy nie doznasz. Tak mi Boże dopomóż.
3 Września 1917
Po przejściu pierwszej gwałtownej boleści, następuje cicha zamknięta w sobie żałość, melancholya, a potem rezygnacya i poddanie się wyrokom Boskim. Bierny ten stan umysłu nie zwykł trwać długo i dzięki za to Opatrzności, bo inaczej człowiek potargałby wszystkie obowiązki jakie go wiążą z ziemią, lecąc za zmarłym w krainę duchów. Czas to mądry lekarz.
Jednakże mnie on nie uleczy, po stracie Natusi świat dla mnie nie istnieje.
3 Września 1917 [drugi wpis]
Najsmutniejszym z tragedyi to jest śmierć. I chociaż prawdziwy chrześcijanin powinien uważać śmierć jako przejście do nowego lepszego życia, jaśniejszego, szczęśliwszego, wszelako prawa jej na ziemi straszne, okropne.
I oto właśnie przyszła godzina, w której ten gość fatalny w progi domu mojego zawitał.
Ach jakże moje życie smutne teraz.
10 Października 1917
Boże mój! Co ja pocznę, jak żyć dalej. Natuś moja droga gdzie Ty? Gdzie te dawniejsze długie wieczory, które schodziły nam przy szyciu, czytaniu lub na rozmowie z Irką. Teraz gdy siedzę samotna, strasznie odczuwam tę próżnię, tę pustkę, która mię ogarnęła, gdy Ty odeszłaś. Lunka niema w domu, dzieci śpią. Mikol czegoś niezdrów, Mania jak zwykle nadąsana, a mnie tak ciężko na duszy, tak smutno.
15 Października 1917
Natuś moja droga mnie smutno, mnie tęskno, ja nie mogę żyć bez Ciebie. Byłaś tak cichą, tak łagodną, że nikt zdaje się głosu Twojego nie słyszał, a jednakże jaka pustka. Jak innym był ten dom za życia Twojego, a teraz cisza grobowa. Alka z Irką bawią się w Twoim pokoju. Mania poszła na spacer. Lunka niema w domu. Mikol coś tam przygrywa z cicha na mandolinie, a mnie tak tęskno, tak smutno.
Wspominam nasze przeszłoroczne wieczory, które niestety nie powtórzą się już nigdy i taka rozpacz [mię] ogarnia, że wprost nie pojmuję, jak będę wlec dalej to życie. O gdybyś Ty była z nami, wszystko byłoby inaczej. Lecz Ty niedobra odeszłaś i nawet we śnie nie chcesz mi się ukazać. Ach dziecko moje miej litość nade mną.
20 Października 1917
Natuś, dziecko moje, czemu nie widzę Cię choć we śnie, ja tak dalej żyć nie mogę, nie chcę! Mnie smutno, ach jak ciężko. Ira Twoja zdrowa, bawi się, Matulę często wspomina. Bądź spokojną o nią, dopokąd ja żyję, dziecko Twoje krzywdy nie dozna.
Ach jaki brak Ciebie wszędzie, miejsce Twe przy stole Ira zajmuje, tam krzesło, gdzie siedziałaś z robotą, tam chorą leżałaś, a w kuchni jaką mi pomocnicą byłaś, a teraz pustka w tym domu jak w grobie. Natusiu, Natusiu! Dlaczego to tak.
25 Października 1917
Byłam dziś u Ciebie Natuś moja droga. Przesiaduję zwykle przy Tobie godzin parę. Czy Ty to odczuwasz, gdy tam jestem i mówię, płaczę i wołam Ciebie, a Iruchna nachylona nad Twą trumną, coś tam szepcze Tobie.
Natusiu! Nam źle bez Ciebie.
Ja bym tam już została.
Taki spokój panuje w teraźniejszem Twojem mieszkanku.
A wrócisz do domu...
O ja już nie mam siły na to życie.
Ja nie chcę styczności z ludźmi.
Oni mnie nie rozumieją.
A cóż tam moi – wszyscy.
Czy widzą życie moje?
Czemu nie uprosili mi u Boga lepszej doli?
Natuś moja.
13 Listopada 1917
Dzień ten jest dniem urodzin mojej nieodżałowanej Natusi, zmarłej w 32-m roku życia. Więc 32 lata minęło, byłam tak szczęśliwą, tak uroczo rozpoczynało się życie moje, a z przyjściem na świat mej córki szczęście moje było bez granic. Tuliłam do siebie to dziecko, wpatrywałam się w Jej różową buzię i głowa moja była pełna marzeń i rojeń o przyszłości, jaka Ją czeka. Ma się rozumieć wyobrażałam sobie wszystko świetnie.
I cóż, upłynęło lat 32 i gdy stała się kobietą w pełni rozkwitu, śmierć nieubłagana podcięła to życie, zabrała Ją do grobu, a ja zostałam osieroconą, znękaną bólami i życiem. Dziś poszłam na cmentarz do mojej córuchny, parę godzin przesiedziałam przy Jej trumnie samotna zupełnie. Miałam dość czasu na płacz, na rozmyślania.
Jak dziecko do Matki, tak ja tuliłam się do tej trumny, do tego ciężkiego wieka, które zakrywało mi moją kochaną, dobrą Natusię. Ból rozdzierał mi serce, lecz Ona głucha była na moją rozpacz i łzy. Nie wzruszyła Jej boleść moja, nie rozczulił płacz i wołanie. Tylko szum wiatru, który kołysał trawami i dolatujący z dala gwar miasta wtórowały mojemu smutkowi.
I wtedy myśl moja uleciała, odbiegła w przeszłość o 32 lata. Zajrzała do ładnego, na różowo malowanego pokoiku, znajdującego się na [?] i zobaczyła tam leżącą w łóżku młodą, przystojną kobietę, promieniującą szczęściem i tulącą do siebie malutką zawiniętą w pieluszki dziecinę, a tuż przy niej kochającego ją męża, też uszczęśliwionego z posiadania córki.
Tam znowu widzę Ojca i Matkę, są też przy wnuczce, radzi by Jej myśli zgadywać, a pieszczą, a dogadzają malutkiej. I taka radość ogólna, tyle szczęścia z przybycia tej dzieciny Natusi, że twarze wszystkich promienieją jakimś szczęściem niezwykłem, tak dobrze, tak przytulnie w tym pokoiku i zdawało się, że inaczej być nie może i nie będzie.
Upłynęło lat 32, ta sama młoda kobieta z ładnego pokoiku z tą dzieciną. O! W jakże odmiennem znalazła się otoczeniu. O to dziś już stara, znękana, złamana życiem, z rozpaczą w sercu znajduje się na cmentarzu w grobowcu. I jak niegdyś tuliła do siebie dziecię w pieluszkach, tak dziś tuli i obejmuje rękoma ciężką trumnę, która zamknęła w sobie już nie dziecinę a kobietę 32-ch lat. Z Jej śmiercią skończyło się życie kobiety z ładnego pokoiku, nikogo już niema z tych co ją otaczali w krąg. Mąż, Ojciec, Matka – wszyscy odeszli tam, skąd nikt nie wraca. Został tylko smutek, rozpacz, tęsknota i gdzież to szczęście, którym wtedy jaśniały oblicza wszystkich. Gdzież te marzenia o przyszłości? Wszystko pierzchło, wszystko prysło jak bańka mydlana.
30 Listopada 1917.
Pięć miesięcy upłynęło, jak Natusia nas pożegnała, lecz żal mój nie zmniejszył się bynajmniej.
Zapomnieć o Niej nie mogę.
Tak mi ciężko na duszy, coś okropnego.
Natuś moja droga coś Ty zrobiła?
Za cóż ukarałaś mię tak nielitościwie.
Dziecko moje przyjdź do mnie choć we śnie.
Zlituj się.
Żytomierz, 30 Grudnia 1917
Zacząłszy od wieczoru wigilyi, dni świąteczne schodzą nam okropnie. Mania z Alką pojechały do Mineckich. Mikol niezdrów, kaszle okropnie. Irka też chora, ma trochę gorączki i wymioty. Więc zebraliśmy się do jednego pokoju, chorzy leżą, a ja krzątam się przy nich, tak czas spędzamy.
A przy tem myśl moja leci co chwila do tej co nas osierociła. Dzisiaj pół roku jak umarła. Natuś moja wszyscy mówią, że czas leczy, jednakże ja nie doznaję tego. Smutek mój bezdenny, rozpacz, tęsknota, że wypowiedzieć trudno, lecz dość popatrzeć na mnie, a każdy przyzna, że serce cierpi, że dusza boleje. Natuś moja droga, kochana na co to tak.
31 Grudnia 1917
Rok znowu upływa, a ostatni może,
Jaki mi przeżyć dozwoliłeś Boże.
Nie wiem w następnym, co się ze mną stanie,
Lecz niech się stanie, co ty zechcesz Panie.
Ach jak mi smutno jak ciężko
1 Stycznia 1918
I tak rozpoczynamy rok nowy, a z nim razem nowe troski, nowe kłopoty. Rok przeszły zabrał z sobą [to], co było w nim złego i dobrego, zabrał mi też moją najdroższą Natusię. Wszystko minęło jak sen, wszystko pogrzebane, wszystko stracone na wieki. Chodziłam na cmentarz, przesiedziałam godzinkę przy swej drogiej Natusi, płakałam krwawemi łzami, wołałam i nic z tego, wróciłam z bólem głowy.
30 Czerwca 1918
Dzisiaj rocznica śmierci mojej nieodżałowanej Natusi. Smutny okropny to dzień dla mnie. Gdy zbliżała się godzina, w której Ona życie skończyła, weszłam do tegoż pokoju, stanęłam przy łóżku i przeżywałam to wszystko, co było przeszłego roku, tak traciłam, żegnałam Ją na nowo, Tę moją dobrą, cichą córuchnę, a to straszne do przeżycia. Ot minął rok, a ja bynajmniej żadnej ulgi nie czuję. Ciężko, tęsknota pożera nie do wytrzymania.
Henryk pisał, że przyjedzie, ach dla czegoż nie w porę. Zabierze dzieci, co ja pocznę wtedy. Drugi raz zostanę osieroconą. Natusiu dziecko moje cóż Ty na to?
24 Sierpnia 1918
Natuś dziecko moje biedne Henryk przyjechał!!! O ile dawniej pożądaną była ta chwila, o tyle teraz ze strachem myślę o niej. Jak Go spotkać bez Ciebie, dla mnie to okropne. Przyszedł, gdy byłam sama jedna w domu. Alka była na wsi, Iruchna poszła z Manią na spacer, a z reszty nikogo. Wszedł, zamarłam na widok Jego, serce się ścisnęło, krzyknęłam tylko Natusiu, Natusiu, zdrętwiałam, zamilkłam, bo czułam, że duch Twój był przy nas.
Wtem przyszła Iruchna, mówię do niej:
– Ktoś do nas przyjechał. Ale czy poznasz?
I weszła, podała rączkę. On uniósł ją w ramiona i zaczęło się nieme powitanie, na widok którego serce powinno było pęknąć.
A Ty Natuś? Czy byłaś tu wtedy?
O ja nieszczęsna po co żyję, za co cierpię.
Ach Natuś moja.
10 Września 1918
Natuś, Henryk Twój coraz więcej mi się podobać zaczyna, miły człowiek, spokojny, dobry dla dzieci aż zanadto. Przy tem człowiek kompletnie wykształcony. Mogłaś być z Nim szczęśliwą. Lecz Bóg chciał inaczej. Spokojną jestem o Irkę, kocha Ją i będzie dobry dla Niej, ale Alka – o tem się zamyślam...
15 Września 1918
Henryk chce odjeżdżać, jakże ja rozstanę się z dziećmi, z moją najdroższą Irą. Ach Boże, Boże jak ciężko.
20 Września 1918
Chodziliśmy dzisiaj na cmentarz, Henryk pożegnać żonę, dzieci – Matkę. Jakie to bolesne, opisać trudno. Trzeba cierpieć tak jak ja, to dopiero można sobie wyobrazić ten ból, tę rozpacz, to straszne pożegnanie.
Ona tak czekała przyjazdu Henryka, tak marzyła o powrocie do domu, a teraz zostaje tu ze mną. Dzieci wracają z ojcem do domu. O jakże smutnem będzie ich życie teraz. Boże miej te sieroty w swej opiece.
24 Września 1918
Stało się po raz drugi, zostałam osieroconą, odjechał Henryk, zabrał dzieci. Pożegnała mię moja najdroższa wnusia, skarb mój jedyny, pociecha moja, jak ja teraz żyć będę, chyba wyć z bólu. Trzy lata i pół słoneczko było ze mną, tak się do Niej przywiązałam, a po śmierci Natusi Ona wszystkiem była dla mnie. Nie mam słów, by wypowiedzieć jak ja kocham Tę moją czarnooką Iruchnę, a teraz może te czarne piękne oczęta zachodzą łzami, a ja nie mogę ich otrzeć, utulić, ucałować.
Błądzę tu sama po tych pokojach niegdyś tak pełnych gwaru i życia, pełnych śmiechu i szczebiotu dziecięcego, ruchu i pracy. Ze śmiercią Natusi zamarło wszystko, znikł uśmiech z ust moich, a oczy wiecznie we łzach toną.
Moja Iruchna, ona w tym domu okrytym żałobą była jakby jasnym promykiem. Ona godziła mię z tym życiem. A teraz gdy odjechała, cóż mi pozostało? Pustka w duszy, w sercu, pustka straszna wokoło.
Lunek i Mikol w Sarnach, Mania poszła na zajęcia, a ja błąkam się sama i rozpacz moja nie ma granic. Przy tem czuję się bardzo źle, jakiś nerwowy ból w piersiach koło serca, źle mi, ja tak nie wytrzymam długo, ach tęskno, tęskno, co robić. O Boże zlituj się nade mną.