Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Biografia jednego z największych geniuszy filmowych wszechczasów. Tim Burton urodził się w Burbank jako Timothy Walter Burton 25 sierpnia 1958 r. Ogromnie ceniony reżyser i scenarzysta jest też niezwykłym rysownikiem i pisarzem. Jest pasjonatem baśni, które potrafi kształtować według własnego uznania, przekładając je potem na genialne filmy. Reżyser klasyków kinowych takich jak "Edward Nożycoręki", "Charlie i fabryka czekolady" czy "Sok z Żuka".
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 56
Veröffentlichungsjahr: 2021
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Elisa Costa
Tłumaczenie Monika Nastałek
Wreszcie Edward odnalazł swoje ręce
Saga
Tim Burton
Tłumaczenie Monika Nastałek
Tytuł oryginału Tim Burton
Język oryginału włoski
Copyright © 2020, 2021 Elisa Costa i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728016725
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
25 sierpnia 2018: Mężczyzna patrzy na siebie w lustrze w swoje 60. urodziny. Przeczesuje dłonią rozczochrane włosy; i tak nigdy nie będą poukładane. Prawie wszystkie są jeszcze czarne, jak ubrania, które nosi. Źle ułożona broda jest jednak popielata.
Przez ostatnie parę tygodni człowiek ten został zasypany życzeniami od swoich wielbicieli, kartami i prezentami oraz myślami od niewidzialnych nadawców, które osiadły na powierzchni jego życia jak płatki śniegu: ciche, spokojne, ale niesamowicie konkretne. Pod pewnymi względami ciężkie.
Tim Burton kończy sześćdziesiąt lat. Reżyser-wizjoner, geniusz, mistrz zaklęć w przebraniu grozy… W myślach widzi te wszystkie światła przeszłości, które wciąż go oślepiają: rysunki nabazgrane ołówkiem, długie noce spędzone na studiowaniu blasku księżyca, aby uchwycić cień każdej zjawy, jego pierwsze projekty, pierwsze prace, trudność wydobycia obrazu z wyobraźni, by urzeczywistnić go okiem kamery; i młoda Winona Ryder uśmiechająca się do niego, Batmobil odjeżdżający ze świstem, resztki Halloweenowego szkieletu zmieniającego się w Świętego Mikołaja. Wspomnienie tych chwil błyszczy w jego życiu jak rozgwieżdżone letnie niebo, a między jedną gwiazdą a drugą wciąż jest wiele mrocznych miejsc do odkrycia: jego marzenia, podobnie jak jego potwory, nigdy się nie kończą.
Jednak również dziś obraz w lustrze jest taki sam jak zawsze, dotrzymujący mu towarzystwa przez wiele lat.
Jego wzrok spoczywa na odbiciu, a blady młody mężczyzna wpatruje się w niego z melancholijną miną. Wieczny Edward próbuje się uśmiechnąć, ale udaje mu się tylko podnieść kąciki ust, wyglądając jeszcze bardziej pochmurnie; czułe i niepokojące dziecko należy do wigilijnej nocy, która istniała tylko na planie filmowym. Jednak Tim Burton wie, że również część jego umysłu nadal żyje tam, między lodowymi posągami Edwarda a światłami domu Kim. Czasami wciąż ma wrażenie, że wędruje w tę bożonarodzeniową noc. Wydaje mu się, jakby był w drodze do czarnego zamku na górze… bo to miejsce, w którym się ukrywa, gdy świat próbuje wyrwać mu nożyczki, kiedy jak Edward czuje się diabłem wypędzonym przez zabobonną, obłąkaną staruszkę. Później jego miasto rzeźb wita go w smutku topniejącego lodu, a on chowa się w kącie, by obserwować krople, które spływają po palcach jego aniołów.
Ale potem lustro wyrzuca go z powrotem i wszystko wraca do bycia tylko odbiciem.
Edward nadal się w niego wpatruje; podnosi duże nożyczki, które ma zamiast rąk, lekko przechyla głowę i ze zgrzytem uruchamia ostrza. Skrzypieniem delikatnym, przyjaznym. Dodającym otuchy.
„Po raz pierwszy zobaczyłam Timothy'ego w szkole, w piątej klasie podstawówki. Nie byliśmy w tej samej klasie, ale zauważyłam go na dziedzińcu, kiedy czekałam z przyjaciółkami na dzwonek. Zwróciłam na niego uwagę, ponieważ cały czas się na mnie patrzył, po czym gryzmolił w swoim szkicowniku.
Chłopcy często dokuczali nam niemiłymi liścikami, więc podeszłam do tego rozczochranego typa, który zawsze siedział na uboczu, na murze przy bramie. Chciałam się z nim zmierzyć i zrobić z niego głupka… nie był taki jak inni, nie był w stadzie jak wszyscy chłopcy i dlatego nie był silny. Nie bałam się go.
Prawdopodobnie zauważył mnie tylko dlatego, że mój cień zasłaniał mu światło, więc podniósł wzrok znad kartek; kiedy zobaczyłam co robił, moje «masz jakiś problem?» przygotowane dla niego, zamarło mi w gardle: pośrodku strony znajdował się rysunek małej dziewczynki z dużymi oczami w kolorze lodu, zapadniętym nosem i małymi czarnymi ustami w kształcie serca. Włosy opadały jej na czoło i szyję, jak wielkie, ciemne robaki. Pozwolił, by atrament ślizgał się po papierze według własnego uznania. Nie było kresek ołówkiem, nie było interwencji ręki autora. Jakby te włosy były koszmarami wylewającymi się z umysłu małej dziewczynki z portretu.
– Co to jest? – zapytałam go.
– Córka Frankensteina – odpowiedział chłopak, wracając do oglądania swojego małego dzieła. – Jesteś bardzo do niej podobna, dlatego narysowałem ją z twoją twarzą.
– W jakim sensie ją przypominam?
– Wyglądasz tak jak ona, kiedy pojawia się w mojej głowie. Tak jak ją sobie wyobrażałem. Gdyby istniała, miałaby wyraz lalki ze złamaną duszą, tak jak ty.
Tak mi powiedział”.
Urodzony w Burbank 25 sierpnia 1958, Timothy Walter Burton rozmawiał z obrazami. Nie ze swoimi kolegami szkolnymi, nie z przyjaciółmi (według własnych słów miał ich bardzo niewielu), a nawet nie z rodzicami, Jean i Billem, z którymi wcześnie przestał się dogadywać.
Rozmawiał z obrazami z telewizora, a jeszcze częściej z tymi, które widział w kinie na gigantycznych ekranach. Rozmawiał z wycinkami z gazet, z pięknymi kobietami z reklam perfum i ze swoimi rysunkami. A właściwie to rysunki do niego przemawiały.
Każdego wieczoru po obiedzie zamykał za sobą drzwi do salonu, siadał na dużej sofie i włączał telewizor: i tak pokój wypełniały głosy gości, którzy przychodzili go odwiedzić prosto z filmu przepływającego w magicznym pudełku. Czasami Tim nawet nie śledził historii, bo gdy tylko weszli do jego salonu, bohaterowie nie byli już zmuszeni przestrzegać swojego scenariusza: poruszali się inaczej, rozmawiali z nim.
– Znowu ta pasja do noży, Angie? – pytał staruszkę, która w filmie mordowała młode pielęgniarki.
– Robi się, co trzeba. A ty, Timothy? Wciąż ten facet z nożyczkami zamiast rąk?
– Tak, ale jest nieśmiały.
Na zmianę, jeden z rodziców wchodził do pokoju, aby sprawdzić czy wszystko w porządku, zawsze zastając go ze spojrzeniem nieco zagubionym w pustce i z półuśmiechem na ustach…
„Nie był normalnym dzieckiem. Tak roztargniony, że nigdy nie zwracał uwagi na to, co robi. Jakbyśmy, jego matka i ja, byli intruzami w jego świecie: kiedy go wołaliśmy, patrzył na nas ze zniecierpliwionym wyrazem twarzy, jakby chciał powiedzieć «pośpieszcie się, bo muszę tam wrócić». Często podejrzewaliśmy, że nawet nas nie wysłuchiwał, a to doprowadzało nas do szału, bo chłopak nie był głupi. Tylko nami wydawał się znudzony. Nigdy nie było między nami kanału komunikacji, salon i jego sypialnia były sferą oderwaną od reszty domu”.
Ze względu na trudności w kontaktach z rodzicami, bardzo młody Tim, w wieku dwunastu lat, przeprowadził się do swojej babci.
„Pani w pewnym wieku nie jest łatwo zaopiekować się małym chłopcem. Ale Timothy był cichy, powściągliwy… rozśmieszał mnie: siedział w kuchni, kiedy myłam naczynia i za każdym razem, gdy brałam nóż, zaczynał nazywać mnie Angie, po czym, chichocząc, uciekał. Ale kim była ta Angie, nigdy nie chciał mi powiedzieć”.
Bardzo dojrzały jak na swój wiek, mając szesnaście lat, Tim stał się jedynym władcą swojego życia i małego domu pełnego filmów: arcydzieła Felliniego znalazły miejsce wśród licznych filmów akcji kasy B i science fiction. Godzilla obserwował je z góry, a ponad tym wszystkim królowały liczne rysunki, które przyszły reżyser nabazgrał i wieszał wszędzie ze swego rodzaju groteskowego strachu przed pustką.