Gra w szarozielone dla początkujących - Andrzej Janczewski - E-Book

Gra w szarozielone dla początkujących E-Book

Andrzej Janczewski

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Gra w szarozielone dla początkujących” jest literacką mozaiką obrazków z życia nastolatka w latach wczesnego peerelu. Przedstawia osobliwy punkt widzenia na ówczesne zjawiska społeczne opatrując je ironicznym komentarzem, aczkolwiek nie potępia tych czasów totalnie. Ta niekonwencjonalna w formie książka adresowana jest do wszystkich: zarówno do młodego, wchodzącego w życie pokolenia jak i ludzi dojrzałych, z których część niewątpliwie odnajdzie w niej własną młodość. A jej pogodny klimat i delikatna nuta refleksji zjedna sobie każdego czytelnika.Andrzej JanczewskiUrodziłem się pod sam koniec wojny. Potem normalne dzieciństwo w niezbyt normalnych czasach i barwna młodość w szarej rzeczywistości. Dalej studia i lata zawodowo związane z elektroniką: pierwsze telewizory kolorowe, pierwszy internet szerokopasmowy. Niedawno przekazałem pałeczkę młodszym. A poza tym proste, zwyczajne życie: żona, dzieci, dom i domownicy mniejsi.Co lubię? Cztery pory roku, lasy, rzeki, zwierzęta.Coś tam pisałem zawsze – niegdyś artykuły w czasopismach branżowych, teraz czas na prozę i trochę wierszy. „Gra w szarozielone dla początkujących” jest trzecią publikacją autora. Wcześniej ukazała się powieść „Obserwator” i książka zawierająca opowiadania „Wszystko już zblakło, spłowiało…” oraz „Przełom lata”.Spis treściPrologPrzedwiośniePierwsza miłośćHalinka z zalesia górnegoSzkołaDwa lata późniejSport to zdrowieŁazienkiZabawy i prywatkiPóźna jesień, wczesna jesieńDziałkowe dobrodziejstwaTramwaj numer 26Tereny łowieckieFotoplastykonWagaryNiech żywi nie tracą nadzieiAutostopWakacyjna miłośćUcieczka do SzwecjiWielkie pijaństwoCredoStudniówka

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Gra w szarozielone

Andrzej Janczewski

© Copyright by Andrzej Janczewski & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo, zdjęcia z archiwum Autora

© copyright by wydawnictwo e-bookowo 2013

ISBN 978-83-7859-155-9

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2013

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

PROLOG

Lubię stare, przedwojenne piosenki, a zwłaszcza ich nostalgiczny klimat tamtych lat. W jednym z wierszy, który stał się wówczas przebojem, Julian Tuwim stawia pytanie: co nam zostało z tych lat, miłości pierwszej? I odpowiedzią są westchnienia pełne melancholii. A przecież zostaje coś, co decyduje o całym dalszym życiu, bo – w ton uderzając podniosły – to czas zdobywania wiedzy (czego Jaś się nie nauczył...) oraz kształtowania charakterów i postaw (czym skorupka za młodu nasiąknie...). Lecz przyznajmy, piosenka też mówi prawdę i dopóki jesteśmy, przetrwają także liryczne obrazy przechowane w zakamarkach pamięci.

Zielone lata, ten zwariowany czas dojrzewania, jest fascynujący w życiu każdego, choćby najzwyklejszego człowieka. Nawet jeśli przypadają na spowite szarą mgłą, przaśne czasy wczesnego PRL-u.

Tu pozwolę sobie na krótką dygresję. Wracając pamięcią do zdarzeń sprzed pół wieku, chciałem zweryfikować niektóre informacje, więc zajrzałem do paru książek opisujących tamten okres. Czytam i hm... coś mi się tu nie zgadza. Nie tyle suche, historyczne fakty, ile prezentowana w nich wizja rzeczywistości, przedstawiająca te czasy jako jedno wielkie pasmo nieszczęść, przy czym ówczesne władze robiły wszystko, żeby obywatelom utrudnić i obrzydzić codzienne życie. I właściwie nic nie udało się osiągnąć. Nic? Więc może choćby tylko jeden przykład dotyczący pewnego, ciężko doświadczonego przez wojnę miasta nad Wisłą. Kiedyż to – w ciągu kilku lat zaledwie – wybudowano Stare Miasto, Trasę WZ, Mariensztat, MDM z Placem Konstytucji, Stadion Dziesięciolecia i Pałac Kultury?

Myślę sobie: kurczę, lekko nie było, nie ma co taić. Cóż – niedawna okupacja, ruiny i zgliszcza, wielki brat, ślepa ideologia z jej aparatem... Ale czy zwykłym ludziom żyło się aż tak beznadziejnie jak czyta się w owych lekturach? Nasuwa się pytanie: panowie autorzy, czy na pewno zamieszkiwaliśmy tę samą krainę?

Sprawdziłem tu i ówdzie, i okazało się, że tak. Tyle, że nie zupełnie w tym samym czasie. Bo wtedy nie było was jeszcze na świecie, a ja zamiast ślęczeć nad podręcznikami do historii, uganiałem się za waszymi mamusiami.

„No i widać efekty. Z historią u ciebie kolego nie najlepiej” – stwierdzą złośliwie moi adwersarze.

Nie, nie – te czasy są historią dla was, dla mnie to było codzienne życie.

Ale zostawmy to, nie zamierzam wdawać się w publicystyczne polemiki. Chcę jedynie namalować parę obrazków sprzed lat na tle tamtej – bardziej szarej, niż kolorowej, lecz z pewnością nie czarnej rzeczywistości. Wrócić na chwilę do tych czasów, które choć zapewne mogły być lepsze, najgorsze przecież nie były. Do niekiedy niezbyt wesołych, ale częściej zabawnych epizodów z życia chłopaka należącego do pokolenia tych, którzy na tym padole pojawili się w ostatnich miesiącach wojny. Chłopaka, który aniołem nie był, z nauką specjalnie nie przesadzał i robił wiele niestosownych rzeczy. Ale mógł kochać i cieszyć się niemal każdą chwilą. Opowiedzieć to szczerze, bez patosu i odchylania w przeciwną stronę wahadła jedynie słusznych poglądów, aczkolwiek w kontrze do legend tworzonych przez ludzi, nie wszystkich, ale bardzo wielu, którzy przejawiają nieopanowaną skłonność do budowania sobie pomników walki i męczeństwa. Tacy katują bliźnich gawędami o swej młodości pełnej trudów i wyrzeczeń, o latach pilnej nauki oraz pasmach nieszczęść zgotowanych im przez wszechwładnych tyranów. A ich słowa natychmiast zmieniają się w spiż.

Może w ten sposób uda mi się choćby nieznacznie złagodzić kanony poprawności panujące w relacjach z tamtych lat.

Ograniczam się do czasów szkolnych, bo jak sądzę, późniejsze dzieje owszem, mogą być interesujące, o ile dotyczą postaci wybitnych, czy powszechnie znanych, lub osób o losach niezwykle dramatycznych. A wczesne dzieciństwo? Dostałem klapsa, bo pokazałem język tej wstrętnej babie, głupi Maciek mnie opluł, Święty Mikołaj przyniósł klocki, choć miała być rózga – takie historie raczej pozostawmy dzieciom.

PRZEDWIOŚNIE

Cicho wszędzie, czarno wszędzie, co to będzie, co to…

Krótko po tym, gdy opuścił nas towarzysz Wissarionowicz, dla przyjaciół Soso (co usta miał słodsze od malin), nastąpił przełom lat pięćdziesiątych, a wraz z nim, choć niemrawo, nadeszła długo oczekiwana odwilż. Nie miałem wówczas o tym zielonego pojęcia, bo polityka nie zajmowała mnie w najmniejszym stopniu. Jednak trudno wykluczyć, że niezrażona bynajmniej tym faktem polityka cichcem zajmowała się mną, aczkolwiek z mojej perspektywy przejawiało się to jedynie imprezami w rodzaju „Mam dziesięć lat, tyle co Polska Ludowa”, urządzanymi od wielkiego święta. Z programem, który zazwyczaj ograniczał się do występów iluzjonistów, żonglerów i clownów.

Byłem niezbyt wysokim chudzielcem, który patrząc na otaczającą rzeczywistość ufnymi oczami małolata rósł w przekonaniu, że moje pokolenie wywodzące się ze środowiska zwykłych ludzi, żyje sobie skromnie, ale spokojnie i w miarę szczęśliwie. Poczucie to wynikało pewnie z tej prostej przyczyny, że nie wymagaliśmy od życia za wiele. Stąd nasze powszednie nieszczęścia nie wydawały się zbyt dotkliwe. Ten nieco odmienny – w stosunku do dzisiejszych czasów – punkt widzenia mógłby zilustrować ot, choćby taki drobny przykład. Na swoją pierwszą komunię dostałem aluminiowy medalik i książkę pt. Pinokio. Podobno miała ładną, kolorową okładkę, ale w trakcie podróży chrzestnych z Poznania zalała się jakimś zielonym, śmierdzącym lekarstwem ze źle zakorkowanej butelki. I przestała być kolorowa, zaś nadzwyczaj trwały zapaszek tego świństwa sprawił, że od Pinokia zawsze trzymałem się z daleka. Ale czyż można porównać mojego pecha z dramatem współczesnego dziewięciolatka, któremu takie lekarstwo rozlałoby się na klawiaturę nowiutkiego, komunijnego laptopa?

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!