Testament literacki - Armando Palacio Valdes - E-Book

Testament literacki E-Book

Armando Palacio Valdés

0,0
6,00 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Wszystko stało się przez przypadek. Pewnego dnia w roku 2021 (na początku pandemii) kupiłem w antykwariacie w Gliwicach „Obras completas”, czyli „Dzieła wszystkie” Armando Palacio Valdésa wydane w Madrycie w roku 1948. Urok używanych książek polega na tym, że często znajdują się tam podkreślenia, różnego rodzaju uwagi, w tym wypadku jakiegoś dobrze obznajomionego z twórczością pisarza nieznanego Hiszpana. Przy tytułach w spisie treści robił kreski – jedną „me gusta” – podoba się, dwie kreski „me gusta mucho” – podoba się bardzo oraz trzy kreski „me gusta muchissimo” – podoba się najbardziej. Zacząłem czytanie od pozycji z trzema kreskami, to jest powieści „Origen del pensamiento” – w wolnym tłumaczeniu „Jak powstaje myśl” z roku 1893. Książka bardzo mi się spodobała. Jak tylko dowiedziałem się, że pisarz w Polsce jest zupełnie nieznany, wykorzystując równocześnie specyficzny czas pandemii postanowiłem ją przetłumaczyć.
Zastanawiającą rzeczą jest, dlaczego Armando Palacio Valdés kiedyś, na przełomie wieków XIX i XX najbardziej znany w Hiszpanii i na świecie, obok Galdosa i Ibáñeza pisarz hiszpański, obecnie jest całkowicie zapomniany. Będąc dwa lata temu na Teneryfie, pytałem w największej księgarni w stolicy Santa Cruz de Tenerife o książki Valdésa. Na półkach nie było niczego, pracownicy pierwszy raz słyszeli jego nazwisko, znaleziono jakieś dwa tytuły, które można było zamówić. Odrzucenie i zapomnienie mogło być spowodowane niechęcią, po zakończeniu w 1970 roku rządów Franco, dla idei konserwatywnych, które zawsze były jego domeną. Znaczenie mogła mieć również opinia krytyków i historyków. W wydanej przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe w 1972 roku „Historii Literatury Hiszpańskiej” – Angela del Rio (tłumaczenie Kaliny Wojciechowskiej) napisano: „Nie był Valdés istotnie wielkim myślicielem, lecz artystą z poczuciem umiaru i proporcji, w którym sentyment górował nad namiętnością i ideą. Znakomity obserwator, bystry psycholog, który nigdy jednak nie zagłębiał się w labirynty ludzkich dusz, pisarz o klarownym stylu, pełen sympatii dla ludzi, nic więc dziwnego, że w czasach przewagi literatury trudnej zarówno w formie jak i treści, należał do autorów najbardziej lubianych przez szeroką publiczność”.
W przetłumaczonych przeze mnie książkach zwróciłem uwagę na jego szczere, bezkompromisowe, niezgodne z obowiązującymi, głoszonymi przez krytyków i intelektualistów opinie na temat współczesnej sztuki, muzyki, literatury.
 
Maciej Bielski - tłumacz

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



© Copyright by Armando Palacio Valdés 1929

© Copyright by Maciej Bielski & e-bookowo 2024

Tłumaczenie z hiszpańskiego Maciej Bielski 2022

Korekta i skład: Katarzyna Krzan

Projekt okładki: e-bookowo

Zdjęcie na okładce: es.wikipedia.org/wiki/Armando_Palacio_Valdés

ISBN e-book: 978-83-8166-418-9

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2024

Nota o Autorze

Armando Palacio Valdés (ur. w Entralgo, Laviana – Asturia w 1853 roku, zmarł w Madrycie w 1938 roku) – pisarz hiszpański, ojciec Silverio Palacio – adwokat pochodzenia szlacheckiego, matka Eduarda Valdés z rodziny ziemiańskiej. Uczył się w Aviles, Oviedo oraz studiował prawo w Madrycie. Był bardziej znany za granicą niż w samej Hiszpanii. Jego twórczość była tłumaczona na język włoski, portugalski, niemiecki, francuski, angielski, czeski, flamandzki, szwedzki, rosyjski, duński i polski. Na język polski przetłumaczone zostały tylko: La espuma (Szumowiny) w 1893 roku, Santa Rogelia (Grzesznica – Święta) w 1933 r. i La Hermana San Sulpicio (Siostra Sulpicio) w 1959 r.

Na przełomie wieków był, obok Vincente Blasco Ibáñeza, najbardziej czytanym pisarzem hiszpańskim na świecie. Pisarz kontrowersyjny – paradoksem jest, że tak jak z końcem XIX wieku uznawany był przez prasę katolicką jako radykalnie niebezpieczny, tak potem przez kręgi konserwatywne był rekomendowany, natomiast krytykowany przez młodych intelektualistów.

Początkowo, razem z Leopoldo Alasem (Clarin) zajmował się krytyką literacką i dziennikarstwem. Jako powieściopisarz sławę zdobył w ١٨٨١ roku po napisaniu powieści El señorito Octavio oraz Marta y María w 1883. Następne powieści to El idilio de un enfermo (1884), José (1885), Riverita, (1886), Maximiana (1887), El cuarto poder (1888), La hermana San Sulpicio (1889), La espuma (1890), La Fe (1892), El maestrante (1893), El origen del pensamiento (1893), Los majos de Cádiz (1896), La alegría del capitán Ribot (1899), Solo (1889), Seducción (1900), La aldea perdida (1903), Tristán o el pesimismo (1906), Los papeles del doctor Angélico (1911), Aňos de juventud del doctor Angélico (1918), La novela de un novelista: escenas de la infancia y de la adolescencia (1921), El saladero (1923), La hija de Natalia, Ultimos dias del Doctor Angélico (1924), Santa Rogelia (1926), Los cármenes de Granada (1927), Testamento literario (1929), Sinfonía pastoral: novela de costumbres campesinas (1931), Tiempos felices (1933), Álbum de un viejo (1936, wydane w 1940 r., dwa lata po śmierci autora).

Napisał również wiele opowiadań, esejów oraz tłumaczeń. Niektóre opowiadania lub powieści zostały sfilmowane – José (1926, La hermana San Sulpicio (1927), La fe (1947), La aldea perdida (1948). W 1906 roku został członkiem Hiszpańskiej Akademii Królewskiej, zajmując miejsce zmarłego José María de Pereda. Był dwukrotnie, w latach 1927 i 1928, nominowany do nagrody Nobla. Po śmierci w 1920 roku Benito Pereza Galdósa, jednogłośnie uznany został jako Patriarca de las Letras Españolas – najwyższy honorowy tytuł dla żyjących przedstawicieli literatury hiszpańskiej. Obecnie w Hiszpanii jest pisarzem w dużym stopniu zapomnianym. W Polsce zupełnie nieznanym.

DEDYKACJA

Przed zamknięciem oczu na zawsze chcę zebrać w obecnym tomie to, co zawsze mówiłem o mojej sztuce pisarskiej i o tych, którzy również ją uprawiają. W przeciwieństwie do tego, co zdarza się większości pisarzy, w moim życiu czas obserwacji i refleksji poprzedzał czas tworzenia. W prologach, artykułach i rozprawach już wcześnie ujawniły się pryncypia, które miały rządzić moim natchnieniem. Dzisiaj, przeglądając te teksty, zauważam, że sposób mojego myślenia bardzo mało lub w ogóle się nie zmienił. To, co myślałem o sztuce literackiej, mając dwadzieścia lat, dzisiaj rozumiem tak samo. Nie żałuję moich idei, jedynie odczuwam skruchę z powodu pióra. Ideał, jak słup ognia, zawsze znajdował się przede mną, ale nierzadko traciłem z oczu jego widok.

To nie do wiary, jak wielkie i silne pokusy musi pokonać biedny pisarz w ciągu swojej kariery: przyjaciele, sława, pieniądze, lenistwo, moda, krytyka itd. Ileż strasznych, agresywnych diabłów cieszy się, gdy mogą sprowadzić go na złą drogę! Niemniej, nie mogę narzekać na mojego anioła stróża, który zawsze w sposób jasny wskazywał mi drogę. Jeśli nie udawało mi się uniknąć błędów, cała wina była po mojej stronie.

Oprócz zasad estetycznych, które prowadziły moje pióro, wskazuję na tych stronicach inne, ważniejsze, którymi kierowałem się w życiu.

Zatem to, co teraz proponuję publiczności pod tytułem Testament Literacki nie jest niczym innym jak długą, pokorną, generalną spowiedzią z moich myśli. Jeśli te doświadczenia zdobyte poprzez wieloletnie obserwacje mogłyby być w czymś pomocne moim młodszym kolegom, moje ambicje byłyby spełnione, ponieważ właśnie im całym sercem je dedykuję.

POWOŁANIE

Najważniejszą rzeczą jest wiedzieć, do czego w naszym życiu zostaliśmy powołani. Oszustwo w tej sprawie może mieć fatalne skutki, ponieważ od tego zależy nasz los i nasze szczęście na świecie. Jest wielu ludzi, którzy się mylą, upierają, chociaż mądra Natura przemawia do nas wszystkich. Ale czasami głos ten jest tak cichy, że go nie słyszymy. Lepiej, abyśmy siedzieli spokojnie, nie wnosili do życia naszych upodobań i apetytów i czekali, aż dobroczynna fala zaprowadzi nas do bezpiecznego portu. Gdy w ciemną noc zbliżamy się do krawędzi przepaści, mądry jeździec puszcza wodze i poddaje się instynktowi konia. Najłatwiej jest potknąć się i rozbić w zagajniku sztuk pięknych, a przede wszystkim w ogrodzie literatury. Literatura przyciąga i fascynuje dużą część ludzi nie tylko dlatego, że małym wysiłkiem daje możliwość sławy, ale również dlatego, że wszyscy czujemy piękno i wierzymy, że jesteśmy zdolni do jego wyrażania.

W tym ostatnim zawiera się podstęp. Znamienna cecha literata nie polega na żywym poczuciu piękna, lecz umiejętności jego wyrażenia. Jest dużo ludzi obdarzonych wybitną uczuciowością i zdolnością odbierania wrażeń estetycznych, ale niezdolnych do wywoływania ich u swoich bliźnich. Nie rozpoznając braku tych zdolności, drukarnie uginają się pod ciężarem bezowocnej produkcji i cierpimy na inwazję tłumu autorów niezdolnych. Myślenie, że wystarcza żywe odczuwanie lub gorączkowanie się w obecności obiektu pięknego, aby być poetą jest niedorzecznością. Moje długie już doświadczenie pozwoliło mi obcować z osobami, których prawie chorobliwa uczuciowość budziła we mnie podziw, którzy w ekstazie podziwiali krajobraz, którzy z przenikliwością badali tajemnice duszy i entuzjastycznie wzruszali się recytując wersety wielkich poetów. Ale te same osoby zaskakiwały mnie, gdy pokazywały mi swoje teksty, w których przedstawiały własne myśli. Okazywało się, że ani zręczność, ani subtelna obserwacja, ani nic, co pokazywałoby natchnienie lub fachowość nie wybrzmiewało z tych utworów. Brakowało im umiejętności przekazu tego, co tak głęboko odczuwali.

Ale trzeba tutaj jasno powiedzieć, że poeta w społeczeństwie nie jest przelotnym meteorem, ani wyjątkową istotą wyrobioną z innego ciasta niż pozostali ludzie.

Taka wiara nie ma racji bytu.

Poeta wyróżnia się od pozostałych ludzi jedynie zdolnością ekspresji. Uczuciowość, miłość, poczucie piękna są dobrami, w większym lub mniejszym stopniu, wspólnymi dla wszystkich istot ludzkich. Jeśli zdarzy się, że ktoś spadnie z nieba jako istota urodzona w innym, niedostępnym świecie, nikt nie zrozumie jego języka.

Wielkim błędem jest próba sprzeniewierzenia się gatunkowi ludzkiemu i udawanie pogardliwej wyższości nad innymi. Ponieważ przeciwnie, godnym zazdrości przeznaczeniem poety jest pokazywanie innym bogactwa poezji, jaka mieszka w jego sercu.

W klasycznej starożytności nie znajdziemy przykładów tak godnej potępienia dumy. Starożytni poeci nie próbowali wynieść się na półbogów ani kazać być czczonymi przez tłumy. Z dala od czegoś takiego opiewali pomyślność i swoje wzniosłe zamiary. Skromnie chowali się za swoimi pieśniami. Jeszcze bardziej czynili tak bardowie i trubadurzy w średniowieczu.

Tak niezwykła pycha stała się symbolem czasów współczesnych. Nigdy, aż do XVIII i XIX wieku, nie widzieliśmy człowieka tak faworyzowanego przez muzy, aby pretendował do wspięcia się na Olimp. A obecnie chce się wejść na niego, zasiąść tam fizycznie i pędzić życie szczęśliwe, przyjmować pochlebstwa, spożywać ambrozję z zimnym szampanem i od czasu do czasu, przemieniony jak Jupiter w łabędzia, schodzić na ziemię, aby uwodzić córki i żony mieszczan.

Plan jest interesujący, ale nie zawsze przebiega zgodnie z oczekiwaniami. Mieszczanie mniej cierpliwi niż Tyndareos w Sparcie niechętnie przyjmowali uwodzenie swoich żon, nawet przez nieśmiertelnych. Okazywali im swoje niezadowolenie i oczywiście odmawiali płacenia na królów Olimpu, którzy z tego powodu nierzadko zmuszani byli do życia bez splendoru.

Nie jest oznaką literackiego powołania żądza wesołych przygód ani nerwowa egzaltacja, ani blade oblicze, ani podkrążone oczy, ani długie włosy, ani czerwona kamizelka. Nierzadko za romantyczną rycerskością ukrywa się pusty rozum, a za rozmarzonymi oczami nie można odnaleźć nic więcej jak tylko skończonego głupca. Nie jest nią również zbyt wielkie umiłowanie do nieustannego zapisywania arkuszy wierszami. Rodzice pozwalają oszukiwać się, patrząc na swoją delikatną latorośl zamykającą się w swoim pokoju i zużywającą dużo papieru i atramentu. Już marzą dla niego o koronach z liści laurowych i krzyżach Alfonsa XII. Ale ci młodzi grafomani tracą godnie politowania czas, oblewają egzaminy, kończą, narzekając na życie przy stoliku kawiarnianym i oddając w zastaw w Monte de Piedad pierścionki mamy. W domu miałem dozorcę, który wykorzystywał czas wolny pisząc wiersze; pisał od rana do wieczora. Na koniec roku jego szanowna małżonka sprzedawała na kilogramy cały ten papier sklepikarzowi na rogu ulicy.

Wyobrażam sobie, że powołanie do literatury powinno być podobne do zakochania: czuje się go, cieszy się nim, ukrywa, powoduje zawstydzenie. Poezja jest pięknością, która oddaje się wyłącznie ludziom dyskretnym. To, co pisze się dla siebie samego zazwyczaj jest najlepsze. Młody poeta francuski ubiegłego wieku o nazwisku Mauricio Guérin, urodzony i wychowany na wsi, pojechał do Paryża, ponieważ był żądny sławy, pisał poematy, nawiązał przyjaźnie ze sławnymi ludźmi, bywał w kółkach literackich. Jego siostra Eugenia pozostała w swojej wiejskiej okolicy i bez jakichkolwiek pretensji zapisywała ołówkiem w zeszycie drobne wydarzenia dnia: spacer po polu, wizyta proboszcza, podwieczorek dzieci, śmierć ptaszka. Wylewała na te stronice najbardziej emocjonujące sekrety swojej niewinnej duszy. Wiersze poety już od dłuższego czasu leżą pogrzebane, o ile kiedykolwiek żyły. Dziennik skromnej wieśniaczki, wielokrotnie drukowany, tłumaczony na wiele języków, krąży wciąż po świecie, czytany i podziwiany.

Podobają mi się piękne kobiety, które kąpią się w nieskalanej wodzie, weseli kawalerowie, którzy nie oferują swoich żartów i literaci, którzy piszą, nie myśląc o drukowaniu. Poezja nas powala, zadziwiając wszystkie istoty ludzkie. Czym bardziej czyste są oczy, tym łatwiej wchodzi do mózgu. Dziecko zawsze jest zalążkiem poety. Obserwujcie jego spojrzenie: czyste, uporczywe, spokojne. Jest bezstronnym obserwatorem wszechświata, chciwie przyjmującym promienie piękna. Ale mijają lata, rozwiązuje mu się język i mówi głupoty.

Dar sztuki, powtarzam, wyraża się w ekspresji. Ale jak się przekonać, że go posiadamy? Jak się dowiedzieć, że Duch Święty rzeczywiście zesłał ją na naszą głowę w formie języka? W tym miejscu łatwo jest popełnić błąd. Pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to bezinteresownie obserwować, w sposób obiektywny tak, jakby chodziło o inną osobę. Następnie pozostawmy w spokoju, w ukryciu stronice przez pewien czas, im dłużej, tym lepiej, w końcu przeczytajmy je oczami surowego, wybrednego krytyka, nie oczami łagodnego dziadka.

Ale to nie wystarcza. Trzeba przeczytać to różnym osobom, nie jednej, przeczytać osobom inteligentnym oraz tym, które takimi nie są. Ponieważ, gdy piszemy, robimy to dla wszystkich i jest w tym moc, która u wszystkich w ten lub inny sposób, w większym lub mniejszym stopniu, wywoła pewien efekt. Myli się ten, kto przypuszcza, że aprobata jakiegoś inteligentnego przyjaciela może doprowadzić do bezpiecznego zaokrętowania na morzach publikacji. Inteligentny przyjaciel często posiada osąd skrzywiony stronniczością i predylekcją, które będą dla nas zgubne. Nie jest złą rzeczą czytanie naszych komedii kucharce, tak jak robił to Molier. Również nie jest zbytecznym czytanie ich naszym rywalom. Miałem przyjaciela dramaturga, który uważał tę metodę za niezawodną. „Gdy kończę pisać jakieś dzieło – mówił mi – zbieram pół tuzina pisarzy i czytam im je. Po kryjomu, ale z wielką uwagą obserwuję ich wrażenia. Jeśli gratulują mi z pewnym wahaniem, jeśli unikają spojrzenia lub zabrania głosu lub przełykają ślinę, wtedy rośnie mi serce i wierzę w szczęśliwy sukces. Ale jeśli szaleją z entuzjazmu, przewracają oczami i wylewnie obejmują mnie aż do złamania kręgosłupa, wtedy natychmiast wrzucam manuskrypt do pieca.”

Nawet podejmując te lub inne środki ostrożności, możemy być ofiarami iluzji. Wyznam, że ja sam również taki byłem, przynajmniej w sposób częściowy. W wieku młodzieńczym i pierwszych latach młodości silnie wierzyłem, że urodziłem się, aby uprawiać nauki filozoficzne i polityczne. Ze szczególnym zapałem poświęciłem się studiom, kupiłem wszystkie książki, na jakie pozwalał mi portfel. Między piętnastym a dwudziestym rokiem życia było moją jedyną ambicją zostać wybitnym mędrcem, szanowanym profesorem. Potem zrządzeniem losu zobaczyłem siebie przemienionego w pisarza i zrozumiałem, że traf ten był szczęśliwy. Zdarzyło mi się to, co Fryderykowi II Wielkiemu: myślał, że urodził się, aby być muzykiem i poetą, a stał się wybitnym wodzem.

Według generalnej zasady, to co można robić z największą łatwością, jest tym, do czego człowiek został powołany. Dla mnie pisanie powieści było tak łatwe, jak dla sprzedawcy książek wykonywanie operacji arytmetycznych. Gdy jeden mój zaprzyjaźniony handlowiec mówił mi, że dla niego byłoby rzeczą niemożliwą pisanie powieści, byłem zdziwiony, a gdy ja w sekrecie zakomunikowałem mu, że czuję się niezdolny do wykonywania dzielenia różnych cyfr bez popełnienia błędu, z kolei on był tym zaskoczony.

Moi rówieśnicy zapewne będą pamiętać pewnego młodzieńca o imieniu E. R., który przed około pół wiekiem chodził do Ateneo w Madrycie i był jednym z najbardziej znakomitych przedstawicieli nowej generacji literatów. W wieku dwudziestu pięciu lat miał już opublikowane trzy lub cztery tomy o filozofii i sztuce, brał udział w dyskusjach i wypowiadał się ze zdumiewającą łatwością. Otóż: ten młody literat traci swojego ojca, dziedziczy znaczny majątek i z dnia na dzień pozostawia w spokoju książki, wchodzi w świat interesów i staje się odważnym i inteligentnym spekulantem. W końcu popada w ruinę. Wyjeżdża do Ameryki i tam w krótkim czasie dorabia się ogromnej fortuny, tworzy Bank Narodowy w jednej z najważniejszych republik, buduje setki domów, jest ważną postacią na Giełdzie. Ponownie popada w ruinę i jeszcze jako młody umiera. Nie ma wątpliwości, że człowiek ten był genialnym finansistą, a byłby całe życie średnim literatem.

Gdy już raz jesteśmy przekonani, czy to z powodu gwałtownej inklinacji, czy to ze wsparcia świata, że niebiański dar ekspresji został nam przydzielony, traktujmy go z najwyższym szacunkiem, padajmy przed nim na kolana tak, jak pasterze w stajence przed właśnie urodzonym Synem Bożym. Ziemia oczekuje na nasze słowo: zachowujmy w czystości usta, które mają go wypowiedzieć.

Pisarz powinien brać pióro jak święty instrument, który Bóg włożył mu do ręki, aby uszlachetnić życie. Skupmy się, aby wszystkie nasze myśli zbiegły się w tym samym miejscu, to jest sekretem prawdziwego powołania.

W tym cudownym ogrodzie, gdzie śpiewają ptaki, gdzie lśnią kwiaty, a wiatr łagodnie szumi między drzewami, odpoczywa nasza dusza i jesteśmy szczęśliwi. Nie chcę powiedzieć, że musimy poświęcić sztuce cały nasz czas: literaturę można pogodzić z jakimkolwiek innym zajęciem. Ale we wszystkich momentach wykonywania innych czynności nasze myśli zwracają się w stronę ukochanego obiektu. Poeta jest jak błędny rycerz, który zwyciężając we wszystkich bitwach, zawsze pamięta o Dulcynei.

Nie przeraża nas żadna praca, nie zatrzyma nas żadna przeszkoda. Nasza droga wskazana jest palcem Wieczności. I, jeśli trzeba przepłynąć wpław cieśninę Dardanelską, aby przez kilka chwil porozmawiać z naszą ukochaną, przepłyńmy ją.

Posłowie tłumacza

Wszystko stało się przez przypadek. Od wczesnej młodości chętnie uczyłem się języków obcych. W szkole średniej, było to w latach 60. ubiegłego wieku, był tylko rosyjski i łacina, ale przez cały czas, już wcześnie będąc świadomym, że w tamtych trudnych czasach znajomość języków obcych dawała szansę lepszego, ciekawszego życia, chodziłem na prywatne lekcje angielskiego i francuskiego. Później, w czasie studiów na politechnice, dodatkowo uczyłem się języka niemieckiego. Sprawdziło się. Przez wiele lat pracowałem jako architekt w różnych krajach świata.

Kilka lat temu rozpocząłem naukę języka hiszpańskiego. Pewnego dnia w roku 2021 (na początku pandemii) kupiłem w antykwariacie w Gliwicach „Obras completas”, czyli „Dzieła wszystkie” Armando Palacio Valdésa wydane w Madrycie w roku 1948. Urok używanych książek polega na tym, że często znajdują się tam podkreślenia, różnego rodzaju uwagi, w tym wypadku jakiegoś dobrze obznajomionego z twórczością pisarza nieznanego Hiszpana. Przy tytułach w spisie treści robił kreski – jedną „me gusta” – podoba się, dwie kreski „me gusta mucho” – podoba się bardzo oraz trzy kreski „me gusta muchissimo” – podoba się najbardziej. Zacząłem czytanie od pozycji z trzema kreskami, to jest powieści „Origen del pensamiento” – w wolnym tłumaczeniu „Jak powstaje myśl” z roku 1893. Książka bardzo mi się spodobała. Jak tylko dowiedziałem się, że pisarz w Polsce jest zupełnie nieznany, wykorzystując równocześnie specyficzny czas pandemii postanowiłem ją przetłumaczyć.

W tym miejscu warto przytoczyć myśl na temat tłumaczeń literatury, jaką znalazłem w oryginalnym tekście w Rozdziale 62 II Tomu „Don Quijota” Cervantesa kupionym kilka tygodni wcześniej w tym samym antykwariacie:

„Jeśli chodzi o to wszystko, to wydaje mi się, że tłumaczenie z jednego języka na drugi, gdy nie jest to z królewskich języków greki i łaciny (de las reinas de las lengusa, griega y latina), to będzie to jak oglądanie flamandzkich gobelinów od tyłu, gdzie chociaż widać kształty, to nitki je zasłaniają i nie widać jasno obrazu i tłumaczenie z języków łatwych (el traducir de lenguas fasiles) nie dowodzi talentu ani umiejętności, tak jak nie dowodzi ten, kto przepisuje lub kopiuje rysunek z innego rysunku. Ale tutaj nie chcę wnioskować, że robota tłumacza nie jest godna pochwały, ponieważ człowiek może zajmować się innymi gorszymi rzeczami przynoszącymi mu jeszcze mniejsze korzyści”.

Pomimo tak nieprzychylnej opinii przetłumaczyłem „Origen del pensamiento”, następnie powieść „La fe” – „Wiara” z roku ١٨٩٢, którą zainteresowałem się tylko dlatego, że nieznany hiszpański czytelnik w spisie tytułów zrobił adnotację, że w „Obras comletas” brakuje „La fe”: que es muy interesante. Zaintrygowany, podejrzewając, że powodem nieuwzględnienia tego tytułu była cenzura ze strony rządu Franco, ściągnąłem ją z Internetu. Jest tam rzeczywiście opis skandalicznych obyczajów w kościele katolickim w Hiszpanii w końcu XIX wieku. Był to czas, gdy pisarz uważany był przez kręgi kościelne jako niebezpieczny. Następnie skupiłem się na samym pisarzu, tłumacząc w kolejności: „La novela de un novelista” – „Powieść powieściopisarza” z roku 1921, „Album de un viejo” – „Album starego człowieka” z roku 1936. Ostatnią, jak na razie, przetłumaczoną przeze mnie książką jest obecny „Testamento literario” – „Testament literacki” z roku 1929.

Zastanawiającą rzeczą jest, dlaczego Armando Palacio Valdés kiedyś, na przełomie wieków XIX i XX najbardziej znany w Hiszpanii i na świecie, obok Galdosa i Ibáñeza pisarz hiszpański, obecnie jest całkowicie zapomniany. Będąc dwa lata temu na Teneryfie, pytałem w największej księgarni w stolicy Santa Cruz de Tenerife o książki Valdésa. Na półkach nie było niczego, pracownicy pierwszy raz słyszeli jego nazwisko, znaleziono jakieś dwa tytuły, które można było zamówić. Odrzucenie i zapomnienie mogło być spowodowane niechęcią, po zakończeniu w 1970 roku rządów Franco, dla idei konserwatywnych, które zawsze były jego domeną. Znaczenie mogła mieć również opinia krytyków i historyków. W wydanej przez Państwowe Wydawnictwo Naukowe w 1972 roku „Historii Literatury Hiszpańskiej” – Angela del Rio (tłumaczenie Kaliny Wojciechowskiej) napisano: „Nie był Valdés istotnie wielkim myślicielem, lecz artystą z poczuciem umiaru i proporcji, w którym sentyment górował nad namiętnością i ideą. Znakomity obserwator, bystry psycholog, który nigdy jednak nie zagłębiał się w labirynty ludzkich dusz, pisarz o klarownym stylu, pełen sympatii dla ludzi, nic więc dziwnego, że w czasach przewagi literatury trudnej zarówno w formie jak i treści, należał do autorów najbardziej lubianych przez szeroką publiczność”.

W przetłumaczonych przeze mnie książkach zwróciłem uwagę na jego szczere, bezkompromisowe, niezgodne z obowiązującymi, głoszonymi przez krytyków i intelektualistów opinie na temat współczesnej sztuki, muzyki, literatury.

W „Albumie starego człowieka” z 1936 roku w rozdziale: „Natchnienie i technika” o współczesnej muzyce, sztuce, literaturze z ironią i niechęcią pisze: „Gdy na koncertach anonsują symfonię jakiegoś nowego mistrza, zaczynam się trząść. Co za trąbienie! Orkiestra jest łoskoczącym młynem, który w końcu nie miele nic więcej, jak tylko jedno ziarno zboża. „Tej muzyki – mówią mi niektórzy modernistyczni przyjaciele – trzeba słuchać wiele razy, aby ją polubić”. Przepraszam, nie mam czasu. Gdy po raz pierwszy słucham muzyki Beethovena, Mozarta, Schuberta, Chopina, jestem zachwycony. Czy ci starzy mistrzowie są mniej warci od nowych?”. O malarstwie: „W malarstwie niektóre obrazy na wystawach przejmują mnie dreszczem. Jakie gryzmoły! Jakie piękne fosforyzujące oczy! Jacy marynarze o ustach pomalowanych śmietaną! Jakie krajobrazy! Groch z kapustą! Nowocześni malarze domagają się spalenia muzeów. Nie brakuje im racji. Gdy marny diabeł chce wejść do luksusowego salonu w podartych butach, chciałbym, aby się spalił”. Natomiast o literaturze: „Jeśli przechodzimy do literatury, to jest jeszcze gorzej. Podskoki stylu, napuszony język, odgrzebywanie zapomnianych słów, aby tworzyć figury klasyków, cynizm, niemoralność, paradoksy. Trzeba wywołać efekt wszelkimi kosztami, trzeba olśnić mieszczaństwo. W sumie: fenomen próżności. Literatura nie jest pięknem, jest ekshibicją”.

W rozdziale „Katarynki uliczne” pisze tak: „Nie pogardzajmy jakimkolwiek dziełem sztuki, nawet najmniejszym jakim by było. Uliczne katarynki, lekkie operetki, gitary, poezje w periodykach spełniają swoje przeznaczenie. Oczywiście sztuka powinna być o tyle bardziej wyśmienita, o ile bardziej delikatny jest umysł odbiorcy. Obecnie jest moda między inteligentami lub tymi, co przypuszczają, że takimi są, żartować sobie ze starych oper”.

Myśl zawarta w powyższym cytacie powtarza się w przetłumaczonych przeze mnie książkach. Jest bardzo, moim zdaniem, ważna i oryginalna. Poziom literatury bywa różny. Istotą jest, aby propagowała piękno i dobro, aby wzruszała i wzbogacała czytelnika. Czy należy przejmować się opinią krytyków, że pisarz „nie zagłębiał się w labirynty ludzkich dusz”? Zbyt skomplikowane labirynty powodują, że książka dla większości ludzi staje się nieczytelna. Czy ważniejszą rzeczą jest zaspokojenie gustów garstki krytyków i intelektualistów, czy może rozpowszechnienie istotnych wartości wśród milionów?

Spis treści

Nota o Autorze

DEDYKACJA

POWOŁANIE

Posłowie tłumacza

Landmarks

Cover