Willa Morena 14: Na przynętę - Zbigniew Zbikowski - E-Book

Willa Morena 14: Na przynętę E-Book

Zbigniew Zbikowski

0,0

Beschreibung

Najgorsze więzienie tworzą nie kraty, lecz konsekwencje decyzji, których nie można cofnąć. Uprowadzona Wioleta dostaje ultimatum. Może odzyskać wolność, ale musi liczyć się z tym, że groźny gangster Massimo nie spocznie, dopóki nie uciszy jej na zawsze. Widziała zbyt wiele i słyszała za dużo, by mogła liczyć na spokojne życie. Może też wziąć udział w akcji, której celem jest pozbycie się Massimo. Czy kobieta znajdzie w sobie odwagę, by z ofiary przeobrazić się w myśliwego? I czy śmiałe decyzje przyniosą jej ratunek, czy okażą się gwoździem do trumny? "Na przynętę" to czternasty tom sagi przedstawiającej historię trzech mieszkanek starej willi Morena.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 118

Veröffentlichungsjahr: 2025

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Zbigniew Zbikowski

Willa Morena 14: Na przynętę

 

Saga

Willa Morena 14: Na przynętę

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock, Midjourney

Copyright © 2020, 2025 Zbigniew Zbikowski i Saga Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727270098 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.

 

Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania

Rozdział 1 

Najbardziej w tym momencie brakowało mi osławionej melisy pani Irminy. Na uspokojenie oczywiście, bo nerwy miałam napięte jak struny w starej mandolinie. Wystarczyło, żeby ktoś je potrącił, a natychmiast by się wydało, jak bardzo jestem roztrojona.

Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby dzieciak, który siedział z matką na sąsiednim siedzeniu, naprawdę strzelił z torby po cukierkach. Nadmuchał ją, kiedy tego nie widziałam. Zobaczyłam, co chce zmalować, dopiero gdy matka warknęła do niego „no, no, ani mi się waż!” i desperacko zaczęła wyrywać mu tę torbę z ręki. W czasie szarpaniny powietrze z bomby uszło i do eksplozji nie doszło. Szczeniak zaraz się rozryczał. Za nic miał tłumaczenie, że pan kierowca by się wystraszył, przez co mogło dojść do kosmicznej wręcz katastrofy.

Ale co tam pan kierowca. Gdyby rozległ się odgłos przypominający wystrzał, ja pierwsza bym wrzasnęła, a następnie padła niczym trafiona kulą między oczy. No i pewnie bym się zaraz rozryczała jak ta głupia. Bo jak utrzymać nerwy na wodzy, gdy masz świadomość, że autobus, którym akurat jedziesz, może być śledzony, a każdy pasażer może w każdej chwili okazać się twoim prześladowcą ucharakteryzowanym na faceta w delegacji lub kobietę w ciąży.

I co mi wtedy po świadomości, że Artur – który choć wygląda na typowego mięśniaka bez mózgu, jest całkiem łebskim facetem – jedzie w ślad za autobusem i czujnie obserwuje, co się dzieje, żeby w razie czego natychmiast przystąpić do akcji pomocowej. Ale czy by naprawdę pomógł? Przecież – nie oszukujmy się – im obu: i Nikowi, i Arturowi, i czort wie komu jeszcze, wcale nie chodzi o to, żeby mnie uratować, tylko żeby dorwać Massima.

Widziałam nieraz u nas na wsi, nad jeziorem, jak to się robi. Znaczy jak się łowi ryby. Przynęta powinna być jak najatrakcyjniejsza, najcenniejsza, mimo to żaden wędkarz nie będzie jej żałował, jeśli złowi na nią naprawdę grubą sztukę. A Massimo był dla nich grubą, drapieżną sztuką. Taką, która robi wiele szkód i koniecznie trzeba ją usunąć z łowiska.

Ja zaś nie miałam wielkiego wyboru.

Właściwie, szczerze mówiąc, nie miałam – jak ta najatrakcyjniejsza z przynęt – żadnego.

Niko wytłumaczył mi to w sposób najprostszy z możliwych.

– Albo ty, albo on – powiedział. – Ale ja do niczego cię nie zmuszam. Wybierasz sama.

No i wybrałam, bo co miałam zrobić? Wyjścia, jakie Niko mi przedstawił, były dwa: albo się zgodzę na jego warunki, albo się nie zgodzę. Jeśli się nie zgodzę, po prostu opuszczę jego dom i będę robić, co mi się żywnie spodoba. Zapomnimy o sobie nawzajem i cześć. Jeśli się zgodzę, też wyjdę, lecz najpierw zobowiążę się robić dokładnie to, co mi każe, tylko to i nic innego.

Czyli wyjdę tak czy inaczej. To jaka różnica, czy się zgodzę czy nie?

– No cóż – powiedział na to Niko. – Różnica tkwi w odmiennych konsekwencjach.

Te konsekwencje też mi wyłożył jak pastuch krowie.

Załóżmy, że na nic się nie zgodzę. Zamknę oczy i udam sama przed sobą, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. W poniedziałek rano wrócę do Moreny, pozbieram się, puszczę jakąś ściemkę na temat mojej ucieczki i jakby nigdy nic, pójdę do zakładu pana Rysia pozamiatać podłogę, poprać ręczniki, wynieść śmieci, jak każda fryzjerka na początek, przyjęta na staż.

Dobra, tylko że wtedy w mojej zakichanej sytuacji, choćbym zamknęła oczy na wszystko, nic się nie zmieni na lepsze. Massimo dalej będzie mnie ścigał, żeby mnie dorwać – bo za dużo widziałam i za dużo słyszałam – i uciszyć. Tak na wszelki wypadek, bym za dużo nie gadała, jak mnie jakiś glina czy inny prokurator zapyta. No i jeszcze, co najważniejsze, nikt mi w ewentualnych kłopotach – a te pojawią się na pewno, jak reklama w filmie – nie pomoże. Będę musiała radzić sobie sama. Tak przynajmniej stwierdził Niko. Być może jedynie Paolo – w co początkowo ani trochę nie wierzyłam – byłby skłonny zrobić coś, czego zażądałyby od niego te zbiry, by mnie uwolnić, lecz wyłącznie na własny rachunek.

To znaczy co miałby ewentualnie zrobić? Niko – przyznaję, ten facet od początku miał do mnie nadzwyczajną cierpliwość – znowu zaczął objaśniać coś, co wydawało się jasne, ale nie do końca. Przede wszystkim Paolowi – usłyszałam – chodzi nie tyle o ciebie (czyli o mnie, dzięki wielkie, to właśnie chciałam usłyszeć), ile o Morenę. Akurat, pomyślałam, jemu by zależało na starym budynku. Jak już, to na Zuzannie, a w drugiej kolejności na Irminie. Ja, jeśli w ogóle bierze mnie pod uwagę, siedzę na tym zdjęciu na trzecim planie i ledwo mnie widać. Tymczasem nie, myliłam się. O sam dom, poza jego mieszkankami, chodzi mu także. Naprawdę mu bowiem zależy, żeby Morena – jak się od Nika dowiedziałam – w żadnym wypadku nie wpadła w łapy Biernatów i nie stała się miejscem, gdzie robi się lewe interesy z szemranymi typami.

A dlaczego tak ci na tym zależy, szlachetny rycerzu? – zapytałam nieobecnego Paola w myślach. Niestety, nie miałam zielonego pojęcia. Pomyślałam tylko, że jeśli rzeczywiście jest jakimś tam dalekim kuzynem Ludwigów (tere fere, wykluczone, Zuzanna w kuzynie by się nie bujała), to może on sam ma chęć robić tam interesy. I stąd ta jego opieka i gadka-szmatka o bezpieczeństwie. No i jak by miał mnie wykupić? Chyba nie za gotówkę, aż taka ważna to ja raczej dla nikogo nie jestem, choć Niko twierdzi, że ważna.

To o co chodzi? Widać Paolo ma coś, co oni koniecznie chcą zdobyć, o czym Niko dotąd mi nie powiedział. A oni, ci gangsterzy, myślą, że ja dla Paola coś znaczę i da się mnie wymienić za tę cenną rzecz. Nie ma co się czarować, przecież sam Paolo od początku usiłował stworzyć takie wrażenie, żeby oni doszli do wniosku, że ja jestem dla niego kimś ważnym. A w jakim celu? To jasne – żeby chronić Zuzannę. Boże mój, ale dlaczego moim kosztem? Przecież gdy się dowiedzą, że w rzeczywistości nie znaczę dla niego nic, po prostu mnie załatwią, bo wypuścić już nie wypuszczą.

Lecz cała ta układanka nie była aż tak prosta, jak ustawienie ludzi do fotografii w odpowiedniej kolejności, żeby ładnie wyszli.

– Widzisz, to jest tak – powiedział do mnie Niko po kilkugodzinnej i coraz bardziej nużącej rozmowie, na szczęście z przerwami. Nużącej, ale nie bezowocnej, bo przez te kilka godzin zdążyłam przeistoczyć się z porwanej do domu rozkoszy (we własnym mniemaniu) dziewoi w jego osobistą żołnierkę (no, prawie), niestety, zupełnie bez formy. On natomiast na bank uważał mnie za osobę całkowicie już oddaną jego sprawie, choć nie objaśnił mi dotąd, co to za misja, której mam się poświęcić.

Wytłumaczył za to cierpliwie, używając wielu słów i gestów, że Biernat od jakiegoś czasu, będzie ponad rok, czyli tak się składa, że odkąd zaczęłam u niego pracować, choć jedno z drugim nie ma związku, magazynuje u siebie trefny towar tych oszustów. Oczywiście nie robi tego za friko ani za samą tylko ochronę lokalu ze strony tych geszefciarzy z pistoletami. Coś tam dodatkowo na tym zarabia. Ale sytuacja w ciągu minionego roku zmieniła się bardzo na niekorzyść i należało interes przenieść w inne miejsce. Za podwyższone ryzyko, jakie zmuszony był ponosić w okresie poszukiwania nowej dziupli, Biernat zażądał dodatkowej zapłaty. Mało tego, także dodatkowej usługi, która w rezultacie miała się opłacić również drugiej stronie. Mianowicie Massimo i Vittorio mieli się postarać, żeby Irmina pod prośbą, groźbą czy za inną przyczyną, zdecydowała się opuścić Morenę. Po prostu: sprzedać dom z ziemią i wynieść się. Do Ameryki, do Kanady, na tamten świat, było im to całkowicie obojętne. Miała zniknąć i cześć. I być może naprawdę tak by się stało. Już, już coś się kroiło. (Znów to samo milczące pytanie bez odpowiedzi: a jak pan się dowiedział?). Niestety, nieszczęśliwie dla nich i dla ich planów, wszystko nagle się szalenie pokomplikowało.

– Dokładnie wtedy, gdy niczego nieświadoma Zuzanna została współwłaścicielką willi – zamknął swój wywód Niko.

– A, czyli jednak wiedział pan – przerwałam mu gładką mowę. – Że Zuza...

– ...i wzięła się za nowe porządki. Za modernizację i odnawianie. Oczywiście, że wiedziałem. Napijesz się czegoś? – przerwał nagle swoje objaśnienia. – Oksana może coś nam podać.

– Sama mogę – powiedziałam, rada, że nie muszę choć przez chwilę śledzić jego wywodu. Zmęczył mnie gadaniem i zmuszaniem do rozwiązywania swoich zagadek umysłowych. – Niech pan nie zapomina, że jestem, sorry, że byłam, kelnerką. Do niedawna.

– Właśnie, byłaś. I niech ten rozdział pozostanie już za tobą. – Ale mądrala, pomyślałam. By powiedział, że nie chce, abym robiła to coś do picia i koniec. A on wymyśla jakieś srasy-wygibasy. – Poprosimy Oksanę.

– Chwilę – powstrzymałam go. – A co, jeśli się na wszystko zgodzę? Skończmy wreszcie ten temat.

– Co wtedy? – Sięgnął po myszkę i znowu zaczął grzebać w notebooku. – No, proszę – powiedział po chwili. – Nasz dzielny Paolo zdecydował się opuścić twoje rodzinne strony i udał się w dalszą podróż. Na południe, czyli ku granicy.

– Też coś! – strzeliłam. Bo co to za mądrość z jego strony była. – Gdzie by się nie jechało, zawsze się jedzie ku jakiejś granicy, czy nie? Tak mi się zdaje przynajmniej.

– Słuszna konstatacja – odrzekł spokojnie. Wiedziałam, że specjalnie użył takiego wyrazu, żebym go zapytała, co to dokładnie znaczy. A ja nic. – Możemy więc z kierunku jazdy domniemać, że jedzie ku granicy czeskiej bądź słowackiej. Zgodzisz się?

– Ja? – Przyblokował mnie na moment tym pytaniem. Na co mu moja zgoda? – A czort wie. On już tyle razy mnie zaskoczył, że człowiek niczego przy nim nie może być pewny. Może pojechać parę kilometrów i nagle zawrócić, bo to czy tamto. Pytałam pana o coś innego. Co, jak się zgodzę, jeśli pan zapomniał.

– A ja cały czas odpowiadam na twoje pytanie. – Rozsiadł się wygodniej w fotelu. – Paolo opuścił twoje strony, prawda? Zatem możesz podążyć jego śladem. Teraz ty odwiedzisz swój dom rodzinny. I to już jutro.

Większej głupoty wymyślić nie mógł.

– Niech mi pan tego nie robi! – jęknęłam. – Ja naprawdę chcę zostać fryzjerką, a pan Rysiu na bank mnie nie przyjmie, jak nawalę od poniedziałku.

– A jeśli ci obiecam, że zostaniesz tą fryzjerką tak czy inaczej, zgodzisz się? – Zaskoczył mnie po raz nie wiem który.

– Ale jak? Jest pan dodatkowo cudotwórcą?

– Załóżmy – powiedział, uśmiechając się lekko, a ja już czułam, że niczego więcej na ten temat od niego się nie dowiem.

– No dobra, załóżmy – zgodziłam się warunkowo. – I co dalej?

– Dziś po zapadnięciu zmroku wrócisz do Moreny, a jutro, skoro świt, zrealizujesz swój własny plan, który Artur tak brutalnie ci popsuł.

– Czyli? – Znowu zgrywałam niekumatą. Chciałam, żeby mi to jeszcze raz wyraźnie powiedział.

– Kupisz bilet na autobus i pojedziesz do domu. Kiedy byłaś ostatnio?

– Dwa, może trzy miesiące temu, nie pamiętam. Może cztery. Coś tak jakby. A może pięć. Ostatnio byłam u siostry, ale to chyba się nie liczy. Zrobiła mi tę fryzurę. Podoba się panu?

– To już czas najwyższy spotkać się też z rodzicami.

– Z mamą i ojczymem – uściśliłam. – To chyba nie to samo.

– Prawie to samo.

– Aha, a w Morenie, jak wrócę, powiem: sorki, wyskoczyłam w nocy po fajki i jakoś tak, wybaczcie, zagadałam się z wiewiórkami i poszłyśmy do nich na orzeszki.

Roześmiał się.

– Podoba mi się twoje poczucie humoru – powiedział. – Ono znamionuje inteligencję.

Podpuszczał mnie, jak nic. Nie mogłam tego tak zostawić.

– Ale chyba pana, nie moją – wypaliłam, nie powiem, że z sensem.

Tym razem tylko się uśmiechnął.

– Ciekawa konstrukcja – rzekł jakoś tak, jak się mówi do dziecka. – Ale nie do udowodnienia.

– Czyli że co?

– Że twoje poczucie humoru świadczy o mojej inteligencji. To są zbiory rozłączne.

– No, niby tak – zgodziłam się. O zbiorach ostatnio słyszałam w podstawówce. Nie było więc sensu wkręcać się w jakąś logikę, o której nie miałam pojęcia. Musiałam jednak wyrazić swoje zdanie. Dodałam: – Ale mnie się zdaje, że tylko osoby z dużą inteligencją, jak pan albo Zuzanna, zauważają takie rzeczy. Bo mnie się zdaje, że ja, no co, jak to ja, taka zwyczajna, przeciętna, głupia po prostu.

– No nie, to już jest kokieteria! – uderzył dłonią w stół. Pierwszy raz, odkąd go zobaczyłam, okazał aż takie ożywienie. – Podpuszczasz mnie, moja panno! – Aha, to nie on mnie, a ja jego podpuszczam. Dobre sobie. – To przyjmij do wiadomości, że gdybyś była tylko przeciętna i głupia, nie traciłbym na ciebie czasu. Do tego zadania potrzebuję dziewczyny z głową.

– No i pasuje. Dać panu telefon do Zuzanny? – Na pewno brał mnie za kogoś innego, niż byłam naprawdę. – To dopiero jest dziewczyną z głową.

Leciałam na bezczela, ale co tam. Czułam, że nic mi nie zrobi.

– Czyli jednak odmawiasz – powiedział chłodno. – Telefonu nie potrzebuję, a tobie w tej sytuacji życzę powodzenia. – Wziął do ręki myszkę i wbił wzrok w ekran notebooka.

Załatwił mnie. Nie miałam przy nim szans. Zawsze był w stanie na czymś mnie zagiąć. I to był najlepszy dowód na to, że nie byłam tak mądra, jak próbował mi wmówić. I po co tak pogrywał? Żebym tylko się zgodziła zostać przynętą? Ja i tak nie miałam innego wyjścia.

– No dobra – skapitulowałam. – To co mam zrobić?

Odłożył myszkę i wsparł dłoń na lasce.

– Chodzisz do kościoła? – zapytał.

Myślałam, że zwariuję. Czy ten facet musi każdy temat zaczynać od środka?

– Raczej – odrzekłam. On czekał, aż rozwinę odpowiedź. – Znaczy nieregularnie. To znaczy od wielkiego święta. Ale że co? Teraz dla odmiany będę się spowiadać? – Rozejrzałam się wokół, jakbym szukała nowych znaków, których dotąd nie spostrzegłam. – Chyba nie jest pan księdzem po cywilu?

Wyglądał na rozbawionego.

– Bez obaw. Nie interesują mnie twoje grzechy. Chodzi o to, czy gdy pojawisz się w kościele, nie wywołasz swoją obecnością poruszenia.

– Ja bym miała? Ale w sensie że co? – Nie wiedziałam, o co mu chodzi.

– Jak by to powiedzieć. Chodzi o to, czy byłaby to dla ciebie sytuacja naturalna.

– Spoko, byłam bierzmowana i wiem, jak się zachować i co mówić podczas mszy, jeśli o to panu chodzi. – Chyba o to, bo wykonał skłon głową. – To dziś bym miała iść? – Pomyślałam, że zaraz go załatwię. – Pytam, bo bym musiała się przebrać jakoś, żeby nie wywołać poruszenia, jak pan mówi. A nie mam w co. – Ostatnie zdanie wypowiedziałam wyraźnie, oddzielając poszczególne wyrazy, by dobrze zrozumiał. – Na jutro zresztą też – dorzuciłam.

– Pomyślałem już o tym. Oksana pokaże ci naszą garderobę i ewentualnie pomoże ci coś wybrać. Chociaż sama też dasz radę, myślę.

– Serio? Macie tu gdzieś damskie ciuchy? No nie, pan to chyba jakiś czarodziej jest. Pyk, i wszystko się dzieje. – Tą garderobą poruszył moją wyobraźnię, nie powiem, ale chyba nie dla mnie ją przyszykował. – A z tym kościołem to taki żart, którego nie załapałam, co?

– Mówię poważnie. Pójdziesz na wieczorną mszę do naszego kościoła. Wywieziemy cię stąd tak, żeby nikt nie widział, i zostawimy w pewnym miejscu. Stamtąd pójdziesz do kościoła pieszo.

– A wrócę jak?

Moja wyobraźnia wystrzeliła za daleko w przód.

– Powoli – powiedział. – Nie wrócisz. Z kościoła pójdziesz prosto do Moreny.

Tak, tego sama bym nie wymyśliła, choćbym myślała pół dnia.

– Wiedziałam. No wiedziałam, że łatwo nie będzie. I co bym miała im nakłamać? Co się ze mną działo całą dobę?

– Wymyśl coś.

Tego nie było w umowie.

– Powiem, że porwał mnie Gargamel. – Wiem, to było złośliwe. – Na pewno od razu uwierzą.

– Że kto?

Potwierdziło się, że nie jest wszystkowiedzący.

– Nieważne. To miał być żart. Nakłamię, że uciekłam do koleżanki i spędziłam u niej noc. Będę mogła wtedy jakoś wytłumaczyć, skąd mam nowe ciuchy. Może być?

– Sprytnie – pochwalił. – A teraz pozwól, że spytam: gdzie ta koleżanka mieszka? – Zapytał, jakby sam zamierzał ją odwiedzić.

– A to ważne? Gdzieś tam, w sumie niedaleko – rzekłam na odczepne.

– Nie mogę cię rozgryźć, dziewczyno – stwierdził, rozplatając dłonie. – W jednej chwili błyskasz inteligencją i przenikliwością, by zaraz potem pokazać się z zupełnie innej strony. – Już otworzyłam usta, żeby coś palnąć, ale on dał znak ręką, żebym się nie odzywała. Może i miał rację, roztrzepana to ja trochę jestem. – Twoja wersja musi być spójna i wiarygodna. Czy w Morenie znają tę koleżankę?

– Tej akurat nie.

– A widzisz. Mogą zechcieć ją poznać, a ty musisz znać odpowiedź na każde pytanie. Gdzie mieszka, co robi, skąd się znacie, dlaczego akurat do niej się udałaś i tak dalej.

– To łapię. Ale dlaczego akurat muszę kłamać, tego nie łapię. Nie da się tak zwyczajnie, powiedzieć po prostu prawdę?

– Nie, nie da się. Nie teraz w każdym razie. To jest warunek konieczny i nieodwołalny. – Ton, jakiego używał, mówił wyraźnie, że nie ma tematu do dyskusji. Muszę go słuchać i koniec. – Skup się lepiej na koleżance. Opowiedz coś o niej.

Trzeba było zacząć zmyślać.

– To jest bardzo fajna dziewczyna – zaczęłam. O kim miałam mówić? Żadna mi nie przychodziła do głowy. – Nie jakaś znowu wybitna czy coś, ale taka w sam raz. Nie za ładna, ale i niebrzydka, faceci na nią lecą w każdym razie. Może nie najmądrzejsza w powiecie, ale w kaszę dmuchać sobie nie da, to na pewno. Mieszka w Otwocku, całkiem niedaleko, ma tam swoje małe mieszkanko w nowym budownictwie i je spłaca, bo kupiła na kredyt. Nie ma matury, po gimnazjum zrobiła tylko zawodowy kurs na manicurzystkę i pracuje w jednym zakładzie. Nie na etat, wiadomo, tylko na śmieciówce. Za dużo nie zarabia, ledwo na utrzymanie, ale ma ciekawe plany na przyszłość. Chce skończyć wieczorowo ogólniak i zdać maturę, żeby znaleźć lepszą robotę i obracać się w innym towarzystwie. Z tym że jeszcze nie zaczęła, dopiero ma zamiar. A potem może nawet pójść na studia, kto wie. Bo taka całkiem głupia nie jest.

– Jak ją poznałaś? – przerwał Niko moje fantazjowanie.

– Jak? Normalnie. Pojechałam do Otwocka zrobić paznokcie przed imprezką i tak od słowa do słowa jakoś poszło. Okazało się, że gustujemy w tej samej muzie i tych samych aktorów lubimy. I że ona ma podobne problemy. Głównie z facetami i z rodziną.

– Jak ma na imię?

– Na imię? Zwyczajnie. Elżbieta.

– Dlaczego nigdy o niej nie wspominałaś przy Zuzannie? Bo nie wspominałaś, jak rozumiem.

– Jakoś tak się złożyło. No co, czy Zuza mi mówi o wszystkich swoich znajomych?

– Skoro jednak zdecydowałaś się u niej zatrzymać, a właściwie ukryć, nie jest to jakaś tam znajoma, jedna z wielu, ale ktoś dla ciebie ważny, do kogo masz zaufanie.

– Ojej, po prostu nie wiedziałam, co robić, jak się urwałam Paolowi. Poszłam prosto na stację, a że akurat przyjechała SKM-ka do Otwocka, to wsiadłam. Jak dojechałam, zadzwoniłam do niej. Powiedziałam: Elka, nie uwierzysz, co mi się przytrafiło. Mogę wpaść do ciebie na noc? No i już.

– Co, jeśli Zuzanna zaproponuje, żeby zaprosić ją do Moreny któregoś dnia?