Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Jedno zniknięcie może odebrać spokój. Jedno oskarżenie potrafi zburzyć komuś cały świat. Irmina i Giulio dopiero co złożyli sobie przysięgę na zawsze, gdy nagle ich szczęście rozsypuje się jak domek z kart. Młody małżonek znika bez słowa, a poszukiwania prowadzą Irminę przez drzwi ambasady w mroczne korytarze Urzędu Bezpieczeństwa. Tam trafia wprost przed oblicze Tadeusza Biernata – znajomego z przeszłości, który dziś kieruje śledztwem. Funkcjonariusz przekazuje jej wstrząsającą wiadomość na temat Giulia. Czy Irmina da wiarę oficjalnej wersji zdarzeń? Czy jej ukochany naprawdę okaże się zdrajcą, czy też padł on ofiarą gry, w której stawką jest coś znacznie większego niż miłość? "Samolot do Rzymu" jest drugim tomem sagi przedstawiającej historię trzech mieszkanek starej willi Morena.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 122
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Zbigniew Zbikowski
Saga
Willa Morena 2: Samolot do Rzymu
Zdjęcia na okładce: Midjourney
Copyright © 2019, 2025 Zbigniew Zbikowski i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727270340
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Podjechaliśmy garbatą warszawą pod sam budynek Gromadzkiej Rady Narodowej w Kornelinie, wzniecając tuman kurzu. Na poboczu szerokiej piaszczystej ulicy stało tam kilka zaprzężonych w konie wozów, których właściciele przyjechali załatwić urzędowe sprawy, parę rowerów opartych o drzewo, dwa motocykle i jeden wielki, terkoczący traktor z przyczepą. Dalej, pod samym budynkiem kręcił się spory tłumek ludzi. Nasz kierowca nie szukał wolnego miejsca. Po prostu stanął na środku jezdni, na wprost wejścia do urzędu.
Zamierzałam od razu wysiąść, lecz Giulio przytrzymał mnie łagodnie za rękę. Puścił dłoń dopiero wtedy, gdy Antoni otworzył drzwi od mojej strony, kierowca zaś od drugiej. W ten sposób jako młoda para opuściliśmy samochód jednocześnie. Kiedy się pokazaliśmy, kilkadziesiąt osób zgromadzonych przed budynkiem natychmiast zaczęło bić brawo i wznosić na naszą cześć różnojęzyczne okrzyki. Wiedziałam – to nasi znajomi i przyjaciele z Warszawy.
Kierowca zawrócił i ruszył z powrotem do Moreny. My podeszliśmy bliżej wejścia. Do wyznaczonej godziny ślubu brakowało dziesięciu minut. Gdy tylko zatrzymaliśmy się na moment, natychmiast podeszła do nas Anka. Za nią podążyli pozostali, by otoczyć nas ciasnym półkolem.
– Pięknie wyglądacie – oceniła Anka tonem przewodniczącej zarządu wydziałowego ZMP, nietolerującym sprzeciwów, po czym przeszła do rzeczy. – To są towarzysze z redakcji – rzekła, wskazując dwóch młodzieńców, z których jeden trzymał notatnik, a drugi aparat fotograficzny. – Będą mieli do was parę pytań.
– Ja będę miał pytania, kolega robi tylko zdjęcia – wszedł jej w słowo wyższy z wysłanników redakcji, przejmując inicjatywę. – Możemy już zaczynać, czy raczej po ślubie?
– Myślę, że raczej, no nie wiem, może lepiej po… – bąkałam oszołomiona sytuacją, szukając wzrokiem wsparcia u Giulia.
On jednak nie słuchał mnie zbyt uważnie, zajęty odpowiadaniem na wesołe zaczepki swoich włoskich kolegów.
– Irma! – zawołał jeden z nich, a gdy spojrzałam ku niemu, wykrzyczał po włosku kwiecisty komplement.
Uśmiechnęłam się promiennie.
– Co on powiedział? – zainteresował się reporter, przykładając zaraz ołówek do notesu, gotów notować każde usłyszane słowo.
– Że Irma jest dziś najpiękniejsza – wyjaśnił zza moich pleców Antoni. Rozumiał coraz więcej włoskich słówek. – To chyba oczywiste. A pan młody najprzystojniejszy – dodał i klepnął w ramię stojącego tyłem do niego Giulia. – Czy nie, ragazzo?
– Co? – zdziwił się zaskoczony przyszły szwagier. – Antonio, co mówi?
– Mówię, że tu sei il più bello – przetłumaczył głośno Antek, wywołując zaraz entuzjazm wśród Włochów.
Anka gdzieś zniknęła, ale na krótko. Za moment podprowadziła bliżej nas jeszcze jedną, znaną nam osobę.
– Jurij? – zdziwiłam się. – I ty tutaj? Cieszę się!
– Uch, kakaja krasawica – stwierdził, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Najpierw uścisnął moją dłoń, po czym ucałował mnie potrójnie w policzki, zupełnie nie po komsomolsku. Przywitał się też z Giuliem. Zauważyłam, że ściskając go, coś mu szeptał do ucha. Nie zdążyłam jednak zapytać, co takiego wyszeptał, bo ciągle ktoś nowy podchodził do mnie z gratulacjami.
Pojawienie się Jurija zaktywizowało fotoreportera. Chwycił swój aparat i zaczął pstrykać zdjęcia, delikatnie acz zdecydowanie ustawiając ważne jego zdaniem osoby przodem do obiektywu.
– Wspaniały materiał – rzekł rozradowany. – Będzie bomba.
Także do niego podszedł Jurij i coś mu powiedział na ucho. Reporter tylko przytaknął posłusznie.
Nowy obłok kurzu na drodze zapowiedział zbliżanie się warszawy z rodzicami oraz Mariną na pokładzie. Kierowca przyhamował na piaszczystej nawierzchni, po czym wyskoczył ze swego miejsca żeby otworzyć drzwi, ale rodzice już wysiadali, pozostało mu więc tylko towarzyszenie Marinie przy opuszczaniu pojazdu. Jej pojawienie się wywołało nowe okrzyki radości. Ona przeszła dumnie przed gapiami, jakby sama była gwiazdą tego południa, i przyłączyła się do brata.
– Andiamo, Antonio? – spytała.
– Z tobą, wszędzie – zadeklarował Antek, uderzając się w pierś. Podał jej ramię. – Choćby do samego papieża w Rzymie – mruknął pod nosem, kierując głos w moją stronę. – Zobacz, nasza milicja nie próżnuje – dodał tak, żebym tylko ja go słyszała.
Rozejrzałam się.
Przybysze z Warszawy wzbudzili tak wielkie zainteresowanie mieszkańców Kornelina, że gapiów pojawiło się pod urzędem chyba dwa razy więcej niż uczestników i świadków naszego ślubu. Co odważniejsi wkręcili się między gości, pozostali stali w oddaleniu, po drugiej stronie drogi. Tak liczne zgromadzenie pobudziło widać czujność władzy, która celem zapanowania nad niejednoznaczną sytuacją – zdaje się, że milicja nie wiedziała, czy węszyć prowokację czy wręcz przeciwnie – wysłała na obserwację aż dwóch funkcjonariuszy. Zobaczyłam ich stojących spokojnie w pewnym oddaleniu od siebie, kilkadziesiąt metrów od wejścia.
– No co? – szepnęłam do brata, wzruszając ramieniem. – Robią swoje, takie mają zadanie.
Kierowca warszawy podszedł do Antoniego i pożegnał się. Pozostałym wytłumaczył, że musi wracać do pracy. Antek zaprosił go na popołudnie do Moreny.
W tym momencie przed budynkiem pojawiła się pani Helenka. Szybko przebierając nogami, podeszła do nas i powiedziała głosem zdradzającym niecierpliwość:
– Długo mam czekać? Już po dwunastej. Inni petenci czekają.
– Już, już, idziemy, pani Helenko, czekaliśmy tylko na rodziców – usprawiedliwiłam się, po czym razem z Giuliem ruszyliśmy za nią do budynku.
Pani Helenka jakby dopiero teraz zorientowała się w sytuacji. Odwróciła się i oznajmiła:
– Ale wchodzą tylko państwo młodzi i świadkowie. Więcej osób się nie zmieści.
– A rodzice? – zapytałam zawiedziona.
– No, ewentualnie – zgodziła się pani Helenka i podniosła palec. – Ale nikt więcej.
Jej głos nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.
– Zaraz, towarzyszko! – zaprotestowała Anka. Urzędniczka spojrzała na nią spode łba. – Tu są jeszcze dziennikarze, też by chcieli wejść.
W panią Helenkę jakby piorun strzelił. Ujęła się pod boki.
– A dlaczego ja o tym nic nie wiem? – rzuciła gniewnie podniesionym głosem. – To chyba powinno się najpierw powiadomić przewodniczącego w tej sytuacji, jak chcą coś zapytać czy coś.
Dziennikarz z notesem wysunął się z tłumu.
– Jak będzie potrzeba, zapytam – oznajmił. – Najpierw muszę sam ślub opisać. Mogę wiedzieć, jak pani godność?
– Moja godność? – Zadziorna urzędniczka jakby się spłoszyła. Wyprostowała się i wygładziła fałdy sukni. – Kubuś Helena, starszy referent. Możemy iść? Państwo młodzi pozwolą.
Pomaszerowała pierwsza, a za nią cztery pary: ja z Giuliem, Marina z Antonim, moi rodzice i dziennikarz z fotoreporterem.
W niewielkim biurze pani Helenki wszyscy się nie pomieścili, toteż drzwi na korytarz musiały pozostać otwarte. Zaraz zaczęły zaglądać przez nie przypadkowe i nieprzypadkowe osoby z sąsiednich biur, widać ciekawe, jak wygląda zagraniczny narzeczony tej panny Ludwiżanki, co to bierze ślub w urzędzie, mimo że zapowiedzi w kościele żadnych nie było.
Pani Helenka wzięła najpierw do ręki nasze dokumenty i zaczęła spisywać z nich wszystkie potrzebne dane, choć już przecież cztery dni wcześniej, gdy je sprawdzała, jak miała przykazane, zanotowała je na kartce. Widocznie teraz, gdy wypisywała akt ślubu, musiała posłużyć się oryginałami.
Nie skończyła jeszcze spisywania paszportu Giulia, gdy w korytarzu rozległ się zagadkowy hałas. Wszyscy zwróciliśmy głowy w tym kierunku. Ktoś ostrym głosem zarządził najpierw rozejście się, po czym do pokoiku biurowego wcisnął się nieznany mi osobnik.
– Obywatel Włoch to który to? – zapytał obcesowo.
– A o co się rozchodzi? – odezwała się urzędniczka.
– Niestety, obywatelko, musicie przerwać to, co robicie. Jestem z Urzędu Bezpieczeństwa i mam polecenie odprowadzić obywatela Włocha na przesłuchanie.
Pani Helenka struchlała, tak zresztą, jak i ja. Reszta zaniemówiła. Pierwszy odezwał się Antoni. On jeden nie przejawiał strachu.
– Biernat was przysłał, co? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.
Funkcjonariusz spojrzał na niego ze złością.
– Nie wasza sprawa, obywatelu, nie wtrącajcie się! – rzucił ostro. – Obywatel Włoch musi natychmiastowo pójść ze mną.
Jakimś odruchowym obronnym gestem próbowałam zasłonić Giulia przed tym, co nieuchronne. On sam stał spokojnie. Marina patrzyła na to, co się dzieje, szeroko otwartymi oczyma, niczego nie rozumiejąc. Giulio wytłumaczył jej coś cicho po włosku. Mama wtuliła się w męża.
– Opanujcie się. Chcecie go aresztować na oczach prasy? – zapytał przytomnie Antoni.
– Jakiej prasy? Kto tu jest z prasy? – zawołał tajniak. Dziennikarze natychmiast ujawnili się. On powiedział do nich, unosząc wysoko palec: – Zabraniam o tym pisać, zrozumiano? I żadnych zdjęć. Wyjdźcie stąd i już. Natychmiast!
Wysłannicy gazety przytaknęli i bez słowa oddalili się. Trzeba było działać.
– Idź zaraz za nimi i powiedz Ance, wiesz której, co tu się dzieje – rzekłam szeptem do brata. – Niech coś szybko wymyśli.
Antoni natychmiast wymknął się z pokoju.
Mimo ciasnoty, ojcu udało się zamknąć za nim drzwi. Następnie przybrał pozę nauczyciela, składając przy tym dłonie.
– Może najpierw dokończymy w spokoju ten akt – zaproponował, zwracając się do funkcjonariusza. – A potem pan zrobi, co do pana należy. Trzy minuty.
– Proszę mnie nie pouczać! – warknął ubek. – Wiem, co mam robić. Żeby jeszcze nie musiał obywatel kiedyś dziękować, że nie doszło do tego ślubu. Proszę o dokumenty tych obywateli – zwrócił się do urzędniczki głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Ta podała mu mój dowód osobisty i paszport Giulia. Funkcjonariusz popatrzył na zdjęcie w dokumencie opatrzonym godłem Republiki Włoskiej i rzekł:
– Czyli to obywatel, tak? – warknął, ale Giulio nie odpowiedział. – Obywatel włoski? – powtórzył ubek. Zerknął ku mnie, ale ja też milczałam. – Odpowiadać mi tu! – wrzasnął. – Mam obowiązek odwieźć obywatela do Urzędu Bezpieczeństwa pod zarzutem uprawiania szpiegostwa na szkodę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Nie mówiąc o tym, że obywatel nie zapłacił mandatu karnego.
– No, to już jakaś kompletna bzdura – rzekł cicho ojciec.
– Radzę liczyć się ze słowami! – syknął ubek, który dosłyszał jego słowa. – My o tym decydujemy, nie obywatel. Czy obywatel Włoch pójdzie sam, czy też użyjemy siły? – zapytał.
Giulio zrobił krok w jego kierunku, ale ja, powodowana tym samym impulsem, jakbym była świeżo po lekturze „Krzyżaków”, rzuciłam się narzeczonemu na szyję, gotowa użyć własnej wątłej siły, by go zatrzymać. Widać było, że z trudem powstrzymuję łzy. Mama otwarcie płakała, wtulona w ramię ojca. W tym dramatycznym momencie na scenę, czyli do pokoju, wpadł Antoni, a za nim Anka z Jurijem.
– Wyjść, nie utrudniać! – krzyknął do nich ubek, ale oni ani myśleli go słuchać.
– Izwinicie tawariszczi, w cziom dzieła? – zapytał łagodnie Jurij.
Funkcjonariusz, słysząc język rosyjski, zastygł w miejscu i stracił rezon.
– Wy kto? – spytał niepewnie.
– Ja prosta wasz drug, wot szto – odparł spokojnie Jurij, patrząc mu prosto w oczy bez cienia lęku, jakby rzeczywiście był ich przyjacielem, a jego pewność siebie tylko wzmogła niepewność ubeka. Wszyscy, z wyjątkiem Włochów, rozumieli, co mówi. – Można s wami pagawarić minutoczku?
Gestem zaproponował ubekowi wyjście na rozmowę na korytarz. Ten uniósł palec, żeby pogrozić zgromadzonym, co miało oznaczać, żeby nie podejmowali żadnych działań do jego powrotu, energicznie położył dokumenty młodych na barierce oddzielającej biurko od petentów i pewnym krokiem wyszedł z Jurijem za drzwi.
– Przyjechali czarną skodą – burknął Antoni ledwo słyszalnie. – A tamten, wiecie kto, ten nasz ubek, siedzi w środku i czeka.
– Tadeusz? – domyśliłam się.
– Sam bał się tu przyjść, sukinsyn. Nic na Giulia nie mają, jemu chodzi tylko o to, żeby nie doszło do ślubu.
– Nie jestem pewna, czy nie mają – odparłam półgłosem. Mieli przecież zdjęcia.
– Że niby ten mandat z pociągu? – zapytał Antek. – Zapłaci się i już. Za to do pierdla nie wsadzą.
– Ba, żeby tylko o to chodziło – powiedziałam.
– A co jeszcze?
– Eh, szkoda teraz o tym gadać. – Spojrzałam najpierw na panią Helenkę, a następnie na lekko pobladłą z emocji Ankę stojącą przy drzwiach. – Dziękuję, Aniu. Nie wiesz, o czym oni mogą rozmawiać? – spytałam.
Anka wzruszyła ramionami. Zaczynaliśmy powoli rozumieć, że Jurij nie jest zwykłym delegatem na festiwal, może nawet nie jest moskiewskim studentem. Ale kim jest naprawdę? Doszłam do wniosku, że tymczasem lepiej o to nie pytać.
Staliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Zerkałam niepewnie na Giulia, próbując wyczytać z jego oczu, co teraz sobie myśli. Mógłby przecież w złości rzucić wszystko w diabły, przerwać niekomfortową dla niego sytuację, dać sobie spokój i ze mną, i z Polską, uciec, wyjechać i więcej się nie kontaktować. Mógłby też się wściec, nawymyślać ubekowi i wszystkim wokół, ściągając przy tym na nas jeszcze większe kłopoty. Mógłby wreszcie zrzucić całą odpowiedzialność na mnie, która i tak czułam się już winna, że go w tę aferę wplątałam. On jednak stał spokojnie, jakby próbował przeczekać pod drzewem gwałtowny deszcz, który za moment minie i sprawy potoczą się dalej ustalonym torem. Ujął moją dłoń i ścisnął ją lekko.
– Bene, tutto bene – rzekł dla uspokojenia mych skołatanych nerwów.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością i przytuliłam się. Powiedział, że wszystko dobrze? To jednak musi być miłość, uznałam. Nie zostawi mnie samej.
Pani Helenka siedziała za biurkiem i nerwowo obracała ołówek w dłoniach, rzucając jednocześnie urywane spojrzenia to na mnie, to na Giulia.
– Ale się narobiło – powiedziała wreszcie, chrząkając w połowie zdania. – Kto by pomyślał. I to u nas, w Kornelinie. Coś takiego. I towarzysz przewodniczący nic o tym nie wie. Oj, się narobiło.
– To tylko nieporozumienie, pani Helenko – rzekłam. – Zaraz się wyjaśni.
– Oby, panno Ludwiżanko – odparła urzędniczka sucho. – Oby.
Na te słowa otworzyły się drzwi i stanął w nich dziwnie uśmiechnięty Jurij. Za nim pokazali się obaj dziennikarze. Ubeka z nimi nie było.
– I wsio – powiedział Rosjanin. Teraz on stał się najważniejszą osobą w pokoju. Oczy wszystkich skierowały się na niego. – Nu szto? – zapytał, udając zdziwienie. – On uszoł, my toże uchodzim, a wy astajocie – rzekł, po czym odwrócił się do Anki, wskazał jej otwarte drzwi i wyszedł z nią na zewnątrz.
– Znaczy że co? – rzuciła w przestrzeń przed sobą pytanie pogubiona pani Helenka.
– Znaczy że kontynuujemy – zarządził Antoni. – Proszę pisać dalej. Nie widzę przeszkód. Ktoś zabrania?
– No nie wiem, czy w tej sytuacji nie należy najpierw powiadomić towarzysza przewodniczącego. W końcu powinien wiedzieć.
– Powiadomi pani później, a tu czas ucieka, pani Helenko – podpowiedział jej życzliwie Antoni.
– W takim razie proszę dokumenty świadków – rzekła do niego oficjalnym tonem, kręcąc z niedowierzaniem głową na to, co się dzieje, i przerzucając spojrzenie na Marinę, z trudem chwytającą tylko niektóre polskie słowa.
– Documenti? Si – rzekła Marina cicho, jakby do siebie i sięgnęła do małej torebki po paszport.
Urzędniczka zaczęła spisywać dane w zupełnej ciszy. Obaj dziennikarze wycofali się na ten moment, by nie przeszkadzać. Pani Helenka skończyła pisać, zwróciła dokumenty i przebiegła wzrokiem swoje dzieło, pewnie sprawdzając, czy nie ma gdzieś pomyłki. Następnie podsunęła akt do podpisania.
– Najpierw państwo młodzi – poinformowała.
Pokazała palcem, gdzie powinniśmy złożyć autografy i podała nam pióro umoczone w kałamarzu. Kiedy zaskrzypiała stalówka – najpierw w ręku Giulia, potem w mojej drżącej z emocji dłoni – pani Helenka przyłożyła do papieru bibułę, a oderwawszy ją, rzekła:
– To teraz trzeba na panią mówić „pani Pavone”, panno Irmino? Znaczy, przepraszam, pani…
– Jak pani zechce, pani Helenko – odrzekłam z uśmiechem. – Można i tak, i tak.
Czułam, że powoli opuszcza mnie napięcie.
– I już? – zdziwił się Giulio. – To wszystko? My mamy ślub?
– Może pan pocałować żonę – zażartowała pani Helenka. – Ale moment! – przerwała, bo Giulio już z ochotą brał się do całowania. – Jeszcze świadkowie muszą podpisać.
Giulio jednak już nie czekał. Chwycił mnie mocno i gorąco ucałował prosto w usta. Patrząc w bok, spostrzegłam, że rodzice przyglądają się nam z sentymentalnym uśmiechem. Gdy Giulio mnie puścił, podeszli, żeby nam pogratulować. I dyskretnie przypomnieć, że to dopiero wstęp do prawdziwego ślubu.
Antoni, złożywszy swój podpis, podał pióro Marinie. Ledwo jednak dziewczyna pochyliła się nad dokumentem, drzwi po raz kolejny się otworzyły, tym razem najgwałtowniej, jak to było możliwe, i do pokoiku wpadł następny nieznany mi mężczyzna. Było widać, że nietutejszy. Nawet nie Polak. Jego nabłyszczone włosy opadały na tył i bok głowy miękką falą. Miał na sobie lekki garnitur i rozpiętą pod szyją koszulę z wykładanym kołnierzem. Na palcu wyciągniętej ręki błysnął złoty sygnet. Jeden rzut oka spod ciemnych brwi wystarczył mu do oceny sytuacji.
– Marina, no! – krzyknął, nie zważając na nic i na nikogo. – No! No! – A więc Włoch?
Przypadł do dziewczyny, wyrwał jej pióro, rzucił je na podłogę i z wściekłością w oczach przyskoczył do stojącego przy niej Antoniego. Nim brat zdążył otworzyć usta, grzmotnął go pięścią w szczękę, z miejsca powalając na podłogę. Zmartwiałam, jak wszyscy wokół.
– Luigi, no! – krzyknęła przeraźliwie Marina i zaczęła okładać przybysza pięściami po plecach, wyzywając go od imbecyli i idiotów, gdy ja przykucnęłam przy Antku, żeby sprawdzić, co z nim. On jednak dał mi znak, żebym się nie wtrącała.
Luigi odwrócił się i miotając z oczu pioruny, chwycił Marinę za nadgarstki, wtedy ona uspokoiła się nieco. Giulio też się pochylił i pomógł Antoniemu podnieść się, ale nie puszczał jego ręki, żeby świeżo upieczonemu szwagrowi nie przyszło do głowy oddać napastnikowi.
– Co to za pajac znowu? – zapytał osłupiały Antek, nastawiając sobie szczękę wolną ręką. – To ktoś od was?
Marina nie przestawała wyrzucać z siebie z szybkością karabinu maszynowego włoskich połajanek. To przepraszała wszystkich za „tego idiotę”, to jemu wbijała do głowy, jakim jest kretynem. W końcu Luigi zrozumiał, że Marina nie wychodzi za mąż, a mężczyzna, którego powalił jednym ciosem, nie jest jej narzeczonym. Pani Helenka zerwała się z krzesła i ruszyła ku drzwiom, grożąc wezwaniem milicji, ale uproszona przez mego ojca, by tego nie robić, zawróciła. Zadziałał autorytet nauczyciela.
Gdy pierwsza fala furii minęła, Marina, ciągle zdenerwowana, zapytała, jak Luigi tu się znalazł i skąd mu przyszło do głowy, że ona wychodzi za mąż.
– Dom wariatów, czysty dom wariatów! – zawołała pani Helenka, zająwszy znowu miejsce za biurkiem. – Czegoś takiego w Kornelinie jeszcze nie było. Zagraniczny niby, a chuligan lepszy od naszych. I zniszczył mi pióro.
Wstała raz jeszcze, by poszukać wzrokiem swego sponiewieranego narzędzia pracy.
– Odkupię pani – zaoferował się mój ojciec, który cały czas obserwował z mamą zajście, nie tracąc czujności.
Schylił się po pióro, podniósł je i podał urzędniczce. Ta obejrzała je uważnie.
