Willa Morena 5: Kwestia ceny - Zbigniew Zbikowski - E-Book

Willa Morena 5: Kwestia ceny E-Book

Zbigniew Zbikowski

0,0

Beschreibung

Jedno zniknięcie może wzbudzić niepokój. Jedno odkrycie – na zawsze odmienić losy domu i jego mieszkanek. Tajemniczy pożar restauracji sprawia, że Paolo znika bez śladu. Niedługo później również Wiola ulatuje jak kamfora. W głowie Zuzanny kłębią się tysiące pytań i domysłów. Aby nie popaść w paranoję, dziewczyna skupia się na remoncie starej willi. W trakcie prac dochodzi do odkrycia, które przewraca życie mieszkanek do góry nogami! Prawda stara jak świat, że cieszyć należy się po cichu. Tym bardziej, że dawni wrogowie nie próżnują... Czy Tadeusz Biernat zdoła złamać charakter młodej Ludwiżanki? I czy warto dać wiarę tajemniczym sygnałom zza oceanu? "Kwestia ceny" jest piątym tomem sagi przedstawiającej historię trzech mieszkanek starej willi Morena.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 126

Veröffentlichungsjahr: 2025

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Zbigniew Zbikowski

Willa Morena 5: Kwestia ceny

 

Saga

Willa Morena 5: Kwestia ceny

 

Zdjęcia na okładce: Midjourney

Copyright © 2019, 2025 Zbigniew Zbikowski i Saga Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727270272 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.

 

Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania

Rozdział 1 

Paolo Vecchi przepadł jak kamień w wodę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Po noszącym wszelkie znamiona ucieczki porannym wyjeździe z Moreny nie dał znaku życia. Nie zadzwonił ani z grzecznościowym podziękowaniem za wieczerzę i nocleg, ani z jakimkolwiek wyjaśnieniem. Choćby tego, dlaczego, wyjeżdżając bladym świtem, pozostawił szeroko otwartą bramę, zamiast ją przymknąć. Widać bardzo się spieszył. Poszukującym go policjantom żadna z nas, mieszkanek Moreny, nie potrafiła podać ani dokąd się udał, ani gdzie mieszka.

Niedługo potem okazało się, że urwał się z nim także kontakt telefoniczny. Gdy funkcjonariusze odjechali, ciotka Irmina wybrała w swojej komórce numer, z którego Paolo wcześniej do niej wydzwaniał, lecz nikt nie odebrał. W słuchawce pojawił się komunikat, że abonent o podanym numerze nie istnieje.

Jednakże jego cichego zniknięcia niedzielnym świtem nie mogłyśmy uznać za nagłe, ani tym bardziej za tajemnicze. Zapowiedział przecież, że wyjedzie bardzo wcześnie. Gdyby więc nie wizyta policji i nieudana próba połączenia telefonicznego, można by uznać, że właściwie wszystko jest w porządku. Lecz nie było. Wyraźna sugestia policjantów, że wizyta i wyjazd Włocha mają związek z nocnym pożarem w gospodzie Biernatów, nie dawała nam spokoju.

Ciotka, mocno poirytowana, mimo całej sympatii okazywanej wcześniej Paolowi, gotowa była przyjąć nieprawdopodobną wręcz wersję, podaną jej dosłownie na tacy. A podałam ją ja sama, gdy przyniósłszy na werandę małe śniadanie, na które składała się kawa z półkruchym rogalikiem własnego wypieku, powtórzyłam wszystko, czego przed paroma dniami dowiedziałam się od Wiolety o poniedziałkowej wizycie Paola w gospodzie Biernatów. Położyłam akcent zwłaszcza na tym, jak bardzo właściciele lokalu nadskakiwali Włochowi, by następnie – o czym zresztą ciotka dowiedziała się od samego Paola – zarekomendować mu wynajęcie kwatery w willi Morena.

Ciotka Irmina przeczytała w życiu co najmniej setkę kryminałów i amatorskie poszukiwanie związków między z pozoru niepowiązanymi zdarzeniami, tak w bliskim otoczeniu, jak i w skali globalnej, stało się jej pasją. Przez to wyglądała niekiedy na zwolenniczkę spiskowej teorii dziejów, lecz uszczypliwe uwagi na ten temat zbywała zwykle zdaniem, że z czasem i tak prawda wyjdzie na jaw, a wtedy się okaże, kto miał rację. Dlatego, idąc śladem sensacyjnych fabuł, skłonna była uznać Paola za wysłannika mafii ściągającej z restauratorów haracze za tak zwaną ochronę, który po bezskutecznej egzekucji należności udzielił właścicielowi lokalu poważnego ostrzeżenia. Koncepcja ta jednak, również w jej własnych oczach, miała poważną lukę. Włoska mafia w Kornelinie? Brzmiało to równie fantastycznie, co zabawnie. A ciotka do kategorii aż takich fantastek na pewno nie należała.

Ja z kolei byłam zdania, że z wysuwaniem zbyt daleko idących przypuszczeń nie można się spieszyć. Z wyciąganiem zaś wniosków należy poczekać, aż policja i straż ustalą przyczynę pożaru. Owszem, zainteresowanie człowieka znikąd – jakim zdawał się być Paolo – naszą willą, wiszącymi w niej obrazami i samymi mieszkankami Moreny nie wyglądało na zwyczajną ludzką ciekawość. Jednak łączenie jego pojawienia się, a następnie nagłego wyjazdu z pożarem w gospodzie Biernatów mogło być szukaniem związków w zwykłym zbiegu okoliczności.

Wioleta nie miała żadnego pomysłu na wyjaśnienie tej zagadki. Po porannej, przepełnionej emocjami rozmowie o wydarzeniach minionej nocy, wróciła na górę, zamknęła się w swoim pokoju i nie odzywała się przez godzinę. W końcu, nie mogąc widocznie znieść samotności, pokazała się na werandzie. Chodziła wciąż w piżamie. Widać było, że płakała. Wyglądała na przerażoną i z tego stanu nie wyrwała jej ani mocna poranna kawa, ani uspokajające mowy ciotki Irminy.

– Moje dziecko – powtórzyła ciotka po raz trzeci, gdy rozmowa bezładnie kręciła się wokół pożaru i Biernata, i nie udawało się wyjść poza ten krąg. – Ty nie masz przecież z tym wydarzeniem nic wspólnego. Dlaczego miałabyś się lękać?

Wiola znowu nic nie odpowiedziała, tylko zaniosła się nową porcją łez, niezmiennie utrzymując, że teraz już na pewno straci pracę w gospodzie.

– A to czemu, jeśli można wiedzieć? – spytała ją w końcu ciotka Irmina, nadając uprzejmemu w treści pytaniu szorstką formę.

– Jak to czemu? – odpowiedziała Wioleta. – Gospoda spalona, tak? Znaczy, nie będzie działała. W takim razie po co im kelnerka? A jak będę bez pracy, z czego zapłacę za pokój?

Ciotka nie znała odpowiedzi na tak sformułowane pytanie. Wtrąciłam więc poważnym tonem:

– Pracownika nie można wyrzucić ot tak, z dnia na dzień. Jest kodeks pracy, sama to podkreślasz.

– Akurat! Przy mojej umowie? Wystarczy, że Biernat powie, żebym od jutra nie przychodziła i goodbye my love. – Znowu rozsmarowała na twarzy, pomazanej już mocno wczorajszym, niezmytym po pracy tuszem do rzęs, napływające łzy. – Żeby choć zapłacił za ten miesiąc. I co ja teraz zrobię? Wrócę na wieś? Do matki i ojczyma? O mój Boże, tylko nie to!

– Wiola, przestań! – skarciłam ją. – Weź się w garść! Za mało wiemy o całej sprawie, żeby aż tak rozpaczać. Trzeba najpierw czegoś się dowiedzieć, najlepiej na miejscu.

– Ja tam nie pójdę! – zastrzegła natychmiast Wioleta. – Boję się.

– Nie masz czego. Powinnaś pójść do Biernata i poważnie z nim porozmawiać. Inaczej wyrzuci cię naprawdę.

– Wyrzuci tak czy inaczej. To po co mam iść?

– Jak nie chcesz, ja pójdę za ciebie – oświadczyłam, choć spełnienia tej groźby nie mogłam sobie wyobrazić.

Wioleta w jednej chwili opanowała się.

– Nie, ty nie możesz! – zawołała wystraszona i po raz ostatni wytarła łzy. – Już dobrze. Pójdę, ale nie teraz. Po południu, jakbym normalnie szła do pracy.

– Jak to, normalnie? Teraz nic już nie będzie jak przedtem. Nie możesz udawać, że nic się nie stało, bo wszyscy w Kornelinie już wiedzą, co się wydarzyło w gospodzie, i ty także wiesz, i Biernat wie, że wiesz, a przynajmniej się domyśla. Najlepiej zadzwoń do niego i zapytaj, co możesz w tej sytuacji zrobić.

– Nie, tylko nie to! – Wioleta wykrzyknęła swoją formułę protestu i dla podkreślenia determinacji, pomachała bezładnie rękoma. – Co bym miała do zrobienia?

– Jak zadzwonisz, to się dowiesz.

Zastanawiała się chwilę nad usłyszaną poradą, zagryzając nerwowo wargę. Coś sobie układała w głowie.

– Zaraz zadzwonię, tylko doprowadzę się do porządku – oznajmiła w końcu dość spokojnie, zakręciła się na pięcie i poszła do łazienki.

Na werandzie powiało chłodem. Słoneczna dotąd pogoda załamywała się, nadciągnęły chmury, zbierało się na deszcz.

– Niech popada – powiedziała ciotka. – Ziemia potrzebuje wody.

Nie w głowie mi były dylematy przyrodnicze.

– Dlaczego oni go tu szukali? – rzuciłam po chwili pytanie. – Jak ciocia myśli?

Ciotka jakby się spodziewała tego pytania.

– Jeśli się nad tym głęboko zastanowić, to cóż, powiem tyle, że myślę na ten temat to samo, co ty, moja droga – odparła zagadkowo, bez emocji. – O ile się nie mylę co do ciebie.

– To znaczy? – Wolałam, żeby mi to wyłożyła wprost.

– Przecież odpowiedź jest oczywista, nie trzeba nic mówić.

Wstała i wyszła na chwilę do kuchni. Wróciła z dwiema niedużymi kanapkami na talerzu. Postawiła je na stole.

Wypiłam duży łyk kawy i sięgnęłam po kanapkę, przygotowaną przez ciotkę w myśl zasady: rogalik rogalikiem, ale rano trzeba zjeść też coś konkretnego. Chwilę przeżuwałam ją bez słowa. Powinnam teraz udowodnić, że rzeczywiście ciotka nie myli się co do mnie.

– Jeśli to Biernat nas wskazał, a innego wytłumaczenia nie znajduję – powiedziałam w końcu w zamyśleniu – pojawiają się następne pytania: czy miał do tego podstawy i…

– I skąd wiedział, że Paolo rzeczywiście nas odwiedził i zatrzymał się na dłużej? – dokończyła za mnie ciotka. – Jego samochód jest bardzo charakterystyczny, każdy, kto koło nas przejeżdżał musiał zwrócić na niego uwagę.

– I polecieć zaraz z tą wieścią do Biernata? Co za pomysł! Moim zdaniem nie trzyma się to kupy. Chyba że on sam znalazł się gdzieś tu w pobliżu. Może nas obserwuje? Albo jest ktoś, komu zlecił obserwację.

– Niekoniecznie, wystarczy, że ktoś rozmawiał głośno w gospodzie o tym, że u Irminy znowu siedzi jakiś Włoch, a on usłyszał.

– Albo…

– Właśnie.

Wioleta wróciła na werandę przebrana, uczesana, z umytą twarzą, podmalowanymi rzęsami i nabłyszczonymi ustami.

– Teraz lepiej? – spytała.

– Znacznie lepiej – odrzekłam. – Wiesz, Wiola, zastanawiamy się z ciocią, w jaki sposób policja dowiedziała się o Paolu, skąd podejrzenie, że może mieć coś wspólnego z pożarem i w ogóle, kto mógł takie przypuszczenie wysunąć, i wskazać, że on jest u nas. Bo przecież policjanci sami na coś takiego wpaść nie mogli.

Wiolecie blady uśmiech zniknął z twarzy. Pojawił się błysk w oczach.

– Myślicie, że to ja? – krzyknęła ze złością. – Ja? Kiedy! Nie wiedziałam nawet, że się pali. Wróciłam w nocy i…

Chciała uciec, urażona domniemanym podejrzeniem, ale szybko poderwałam się i zatrzymałam ją niemal siłą, ciągnąc za bluzkę.

– Wiola, no co ty! – zawołałam zdecydowanie. – Nikt cię o nic nie oskarża. Zastanawiamy się, bo policja na pewno nie da nam spokoju i wszystkie trzy powinnyśmy być na to przygotowane. Musimy solidarnie trzymać się jednej wersji. O to chodzi! O nic innego.

– Policja? – Wioleta odwróciła się i zrobiła wielkie oczy. – Będą mnie przesłuchiwać?

– Mogą na przykład zapytać, czy informowałaś kogoś w gospodzie o tym, że Paolo jest u nas.

– Ja? Nie, ja tylko…

W tym momencie rozległ się natrętny dzwonek jej telefonu. Wioleta przeprosiła i pobiegła na górę.

– Dziwna dziewczyna – powiedziała ciotka. – Wszystko, co usłyszy, bierze zaraz do siebie.

– Przewrażliwiona – odrzekłam szeptem. – Nie rozumie, co się dzieje. Myśli, że to jej jakoś dotyczy.

– Albo coś ukrywa.

– Co też ciocia! – żachnęłam się i ucichłam, uświadomiłam sobie bowiem kolejny raz, że ciotka nigdy nie mówi szybciej, niż myśli. – Może ze strachu? – rzuciłam. – Coś wie, ale boi się to ujawnić?

– Poczekajmy – rzekła ciotka pojednawczo. – Prawda z czasem sama wyjdzie na jaw.

Zaczęłyśmy zbierać naczynia ze stołu, by przenieść je do kuchni. Gdy obie znalazłyśmy się w sieni, zaskrzypiały schody. Wiola schodziła na dół. Trzymała w ręku swoją torebkę. Popatrzyłyśmy na nią z milczącym pytaniem.

– Widzicie? Nie musiałam. Sam zadzwonił – wyjaśniła z ulgą. – Mówi, żebym natychmiast do nich przyszła. Znaczy, do ich domu.

– Natychmiast? – zdziwiłam się.

– Powiedział, że przyśle po mnie córkę, wiecie, tę Paulinę. Samochodem, żeby było szybciej. Ale nie chciałam, żeby ona tu przyjeżdżała.

– Dlaczego?

– Bo tak. Pójdę piechotą.

– Bez śniadania? – zapytała z troską ciotka.

– E tam, nie jestem głodna.

– Będzie padało. Weź, dziecko, parasol. Wisi w sieni.

– Dziękuję pani, ale mi jest obojętne, zmoknę, czy nie – odrzekła Wioleta zrezygnowana i otworzyła drzwi na ganek.

– Dziwna dziewczyna – powtórzyła ciotka, gdy usłyszała szczęk zamykanej furtki.

Wyszłam przed dom i podeszłam do ogrodzenia. Patrzyłam przez chwilę za oddalającą się koleżanką. Przez otwory w parkanie dostrzegłam jakiś ruch. To sąsiad w nieodłącznych ciemnych okularach, mimo pochmurnej pogody, spacerował z psem wokół „willi Gargamela”. Chwilę później zauważyłam, że od strony centrum zbliża się szybko srebrne audi. Zatrzymało się przy Wiolecie. Otworzyły się drzwi i dziewczyna wsiadła. Samochód wycofał się w najbliższą bramę, zawrócił i pognał z powrotem.

Zaczęło kropić. Wróciłam do domu.

Ciotka Irmina zamyślona siedziała w stołowym, zanurzona w głębokim fotelu. Przez chwilę przyglądała się jej.

– Pomyślała pewnie ciocia, gdy oni przyszli po niego, że jest sprytnym złodziejem, co? – spytałam.

Ciotka opuściła głowę, sprawiała wrażenie podłamanej. Od razu zrozumiała, że pytanie dotyczy Paola.

– Naprawdę przypominał mi Giulia. Zewnętrznie. I tylko z tego powodu tak mu zaufałam. Siedziałam tu i wyobrażałam sobie, że czas się cofnął. – Uniosła głowę. – Piękne chwile. Chciałam widzieć w tobie siebie samą, choć wtedy byłam dużo młodsza niż ty teraz, zaledwie rok po maturze, zaliczony pierwszy rok studiów. Taka gąska, zakochana w pięknym przybyszu z innego świata. Dlatego, gdy zjawili się ci policjanci, przez chwilę myślałam, że oszaleję, że nas oszukał, okradł, wykorzystał okazane zaufanie. Jak ja mogłam! Jak mogłam! Jednak, mimo to, nie mam pewności co do niego.

– Bo też nic pewnego nie wiemy. Nie można wydawać sądów bez dowodów. Ani w jedną, ani w drugą stronę.

– A telefon? Podany numer nie istnieje. Przecież jeszcze wczoraj z niego dzwonił! To nie dowód?

– Poszlaka. I nie wiadomo, o czym ma świadczyć.

– Zlikwidował telefon, żeby zatrzeć za sobą wszelkie ślady.

– Ciocia czuje się troszkę zawiedziona, dlatego każdą poszlakę interpretuje na jego niekorzyść. A przecież nic nie zginęło, poza tym dawał do zrozumienia, że dalej będziemy się spotykać.

– Oby nie w areszcie albo na sali sądowej!

– Ależ, ciociu, nie zapominajmy, że jeśli Paolo jest podejrzany, to Biernat staje się podejrzany jeszcze bardziej.

– O, ten zawsze jest podejrzany, o tym przypominać mi nie trzeba. A jego ojciec, ten, który wszystkim kręci, jeszcze bardziej.

Grube krople deszczu zabębniły wściekle o pokrycie dachu. Rześki zapach ulewy przebił się przez firany. Zabrałam się za zamykanie okien.

– Mocny deszcz, szybko minie – stwierdziła ciotka. – Gorzej, jak się rozpada. Ale potrzeby jest, oj, potrzebny. Niech popada. – Chwilę siedziała nieporuszona, wreszcie wstała. – Zróbmy w tym czasie coś pożytecznego – powiedziała.

Podeszła do szafy i pogrzebawszy w niej chwilę, wyjęła jeden ze starych albumów ze zdjęciami, niezwykle rzadko oglądany. Położyła go na stole i na stojąco przewróciła kilka kartek.

– Tu, zobacz, Zuziu – powiedziała, pokazując palcem jedną z fotografii. – Tu jest to zdjęcie z otwarcia willi, o którym wczoraj wspominałam. Jeden z tych panów, co stoją przed Moreną, podarował dziadkowi Ernestowi obrazy, które tak zainteresowały Paola. Nie wiem, kto to był, może tobie uda się go rozpoznać.

– Wątpię.

– Spróbuj, jeśli to jakaś znana postać, może ktoś ze znajomych w Warszawie pomoże ci ją zidentyfikować. A nuż tu leży klucz do rozwiązania zagadki?

– W to też wątpię. Osobiście szukałabym klucza znacznie bliżej naszych czasów.

– Moja droga, wszystko, co teraz się dzieje, ma swoje korzenie w przeszłości. Kiedyś też taka byłam. Uważałam, że przeszłość nie ma znaczenia, że najlepiej odciąć się od niej i zacząć budować życie od początku. Myliłam się, o, i to bardzo. I drogo za ten błąd zapłaciłam.

– Ależ ja wcale nie uważam, że przeszłość nie ma znaczenia. Mówię tylko o tym, że zagadka Paola, jeśli coś takiego rzeczywiście istnieje, nie sięga aż tak głęboko.

– Młodzi teraz zawsze są tego zdania – mówiła ciotka, nie słuchając mnie, jakby chcąc rozwinąć swoją myśl do końca. – Każdemu nowemu pokoleniu wydaje się, że dżinsy, seks i rock’n’roll wymyślono za jego życia. Te dzieciaki nie dopuszczają myśli, że kiedy my, dzisiejsi staruszkowie, byliśmy w ich wieku, istniały już elektryczne gitary, szalone zabawy przy muzyce, kluby, koncerty. Wpychają nas w schemat babć i dziadków sprzed wojen światowych.

– Ciocia mówi chyba o nastolatkach, nie o mnie? Bo ja na przykład, nie chwaląc się, dobrze wiem, kim był dla waszego pokolenia, weźmy, taki Elvis Presley.

– Presley i nie tylko on. Każdy miał swoich idolów. A ci z fotografii z lat dwudziestych nie? Też ich mieli, może jakieś gwiazdy jazzu, operetki albo kabaretu. I raczej nie byli aniołkami. Projektant naszej willi, przyjaciel dziadka Ernesta, wcześniej był uczniem, czy też asystentem włoskiego artysty, który wymyślił tutejszy styl architektoniczny. W każdym razie bywał u niego i czegoś się od niego nauczył.

– Andriolli nie był Włochem! – zaprotestowałam, powołując się na to, co usłyszałam w biurze od Marcina Pysznego. – Nosił tylko po ojcu włoskie nazwisko. Urodził się w Wilnie i wychowany był po polsku.

– Słyszałaś więc o nim? Skoro ojciec był Włochem, jego syn miał włoskie pochodzenie. Podobno miał też opinię niezłego awanturnika. Poza tym bił się w powstaniu styczniowym, potem uciekł z zesłania. Dziadek wspominał go, kiedy byłam dzieckiem, ale niewiele mnie to wtedy interesowało.

– Tego nie wiem. Dopiero co o nim usłyszałam. Ale postaram się dowiedzieć więcej. Tylko co to może mieć wspólnego z naszym Paolem?

– Wydaje się, że niewiele – rzekła ciotka z uśmiechem. – Na razie tylko tyle, że obaj mieli ojców Włochów. Ale kto wie, czy to tylko zbieg okoliczności.

– Teraz to ciocia żartuje. Takich nic nieznaczących powiązań można znaleźć więcej. Na przykład Giulio, cioci pierwszy mąż – rzuciłam odważnie. – Też miał ojca Włocha. I co z tego?

Ciotka, zamiast w reakcji na to porównanie rzucić piorunujące spojrzenie, uśmiechnęła się powtórnie.

– Sam też oczywiście był Włochem. A ponadto Giulio także robił zdjęcia, jak Paolo – dodała. – Mnóstwo zdjęć. Przywiózł z sobą do Warszawy aparat małoobrazkowy, wtedy u nas rzadkość. Eh, ta jego pasja! Stała się w końcu przyczyną naszego nieszczęścia, bo...

Nie dokończyła, gdyż znowu rozległ się dzwonek telefonu. Tym razem mojego.

– Wioleta – poinformowałam i nacisnęłam przycisk odbioru. – Hallo! – powiedziałam do mikrofonu. Odpowiedziała mi cisza. Powtórzyłam dwa razy „Hallo!” i wyłączyłam odbiór. – Rozłączyła się – oznajmiłam. – Nic nie powiedziała.

Stałam bezradna z telefonem w ręku, nie wiedząc przez moment, co począć.

– W takim razie ty zadzwoń do niej – poradziła ciotka.

Wybrałam jej numer, ale Wioleta nie odpowiedziała. Po kilku sygnałach pojawiła się tylko zachęta do pozostawienia wiadomości.

– Może coś jej się stało? – zaniepokoiła się ciotka.

Wzruszyłam ramieniem.

– Gdyby nawet, co teraz miałabym zrobić? Dzwonić na policję? Wyśmieją mnie. Jeśli potrzebuje pomocy, spróbuje zadzwonić jeszcze raz. Albo wyśle esemesa. Poczekajmy.

Wróciłam do przeglądania albumu.

– To zdjęcie – powiedziałam, stawiając palec wskazujący na fotografii. – Skoro jest takie ważne, jak ciocia mówi, wezmę je jutro do Warszawy, zeskanuję i powiększę, może coś z niego wyczytamy poza tym, co widać; czterech mężczyzn na tle świeżo postawionej willi.

– W tym dwóch nieznanych – dorzuciła ciotka i oderwała słabo przyklejone do czarnego kartonu zdjęcie. – Ten w środku po prawej to Ernest. Obok niego projektant, architekt, którego nazwiska nie znam. Dwaj panowie po bokach zupełnie są mi nieznani. Jeden z nich jest prawdopodobnie przyjacielem, który podarował obrazy. A czwarty? Nie mam pojęcia.

– W sumie wiemy niewiele, szczerze mówiąc – stwierdziłam, biorąc pożółkłe zdjęcie do ręki i podglądając je z drugiej strony, dla sprawdzenia, czy nie jest opisane. Nie było. – I wątpię, czy ma to coś wspólnego z Paolem – dodałam.

– Może nie ma, może ma – rzekła ciotka. – Nie masz pojęcia, ile niespodzianek potrafi kryć się w starych fotografiach. Trzeba tylko umieć je odczytać.

– Spróbujmy się przekonać – powiedziałam. – A teraz, co ciocia powie na mały odpoczynek? Pada deszcz, cóż mamy robić?

Rzuciłam tę propozycję, bo po porannych przeżyciach zapragnęłam choć na kwadrans zostać sama. Być może ciotka chciała tego samego, gdyż zgodziła się chętnie. Zostawiła album na stole i poszła do swego pokoju położonego w głębi domu, z oknami wychodzącymi na ogród. Ja weszłam po schodach i zamknęłam się u siebie. Schowałam zdjęcie z albumu do torebki i wsunęłam się na chwilę pod cienką kołdrę. Czarna chmura minęła nasz dom, najgrubsze krople, jakie miały spaść z nieba tego przedpołudnia, już spadły, słychać było jedynie jednostajny szum drobniejszej ulewy, przechodzącej stopniowo w gasnący letni deszczyk.